Rodzice pochodzą z rodzin rolniczych. Szybko znaleźli się w Warszawie. Ojciec był w wojsku. Tu się poznali i pobrali. Było nas czworo dzieciaków. Brat Zdzisław najstarszy, potem ja Barbara, Krystyna i najmłodszy brat Wacław. Dzieciństwo mieliśmy piękne. Wakacje zabezpieczone przez rodziców. Dopiero w 1932 roku znaleźliśmy się w samej Warszawie. Do szkoły wtedy chodziliśmy trzy kilometry. W Warszawie znaleźliśmy się w 1932 roku. Zacząłem chodzić do szkoły na Inżynierską. Mieściły się tam trzy szkoły. Wakacje urządzał ojciec. Jeździliśmy pod Warszawę, w rodzinne strony rodziców. W 1939 roku ojciec urządził nam wycieczkę. Wracaliśmy koło Ciechocinka. Siedzieliśmy przy ognisku. Jechały pociągi z czołgami i ciężarowymi samochodami. Tata mówi, że chyba musimy wracać do Warszawy, bo będzie wojna. Wróciliśmy. Na tatę czekało wezwanie do wojska. Odprowadziliśmy go na dworzec wschodni. Pojechał w swoje strony, a my wróciliśmy: Miałam wtedy piętnaście lat, siostra trzynaście, starszy brat siedemnaście, a młodszy jedenaście. Starszy się zgłosił na ochotnika do wojska. Był wysportowany. Grał w klubie Wisła Warszawa w drużynie piłki nożnej. Musiał powiedzieć, że ma osiemnaście lat. I brał udział w obronie Pragi. Dwudziestego wrześnie zginął mama to bardzo przeżyła. Musiałam utrzymywać rodzinę w ładzie. Ojciec wrócił pod koniec października. Był w obronie sztabu generała Szeligowskiego. Wrócił z pewnym porucznikiem. Zorganizowali grupę konspiracyjną tysiąc sto czterdzieści trzy. Małowicki Henryk. Ten oficer miał pseudonim „Ran”. Był organizatorem. Odbywały się u nas w domu zaprzysiężenia, ćwiczenia. Potem rodzeństwo wstąpiło do harcerstwa. Tajne nauczanie w szkole. Dzieci z getta do nas przychodziły po pomoc, jakieś leki, środki czystości. Najadły się. W końcu skończyło się to upadkiem. Ja nie mogłam znaleźć kontaktu z konspiracją. Ojciec mi zabronił, bo byłam za młoda i do harcerstwa nie należałam. Jedna osoba miała być niezaangażowana . Byłam w szkole na Królewskiej zaprzyjaźniona z profesorką. Złożyłam w jej mieszkaniu przysięgę konspiracyjną. Bez pseudonimy. Zaczęła się moja działalność konspiracyjna z dziewczynkami. Miałam je poznawać. W lutym 1942 zaczęłam z nimi rozmawiać, dostawałam od wychowawczyni informacje, albo sama musiałam sprawdzać. Wszystkie były zdrowe. Było za dużo chętnych, miały się dobrze uczyć, mieszkać w Warszawie.
Miałyśmy sanitarne i wojskowe. Zostałam wybrana drużynową grupy sanitarnej. Były dziewczęta ze zwiadowczej i w łącznikowej grupy. Przychodził instruktor, pseudonim „Leszek”. Zbiórki po lekcjach albo w niedziele. Ustawiało się, drużynowa meldowała drużynę do zajęć. Zgłaszała stan „Leszkowi”. Wtedy i czołganie było, zapoznawanie się z bronią. Sanitariuszki musiały znać ręczną broń. Miałyśmy sanitariuszkę Kasię Ordon Pseudonim „Kasia”, która nas uczyła bandażować, zastrzyki robić. Musiałyśmy uczyć się bandażowania głowy, barku. Miałyśmy dyżury w szpitalach, na Płockiej i na Lesznej w szpitalu. Tam byli chorzy ludzie, z czyrakami, nie było świeżych ran, tak jak w Powstaniu. Potem w szpitalach polowych wiedziałyśmy już jak się obchodzić z chorym. Byłyśmy jeszcze młode. Ale ran nie było aż do Powstania. Są wakacje 1944 roku. Dziewczyny się porozjeżdżały. Skończyłyśmy naukę. Robiłam maturę, uczyłam się w gimnazjum na Królewskiej 16. Program był przedwojenny, a nauczanie tajne. W drugiej licealnej było nas siedmioro. Mam zdjęcie. Szkoła była odbudowywana po 1939 roku. Warunki były trudne. W paltach przy piecach siedzieliśmy. W drugiej licealnej część przeszła do wieczorowej a w dziennej zostało nas siedmioro. Musiałyśmy być przygotowane zawsze. Mieliśmy też lekcje w terenie, w lasku Bielańskim, to bez książek. Żeby było bezpieczniej niż w szkole, z tajnymi przedmiotami. Tajne nauczanie rodzeństwa odbywało się często w domu. Tydzień przed Powstaniem miałam zwerbować część dziewczyn na Jasną 19. To był niemiecki klub szachowo brydżowy. Niemcy wyjechali na wakacje, a ojciec Stefy Kucharskiej pseudonim „Orzeszek” był tam woźnym i zrobiliśmy tam zgrupowanie. Młodszy brat był na Pradze, ale mnie i siostrę mama wyprawiała do Powstania cicho spokojnie, wałówki dostałyśmy na trzy dni i pojechałyśmy na swoje przydziały. Mieszkałam wtedy na Pradze na Zaokopowej 4 mieszkania 21. Mam nawet książkę „Straż nad Wisłą” Grzegorza Nowika, ulotkę Zaokopowa 4 mieszkania 21 mojego brata, który miał pseudonim „Wierzyca.”
Tata był handlowcem przed wojną, miał też firmę z Żydami jakimiś. Pamiętam, że na początku getta dowoziłam tam pieniądze i widziałam tam straszne rzeczy. Tata był handlowcem. Był też współwłaścicielem z kuzynem w Jabłonnie restauracji z bilardem. Z Warszawy goście przychodzili grać w bilard.
Podczas okupacji mieliśmy radia, ukrywało się, w naszym mieszkaniu była piwnica, i tam był skład broni, ojciec trzymał gazetki wszystkie podziemne w czasie okupacji, zebrało się ze dwa kosze.
Konspiracyjna, jakoś tam zdobywali. Ja nie wiem czy w 1939 tata z porucznikiem przyjechali z bronią. Była u nas tragedia wtedy, brat zginął. Niestety nie rozmawialiśmy o tym wtedy. Ale był tam skład broni. Przed Powstaniem widziałam tam torby sanitarne. Były dwa wejścia z ulicy do suteryny i od podwórza. W konspiracji to się przydawało, żeby nie wszyscy musieli wchodzić jednymi drzwiami. Konspiracja u nas w domu trwała pięć lat.
Część dziewczyn była zgrupowana na Jasnej. Minął tydzień i Powstanie nie wybuchło. Dziewczyny zaczęły się rozjeżdżać do domów po prowiant. Ja też do mamy pojechałam. Mama mówi, że była Lilka, siostra pseudonim „Sewa”, harcerka. Była zmęczona, jako łącznik przyszła z Warszawy. Dostałam wałówkę. Mama nic nie mówiła. Tata dał mi rewolwer: „Nie mamy do tego naboi, ale może twoi chłopcy będą mieli.” Miałam go przez całe Powstanie, ale nie było amunicji. Nosiłam w kaburze. Potem był z nią jeden przypadek. Kiedy przyszłam na Jasną 19 ojciec tej koleżanki mówił, że mam iść na Wilanowską 24 do szkoły i podać hasło: „ciotka”. Z trudem, ale znalazłam to miejsce na Czerniakowie. Krótko byliśmy na górze, kiedy jeden z kolegów niechcący odbezpieczył granat i trzeba było go wyrzucić na ulicę. Musieliśmy odejść. Ja z „Orzeszkiem”, tej co ojciec był woźnym. Ona miała ciocię, ja zaczęłam z nią poznawać Czerniaków. Zabrała mnie do cioci. To był 1 sierpień. Wybucha Powstanie. Jesteśmy u cioci w mieszkaniu. Bierzemy torby, opaski na rękę. Słychać strzały. Wychodzimy. Dozorca wychyla się z bramy i dostaje kulę w głowę. Wciągnęłyśmy go. Nie wiemy gdzie iść. To było o piątej wieczorem. Przyszedł Zbyszek Przybylski z naszej kompani i zabrał nas na Okrąg 2, róg Czerniakowskiej. To był duży budynek. Był tam sztab, kuchnia, w pierwszych dniach. Piąty, szósty sierpnia. Ja zawsze coś organizowałam. Była tam nasza wychowawczyni Krystyna Michalec pseudonim „Krystyna”. Zorganizowano świetlicę harcerską na parterze. Czytaliśmy tam biuletyny, były występy. Ja w każdej szkole deklamowałam wiersze, śpiewałam, w naszej szkole w czasie okupacji mieliśmy teatr. Kolega Kledzik to opisał w książce „Królewska Szesnaście”. Występowałam z trzema kolegami „Maciek” był aktorem, z nim śpiewaliśmy żołnierskie piosenki; „Zabawa” i „Wartan”, on grał na gitarze. Życie żołnierskie było spokojne przez pierwsze dni.
Tam nie było cywilów. Tylko my. Była szwalnia. Szyto dla dziewcząt bluzy w kolorze zielonym i szare spódnice. Ja do Powstania wyszłam w szpilkach, brat mój był dekoratorem i jako uczeń szkoły handlowej dekorował wystawy i na Trębackiej w firmie „Decora”. On tam robił dekoracje i zarabiał i kupił mi te buty, ale w nich nie dało się biegać po ruinach. Poszły w kąt, a koledzy zorganizowali tenisówki. Miałyśmy dyżury w szpitalach polowych, na barykadach, nasza grupa sanitarna z Królewskiej szkolona była do działań szturmowych. Na akcje szedł patrol sanitarny. Byłam z „Orzeszkiem” i dzięki niej znałam Czerniaków. W moim patrolu była, Michalska, znała się na broni, wyszkolona wojskowo. Ja zostałam z dziewczyną z pseudonimem „Zosia”. Nie znałam jej nazwiska. Kolejna, pseudonim „Krystyna”, Chruściel, starsza ode mnie rosła dziewczyna. Brałyśmy udział na [niezrozumiałe] ciężkie walki, na Rozbrat, zginęło kilku chłopców. Dyżury były piękne, nie zawsze w nocy były walki. Na rozmowach czasem polegały. Przychodzili cywile. Zaprosili nas kiedyś na jedzenie po służbie. Zjadłyśmy kawałek mięsa. Z cywilami miałam przykre rozmowy. Niektórzy bardzo cierpieli. Były małe dzieci. Powstanie miało trwać trzy dni, bo Rosjanie się zbliżają. Będzie wolność nie będzie Niemców. Ale nie chcę wspominać, to takie przykre. Byli tacy, którzy bardzo pomagali przy rannych, organizowali jedzenie. Pamiętam ostatnie dni. Atak na Czerniaków. Padło Stare Miasto, „Radosław” przyszedł ze swoim oddziałem. Padło Powiśle, „Krybar” przyszedł ze Śródmieścia. Były dwie koleżanki z zastępu mojej siostry. Powstanie było gniecione. Na Czerniakowie kumulowało się. Mieli broń, ale trudno było walczyć.
Czwartego września miałam wolny dzień po służbie nocnej i zaczął się straszny atak na nasze posterunki na Szarej 14. Byłam ze swoim patrolem na Okrąg Dwa. Musieliśmy zmienić pomieszczenie, bo spadła bomba na sam szczyt budynku i go zniszczyła. Przeniesiono nas na stronę od ulicy Wilanowskiej. W korytarzu stałyśmy obok strzały, „Zosi” nie było, byłam z „Krystyną”. Wpadł na podwórko jakiś żołnierz. „Kwiatek” - chyba z piątej kompani i krzyczał o pomoc sanitarną: „Na Szarej 14 jest ostrzał, atakują.” Pierwsze nosze złapała „Krystyna”, ja krzyczę: „Zosia!”, nie ma „Zosi”. Pobiegłyśmy we dwie. „Daj mi nosze!” Nie, ona będzie sama niosła. Leciałyśmy przez fabrykę. Do dziś słyszę dudnienie naszych nóg po tych blachach, czy puszek czy do czegoś. Dobiegłyśmy do Czerniakowskiej. Stał na Czerniakowskiej kościół. Nie pamiętam jaki, szkoda że nie zapisałam. Pobiegłyśmy. Jest ostrzał. „Kto biegnie?” „Ty pierwsza bo masz nosze.” Nie żebym była jakaś dzielna, ale ona nie chciała mi dać tych noszy. „Jak przelecisz to będzie dobrze, ja zobaczę.” Przebiegła. Padły strzały, ja za nimi wybiegłam. Przebiegłam przez narożnik. Żyję. „Krystyna” – krzyczę. Jest. Biegniemy dalej: Zagórna, Idźkowskiego. Wpadamy w Szarą. Miałam tam dyżury to znałam.. Wpadamy na drugie piętro. Dlaczego ona tak biegła? Bo ona miała tam sympatię. „Strażak.” Nie skojarzyłam tego na początku. „Przy którym erkaemie chcesz być? Postaw tu nosze.” Podwórko było kwadratowe. Były dwa erkaemy. Przy tamtym byli z piątej kompanii a przy tym z naszej. Ona mówi: „Ja biegnę do „Strażaka”.” Poszłam do drugiego. Chłopcy mówią: „Gdzie przylazłaś? Sanitariuszki powinny być na dole. Jak będziemy ranni, to kto nas opatrzy?” Mieli okna na Rozbrat. Erkaem ukryli za worami z piachem. Cisza. Zobaczę jak się umieściła „Krystyna”, tam zresztą jest moja kompania. Zeszłam na dół, wyszłam na drugie piętro, nosze stoją na dole. „Krysia” siedziała, Strażak przy erkaemie. „Jak tu? W porządku” Wróciłam się. Byłam na pierwszym piętrze, jak huknęło i zatrzęsło całym domem. I krzyk: „Trafili nas.” Gdzie trafili? W erkaem. Drzwi się zatrzasnęły. Cisza, nikt nie woła. Pierwsza wchodzę. Wcisnęłam się przez szparę. Drzwi coś zatarasowało. Krystyna leży zwinięta, na ziemi. Zanim się tam dostaliśmy, do dziś pamiętam zapach tynku i krwi. Jak weszłam „Jemioł” siedział na ławeczce w przedpokoju i „Strażak” zasypany cały w pyle. Raptem poruszył ustami. Ciemna taka szrama i oczy otworzył, szparki takie, i mówi: „Ratuj erkaem.” Dobiegłam do „Krystyny”. Nie ma pulsu. Chłopcy weszli: „Oni nie żyją, ratujmy strażaka.” Znieśliśmy go na podwórko, opatruje go i nawet butów nie można było rozciąć. Musi iść do chirurga, do szpitala. Zmarł niestety czternastego września od ran. „Krystynę” i „Jemioła” pochowaliśmy na podwórzu na Okrąg 2. To był mały cmentarzyk naszej drużyny.
Od tego czasu nie było świetlicy, ani nic takiego. Gdzie trzeba było, tam się szło bez przydziału. Z Okrąg musieliśmy przejść w stronę Zagórnej i Idźkowskiego nad Wisłą. Na Idźkowskiego 11 był szpital. Były zrzuty, kasza, nie zawsze trafiały w nasze ręce, a na strychu były pralnie. Ludność cywilna pomagała. Szorowaliśmy kotły. Chłopcy ze Społem przynosili pomidory i makarony. Gotowałyśmy. Było tylko parę dni. Szpital się zagęszczał. Byli chłopcy z AL. Dostałam rozkaz przeprawiania się przez Wisłę, bo już na Pradze była armia Wojska Polskiego. Dostałam pod opiekę młodego chłopca, „Turka”. Rannego w rękę. Przechodzimy nocą nad Wisłę na Solec, tam tragedia. Wszyscy żołnierze przeprawiali się, „Baszta” poszła na Mokotów, a „Tadeusz” nie chce iść, bo ma rodziców na Czerniakowskiej. On nie idzie na Pragę. Musimy się wydostać. Skręcamy. Jakiś domek. Zaprowadziłam go do piwnicy. Pełno materacy, ludności cywilnej. Usadziłam Tadeusza na workach za słupem. Byłam około dwudziesta, dwudziesta pierwsza, kiedy się przeprawiliśmy. Pobiegłam nad Wisłę. Trafiłam na „Jagę”, jedną z naszych łączniczek. Okropna rana uda. Założyłam jakiś opatrunek na miejscu. Przeniosłam ją z jej koleżanką Bożeną. Miały się przeprawiać. Mówię Bożenie: „Ja lecę do innych rannych, ty jej zdejmij gumkę uciskową.” Kiedy wróciłam do piwnicy nie było ich, poszły. Usadowiłam nas na kupie węgla na jakiś szmatach. Dowiedziały się, że Niemcy się zbliżają. Zostałam ja z „Turkiem”. Niewielu ludzi tam już zostało. Przedtem moje cztery koleżanki ze szkoły, z mojej klasy przyszły i jedna Hanka „Mścicielka”, „Łezka” i „Śmieszka”. Były w innym oddziale w czwartej kompanii. Przywiozły rannego księdza na noszach. Nie mogły się dostać przez ostrzał i zostały w domku bez dachu. Ja się ogromnie ucieszyłam, że są jakieś znajome. Razem będziemy się przeprawiać przez Wisłę. Jak zeszłam do piwnicy, okazało się, że „Turek” siedział na workach z sucharami i tymi sucharami się żywiliśmy. Nie sądzę żebyśmy mieli tam coś innego do jedzenie. On się nie chciał ruszyć. Ja nie mogłam go zostawić. Wyszłam. Stał przy mnie żołnierz: „Słuchaj mam broń.” „A co ja z tym zrobię?” „Może gdzieś zdobędziesz naboje.” Po latach natrafiłam na książkę, gdzie ten żołnierz Lewandowski wspomina, że jakaś dziewczyna daje mi na Solcu broń. Nie wiedziałam, komu daję. Chciałam się nawet z nim spotkać. Zapytać czy pamięta. Może jeszcze się uda. Miałam ciężkie życie i choroby, nie było możliwość. W pewnej chwili, pewnej nocy słyszę głos. Ktoś przyszedł i mówi: „Panie doktorze jest ostatnia łódź”. Chodziło o łodzie, na których ludzie przeprawiali się na Pragę. Mówi: „Jest łódź. Idziemy.” Wtedy Tadeusz się budzi i mówi, że teraz się przeprawimy. Nad Wisłą cicho. Niemcy nie ostrzeliwują. Jesteśmy przy łodzi, a oni biorą tylko mężczyzn. Wcześniej kiedy byliśmy jeszcze w łodzi, jedna z koleżanek ze szkoły, pseudonim „Skrzat”, od „Krybara”, znalazła się w tej piwnicy. Miała spodnie na sobie. Ja miałem spódnice ze szwalni. Ona w tych spodniach się dostała, a mnie odtrącają, bo tylko mężczyzn. Tadeusz już wszedł z ręką na temblaku. Zostawiłam apteczkę, którą miałem do końca dni w piwnicy na Solcu i nie mogę sobie tego darować. Wzięłam tylko opatrunek, broń i Tadeusza. On wyskakuje z tej łodzi, łapie mnie za rękę i wciąga. Łódź już odbiła i się przewracam. Jedna jedyna rana z Powstania jaką miałam, to starłam sobie wtedy od kolana w dół. Nie było czasu opatrywać. Niemcy musieli nas zobaczyć w świetle płomieni. Ktoś zaczął strzelać. Bryzga woda. Ktoś jest ranny, wyskakują ludzie, ja nie umiem pływać. Ktoś krzyczy, żeby trzymać wiosła. Ja się modlę: „Aniele boży...” Ja nie umiem pływać. Wszyscy wyskoczyli. „Turek” mówi: „Kotka, skaczemy!” Nie chciałam tego pseudonimu, razem z przyjaciółką obierałyśmy sobie i koleżanka miała „Maskotka”. Jak żeśmy sobie obierali pseudonimy, to każda klasa obierała sobie temat: niektóre znaki zodiaku, cechy charakterystyczne. Na przykład: śmiała się jedna do łez, to „Łezka”, śmiała się inna, to „Śmieszka”, inna chciała pomścić, to „Mścicielka […].Wracając na środek Wisły. „Turek” mówi żeby skakać. Ja nie umiem pływać. Skaczemy, bo łódź nas znosi do ostrzału na moście Poniatowskim. Na szczęście były zrujnowane przystanie żeglarskie i jakieś wraki dopłynęły. Zaczęłam tonąć, Tadeusz też był słaby. Obiliśmy się o jakieś wraki, na brzegu on upadł, kiedy wcześniej wyciągał mnie z wody. Niemcy strzelają. Okopy, wojsko polskie. Krzyczą: „Uciekać stąd! Uciekać!” „Ja mam rodziców na Pradze.” „Nie, tu front.” Pchają nas z biegiem Wisły. Wyszliśmy ze strasznego ognia, zapach krwi, dym, wrzask, wchodzimy na Saską Kempę i tam jest życie. Domy nie zniszczone, uderzenie które do dziś pamiętam. Tam zapach krwi, ran rop. Ludzi się nie chowało, tylko składało na kupę, żeby przejść do jakiejś piwnicy. Na brzegu nie miał, kto zbierać. Byliśmy ostatni. Dwudziestego pierwszego padł czerniaków. Ja mam rodziców. Ale nie wiedziałam gdzie idę. Wiedziałam gdzie jest północ i południe. Wylądowałam na Grochowskiej. Doszliśmy do Skaryszewskiej. Nikt nas nie zaczepia, a mamy opaski. Idzie „Skrzat” od „Krybara”, „Turek” i ja. Nikt się nas nie pyta. Idziemy zmoczeni brudni, doszliśmy do Skaryszewskej. Naprzeciwko jest krew, strzępy. Oddział, który wychodził na patrol, trafił szrapnel. Przeszliśmy Targową. Był tam bazar, który znałam z czasów okupacji. Po lewej jacyś żołnierze, jak na tych okopach. Trzeba iść jeszcze na ten odcinek gdzie mogą lądować. Ale tam oni ginęli bardziej niż my. Nie wiedzieli gdzie iść. Zginęło dużo [z] Pierwszej Armii Wojska Polskiego.
Oczywiście. Wszyscy wiązali. Ale oni się cofnęli. Tylko już w ostatnie dni nie. Jak znalazłam się na Okrąg, na początku Powstania, tam były sanitariuszki. Była grupa łącznikowa i zwiadowcza. Z Krystyną Michalec byłyśmy tam. Mówiła: „Basiu, na trzy dni Powstania. Rosjanie dochodzą do Pragi. Bierzecie prowiantu na trzy dni.” Ale niestety się cofnęli. Zadawali pytania, czy Powstanie było potrzebne? Myśmy się pięć lat przygotowywali do walki. Nie lubię tego pytania. To była potrzeba, żeby już wybuchło. Miała być pomoc. Wracam do Targowej, zgłaszam się do żołnierzy, co pełnią służbę. Chyba Polak i Rosjanin, „Turek”, został a mnie wprowadzili, bo byłam najstarsza. Mam legitymację z Powstania, melduję się, proszę o pomoc. Na Przyczółku Czerniakowskim można pomóc, można zająć Warszawę. To mnie zgubiło. Dali nam gorącej kawy i jakiś suchar. Wszyscy byliśmy słabi. Nikt się do nas nie odezwał po drodze. Nikt mnie nie uprzedził, żeby się nie zgłaszać. Zawieźli nas na Kawęczyńską i tam też był posterunek. Mówię to samo. Proszę o pomoc. Mówię im gdzie jeszcze są Polacy. Sławne były kobiety z AL., które też prosiły. Ginęli Strasznie nie znali miasta. A jak spotkałam tam cztery koleżanki, co niosły księdza, na drugi dzień ich nie zastałam, jedna zginęła. Hanka nie żyje mówiły. Też miała ciekawą historię. Na Idźkowskiego byłam. Zginął młody chłopak przy mnie. „Bug”. Miałyśmy tam dyżur. Za dużo mam wspomnień. Od „Krybara” jedną wydobywaliśmy z piwnicy. Przecięła sobie żyły, bo myślała że się udusi. „Zabawa”, z którym śpiewałam w świetlicy, i ten drugi, obaj giną naraz – przyjaciele. „Zosia” z patrolu zaginęła. Nie wiadomo co się z nią stało. Wracając, na Kawęczyńskiej spisali wszystko i puścili do domu. Pragę znałam. Idziemy Targową, Wileńską, serce mnie wali, chcę podbiec, ale nie mam siły. Nikt się do nas nie odzywa. Wszystkie domy stoją. W domu jest mama i ojciec. Brata Niemcy wywieźli. Najstarszy zginął. Jak Niemcy się wycofywali, to wywieźli wszystkich mężczyzn. W naszym domu była zbiórka harcerska mojego brata. Była grupa chłopców piętnastoletnich, którzy byli ukryci przez mamę w piwnicy z bronią. Tata tam żywność gromadził. Przez pierwsze dni po upadku chleb tam wypiekali, dwieście kilo mąki zostało. Rozdawali ludności. Kiedy Niemcy kazali wychodzić wszystkim mężczyznom, brat był wysoki. Wysportowany jak cała rodzina. Ten co zginął też był wysoki, grał w klubie „Wisła”, drugi brat był w kadrze narodowej siatkówki, ja też się parałam siatkówką i nikt nie znał tego klubu, a ja mam do dziś legitymację. „Mamo - mówi młodszy - Nie możesz wszystkich ukryć.” Mój brat wyszedł do Niemców i go zabrali. Że siostra zginęła dowiedziałam się, jak wróciłam. Straszy brat w 1939 roku, tego Niemcy zabrali. Zostaliśmy tylko ojciec, mama i ja. Tadeusz od razu musiał za dużo zjeść, bo rozchorował się bardzo. Mama chciała mnie chronić czy co, ja nic nie wiedziałam, że siostra zginęła, dopiero potem, jak przychodziły koleżanki powiedziały i żałowały, ze nie był w Warszawie. „Nie macie, czego zazdrościć.” Nie umiem opowiedzieć, co się działo na Czerniakowie. Trzeciego dnia po powrocie przyszedł pan z konspiracji ojca, jego dom zniszczyli, i pyta czy nie wiemy gdzie można zamieszkać? Weszli do nas Rosjanie, rozmawiali z ojcem. Ja nabijałam ojcu gilzy tytoniem. Oni mówią, że nas zabierają. Kazali się zabrać „Turkowi” i mnie. „Skrzat” uciekła przez okno. Mama ją uprzedziła. I tego człowieka, który chciał się dowiedzieć czy może mieszkać też zabrali. Myśmy nie wiedzieli, co się dzieje. Konwojowali nas na Grochów. Umieścili ojca i tego pana gdzie indziej. Ja miałam legitymację AK i kenkartę. Siedzimy tam noc i dzień i ojca nie ma. Wywożą nas do pustelnika na wschód. Ten przyznał się, że znajomy, my przyznaliśmy się że byliśmy z Powstania. Wzięłam kilka papierosów. Wywieźli nas za pustelnik. Odjechała ciężarówka. Doprowadzili nas do jakiegoś lasu. W tym lesie ogrodzony teren za pustelnikiem, zasieki. Zatrzymuje nas żołnierz. A ten, co nas konwojował z dokumentami, poszedł. Kazał nam się ustawić według wzrostu. Był z nami jakiś pan. I wycelował w nas broń. Nasza trójka stanęła. Deszcz padał. Ja mówię do Tadeusza: „Boże, zabiją nas!” On mówi: „Za chwilę nie będziemy czuć.” „A moja mama?” A ten z wycelowanym karabinem roześmiał się, ale ciągle w nas celował. Ten, co nas konwojował wrócił się. Wprowadził nas w podwórze gdzie było kilku chłopców. Deszcz padał. Ucieszyli się, bo jest dziewczyna, jak uciekną w las, to będzie gotowała. A ja o mamie myślę. Miała czwórkę dzieci, teraz nie ma nikogo. A przetrzymała obcych chłopców. Biorą nas na przesłuchanie. Najpierw ja. Mówię, że jestem żołnierzem, wszystko powiedziałam , że walczyłam z Niemcami, że Powstanie. “Dlaczego nas wzięliście? Ja dopiero wróciłam do matki, która straciła dzieci.” “Pójdziesz do domu.” Potem wzięli Tadeusza, a potem tego pana jakiegoś. Był wczesny październik. Wołają mnie znowu, ale do innego pomieszczenia. Piękne biurko. Dywany. Jeden na drugim pozawieszane, a on na nowo się mnie wypytuje. Ja powtarzam wszystko. Uświadomiłam sobie po wielu latach, że ja mojego ojca i siebie wydałam wtedy na Targowej, prosząc o pomoc, że jesteśmy z AK. Jeszcze wtedy nie wiedziałam. Pytam się: “Masz matkę?” “Mam.” “Ja też. Miała czworo dzieci. Teraz męża nie ma, nikogo nie ma.” Ja nie wiedziałam, co to NKWD. Nikt nie mówił, żeby się ukryć. Dwa razy płakałam tak, jak wtedy z tą mamą. Potem jeszcze jak mama mi zmarła. “Każdy mówi, że pojdziesz do domu – mówię - a ciągle spisujecie nasz meldunek.” A on zaczął moje papiery drzeć. Tylko legitymację AK i kenkartę oddaje. “Pójdziesz do domum mówi.” Wyrzucił do kosza. Zaszlochaną wyprowadzają żołnierze na ganek, wynoszą mi wiklinowy fotelik, ledwo stałam. Jak wyszłam. Oddali mi legitymację. Myślę: ślad zaginie po mnie, co zrobią? Stał samochód ciężarowy, stali wszyscy chłopcy na platformie, Taduesz z temblakiem I odjeżdża, Bez słowa zaszlochana, oni odjeżdzają I w als jada I do dziś to widzę. Wielka była przyjaźn prawie jak z bratem. A mnie wypuścili. Wyprowadzili do tej bramy. Mówi:”Idź do domu, tak jak przyszłas” Nie chciałam iść przez las, bo słyszę szum sosy. Tam szłam. Nawet mi nie przyszło na myśl, że mogą być miny. Były modne buty z czasów konspiracji. Sznurki na koturnie, płucienne. Akurat mnie w nich zastali w domu, zimno mi było, zachaczyłam o drut i mi się rozerwały. Spięłam agrafką. Doszłam do szosy. Idzie jakaś para. Wiem, że muszę iśc na zachód. Nie dogoniłam ich, a juz zatrzymał nasz patrol i pyta dokąd idą. Ja mówię: “Do pragi.” Zawrócili mnie, bo tam front i nie wiolno. Ta pani co szła przede mną mówi , że jestem ich córka I niedaleko mieszkają, tylko mi się pomieszało w głowie. Pokazuję kenkartę i nie wiem co się dzieje. Nic tam nie odczytali, bo by zobaczyli że nie jestem córka. Ci państwo mówili potem, żebym nie szła na Pragę do rodziców. Mamę się zawiadomi, że jestem wolna. Doszliśmy do Targówka. Siedziały panie z bułkami, kupiłam te bułki i poszliśmy do mojej kuzynki do domu. Zanim mnie zabrali na Kawęczyńską, jak przepłynęłam Wisłę, urodził jej się syn i też poszłam do niej. Ona zawiadomiła mamę. Mama przyszła do mnie. Ojca zwolnili i powiedzieli, żeby donosił kto wróci z AK. Tata nic nie powiedział im potem. Narazie był w domu, znalazł pracę. Ja miałam w rodzinie kiędza. Takeigo postępowego jak teraz są. Był uczciwy. Miał zatarg i wystąpił z kościoła. To była znana historia i znany człowiek. Przed wojną uciekł. Często z moim księdzem Tworkowskim rozmawiałam o nim, bo byli razem w seminarium. Dobry człowiek. Rozmawiałam z jego dziećmi i znam go jako uczciwego. tym. Pan Nowik chicał opisać tę historię. Ten ksiądz mnie uratował. Zabrał mnie do Lublina, gdzie mnie umieścili w więzieniu czy zamku, nie wiem. Mój wój był w PKWN. Może mnie uratował, może ja sama, nie jestem w stanie powiedzieć. Nie mogłam mieszkać w domu I z tego Lublina gdzie mnie umieścili, on mnie wyłuskał. Poszłam do pracy do redakcji “Młodzi idą”. To bya gazeta organizacji młodzieżowej “TUR”, czy coś takiego. Pisałam dobrze na maszynie. Byłam konwojowana do pracy i z pracy przez żołnierza. Mieszkałam z moim wujem i jego żoną. Wystąpił z zakonu. Przecież było uczciwsze jak przestał wierzyć. Czy jak ktoś nie wierzy może głosić słowo boże? Był trochę zadżumiony ideologią socjalizmu. To było nie do wytłumaczenia dla mnie. On był w rządzie tymczasowym. Skierował mnie do pracy i dał swojego ordynansa, który mnie konwojował w te i spowrotem. Mam jego pismo do prezydenta Spychalskiego, gdzie pisze, że zostaliśmy zatrzymani przez wojsko radzieckie i prosi o wypuszczenie Barbary Policewicz, Wacława mojego ojca i Taduesza - powstańców Warszawy. Skieruje nas do pracy i bierze odpowiedzialność. Jestem konwojowana. Stołówka w Lublinie. Poznałam tam adiutanta Morawskiego, którego ojciec był w AK. Dostał wyrok dwadzieścia lat więzienia od Rosjan. Był wysokim oficerem. Mój ojciec był trzy lata w łagrach radzieckich. Stołówka w Lublinie. W redakcji pracuję. Mieliśmy jeden pokoik, łazienka, okno obite gazetami. W zimę słyszę, jak śpiewają rosyjskie piosenki na warcie, żeby się rozgrzać. Byłam tam aż do wyzwolenia Warszawy. Jestem w stołówce. Kartki na obiady, śniadania. Stółówka bez okien. Dostawało się michę blaszaną, rzucili trochę gorączej zupy, a jak dochodziłam do miejsca, to ręce mi sięogrzewały. Stołowałam się tam, póki pracowałam. Kiedyś opowiedziałam wujkowi, jak to jest. “Dobrze. To ja się postaram żebyś jadła z nami.” Przez całe Powstanie nie jadło się sztućcami. Czasem się w ogóle nie jadło. A teraz nagle wchodzę do stołówki z ministrami PKWN. Biały obrus, cukiernica, maselniczka, widelec, wszystko mi leciało. Dobrze że szybko zdobyli Warszawę i przyjechałam z degelaturą na Śnieżną. Tatę też zwolninili. Tadeusz był w wojsku znowu. Ranny pod Bydgoszczą. Tato musiał się zgłaszać czy był ktoś z AK u niego. Tato zgłosił że nikt I za to dziewiętnastego listopada w 1944 roku zabrali ojca i wywieźli do Rosji. Dwudziestego listopada mama obchodzi imieniny. Nie mogę dostać się na Pragę [z] Lublina. Uciekam z tego domu, ze Śnierznej. Na rogatki w Lublinie. Do mamy. Rosjanie mówili gdzie jest front. Wywieźli nas do lasu. Jak się chciałam dostać do ich ciężarówki to miałam drugą ważną ranę. Ale jako sanitariuszka, dałam sobie radę. Potem chcieli jeszcze raz opłaty w lesie. Nie miałam. Zaopiekowała się mnną jakaś pani. Doszliśmy do szosy i dotarłam do domu. Byłam na urodzinach i mama mówi, że zabrali tatę. Nie chcę wracać do Lublina, bo mama jest sama, ale ponieważ wujek wiął odpowiedzialność, przysłał tego adjutanta i pojechałam z nim do Lublina, gdzie zostałam do siedemnastego stycznia. Wujek miał organizwać życie w Warszawie i spotkałam się z “Maskotką”. Ona niestety umarła. Opiekowałam się nią. Lekarz mówił, że jak przeżyje dziesięć dni to przeżyje, ale umarła. Rosjanie zabrali mi broń. Dostałam mundur, stopień chorążego, wcześniej. I pracowałam jako maszynistka w wydziale rolnym CKW PPS. Musiałam się zapisać do partii, ale strasznie się zraziłam. Wujo mnie trochę zaraził, bo był socjalistą. Myślał, że sprawiedliwość jest na świecie.
Przepłynęłam tę Wisłę. Utopił się wtedy jeden z naszych kolegów z Pragi. Janusz Daleski pseudonim “Mały”. Potem okazało się, że się uratował, a jak wróciłam do Warszawy to nas odwiedził. Wszystkim dawałam adresy. Postanowiliśmy jechać na kwaterę. Dziewiętnastego stycznia przyszedł do mnie. Przęsła były wysadzone w powietrze. Jak po drabinie szliśmy, po tym moście. Było dużo rozjechanych trupów. Poszliśmy na swoją kwaterę, na świetlicę, na Okrąg. Zebraliśmy materiały ze ścian i po tej Wiśle wróciliśmy spowrotem. Nigdzie się nie zapuszczaliśmy. Te dokumenty przyniosłam do domu. Moja mama, jak byłam w Lublinie i wiedziała że wszyscy nie żyją, z rozpaczy wyniosła wszystkie gazetki i podpaliła. Mówiła, ze nie chce mieć nic z AK do czynienia. Nie ma dzieci. Czemu ojciec był zabrany? Czemu się ja musiałam ukrywać. Spaliła. Tylko pismo wuja się zachowało. Potem pracowałam, przed zjednoczeniem PPR z PPS, ale zostałam zwolniona jako niepewna. Legitymację PPS mam do dziś, podpisaną przez Cyrankiewicza. Składka ani jedna nie zostala zapłacona i przestałam być członkiem. Poznałam tam wspaniałych ludzi, między innymi ojca Jacka Kuronia, z którym się zaprzyjaźniłam. Do dziś mam nekrolog jego żony. Chiałam mu przekazać, potem Jackowi, ale nie dotarłam do nich. Mój tata po trzech latach wrócił z Rosji. Mam na to dokumenty. Przestałam tam pracować. Dziwiłam się, że Kuroń, taki mądry i nie poznał się, że to nie ma nic wspólnego z PPS, z ideologią. A ja się zorienotwałam. Mój wujek Stefan był jednym z ludzi wykształconych w tymczasowym rządzie. A w nim towarzysze nie byli tacy solidarni. Poznałam ich, ale nie chciałam już nigdzie wstępować. To nie miało nic wspólnego z socjalizmem. Warszawa była przerażająca, wypalona. Pracowałam potem w “Lewym Torze”. Natychmiast się zwolniłam. Jak ojca nie było, to ja utrzymywałam rodzinę. Brat wrócił z Niemiec. Miał szesnaście lat. Siostra nie żyła. Mamę musiałam utrzymywać. Przed wojną mieszkał Ukrainiec taki, który musiał uciekać z Ukrainy, bo trzymał stronę Polaków. Dostaliśmy zawiadomienie, że zginął. Zaczęłam pracować w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Całe życie społecznie pracowałam. Zawsze coś organizowałam: zjazdy, mam mnóstow dokumentów, które to pokazują. Od sześciu lat pracuję społecznie jako księgowa w zgrupowaniu Kryska, ale nie chciałam nigdy mieć z pieniędzmi nic wspólnego, bo je gubię, a dokładna jestem w zapiskach. Jestem wielbicielką matematyki. Nie umiem napisać, ale mogę szkielet zrobić. Za to czytelnie napisać to nie potrafię. Z matematyką sobie radziłam. W okupacji korepetycji udzielałam dziewczętom. Można powiedzieć, że do dziś, chociaż złamało mnie mnóstwo chorób, to ciągle pracuję społecznie. A jeszcze muszę powiedzieć, że ciekawie mieć w rodzinie postępowego księdza. Nie wiem kto miał jakie zdanie o nim. Ja uważam, że był jednym z uczciwszych ludzi. Za mąż wyszłam za czwartaka z AL, a córka moja wyszła za mąż za Niemca. Wystarczy?