Nazywam się Zdzisław Gołąbek, urodziłem się w 1927 roku, w Błoniu koło Warszawy. Mama moja to Zofia Rzemek, ślub z Andrzejem Gołąbkiem w… Przenieśli się potem do Mielęcina koło Błonia, ponieważ dostali część ziemi z tych majątków, i tam do lat siedmiu wychowywałem się z rodzicami na tej wiosce. […] W trzydziestym ósmym przenieśliśmy się do Warszawy, do Wawrzyszewa i tam w 1942 roku ukończyłem szkołę podstawową. Chodziłem do szkoły na ulicy Kolektorskiej. W czasie kiedy wybuchła wojna…
Moja mama jako gospodyni pracowała w polu, a ojciec był z zawodu cieślą. Mama zmarła w 1942 roku, mając czterdzieści dwa lata, w czerwcu. Ojciec zginął w czasie Powstania Warszawskiego.
Pracował w zakładach na Filtrach w Warszawie, na ulicy Filtrowej. Tam były Filtry, tam były te zakłady wodne. A mama była w domu i od czasu do czasu pracowała gdzieś dorywczo.
Byłem jedynakiem, nie miałem żadnego rodzeństwa.
Na ulicę Kolektorską, to jest na Żoliborzu, na Słodowcu dokładnie. Tam była szkoła podstawowa i tam ukończyłem w czterdziestym drugim roku.
No bardzo duże. Ja w domu miałem bardzo dobre wychowanie, bardzo dobrych rodziców. Oni byli bardzo dużymi patriotami i oni wszczepili we mnie tę taką [miłość] dla ojczyzny, dla prawdy, w ogóle dla właściwego zachowania się. Rodzice wszczepili właśnie u mnie te wszystkie zasady. I w szkole […] w trzydziestym dziewiątym roku już była bardzo atmosfera taka nerwowa, bo i ciągłe alarmy, i ciągle jakieś ćwiczenia przeciwlotnicze, i ciągłe jakieś przemówienia w radio. Ostatnie, pamiętam, przemówienie Becka, że wolności się nie kupuje za wszelką cenę, że jesteśmy przygotowani, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi i wszystko, co tylko było możliwe, mamy poświęcić ojczyźnie. Nawet brałem udział w przekazaniu karabinu maszynowego w Warszawie dla wojska, z zakupu – społeczeństwo się nasze tam składało i ten karabin maszynowy żeśmy tam wręczali wtedy im.
Dwanaście lat. Skończyłem szkołę i potem, jak Powstanie wybuchło…
1 września obudził mnie wybuchem bomb i strzałami artylerii przeciwlotniczej, i oczywiście wyciem syren, że alarm, że bombardują. Wtedy wybiegliśmy na dziedziniec, na zewnątrz i okazało się, że nadleciały samoloty i bombardowały dzielnice Warszawy, a obok nas, tam na Wawrzyszewie, na Bielanach było lotnisko i tam również. Wtedy wiedzieliśmy… Z tym że to była euforia, że to nic nie znaczy, że my sobie damy radę, że zwyciężymy, że na Berlin pójdziemy i będzie wszystko w porządku.
Ojciec nie był zmobilizowany i nie brał udziału w walkach, ponieważ on był z 1888 roku, on był starszy od mojej mamy o dwanaście lat i wtedy już był w takim dość podeszłym wieku. On służył w carskim wojsku, chyba w 1912 roku, z poboru.
W czasie kiedy wybuchła wojna, to dwa, trzy dni byliśmy w Warszawie, ale okazało się, że są bardzo mocne bombardowania, a mamy znajomych, właściwie to rodzinę, w Izabelinie, on był leśniczym, to przenieśliśmy się do niego, do Izabelina. Tam byliśmy do czasu, kiedy Warszawa już się poddała. Tam przeżyłem właśnie całe bombardowania, ale to z daleka i bombardowania bezpośrednio tam, bo były magazyny wojskowe w Łomiankach i tam bardzo często nadlatywały samoloty i bombardowały. Poza tym w Izabelinie przeżyłem bardzo mocno przedzieranie się wojsk poznańskich do Warszawy. Czołgi niemieckie, samoloty, artyleria, wszystko stało, a wojska nasze przedzierały się przez… kawaleria, piechota. To były walki niesamowite, masę rannych, zabitych. Obok Izabelina były Laski i tam był zakład dla ociemniałych. Część rannych tam przyjmowano do ociemniałych, a Niemcy zabierali swoich gdzie indziej.
Tam właśnie po zakończeniu, po kapitulacji, po poddaniu się Warszawy, wróciliśmy z powrotem do domu i już mieszkaliśmy znowu na Wawrzyszewie.
Wtedy utrzymywałem bardzo ścisły kontakt z Izabelinem, ponieważ ten leśniczy miał dwóch synów, a szczególnie [ważny dla mnie był] ten, który był w moim wieku, Ziutek się nazywał, Józef. Oni byli wcześniej zgrupowani w Armii Krajowej, oni już byli, składali przysięgę, a ja dopiero w czterdziestym trzecim roku składałem przysięgę, Skrzyniarz chyba się nazywał, nie pamiętam już tak dokładnie (ja tu napisałem). [On działał] w Izabelinie i tam złożyłem przysięgę, i przyjąłem pseudonim Wróbel. Jakienich wszystkich. Zbieraliśmy broń, zakopywaliśmy, w czasie kiedy się przedzierało to wojsko, potem tę broń żeśmy chowali. Przygotowywaliśmy się do… No, myśmy wiedzieli, że najprawdopodobniej w najbliższym czasie będzie Powstanie, będzie jakaś walka, będzie partyzantka i że my musimy wszystko to, co zostaje, gdzieś przechować, żeby potem mieć się czym bronić, czym walczyć.
myśmy mieli tam zadania w ogóle. Ja to pomagałem tylko, bo byłem najmłodszy z Tak, w miejscach wyznaczonych. Ja pamiętam, że między innymi jedno z tych miejsc… Tam był staw taki i [broń] tam była zatopiona w tym stawie, oczywiście odpowiednio zabezpieczona.
Tak, tak, potem się udawało. W końcu to było poza Warszawą i tam była możliwość to jeszcze uzyskać.
Bardzo często. Ja tam już później to praktycznie prawie mieszkałem w Izabelinie, bo jak mama zmarła w czterdziestym drugim roku, ojciec pracował jeszcze na Filtrach, bardzo mało zarabiał, [więc] ja musiałem iść do pracy. Pracowałem przy rozgruzowywaniu domów zniszczonych w czasie wojny, w transporcie konnym, żeby żyć, żeby wyżywić się jakoś, bo w końcu człowiek nie miał nic praktycznie.
Szkołę powszechną skończyłem chyba w czterdziestym drugim roku.
I od razu rozpocząłem pracę.
Ja mam świadectwa ukończenia tej szkoły, zresztą przekażę to do Muzeum. Uczyliśmy się w języku polskim i obowiązywał język niemiecki. Nie było historii, nie było… Po prostu były tylko te przedmioty, które były potrzebne do pracy, do życia człowieka: matematyka, przyroda, chemia, jakieś takie, ale nie było tych przedmiotów, które mówiły o historii Polski, o jakichś takich różnych rzeczach. Ja pamiętam tylko, że religii uczył nas ksiądz i on najbardziej był patriotą, niesamowitym patriotą i nam właśnie opowiadał o tym, że będziemy walczyć, że Niemcy w końcu przegrają wojnę, że trzeba być cierpliwym, trzeba być sprawiedliwym i trzeba wierzyć w to, że w końcu będzie sprawiedliwość i będziemy wolni.
Nie, nie, w czasie okupacji nie. W czasie okupacji ja miałem bardzo dużo zajęć w pracy, no i jeździłem potem do Izabelina. Tam po czterdziestym trzecim roku już i były różne ćwiczenia, i akcje, i takie przygotowania do tych wszystkich walk.
Tak, tam poznawałem tę broń, budowę, obsługę, z tym że ja się bardzo interesowałem tym. A potem samo Powstanie…
Nie, ja w Izabelinie nie brałem bezpośrednio udziału w akcjach, ponieważ mieszkałem na Wawrzyszewie i nie zawsze miałem ten kontakt z nimi bezpośrednio. Ja tylko pamiętam, że była jedna z tych akcji wtedy – ale ja tam nie brałem udziału – tam był sklep Grothego i on ciągle szykanował tych ludzi. Niemiec to był, folksdojcz. Była decyzja, żeby go zabić. Poszło dwóch czy trzech naszych tam do niego i przy samym wejściu okazało się, że on miał butelkę z jakimś płynem i oślepił jednego z naszych. Ale zastrzelili go.
To była organizacja Armii Krajowej w Izabelinie. Nie przypominam sobie, żeby była jakaś specjalna nazwa, tylko po prostu organizacja Armii Krajowej w Izabelinie. Bo była albo na Bielanach, albo była na Wawrzyszewie, albo gdzieś indziej, ale nazwy ja tam nie kojarzę sobie w tej chwili.
No, z bezpieczeństwem to było różnie, bo Niemcy bardzo często łapali tam, bo przenosili różnego rodzaju pisma, różnego rodzaju za tego, rewizje były. Ale [przechodząc] lasami, las człowiek znał, miejsca i czas, i wtedy nie było jakiegoś zasadniczego problemu w przechodzeniu.
Byłem bezpośrednim świadkiem, jak… Sieraków… Tam koło Izabelina jest wioska Sieraków. Ja tam w Sierakowie wtedy byłem, bo po prostu często tam przyjeżdżałem, bo tam były też różnego rodzaju ćwiczenia i… Wtedy jechało tą leśną ulicą pięciu naszych partyzantów na rowerach, a w jednej z zagród, ja też nie wiedziałem o tym, no bo skąd mogłem wiedzieć, byli Niemcy przebrani za cywilów. Jak oni podjechali blisko do tej chałupy, to oni ich zatrzymali: „Halo! Chodźcie no tu do nas!”. Tamci stanęli, a ci wyciągnęli broń i rozstrzelali wszystkich na tych rowerach. Wtedy byłem świadkiem. Wtedy… Co robić? Uciekać czy czekać na ten… Po prostu wycofałem się w głąb lasu, bo myślę sobie, będą może szukać coś. Ale nie, Niemcy rozstrzelali ich tylko, zostawili [tam] (to byli żandarmi), wrócili. Byłem świadkiem wtedy.
Na ulicach Warszawy to było strasznie dużo tych łapanek. Ja przeżyłem całą masę. Niemcy zamykali ulice… Normalnie jechały budy tak zwane, samochody z żandarmerią, z wojskiem, zamykali ulice i ludzi wszystkich, którzy byli w tramwajach, na ulicy, gdzie nie mogli się gdzieś schować, wszystkich młodych zabierali do samochodów. I wtedy na Pawiak i tam dopiero segregowali: albo polityczny, albo na roboty, albo na rozstrzał w ogóle.
Nie, nie. Zawsze zdążyłem gdzieś jakoś się ukryć albo wycofać.
Tak. Nie, prasę podziemną mieliśmy. W Izabelinie była prasa podziemna, była potem też podziemna prasa normalnie w Warszawie, na Wawrzyszewie. Roznosili, bo… I to z Armii Krajowej była prasa.
Ta organizacja na Wawrzyszewie, do której ja nie należałem, bo ja byłem w Izabelinie, to ona miała… I tam mnie zastało Powstanie wtedy na Wawrzyszewie. Zadanie zaatakowania lotniska na Bielanach.
A ta organizacja w Izabelinie miała zadanie pomóc Warszawie przejść do akcji z Puszczy Kampinoskiej w czasie Powstania, w czasie potrzeby.
Nie byłem w swojej organizacji, byłem tylko w domu, przy którym było to lotnisko. Ja tam po pracy po prostu byłem w mieszkaniu i zaczęły się wtedy walki o to lotnisko, to było chyba 2 sierpnia. Trwały prawie dwadzieścia godzin te walki. No i wtedy już jak walki się skończyły, to wszyscy ci, którzy byli, którzy mogli gdzieś, no to uciekali wszyscy do Puszczy Kampinoskiej.
Tak, [zdecydowałem się] przejść do Puszczy Kampinoskiej, do Izabelina.
Wtedy jak przyszedłem do Izabelina, to spotkałem się właśnie z tymi jednostkami w pierwszej kolejności, które przyszły z Puszczy Nalibockiej pod dowództwem porucznika „Doliny”. Spotkałem się i oni mówią tak: „Jeżeli któryś z was – bo było nas sporo tam wtedy z tego Wawrzyszewa, tutaj z tych okolic, jednostek, które wycofały się do Puszczy Kampinoskiej – kto z was chce gdzieś tutaj należeć do jakiejś… Gdzie chcecie być, w jakiej organizacji, w jakiej formacji wojskowej?”. Myśmy się zdziwili: „Jaka formacja może być?”. – „No – oni mówią – kawaleria albo piechota”. No i wtedy akurat podwórko takie było, stały konie, stały za tego… Mówią: „To proszę bardzo, proszę pójść do starszego wachmistrza Kulikowskiego – „Sum” miał pseudonim – i on ewentualnie przyjmie was do swojej jednostki”. Ja poszedłem tam do niego i pamiętam tylko, że byłem niesamowicie głodny wtedy. Oni mieli takie pajdy boczku i chleba, od razu mi to dali. Jezu! Jak mi to smakowało, do dzisiaj ten smak pamiętam. Mówią tak: „No to gdzie? Do piechoty, do cekaemów, do…”. – „Nie, do kawalerii”.
Nie, nie miałem przygotowania wcześniejszego, ale przyjęli mnie, nie było problemu wtedy. To nie było trudne zresztą. Jazda na koniu to w przeciągu jednego, dwóch dni można się nauczyć, a przyzwyczaić się do tej jazdy, to po dwóch, trzech tygodniach to już nie było żadnego problemu. Wtedy zostałem przyjęty do tego 3 szwadronu, III pluton, 1 sekcja. Tam spotkałem też kolegę, który był w Wawrzyszewie, tylko on należał do tej jednostki w Wawrzyszewie albo w Łomiankach. To był „Zygfryd”, on miał pseudonim Zygfryd. Jego zobaczyłem, mówię: „O, i ty tu jesteś”. – „Jestem” – mówi. „No to będziemy teraz razem”. Bardzo się ucieszyłem z tego tytułu. Mówią: „Masz, tutaj to jest twój bezpośredni przełożony”, to jest „Czarny Kajetan”, też z tych jednostek z Puszczy Nalibockiej. Dostałem konia wtedy, sybiraka, taki mały, fajny konik. Siodło, nie wojskowe, tylko sportowe. Mówi: „Trzeba zrobić sobie to siodło. Konia masz przygotowanego, za dwa dni musisz już być gotowy do akcji”. I nie było problemu, trzeba było robić: siedziało się dzień, noc i robiło się siodło, zresztą pomagali mi koledzy wtedy, i ja za trzy dni miałem gotowe już oprzyrządowanie. Karabin mi dali, takiego austriackiego steyra dwusuwa, który nie miał pazura wyciągu i był kłopot z wyciąganiem, jak się strzelało potem łuski. No ale nie było innej broni.
A skąd.
Cywilne. Z tym że ja miałem pilotkę taką, jeszcze z czasów okupacji. Jak wtedy wojska atakowały Puszczę Kampinoską, to część ich umundurowania myśmy tam trochę pozbierali: buty saperki, jakieś czapki, jakieś coś, bo to wszystko leżało tam gdzieś tak, o. I ja tę czapkę miałem, miałem kurtkę normalną i buty saperki. Mundurów nie mieliśmy. Natomiast oni, ci, co przyszli z Puszczy Nalibockiej, to mieli mundury jeszcze przedwojenne, bo tam partyzantka tworzyła się z jednostek wojskowych, które walczyły tam w trzydziestym dziewiątym roku z Niemcami i potem z Rosjanami.
To było gdzieś około 10 sierpnia. Do 10 sierpnia gdzieś tak było to, że tam przeszedłem.
W 3 szwadronie to było około dziewięćdziesięciu iluś tam, około stu ułanów w tym szwadronie, którym dowodził Narcyz Kulikowski. Natomiast cała ta jednostka, która przyszła z Puszczy Nalibockiej, to było około dziewięćset osób. To była duża jednostka: było cztery szwadrony, był szwadron cekaemów, były jednostki piesze, strzelcy. To była bardzo duża jednostka, która stamtąd właśnie przeszła do Warszawy. Jak oni nie mogli przejść do Warszawy, wtedy kiedy jeszcze pod Warszawą byli Niemcy… Wtedy jak od wschodu parli Rosjanie i zajmowali tereny, to uciekali wszyscy, którzy mogli uciec: i Ukraińcy, i esesmani, i żandarmeria, i Niemcy, i cywile, i wojskowi. Był olbrzymi chaos. I oni po prostu… On był genialny, ten dowódca, ten nasz „Dolina”. Oni przedarli się wtedy przez ten chaos cały do Warszawy. Wtedy jak już doszli do Warszawy, to zwrócili się przeciwko Niemcom.
Stacjonował we wszystkich… znaczy szwadron… To był szwadron, bo ten 27 pułk to był przed wojną i z niego stworzono tę całą… Cała ta tradycja była przekazana na tę jednostkę kawalerii w zgrupowaniu „Doliny”. Kawaleria stacjonowała w zależności od… Cztery szwadrony były. Nasz 3 szwadron w Kiścinnym, wieś Kiścinne, niektórzy na Wierszach, wioska taka, jeszcze inni na innej wiosce, tak że… Ale to było zgrupowanie, to była taka przestrzeń, ja wiem, trudno mi w tej chwili powiedzieć, ale to była bardzo olbrzymia przestrzeń lasów i wiosek, tam gdzie były te wszystkie zgrupowania, gdzie miały swoje miejsca i stacjonowały.
W wioskach, w chałupach, normalnie w chałupach. Republika Kampinoska to się nazywała.
Wolna od Niemców. Czujki stały wokół tych wiosek, tych lasów i tam nie dopuszczało się Niemców do nas, do środka i Niemcy tam nie podchodzili. W pewnym czasie Niemcy tam dali na ochronę Węgrów i Węgrzy się zbratali z nami, nie chcieli w ogóle walczyć. Niemcy ich wycofali z powrotem i dali „Ukraińców”, dali te rosyjskie wojska tam, które z Niemcami szły. Ale myśmy po prostu… To była Republika Kampinoska i myśmy tam mieli swoje kwatery, swoje za tego, wszystko to tam było. Mało tego, tam były też pola, na które przylatywały samoloty z Brindisi, to jest we Włoszech, ze zrzutami. Zrzuty… Po prostu broń, umundurowanie, lekarstwa, różnego rodzaju materiały wybuchowe, granaty, to wszystko tam nocami, samoloty nadlatywały i na spadochronach puszczały w tych okolicach.
Myśmy byli samodzielni, to znaczy ludzie, którzy mieszkali w tych wioskach, wszystko to, co mogli, to nam dawali. Ale myśmy zdobywali żywność na Liegenschaftach. To znaczy to były niemieckie gospodarstwa rolne, majątki zabrane Polakom, gospodarowali tam Niemcy. I myśmy tam chodzili na te Liegenschafty. Chodziliśmy dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści kilometrów od naszych miejsc zamieszkania i po prostu zabieraliśmy im wszystko. Ja pamiętam jeden taki moment, że… Nie pamiętam już, jak się ta miejscowość nazywała, ale tam był taki właśnie Liegenschaft. Pojechaliśmy, żeby tam im… Bo tam okazało się, że ze wschodu około stu krów tam przetransportowali [z myślą o transporcie] do Niemiec. To myśmy mówili: „To zabierzemy im to”. I pojechaliśmy tam 3 szwadronem. Zabraliśmy wtedy im sto krów, konie, wozy, żywność – wszystko, co tylko było można. Oni się zabarykadowali w tych budynkach. Myśmy to wszystko obstawili, tam wejść nie można było, bo szkoda było, żeby ktoś zginął, no bo po co, tylko po prostu nie puściliśmy ich i żeśmy stamtąd zabrali te sto krów. Daliśmy ludziom, mleko było, krowy żeśmy brali potem od nich. Jedzenia było sporo, wyżywienia, ale to myśmy brali wszystko… A poza tym tam w stronę Modlina, Nowego Dworu to były wioski niemieckie, jeszcze od [czasu] przed wojny. Był Kazuń Niemiecki na przykład. Nie wiem, czy państwo znacie [te tereny]. Kazuń Polski, Kazuń Niemiecki, koło Wisły. I stamtąd żeśmy też przywozili żywność.
Cały czas byłem tym… Byliśmy we dwójkę, to znaczy ja byłem amunicyjnym rkm-u, a kolega był celowniczym.
Nie, nie, tamten był inny kolega. Tamten kolega był w I plutonie.
Musiałbym sobie przypomnieć, bo ja na pewno gdzieś mam zapisane to nazwisko. Wiem tylko, że był „Zygfryd”, pseudonim taki. To ja wtedy najbardziej takie…
Myśmy jeździli często właśnie na takie patrole wokół tych naszych wszystkich [wiosek], tej Republiki Kampinoskiej. 3 szwadron, patrole tam, tam i tam „zobacz, czy się coś dzieje, czy Niemcy podchodzą, czy nie podchodzą, czy wszystko jest w porządku”. I po takiej nocy, bo to szczególnie w nocy, wieczorem się szło, żeśmy rano przyjechali, konie naobroczone, myśmy też coś trochę zjedli i położyliśmy się spać. W pewnej chwili alarm. Co się dzieje? Strzały. Zerwaliśmy się, patrzymy, a tam między tą wioską i lasem była łąka, łąka gdzieś, ja wiem, półtora kilometra, dwa kilometry, taka dość duża, porosła trochę trawami, trochę jakimiś kępkami krzaków. Tam gdzieś rolnicy mieli swoje pola, jakieś ziemniaki, nie ziemniaki. Patrzymy, na połowie łąki tyraliera niemiecka. Rzucili nas do ataku, cekaemy na skrzydła, a my prosto na tych Niemców. No i żeśmy biegli, a ponad naszymi głowami cekaemy strzelały do Niemców, a Niemcy do nas. To była żandarmeria. Żeśmy dopadli ich na jakieś, bo ja wiem, dziesięć, piętnaście metrów i oni nie wytrzymali, zaczęli się wycofywać i uciekać. I wtedy było po wszystkim. Wtedy żeśmy ich przegonili i wtedy zginęło chyba tych Niemców około, ja wiem, stu iluś, ponad stu Niemców zginęło wtedy.
A u nas nie, u nas był ranny jeden czy dwie osoby.
To był sierpień […] Tak że wynikiem tego spotkania z Niemcami, tego takiego niesamowitego ataku na nich i takiego zdecydowanego, było to, że Niemców zginęło stu czterdziestu. Zginęło, to znaczy gdzieś stu dwudziestu czy stu dziesięciu zabitych bezpośrednio, a resztę potem rozstrzelani zostali na tym… Bo to byli żandarmi. Bo jak myśmy walczyli z nimi i nie byli żandarmi, to myśmy ich nie strzelali, ale jak byli żandarmi albo Rosjanie, to już koniec. A u nas był jeden ranny i jeden zabity tylko. Tak że to była taka pierwsza moja…
To było tam, gdzie myśmy [mieli] kwaterę, mówiłem to, [pod Kiściennem].
Tam, gdzie myśmy kwaterowali.
Pochowali, normalnie, w jednej…
Nie…
Nie, ludność, ludność [polska] normalnie. Tak że to było najbardziej takie…
Taki chrzest bojowy właśnie.
Kolejne akcje to takie walki pod Pociechą. Tam była leśniczówka i tam była wioska. Ona dotyczyła Izabelina i Sierakowa, w tę stronę, gdzie… o której ja wcześniej wspominałem. Tam były ciągłe walki, bo ciągle Niemcy chcieli nas atakować. Po prawej stronie był Sieraków i Izabelin, a po lewej stronie był Truskaw. W Truskawiu byli „rosjanie”, byli „ukraińcy”, były te wojska na usługach niemieckich. No i wtedy myśmy tam ciągle z nimi mieli takie spotkania, te walki bezpośrednie. Oni atakowali nas, na przykład 30 – 31 sierpnia to podchodzili właśnie z Truskawia „własowcy”, bo to Własowa były te jednostki, które przeszły do Niemców. Wtedy ja pamiętam, że ten nasz celowniczy, ja ledwie zdążyłem ładować pociskami te dyski do rkm-u, a on mówi: „Już nie mogę”. Ja wtedy wziąłem rkm i bezpośrednio, ja wiem, jakieś przynajmniej pięćdziesiąt metrów, dwadzieścia, trzydzieści, oni do nas podchodzili, ale myśmy strzelali. Wtedy człowiek w ogóle nie myśli o tym, że może zostać zabity, że może zostać ranny, tylko jest w szoku – wszystko jest możliwe wtedy. Ja wtedy mogłem wyjść, iść normalnie i strzelać. Wtedy zginęło piętnastu Niemców, a osiemnastu było rannych.
Naszych było tylko dwóch zabitych, jeden ranny. Jeden ranny i to w pośladki, pamiętam. On potem umarł, biedny. Te walki trwały tam, przynajmniej przez ten okres czasu, [jak] myśmy tam jeździli, nasz 3 szwadron, przeważnie tam na Pociechę, to chyba z dziesięć albo z dwanaście razy. Na końcu już, jak Powstanie zostało stłumione w Warszawie, to Niemcy całą siłę skierowali na Puszczę Kampinoską, żeby po prostu zlikwidować tę partyzantkę w Puszczy Kampinoskiej. I wtedy właśnie też byliśmy na Pociesze, wtedy też żeśmy tam powstrzymywali atak Niemców, żeby wszystkie inne jednostki się przesunęły w stronę Żyrardowa, żeby wychodziły z Puszczy Kampinoskiej, bo już tam się nie dało [zostać].
To był już koniec września, to był już 27 września.
Tak, była świadomość i była pomoc dawana Warszawie. Tam w miesiącu sierpniu, jak ja już tam byłem, to z jednostek nalibockich i jednostki z Puszczy Kampinoskiej szły na obronę do Warszawy, osobiście. Na przykład na Dworcu Gdańskim zginęła cała masa naszych żołnierzy. Bo oni atakowali, chcieli przejść z Żoliborza do Śródmieścia, zaatakowali Dworzec Gdański, a tam były umocnienia, bunkry i tam zginęło masę ludzi. Już nie pamiętam ilu, ale tam bardzo dużo zginęło. A ja tam nie brałem udziału w tym, bo to były inne jednostki, znaczy inni ludzie byli wyznaczeni do tych walk.
Jeszcze jedna taka rzecz, że kto nami dowodził. Dowodził nami „Szymon”, który był ranny w czasie Powstania, w czasie ataku na lotnisko. I potem jak on był ranny w nogę, to przekazali dowództwo majorowi „Okoniowi”. On właśnie nie bardzo udolnie to wszystko prowadził, masę zginęło dlatego, że on jakoś tak nie potrafił wszystkiego dobrze zorganizować. A już na zakończenie, jak nas już rozbili w Jaktorowie, w Budach Zosinych, to on zamiast atakować, jak tylko żeśmy weszli do Bud Zosinych i jeszcze Niemcy nas nie okrążyli, jeszcze pociąg pancerny nie wjechał na tory, to do wieczora prawie, do popołudnia żeśmy odpoczywali. I wtedy jak już Niemcy nas otoczyli, to żeśmy zaczęli atakować dopiero i nas też tam rozbili.
Jego… Tak. Tak żeśmy odbierali to wtedy.
Tak. I jak się to zakończyło? Zakończyło się tak, że on, jak już Niemcy nas… Bo nas, 3 szwadron, zostawili na ubezpieczeniu, żeby powstrzymać Niemców, jak reszta będzie usiłowała przejść przez te tory. Bo tam tory, pociąg pancerny przyszedł wtedy, jak myśmy odpoczywali, szosa i te wszystkie historie. Wtedy jak już Niemcy zaatakowali i widać było, że już nas rozbiją tak zupełnie, to on się do Niemców… Zaczął uciekać do Niemców, ten nasz dowódca, i zastrzelili go, nie wiem, Niemcy, przypadkowo czy coś. On leży w tej chwili w Budach Zosinych na cmentarzu i na tym grobie tam prawie nikt nic nie robi.
Nie, nie, nie. Ten główny dowódca, ten „Okoń”. A Narcyz to był jeden… Też zginął tam, też zginął. Nie wiem, czy mówić jeszcze dalej […], o odwrocie?
Myśmy wtedy, jak już widzieliśmy, że nie da rady… Bo myśmy zajęli takie rowy melioracyjne (proste, nie takie okopy, jak są zygzaki, tylko proste rowy melioracyjne) i Niemcy nas usiłowali tam wyprzeć czołgami. Myśmy walczyli do godziny gdzieś… No, do zmroku prawie. To był wrzesień, to była gdzieś godzina dziesiąta, jedenasta. Myśmy ich powstrzymywali od godziny pierwszej czy drugiej po południu, a ta reszta się usiłowała przedrzeć. Część się przedarła oczywiście, ale z olbrzymimi stratami. I wtedy jak już widać było, że już nie damy rady ich powstrzymać, to Narcyz powiedział: „To my teraz wycofujemy się z powrotem do Puszczy Kampinoskiej. Ci, co jeszcze żyją, to za mną, do Puszczy Kampinoskiej”. Nas było tam około stu wtedy, a zginęło, ja wiem, gdzieś do siedemdziesięciu. To myśmy zaczęli się wycofywać wtedy i dochodząc do wioski, niby tak cicho, księżyc świecił wtedy, bo to była noc, czołgi wszędzie, palą się wszystkie te budynki tam wokół. I z cekaemu ogień, i Narcyz dostał wtedy, padł tam i został zabity.
A myśmy w pięciu: ja, ten „Czarny Kajetan” i jeszcze trzech kolegów ode mnie, odbiliśmy się trochę w bok, żeby przejść tory i przejść tę szosę, żeby pójść do Puszczy Kampinoskiej. No i żeśmy usiłowali przejść, mimo że Niemcy szli, to myśmy granatami ich… Jak dochodziliśmy do szosy, a na szosie stały samochody, to rzucaliśmy granaty i przedzieraliśmy się na drugą stronę. Przedarliśmy się przez szosę, przez rzeczkę taką, Utrata się ona chyba nazywała, ta rzeczka, i podeszliśmy do wioski, Cholewy się nazywały. Tam były sterty słomy albo siana i my mówimy tak: „W to siano się zakopiemy, w tę słomę i dzień przetrzymamy – bo to już koniec nocy było – a potem w nocy następnej będziemy szli dalej, bo w dzień nie można, bo Niemcy wszędzie nas będą widzieli”. No i żeśmy się tam chcieli ukryć w tej stodole, ale ludzie przyszli i mówią: „Uciekajcie stąd, bo tutaj obok jest majątek, a w majątku jest żandarmeria, są »własowcy«, rano najprawdopodobniej podpalą te sterty i… Bo oni to robią tak, wystrzelają was i tyle będzie”. No i oni poszli, a ja zostałem sam wtedy, w tej stercie. Ja już mówię: „Ja już nie mam sił i nie…”. Po prostu nie mogłem już dalej iść. Zostałem w tej stercie i do rana tam przesiedziałem, broń zakopałem. Nie podpalili tej sterty. Ja wylazłem stamtąd i niedaleko było mieszkanie. Poszedłem do tego mieszkania. Gospodarz, rodzina zresztą i część z Warszawy tam też było uciekinierów. Dali mi ubranie, takie stare ubranie, takie jakiegoś pastuszka – buty, ubranie, te inne historie. I mówi tak: „Ja jadę z ziemniakami do Błonia rano, to siadaj, jedziemy do Błonia i do Mielęcina”. Bo tam moja siostra miała pięć mórg ziemi i ja tam chciałem do niej dojść jeszcze, za Błoniem.
Nie, siostra mojej mamy. Miała gospodarstwo takie w Mielęcinie, za Błoniem. Ja wsiadłem do tego wozu, zostawiłem wszystko u nich w domu. Ja mówię tak: „Zdjęcia, jakieś pamiątki…”. No, ubranie to kazałem spalić, bo jakby Niemcy przyszli czy [zobaczyli] te zdjęcia moje, to przecież by spalili ten dom i ich by rozstrzelali. No więc oni powiedzieli, że to jakoś ukryją i za ten… Wtedy dowiózł mnie do Błonia i ja już potem na pieszo szedłem, bo od Błonia było jakieś siedem kilometrów przez tory. Niemcy mnie zatrzymywali, a ja byłem taki pastuszek, że w ogóle nie było ze mnie nic, brudny, obdarty. No to przepuścili mnie. Zrewidowali, popatrzyli, że nie mam nic, no i…
Nie miałem żadnych dokumentów. „Ausweis, dokumenty”. – „Alles feuern Wszystko spalone, nie ma nic”. No co ja miałem? Uwierzyli widocznie, miałem szczęście. Doszedłem tam do tego Mielęcina, w tym Mielęcinie przechowywałem się tam przez jakiś czas w stodole, gdzieś w tym, żeby… No i jak potem wróciłem do Izabelina, do Ożarowa, bo tam w Ożarowie też mieliśmy rodzinę mojej mamy, tam brat był. I tak jakoś do 17 stycznia już się człowiek ukrywał, żeby już nie wchodzić nikomu w oczy. 17 stycznia wkroczyli Rosjanie i sprawa była zakończona.
To był 27 września.
Tak. Już wcześniej, to znaczy już… Tak, 27 września, a 29 września był atak w Budach Zosinych. Bo 27 września to jeszcze była Pociecha, z Pociechy doszliśmy na 29 września do Bud Zosinych i tam, w Budach Zosinych, już był koniec. Wiedzieliśmy, że Warszawa już jest… znaczy kapitulacja Warszawy, bo wszystkie siły Niemcy skierowali wtedy na Puszczę Kampinoską. A ludność Warszawy wtedy przeszła albo na wioski gdzieś, albo do Pruszkowa.
Kiedy?
Później już?
Nie.
Nie, już nikogo nie spotykałem. Już tam nikogo nie spotykałem. Oni wrócili do Puszczy Kampinoskiej. Ale jest jeszcze jedna ciekawa rzecz, że potem jak pisali tę książkę: „Powstanie Warszawskie w Puszczy Kampinoskiej”, to tam jest napisane, że „Kajetan Czarny” został zabity i jest jego grób w Budach Zosinych. I to jest tam napisane. Myśmy [z kolegami] spotykali się w Budach Zosinych dwudziestego siódmego czy dziewiątego września co roku. Ja tam jeździłem, jeszcze jak miałem zdrowie, jeszcze jak żona żyła, to tam z żoną żeśmy jeździli na spotkania z tymi kolegami, i tam rzeczywiście był jego grób. Okazało się potem, ja zresztą z nim uciekałem, że on przetrwał żywy i on… I do tej pory… Ja nie wiem, pewnie już umarł, ale [mieszkał] w Elblągu. Ja jeździłem, ja dwa razu u niego w Elblągu byłem później już, po wojnie.
A grób jego został w Budach Zosinych. Tak że znaleźli widocznie dokumenty jego, znaleźli jakiegoś nieboszczyka, skojarzyli, zakopali i cześć. A grób tego „Okonia” to jest zawsze pusty taki jakiś, tam ludzie nie podchodzą. Natomiast Narcyza, to zawsze jest pełno kwiatów, pełno jest tego, bardzo.
Wtedy to ja miałem tak… Wtedy to ja spotkałem jednego, potem drugiego kolegę jeszcze z tego i mówi: „Człowieku, co my mamy teraz robić? Nas szukają, szuka nas Urząd Bezpieczeństwa, szuka nas NKWD i tych wszystkich, którzy byli u »Doliny« albo gdzieś się za tego – a szczególnie u »Doliny« – to rozwalają albo na Sybir i do kopalni tam już do końca życia”. Ja mówię: „Nie wiem, nie mam pojęcia – mówię. – Uciekać, nie uciekać…”. No i w końcu zdecydowałem, a ponieważ byłem sam: ojciec zginął, mama zmarła, nie mam żadnej rodziny, nic nie mam, mieszkanie też nie, nic, no kompletnie, to ja mówię: „To ja jadę w takim razie na Zachód”. Chciałem jechać do Francji, a z Francji gdziekolwiek: do Australii, do Szwecji, do… W świat jechać, no bo człowiek był zupełnie samotny. No i rzeczywiście, wsiadłem w pociąg… A pociągi nie kursowały jeszcze, tylko towarowe, takie o, gdzieś tam na zachód woziły jakieś tam różne rzeczy. Ale to nie były pociągi pasażerskie. Wsiedliśmy do tego pociągu, pamiętam, węglarka, taka bez dachu, bez niczego. Siąpił deszcz, to był wrzesień chyba, takie zimno jak nie wiem, i jedziemy. Na granicy dawnej Polski z Niemcami, za Poznaniem tam w lesie, zatrzymali pociąg Rosjanie, wysadzili nas, bo nas było tam chyba z piętnastu w tym pociągu, wysadzili nas i powiedzieli, że jesteśmy szpiegami i nas rozstrzelają. Ja mówię: „Cholera, nie dość że człowiek przeżył okupację, Powstanie, to teraz rozstrzelają człowieka”. No trudno. Żeśmy wyszli, oni nas otoczyli i do takiego majątku zaprowadzili, zamknęli w takiej oborze jakiejś i mówią, tu mamy siedzieć, czekać, rano oni z nami zrobią porządek. No i rzeczywiście rano nas wyprowadzili i powiedzieli: „Nie, nie rozstrzelamy, ale na dworzec, tam podjadą samochody, pojedziecie na Sybir i będziecie do końca życia pracować w kopalniach”. Mówię: „Jeszcze gorzej, no bo rozstrzelają i będzie koniec, a tam co, człowiek będzie…”. Zresztą jak zobaczą, co my za ptice… Bo jak oni to mówią: „Zobaczymy, co wy za ptice jesteście”. Tam na tym dworcu czekamy na te samochody, a nadjeżdża pociąg z Berlina, bo to był jako atrakcja taka, Berlin–Warszawa, takie pulmany. Ale to rozbity taki: bez szyb, bez drzwi są wagony. Ja sobie myślę: „Kurczę, no trzeba coś robić, no bo przecież…”. Nadjechał taki wagon bez drzwi i ja szczupaka takiego do tego wagonu. Zaczął strzelać, ale gdzie tam, ja leżący, to nie trafi. No i przyjechałem z powrotem. Już nie jechałem do Warszawy, tylko pojechałem do Świdnicy.
Jaki miesiąc? Wrzesień! Wrzesień czterdzieści pięć. Do Warszawy już nie, no bo tam mnie też złapią, no to gdzie będę tam… A zresztą nie ma rodziny, nie ma domu, nie ma nic, co mi za ten… No i wtedy pojechałem do Świdnicy, jakoś tak na Dolny Śląsk, przypadkowo zupełnie. I okazało się, że w Świdnicy jest tam jakaś rodzina moja, jakaś kuzynka czy ktoś tam, i tam zatrzymałem się w Świdnicy. Ale to już bez rodziny, tylko sam. Niemcy jeszcze byli, bo część uciekła, ale ci, co pozostali, to zostali potem do 1947 roku wysiedleni na zachód do Niemiec i mieszkania były puste, wszystko puste. No więc wziąłem sobie mieszkanie normalne, takie poniemieckie. Meble były, wszystko było. Zacząłem pracować w starostwie powiatowym, od września, w referacie świadczeń rzeczowych i aprowizacji, no bo przede wszystkim wtedy starostwa nakierowały się na to, żeby ratować zboża, ratować to, co jeszcze Niemcy zostawili, te sterty zboża, te wszystkie historie, bo przecież w końcu trzeba tych ludzi nakarmić jakoś, którzy wyjeżdżają na Zachód, którzy tam mieszkają. Zacząłem pracować w tym starostwie i uczyć się jednocześnie, bo szkołę podstawową skończyłem w czterdziestym drugim roku, no to od razu poszedłem do gimnazjum i liceum, a gimnazjum i liceum wtedy można było robić dwa semestry w roku, dwa lata w roku. Pracowałem od godziny ósmej do szesnastej, a od godziny siedemnastej do dwudziestej drugiej, trzeciej do szkoły. I tak do czterdziestego dziewiątego roku. W czterdziestym dziewiątym roku zdałem maturę i po maturze pojechałem do Wrocławia zdawać egzamin na politechnikę, na Wydział Elektryczny. Zdałem ten egzamin i dostałem we wrześniu, w końcu września, czy już nie pamiętam kiedy, dostałem powołanie do wojska, do czynnej służby, do szkoły oficerskiej. Ja mówię: „Przecież ja do szkoły idę, na studia”. – „Nie, nam potrzeba oficerów – i do widzenia. – Będziecie kończyć szkołę oficerską, bo jesteście po maturze”. No i koniec, musiałem iść. Poszedłem do [służby] w Kielcach, Szkolna Kompania Oficerów Rezerwy Piechoty (mam zresztą tutaj dokumenty z tej jednostki). I rok czasu tam byliśmy w tej szkole oficerskiej. A oni chcieli nas zostawić na zawodowych. Powiedziałem: „Ja do takiego wojska nie idę. No, nie idę do wojska, bo mi to nie odpowiada i nie zgadzam się na to, żebym tu został”. – „Ale nie macie wyjścia”. Ja mówię: „Ja się chcę uczyć i ja będę się uczył”. Po zakończeniu tej całej służby wszyscy poszli domu, a nas zostawili, bo my do wojska nie chcemy, to oni nas za tego… To on mówi: „To dostaniecie, to będziecie się uczyć za darmo”. – „Gdzie?” – „No, w Rosji”. – „W Rosji nie”. No i w końcu nas puścili do domu.
Potem poszedłem od razu do pracy, zostawiłem w Świdnicy narzeczoną, ona była ze Lwowa, Krystyna, ze Lwowa była. Tam była jeszcze jedna sprawa taka dość ciekawa, bo wtedy jak nas zostawili, to mówili: „Możecie jechać do Moskwy, do Odessy, do Swierdłowska, na studia”. My mówimy: „Dotąd dopóki nas nie puścicie do domu i nie zdecydujecie, bo ja jeszcze muszę se uzgodnić, mam narzeczoną, mam za tego…”. I nas puścili. I rzeczywiście, potem telegram przyszedł, że proszę bardzo, przyjeżdżajcie, pojedziecie na studia. A ja napisałem: „Dziękuję, zrezygnowałem”. Myślałem, że… Bo kolegę zdegradowali do zera, a mnie jakoś nie, bo ja od razu do pracy poszedłem. No i wtedy z tą Krystyną wziąłem ślub w pięćdziesiątym roku. To był człowiek, któremu zawdzięczam wszystko to, co osiągnąłem w życiu później: studia, pracę i w ogóle wychowanie dzieci, i wszystko. To był naprawdę w każdej sytuacji pomocny, niesamowicie zdolny i dobry człowiek. I też wojna go – moją żonę – też jej życie jakoś tak nakierowało, bo ona miała ojca, oni tam mieszkali we Lwowie, on gdzieś pracował w jakiejś instytucji, która eksportowała żywność z Polski do Austrii, do Szwecji i jeszcze gdzieś indziej tam przed wojną. Ona miała już wszystko załatwione, bo ona była rok młodsza ode mnie, w Wiedniu na studia sztuk pięknych, bo ona pięknie malowała, rzeźbiła, wszystkie te historie. I ona już tam miała [zapewnione, że] jak skończy tutaj maturę, to już tam pójdzie i będzie normalnie studiować w szkole wyższej. No i wojna, i koniec.
Niemcy go zabrali z Powstania, zabrali do obozu, do kopania rowów, koło Wisły, no i tam umarł, bo nie wytrzymał. Powstanie było w sierpniu, we wrześniu się zakończyło, [właściwie] w październiku się zakończyło, bo 9 października czy ósmego, a jego wywieźli zaraz. W październiku było zimno i po tygodniu czasu umarł i cześć.
Nie, nie.
Tak.
Nie, już nie wracałem do Warszawy, już zacząłem pracować w zakładach skórzanych, najpierw jako kierownik zaopatrzenia, planowania, potem w pięćdziesiątym trzecim roku jako zastępca dyrektora do spraw produkcji i tak pracowałem do siedemdziesiątego szóstego roku. Żona i dzieci też uczyły się. Syn kończył studia w Krakowie, AGH, a córka we Wrocławiu. No a ja, normalnie… Okazało się potem, że żona mówi: „A, w Świdnicy będziemy mieszkać”. To do większego miasta. Myśmy pojechali, bo ona była bardzo chorowita, pojechaliśmy do Łodzi i budowałem Skogar. Maszyny, oprzyrządowanie, różne dokumentacje… I na zakład odzieży skórzanej, bo tam budowali w Łodzi fabrykę obuwia i odzieży skórzanej Skogar… Wtedy ja tam w tym Skogarze umaszynowiłem ten wydział odzieży skórzanej, nauczyłem ludzi, wprowadziłem produkcję i do osiemdziesiątego siódmego roku pracowałem. Już i eksport, i wszystkie inne historie, i potem poszedłem na emeryturę, wcześniej o pięć lat, bo miałem uprawnienia.
Widzi pani, nie wiem, czy to jest normalne, czy to jest nienormalne, ale ja nie odczuwałem takiego strachu. Ja, rzeczywiście, zdawałem sobie z tego sprawę i zastanawiałem się wcześniej, jak mieliśmy iść coś atakować, jak mieliśmy gdzieś jechać na za ten. Ale to była przygoda – ja miałem wtedy siedemnaście lat, to była dla mnie przygoda i ja żadnego strachu nie odczuwałem. A poza tym jeżeli były akcje, w których człowiek prawie nie miał wyjścia – na pewno wtedy jak żeśmy [walczyli] w Budach Zosinych, tam zginęło nas ponad siedemdziesiąt procent – jak już wiedział człowiek, że na pewno nie ma żadnych szans, [wtedy] też nie bał się, robił wszystko, żeby wyjść z tej całej sytuacji. Nie było strachu.
Były, były. Ja mówiłem o tym koledze „Zygfrydzie” (napisałem, jak on się nazywa, wiem, gdzie mieszka). On był taki… Ja to brałem udział w walkach, walczyłem, ale tak normalnie, a tamten to był taki zabijaka, kurczę, dla niego nie było nic. I on trochę niemiecki znał. To przebierali się w mundury niemieckie i na motocyklach, bo mieliśmy motocykle, wyjeżdżali na szosę Warszawa–Modlin, zatrzymywali samochody niemieckie i do Puszczy Kampinoskiej, razem z tymi Niemcami, z tym, co wieźli na samochodach. Jako żandarmeria się przebierali, bo przecież mieliśmy mundury, bo żeśmy mieli tych żandarmów na sumieniu sporo. Wtedy on między innymi kiedyś przywiózł aparat filmowy z filmami różnymi, niemieckimi, razem z operatorem niemieckim. A poza tym on też się nic nie bał.
Oglądaliśmy filmy, mieliśmy strzelania, nauki różnego rodzaju, mieliśmy wspomnienia jakieś, było to życie towarzyskie w tamtym czasie.
Też był kapelan. Nie pamiętam, jak on się nazywał, ale gdzieś mam zapisane. Kapelana to ja pamiętam w Laskach, to był ten, co umarł…
Wyszyński. To ja osobiście… To znaczy osobiście znałem go, bo mieszkałem tam wtedy w Izabelinie, znaczy przebywałem w Izabelinie. On był w Laskach. On tam przynajmniej rok był w Laskach, tam w tym zakładzie dla ociemniałych, w tym klasztorze. Tam jest kościół i myśmy do tego kościoła chodzili do spowiedzi. Był fantastyczny człowiek, ale myśmy się go bali.
To były makabryczne sprawy. To była na przykład sprawa tych pięciu zabitych w Sierakowie. To kazali ich pochować normalnie na ulicy, żeby ich rozjeżdżać potem furmankami czy czymś. No to potem ich się pozbierało i zawiozło na cmentarz, bo tam był cmentarz wojskowy w Izabelinie. Tam około, nie pamiętam już, ile jest pochowanych żołnierzy, z trzydziestego dziewiątego roku, i tam zostali pochowani tamci. To Niemcy ich wszystkich wygrzebali i za tego. To potem znowu pochowali. I w końcu… Tak że to były sprawy takie…
To było straszne czasy. To były czasy, w których człowiek nie był pewien, ale miał ciągle nadzieję i był pewien, że przeżyje. Ja zresztą tak zawsze [myślałem] – ja mam taki charakter widocznie – ja wierzę, że przeżyję i będzie dobrze, i będzie lepiej, będę miał swobodę, nie będzie mnie nikt gonił, nie będzie mnie nikt łapał, nie będzie mnie nikt zmuszał do niczego. I tak to się całą tę okupację miało tę nadzieję i żyło się tą nadzieją.
Proszę pani, ja zachowałem taką tego… Ja sobie stworzyłem, na przykład w tym domu tutaj swój własny świat. Ja tutaj nie mam żadnych układów, żadnych tych… Jak przyszedłem, to miałem tylko dwa warunki: oddzielne mieszkanie, no i jakąś opiekę, i pozwolenie na pracę, żebym pomagał. Zajmuję się ogrodem, wstaję o trzeciej, kładę się spać o dwudziestej i wszystko robię, żeby w tym zakładzie było ładnie, żeby było dobrze, żebym pomagał tym ludziom. I proszę Boga i chcę, i mam nadzieję, że mi się to spełni: żebym dożył do dziewięćdziesięciu lat i nie więcej. To znaczy jeszcze ponad półtora roku i nie więcej. I że mi się to spełni. Dlaczego? Dlatego że nie chciałbym być ciężarem dla nikogo. Ja sobie nie wyobrażam, żeby ktoś koło mnie robił, żeby miał kłopoty – to jest dla mnie absolutnie niemożliwe. Mi się spełniają te rzeczy.
Dla człowieka i dla tego zakładu, dla przyrody, dla zwierzyny, w ogóle.
Cały czas. Ja nie oszczędzałem się nigdy. Zresztą mam tutaj te odznaczenia, to i w pracy, i w budowie tego zakładu. Ja wiedziałem, że przecież to są zakłady, które powinny być odbudowane, zbudowane na nowo, bo tam jest praca, tam będą ludzie pracować, będą zarabiać. Czy to jest Polska Ludowa, czy to jest… ale to jest dla ludzi. No i dostałem odznaczenia różne, dostałem ten Krzyż Kawalerski Odrodzenia Polski za wybudowanie tego zakładu, za umaszynowienie, za produkcję, za pracę. Tamo niech pani zobaczy, ile mam medali łowieckich, też. Ochrona zwierzyny, wie pani. Myśliwy nie tylko strzela. Żeby nie myśliwi, to nie byłoby tej zwierzyny.
Tak, tak. One, jedno i drugie, bardzo to przeżywają. Wnuczek też. Taka ciekawa historia… Bo on jest w Niemczech. Poszedł do szkoły, do pierwszej klasy. Nie, pierwszą klasę skończył tu, a do drugiej klasy poszedł tam, do niemieckiej od razu. I tam się kiedyś chwalili z tymi kolegami Niemcami, że tam on gdzieś był na Syberii, że tam gdzieś walczył, gdzieś z Rosjanami, że ten… No a Jakub mówi: „A mój dziadek to był w Powstaniu Warszawskim i też bił Niemców”. Chwalił się tak. […]
A poszedłbym. Poszedłbym. To było niesamowite poświęcenie. Ci ludzie byli w euforii, że wolność, że już nie będziemy pod okupacją, że nikt nas nie będzie łapał na ulicach, nie będzie mordował, nie będzie obozów, będzie swoboda, będziemy mogli spokojnie pracować i żyć i za to nic nie dostaniemy, kompletnie, możemy tylko zginąć i oddać krew – to bez zastanowienia.
Głowno, 8 września 2015 roku
Rozmowę prowadziła Hanna Dziarska