Aleksander Monkiewicz

Archiwum Historii Mówionej

Aleksander Monkiewicz, urodzony w Warszawie 20 sierpnia 1929 roku, zamieszkały do Powstania Warszawskiego na ulicy Kruczej 21.

  • Proszę mi powiedzieć o latach przedwojennych, też pan mieszkał na Kruczej?

Tak. Od urodzenia mieszkałem na Kruczej 21.

  • Miał pan rodzeństwo?

Tak. Miałem starszego, przyrodniego brata z tej samej matki tylko z innego ojca, miał na nazwisko Marian Kamiński. Był [o] trzynaście lat ode mnie starszy. Przed wojną skończył Podchorążówkę Wojsk Technicznych Lotnictwa w Warszawie, [ulica] Puławska 2. Podczas okupacji przebywał w oflagu w obecnym Dobiegniewie. Podczas okupacji niemieckiej miejscowość się nazywała Woldenberg. To był oflag II C. Przebywał [w nim] do 1945 roku.

  • Przeżył wojnę?

Tak, przeżył.

  • Wrócił do Polski?

W 1945 roku wrócił do Polski. Normalnie służył w armii. Później w okresie czyszczenia amii z przedwojennych oficerów odszedł do cywila.

  • Brał udział w kampanii wrześniowej?

Tak. Brał udział w kampanii wrześniowej.

  • Gdzie walczył?

Pod Warszawą. Nie pamiętam miejscowości, z której trafił do niewoli. W każdym razie niezbyt daleko oddalili się od Warszawy, zostali otoczeni i wzięci do niewoli.

  • Czym zajmowali się przed wojną pana rodzice?

Ojciec pracował [w instytucji, która] wówczas nazywała się Magistrat Miasta Stołecznego Warszawy, we władzach samorządowych. Matka natomiast nie zajmowała się niczym, prowadziła dom.

  • Jak pan zapamiętał wybuch wojny wrzesień 1939?

Sporo szczegółów pamiętam.

  • Był pan w Warszawie?

Cały czas byłem w Warszawie.

  • Jakie szczegóły pan pamięta z tego września?

Znany z historii poniedziałek, tylko nie pamiętam, który to był wrzesień. Naloty lotnicze trwały prawie cały dzień. To był najgorszy dzień całego Powstania. Pamiętam rannych, zabitych. To było normalny obraz warszawski.

  • Czy w latach okupacji tata dalej pracował w magistracie?

Tak. Ojciec cały czas pracował we władzach miejskich Warszawy, do samego Powstania.

  • Pan chodził do szkoły?

W momencie wybuchu Powstania miałem prawie piętnaście lat, skończyłem piętnaście lat 20 sierpnia. Dwadzieścia dni po wybuchu Powstania, a co za tym idzie, musiałem z natury rzeczy chodzić do szkoły. Skończyłem szkołę podstawową – aleja Szucha 9. […] Budynek nie został zniszczony, stoi do dzisiejszego dnia. Po skończeniu szkoły podstawowej zacząłem naukę w III Miejskim Gimnazjum Mechanicznym na ulicy Konopczyńskiego 4, [do którego uczęszczałem] do samego Powstania.

  • Nie ciągnęło pana do konspiracji?

Pracowałem podczas Powstania w rusznikarni powstańczej.

  • Jak pan zapamiętał pierwszy dzień Powstania, 1 sierpnia 1944 roku?

Zaczęło się od strzelaniny ulicznej. Na drugi dzień zaciągnęli mnie znajomi do rusznikarni, która się mieściła w naszym domu, też [ulica] Krucza 21. W rusznikarni byłem zatrudniony mniej więcej do połowy września.

  • Co pan robił?

Naprawialiśmy uszkodzone egzemplarze broni i produkowaliśmy granaty, tak zwane filipinki.

  • Kiedy pan tam był?Cczy były wyznaczane jakieś godziny?

Nie. Każdy pracował tyle, ile mógł.

  • To było w piwnicach?

To był parterowy warsztat mechaniczny. Przed Powstaniem mieścił się warsztat ślusarski i był wykorzystany podczas Powstania jako warsztat rusznikarski. Były [w nim] maszyny [i] stanowiska ślusarskie, wobec tego można było to wykorzystać dla celów powstańczych.

  • Jak wyglądała produkcja granatów?

Mogę powiedzieć, skąd się wzięła nazwa „sidolówka”. […] Mianowicie przed wojną, przed Powstaniem był produkowany środek do czyszczenia „Sidol” w puszkach i właśnie w puszki ładowano trotyl uzyskany z niewybuchów, spłonka…

  • Dużo was pracowało?

Skład osobowy się zmieniał. Przeciętnie nas pracowało osiem do dziesięciu osób. Dlaczego skład osobowy się zmieniał? Na miejsce zabitych przychodzili następni.

  • Nie baliście się, jak było bombardowanie? Nie schodziliście do piwnic?

Człowiek jest takim zwierzęciem, że się do wszystkiego szybko przyzwyczaja. Początkowo jak słyszałem świst kuli, to schylałem odruchowo głowę. Później nie, bo wiedziałem, że jak kula świszcze, to znaczy, że już przeleciała. Wobec tego nie było się czego bać. Obserwowaliśmy z kolegami pociski wystrzeliwane z działa kolejowego, bo one stosunkowo wolno – jak na pocisk – leciały, wobec tego było je wyraźnie widać na tle nieba. Wiedzieliśmy tylko, że jeżeli się ten punkt przesuwa, to znaczy, że się nie ma czego bać. Jeżeli punkt jest nieruchomy, to znaczy, że pocisk leci w naszą stronę, wtedy trzeba było się odsunąć.

  • Gdzie mama wtedy była?

Mama cały czas była w piwnicy.

  • Pan przychodził do niej nocować?

Mieliśmy mieszkanie na trzecim piętrze. Było zbyt niebezpieczne, żeby nocować w mieszkaniu, mama przebywała w piwnicy [i] do niej przychodziłem. Później to nawet gdybyśmy próbowali mieszkać w naszym mieszkaniu, to też nie byłoby sensu, ponieważ nasze mieszkanie zostało zniszczone. [Zostało] trafione miną z miotacza min wielolufowego i zmiotło całe piętro.

  • Jak ludność cywilna zachowywała się w stosunku do powstańców i do Powstania?

Nie zauważyłem żadnych negatywnych reakcji.

  • Jak było z wyżywieniem?

Sam nie wiem. Coś musiało się jeść. Co? Nie pamiętam.

  • Głodny był pan?

Raczej tak.

  • Na początku był prąd, później nie było prądu. Czy rusznikarnia dalej działała?

Tak. Z tego względu że mieliśmy agregat, a silnik diesla napędzał prądnicę i czerpaliśmy energię elektryczną.

  • Pamięta pan dzień swoich urodzin w Powstaniu?

Nie.

  • Nie zwracało się nawet uwagi, że są urodziny?

Nie.

  • Kiedy pan widział się ostatni raz ze swoim tatą?

1 sierpnia rano przed wyjściem do pracy. Rano wyszedł z domu i więcej nie wrócił.

  • Myśli pan, że walczył w Powstaniu?

Ojciec należał do jakiejś organizacji, szczegółów nie znam. Ojciec się tymi rzeczami nie chwalił.

  • Mama coś później wspominała?

Też nie. Nie była informowana.

  • Jak miał tata na imię?

Jakub.

  • W którym miejscu tata pracował?

Przed wojną to ojciec pracował w ratuszu na placu Teatralnym, w dawnym pałacu Jabłońskich, zresztą pałac został ostatnio odbudowany. Przed samym Powstaniem pracował na Złotej, to była ta część Złotej bliżej Żelaznej. Czasami chodziłem do ojca. Numeru [tego domu] nie pamiętam.

  • Pamięta pan jakichś sąsiadów z ulicy Kruczej 21?

Pamiętam. Pod nami mieszkali Cieślakowie.

  • Co to była za rodzina ci Cieślakowie?

Normalna warszawska rodzina.

  • To było małżeństwo z dziećmi?

Dzieci w moim wieku nie było, wobec tego nie miałem się z kim przyjaźnić. W każdym razie byli ludzie starsi i młodsi. Bardzo rzadko do nich chodziłem. Na drugim piętrze mieszkali Syreficze. To było bezdzietne małżeństwo, do nich też nie chodziłem. Jeszcze byli Kocięccy, którzy mieszkali na parterze. On przed wojną był dzielnicowym policji granatowej. Dlaczego Kocięckich bliżej znam, bo mieli syna w moim wieku. [Pan Kocięcki] był emerytowanym policjantem, przed wojną był dzielnicowym policji państwowej.

  • Syn ich jak miał na imię?

Janek.

  • Też był razem z panem w rusznikarni?

Nie.

  • Nie chciał?

Nie wiem, czy nie chciał, w każdym razie nie było go ze mną.

  • Krucza 21. Mieszkania?

45.

  • To była spora kamienica?

Można sobie wyobrazić, jak wyglądała kamienica [przy ulicy] Kruczej 21 z tego względu, że sąsiednia kamienica przy Kruczej 19 nie została zniszczona. Częściowo zostały zniszczone budynki od strony ulicy, natomiast w głębi stare oficyny stoją. Krucza 19 składa się z trzech kolejnych podwórek, a u nas było jedno podwórko. Można sobie wyobrazić, że to nasze jedno podwórko było wielkości ich trzech podwórek i nasza kamienica dochodziła do kamienicy stojącej przy ulicy Skorupki. To była długa kamienica. W części frontowej mieściła się szkoła powszechna. Do 1934 albo 1935 roku to była szkoła aryjska, później była szkoła dla młodzieży żydowskiej. Do 1939 roku była szkoła żydowska. Jak weszli Niemcy do Warszawy, z powrotem była szkoła dla młodzieży polskiej. Nie chodziłem do tej szkoły. Przed wojną zacząłem i skończyłem szkołę w alei Szucha 9.

  • Dlaczego pan pracował w rusznikarni tylko do 20 września?

Po prostu nie było komu pracować, fachowców zało. [Sami] młodzi chłopcy, [to] co mogliśmy zrobić bez nich.

  • Oni zginęli?

Tak.

  • Pamięta pan ich pseudonimy?

Pamiętam imię właściciela tego warsztatu.

  • Jak miał na imię?

Edmund. Mieszkał we Włochach pod Warszawą, miał syna w moim wieku, stąd wiem. Niejednokrotnie z tym jego synem jeździłem do nich do domu. […]

  • Jak nastąpił moment kapitulacji?

Po prostu dowiedzieliśmy się, że Powstanie się skończyło. Wobec tego zabraliśmy to, co mieliśmy możliwość do wyniesienia – to znaczy ubranie, które mieliśmy na sobie, małe pakuneczki. 2 października z matką przeszliśmy do znajomych, którzy mieszkali na ulicy Koszykowej. 3 października przed południem przeszliśmy przez punkt wspólny powstańców i żandarmerii niemieckiej, który się mieścił na rogu Koszykowej i Noakowskiego. Koszykową do – i tego nie pamiętam dokładnie, czy szliśmy my Raszyńską do Niemcewicza, czy z Koszykowej w Grójecką. Dochodziliśmy do ulicy Niemcewicza, następnie do [ulicy] Szczęśliwickiej i od Szczęśliwickiej przez ogródki działkowe do Dworca Zachodniego. Zapakowali nas w pociąg towarowy.

  • Wszyscy musieli opuścić?

Wszystkich pakowali w odkryte wagony towarowe – węglarki. Wywieźli nas do Pruszkowa. W Pruszkowie zostaliśmy przez noc i następnego dnia, czyli 4 października, znowuż nas zapakowali w otwarte węglarki. Tym pociągiem żeśmy jechali całą noc z 4 na 5 października, przed południem dojechaliśmy do Jędrzejowa.

  • Dali wam coś do jedzenia, do picia w czasie podróży?

W czasie podróży nie dawali nic. Z wagonów nie wolno było wychodzić. Po bochenku chleba i trochę kawy czarnej dostaliśmy w Pruszkowie, natomiast w czasie podróży nic.

  • Robili wam rewizję? Zabierali jakieś kosztowne rzeczy?

Nie. Tylko była selekcja w Pruszkowie przed wpędzaniem nas do wagonów. Rozdzielali – do Niemiec na roboty ci młodsi, a starsi i małolaty (tak jak ja) do wagonów i wywozili w różne miejsca w Polsce. My żeśmy trafili do Jędrzejowa. Z Jędrzejowa chłopskimi furami przewieziono nas do wsi Kanice Nowe, w której mieszkałem z matką do końca stycznia 1945 roku.

  • Na stacji czekali na was gospodarze?

Tak. Czekali. Byli przedstawiciele RGO – Rady Głównej Opiekuńczej i gospodarze z furami. Rozdzielali nas właśnie przedstawiciele RGO do poszczególnych fur, rejestrowali i odjeżdżaliśmy w nieznane.

  • Gospodarze sami się zgłaszali czy mieli rozkaz?

Mieli nakazane, nie wiem, czy pod groźbą kary, sądzę, że chyba tak. W każdym razie mieli przydział, mieszkańcy Warszawy [byli] przydzieleni do poszczególnych wsi. Z matką byliśmy przydzieleni do wsi Kanice Nowe, oprócz nas jeszcze jedno małżeństwo z córką, ich danych nie pamiętam.

  • A ci gospodarze?

My mieszkaliśmy u Jana Stępnia. W tym czasie był sołtysem Jan Baran. Jeszcze personą we wsi był gajowy, ale jego nazwiska nie pamiętam.

  • U tych gospodarzy mieszkał pan z mamą i ta rodzina z córką?

Nie. W tej wsi tamta rodzina z córką mieszkali, ale u kogo to nie jestem w stanie powiedzieć, natomiast my mieszkaliśmy u Stępniów sami.

  • Niedużo było warszawiaków w tej wsi?

Nie. Cały pociąg został rozrzucony po wszystkich wsiach. W tej konkretnej wsi, w której my żeśmy byli z matką, to byliśmy tylko my i to małżeństwo z córką.

  • Później nikt więcej nie dojechał?

Nie.

  • Dostali państwo jakąś izbę?

Wszystkie chałupy składały się z jednej izby. To znaczy była tylko sień, jedna izba mieszkalna i zazwyczaj za tą izbą mieszkalną była tak zwana komora – pomieszczenie gospodarcze. Niezależnie od tego stały oczywiście stodoły, obory.

  • To była liczna rodzina?

To było małżeństwo tylko z jednym synem, który wtedy mógł mieć pięć, sześć lat.

  • Jakieś młode małżeństwo?

Tak.

  • Jacyś bogaci byli?

Nie. Był tylko jeden bogatszy, to był gajowy. Miał murowaną chałupę, pozostałe chałupy były drewniane, kryte strzechą.

  • Dlaczego akurat przydzielono pana do rodziny Stępnia?

Tego nie potrafię powiedzieć, bo tym rządził na miejscu sołtys. Natomiast sołtys współpracował z przedstawicielami RGO.

  • Jak ta rodzina państwa przyjęła, jak się zachowywali?

Nie mogę powiedzieć, żeby nas przyjęli z dużą niechęcią.

  • Ale z radością też nie?

Raczej nie.

  • Jak się później układały między wami stosunki, na przykład jak przyszła Wigilia?

W tamtych stronach Wigilia to też zupełnie inaczej wyglądała niż u nas. To była piszcząca bieda. Przede wszystkim uprawiali len. Z lnu przędli przędzę, z tej przędzy wyrabiali grube, szare płótno lniane, z tego szyli bieliznę i ubrania. Buty – drewniaki. Cóż więcej mogę powiedzieć…

  • Był pan po zakończeniu wojny?

Byłem w 1945 roku. Dlaczego? Po prostu jak brat wrócił z oflagu, był ciekaw, w jakich warunkach żyliśmy z matką po Powstaniu. Wobec tego żeśmy pojechali, żeby to zobaczył. To był mój jedyny pobyt.

  • Teraz pewnie wszystko się zmieniło.

Mam nadzieję.

  • Ta rodzina musiała państwa utrzymywać, dawać jeść?

Częściowo dostawaliśmy przydziały z RGO. Poza tym niedaleko wsi, w której byliśmy, Niemcy budowali umocnienia, które miały powstrzymać ofensywę Armii Czerwonej. W ramach tych umocnień był wykopywany rów przeciwczołgowy. Do tych prac byli zobowiązani poszczególni mieszkańcy wsi. Było ważne, żeby ktoś z danego numeru chałupy wiejskiej był na robotach. To były roboty przymusowe. Wobec tego wynajmowałem się i jeździłem za tych chłopów, na których wypadła kolejność, żeby pojechali do tej roboty. Za to dostawałem wynagrodzenie od tego chłopa, za którego pojechałem i niezależnie od tego od Niemców dostawałem pół litra wódki, którą sprzedawałem.

  • Chłopi sami nie chcieli jeździć?

Jeżeli on mógł wynająć kogoś za siebie, to wynajmował i sam nie musiał jechać. Wobec tego za nich jeździłem. Jeździłem, to też jest wielkie słowo – chodziłem. Niestety wszystko się odbywało na piechotę.

  • To była jedna izba, jeden piec. To chyba wspólnie się gotowało u tych chłopów. Mama gotowała osobno, a ona gotowała osobno?

Mama oddzielnie, oni oddzielnie.

  • Oddzielnie więc też jedliście?

Tak.

  • To nie było tak przyjaźnie?

Nie. To była przyjaźń z musu. Poza tym jeszcze pracowałem w lesie przy wyrębie lasu. Też można było trochę zarobić gotówki i drewna na opał, bo gospodarze mieli drewno dla siebie. Wobec tego, jeżeli matka chciała gotować, to musieliśmy mieć swoje drewno. Pracowałem przy wyrębie lasu.

  • Jakby pan nie pracował przy wyrębie lasu, to myśli pan, że mama nie mogłaby ugotować?

Trudno mi powiedzieć, co by było gdyby było. Przedstawiam sprawę tak, jak ona wyglądała.

  • Kiedy przyszli Rosjanie? Niemcy was nachodzili?

Niemcy przede wszystkim bali się przychodzić. Bo to była wieś w lasach. Wieś była otoczona lasami. Niemcy nie byli skłonni chodzić po lasach.

  • A partyzanci?

Partyzanci czasami się pokazywali.

  • Akowcy?

Trudno mi powiedzieć, bo z nimi nie rozmawiałem. To wszystko było widziane oczami piętnastoletniego chłopaka.

  • Kiedy weszli Rosjanie?

Dokładnie którego stycznia to nie pamiętam, ale to gdzieś w połowie stycznia.

  • Dokąd pan był w tej wiosce?

Do końca stycznia.

  • Jak Rosjanie weszli, to jak się zachowywali? Kradli?

[…] Kradli, gwałcili. Wolałbym tych spraw nie poruszać.

  • Jest pan świadkiem.

Nie zachowywali się po dżentelmeńsku. Dalecy byli od tego.

  • Kiedy pan wrócił do Warszawy?

W końcu stycznia żeśmy z matką zdecydowali [wrócić]. To była dość ostra zima. Zdrowo śnieg przykitował, były mrozy. Wobec tego odczekaliśmy, jak tylko zelżały mrozy, to od razu żeśmy poszli. Na stację też trzeba było iść na piechotę. Pociągiem z tamtych stron do Warszawy jechało się dwa dni. Zastaliśmy nasz dom całkowicie spalony. Jak wychodziliśmy z Warszawy, to dom był mocno postrzelany, ale nie spalony. Natomiast jak wróciliśmy do Warszawy, dom był spalony.

  • Niemcy musieli go spalić już po zakończeniu działań.

Tak. Z całą pewnością. Dom po domu podpalali, palili wszystkie domy, które pozostały. Myśmy wtedy pojechali do Komorowa, ponieważ w Komorowie mieszkała rodzina bratowej. U niej żeśmy się zatrzymali. Mieszkamy do tej pory z małą przerwą. To znaczy poznałem wówczas dziewczynę, z którą się ożeniłem, następnie żeśmy się wynieśli do Warszawy. W 1960 roku dostaliśmy mieszkanie na Saskiej Kępie. Z Saskiej Kępy przeprowadziliśmy się na Wiatraczną.

  • Nie wie pan, czy ktoś z sąsiadów z Kruczej 21 wrócił, czy ktoś przeżył, czy miał pan później jakiś kontakt z nimi?

Wiem, że matka miała kontakt z Cieślakami, którzy mieszkali pod nami. Poza tym jeszcze miała kontakt z panią Tomaszewską, która pod koniec Powstania mieszkała na Koszykowej.

  • Na Koszykowej, na której się państwo zatrzymali?

Tomaszewska miała znajomych, którzy mieszkali na Koszykowej, u nich się zatrzymała pod koniec Powstania. Dała nam wiadomość, że możemy tam przejść i jedną noc przenocować. 2 października żeśmy przeszli na Koszykową, zanocowaliśmy i 3 października przeszliśmy na drugą stronę barykady.

  • Jak przyszliście na Kruczą 21, to były jakieś kartki, jakieś wiadomości?

Były różnego rodzaju kartki poprzyczepiane. W różnych miejscach. Zresztą to było normalne, na wszystkich budynkach w Warszawie było to samo.

  • Państwo też zostawili jakąś wiadomość?

Oczywiście. Przede wszystkim zostawiliśmy wiadomość dla ojca. Nie wiedzieliśmy przecież, co jest z ojcem. Natomiast z bratem żeśmy się spotkali już w Komorowie. Brat z oflagu wrócił wcześniej niż my z tej wiochy.

  • Brat żyje?

Nie. Umarł w 1981 roku.

  • Czy pan trafił na jakikolwiek ślad ojca, czy były poszukiwania?

Były poszukiwania. Żadnego śladu. Podobno ojca widziano wychodzącego z kanałów w Śródmieściu, jak wychodziło towarzystwo ze Starówki. Ktoś opowiadał matce, ale bez jakiegokolwiek dowodu.

  • Co to był za człowiek, który to opowiadał?

Nie potrafię powiedzieć, rozmawiał z matką.

  • Jak mama miała na imię?

Bronisława.

  • Z domu była?

Z domu Lange.

  • Z pięknej kamienicy przy ulicy Kruczej 21 nie zostało nic.

Nawet skurczybyki numeru nie zostawili. Jest Krucza 19, jest Krucza 23, a Krucza 21 nie ma. […]
Warszawa, 26 czerwca 2008 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Aleksander Monkiewicz Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter