Maria Lilianna Wojciechowska
Maria Wojciechowska, z domu Andrychowska, urodziłam się 31 lipca 1939 roku.
- W jakiej dzielnicy pani jako dziecko mieszkała z rodzicami w czasie Powstania Warszawskiego?
Stare Miasto, ulica Brzozowa 22, przy Kamiennych Schodkach.
- Urodziła się pani w trzydziestym dziewiątym roku, zatem w ogóle nie pamięta pani początku wojny. Ale zanim zaczniemy czas wymierny, chciałam zapytać, kim byli pani rodzice, czym zajmowali się przed wojną?
Mama była w domu, a ojciec to pracował w jakiejś firmie niemieckiej, chyba ALG była nazwa tej firmy.
- A jak mama miała na imię?
Stanisława.
Stefan. Stanisława i Stefan. W tym domu to mieszkała cała rodzina łącznie z babcią.
Brzozowa 22. Wszyscy mieszkali w tym domu oprócz jednego stryjka. A tak to trójka dzieci mieszkała w tym domu.
- Proszę powiedzieć, kiedy już zaczęła się wojna w trzydziestym dziewiątym roku, czy pani rodzice nadal zajmowali te same funkcje?
Tak, bo moja mama miała nas dwoje i z trzecim dzieckiem była w ciąży. Tak że kobiety wychowywały wtedy dzieci z rodziny.
- A tata czym się zajmował?
A tata i bracia jego to pracowali w jakimś magazynie i przynosili właśnie te opakowania po różnych rzeczach ALG, bo tam kiedyś nie było gazu, tylko palili w kuchniach.
- Wie pani, gdzie ta firma, w której tata pracował, się znajduje?
Nie. Ja zapamiętałam z dziecinnych lat, ale nie wiem nic. Może by i wiedział mój brat drugi. Mieszka na Kole, muszę jego się zapytać, chociaż oni wszyscy mało wiedzą. Ja wiedziałam najwięcej z tych rzeczy.
- Czyli ile pani miała rodzeństwa? To był brat, tak?
Brat i mama była w ciąży.
- Proszę powiedzieć, co pani pamięta z okresu okupacji jako dziecko? Jakie pani wrażenia wyniosła, czy jakie sytuacje, które pani utkwiły w pamięci?
Pamiętam, jak znaleźliśmy się w katedrze, jak się zaczęło Powstanie Warszawskie.
- A jeszcze przed Powstaniem?
Przed Powstaniem nie pamiętam. Pamiętam przed Powstaniem tylko to, że ja i brat zgubiliśmy się w katedrze, bo babcia podobno zawsze ze mną chodziła do kościoła do katedry. I strasznie rozpaczaliśmy, że się zgubiliśmy i babcia przyszła po nas, znalazła nas. To tyle wiem.
- Mieszkaliście państwo na Brzozowej.
Na Brzozowej.
To były małe mieszkanka i bardzo dużo nas było osób wszędzie, że zięć babci, bo miała jedną córkę też, która mieszkała też tam. Mieszkali na pierwszym, drugim i trzecim chyba piętrze, nie wiem. Myśmy mieszkali chyba bardzo wysoko, bo mój ojciec miał gołębie w oknie. A babcia miała nas osiemnaście, a tam nie było dużych mieszkań. Tam mieszkanka były malutkie i było bardzo ciasno. Ten zięć postawił, dobudował od podwórka babci mieszkanko, żeby babcia miała spokojną starość. Ja miałam cały kufer już przygotowanych rzeczy, bo byłam podobno babci ulubioną wnuczką. Łącznie z takim zegarkiem szwajcarskim złotym, ale mój ojciec później po wojnie sprzedał go na życie. Potrzebne były pieniądze.
- Pani była spakowana? Pani mówi, że była spakowana w kuferek?
Kuferek to miała babcia. Ja to mogłam od czasu do czasu iść i tam sobie pogrzebać w tym kuferku. Ale kuferek był tak zamknięty i u babci stał i od czasu do czasu babcia mi pozwoliła coś [wziąć]. Łącznie do komunii. Bardzo dużo rzeczy miała podobno. I co z tego?
- A proszę mi powiedzieć. Rozumiem liczna była państwa rodzina to i dzieci było?
Osiemnaście wnucząt miała babcia.
- Osiemnaście wnucząt. I tak wszystkie wnuczęta na Brzozowej?
Wszystkie w tym samym domu, Brzozowa 22. Wszyscy tam byli.
- Czyli w czasie tej okupacji hitlerowskiej?
Trzech synów walczyło w Powstaniu Warszawskim.
- W różnym wieku były dzieci, prawda? W jakim wieku to były dzieci?
Wnuczki?
Było trzech braci. Ja jestem córką najmłodszego syna. Była ciocia właśnie Karola, Longinus, Czesław i Stefan. I oni mieli właśnie osiemnaście dzieci wszyscy. Z tym że Czesław mieszkał podobno przy Rynku. Nie mieszkał z nami tam. Było bardzo wesoło.
- Co te dzieci porabiały sobie zazwyczaj? Jak w czasie okupacji wyglądało państwa życie na tej Brzozowej?
Ja tylko piaskownicę pamiętam, ale teraz jak odbudowali, nie ma tej piaskownicy, troszeczkę inaczej odbudowali. Mój ojciec mi o tym powiedział. Bo myśmy po wojnie też tam biegali po tych gruzach. Tam mieszkała po drugiej stronie siostra cioteczna, mojego ojca siostry córka, i syn mieszkał, bo tylko jedna klatka schodowa w jednym jedynym domu została na całej Brzozowej. To tylko jedna klatka, taka shałdowana, została. Pamiętam tylko, jak żeśmy się bawili. Nic nie pamiętam, bo w czasie wojny za okupacji to tego najstarszego syna żonie tramwaj obciął nogę. Ona ulotki wiozła czy coś takiego i powiedzieli, że łapanka. No i to się jakoś tak stało, opowiadali. I miała kule, to tylko właśnie tę piaskownicę pamiętam, bo ona tą kulą lała swoje dzieci. Ciskała kulą, bo dojść nie mogła szybko. I tą piaskownicę po wojnie widziałam, dopóki nie odbudowali tej Starówki, bo teraz już nie ma. Inaczej tam jest zrobione trochę.
- Proszę powiedzieć, czy w pani rodzinie były osoby, które były związane z konspiracją? Ja rozumiem, że mogła pani nie być świadoma wówczas, będąc dzieckiem.
Oni byli, bo tu w dokumentach mamy, że ojciec był w jakimś zgromadzeniu ,,Zawada” [??]. Należeli, cały czas należeli, oni byli przygotowani na te spotkanie, oni wszyscy należeli. Ale ja nie mogłam tego odnaleźć. […]
- Proszę powiedzieć, ile w tej piaskownicy dzieci mniej więcej się znajdowało? Mówiła pani o licznej rodzinie, o tej wielodzietności więc…
Nie wiem, jak się znajdowało, dlatego że jak po wojnie poszłam, to ta piaskownica była bardzo mała, malutka.
- I ile was tam było dzieci?
No osiemnaście.
- Osiemnaście. I wszyscy byliście razem w czasie okupacji tak?
Bo to było mniej więcej, tak że między rocznikami niewielkie odstępy były. Rok po roku, jakoś tak.
- Czyli w różnym wieku były dzieci. Od najmłodszych do takich już starszych?
Tak, tak. Już chyba do szkoły zaczęły dziewczynki chodzić.
- A czy pani chodziła do przedszkola, czy cały czas w domu z mamą?
Ja miałam sześć lat, ja nigdzie nie chodziłam. Ja byłam z mamą.
- A brat też? Starszy rozumiem?
Nie.
Tak.
Tak. I tak nas właśnie zastało Powstanie.
- A proszę powiedzieć, czy pani jako dziecko jeszcze przed Powstaniem w czasie okupacji czuła się bezpieczna?
Nie pamiętam.
- Jaka atmosfera była w domu?
Nie pamiętam. Byłam bardzo kochana przez babcię, przez matkę, przez ojca, ja wiem. Nie wiem, jak tam było. Nie wolno mnie było…
Bardzo dobrze. Nie wolno mnie było uderzyć, nie wolno mnie było tknąć palcem.
- Czyli czuła się pani bezpieczna.
Bezpieczna, tak.
- Pamięta pani Niemców? Bo pani była małym dzieckiem wtedy. Czy pani cokolwiek pamięta?
Małym dzieckiem byłam i nie pamiętam Niemców. Dlaczego, to zaraz pani powiem. Bo pamiętam Niemca dopiero, jak żeśmy szli pędzeni do Pruszkowa. I pamiętam tylko buty „oficery”, bo ja byłam malutka, drobniutka i mi matka powiedziała, przykazała, że nie wolno na Niemca spojrzeć, nie wolno Niemca prowokować. Tak że ja na te buty i buty i tylko buty i buty. Nie pamiętam Niemca.
- To przejdźmy teraz do wybuchu Powstania. Przez okres cały okupacji mieszkaliście państwo na Brzozowej…
Na Brzozowej…
- I gdzie was zastał wybuch Powstania?
Na Brzozowej. Moja babcia, patriotka wielka, bo jak Piłsudski zmarł, to podobno wchodziła na latarnie na Krakowskim Przedmieściu, żeby cokolwiek widzieć… Tak mi ciocia Napiórkowska opowiadała.
- A przepraszam, babcia jak się nazywała?
Andrychowska.
Baladia.
- W jakim babcia wówczas była wieku?
No, musiała mieć około pięćdziesiątki chyba. Tu mam nawet jej akt urodzenia, tysiąc osiemset któryś tam rok był.
Wchodziła na latarnię, ale na latarnię wchodziła, żeby dobrze zobaczyć pogrzeb Piłsudskiego, bo to był „Dziadek” kochany wszystkich. Bardzo za nim szaleli ludzie, warszawiacy. I jak wybuchło Powstanie, to mój ojciec poszedł do Śródmieścia, bo nie wolno było w tej dzielnicy zostać, bo tutaj rodzina, to nie wolno. I brał udział w Zgrupowaniu ,,Zaremba-Piorun”, Koszykowa, Hoża. Na Emilii Plater jest kościół Piotra i Pawła. To był ich [teren], Poznańska, [te okolice]. Tam mają, dużo… tablic jest sporo. I oni wszyscy poszli do tego zgrupowania.
Trzech braci i dwóch chłopaków, jeszcze z rodziny od córki, i zięć.
- Mogłaby pani wymienić imiona i nazwiska?
No to Andrychowski Longin, Czesław, Stefan, Prus Bronek i Baśki ojciec się nazywał Stanisław Kuś. I oni wszyscy byli, znaleźli się w Austrii w kamieniołomach w kopalni. I tam ojciec dostał karabinem od Niemca w głowę. Później odszkodowanie sobie wywalczył.
- A proszę powiedzieć, w jakim wieku byli ci panowie wówczas w czasie Powstania?
Tam jest taka książka, ta książka z nazwiskami i tam są ich wszystkie [dane].
- Mniej więcej w jakim byli wieku?
Trzydzieści parę lat już mieli.
- A jaką funkcję pełnił pani tata?
Przeważnie był porucznik, plutonowy – plutonowy, tak.
- Czyli kiedy wybuchło Powstanie, tata udał się na punkt zbiórki?
Tak, tak.
Nie wszyscy się udali, tak jak rodzina później dopiero w Powstaniu. To tylko babcia waleczna, patriotka, miała z synową Zofią, Czesława żoną, i moja mama, a resztę rodziny to ulokowało poza Warszawą. Tylko my żeśmy zostały, ofiary.
- Czyli zostałyście panie bez mężczyzn?
Tak, bez mężczyzn.
- A czy wiedzieliście państwo wcześniej coś o wybuchu Powstania?
Nie wolno było.
- Ale czy były takie nastroje w rodzinie, które by sprawiały, że w jakiś sposób, bo gdyby nie wasz tata, który należał do jakiegoś oddziału, to czy coś było wiadomo na ten temat?
Nie. To była konspiracja, nie było.
- A kiedy się panie dowiedziałyście o wybuchu Powstania? Kiedy pani, znaczy pani mama bardziej i babcia?
Nie wiem. Zaczęły się chyba naloty.
- Proszę powiedzieć, ten pierwszy dzień Powstania i kolejne najbliższe, mieszkałyście w domu na Brzozowej czy musiałyście się gdzieś udać?
Musiały być alarmy i ludzie się zaczęli chować po kościołach, bo już Niemcy zaczęli bombardować, prawda? A ta Brzozowa to jest właśnie tak usytuowana, że ona na skarpie jest, schodząc do Wisły i tam ani jeden dom nie został. Wszystko było rozwalone. I my właśnie czekaliśmy, byliśmy w katedrze. Matki nasze były przygotowane cały czas, na to, że coś się będzie [działo]. One w gotowości były. Tobół na plecy brały, a w tobole mieli tobołki, kasza, mąka i tak dalej. Nie było garnków. Może tam łyżka, jakaś miska i jeden garnuszek mógł być, bo przecież kobiety miały dzieci za ręce i na plecach, to nie przypuszczam, żeby mieli jakoś tam dużo rzeczy. No i tak żeśmy w tej katedrze…
- A kiedy dokładnie panie przeszłyście do tej katedry?
Nie pamiętam.
- To było na początku Powstania?
Na samym początku. Jak się już [zaczęło]. Bo tam był schron, w katedrze był schron po prawej stronie. Jak się wchodziło do katedry, to po prawej stronie zrobiony był schron i tym schronem szło się aż pod ołtarz i tam były zakonnice pod ołtarzem. Po lewej stronie w tym kościele był lazaret. Ranni byli wojskowi, Powstańcy. I ta Zosia – bratowa mojej mamy – prosiła ją, żeby one tam w głębi sobie weszły, bo będzie bezpieczniej. A moja mama powiedziała, że nie, bo ona musi być z samego brzegu. Że w razie jak coś się stanie, to będzie miała dobrą ucieczkę.
- W ile osób państwo tam przeszliście do tych podziemi kościoła, katedry? Jak liczna pani rodzina była wówczas?
No to mówię, że tylko Zosia, moja mama z nami, Zosia z trójką dzieci, moja mama z dwójką dzieci i w ciąży, i babcia. Więcej nie było z rodziny. Tylko właśnie my. Bo to wszystko zostało wywiezione. I tak byliśmy, dopóki Niemcy nie zaczęli strasznie robić bombardowania. To leciały ,,krowy”, ,,szafy” jakieś – szafa gra. Bo właśnie jakieś bomby, które się nazywały ,,szafa”.
- Dochodziły do państwa wszelkie odgłosy?
To nie dochodziły, bo ludzie się chowali, to słychać było. Oni wiedzieli, że leci – buch, buch, dudni, prawda?
- A na pani jakie to wrażenie robiło?
Ja to się wystraszyłam dopiero po wojnie, jak Jantarka spadła. Bo właśnie ten samolot z Jantarką co leciał, to musiał właśnie jakieś głosy wydawać, jak były w Powstaniu. I ja wtedy dopiero… ciarki mi zaczęły chodzić po rękach. Tak jak w Powstaniu. Matka nas trzymała za ręce i w ogóle, bo były te ,,krowy” ryczące czy coś, to przylepiały ludzi, porywało to i przylepiało do ścian, do wszystkiego. Tak było do pewnego dnia, kiedy Niemcy zbombardowali i zawalił się strop, dach się zawalił. Wszystko runęło. Wszystko było w gruzach, a my w tym schronie.
- A proszę powiedzieć, ile osób było w tym schronie?
Było bardzo dużo osób. Musiało być sporo, z tym że ja nie powiem, ile tam było ludności. Nie powiem, ile było ludności, tylko później matka opowiadała do nas, że: ,,Córcia, patrz – wszystkie zakonnice zginęły”. Takie rozmodlone. Zakonnice wszystkie zginęły. Jak nas później wyprowadzali, też nie pamiętam.
- A jak państwo w tych podziemiach katedry funkcjonowaliście? Jak spaliście, jak się tam poruszaliście?
Musiała matka wziąć ze sobą coś nie coś, bo jak zbombardowane było i zawaliło nas… Nas wyciągali dzięki babci, że wyszła po wodę, to wiedziała, gdzie wskazać, gdzie my jesteśmy. Bo raz, zaczęli szukać nie w tym miejscu. No to krajobraz się zupełnie zmienił. Jeszcze babci rękę złamano. Coś jej upadło, czy bomba, czy z dachu spadło, nie wiem, jak to było. A nas jak wyciągnęli, to my byliśmy jak nieboszczyki. Piana w ustach, oczy na wierzchu, białka. Bo to toksyczne rzeczy są z takiej bomby, jak to grzmotnęło.
- A jak długo państwo byliście w tej katedrze?
Właśnie nie wiem. Wyszliśmy razem. Tak jak są zdjęcia, że pędzą Warszawę, to myśmy wyszli razem ze wszystkimi. Szliśmy od katedry, później w górę, to jest ulica – nie pamiętam.
- W stronę Nowego Miasta szliście państwo?
Nie, do Długiej. W dół. Freta? Freta i właśnie do [kościoła] Świętego Jacka. Jeszcze tam żeśmy jakieś gehenny przeżywali, bo tam żeśmy się zatrzymali z katedry. Bo już w katedrze nie było co robić, bo tak jak mówię, żeśmy zostali zawaleni. Tylko do Świętego Jacka. Chyba u Świętego Jacka też zbombardowano – ja już nie wiem, jak tam… A od Świętego Jacka na Długą i z Długiej później już prowadzili do Pruszkowa. A jak do Pruszkowa, czy na Gdański Dworzec – bo to kiedyś inaczej było – czy na Dworzec tutaj ten Powiśle, czy Zachodni – na Dworzec Zachodni, to nie wiem, jak nas prowadzili. Tylko wiem, że matka mówiła, że dwa tygodnie żeśmy jechali do Pruszkowa. Wlekli nas dwa tygodnie, a ci Niemcy właśnie chodzili koło nas, jak tą ludność pchali. Mieliśmy taką znajomą starą pannę, która się opiekowała. Co raz to któreś dziecko wzięła, bo ona się bała, że ją Niemcy zabiorą do obozu. No i trzeba było dzieci trzymać za ręce, bo jak pani tylko puściła którekolwiek dziecko za rękę, to ono ginęło w tym tłumie. I do Pruszkowa. Ja mam poparzone nogi.
Bo właśnie matka na kamieniach gotowała nam coś. Rozpalony był ogień, chyba było zimno. Myśmy się tulili do ognia. To tak mam tu taki jak orzech na lewej nodze. Iskra mnie akurat zahaczyła. A drugą nogę mam – woda się wylała z czajnika na nogę.
W tym Pruszkowie też nie pamiętam, jak to tam było. Tylko strasznie chorowałam na świnkę. Świnkę miałam, w oknie siedziałam. Pielęgniarka mówiła, żebym się nie ruszała, bo miałam dużą gorączkę i złapała mnie… chyba to było pierwsze piętro, musiał być jakiś domek czy coś. Ja nie mam pojęcia, bo tak to. Oprócz tego to spaliśmy w tych parowozowniach w Pruszkowie. Ja tam jeszcze nie byłam, wie pani. Ja muszę iść, bo dostałam tam zaproszenie, żebym wypełniła tak jak do was, i żebym tam poszła. Muszę iść i zobaczyć, jak to wyglądało. Brat miał czerwonkę, tak że dzieci strasznie chorowały.
Cały czas.
- Całą drogę od katedry do Świętego Jacka i później drogę do Pruszkowa?
Tak, a później to był ten garnizonowy kościół na Długiej.
- I tam państwo przeszliście ze Świętego Jacka?
Tak i z tego garnizonowego dopiero do Pruszkowa.
- A czy w tym garnizonowym państwo nocowaliście?
Nie pamiętam. Tam była zbiórka i segregacja ludzi już zaczęła się robić.
- A czy pani mama albo babcia albo ciocia, czy mieliście kontakt z tatą, z najbliższymi?
Nie.
- Kiedykolwiek w czasie Powstania?
Nie. On był na Śródmieściu, tutaj na Koszykowej, walczył o małą PAST-ę. Jeden zginął tam na Chorzej, ten Czesław zginął – on leży na Powązkach. A dwóch przeżyło, z tego obozu wrócili. Właściwie to Longin to uciekł z tego obozu, ale dotarł. Z tym że to już było po. Już się skończyła nasza okupacja. […]
- Jak pani pamięta Pruszków? Ten obóz przejściowy dla ludności?
Buro było, brudno, dużo ludzi było. Z tym że matka powiedziała, że ona spała na betonie w tej parowozowni, a nas brała na siebie, żebyśmy nie dostali reumatyzmu. No i później załadowali nas w wagony i jechaliśmy dalej.
- I to były odkryte wagony czy zakryte?
Chyba zakryte wagony były. Tylko były bydlęce, wagony były bydlęce – tak nazywali. I dojechaliśmy do Częstochowy.
- I co się dalej działo w Częstochowie?
I w Częstochowie nas ludzie „rozebrali”. „Rozebrali” nas i na Kilińskiego, w ojcach dokumentach jest, że mieszkaliśmy, bo ja bym nie wiedziała o tym. Tylko wiedziałam, że to był domek i z wyjściem na ogródek. Ale jeszcze przedtem jak żeśmy dojechali do Częstochowy, to moja mama urodziła dziecko. Ja te dziecko chowałam troszkę, bo [mama] chodziła na handel. Oni handlowali na zamianę do jedzenia czy coś. Ale pamiętam jeszcze to, jak wyszli ruscy i w pierwszym mieszkaniu, gdzie nas przyjęto, to byliśmy w suterenie takiej, to było gdzieś na obrzeżach Częstochowy i matka wyszła coś załatwić do zjedzenia i prosiła, żeby drzwi zamknąć, w razie czego nie otwierać nikomu, bo było niebezpiecznie. I myśmy tak zrobili i okienka były, bo to z sutereną, a my dzieci żeśmy tam sobie coś podstawili, ale widzieliśmy ulice i wszystko, co się działo. Więc taki kozaczek jeździł na koniu, truchcikiem jeździł, truchtał. Mi się to bardzo spodobało, bo miał czerwono-granatowe spodnie z lampasów i kożuszek miał, tym futerkiem miał do wierzchu. Szabelkę miał krzywą i tak jeździł po tej ulicy, ale co on wyglądał, chyba Niemców wypatrywał, bo on penetrował te uliczki i z tej strony w tą i tym truchcikiem w kółko i tak. Ale to to było. A na ulicach były papiery, szmaty – ludzie pozostawiali, bo to uciekali Niemcy, a wchodzili ruscy. I w pewnym momencie do okna zastukali ruscy.
Matenka, stara ty czy małada. Myśmy zaczęli strasznie krzyczeć, bo to było tak, że to była tak zwana swołocz. Takie papachy mieli czarne, te papachy z taką brodą olbrzymią, brudne, nieumyte. A matka powiedziała, że w razie czego co tylko w tym domu było, to trzeba na drzwi położyć. I tak myśmy zrobiły, te dzieci. Oni wpadli do tej – to była taka suterena: tu drzwi, tam drzwi były i nikogo w domu nie było, tylko same dzieci były. Nie mogli się dostać, to wzięli gaz. Rzucili gazem i poszli. Przychodzi za chwilę matka z ruskimi i pyta się. A my zapłakane, mój brat mówi, że diabły były z rogami. Pyta się mnie, a ja mówię, że rogów nie widziałam. A ten wojskowy powiedział, że to swołocz i w
pierot za nimi. A myśmy takie zapłakane od tego gazu.
- A jak państwo się w tej suterenie znaleźli?
Oni nas przyjęli z tych pociągów, „rozebrali” nas. Już cały czas trzymaliśmy się wszyscy razem. Dopiero później właśnie dostaliśmy na Kilińskiego mieszkanie, gdzie ojciec ma w dokumentach, i dzwonek. Matka mówi do mnie, do nas: „Idźcie, otwórzcie, dzieci”. Myśmy poszli otworzyć, a mój ojciec był dowcipny, schował się na schodach. Mówimy, że nikogo nie ma – drugi raz. Kto to jest? Jakiś żołnierz w [niezrozumiałe] angielskiej. Później miał pretensje, że przyjechał do dzieci, a dzieci go zobaczyły i w płacz, bo nie poznały dzieci ojca. No i później mieszkaliśmy na Świętej Maryi Panny przy samej Jasnej Górze. Tam dostaliśmy mieszkanie.
Tak, tak, z Kilińskiego. Tam widocznie też było za małe czy coś. I potem ojciec wyjechał na zachód z rodziną. Wziął nas na zachód, bo tu nie było ani łyżki, ani miski. To wszystko było.
- A kiedy mniej więcej państwo wyjechaliście? W którym roku?
Ja jeszcze siedmiu lat nie miałam, ale już tuż tuż, tak że szybko żeśmy chyba wyjechali, bo tam na zachodzie w Kowalach chodziłam pierwsza, druga i trzecia klasa. A ojciec pracował w kopalni. I wróciliśmy, bo ojciec mówi, że on jest warszawiak i nie chce tam być. Tam też było, tak że przeważnie to byli belgijscy i francuscy komuniści. Przyjechał stryjek z Warszawy odwiedzić nas, bo ojciec ich zaprosił, bo tam paczki dostawaliśmy, a ojciec był magazynier, widocznie miał możność, że tę rodzinę tam przyjął. I jak przyjechał stryjek, to ojciec po niego wyszedł w tych Kowalach, a tam były takie ubikacje jedna przy drugiej porobione. I oni weszli do tej ubikacji jeden do jednej, drugi do drugiej, a ich otoczyła ubecja. No i co się okazało? I wzięli ich na komisariat, dlatego że powiedzieli, że oni broń tam wrzucali, bo to byli akowcy w dalszym ciągu. Taki mieli ten… I tam żeśmy mieszkali trzy lata i przyjechaliśmy do Warszawy na ulicę Tymińskiego. Tam stryjek kupił sobie mieszkanie, bo cała rodzina się składała na tej Tymińskiego 9 vis-à-vis Cytadeli.
- A jeszcze powracając do pobytu w Kowalach, mówiła pani, że tata nadal działał…
Nie działał, tylko oni myśleli, że działa. On nie działał, już miał dzieci, później jeszcze dwoje mu się urodziło.
- A kiedy dokładnie państwo wróciliście do Warszawy?
Do Warszawy? Do czwartej klasy poszłam tutaj.
Chyba w pięćdziesiątym to ja skończyłam powszechną szkołę. To musiał być czterdziesty siódmy – jakoś tak.
- Jak pani wróciła do Warszawy, to jakie były pani wrażenia, jak zobaczyła pani miasto?
W Warszawie?
- Co na pani zrobiło wrażenie?
Przychodziliśmy na Brzozową, oczywiście, że się przychodziło. Tak jak mówię, była tylko jedna klatka, gdzie siostra mieszkała, najstarszej córki córka mieszkała. To ja się tam bałam wchodzić, bo ja przyjeżdżałam, bo ja miałam polipy usuwane, to ona zawsze bardzo chętnie mnie u siebie przenocowała czy zaopiekowała się mną po wojnie. Już jak żeśmy tu zaczęli mieszkać, to ja chodziłam do czwartej, do piątej klasy.
- Czy jako dziecko robiła pani takie wędrówki po najbliższej okolicy?
Biegałam i miałam całe nogi poharatane, dlatego że butów specjalnie za dobrych nie było. Tam czy sandałki czy coś, a tam były gruzy. Tam była nieodbudowana przecież Warszawa. Zgliszcza wszędzie były. Pamiętam dokładnie.
Na Tymińskiego jak żeśmy mieszkali, to mój brat taki dowciapny był, że jak żeśmy chodzili na Cytadelę, a tam były takie słupki i szubienice, a on mi pokazywał, że tutaj wieszali. Tylko straszył mnie, ale tak było. No i wszędzie oblatywaliśmy. Biegało się wszędzie. To już wszystko zaczęło porastać trawą.
- Czy cały czas państwo w takiej licznej rodzinie trzymaliście się razem, czy jakoś żeście się rozdzielili?
No później ojciec dostał, matka moja dostała „na tymczasem” rzekomo, bo tu nie było w Warszawie mieszkań, mieszkanie w Wesołej, gdzie leżą oboje.
- Czyli przenieśliście się państwo do Wesołej?
Musieliśmy iść tam mieszkać, bo nie było gdzie. I tam szkołę skończyłam.
Babcia została w Częstochowie z tą stryjenką Zosią i tam umarła. A oni mieszkają w dalszym ciągu i właśnie muszę tam do nich zadzwonić. […]
- Czyli jak pani wróciła do Warszawy, to poszła pani do szkoły?
Tak.
- Do której szkoły pani chodziła?
Do podstawówki, do czwartej klasy.
- A na jakiej ulicy ta szkoła się znajdowała?
Nie pamiętam. Wesołej.
Tak, tak, tak. A później poszłam do Rembertowa, do zawodówki.
A mój brat też jakieś zawodówki kończył. Nie pamiętam dokładnie. Pracował tam. Ja już później zostałam mężatką. Mieszkałam dziesięć lat później w Warszawie.
- A w jakich warunkach państwo mieszkaliście, jak wróciliście do Warszawy?
Pokój z kuchnią. Tam domki były letniskowe i tylko pokój z kuchnią był, bez wygód, bez niczego.
- A proszę powiedzieć, czym się pani rodzice już po wojnie zajmowali w Warszawie? Znaleźli pracę?
Moja mama pracowała bardzo ciężko na mrozie. Nie tak ciężko jak na mrozie, bo przy Pałacu Kultury wylewała tą kostkę brukową, co tam jest naokoło. A ojciec pracował, kim on był… On przeważnie był magazynierem. On miał siedem klas szkoły powszechnej przed wojną skończonych i u Dzierżyńskiego pracował, jakiś czas w fabryce Dzierżyńskiego.
- I gdzie się mieściła ta fabryka?
Przy Dworcu Zachodnim – tam przed wami.
- A proszę mi powiedzieć, czy jak tata pracował już po wojnie, to czy ze względu na przynależność do AK miał jakieś negatywne konsekwencje tego?
Jeszcze w Częstochowie, wrócę do Częstochowy. W Częstochowie było tak, że jak wrócił z tej niewoli niemieckiej, odnalazł nas w Częstochowie, ale musieliśmy później już mieszkać na Najświętszej Maryi Panny. To były dosyć wysokie budynki. I tam mojego ojca ubecja zaatakowała, ale jak to było, dlaczego, to nie mam pojęcia. Tylko wiem, jak matka opowiadała, że ojciec im uciekł. Uciekł im po dachach i powiedziała tak: ,,Córcia, całe szczęście, że był wysportowany, bo tak to ja nie wiem, że on nie spadł”. A co się dalej stało, to ja nie wiem. Może dali mu spokój, bo nie miał żadnych dystynkcji. Mogli mu dać spokój.
- A w Warszawie czy odczuwał jakieś negatywne konsekwencje, jak już był tu, w stolicy?
Nie, ale mieszkania nie dostaliśmy. Pracy też chyba jakiejś w miarę możliwej na swoje wykształcenie nie dostał, bo jednak był bardzo [oczytany], znał historię, geografię znał, matematykę, błędy tylko robił.
- Proszę powiedzieć, tak wracając do czasów Powstania, pani jako dziecko – czy pamięta pani w ogóle z okresu wojny jakieś takie ciężkie wydarzenie, smutne wydarzenie albo tragiczne dla siebie? Coś co pani utkwiło w pamięci?
Nie, tylko jak żeśmy wychodzili z tej katedry, to powiedziałam do mamy, że zobacz, jaki ładny aniołek. A później mi mama uświadomiła, że to nie był aniołek, tylko to było dziecko na pilarek przyklejone. Włoski miało kręcone, ładne. Ja powiedziałam, że to jest aniołek.
Aha, taki wypadek mógł zaistnieć, bo moja mama jeszcze przed wybuchem Powstania… Miało wybuchnąć Powstanie, oni latali w tą i z powrotem w gromadach, ci żołnierze. I ponieważ moja mama miała skrzynki z ALG, to przyszli Powstańcy i powiedzieli, żeby ona te skrzynki im położyła, bo w dół można było zejść nad Wisłę, bo będą przechodzić partyzanci. I moja matka tak zrobiła. Następnie druga grupa przyszła tych partyzantów i moją matkę na rozstrzał chciała wziąć. Moja babcia podobno na klęczkach prosiła tego faceta: „Panowie, co wy robicie?”. Że ona utrudniła jakimś szpiegom czy nie wiem komu. Chciała udogodnić przejście, że to nie byli rzekomo partyzanci. To tak było. Było bardzo dużo pomyłek. Zdarzały się różne rzeczy. No ale jakoś… A do mnie powiedziała. Tutaj wisi do gotowania bielizny kocioł i mówi: ,,Córcia, w razie czego, to ja cię do tego kociołka wsadzę, a później jak już ci panowie pójdą – znaczy, ona była gotowa już iść na rozstrzał – to ty wyskoczysz, najwyżej nóżkę sobie złamiesz”.
- A kiedy to było mniej więcej? Kiedy to się działo?
To właśnie było na samym początku, jak już chyba było Powstanie. Tylko na samym początku to musiało być, bo matka powiedziała, że przechodzili i w tę i z powrotem te grupy powstańcze.
- A osobiście miała pani kontakt z Powstańcami? Widziała pani Powstańców?
Nie.
- Czyli tylko dorośli mieli kontakt, krótko mówiąc?
Tak. Może widziałam, ale nie pamiętam.
- A czy z kolei takie radosne, pozytywne wydarzenie pani pamięta jako dziecko z czasów wojny? Już oprócz tych zabaw w piaskownicy? Czy coś się takiego radosnego wydarzyło?
Nie pamiętam.
- A czy pamięta pani zapachy z tamtego okresu? Bo dzieci zwykle pamiętają takie dziwne rzeczy jak na przykład zapachy?
Nie, z tych rzeczy nie pamiętam. Natomiast pamiętam po Powstaniu, jak żeśmy na tego Kilińskiego mieszkali, to ja nie wiedziałam – bo my żeśmy chodzili i się kłóciłam z bratem – na lalki czy na „Straszny Dwór”. I właśnie teraz jak miałam kontakt z bratem – z tym z Częstochowy – zatrzymaliśmy się na moment, bo wracaliśmy skądś. I mówię: „Słuchaj…”. Bo ja o tej ulicy Kilińskiego właśnie, że w dowodzie w dokumentach ojca jest ta ulica i mówię: „Myśmy byli tacy mali, a nas brali do teatru”. I tam była taka kobieta, która mnie dawała, mówiła: „A to jak zużyje krem czy coś, to dam ci te pudełeczko, żebyś się bawiła”. A on powiedział, że już nie ma tego teatru. Tam był teatr. I tam gdzie myśmy mieszkali, to po drugiej stronie prawdopodobnie był teatr czy w tym samym domu – nie wiem. I ta aktorka tam mieszkała. To tylko tyle wiem, że bardzo czekałam na te pudełeczko, żeby ona mi dała.
- A jak się nazywała ta aktorka?
Nie wiem.
- A czy w Warszawie zdarzały się jakieś takie... No bo teatrzyki działały. Czy pani się zetknęła z teatrzykiem dla dzieci w czasie wojny?
Nie.
- Proszę jeszcze powiedzieć na zakończenie już…
I później wie pani – do pracy, siedemnaście lat.
- Kiedy zaczęła pani pracować?
Siedemnaście lat miałam, jak poszłam do pracy.
U Nowotko – Marcelego Nowotko na Woli.
- Na jakim stanowisku? Co pani robiła?
Byłam kontrolą jakości. Trzydzieści pięć lat w jednym zakładzie pracowałam. Dzisiaj tam już nic nie ma z tego zakładu. No i tak rodzice poumierali – moja mama bardzo młodo umarła, bo miała sześćdziesiąt sześć lat. Była schorowanym człowiekiem. To wszystko chyba by było. […]
Warszawa, 1 marca 2013 roku
Rozmowę prowadziła Katarzyna Orzeł