Barbara Alot „Barbara”

Archiwum Historii Mówionej
  • Proszę powiedzieć kilka słów o pani rodzicach?

[Moimi rodzicami byli: Michał Kozłowski i Anna Kozłowska z domu Adamska]. Moi rodzice byli mieszkańcami Warszawy. [Miejscem zamieszkania moich rodziców była ulica Krucza 20 mieszkanie 28]. Ojciec pracował w banku PKO, mama była emerytką, pracowała w biurze na kolei.



  • Rodzice żyli do Powstania?

Tak jest. [Po całkowitym zniszczeniu mieszkania przez bombę burzącą w dniu 25 września 1939 roku, ojciec mój, w listopadzie, wynajął mieszkanie na Czerniakowie, przy ulicy Hołówki 3].



  • Jaki wpływ wywarło na panią wychowanie w rodzinie?

Uważam, że wielki był wpływ rodziców i wychowania. Nie tylko w domu, ale również w gimnazjum. W żeńskim, prywatnym gimnazjum pani Kowalczykówny i Jawurkówny, które mieściło się naprzeciwko obecnego i dawniejszego Sejmu, na ulicy Wiejskiej 11.



  • Czy może pani była w harcerstwie przed wojną?

Nie, nie byłam.



  • Jaki wpływ na pani światopogląd wywarła nauka w gimnazjum?

Uważam, że wielki. Wychowywano nas w wielkim patriotyzmie. Na sztandarze był napis: „A jeśli komu otwarta droga do nieba? − Tym, co służą ojczyźnie”. Wychowywano nas w patriotyzmie, żebyśmy wszystko mogły robić dla ojczyzny i żyć uczciwie, zgodnie z zasadami religii katolickiej.



  • Przejdźmy do okresu okupacji. Czym pani się zajmowała w czasie okupacji?

W czasie okupacji uczyłam się. Ponieważ nie skończyłam gimnazjum przed wojną, więc miałyśmy gimnazjum na kompletach, w domach prywatnych, gdzie przychodzili profesorowie i wykładali nam [wiedzę z każdego przedmiotu]. Byłam na komplecie humanistycznym.



  • Czy pamięta pani nazwisko któregoś z profesorów?

Oczywiście. Państwo Zofia i Jan Ehrenfeuchtowie byli od fizyki i chemii, pani Wanda Karpowicz od biologii, pani Zofia Niesiołowska-Rothertowa była profesorem polonistyki i profesor Jan Kulczycki od matematyki, profesor, który był jednocześnie profesorem politechniki. Wielu z tych profesorów wykładało na wyższych uczelniach. [Pani Gościewicz uczyła historii].



  • Czy oprócz kompletów uzupełniających wykształcenie miała pani jeszcze jakieś inne zajęcie? Co się kryje za tym pytaniem: często trzeba było mieć zatrudnienie dla zarobku albo zatrudnienie fikcyjne, po to żeby mieć papiery, żeby nie wywieziono na roboty do Niemiec.

Na razie byłyśmy zarejestrowane w szkołach zawodowych, krawieckich albo gospodarczych. [W okresie gimnazjalnym zarejestrowana byłam w szkole zawodowej gospodarczej na ulicy Książęcej i w szkole krawieckiej przy ulicy Hipotecznej]. Później miałam kartę Arbeitsamtu, że pracowałam u lekarki dentystki [Zofii Czermińskiej-Grzybowicz] jako pomoc dentystyczna.



  • Później, to znaczy kiedy?

To znaczy już po maturze, kiedy uczęszczałam na komplety medycyny.



  • Gdzie pani mieszkała przed Powstaniem?

Przed wojną na ulicy Kruczej 20/28, po 1939 roku na dolnym Czerniakowie, na ulicy Hołówki 3 mieszkanie 57, gdzie moim sąsiadem był zmarły literat, Krzysztof Baczyński.



  • Kiedy pani się znalazła w konspiracji?

Trudno mi powiedzieć, ale chyba od 1942 roku.



  • Wiosna, jesień?

Chyba jesień. Byłam najpierw w Narodowych Siłach Zbrojnych. Później wystąpiłam z tego [ugrupowania] i [wstąpiłam do] Armii Krajowej.



  • Jak pani się zetknęła z konspiracją?

Przez koleżankę, jej starszą siostrę, która należała [do AK]. W ten sposób, tak prywatnie. [Obecnie zmarła – doktor Grażyna Karlikowska].



  • To były osoby, że tak powiem, z zewnątrz?

Tak.



  • Nie szkoła, nie ten zespół?

Nie.



  • Gdzie panią zastał wybuch Powstania?

Zastał mnie w zgrupowaniu na Sadybie, to chyba była ulica Okrężna. Dobrze nie pamiętam, ale chyba tam jest taka ulica. Ale który numer, to już nie pamiętam. [Myślę, że numer 8].



  • Czy pamięta pani dane zgrupowania?

Właśnie nie, tego nie pamiętam. Tylko wiem, że zgrupowanie „Wilka”, a lekarzem oddziału był doktor Janicki.



  • Z tego wniosek, że pani była sanitariuszką?

Tak jest, bo studiowałam medycynę.



  • Czy całe to zgrupowanie było sanitariatem?

Byłam sekcyjną i nas było chyba pięć w naszej grupie.



  • Wszystkie jako sanitariuszki?

Tak jest.



  • W jakim rejonie, jakich ulicach obracałyście się panie?

[Po otrzymaniu rozkazu, przeszłyśmy z ulicy Okrężnej do dworku Czerniakowskiego, gdzie cały oddział spędził noc]. Właściwie w żadnym rejonie. Następnego dnia, kiedy padał deszcz, przyszedł rozkaz, [bardzo rano], żebyśmy udali się do lasów kabackich i cały oddział [tam] się udał. Z moją kuzynką Ireną [Górecką] niosłyśmy kufer z dowodami osobistymi, które zabrano nam, kazano złożyć w momencie zaczęcia Powstania. Podczas [naszego] biegu tyralierą do lasów, przyjechał oddział niemiecki i [strzelał] z karabinów maszynowych, ale my dalej ze skrzynią biegłyśmy. Nawet był jakiś strumień i przez strumień przeszłyśmy w ubraniu [to znaczy w butach]. Ponieważ i padał deszcz, byłyśmy całe mokre. Dopadłyśmy wreszcie lasu kabackiego. Tam spotkałyśmy już i mężczyzn z oddziału, i głównodowodzącego, ale nie mogę powiedzieć nic o jego imieniu, bo nie wiem. Złożyłyśmy kufer i on nam kazał rozdać wszystkim dowody. Powiedział: „Mamy tylko sześć sztuk broni na cały oddział. Ratujcie się, każdy jak może”.



  • Czyli dotarłyście do oddziału, który był w lesie, i dowódca kazał rozdać z powrotem ludziom dokumenty?

Tak.
  • Czyli rozwiązał oddział?

Rozwiązał oddział.



  • Co później się z panią działo?

We cztery szłyśmy dalej, szukając jakiejś chaty, żeby się schronić, bo lał straszny deszcz. Potem przyjęto nas nawet grzecznie na wsi, która wtedy się nazywała Emilin. Nawet kazano się rozebrać, dano jakieś suche ubrania i suszyłyśmy własne. Wcześniej zdjęłyśmy opaski i zakopałyśmy w lesie. Tak było. Ci państwo nam nawet gorące zacierki podali i dali pierzyny, żeby się położyć i zagrzać, bo widzieli, jak jesteśmy zmarznięte. Chyba po paru godzinach albo następnego dnia, ale mnie się wydaje, że po paru godzinach, ubrałyśmy się i postanowiłyśmy iść w kierunku Wilanowa. Szłyśmy drogą i w pewnej chwili na szosie widzimy wóz niemiecki, niemieckich żołnierzy. Jak zobaczyli nas cztery idące, zaraz naprzeciwko idą, ale nie strzelali, tylko mówią nam, że jesteśmy bandyci. Sie sind Banditen. Uśmiechnęłam się i mówię: „Nie, my nie jesteśmy bandytami, na pewno”. – „To pokażcie dowody”. Miałyśmy dowody i to nas na pewno uratowało. Po jakiejś rozmowie między sobą puścili nas: „Idźcie”.
Doszłyśmy do Wilanowa. W Wilanowie nie chcieli nas przyjąć w żadnej chacie. Rozpoznali w nas powstańców i mówili, że to wszystko przez nas, co się dzieje. Tam [Niemcy] zatrzymali wszystkich mężczyzn, zgromadzili ich w kościele i był nastrój okropnie nieprzyjazny [dla nas]. Ale miałam kuzyna [Tadeusza Kozłowskiego] w Wilanowie, który pracował w ogrodach pałacu. Jego pozostawili, ponieważ był tam zatrudniony. Trafiłyśmy do niego i pytam, czy przyjmie nas cztery, przechowa. Mówi: „Dobrze, przechowam, ale będziecie u mnie pracować, będziecie kozę obrabiać, żeby było co jeść”. Oczywiście zgodziłyśmy się. Tam jeszcze były małe dzieci, więc też pomagałyśmy. Ale moja kuzynka nie mogła ciągle patrzeć na palącą się Warszawę i na wszystko, co się dzieje. Mówi, że musimy wrócić [i pomóc starszym]. Dwie pozostałe „Bronka” i „Małgorzata” pozostały i chciały dołączyć się do oddziałów AK, których nie było.
Ponieważ mieszkałyśmy na dolnym Mokotowie, ja miałam starych rodziców i ojca chorego, ona miała starą matkę, więc postanowiłyśmy po kilku dniach wrócić do Warszawy na ulicę Hołówki. Otrzymałyśmy trochę jarzyn, że niby przyszłyśmy po zaopatrzenie i wracałyśmy ulicą Czerniakowską do domu. Po drodze spotkałyśmy oddział powstańczy, nawet powiem, że z opaską AL. Jednego żołnierza widziałam z opaską AL. Ale nie zatrzymałyśmy się. Postanowiłyśmy wrócić do rodziców, bo słyszałyśmy o wysiedleniach z domów. Dalej szłyśmy. Wracamy na ulicę Hołówki. Przyszłyśmy od strony, gdzie niedaleko stał bunkier i podobno strzelali do ludzi wracających przez bramę. Nikt nam tego nie powiedział, nie uprzedził i śmiało szłyśmy. Jakoś przeszłyśmy, nikt do nas nie strzelał.
Wróciłyśmy na Hołówki, tam dołączyłyśmy się do oddziału AK, bo tam też był. Śledziłyśmy ruchy Niemców, wojsk niemieckich, które stacjonowały na ulicy Podchorążych. Tam były kiedyś, przed wojną, koszary polskie, a później się osiedlili Niemcy.
Chyba to było 14 sierpnia. Podjechał czołg „Tygrys” pod dom, od ulicy Podchorążych. Niemcy wychodzili z niego, zaczęli wołać, żeby im otwarto bramę czy okna, żeby [mogli] wejść. Nikt tego nie zrobił i [wtedy] zaczęli [burzyć dom]. Dziurę w murze zrobili i weszli na podwórze. To był dom złożony z trzech albo czterech podwórek. Oczywiście zaczęli ludzi wyrzucać i wszyscy musieli opuścić dom. Akurat się myłam, tak że prawie ubierałam się na schodach. Co można było, to się wrzuciło w tobołki. Mój ojciec nie mógł nic nieść, więc za niego niosłam. Co mogłam, to wzięłam. Tak wyszliśmy z Warszawy [i rozpoczęła się tułaczka].



  • Czy pamięta pani numer tego domu?

Tak, oczywiście, Hołówki 3 mieszkania chyba 57, tak mi się wydaje.



  • Wspominała pani, że zaczęła pani wyjście z Warszawy. Może pani coś na ten temat powiedzieć. Którędy szliście?

Owszem, mogę powiedzieć. Szliśmy Czerniakowską. Czerniakowska to wtedy była jakby wieś ulicówka, ulica małych domów, nawet były tam obory. Dość, że zatrzymaliśmy się po drodze w jakiejś oborze. Pamiętam, że [przez całą] noc rodzice gdzieś siedzieli na ławce, a ja na progu tej obory. Na drugi dzień chyba Niemcy się zjawili. Już dokładnie nie pamiętam. Trzeba było opuścić, iść dalej. Kierowali wszystkich na stanowisko, żeby brać ludzi do obozu w Pruszkowie.



  • Gdzie to było?

Dokładnie nie powiem, czy to było przed kościołem bernardyńskim czy za kościołem, w każdym razie w tamtej okolicy. W kierunku Wilanowa to było. Idziemy, skręcamy jak wszyscy ludzie, w prawą stronę. Tam jest właśnie posterunek niemiecki, który kieruje ludzi do Pruszkowa. Nie wiem, czy wcześniej ich kontrolowali, czy rewidowali. Tego nie powiem, bo mój ojciec spostrzegł, że parę osób przed posterunkiem idzie [w lewo] polną drogą między kłosami, między jeszcze nieściętym zbożem. Mówi: „Chodźcie, pójdziemy tędy. Nie chodźmy tam, gdzie wszyscy”. Skierowaliśmy się w lewą stronę. Nie wszyscy razem, ale po dwie osoby, po jednej. Żołnierze wołali, żebyśmy zawrócili, ale nie słyszeliśmy tego, szliśmy. W ten sposób dostaliśmy się do stacji kolejki grójeckiej, szczęśliwie unikając posterunku i obozu w Pruszkowie. Dalej kolejką pojechaliśmy w Grójeckie.



  • Kolejką?

Była, kolejka grójecka chodziła. To była miejscowość [Skowrony, udaliśmy się do państwa Ziemkiewiczów]. Tyle pamiętam. Po drodze jeszcze idziemy z kuzynką dowiedzieć się o kolejkę, czy kursuje. Spotkałyśmy bryczkę, w której jadą chyba gestapowcy, ale nieubrani na czarno, tylko na beżowo. Nie wiem, co to była za formacja. Wołają nas, musimy podejść. Moja kuzynka miała wykwity jakiejś bakterii na szyi, paciorkowca czy gronkowca. W każdym razie miała bandaże. Oni między sobą popatrzyli i powiedzieli: „Syfilis”. To nas uratowało i mogłyśmy znowu wrócić do rodziców i z nimi razem pojechać w Grójeckie. To wszystko, co mogę powiedzieć.



  • Jak żyliście w Grójeckim? Już tam zostaliście?

Nie. My młode pracowałyśmy w polu, kopałyśmy kartofle, pomagałyśmy przy zbiorze owoców, bo to była jesień. Później, ponieważ mój ojciec pochodził z Białobrzegów Radomskich nad Pilicą, powiedział, że tam jest jeszcze rodzina, możemy tam się udać. I z rodzicami, trochę idąc, trochę jadąc jakimiś furmankami, dobrnęliśmy do Białobrzegów Radomskich. [Kuzynka moja wraz ze swoją matką i dwoma siostrami pozostały. Po wyzwoleniu udały się do ich majątku Obrowo, skąd zostały wysiedlone, a następnie do Torunia]. Tam byliśmy chyba sześć tygodni. Potem przyjechała moja siostra cioteczna, która była wychowywana przez moich rodziców, sierota. Przyjechała po nas i wzięła nas do miejscowości [Owadów] pod Radomiem. Była nauczycielką. Tam byliśmy do ofensywy rosyjskiej, [tam] również przeszedł pierwszy front i byliśmy jakby w ogniu.



  • Spotykała się pani w czasie tej gehenny, wędrówki, z Niemcami. Czy to byli tylko Niemcy, czy byli również innej narodowości, pracujący, działający razem z Niemcami, na przykład Ukraińcy?

Jak była ofensywa, to uciekaliśmy z pokoju, gdzie mieszkaliśmy [u kuzynki – nauczycielki]. Później, jak wracamy, leży [w jej pokoju] jakiś ranny. Rosjanie [szli], czy wojsko polskie pierwsze szło, „kościuszkowcy”, ale mówiący po rosyjsku, a moi rodzice dobrze znali rosyjski, bo chodzili do szkół, gimnazjów. [Ranny] mówił, że jest Ślązakiem, Polakiem, nawet po polsku trochę mówił, a Rosjanie mówili, że to jest folksdojcz. Błagał nas, żebyśmy go wyratowali, więc mój ojciec mówił, że ten człowiek tu nie mieszka, ale jest Polakiem, jest ze Śląska. Robił, co mógł, ale tego nie uwzględnili i go zabili.



  • To było koło Radomia?

Koło Radomia.



  • Jakie ma pani wspomnienia ze spotkania z Niemcami?

Tyle tylko, że chodząc na komplety wieczorami my, jako dorastające dziewczyny, nie bałyśmy się chodzić po ulicach. Nie zaczepiali nas specjalnie. A w dzień chodziły całe grupy [żołnierzy niemieckich] jezdnią i śpiewały różne niemieckie piosenki. Tylko tyle, żadnej agresji. A jeśli chodzi o wojska ze wschodu, po ofensywie, to były bardzo niebezpieczne.



  • Czy jak panie się ukrywały w dniach, kiedy trwało Powstanie, docierała do was jakaś prasa konspiracyjna?

Nie, nic.



  • Jak miałyście zorganizowane sprawy żywności, sprawy ubrania, noclegi, higienę?

Myślę, że ogólnie było o wiele gorzej, ale tam [gdzie byłyśmy], akurat coś miałyśmy, to w czym poszłyśmy do Powstania. A żywność, to była tam koza, było mięso z kozy i jakieś jarzyny z ogrodów.



  • Czy pani się przyjaźniła z kimś w tych dniach?

Nie, byłam razem z kuzynką [i dwiema sanitariuszkami].



  • Cały czas?

Tak.



  • Słuchałyście radia?

Nie, nie słuchałyśmy, gdyż było niedostępne.



  • A jak było po Powstaniu?

Po Powstaniu Warszawskim byliśmy w Radomskim. Ojciec był stary i schorowany, mama bardziej żywotna. Kuzynka była nauczycielką, więc tam chodziła do szkoły, a później udzielałyśmy jakichś korepetycji. Chodziłam do Radomia z żywnością, żeby sprzedać, „z handlem”, jak to się mówiło. Nieraz Niemcy łapali do kopania rowów, ale jakoś uniknęłam tego.



  • Wspominała pani, że w czasie okupacji kontynuowała pani naukę medycyny.

Tak, zaczęłam pierwszy rok medycyny [na tajnych kompletach Uniwersytetu Poznańskiego].



  • Czy pani korzystała z tej wiedzy?

Raczej nie, bo pierwszy rok to jest surowy rok, to są więcej pamięciowe rzeczy. Ale i nie miałam okazji do tego, bo za krótko byłam w Powstaniu. Jeśli chodzi o moje życie, to mój brat był lekarzem [zmarły już brat: docent doktor habilitowany Jan Kozłowski] i musiał się ukrywać, ponieważ otrzymał od Niemców rozkaz wyjazdu do Zagłębia Saary czy Ruhry, do Dortmundu. W każdym razie powiedział, że nie pojedzie, nie będzie służył Niemcom i udał się na pewną plebanię [koło Otwocka we wsi Glinianka], gdzie się ukrywał. Musiałam trochę zarobić, żeby pomóc rodzicom, więc roznosiłam ciastka. Brałam te ciastka od pań, które wypiekały, które też były w trudnych warunkach, bo mężowie byli w obozach [jenieckich]. One to robiły, ja przychodziłam z pudełkami i potem, na zamówienie małych cukierenek roznosiłam albo rozwoziłam tramwajem ciastka. Po południu jechałam na komplety medycyny, które były albo w prywatnych mieszkaniach, albo w szpitalu wolskim.



  • To kawałek, całą Warszawę.

Tak. Kiedyś jadę tramwajem i uczę się, i nie zauważyłam, że ludzie jakoś znikają z tego tramwaju. A tu podjechała tak zwana buda niemiecka i wszystkich zgarniają. Ja jakoś, zaczytana zostałam. Widocznie może po jedną nie opłacało im się wchodzić i jakoś przejechałam.



  • Skończyło się Powstanie, skończył się okres niewoli, przebywała pani w miejscowości [Owadów] pod Radomiem, przeszedł front. Co dalej?

Mój brat lekarz przestał się ukrywać, wrócił do Warszawy, gdzie pracował [przed ukrywaniem się] w klinice dermatologicznej, u profesora Grzybowskiego. Postanowił, że mnie weźmie do Warszawy, żebym albo pracowała, albo się uczyła. Rodziców też [później] od mojej kuzynki sprowadził do Nadarzyna, gdzie miał znajomych. Zgrupowanie AK mojego brata było na gajówce w lasach nadarzyńskich. To zgrupowanie razem z innymi miało uderzyć od tyłu na Niemców. Niestety do tego nie doszło. Mój brat dlatego ocalał i powoli wszystkich sprowadzał, to znaczy najpierw mnie, a potem rodziców [bliżej Warszawy]. Mój ojciec zmarł w Nadarzynie 6 sierpnia 1945 roku.



  • To się działo jeszcze przed frontem?

Nie, to się działo już jak weszły wojska rosyjskie i powstawał rząd polski. To się działo zaraz po wyzwoleniu.



  • Mówi pani, że brat ściągnął was do Warszawy. Gdzie? Czy dom ocalał?

Dom [na Czerniakowie] ocalał, ale [mieszkanie uległo częściowemu zniszczeniu, a klinika dermatologiczna znajdowała się na ulicy Koszykowej 82 a. wtedy na tej odległości nie było żadnej komunikacji]. [Brat] otrzymał mieszkanie w klinice. Najpierw klinika była wywieziona do Tworek, do zakładu [dla psychicznie chorych]. Tam, część dali dla Szpitala Dzieciątka Jezus, bo ta klinika [mieści się] obok Szpitala Dzieciątka Jezus [w Warszawie]. Na razie, jak mnie sprowadził, to tam razem z nim mieszkałam. Jednocześnie już medycyna powstała na Pradze w Warszawie, więc starałam się o powrót na drugi rok [studiów]. Przyjęto mnie, więc musiałam zamieszkać u rodziny, najpierw na Saskiej Kępie, a potem na Grochowie wynajęłam u kogoś pokój. [Wydział lekarski mieścił się w Zakładzie Weterynarii, a sekretariat – na Grochowie, na ulicy Boremlowskiej, w szkole].



  • Do którego roku trwały te studia?

To był drugi rok medycyny, który ciągnął się przez wakacje. Drugi rok nie miał wakacji, żeby nadrobić [czas stracony przez działania wojenne].
  • Który to był rok?

1944 – Powstanie, to był 1945. Wstąpiłam na medycynę, to był marzec albo kwiecień.



  • 1945 roku?

Tak.



  • Wcześnie.

Wcześnie.



  • Z czego pani żyła, będąc na studiach?

Brat mi pomagał, brat mnie kształcił. Tak że musiałam żyć bardzo oszczędnie, ale brat, który zresztą już nie żyje, mnie kształcił i jemu wszystko zawdzięczam.



  • Czy pamięta pani, w którym miejscu wtedy mieściła się ta uczelnia?

Oczywiście. Mieściła się na Grochowskiej w weterynarii i częściowo, już te wyższe lata, które też były otwarte, na Boremlowskiej, [na Grochowie]. Tam w jakiejś szkole zrobili szpital, tam była stołówka, którą prowadziły siostry i można było z niej korzystać.



  • Czy po studiach i w czasie studiów spotykała się pani z jakimiś represjami ze strony władz, ze strony Urzędu Bezpieczeństwa, ze strony milicji?

[Podczas okupacji o ile pamiętam w roku 1943], tylko takie, że jak brat otrzymał wezwanie do wyjazdu na zachód, musiał się ukrywać, to przez jakiś czas nie nocowałam w domu. Brat zabezpieczył rodziców i mnie w ten sposób, że przed udaniem się na plebanię poszedł na dworzec i spotkał grupę chłopców z organizacji Todta, którzy jechali do Wrocławia i później gdzieś dalej. Miał przygotowany list, że jest we Wrocławiu i jedzie. Dał jakieś pieniądze [chłopcom], żeby kupili znaczek i żeby wysłali ten list do Warszawy. Tak że gdy do domu przyszła policja, to rodzice pokazali ten list i policjant to zanotował. Powiedzieli, że list przyszedł, ale co dalej się dzieje, to oni nie wiedzą. A bombardowania były na całym terenie Niemiec. [W tym okresie, przez jakiś czas nie nocowałam w domu].



  • To co pani w tej chwili powiedziała o bracie, było przed Powstaniem?

Tak, oczywiście.



  • Natomiast moje pytanie zmierzało do tego, co było po froncie, po wyzwoleniu, jak pani kończyła studia, drugi, trzeci rok. Czy wtedy pani nie spotkała się z jakimiś represjami ze strony władz?

Nie, specjalnie nie.



  • A po ukończeniu studiów?

Powiedziałabym, że też nie. Studiowałam potem w Łodzi, stomatologię na trzecim roku, na czwarty wróciłam do Warszawy, kiedy już tu otworzyli [ten wydział]. Specjalnie mnie nikt nie sprawdzał, nie nachodził i nic nie narzucał. Tego nie było.



  • Czy w ankietach pani nie wspominała, że była w AK?

Nie, bo uważałam, że te dwa dni, które spędziłam w Powstaniu, się nie liczą. Owszem, miałam pewien okres, że chodziłam na zebrania AK, od 1942 roku mniej więcej i podchorążówkę studiowałam, ale jej nie skończyłam, bo miało być jeszcze strzelanie i [w tym czasie] wybuchło Powstanie. [Teorię studiów zaliczyłam].



  • Czy miałaby pani jeszcze jakieś sprawy do poruszenia, do zapamiętania, coś co w Pani tkwi?

[W okresie ofensywy rosyjskiej była tendencja, żeby opuszczać mieszkania i udać się w bardziej bezpieczne miejsca]. Jak weszły wojska rosyjskie, pierwsze NKWD, to zatrzymaliśmy się w domu, gdzie mieszkał nauczyciel. Oni wyemigrowali gdzieś dalej, została ich matka i zaprosiła [nas], żeby z nią pozostać. Zostaliśmy na noc. Idzie pierwszy front, wchodzi NKWD. Robią rewizję i znajdują pocztówki: świnia z głową Stalina. To było bardzo niebezpieczne. Mój ojciec dokładnie tłumaczył [przybyszom], że my tu nie mieszkamy, nie wiemy nic, co to jest. Niemcy rozsyłali takie pocztówki, my nie jesteśmy tu winni. Ale oni byli zdenerwowani i powiedzieli: Pod scienku ich, pod scienku!. Już nas gromadzili i byliby nas rozstrzelali, ale nagle wpada ktoś z rozkazem, że mają iść dalej. Tylko to nas uratowało. Tego nie zapomnę.



  • Ma pani jakieś dobre wspomnienia z tego okresu?

Byliśmy Polakami i mieliśmy do siebie zaufanie, wielkie zaufanie. Wśród koleżanek, wszędzie. A później, powoli to zaufanie zanikało.



  • Jednak?

Tak jest.



  • A najgorsze wspomnienia z Powstania?

Z Powstania?



  • Z okresu od 1 sierpnia do momentu wyzwolenia w styczniu.

W czasie wyzwolenia, frontu, który przechodził, była po prostu bitwa, byliśmy na terenie bitwy. Kazali nam opuszczać punkty zatrzymania. Po ciemku wracaliśmy do pokoju [kuzynki] i po drodze były trupy. Po ciemku szło się po trupach. To było okropne. Trupy może i [polskich żołnierzy i niemieckich], trudno mi powiedzieć, okropne. To tylko tyle.



  • Czy chciałaby pani coś jeszcze dodać?

Nie, już nic. Wszystko co mogłam, to powiedziałam. Poza tym: ciężka praca była dalej. Wychowałam troje dzieci, mam obecnie dziesięcioro wnuków, prawnuków dwoje, a trzecie w drodze. [Będąc na emeryturze], poświęciłam się po śmierci męża, który walczył w Powstaniu do końca, był w budynku PAST-y, w Batalionie „Kiliński”, [wychowaniu młodego pokolenia]. Nigdy dokładnie nie mogliśmy porozmawiać, jakoś czasu nie było, bo pracowałam w zawodzie, miałam dwie prace i dom, i dokładnie nie umiem tego opowiedzieć. Wiem, że był w budynku PAST-y. Tylko tyle.


Warszawa, 9 września 2009 roku
Rozmowę prowadził Mieczysław Rybicki
Barbara Alot Pseudonim: „Barbara” Stopień: sanitariuszka Formacja: Batalion WSOP por. „Wilka” Dzielnica: Sadyba

Zobacz także

Nasz newsletter