Danuta Wesołowska „Danka”, „Mina”

Archiwum Historii Mówionej

Danuta Wesołowska de domo Kaczyńska. Urodziłam się w 1923 roku w Łomży.

  • W Powstaniu z kim pani walczyła?

Mieszkałam w Warszawie już później, urodziłam się tylko w Łomży. Mój tata był oficerem. W koszarach się urodziłam, w Łomży. Co jeszcze?

  • W jakim zgrupowaniu pani brała udział w Powstaniu?

Najpierw była konspiracja, cała młodzież w konspiracji. Powstanie zastało mnie na ulicy Mazowieckiej, bo tam było zgrupowanie mojego oddziału. Czekaliśmy na Powstanie. Młodzież czekała z utęsknieniem na Powstanie. Nareszcie! Nareszcie! Tak było, taki był nastrój wśród młodzieży.

  • Dobrze. Proszę powiedzieć nam, w jakim zgrupowaniu i jaką pani miała funkcję w Powstaniu, tak krótko to przedstawić.

Jako łączniczka najpierw porucznika „Strzelca”, na końcu kapitana „Żmudzina”.

  • Dobrze. To rozpoczniemy od początku. Proszę pani, pani należy do „pokolenia Kolumbów”, pokolenia, które nie wahało się oddać życie dla Polski. Proszę powiedzieć, co wpłynęło na taką postawę młodzieży? Czy było to wychowanie w domu, czy wychowanie w szkole?

Wszystko razem, wszystko. Dom był patriotyczny.

  • Co to znaczy?

To znaczy tata był oficerem, potem już był na emeryturze.

  • Mówiło się dużo o Polsce?

Tak, oczywiście. Jak tu powiedzieć, to było normalne życie, więc trudno mi w tej chwili powiedzieć.

  • Czy pani ze szkoły pamięta jakieś momenty, które pani utkwiły bardzo w pamięci, a wpłynęły właśnie na patriotyczne wychowanie?

W ogóle przed wojną zaczęłam szkołę. Maturę robiłam w czasie okupacji. To był stale patriotyzm, ale w tych kręgach się obracałam, to trudno mi powiedzieć.

  • Jak pani zapamiętała 1 września 1939 roku? Gdzie pani wtedy była?

Byłam w Zalesiu Górnym i jak wybuchła wojna, to z siostrą skakałyśmy z radości do góry, bo był taki nastrój, mówi się, patriotyczny. Taki nastrój patriotyczny był, u mnie w domu absolutnie tak. To wiem, że skakałyśmy do góry, a mamusia mówi: „Dziewczynki, co wy robicie, co wy… To jest nieszczęście, wojna wybuchła”. – „A, mamusiu, mówiłaś, że nic nie dostaniemy, a myśmy w tej chwili w sklepie kupiły sobie wafelki”. I tak, tak to się zaczęło. A potem na kompletach się uczyłam i już byłam wciągnięta do konspiracji.

  • Kiedy pani się zetknęła po raz pierwszy z konspiracją?

Który to był rok? Ojej, tak nie mogę myśli zebrać. Może rok czy dwa lata po wybuchu wojny.

  • Jak to się stało? Kto pani powiedział o tym, że się coś dzieje, że jest konspiracja?

Mieszkałam w domu w alejach Niepodległości 245, to był dom wojskowy. Sami wojskowi tam mieszkali z rodzinami. Tam wyczuwało się, że to nastąpi, a poza tym, tak jak mówię, byłam w konspiracji, bo cała młodzież była w konspiracji.

  • Skąd się pani dowiedziała o konspiracji?

Zastanawiam się, czy nauczyciele, czy koledzy [mnie wciągnęli]. Koleżanka chyba mnie wciągnęła do organizacji.

  • Czy pani wiedziała wtedy, jaka to jest organizacja?

Oczywiście. Oczywiście, były zebrania, były wykłady, obchodzenie się z bronią. Pamiętam, że tak umiałam rozkładać i składać karabin i pistolet, i w ogóle.

  • Ale do jakiej organizacji pani wstąpiła? Czy pani wtedy wiedziała, jaka to była organizacja, jaka nazwa?

Taka najbardziej znana i patriotyczna. Jak ona się nazywała? Związek Walki Zbrojnej? […]

  • Ile osób pani znała ze swojej grupy konspiracyjnej? Czy to były same kobiety?

To były [same kobiety], tak. Byłam w plutonie kobiecym. Zebrania drużyny były, bo to mniejsza ilość, w domach prywatnych.

  • A czy pani należała do harcerstwa?

Przed wojną tak, oczywiście, ale to nie było związane z harcerstwem. A może i było?

  • Czyli znała pani tę swoją małą grupę, drużynę. Z nimi razem odbywały się szkolenia?

Szkolenia, tak.

  • Co jeszcze należało do pani zadań podczas konspiracji przed Powstaniem?

Taki był okres na przykład, że dostawałyśmy ulotki destrukcyjne dla Niemców i miałyśmy za zadanie wpychać te ulotki żołnierzom niemieckim jadącym na front. To się chodziło na dworzec i do plecaków, gdzie się dało, wrzucało się te ulotki. Na przykład pamiętam, że tutaj, pokazywałam… Co to za budynek na końcu… Tu, gdzie wrzucałam ulotki… Ojej, w tej chwili [nie pamiętam]. Tu blisko, tam były koszary niemieckie. Pamiętam, w piwnicach były uchylone [okna] i tam pracowali też Niemcy, jakieś biura były czy coś, i tam wsuwało się ulotki. Mieszkałam w domu oficerskim, to tam w mieszkaniach Niemcy nie wyrzucili żon oficerów, którzy byli w oflagu, honorowali to jakoś, o dziwo. Tam zarekwirowali jeden pokój i tam mieszkał Niemiec. To temu Niemcowi co mogłam, to wtykałam, ale był jakiś przyzwoity, że mnie nie oskarżył…

  • Czy pani miała poczucie, że wkładanie ulotek grozi czymś poważnym? Czy pani czuła grozę tego?

Koleżanka zginęła w ten sposób, tak.

  • Jak to się stało?

Zginęła. Została przyłapana na wtykaniu ulotek i zginęła. Bardzo szybko ją na Pawiaku załatwili. Znaczy z mojej grupy koleżanka. Bo to było niebezpieczne. Na przykład pamiętam, jak na ulicy… ŚSŻAK jest na jakiej ulicy?

  • Koszykowa.

Na Koszykowej, ale dalej, bliżej „Filtrów”. I tam to jest tak, jak się kończy dom oficerski właśnie na Koszykowej, bo on jest od alei Niepodległości, potem się ciągnie, to bardzo duży blok, to tam była budka i tam był żandarm niemiecki, pilnował tego domu. To jak w tamtą stronę szedł, to [ulotki] do budki się wrzucało. Tak, tak jak mówię, na dworcu do plecaków się szkopom [wrzucało]. Przecież jakby przyłapali… Koleżanka zginęła w ten sposób.

  • Jakie jeszcze zadania pani miała podczas okupacji?

Kolportaż głownie.

  • Czy gazety też pani roznosiła?

Tak, gazetki.

  • Czy szkolenia odbywały się tylko w mieście?

W prywatnych mieszkaniach, ale na przykład musztra, bo też [była], myśmy program jak wojsko przechodziły, jak żołnierze. Musztra się odbywała na ulicy Mazowieckiej, to chyba 3, to była szkoła. Tam jakieś powiązania były z konspiracją i tam dosłownie nas tak jak żołnierzy szkolili. Pamiętam „padnij, powstań” – ten, który nas szkolił, to mnie nogą przycisnął. A ja już po wojnie potem rozmawiałam, już jak do ŚSŻAK-u należałam, przyszła jedna, jego żona, mówię, że: „Właśnie pani mąż mnie szkolił i byłam zachwycona, jak tak traktował [nas] jak żołnierzy”. Tak nogą [mnie przycisnął]. „Co? A Jureczek taki delikatny”. Mówię: „Byłam zachwycona”.

  • Czy pani sobie zadawała wtedy pytanie, w jakim celu was szkolą, w jakim celu dziewczyny są szkolone?

Że będziemy walczyć! Oczywiście! Przecież umiałam rozkładać i karabin duży, i pistolet.

  • Co pani robiła oprócz konspiracyjnej rzeczywistości podczas okupacji?

Na kompletach się uczyłam.

  • Przez całą okupację?

Całą okupację, tak. Maturę w czasie okupacji zrobiłam na kompletach.

  • Rodzice wiedzieli o tym, że pani jest w konspiracji? Nie mieli nic przeciwko temu?

Pod koniec chyba wiedzieli, bo rodzice wtedy byli w Zalesiu Górnym pod Warszawą. Tam cały dół naszego domu zajęli Niemcy, ale już chyba takie pospolite ruszenie. Prycze były. Mieli jakieś ćwiczenia, to tam do tego pokoju wchodziłam i kradłam im granaty, byłam pod wpływem jeszcze tego uczucia po Powstaniu, wróciłam. To uważałam, że to się [przyda] – cały worek granatów ręcznych.

  • Pani była odważną kobietą.

Potem przyznałam się tacie i pokazałam te granaty. Miał kłopot, co z tym zrobić, więc z przyjacielem, z panem Waleckim, gdzieś tam na działce zakopali to.

  • Czyli przez cały okres okupacji pani chodziła do szkoły i w międzyczasie…

Tak.

  • Jaka była atmosfera w pani drużynie?

Oj, patriotyczna.

  • Wierzyłyście, że przyjdzie wyzwolenie?

Ależ oczywiście. Absolutnie patriotyczna, tak.

  • Jak zmieniło się pani życie materialne w czasie okupacji? Czy były duże różnice poziomu życia?

W czasie okupacji było ciężko. Wiem, że tata to tam gdzieś po wsiach jeździł, zdobywał jedzenie, coś takiego. Ciężko było.

  • Czy pani wiedziała latem, w połowie roku w 1944, że Powstanie już się zbliża?

Oczywiście i nie chciałam siedzieć w Zalesiu. Uciekłam do Warszawy. Tata po mnie przyjechał, bo orientował się, co będzie, i chciał mnie zabrać z [Warszawy]. Przekomarzaliśmy się, ja tam tłumaczyłam – i nie, i nie. W końcu wyszliśmy na ulicę i w dalszym ciągu tata, że pojadę do Zalesia, a ja tacie uciekłam. Byłam taka młoda, bojowa, patriotyczna.

  • Czy pani pamięta, kiedy to było? W lipcu? Pod koniec, na początku?

To, co mówię?

  • Tak.

To było przed Powstaniem. To musiało być gdzieś przy końcu lipca, myślę, bo już, już się czuło to Powstanie.

  • Kiedy pani dostała przydział do oddziału? Czy w ogóle pani dostała?

Od razu miałam przydział.
  • Gdzie się pani miała zgłosić w razie wybuchu Powstania?

Na Mazowieckiej… Zaraz, Mazowiecka… […] Mazowiecka ta ulica, tak. Mazowiecka chyba 3, to była jakaś szkoła tam. I tam miałyśmy zbiórkę, mój oddział.

  • Na kiedy ta zbiórka była wyznaczona?

Chyba na dzień albo na dwa przed Powstaniem. W każdym razie tam spało się pokotem.

  • Jak pani była przygotowana, jak pani szła do Powstania? Co pani ze sobą wzięła? Jak się pani ubrała?

Ubrałam się w narciarską kurtkę granatową na suwak, spodnie.

  • Tak sportowo.

Sportowo, bardzo sportowo. Narciarskie buty, tak się ubrałam.

  • A jakieś pamiątki pani brała? Pieniądze, zdjęcia?

Nie, absolutnie nic. Nie.

  • I tam na Mazowieckiej przebywała pani do momentu Powstania?


Tam, to było jakieś dwa, chyba trzy dni, coś w tym rodzaju. Potem początek to był na Mazowieckiej, przy placu Napoleona. Tam [byłyśmy] ze dwa czy trzy dni. Już tego dokładnie nie pamiętam, ile tam się koczowało. W każdym razie po paru dniach właśnie tam był popłoch, że Niemcy [są] na klatce schodowej, a my [mieliśmy] berety, już takie ubranie [specjalne] – wyglądało na to, że coś tutaj się knuje, więc popłoch. Wiem, że nauczycielka mówi: „Schowajcie berety”. Ale potem po pewnym czasie to ucichło i słyszymy strzały i: „Andrzej, ognia! Andrzej! Przysuń amunicję”. Tam coś w tym [stylu]. No, nareszcie.

  • To był właśnie 1 sierpnia, tak?

To był 1 sierpnia. Pamiętam to uczucie – nareszcie. Radość nieprawdopodobna. Potem rano, jak się wychodziło tam, to panie: „Dziewczynki kochane”. Nas ściskały, bo już z opaskami [byłyśmy], w beretach. A potem przy końcu Powstania: „Zachciało im się! Zachciało im się!”. Tak, w piwnicach ludzie siedzieli w okropnych warunkach. Jak się przechodziło piwnicami, bo nie było przejść górą, bo był obstrzał wszędzie, to tak: „Zachciało się! Zachciało się im!”. A przedtem: „Dziewczynki kochane! Kochane!”. Ściskały nas.

  • Czy ktoś pani powiedział, czy pani wiedziała sama, ile Powstanie ma trwać?

Nie, nikt nie przypuszczał.

  • Czyli 1 sierpnia byłyście tam zgrupowane, same dziewczyny?

Same dziewczyny. Tak, to była drużyna cała.

  • Kiedy pani pamięta swoje pierwsze indywidualne zadanie do wykonania, które pani miała?

Zostałam przydzielona do zgrupowania majora „Bartkiewicza”.

  • Ale to zgrupowanie powstało dopiero 5 sierpnia. Co pani robiła do 5 sierpnia?

Już zostałam chyba oddelegowana na ulicę… Jak ta ulica się nazywa? […] Kredytowa. Nie, najpierw byłam tam na Mazowieckiej. Znalazłam się na Koszykowej.

  • Na Koszykowej?

Na Koszykowej. Ale nie, na… […]

  • Czy pani pamięta, ile dni pani była na Mazowieckiej z tymi wszystkimi koleżankami?

Bardzo krótko. Potem na Jasną, gdzieś tam była kwatera na Jasnej, a potem na Kredytowej.

  • I powiedziano pani, jakie jest pani zadanie, jaka funkcja?

Z początku byłam łączniczką porucznika „Strzelca”, a potem łączniczką kapitana „Żmudzina”, a potem byłam ranna.

  • A właśnie ta historia, że pani słyszała strzały i chciała ruszyć do walki? Proszę nam o tym opowiedzieć.

Miałam zadania jakieś. Do walki z bronią w ręku specjalnie [nie szłam]. Ale pistolet dostawałam od czasu do czasu, za pasem, tutaj tego… Jak rodzinę odwiedzałam, to szczególnie wtedy mi zależało, bo nie strzeliłam, ale w bunkrze z karabinem na ulicy Kredytowej… Nie w bunkrze… Bo to były bunkry, Niemcy budowali bunkry, to tam w czasie Powstania myśmy taki bunkier zajęli i miałam pistolet, ale nie wystrzeliłam ani razu.

  • Jeszcze raz wrócę do tego. Czy pani pamięta swoje pierwsze zadanie?

Byłam łączniczką, to nosiłam meldunki do PKO na Świętokrzyskiej, tam był sztab, na Mazowieckiej, też tam było jakieś coś tam, tam też chodziłam z meldunkami. Chodziło się tak częściowo kanałami, częściowo wykopami.

  • Czy to było niebezpieczne? Czy pani miała poczucie zagrożenia?

Nie, no, trzeba było bardzo uważać, był obstrzał.

  • Czy pani może określić ten teren, na jakim pani działała? Już wiemy, że PKO.

Mazowiecka, Świętokrzyska, Jasna. Na Jasnej byłam ranna. Na Jasnej chyba. Miałam postrzał w nogę, to wtedy mnie odtransportowali do szpitala na Mokotowską.

  • Ale czy do Królewskiej pani też dochodziła?

Do Królewskiej? Tak. Znaczy do Królewskiej, ale po tej stronie, bo po tamtej stronie już Niemcy siedzieli w Ogrodzie Saskim. Wiem, że jeden z oddziału, przedwojenny podoficer… Jak on się nazywał? […] „Supełek” miał pseudonim, w nocy podpił sobie i poszedł do niemieckich tych, do Ogrodu Saskiego, ale nic mu się nie stało, wrócił. Mąż: Tam byli „ukraińcy”, powiedz o „ukraińcach” przecież, jak żeście się porozumiewali. Tam sąsiadowali. Na Kredytowej jeden dom zajmowali „ukraińcy”. Tam śpiewali wieczorem swoje piosenki, a w dzień to była strzelanina. Mąż: I odgrażali się wam, a wy im. Tak, była strzelanina.

  • Czy pani wtedy wiedziała coś więcej o majorze Kontrymie? O „Żmudzinie”?

Przez pewien okres to w ogóle byłam dosłownie przy nim w piwnicy na Kredytowej. Był ranny kilkakrotnie w czasie Powstania. A w ogóle to był szalenie zasłużony człowiek, bo…

  • A czy pani wtedy podczas Powstania wiedziała, jakim człowiekiem jest „Żmudzin”, jaki życiorys miał „Żmudzin”? Czy pani wiedziała, z kim pani pracuje?

Chyba wiedziałam. Chyba wiedziałam. Był kilkakrotnie ranny, ale jak była jakaś akcja, to on jednak wstawał zbolały. Pamiętam, była jakaś akcja w zborze ewangelickim, bo był zbór ewangelicki tam. I tam… Mi się to wszystko już pozacierało, tyle lat minęło. W każdym razie wiem, że „Żmudzin” tam na czele nas prowadził, ja tam [byłam] na tyłach jako łączniczka w razie czego.

  • Jakim był człowiekiem, czy pani coś może o nim powiedzieć? Jakim był dowódcą?

Nadzwyczajnym. Zbolały, ranny, każdą chwilę wolną leżał, ale wydawał rozkazy. Pamiętam nawet, jak była akcja na zdobycie, nie PKO, tylko na Zielnej...

  • PAST.

PAST, tak. To on się zwlókł wtedy też. Wiem, że ulica koło PAST-y, jak ona się nazywa?

  • Zielna.

Zielna, prawda? To mnie tam kazali, jako łączniczce, siedzieć w oknie na Zielnej w razie potrzeby. A „Żmudzin” wszedł z paroma osobami do samej PAST-y i tam przekurzyli Niemców.

  • Ale to był ten atak 20 sierpnia, czy to było na początku sierpnia jeszcze?

Nie, to było później. To chyba było gdzieś w połowie sierpnia. Już w tej chwili zapomniałam dokładnie, że…
Mąż: Przed atakiem Kilińskiego to było, bo było kilka wypadów na PAST-ę, ale dopiero oddział „Kilińskiego” przekurzył Niemców.

  • Czy pani pamięta, jak wyglądało życie codzienne poza chodzeniem z rozkazami? Gdzie pani spała, co pani jadła?

W ruchu cały czas człowiek był, cały czas na chodzie.

  • Ale gdzieś jakaś kwatera dla łączniczek chyba była.

W nocy, tak. Ale w nocy nieraz miało się też służbę wyznaczoną, bo nie każdy mógł co noc nie spać, to chodziło się z dowódcą jako łączniczka.

  • Ale czy pani pamięta tę swoją kwaterę, gdzie ona była?

Pamiętam. Na Kredytowej 3 chyba, w piwnicy. Tam nieraz zaglądam, bo akurat w domu na Kredytowej naprzeciwko mieszka moja siostra od lat. Jak jestem tam, to nieraz zaglądam, ale drzwi do piwnicy są zabezpieczone, zamurowane, tam w ogóle nie ma wejścia do tej piwnicy.

  • Czy pani pamięta, co pani jadła?

Byle co. Głównie żyłam cukrem, a chłopcy psy łapali i jedli psy. Tak.

  • Była pani świadkiem tego?

Byłam, oczywiście. Zajadali, próbowali mnie częstować. Tak było. A ja żyłam cukrem. Był nadmiar cukru w kostkach, to miałam zawsze …

  • Czy pani wie, skąd ten cukier był?

Gdzieś była rozbita przez nas... Przynosili ten cukier gdzieś od strony chyba… Nie od strony miasta, tylko za Ogrodem Saskim gdzieś.

  • Gdzieś ten cukier był zawsze łatwo dostępny, tak?

Tak, przez jakiś czas tak. To wiem, że całe kieszenie zawsze miałam wyładowane cukrem i to jadłam, bo inaczej to piło się jakąś lurę. Panie gotowały na podwórku w kotłach. Nie wiem, czy to kawa, czy herbata, takie tam coś paskudne.

  • A jakieś inne odżywcze składniki? Coś pani jeszcze zapamiętała?

Na przykład eskortowałam jeńców niemieckich i byłam taka litościwa dla nich, że dawałam im ten cukier. Miałam tak… Przecież myśmy nienawidzili Niemców, ale było to uczucie, że mogę coś, mogę ich zlikwidować, bo nawet miałam pistolet przy sobie, że starsi nawet oficerowie czy coś, że mnie podlegają, to takie uczucie przykre i, mówię, dawałam im cukier.

  • Skąd dokąd ich pani eskortowała?

Mąż: Oni budowali barykadę. Aha, tak, widzisz. Mąż pewne rzeczy wie, pamięta lepiej ode mnie. Tak, barykady. Używani byli do takich robót właśnie.

  • Jak oni się zachowywali, czy pani pamięta ich zachowanie?

Ojej, jacy grzeczni – bitte, bitte, ojej, ojej. Strasznie byli usłużni i grzeczni, te szkopy, które tak się dawały nam we znaki. Byli okrutni w czasie okupacji.

  • Czy pani była świadkiem okrutnych scen?

W czasie okupacji?

  • W czasie okupacji i potem w czasie Powstania.

Mąż: Opowiedz, jak rozstrzeliwali Polaków.
A, w czasie okupacji? Tak. Niewinnych Polaków.

  • Ale pani widziała to?

Szłam do szkoły na… Zaraz, szłam wtedy ze Starego Miasta, z ulicy Długiej. Był zamknięty Nowy Świat, zagrodzony, nie wolno było dalej iść i tam…
  • [Mówiliśmy] o tym rozstrzeliwaniu [Polaków] na Nowym Świecie. Pani wracała ze szkoły z Długiej…

Tak wtedy szłam z Długiej, bo mieszkałam w alei Niepodległości, ale akurat szłam. Nowy Świat był zamknięty mniej więcej w okolicy Świętokrzyskiej, nie wpuszczali ludzi. Chodziłam do szkoły na Mazowiecką, potem tutaj na… Szkoła, to komplety były, na… W tym domu, gdzie Makowska mieszka. Koło Kopernika, tak. Ale zaraz, przepraszam, jakie było pytanie?

  • Czy pani widziała to rozstrzeliwanie? Ulica była zamknięta.

Nie, nie widziałam. Nie, nie puszczali. Nowy Świat był zamknięty i tu, gdzie teraz palą się znicze i jest tablica, to tego nie widziałam, bo w ogóle nie wpuszczali. Było ogrodzone i wyrzucali ludzi.
Mąż: Zaraz po egzekucji widziałaś krew i kwiaty.
A, krew, tak. I ludzie momentalnie, nie wiadomo skąd, przynosili kwiaty i tam właśnie [kładli], a krew jeszcze była po tych rozstrzeliwaniach.

  • Czyli mimo niechęci do Niemców jednak ludzkie uczucia ciągle jeszcze [były], mimo nienawiści nawet, bym powiedziała.

Nienawiści, oczywiście! Ale jeśli chodzi o tych niewolników, dorosłe chłopy, starsze mnie podlegają. Mam pistolet, nie wystrzeliłam z tego pistoletu nigdy, ale miałam przy sobie, mogłam. Takie uczucie przykre, nieprzyjemne.

  • Czy pani jadała tę słynną zupę „pluj”?

Oczywiście. Ja głównie… Ale nieraz w tej zupce „pluj” to były pieski. To już ja oczywiście tego [nie jadłam], chłopcy jedli jak nie wiem co te psie mięso. Głodni byli.
Mąż: Powiedz, jak ci gołąbka zastrzelili.
A, tak. Nasza kucharka, koleżanka, ponieważ byłam niejadek, to poprosiła chłopaka, żeby gołąbka zastrzelił, i ugotowała rosołek. „Danusia, ugotowałam ci rosołek, taki pyszny na gołąbku”. Skąd?!
Mąż: Ale powiedz, że ty w ogóle nie jadasz drobiu. I nie tknęłaś nawet tego.

  • Nawet głód powstańczy pani nie skłonił do tego?

Nie, nie. Żyłam cukrem, dosłownie cukrem. Tam od czasu do czasu coś tam wykombinowali, ale kiepsko było z jedzeniem. A chłopcy mordowali psy i jedli. Piekli to i jedli.
Mąż: Może opowiedz jeszcze o konfiturach.
Aha, ponieważ właśnie ja tak nic nie jadłam, to jeden z kolegów gdzieś wyszabrował (bo tak się mówiło, po piwnicach to szaber był) słoik konfitur i mówi: „Danusia, to dla ciebie. Ty nic nie jesz, [jedz] te konfitury”. I na Kredytowej, właśnie nie wiem, cegły tam były, coś, mówi: „Słuchaj, tu schowamy te konfitury i jak będziesz miała ochotę, to przyjdziesz sobie zjeść tych [konfitur]”. Po paru dniach – ja korzystałam tam z tych konfitur – mówi: „Słuchaj, temu i temu dałem w gębę – czy w mordę – bo całą gębę miał usmarowaną. Mówię: »Zżarłeś Dance konfitury!«, a on mówi: »Ranny jestem!«”.
Mąż: To krew jedynie, nie konfitury.
Tak było. Pamiętam to: „Zżarł ci te konfitury”. A on był ranny.

  • A chleb pani miała do konfitur? Czy same konfitury?

Korzystałam, tak.

  • Jak chłopcy się odnosili do dziewcząt, które walczyły w Powstaniu? Czy traktowali was…

Bardzo koleżeńsko, sympatycznie w ogóle, bardzo. Tam były wypadki zalotów jakichś czy coś, ale to się tak raczej nie liczyło. Traktowali nas na ogół (nie wszyscy, bo były jakieś tam romansiki) jako towarzyszy broni.

  • Czy pani brała udział w religijnych czy kulturalnych uroczystościach?

W religijnych. 15 sierpnia była olbrzymia, znaczy duże było audytorium, msza polowa. 15 sierpnia.

  • Gdzie się odbywała?

Ona się odbywała… Teraz tam się zmieniło wszystko. Taki był wolny plac od ulicy… […] Na Kredytowej. Wolny plac był, od PKO się ciągnął… Aha, tam PKO teraz nie ma.
Mąż: Plac Małachowskiego.
Chyba Małachowskiego… Nie Małachowskiego, nie. Mówię o takim wolnym placu…
Mąż: Koło Kredytowej?
Od Kredytowej, ale od Jagody po prawej stronie. Tam był plac taki wolny, jakieś boisko szkolne czy coś i tam był nasz cmentarzyk. Tam chowaliśmy naszych zmarłych, to był duży plac. Kiedyś szłam z meldunkiem w nocy tutaj z kwatery kapitana „Żmudzina” i o trupa się potknęłam, bo nie zdążył być pochowany, bo to było takie chowanie, ludzie ginęli. Często nie zdążyli jeszcze go zakopać. Wieczorem widocznie umarł czy coś. Jeszcze pamiętam, jak chodziłam tam z meldunkiem w stronę Mazowieckiej, to też zobaczyłam taki obrazek: w fotelu koszykowym siedział Powstaniec i miał częściowo zabandażowaną głowę i tu się zwieszał. Widocznie umarł w trakcie tego i tak już zostawiła go sanitariuszka.
Mąż: A powiedz, jak Kontrym ogłosił redutą wasz oddział.
Aha, no tak. Nasz wspaniały dowódca Bolesław Kontrym, „Żmudzin”. To było… Kiedy to było? Już pod koniec Powstania. W połowie chyba września to musiało być, zebrał nas wszystkich, cały oddział i mówi: „Ogłaszam…”. Aha, bo była taka decyzja, że oddziały mają przejść za Aleje Jerozolimskie, tam gdzie Hoża i tak dalej. I „Żmudzin” właśnie ogłosił to, że tego.

  • Że zostajecie, tak?

„Żmudzin” powiedział: „Na ochotnika. Kto chce zostać, proszę bardzo. Ja zostaję”. Część osób wyszła za Aleje, ja wtedy zostałam.
Mąż: To było w takiej scenerii – Warszawa się cała paliła, wieczór był, tak?
Tak.
Mąż: Zebrał was wszystkich i mówi: „Kto się nie czuje na siłach, może odejść”.
„Może odejść, dam zaświadczenie, że nie dezercja” –i tak dalej.

  • Pani została?

Zostałam, tak.
Mąż: Dwie żeście tylko zostały chyba.
Z dziewczyn dwie, ja i „Gizela”.

  • Pani mówiła, że pani była ranna. Kiedy pani była ranna?

Byłam ranna pod koniec Powstania, postrzał nogi miałam.
Mąż: Na wylot.
Tutaj, tak że ścięgno Achillesa było nieruszone. Wszyscy lekarze mówili: „Co za szczęście”.

  • W którym miejscu pani była?

Na Mokotowskiej.

  • Tam w szpitalu?

Tak, taki był polowy szpital.

  • Czy pani pamięta, jak się pani tam dostała? Bo to przecież…

Na noszach mnie przenosili przez barykadę, przesuwali na… W Alejach Jerozolimskich była taka barykada, wykop był i mnie przesuwali, nie mogli się zmieścić.

  • Ostrzał był.

Tak. Na kolanach musieli iść i przesuwać [nosze] – na Mokotowską do szpitala polowego. Tam był na Mokotowskiej tuż przy… Jak ten placyk taki się nazywa? Mokotowska idzie od Marszałkowskiej…
Mąż: Do placu Trzech Krzyży idzie Mokotowska.
Ale czekaj, czekaj, w którym miejscu? Bo ja tam przechodzę, to wiem dokładnie, w której bramie.
Mąż: Blisko placu Trzech Krzyży.

  • Ten szpital był w piwnicy czy na piętrze?

Na parterze.

  • To był duży szpital? Jak pani zapamiętała ten szpital?

Nie, mały szpitalik, zrobiony naprędce. W tym pomieszczeniu stróżówka większa była czy coś takiego. Leżał tam szkop, ale traktowali go wszyscy normalnie. Dostawał tę nędzną porcję jedzenia, wszystko tak jak trzeba.

  • A jakie pani było zdanie? Czy tak trzeba było go rzeczywiście traktować jednakowo czy może inaczej.

Tak. Polacy są przyzwoici.

  • Czy pani zetknęła się z żołnierzami czy z ludźmi z innej jeszcze narodowości? „Ukraińców” mieliście za ścianą, tak? Jak pani tych „ukraińców” wspomina?

Słyszeliśmy ich śpiewy, ale nie miałam z nimi do czynienia, nie widziałam ich na oczy.

  • To tylko ci jeńcy niemieccy?

Tak, bardzo grzeczni, w ukłonach.

  • A żołnierze innej narodowości czy ludność innej narodowości?

Nie. Nie przypominam sobie.

  • Nie zetknęła się pani.

Mąż: Ten szpital został zbombardowany jeszcze i tam zginęli chłopcy, którzy w tym szpitalu byli.
Tak, ten szpital właśnie, gdzie byłam i zostałam przeniesiona, czy wtedy już jakoś mogłam iść, już nie pamiętam, do wujostwa, którzy na Wspólnej mieszkali, obydwoje lekarze. I oni już się tam mną opiekowali, tą nogą, już noga trochę lepiej [wyglądała], już nie ropiała tak bardzo.

  • Pani mówiła o zmianie nastawienia ludności cywilnej.

Tak.

  • Czy pani miała jeszcze jakiś większy kontakt z ludnością cywilną? Czy wokół waszej kwatery coś się…

Nie, tam nie było już ludności cywilnej. Nie było.

  • Gdzie pani się stykała z cywilami?

Na początku?

  • W ogóle podczas Powstania.

Trudno mi sobie tak przypomnieć, żebym miała kontakty z cywilami.

  • A czy podczas mszy15 sierpnia byli też cywile czy sami żołnierze?

Nie pamiętam.

  • A jak pani przechodziła z meldunkami, to czy przechodziła przez piwnice?

Często przez piwnice, a jak się dało, to górą. Gdzie był obstrzał, ale głównie się… Były poprzebijane wszystkie piwnice.

  • Ale stamtąd właśnie pamięta pani czy to były piwnice z ludnością cywilną?

To co mówiłam: „Zachciało im się!” – takie były głosy. Nie wszyscy tak. „Zachciało im się! Zachciało im się!”.

  • Czy pani wiedziała podczas Powstania, co się dzieje w innych dzielnicach, co Niemcy robią z ludnością cywilną? Czy pani widziała uchodźców z innych dzielnic, którzy się przemieszczali?

Mąż: Widziałaś, jak przed czołgiem gnali Polaków.
To jak miałam służbę w Arbeitsamcie, to jest ten budynek. Wie pani, Arbeitsamt, który to budynek? Na samej górze, na strychu, były okienka i myśmy mieli tam punkty obserwacyjne i stamtąd było widać, jak przez plac Piłsudskiego (bo to wysoki dom) Niemcy ludność cywilną gonili przed czołgami. Znaczy czołgi jechały za ludnością cywilną. Ta ludność cywilna biegła. To widziałam na własne oczy. Oni rozstrzeliwali przeważnie potem.

  • A czy pani wiedziała, co się dzieje w innych dzielnicach? Co się dzieje na Starówce?

Jakieś głosy dochodziły: „Powiśle się trzyma, Powiśle się trzyma”. Potem: „Powiśle upadło”.
Mąż: Powiedz, jak ze Starówki przechodzili przez Ogród Saski, wtedy ten ogień zaporowy miałaś, strzelałaś wtedy.

  • Proszę opowiedzieć.

Tak. Wstrzymane były, znaczy nie wolno było strzelać wtedy.
Mąż: Nie.
Tak, tak.
Mąż: Niemcy, znaczy powstańcy…
Była strzelanina u nas. Tak. Na wiwat się strzelało. To w nocy było.
Mąż: Nie na wiwat, tylko zaporowy ogień.
Tak. Przez Ogród Saski przechodził nasz oddział.

  • A skąd wiedzieliście, że oni tam idą?

Trudno mi powiedzieć, to dowództwo dowiedziało się o tym. Nie wiem w jaki sposób. W jakiś sposób się [musiało dowiedzieć]. Telefon pewno jakiś czy coś. Nie wiem, nie mam pojęcia. W każdym razie myśmy byli uprzedzeni, że będą przechodzić właśnie oddziały stamtąd i tutaj nie było żadnego strzelania. To tyle lat temu, to już się bardzo dużo rzeczy pozacierało.

  • Czy pani miała kontakt z rodziną podczas Powstania?

Miałam z początku. Na ulicy Pańskiej moja ciocia mieszkała i tam, jak byłam w tak zwanym odwodzie, miałam wolne, to nieraz wpadałam do cioci. Wiem, że ciocia łeb mi umyła, który był sztywny zupełnie. Dosłownie, włosy były pozlepiane, bo myśmy się myli w sadzawce na placu Dąbrowskiego. […] Robili sadzawki przeciw…
Mąż: Przeciwpożarowe.
Tak. Zielona woda, ohydna, bo przecież to stało wszystko. To myśmy się w tym myli przecież, bo trzeba się było jakoś umyć. To się brało tam w menażki czy coś i się w tym człowiek mył. A moja ciocia mieszkała na Pańskiej, tuż, niedaleko Marszałkowskiej. To tam nieraz jak mogłam, to wpadłam, to ciocia mi głowę wyszorowała, ciocia mnie nakarmiła, czym mogła. Cioci syn, mój cioteczny brat, ile on miał, Andrzej… Sześć czy siedem lat, mówi: „Danusia, ja cię pamiętam, jak ty się tylko w lustrze przeglądałaś, pas poprawiałaś, berecik”. On mi to ciągle przypomina. Miał wtedy sześć czy siedem lat.
  • Dziewczyny zawsze dziewczynami zostają.

Tak.

  • Czy pamięta pani jakieś wydarzenia kulturalne? Czy pani w jakimś koncercie brała udział? Czy była pani może w kinie na Złotej?

W kinie nie byłam. Wiem, że były tam filmy, a na koncercie byłam, ale czyj to był [koncert]? Kto to był?
Mąż: Może Fogg? Śpiewał piosenki powstańcze.
Fogg? Czekaj, jeszcze ktoś… Czy Werbińska? Jakaś śpiewaczka. To tyle lat [minęło]. O tym się w ogóle nie myśli. Tam jakieś notatki po Powstaniu sobie robiłam, ale to wszystko to…

  • Czy pani pamięta, kiedy pani była ranna? Kiedy pani opuściła swój oddział?

Pod koniec Powstania.

  • I co się z panią dalej działo?

Potem, tak jak mówiłam, z tego szpitala mnie przenieśli na Piękną, na Mokotowską, a potem do moich wujostwa na Wspólną. Wuj, jako lekarz, i ciotka była lekarką, jakoś przez Czerwony Krzyż wyjechaliśmy z Warszawy. Chyba furą czy coś takiego.

  • Pani była ranna i dokąd dojechaliście?

Ja sobie tego nie mogę [przypomnieć].
Mąż: Do Zalesia cię zawieźli chyba, nie?
Ktoś mnie zawiózł do Zalesia, ale to po drodze ktoś inny zupełnie. [Do] Zalesia Górnego, bo tam latem byli moi rodzice.

  • Nie przechodziła pani przez obóz w Pruszkowie?

Nie. Wiem, że mamusia nie mogła mnie domyć po przyjeździe.

  • A jak pani w ogóle przyjęła decyzję o kapitulacji Powstania? Czy pani pamięta ten dzień, kiedy ogłoszono koniec Powstania?

Okropnie. Z żalem.
Mąż: Opowiedz o swojej rozpaczy, że nie poszłaś z chłopcami do niewoli.
A potem już, w domu jak byłam. Byłam zrozpaczona, że, Boże, tutaj leżę, bo tam mama mnie pielęgnowała, ta noga trochę, że do niewoli nie poszłam. Nie mogłam tego przeżyć! Ale stało się. Nie wyszło.

  • A kiedy pani się znalazła w domu już w Zalesiu z rodzicami? Czy pani pamięta to, kiedy pani wyjechała z Warszawy, czy wyszła z Warszawy?

Mnie furą znajomy wywiózł. Jak to było? Ty może pamiętasz?
Mąż: Nie wiem, nie znałem gościa wtedy, ale z opowiadania tak. I to tam okradałaś wtedy Niemców z granatów.

  • Właśnie, jak to było?

Nie, to za Niemców jeszcze było, można było do Warszawy wejść, do tej zburzonej Warszawy. To myśmy, ja z moim tatą przyjechali na rowerach do Warszawy.

  • To jeszcze było przed 17 stycznia 1945 roku?

Mąż: To było chyba już po, zaraz jak weszli Rosjanie.
Tak. Przyjechaliśmy na rowerach do Warszawy i nie obchodziło nas ani mieszkanie, ani coś, tylko ja na swoje kwatery [chciałam iść]. I stamtąd wzięłam hełm, z mojej kwatery.
Mąż: Oryginalny.

  • Pani ma zdjęcie, jak pani niesie rannego.

Tak.

  • To proszę opowiedzieć o tym. Czy pani pamięta, kto to był, gdzie był ranny?

Pamiętam. W tej chwili [nie pamiętam]. Jak on się nazywał?
Mąż: Zaraz ci powiem, kto to był.
„Chodźcie tu, bierzcie rannego”. I dlatego tam się znalazłam, przypadkowo zupełnie. Zanieśliśmy tego rannego do PKO, bo w PKO był szpital powstańczy.

  • A jeszcze do granatów, które pani kradła, wrócę. Po co pani je kradła?

Bo liczyłam, że jeszcze będziemy walczyć z Niemcami. Tak. Tata miał kłopot potem z tymi granatami, zakopane zostały gdzieś. Tak, człowiek był taki. W Zalesiu zarekwirowali przecież cały dół i tam koszary i tam… Ale to było takie pospolite ruszenie. Już jeździli do Warki, te szkopy, budować umocnienia.

  • Jak oni się zachowywali w stosunku do was?

Ojej, nadzwyczajnie.
Mąż: Ale ciekawe było, jak jeden poszedł po drób czy coś i mu pistolet zabrali.
Tak, żeby coś tam sobie upolować, coś kupić czy coś – i wrócił bez karabinu. Tam go rozbroili. Zabrali mu tą gęś, którą kupił.
Mąż: Gdyby to było wcześniej, to gestapo by tam całe Zalesie wytłukło.
Tak.
Mąż: Ale już nie miał go kto wesprzeć, to przychodził i płakał, że mu zabrali szmajsera.

  • Co się z panią działo po 17 stycznia 1945 roku? Kiedy pani wróciła do Warszawy, by mieszkać w Warszawie?

Mąż: Na bursę. Jak otworzyli SGH. To kiedy to było? To było zaraz… Ojej, to było bardzo szybko.
Mąż: Chyba to był kwiecień, maj może.
Albo kwiecień albo maj. I ty też przecież.
Mąż: Tak, otwierali bursę przy uczelniach.
Bursę na SGH.
Mąż: I każdy kto tam studiował czy chciał studiować i wracał do Warszawy, a ich dom zburzony, to na bursę do studenckiego domu szedł.

  • A pani dom był zburzony? Pani mieszkanie istniało po wojnie, po Powstaniu?

W Warszawie? Tak. Rodzice nie mieszkali w Warszawie stale.

  • Czyli pani trafiła do tej bursy.

Tak.

  • Czy jakieś szykany panią spotkały z powodu tego, że brała pani udział w Powstaniu?

Wszyscy koledzy i koleżanki, prawie wszyscy, brali udział, więc był taki bojowy [nastrój].
Mąż: Spotykali się. W tym pokoju, gdzie pani siedzi, to myśmy mieli spotkania ze zgrupowania żony. Oczywiście, to było potajemne, bo gdyby się dowiedzieli ruscy, że tu mamy spotkanie, to by wszystkich wygarnęli przecież.

  • Który to był rok, że trzeba było jeszcze tajemne spotkania robić?

Mąż: To były te pierwsze lata po Powstaniu.
Tak, po Powstaniu. Ale zaraz, jeszcze chciałam coś powiedzieć…
Mąż: Władze komunistyczne robiły takie „kotły”.
Jak byłam na bursie na SGH, to było zaraz po Powstaniu, aresztowali od razu bolszewicy, bo już byli bolszewicy, przewodniczącego…
Mąż: Bratniaka.
Bratniaka, tak, Przeworskiego i kogo? Zdzisia Sadowskiego, tak. Aresztowali i wsadzili do więzienia mokotowskiego. I myśmy z koleżanką, która też brała udział w Powstaniu, byłyśmy takie bojowe, poszłyśmy tam pod to więzienie w nocy i waliłyśmy w żelazną bramę: „Wypuśćcie naszych kolegów! Wypuśćcie naszych kolegów”.
Mąż: Na Rakowieckiej.
Zaczęłyśmy wrzeszczeć, „Żaba” swoim tym głosikiem. Przecież nas mogli zgarnąć tam, ale człowiek był młody i głupi, a jeszcze taki po Powstaniu, jak to powiedzieć, nabuzowany. Tak.

  • Proszę powiedzieć, jak pani witała premiera Mikołajczyka.

Byłam ze swoimi koleżankami i kolegami na lotnisku oczywiście, nawet dostaliśmy sztandar uczelni. Jak wylądował samolot, to my ze sztandarem do samolotu w te pędy na lotnisku.

  • Zobaczyła pani Mikołajczyka?

Tak.
Mąż: Potem było przywitanie na placu Teatralnym, takie oficjalne spotkania. Mikołajczyk występował na gruzach opery, na froncie, gdzie jest taras.
Był szalony entuzjazm, że to ktoś z Zachodu.
Mąż: Bardzo ciekawe było wydarzenie, bo to były i orkiestry, i tak dalej, wszystko przygotowane i te orkiestry, jak ktoś wołał: „Niech żyje Mikołajczyk”, to zagłuszały. Jak poustawiali różne postacie przy mikrofonach: „Niech żyje Polska Partia Robotnicza!”, to wtedy wszyscy słyszeli głośno, ale tamto, te inne okrzyki były wytłumione. Ale najciekawsze to było to, że jakoś myśmy w tym brali udział, ja w pewnym momencie patrzę, że kolegów nie ma. Gdzie są koledzy? Nikt się nie żegnał ani tego – kolegów nie ma. W końcu do mnie podchodzi facet, wojskowy, i troszkę po polsku, troszkę po rusku i tak tego: „Możemy was odwieźć gdzie chcecie czy coś”. Mówię: „Nie, dziękuję, pójdę piechotą”. Podjeżdża samochód i ciach mnie do tego samochodu i wywieźli na Pragę. Jak to się nazywa? Tam gdzie Niemcy przetrzymywali. Tam się otwierają drzwi, patrzę – wszyscy koledzy są już w oknach. Pojedynczo zabierali z tego poszczególnych studentów w taki sposób, że nikt się nie zorientował, że są aresztowani.

  • Ciągle trzeba było pisać życiorysy w latach pięćdziesiątych. Czy pani pisała w tych życiorysach, że pani brała udział w Powstaniu?

Zaczęłam pracę w Banku Gospodarstwa Krajowego i przyszłam do personalnego i wypełniam [formularz]. Tam są rubryki „Czy brała udział w Powstaniu?”, to ja wszystko tak jak było. On to wziął, podarł, „Niech pani tego nie pisze! Proszę tego nie pisać” – taka była sytuacja.
Mąż: Powiedz drugi przypadek, jak poszłaś się ujawniać.
Aha, potem taka była akcja – ujawnianie się akowców.
Mąż: Propaganda.
I my z koleżanką, to też w banku chyba było, idziemy się ujawniać, dlaczego nie. A spotyka nas jej kolega z oddziału powstańczego i mówi: „Zjeżdżajcie mi stąd w tej chwili!”. I nie poszłyśmy, nie ujawniłyśmy się. A potem to już było inaczej.
Mąż: Uniknęłyście aresztowania.

  • A czy pani słyszała o aresztowaniach właśnie z tego środowiska akowskiego?

Tak.

  • Czy pani później po wojnie zetknęła się jeszcze z majorem Kontrymem?

Z jego synem.

  • Kiedy się pani z nim spotkała?

Władek Kontrym mieszkał gdzieś… Ale zaraz, bo Kontrym… […]
Mąż: Z samym Kontrymem nie, bo Kontrym był aresztowany.

  • Ale wrócił do Polski w 1947 roku i przez czas jakiś nie był.

Został przecież zamordowany w więzieniu mokotowskim. Ale jego syn tutaj u nas bywał, Władek Kontrym.

  • Ale już po śmierci „Żmudzina”.

Tak.

  • Czy pani wiedziała wtedy, pod koniec lat czterdziestych, że Kontrym jest w więzieniu, że jest proces, że umarł?

O, Jezus. Chyba wiedziałam, mnie się zdaje. Trudno, to takie dawne czasy, naprawdę…

  • Czyli panią osobiście raczej żadne represje z tego powodu, że pani brała udział w Powstaniu, nie spotykały?

Mąż: Uratował ją syn. Powiedz, jak to było, jak przyszli po ciebie do banku.
Aha, tak. To już byłam mężatką i już spodziewałam się synka i przyszli do banku właśnie z bezpieki po mnie. Koleżanki powiedziały, że jest w tej chwili czy w szpitalu, czy… Bo to były… Albo już był urodzony synek mały. Nie, chyba nie. Ale dosłownie tak się mówiło, że Andrzej mnie uratował, mój synek. Już dali mi spokój absolutny.



Warszawa, 13 kwietnia 2010 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek
Danuta Wesołowska Pseudonim: „Danka”, „Mina” Stopień: łączniczka, strzelec Formacja: Zgrupowanie „Bartkiewicz”, 4. kompania kapitana „Żmudzina” Dzielnica: Śródmieście Północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter