Bożena Winosławska
Bożena Winosławska, z domu Grzybek.
- Jak wspomina pani dom rodzinny?
Dom rodzinny miałam wspaniały, rodzinny faktycznie, bo pochodzę z Poznania. W Poznaniu mieszkaliśmy do 1939 roku. Mama, tata, starszy brat i ja. W trzydziestym dziewiątym roku w związku z tym że w Poznaniu, nie wiem, jak to określić, jak to tam się nazywało... W każdym razie wszystkie rodziny musiały podpisywać jakieś zobowiązania pracy na rzecz Niemiec. Nie umiem tego [dobrze opisać], może historyk by to właściwie powiedział. [Trzeba było] podpisać jakieś tam zobowiązanie na rzecz Niemców i w związku z tym moi rodzice, ojca brat z rodziną… w samego sylwestra przybyliśmy do Warszawy. I w Warszawie życie trwa do dzisiejszego dnia.
- Czym zajmowali się pani rodzice?
Moi rodzice. Mama była po Wyższej Szkole Handlowej w Poznaniu i tata też. Zajmowali się przede wszystkim własnym biznesem.
- Czy pamięta pani ten moment przebycia drogi z Poznania do Warszawy?
To znaczy chyba nie za bardzo. Mam tylko taką migawkę, [zdarzenie], które jako dziecko czteroletnie przeżyłam, że jak mama wsiadała do tramwaju i ja ze starszym bratem zostałam na przystanku i po prostu musieli po mnie wrócić. To taką mam migawkę. I mam migawkę taką, że przez parę dni zanim rodzice nie kupili mieszkania, to mieszkaliśmy w hotelu. I takie mam migawki jako dziecko i zawsze nawet mamie mówiłam: „Pamiętam, że mówiłaś, że nie będziemy mieli gdzie mieszkać, a taki mamy ładny pokój”.
- Czy pamięta pani wybuch II wojny światowej?
Słucham?
- Czy pamięta pani wybuch II wojny światowej?
Nie, zupełnie nie.
- A jakie jest pani pierwsze wspomnienie związane z wojną?
Pierwsze takie wspomnienie z wojną to chyba już okupacja w Warszawie i te nocne naloty, które jak każde dziecko bardzo przeżywałam.
- Jak przeprowadzili się państwo do Warszawy, czym zajmowali się pani rodzice? Jakie było ich codzienne zajęcie?
No też po prostu biznes. Mój ojciec był po szkole handlowej, tak że cały czas – i w Poznaniu miał duży sklep, i w Warszawie też miał sklep.
- Czy chodziła pani do szkoły okupacyjnej?
Ja chodziłam cały czas podczas okupacji do szkoły, to chyba były siostry szarytki na Kamionku, tam chodziłam do szkoły.
- I jak pani wspomina to miejsce?
Bardzo sympatycznie. Zresztą, wie pani, dzisiaj takie momenty to uciekły, bo to jednak jest bardzo, bardzo dużo lat. To jest siedemdziesiąt lat, to ucieka. Są jakieś tam takie momenty, które bardziej jako dziecko przeżywałam. Na przykład wracając ze szkoły, a mieszkaliśmy na Targowej przy Skaryszewskiej, a to na Kamionku, to jak wracałam ze szkoły, to na przykład łapanki, przypadkowi ludzie łapali za rękę dziecko i gdzieś do bramy się chowali. Takie migawki, ale tak to niewiele.
- Czy zetknęła się pani z konspiracją?
Z konspiracją jako taką nie. Tylko brat mojego ojca, który był zabrany do Niemiec, stamtąd jakimś cudem uciekł i trafił do Warszawy i tu był cały czas w konspiracji. A jeszcze powiem jedno: że jeden brat, najstarszy, mojego ojca zginął w dwudziestym roku w wojnie tej, jaka to tam… Kiedyś to mówili wojna chyba bolszewicka, a teraz to nie wiem, jak historia to datuje, 1920 rok.
- Proszę powiedzieć, pamięta pani z kim w tamtych czasach się przyjaźniła?
Nie, w czasie okupacji to nie. Była tylko rodzina mojego ojca, czyli ojca brat z dwojgiem dzieci i tylko w tym, że tak powiem, kręgu rodzinnym się spotykaliśmy, bo w Warszawie rodzice nikogo przecież nie znali. Przyszli w czasie wojny, więc…
- Ma pani pamięć i wspomnienia nalotów. Jakie wrażenie wywarło to na tak małe dziecko?
To znaczy, wie pani, ja byłam bardzo znerwicowana i na przykład mój młodszy brat, który się urodził w czterdziestym pierwszym roku, to był tak bardzo przerażony tymi syrenami, że nawet sąsiedzi wpadali i zabierali go do piwnicy. Uciekaliśmy wszyscy. A ja byłam tą osobą, której mama musiała najpierw dać kromkę chleba i dopiero ubierać. Bo musiałam zaraz zacząć jeść. To takie mówię migawki.
- Gdzie zastał panią wybuch Powstania?
Wybuch Powstania? To znaczy o tyle znowuż, ale to z opowieści chyba rodziców utrwaliło mi się, że właśnie mój stryj, który zginął 20 sierpnia, przestał do nas przychodzić i mama nam wtedy powiedziała, że jest, jak to po prostu określiła dzieciom, że jest na wojnie.
- Jak wyglądało pani życie codzienne podczas Powstania? Czy jakoś się zmieniło, porównując do czasów okupacji?
Tak jak wszędzie się zmieniło. Ludzie żyli przecież w jakimś tam wiecznym strachu. Pamiętam na przykład czarne rolety papierowe na oknach, bo przecież nie było wolno świateł używać wieczorem. To znaczy wolno było, ale okna musiały być zasłonięte na czarno. Takie migawki mam tylko.
- Czy wiedziała pani, co się dzieje z pani wujkiem podczas Powstania?
Z kim?
Nie. Jeżeli nawet może rodzice mieli jakieś wiadomości, to nie przekazywali dzieciom. Dopiero myśmy się bardzo dużo dowiedzieli, no niestety, już po wojnie, jak tam miałam pewnie dziesięć lat, a ten brat mój starszy trzynaście. To myśmy się więcej takich rzeczy dowiadywali.
- Czy przez całe Powstanie przebywała pani w jednym miejscu?
Przez całe Powstanie do 20 sierpnia, bo 20 sierpnia zostaliśmy wysiedleni z Pragi.
- Proszę powiedzieć, jaka panowała atmosfera w pani otoczeniu, co się mówiło?
Na to pytanie pani nie odpowiem, bo nie we wszystko… poza tym dawniej był inny taki tryb wychowania dzieci, że tam gdzie byli starsi przy stole, to byli starsi, a dzieci miały swój oddzielny stolik i jak zjadły, to odchodziły i koniec. Tak że nie były do jakiejś takiej rozmowy dorosłych, tak jak dzisiaj, dopuszczani.
- A w otoczeniu jakich osób pani przebywała? Czy była to tylko i wyłącznie rodzina?
Wyłącznie rodzina.
- Pamięta pani może w jakim zgrupowaniu walczył wujek?
No niestety. Mimo że jest tutaj na tej tablicy, nie rozszyfrowaliśmy tego, bo moja mama za wcześnie umarła, mój ojciec za wcześnie umarł. Umarli, wtedy kiedy jeszcze się Powstaniem Warszawskim tak nie interesowano, jak po osiemdziesiątym dziewiątym roku, więc nie mamy tych i bardzo długo dochodziliśmy do sprawy, zanim ten napis jest na tej tablicy. Ale nie doszliśmy, nie. Na jakiś tam z Poznania, jakieś tam Poznania od jednego ze stryjów jakieś przyszły wiadomości, że w końcu został umieszczony na tablicy pięćdziesiątej dziewiątej. A zginął w obronie kościoła Świętego Krzyża i tam ci wszyscy, co zginęli, to byli pochowani w takim ogródku. Jakiś tam był ogródek, przy jakiejś kawiarni i tam byli pochowani ci wszyscy, którzy zginęli w obronie kościoła Świętego Krzyża.
Stanisław Grzybek.
- Czy spotykała się pani z Powstańcami w jakiś sposób?
Nie.
Nie.
- Czy mieliście dostęp do prasy podziemnej, do radia?
Proszę pani, tego też pani nie powiem, bo nawet... Radio to u nas było, radio to u nas było. Jakieś takie nieduże, telefunken czy jakieś. Radio to pamiętam, że u nas było, bo myśmy kiedyś nawet wyśledzili chyba z bratem tym starszym ojca, jak coś słuchał wieczorem. A gdzie to chowali, to dopiero dowiedzieliśmy się dobrze po Powstaniu, po wróceniu do domu, że na dzień chowali to radio gdzieś do pieca. Bo myśmy mieli bardzo, bardzo dużo rewizji w czasie okupacji w naszym domu na Targowej, bo na Skarszewskiej był jakiś obóz, czy z łapanek tam przywozili i często stamtąd uciekali i niestety nasz blok jako drugi, bo Targowa 12 była pierwszym, a Targowa 14, które miało cztery podwórka, to był tym drugim. I często były u nas rewizje w mieszkaniach. I jakoś tego radia nie znaleźli. Ale to też wypływało może z tego, że jak była jakakolwiek rewizja, to moja mama i mój ojciec w ogóle wychowani w Poznaniu, kończyli szkoły niemieckie, chodzili ukradkiem na jakieś tam polskie zajęcia i tam się uczyli polskiego, że lepiej znali niemiecki jak polski. I to w wielu przypadkach, nawet jak takie były obławy na tej Targowej 14, bo szukali zbiegów, to jakoś mama z tego potrafiła wybrnąć przez to, że lepiej niemiecki znała jak polski.
- I pamięta pani jakąś jedną konkretną sytuację, czy było ich więcej i ma pani je w pamięci?
Nie, nie. Wie pani, to na ogół takie rzeczy się odbywały… Chyba dwa razy się odbywały przy wszystkich w domu, a tak to na ogół rano, a myśmy byli w szkołach.
- Czy pamięta pani jakieś relacje międzysąsiedzkie? Czy znaliście ludzi, którzy mieszkali?
Znaliśmy ludzi, którzy mieszkali. Takie relacje sąsiedzkie były fantastyczne. No mówię chociażby, jak taki syn sąsiadów, który już wtedy miał osiemnaście lat, który notabene też został zabrany z Pruszkowa do Niemiec, to wpadał po tego mojego malutkiego brata, żeby go zabrać do piwnicy, bo on tak strasznie przeżywał ten alarm – sam ten głos tych syren alarmowych. Sztywniał, siny się robił, tak że trzeba było go pierwszego wyekspediować z mieszkania.
- Czy uczestniczyła pani w życiu kulturalnym, w jakichś wieczorkach, przedstawieniach?
Nie, nie. Takiego czegoś po prostu chyba konkretnie… No nie wiem, czy coś takiego było, ale moi rodzice by absolutnie na to nie poszli, bo zawsze chcieli te dzieci mieć jak najbliżej siebie, żeby w razie czego być z dziećmi.
- Czy w podczas Powstania uczestniczyła pani w życiu religijnym?
Tak.
- Pamięta pani, jakie to były formy uczestnictwa?
A no wie pani, takie jak to dziewczynki. A to sypanie kwiatków na różnych procesjach majowych, nabożeństwach, bo to się odbywało – tam na Skarszewskiej też jest kościół. Jeszcze on do tej pory jest, to tam chodziliśmy. Poza tym jeszcze ja mówię, byłam u zakonnic na Kamionku w szkole. Tam byłam u pierwszej komunii, tak że tyle co w zakresie takich… niedzielne msze.
- Czy to było popularne? Dużo ludzi brało udział w takich nabożeństwach?
Na pewno. Z tego co ja pamiętam, to dużo.
- Proszę powiedzieć, czy miała pani jakikolwiek kontakt z Niemcami albo z żołnierzami strony nieprzyjacielskiej? Pamięta pani jakieś?
Nie, nie miałam.
- Proszę powiedzieć o swoim najgorszym wspomnieniu z czasów Powstania.
Najgorszym? Chyba moment naszego wysiedlania z domu, bo o godzinie szóstej rano szedł z tubą dozorca, bo dawniej był dozorca… Ponieważ ta kamienica to czteropodwórkowa, no to to był szok dla wszystkich, jak o szóstej rano chodził z tą tubą, że do godziny dziesiątej mają wszyscy opuścić mieszkania, więc samo to przeżyło się, co rodzice moi przeżywali, że tam kazali się… A ja na przykład byłam w czerwcu u komunii i chciałam, żeby mama mnie ubrała w sukienkę od komunii, a nie tam w jakieś rzeczy, które wydawały mi się nie do założenia.
Dwudziestego sierpnia, tak.
- Co się potem z wami stało?
Dwudziestego sierpnia byliśmy wysiedleni, przeprowadzeni już oczywiście przez żandarmerię na Dworzec Wschodni. Nawet tam tą Skaryszewską gdzieś, teraz chyba… nie wiem, nieważne, co jest teraz. I tam oczekiwaliśmy na transport do pociągu. Wiem tylko tyle, że oczekiwaliśmy tam bardzo, bardzo dużo godzin. Bardzo dużo godzin. I później zostaliśmy załadowani do pociągów, takich jak to się teraz nazywa [towarowymi], i kiedyś bydlęcych i się jechało. Nie wiadomo było przede wszystkim dokąd.
- A kto był wtedy w pani otoczeniu? Była pani z rodziną?
Z rodziną, tak. Tam jeszcze chyba jacyś. Znaczy z całej tej kamienicy to jacyś tam znajomi ludzie byli, a dla mnie to nie, nieznajomi. Tam rodzice może znali, ale ja nie.
- I co się potem z wami stało, zostaliście załadowani do…
Do tego pociągu i przewiezieni. Nie wiem, ile ta podróż trwała, ale bardzo, bardzo długo, do Pruszkowa. I w Pruszkowie było takie miejsce w dawnej, nie wiem, czy zajezdni pociągów, czy jakiejś hali remontowej pociągów. I tam byliśmy chyba z sześć dni. I codziennie był jakiś taki znowuż... Niemcy wszystkich zwojowali na plac i kogo tam nie wybrali, to z powrotem wracaliśmy do tej remizy. Tam byliśmy chyba sześć czy siedem dni. Trudno mi powiedzieć, bo nie pamiętam tego. W każdym bądź razie to były takie właśnie momenty, jak wywoływali z tej zajezdni, czy nie wiem, co to tam było. Ale to jakieś były… Bo wiem, że myśmy jako dzieci, mama sobie z nami nie mogła dać rady, bo tego małego trzeba było pilnować, bo to małe, dwa lata czy trzy. A myśmy [mieli] już osiem lat, dwanaście, to już tak zaczęliśmy po tych wagonach latać. Tak że też mama miała mało, że inne kłopoty, to jeszcze z upilnowaniem dzieci, które się nudziły, no nie oszukujmy się.
- Pamięta pani, jakie warunki tam panowały?
Słucham?
- Jakie warunki tam panowały?
No warunki, beton i to co pani miała ze sobą.
A wyżywienie to też nie bardzo pamiętam, ale pamiętam, że mama z jakimś garnkiem chodziła rano po zupy, po południu po zupy. Jakieś takie zupy były, ale co to było, to też nie pamiętam.
- Co się stało z wami po tych sześciu dniach w obozie?
To znaczy znowu już byliśmy na ten plac wywołani. No i tam zaczęła się chyba najgorsza [część] w historii dla mojej mamy, rodziców. Znaczy dla mojej mamy, bo jak mówię, troje dzieci i rodzice. Ojciec był przeznaczony do innej grupy, mój brat dwunastoletni – nie no, już więcej miał, no trzynaście lat – był do innej grupy przydzielony, a my dwoje małych z mamą. Nami podobno miał zająć się Czerwony Krzyż, ale moja mama nie ustępowała i wszystko robiła, żeby uratować najpierw brata, który miał dwanaście, trzynaście lat. Trzynaście, już dokładnie trzynaście. A proszę panią, więc zaczęła… Mnie z tym młodszym bratem ustawiła w jednym miejscu i nie kazała się ruszać i zaczęła z tymi gestapowcami pertraktacje. A mogła to robić dzięki temu, że po prostu miała dużo złota typu dolarówek, bo nie tam pierścionków. No i tak się mamie udało, jak to się mówi, wykupić mojego brata. To trwało chyba ze dwie godziny albo i więcej. To zaczęła znowuż – przyprowadziła go do nas. Jeszcze ten Niemiec go tak pchnął, że aż zarył nosem, że był całą tą, ze złości, mimo że dostał [łapówkę]. I później mama zaczęła pertraktacje o ojca. No i też za pieniądze, i za to że… Mówię, tylko nas, uratowało moich rodziców, to że lepiej znali niemiecki niż polski. Nawet ten jeden taki oficer niemiecki zapytał się, skąd mama jest, że tak [zna] niemiecki. To mama mówiła, że jest z Poznania. Tak że i po… Ale to już dłużej trwały pertraktacje z ojcem. W każdym razie to za pieniądze załatwiła i od razu tego dnia, bo ten główny gestapowiec, to on się bardzo bał, że to załatwił, to od razu nas przekazał wszystkich. A mało jeszcze, dał instrukcję mojej mamie, jak ma to zrobić, żeby Czerwony Krzyż nas przyjął. Więc mnie zostawił z mamą i tego starszego brata, a tego małego trzylatka przekazał ojcu. On osobiście, że jako mężczyzna z dzieckiem będzie przekazany do Czerwonego Krzyża. I tak się znaleźliśmy w Czerwonym Krzyżu. Nie wiem, już chyba tego dnia właśnie zostaliśmy przetransportowani. Przejął nas Czerwony Krzyż i zostaliśmy przetransportowani do Skierniewic.
Tam znowuż w Skierniewicach – to pamiętam jak dzisiaj, bo chyba od tej pory boję się myszy –spaliśmy w jakichś stodołach, nie wiem, co to było. W jakichś takich dosyć dużych pomieszczeniach na słomie i te myszy po nas latały parę dni, bo to przecież za czym… Bo Czerwony Krzyż nas przejął, ale to była taka organizacja, że mój ojciec musiał sam szukać lokum dla kogoś, kto przyjmie rodzinę z Warszawy. No i po prostu chodził, chodził po tych skierniewickich wsiach, ale tam był taki wielki przywóz tych ludzi z Warszawy i podobno nie tylko z Warszawy, że tak blisko Skierniewic w ogóle nie było gdzie do tych rolników trafić. No i w końcu któregoś dnia wyruszył i przybył, chyba nawet następnego dnia. Moja mama bardzo się denerwowała, bo znalazł dla nas miejsce na wsi osiemnaście kilometrów od Skierniewic. Wieś się nazywa Reczul. I tam następnego dnia nawet wynajął z tej wsi chłopa, który się zdecydował wziąć rodzinę z trojgiem dzieci i z nim przyjechał do Skierniewic furą i tą furą nas zabrał na tę wieś. Na tej wsi mieliśmy pokój z klepiskiem, jak to było dawniej na wsi. Za pracę w polu mój ojciec dostawał, znaczy dostaliśmy, to utrzymanie i ten dach nad głową. A jeżeli chodzi o jakieś ogrzewanie w piecu, to chodziliśmy z tatą na jesieni po szyszki, po chrust do lasu i tym się paliło i tym się przeżyło do lutego następnego roku.
- Trafiliście tam mniej więcej na początku września?
Tak, gdzieś tak pod koniec sierpnia, bo mówię, sześć dni chyba byliśmy w Pruszkowie i parę dni znowuż w tym… Tak że to koniec sierpnia, początek września. Ja nie wiem, czy by moja mama pamiętała, jakby żyła. Dawno już nie żyje, tak że...
- A proszę powiedzieć, pamięta pani, co pani robiła? Co robił pani starszy brat, bo młodszy, jak rozumiem, po prostu był przy mamie?
Ale na wsi?
Na wsi chodziliśmy do szkoły. Nie wiem, kiedy ta szkoła została uruchomiona, ale chodziliśmy tam do szkoły. A tak to tam też przychodzili, na przykład ruskie wojsko przez tą wieś. To też byliśmy zdziwieni, bo wszystkie kobiety zostały gdzieś pochowane, wie pani. Moja mama pod jakimś tam, moja mama była schowana w kopcu kartofli, jak to się nazywają… W każdym razie tam, gdzie te kartofle kopcują na zimę, tam była. Bo oni szukali tylko kobiet i Niemców. Tak że to było takie wielkie przeżycie.
A tak to chodziliśmy do jakiejś szkoły, chodziliśmy z ojcem po chrust. Brat, ten starszy, mówię, trzynaście lat chłopak – to jak były wykopki w październiku, to już z ojcem chodził kartofle zbierać. Tak jak to na wsi, tak żeby to przeżyć.
I tam byliśmy do… jakoś tak po wyzwoleniu, chyba koło 25 stycznia, ojciec przyjechał sam do Warszawy, jak zostały pociągi uruchomione, zobaczyć, czy nasze mieszkanie istnieje. Istniało. Nie zostało absolutnie oszabrowane, bo tam była taka pani, która przychodziła do moich rodziców pomagać przy tej trójce dzieci mamie. I ona jakoś, nie wiem, jak to się stało, ale ona nie została wywieziona. Czy się gdzieś ukryła – nie wiadomo. I ona się troszeczkę, że tak powiem, opiekowała naszym mieszkaniem i tym dobytkiem, który tam mieliśmy. Ale tam mieszkanie takie… ale nieważne. Było mieszkanie. Ojciec przyszedł zobaczyć co tu się dzieje. Zainteresował się swoim sklepem, który miał na Chmielnej w czasie okupacji. Zostało to wszystko zniszczone. No i jak te mrozy troszeczkę minęły to po nas przyjechał na wieś. Także kiedy myśmy wrócili to nie pamiętam, ale na pewno to było ze dwa, trzy tygodnie po tym jak ojciec sam przyjechał zobaczyć czy mamy do czego wracać.
- Proszę powiedzieć, jakie było pani najlepsze wspomnienie z czasów Powstania.
Najlepsze? Chyba nie mam żadnych, nie mam żadnych. Najlepsze dla mnie wspomnienie, to że przeżyliśmy wszyscy w piątkę i w tą piątkę mogliśmy wrócić do Warszawy.
- A co najbardziej utrwaliło się w pani pamięci?
Najbardziej? Chyba najbardziej z tego całego okresu to chyba właśnie ten moment wysiedlania, bo wie pani, jak to dzieci mają swoje skarby, swoje lalki czy jakieś coś i nic nie mogłam z tego zabrać. Ja to bardzo długo jakoś nie mogłam tego zrozumieć. Dlaczego nic nie możemy zabrać, tylko mama każe buty, swetry, mąkę, cukier. Tego nie mogłam zrozumieć.
- Czy wiedziała pani wówczas, co dzieje się z pani najbliższą rodziną oprócz brata, rodziców?
Nic nie wiedzieliśmy. Absolutnie nic. Od momenty wybuchu Powstania nic nie wiedzieliśmy. Ojca brat, ten, który zginął w Powstaniu, mieszkał na Świętokrzyskiej, u tego właśnie starszego brata, który też mieszkał na Świętokrzyskiej – nic absolutnie nie wiedzieliśmy. Dopiero po wyzwoleniu Warszawy znowuż gosposia tego starszego brata mojego ojca, który mieszkał na Świętokrzyskiej, też się jakoś uratowała czy gdzieś w piwnicach na tej Świętokrzyskiej przeżyła. Bo ona wiedziała, gdzie jest pochowany ten, który zginął w obronie kościoła Świętego Krzyża. Ona wiedziała, bo ona jakoś tam się porozumiewała. Ale jak to było, to też nie umiem powiedzieć. Tylko jak ojciec mój wrócił z wyzwolenia, z wysiedlenia i ten starszy brat ojca, który mieszkał na Świętokrzyskiej, wrócił z wysiedlenia, to przy pomocy tej pani ustalili, gdzie on został pochowany.
- A czy pamięta pani, kiedy inni ludzie zaczęli się wprowadzać do Warszawy? Kiedy pani sąsiedzi wrócili, kiedy ta kamienica zaczęła być…
Proszę panią, wielu sąsiadów to zostało, bo ludzi powyżej chyba siedemdziesięciu pięciu lat czy siedemdziesięciu nie wysiedlali i dużo osób zostało. Ale nie umiem pani powiedzieć, jak to tam było. Tak że tego to zupełnie nie umiem, bo mówię, raczej przyjeżdżając z Poznania do Warszawy byliśmy w gronie swoich najbliższych rodzin. Na przykład moja mama wiedziała, że mój stryj jest w podziemiu, a mój ojciec nie wiedział, bo mój ojciec był bardziej – bym powiedziała – bojaźliwy. I mój ojciec nie wiedział, że on działał w podziemiu warszawskim. A mama wiedziała.
- Co działo się z panią po maju czterdziestego piątego roku? Jak wyglądał powrót do normalności?
To już wszystko chyba, to wszystko już, że tak powiem, organizacja moich rodziców. I wróciliśmy do normalności, jak to się mówi. We wrześniu do szkoły, ja do swojej, brat do swojej i tak się zaczęło życie.
- Jak po latach ocenia pani Powstanie?
Ja po latach oceniam Powstanie, proszę panią, może zupełnie inaczej jak dzisiejszy jest trend – że to było niepotrzebne. Ja uważam, że to było potrzebne z tego względu, że to była dla Polaków jedyna szansa wyrwania się spod okupacji niemieckiej. Ja tak to odbieram i mimo że dzisiaj się mówi, że to niepotrzebne, że to niepotrzebnie tyle ludzi poszło z tego świata, że tam sześć milionów Polaków. Ja uważam, że gdyby tego Powstania nie było, to może jeszcze więcej Polaków by zginęło, bo zostaliby wywiezieni, bo zostaliby w obozach oświęcimskich i innych zniszczeni. Ja tak uważam, ale mówię, może tak uważam, dlatego że tak nas rodzice wychowali.
- A czy po wojnie rozmawialiście o tym, co się działo w jej trakcie, w trakcie Powstania?
W naszym domu za bardzo nie wracaliśmy do tematu Powstania, ale był temat na pewno, który nas wychował, bo moi rodzice byli wychowani z racji zaborów niemieckich w bardzo dużym patriotyzmie i my byliśmy w tym kierunku wychowani: Bóg, honor i ojczyzna.
- Czy chciałaby pani jeszcze coś dodać do rozmowy?
Cóż bym chciała dodać? Często wspominam, ale staram się te wszystkie sprawy jakoś… nie wszystkie, ale już czasami jestem zmęczona wieloma rzeczami, bo, mój Boże, było to sześćdziesiąt parę lat temu. Trzeba o tym pamiętać, ale na każdą rocznicę Powstania Warszawskiego na cmentarzu jestem. Staram się to pamiętać, ale na przykład i mój mąż był też bardzo, bardzo, bardzo był... Zresztą mam tych książek z Powstania Warszawskiego i z wojny bardzo dużo. Był bardzo zainteresowany. Ja jako kobieta byłam zainteresowana, ale już nie tak jak, załóżmy, porównując mojego męża. Absolutnie nie. Ale do dzisiejszego dnia czczę, pamiętam, cieszę się bardzo, że powstało to muzeum, bo uważam, że jednak historia kształtuje człowieka. Historia kształtuje człowieka. Nie można jej przekreślić absolutnie, bo nie będziemy mieli żadnych wzorców do naśladowania.
Warszawa, 5 lutego 2013 roku
Rozmowę prowadziła Alicja Gitler