Alicja Stolarczyk

Archiwum Historii Mówionej
  • Państwo mieszkaliście w Warszawie, byliście już rodziną zasiedziałą. Czym zajmowali się pani rodzice? Czy pani miała rodzeństwo?

Moi rodzice mieszkali w Warszawie. Mój ojciec był urodzony też w Warszawie, ochrzczony w katedrze Świętego Jana. Mieszkaliśmy w Warszawie przy ulicy Lewickiej 16. Miałam brata młodszego o dwa lata, który zmarł, mając czterdzieści dwa lata na zawał serca. Cały czas byliśmy w Warszawie. Dziadkowie, czyli rodzice mojego ojca, też mieszkali w Warszawie, przy ulicy Narbutta 5. Byli dozorcami tego budynku.

  • Czym zajmowali się pani rodzice?

Mój ociec pracował w wyświetlarni planów jako kopista. Wyświetlał plany na papierze światłoczułym, [jak] się orientuję. Moja mama zajmowała się tylko mną i bratem, wychowaniem nas.

  • Pani urodziła się w roku 1937?

W 1937, tak.

  • Wspomnienia dotyczące wybuchu wojny są na pewno zatarte. Jakie są pani pierwsze wspomnienia związane z okresem okupacji? Co pani pamięta?

Tylko sam wybuch Powstania Warszawskiego. Z rodzicami, z bratem, z sąsiadem i jego córką (ojciec po pracy przyszedł) po południu żeśmy wyszli na spacer w okolice ogródków działkowych przy ulicy Odyńca, alei Niepodległości. Na tym spacerze zastał nas wybuch Powstania. Jechał na motorze młody mężczyzna i rzucił granat (nie wiem, czy w niego, czy on rzucił) i to się tak zaczęło. Później się rodzice zorientowali, co się dzieje.

  • Była pani z obojgiem rodziców na tym spacerze?

Z obojgiem rodziców na tym spacerze i z sąsiadem.

  • Z bratem, z całą rodziną?

Z całą rodziną żeśmy byli.

  • Co się stało dalej?

Przy Odyńca są ogródki działkowe, a po lewej stronie były zasiewy zboża. Nie wiem, czy to pszenica, czy żyto. Myśmy się skryli w tym życie, żeby łatwiej było przejść dalej, do przodu. Przy ulicy Wołowskiej stała willa i myśmy do tej willi się schronili, żeby przeczekać tę nawałnicę, że później wrócimy do domu. Żeśmy się jednak nie doczekali tego, ponieważ w nocy przyszli Powstańcy. Mój ojciec się zorientował po rozmowie z tymi, którzy tam byli, że to są Powstańcy. Mówi: „Przyjdą Niemcy, wszystkich nas wygarną i rozstrzelają albo wyślą gdzieś”. Na drugi dzień z samego rana wracamy do domu. Taki był plan, że przez żyto mamy się przedrzeć do alei Niepodległości, później do Dąbrowskiego, na Lewicką. Żeśmy rzeczywiście wyszli wszyscy. To było rano, jak żeśmy wyszli. W tym życie żeśmy się wszyscy pogubili. Rodzice pilnowali brata, bo brat miał pięć latek. Ja miałam już siedem, miałam iść od września do szkoły. Tam żeśmy się pogubili. Sąsiad wziął za rękę mnie i swoją córkę. Nie mogliśmy się komunikować, nawoływać. Żeśmy przeszli jakoś na aleję Niepodległości, tam był taki dom, żeśmy się trochę zatrzymali, przeczekaliśmy ciszę. Jakoś dotarliśmy (po wielkich trudach, z sąsiadem) na ulicę Lewicką do domu. Rodzice zostali, poplątało się wszystko.

  • Nie znalazła pani rodziców?

Nie znalazłam rodziców. Byłam sama w domu, był zamknięty, bo nie miałam kluczy. Sąsiedzi byli w domu, tak że opiekowali się mną, dawali mi jedzenie.

  • Mieszkała pani u sąsiadów?

U sąsiadów. Jak były naloty, to nieraz i dwa dni się nic nie jadło, ale jak była przerwa w nalotach, to wszyscy gotowali. Byłam nieraz tak najedzona!

  • Ludność tego domu chroniła się w schronie?

W piwnicy żeśmy przesiadywali.

  • Pamięta pani, że były naloty lotnicze?

Lotnicze naloty. Był na ulicy Lewickiej róg Różanej duży dom i tam samolot spuścił bombę. Przeżywałam to zbombardowanie. Pamiętam to, miałam straszny lęk. Później już, jak mnie mama odnalazła, jak leciały samoloty, to strasznie się bałam, nie wiedziałam, krzyczałam. Mama nie wiedziała, o co chodzi, a ja po prostu bałam się, że samolot zrzuci na nas bombę.

  • Pamięta pani wybuch bomby?

Pamiętam wybuch bomby, tak.

  • Jak mijało życie w kamienicy?

Dostawaliśmy deputaty, chleb nam dawali. Nie wiem, kto to dawał, w każdym razie dostawałam cały bochenek chleba. Inni dostawali dla dziecka pół, ja dostawałam cały w zamian za to, że ludzie mnie dokarmiali. Było tak, że jednego dnia przyszli Niemcy i robili rewizję domu, wszystkich sprawdzali. Pamiętam, jak do mojego mieszkania strasznie walili, kopali, że tam się ktoś ukrył, bo były zamknięte drzwi. Sąsiedzi mówili: „Słuchajcie, tu jest dziecko [z tego mieszkania], to zginęło dziecko, tu nie ma nikogo”.

  • Nie włamali się do was?

Nie włamali się. Po prostu myśleli, że tam ktoś jest. Później przekonali się, że jestem dzieckiem z tego domu, że zginęłam. Wzięli wszystkich, na podwórko kazali wyjść i zrobili segregację. Dzieci, młodzież, kobiety do piwnicy, a mężczyzn na bok i ich legitymowali. Ten pan, który przyszedł ze mną do domu (sąsiad, który się mną opiekował), założył inne ubranie i zapomniał przełożyć dokumentów, był bez dokumentów. Później żeśmy się dowiedzieli, że został rozstrzelany. Później Niemcy, jak zebrali tych mężczyzn i nas w piwnicy, przykazali, żeby nie wychodzić.

  • Nie zebrali wszystkich, tylko kilku?

Kilku. Nie pamiętam, kogo. Nas zamknęli w piwnicy i powiedzieli, żeby nie wychodzić. Był straszny płacz, modlitwa, że nas teraz spalą. Byliśmy przekonani, że zginiemy. Po jakimś czasie ktoś z odważnych wyjrzał i zobaczył, co się dzieje: czy jest cisza, czy płoniemy, czy nie. Później już przeszło to wszystko i był spokój.

  • Dom nie został podpalony?

Nie.

  • Obawialiście się tego?

Tylko tego żeśmy się obawiali. Dopiero później, jak żeśmy wrócili po Powstaniu, naszego domu już nie było, był zniszczony. Nie wiem, zbombardowany czy spalony.

  • Co działo się z pani rodzicami?

Oni wyszli z tego domu, [gdzie] się zatrzymaliśmy. Nie pamiętam dokładnie. Mama opowiadała, że byli przesiedleni gdzieś dalej i znaleźli się w Chyliczkach pod Piasecznem. Mieszkali u Niemców, u których dziadkowie mieszkali przed Powstaniem. Oni tam mieli swój domek letniskowy.

  • Dziadkowie mieszkali w kamienicy, której właścicielem byli Niemcy. Pamięta pani nazwisko?

Wyporek. Nie pamiętam imienia, pan Wyporek. Oni mieli swoją firmę, wyświetlarnię planów, gdzie ojciec pracował. Rodzice się tam zatrzymali. Był gospodarczy budyneczek, myśmy w nim mieszkali.

  • Dziadkowie też tam byli?

Moi dziadkowie byli w Woli Chojnatej, [to jest] jak Rawa Mazowiecka. Wyjechali przed Powstaniem. Nie znam okoliczności, dlaczego wyjechali wcześniej.

  • W okresie Powstania nie było ich w Warszawie?

Dziadków nie było, tylko rodzice. Rodzice chcieli jakoś do dziadków dotrzeć. Żeśmy mieszkali w Chyliczkach i trzeba było chodzić na okopy.

  • Pani na razie jeszcze była w Warszawie. Proszę opowiedzieć.

Moja mama usiłowała mnie znaleźć i z Chyliczek chciała przyjechać do Warszawy, na Puławską. W Szopach chodziła kolejka i mama chciała się dostać, żeby przyjechać. Kilka razy podchodziła, zawsze mamę odrzucali. Jakaś pani powiedziała, że ona tam mieszka, że pod tym adresem nie ma żadnego dziecka. Mama podała adres na Puławską, nie podała na Lewicką, bo to by było za daleko, mogliby mamy nie puścić. Powiedziała, że mieszka na Puławskiej, że bliżej, że będzie mogła dotrzeć. Jednego dnia odrzucili, poszła na drugi dzień.

  • To była segregacja do wyjazdu, nie pozwalano wrócić do Warszawy?

Tak, nie pozwalano. Jakaś pani poręczyła za mamę, że jest pod tym adresem dziewczynka i mamę wpuścili do pociągu. Mama przyjechała i trafiła, doszła, bo z Dworca Południowego na Lewicką jest dość blisko. Przyszła i odnalazła mnie. Ale przyszła do domu i budynek był zamknięty, bo była duża brama wjazdowa, a ja siedziałam pod schodami i się bawiłam. Usłyszałam głos mamy, bo mama zaczęła walić w bramę: „Otwórzcie, tu jest moje dziecko”. Ja to usłyszałam, doleciałam do bramy: „Mamo, mamo! Słuchaj, tu nie wejdziesz, przejdź przez sąsiedni budynek, tam w płocie jest dziura!”. Mama przeszła, otworzyłam tę dziurę i mnie znalazła. Uradowana była i ja również. Przyszłyśmy do mieszkania, mama miała klucze. W pierwszej kolejności zdjęła ze stołu obrus, położyła na podłogę i z szafy ubranie dla mnie, dla brata, dla ojca, wszystko, co tylko mogła, cieplejsze ubranie i buty. Buty oczywiście ja niosłam, bo mama związała sznurówki, za to niosłam. Dała mi patyk z białą chusteczką, żebym niosła. To była przerwa obiadowa w południe, zdaje się, dwie godziny były, że można było przejść.

  • Ludność mogła opuścić miasto?

Tak. Mama tobół wzięła na plecy, mnie za rękę i poszłyśmy do Szop. Tam był, pamiętam, straszny tłok, bo wszyscy z tobołami. Jakoś dotarłyśmy z mamą tak zwana ciuchcią do Chyliczek. Byłam wtedy już z rodzicami.

  • Jak pani zapamiętała okres do nadejścia wojsk radzieckich?

Wojska radzieckie spotkałam dopiero, jak wyszła ze mną cała rodzina z Chyliczek do Woli Chojnatej, to jest jak Rawa Mazowiecka. Stamtąd się wyprowadziliśmy, bo było niebezpiecznie. Pani Wyporkowa powiedziała, że musimy stąd ujść, dlatego że nie ma ewidencji, mogą nas przyjść i zabrać, a ona też się nie chce narażać.

  • Kiedy wyszliście z Chyliczek?

Jeżeli chodzi o daty, to nie pamiętam. To było jesienią. Nie pamiętam, jak długo, ale żeśmy szli, czasami jakaś furmanka jechała, to nas powieźli.
  • Znaleźliście się w okolicy Rawy Mazowieckiej?

Tak, to była wieś Wola Chojnata. Tam byli moi dziadkowie. To była mała chałupka, a ponieważ tam była jakaś opuszczona chałupa, sąsiedzi nam udostępnili.

  • Mieszkanie u znajomych?

To była wiejska chata mojej babci. Moja babcia się stamtąd wywodziła, to były strony rodzinne babci. Dziadek z kolei pochodził z Warszawy, a babcia stamtąd. Tam żeśmy później zamieszkali. Ojciec zbudował łóżko na cztery osoby. Nie było ani pościeli, ani nic. Żeśmy wszyscy razem, w czwórkę na tym jednym łóżku spali. Jednej nocy (nie pamiętam, w jakim to okresie, ile to czasu trwało) Niemcy uciekali całą noc. Był warkot samochodów, tego wszystkiego. Ojciec mówił: „Teraz na pewno ruskie przyjdą”. Faktycznie, na drugi dzień skoro świt ruscy weszli. Oczywiście dużo ich było, mieli psy. Pies ciągnął wózek i mieli tam prowiant czy coś. Nie wiem, co mieli.

  • Psie zaprzęgi?

Tak. Tu, gdzie myśmy mieszkali, była duża chałupa. Przyszli ruscy i chcieli u nas zamieszkać. Nie było mowy, żeby im odmówić, bo mogli zabić. My, jako dzieci, żeśmy się strasznie cieszyli, bo dali nam po czekoladzie, śpiewali, tańczyli. Była kuchnia, to już było zimno, mama powiedziała, że nie ma czym palić, a oni od sąsiada cały płot zdjęli, przynieśli i: „Gospodyni, palić!”. Mama paliła. Mieli jakieś konserwy, tak że nas poczęstowali. Niedługo byli, chyba ze trzy dni mieszkali u nas. Później poszli dalej.

  • Kiedy rodzice zdecydowali się wracać do Warszawy?

Pamiętam, że zaraz po wyzwoleniu. Jest taki dzień, że moja mama mówi, że w dniu urodzin miała prezent od mojego ojca, bo sprowadził mamę do Warszawy. To był 10 lutego, czyli 10 lutego 1945 roku znaleźliśmy się w Warszawie.

  • Wracaliście na piechotę?

Już nie pamiętam, jak mnie rodzice przywieźli.

  • Jak znaleźliście się w Warszawie, jakie pani wspomnienia zachowała?

Zapamiętałam gruzy. Puławska róg Różanej był olbrzymi budynek, przechodziło się po tych gruzach, wszędzie gruzy były. Po wojnie został wybudowany piękny dom, ale jak uprzątnęli gruzy, to były parterowe domki. Pamiętam, tam był spożywczy, był fotograf, była apteka, takie rzeczy pamiętam, że były. Później to zostało odbudowane. Z mamą kiedyś jechałam do pracy, bo po Powstaniu mój ojciec znów pracował z panem Wyporkiem.

  • Gdzie była firma?

Na Marszałkowskiej przy placu Zbawiciela.

  • Pamięta pani, że jechałyście z mamą do nich, do pracy?

Do pracy.

  • Co pani zapamiętała?

Pamiętam, jak jeszcze przed Powstaniem moja mama chodziła ze mną i później po Powstaniu opowiadała, że to było ryzykowne, bo mnie brała, ojciec dawał mamie teczkę z węglem, a w teczce miał jakieś dokumenty. Mówi: „Nie wiedziałam, że siebie i ciebie narażam na coś takiego, że niosę węgiel, a jak się okazuje…”.

  • Pani tata był w konspiracji?

Tego nie wiem. Po prostu za mała byłam.

  • Przenosiła pani nielegalne materiały w teczce?

Tak, powstańcze. Do Muzeum dałam gazetki, pamiątki, które częściowo zostały. W czasie Powstania i przed Powstaniem, w czasie I wojny i w 1939 roku mój ojciec ze swoim bratem rodzonym (młodszy był, nie pamiętam, jaka różnica wieku) byli…

  • Jak pani zapamiętała powojenną Warszawę?

Same gruzy i zgliszcza.

  • Wasz dom był spalony?

Spalony, tak że nawet tam już nie chodziłam.

  • Nie zamieszkaliście na Lewickiej?

Tego domu nie było. Żeśmy zamieszkali, gdzie dziadkowie mieszkali, na Różanej. Ponieważ w sąsiedztwie, piętro niżej, było takie samo mieszkanie wolne, mój ojciec zaraz poszedł do pracy, bodajże do milicji (bo wtedy tylko służby porządkowe były), żeby dostać nakaz na to mieszkanie. Skończyło się to tragicznie. Był kierowcą, jechał w nocy, napadli na ojca i skradli samochód. Jacyś bandyci, złodzieje wywieźli ojca na Powiśle, wysadzili go w tych gruzach. Ojciec mówił: „Jeszcze teczkę wezmę”. Wziął teczkę z dokumentami. Nie było nigdzie [możliwości] zawiadomienia kogoś. To był osobowy samochód, nie znalazł się.

  • Co pani sądzi z perspektywy minionych lat: czy Powstanie było potrzebne?

Dużo ludzi zginęło niepotrzebnie, zniszczenia były, ale Niemcy byli też bezlitośni. Trudno mi powiedzieć [coś więcej].



Warszawa, 24 października 2011 roku
Rozmowę prowadził Piotr Ziółkowski
Alicja Stolarczyk Stopień: cywil Dzielnica: Mokotów

Zobacz także

Nasz newsletter