Tadeusz Osenkowski
Nazywam się Tadeusz Osenkowski, urodzony w Pułtusku w 1934 roku.
- Proszę opowiedzieć, co pan robił przed 1 września 1939 roku.
Kiedy miałem dwa latka, rodzice sprowadzili się z Pułtuska do Warszawy. Tu zastała mnie wojna. Co robiłem? Jeszcze byłem [mały]. Tylko patrzyłem, czy samoloty lecą, jak Niemcy jeżdżą, wjeżdżają do Warszawy. Tylko to.
- Czy przed 1 września 1939 roku zdążył pan pójść jeszcze do szkoły, do przedszkola?
Nie. [Jestem] 1934 [rocznik], w 1941 roku poszedłem do szkoły. Do szkoły podstawowej zacząłem chodzić na rogu Karolkowej i Wolskiej. Ta szkoła jeszcze stoi, bo tam urzędowali Niemcy, tak że... Potem, jak Niemcy tam zaczęli za dużo się zjeżdżać, to nas przenieśli do szkoły (nie wiem, czy to była szkoła, bo już nie pamiętam) tu jak są bloki Wawelberga, przy Górczewskiej. Tutaj zacząłem chodzić [i chodziłem] do Powstania.
- Jak zapamiętał pan sam dzień wybuchu wojny?
Wybuchu wojny to tak bardzo nie zapamiętałem. Zapamiętałem tylko kobiety, sąsiadki, moją mamę, jak płakały, że wojna wybuchła, co teraz będzie – tylko to. Poza tym byłem za [małym] dzieciakiem, żebym coś wiedział. A mieszkałem, jak się tu sprowadziliśmy, róg Tyszkiewicza i Długosza.
- Czym zajmowali się pana rodzice przed Powstaniem?
Przed Powstaniem się zajmowali... Przy Tyszkiewicza była mała fabryczka kręgów, betonów. Tu mój tata dostał mieszkanie, pracował w tej fabryczce i zarazem tego pilnował. Mama w ogóle nie prawowała, aż do śmierci, można powiedzieć.
- Co pan robił jeszcze przed Powstaniem, ale po wybuchu wojny? Okres wczesnoszkolny.
Jeszcze jak wybuchła wojna, to pamiętam taki moment, jak z dzieciakami gdzieś lataliśmy i przyniosłem bezpiecznik od granatu. A byłem taki, że jakieś śrubki, coś... Mieszkanie było na parterze i pod oknem wołałem. Brat był ode mnie starszy o sześć lat. Mówię: „Zdzichu, wykręć mi tę śrubkę, bo mi potrzebna”. Jak on wykręcił tę śrubkę, to zaczęło syczeć. On się zląkł i to rzucił, i to wybuchło w mieszkaniu. Całe szczęście, że najważniejszy element poleciał do sufitu. Mamę raziło w nogi, bo mama stała przy kuchni. Miała do końca życia odłamki niewyjęte z nogi. To pamiętam.
- Gdzie pan znalazł ten granat?
Gdzieś przy placu Opolskich, w tym miejscu. Lataliśmy, to zawsze gdzieś coś było. To była taka rączka ze sprężyną i była zabezpieczona. A że myśmy... Nie mogłem się znać, tak samo brat. Pomimo że był te sześć, siedem lat starszy, też nie wiedział, co to jest. Wyjął to, a to odbiło i tak się stało.
- Gdzie zastał pana wybuch Powstania?
Tam właśnie mnie zastał wybuch Powstania. Tam, jak Powstanie się zaczęło, był szum, ludzie latali, nie wiadomo... Martwili się ludzie, co będzie, jak będzie, co będzie do jedzenia.
Jeszcze przed Powstaniem przypomniał mi się taki moment, jak do fabryki Niemcy przywozili rosyjskich żołnierzy i [oni] ładowali kręgi. Pamiętam, że pytałem się, jak przyjechał starszy Niemiec z nimi, co ich pilnował, czy mogę im coś dać. To znaczy chleb, bo oni byli tak głodni, że chrzan i zielone pomidory brali do ust i jedli. Jak był starszy Niemiec, to pozwalał. Oni kroili ten chleb na takie kawałeczki, ilu [ich] było. Nie było, żeby któryś większy, a drugi [dostał mniejszy]. To pamiętam. A jak na następny dzień czy za dwa przyjechał młody, to:
Nein, nein, nein! Nie ma! Pędził nas.
- Oni byli tam przetrzymywani?
Nie. Oni byli tam przywożeni samochodem ciężarowym i na ten ciężarowy [samochód] brali kręgi betonowe, ładowali.
- Wracając do Powstania: czy w pana rodzinie ktoś brał udział w Powstaniu?
Nie. Wiem, że tata był aresztowany, ale tylko na dwa dni. Ale za co, to do dziś nie wiem, bo nie pytałem. Niemiec go prowadził do alei Szucha, tam gdzieś, i puścił go, a szedł za nim, czy on będzie uciekał. Jakoś go puścili i przyszedł.
Wiem, że w czasie Powstania nocował u nas jakiś młody człowiek i dziewczyna, taka dwudziestoparoletnia. Nie mieszkali, tylko nocowali dwa dni. Nam, dzieciom, rodzice nie chcieli mówić, żebyśmy się gdzieś nie wygadali. [Jak] ten chłopiec, mężczyzna, uciekał, to zostawił jesionkę. Była przestrzelona. Niemcy za nim strzelali, a on, jak leciał, miał otwarte [poły i one fruwały]. Zostawił u nas tę jesionkę, ładna. Pamiętam takie rzeczy.
- W jakim otoczeniu pan przebywał? Rodzina w czasie Powstania była cały czas razem?
Nie. Siostra, młodsza ode mnie, wyjechała do Radości, do sąsiadki zaprzyjaźnionej i tam zastało ją Powstanie. A brat i ja byliśmy razem. Do Powstania wszyscy byliśmy razem, z tym że jak zaczęło się Powstanie i walki, wszystkich mężczyzn na Woli, na Tyszkiewicza, zgarniali Niemcy, więc tata poszedł na Warszawę. Całe Powstanie był na Starówce i z jakimś księdzem pomagali ludziom, i dlatego przetrwał.
Wrócę jeszcze do tego, że na rogu Tyszkiewicza i Długosza była kopana kanalizacja. Jak były naloty, to tata zawsze, jeszcze jak nie poszedł na Warszawę, mówił: „Schowamy się do tego bunkra”. Wtedy był nalot niemieckich samolotów i myśmy się schowali do tego kanału, a brat i jego kolega nie zdążyli. Brat został ranny w rękę, w ramię (trzy odłamki) i w kolano. A jego kolega – na śmierć zabity, jak bomba trafiła. Jak ta bomba trafiła, to ileś (cztery, pięć) metrów od tego kanału. Ojciec mój mówi: „Już więcej tam nie wejdę, bo jakby tak wpadła, to grób z nami”.
- Gdzie była wtedy pana mama?
Mama była w piwnicy, bo tam wszyscy się [ukrywali]. To nie był blok, tylko trzypiętrowy dom, tam się chowaliśmy. Jak były naloty, to w piwnicach wszyscy tam urzędowali. Cała kamienica i obok sąsiedzi. Mama tam była. Potem mama poszła po sanitariuszkę na Młynarską. Tam był cmentarz ewangelicki, było zgrupowanie Powstańców. Tam poszła i przyprowadziła do brata [sanitariuszkę], żeby mu opatrunek zrobiła. Pamiętam, jak mama mówiła: „Mój Boże, nie wiem, jak ta dziewczyna poszła z powrotem”, bo był straszny obstrzał wtedy. Niemcy strzelali, raczej „ukraińcy”, bo wtedy „ukraińcy” byli.
- Czy całe Powstanie spędził pan w jednym miejscu, w jednym mieszkaniu na Woli?
Tak. Całe Powstanie tam byłem. Można powiedzieć, że w piwnicy byliśmy.
- Jak wyglądało codzienne życie, zaopatrzenie w żywność, noclegi?
Ludzie pomagali sobie. Jedna [miała to], druga miała to. To sąsiedzi, to pomagali. Jak jedna miała mąkę, to druga coś innego i chleb czy coś… Raczej sobie pomagali.
- A nie było takiego problemu, że nie było jedzenia?
Nie. Tego nie było.
W piwnicy każdy miał jakiś swój kącik i tam spaliśmy. Pierzynę i poduszki przynosili z góry z budynku. To był budynek trzypiętrowy.
- Było tak, że w ciągu dnia byliście państwo w mieszkaniu, a na noc w piwnicy? Czy w pewnym momencie cały czas w piwnicy?
Nie. Były takie momenty, [że była] piękna pogoda, tak że wychodziliśmy. Mniej było obstrzału, nie strzelali tak bardzo, to wychodziliśmy. Dzieciaki wychodziły. Pamiętam, jak przyjechali Powstańcy i dowódca wszedł na dach, i patrzył lornetką. Od strony Sokołowskiej, jak kolej przy Górczewskiej, tam patrzył z lornetką. Któryś z sąsiadów rano chciał zajrzeć, czy Niemcy gdzieś [są], wyjrzał lufcikiem i snajper puknął mu w głowę. I koniec, był pogrzeb.
- Jak organizowaliście państwo takie pogrzeby w czasie Powstania?
Tego nie pamiętam. Potem, jak nas Niemcy... To był chyba 15 sierpnia. Przylecieli i: „Wyłazić wszyscy na dwór, na ulicę!”. Z tym że mieliśmy szczęście, że któraś z młodych sąsiadek umiała po niemiecku. To całe szczęście. Zaczęła z Niemcem rozmawiać. On wszystkich skompletował, żeby iść do Górczewskiej, tutaj jak wiadukt kolejowy. To było ze trzydzieści, czterdzieści osób. On po drodze zbierał. Niemcy latali po [domach]: „Wychodzić! Wychodzić!”. I na ulicę, i zbierali, i tak pomału to wszystko szło.
- Jakie panowały nastroje w czasie Powstania wśród ludzi? Pozytywne?
Raczej tak. Z początku cieszyli się ludzie, ale potem, jak już Niemcy zaczęli bardzo dokuczać, strzelać, to już raczej każdy się ukrywał, chował i myślał, że nie wiadomo co będzie.
- Często spotykał się pan z Powstańcami?
Raz tylko, [jak] przyszedł ten dowódca. Pamiętam, że miał takiego chłopca, był z nim. Dowódca wszedł na taką
à la komórkę i coś patrzył. Zeskoczył z tego. Mały chciał po drabinie, ale zobaczył, że dowódca [skoczył]. Skoczył za nim, nosem w piach. Takie momenty pamiętam.
- Jakie było nastawienie do Powstańców, ich ocena?
Raczej ludzie pomagali, jak pamiętam, na tej ulicy. Ale to niedużo było, bo zaraz szedł front, jak [można] powiedzieć, zbliżał się. Ale też mieliśmy szczęście, że nas zdobyli Niemcy, przepędzili Powstańców z tych ulic. „Ukraińcy” wszystkich rozwalali. [Ludzie] wychodzili z budynku pod ścianę. A Powstańcy odbili te ulice dalej (do Górczewskiej, do Sokołowskiej) i potem nie „ukraińcy”, tylko Niemcy [wyrzucali]. Podobno, jak słyszałem, w tym czasie wyszło jakieś odgórne zarządzenie, żeby ludzi cywilnych nie rozstrzelać.
- Dorośli oceniali walkę Powstańców jako potrzebną?
Tak. Wszyscy się cieszyli, że nareszcie będzie Polska.
- Czy słuchaliście państwo radia albo czytaliście gazety w tym czasie?
Nie. Nic nie było. Może gazety, ale nie pamiętam, żeby coś było.
- A docierały do państwa wiadomości, co dzieje się w Warszawie?
Tylko patrzyliśmy, jak samoloty lecą i walą tam bomby. I paliło się, dym. To tylko to.
- A może jakieś kulturalne spotkania, może wieczorki teatralne, jakieś zabawy?
Nie. Raczej wieczorki, to [wiadomo], jakie były. Kapliczka była i takie wieczorki były, że kobiety i dzieci tam chodziły i się modliły. Tylko to.
- A życie religijne? Czy można było pójść do kościoła?
Nie. Jak nie było Powstania, to tak, ale jak się zaczęło, to nikt nie chodził. Raczej przy tej kapliczce modlili się, różaniec [odmawiali], śpiewali. Pamiętam, że razem z mamą chodziłem tam śpiewać.
- A żołnierze przeciwnej strony, Niemcy, „ukraińcy”? Jaką miał pan z nimi styczność?
Miałem z nimi [taką] styczność, że jak szedłem ze szkoły, to na placu Opolskich, co jest przy Górczewskiej, stali w szkole. Jak byli młodzi Niemcy, to nie było z nimi gadki, ale jak jakiś starszy, widocznie z Wehrmachtu, co może miał takie dzieci jak my, to zaczepiał. Był taki moment, że nieraz cukierki nam dawał. Poza tym innych Niemców nie widziałem. Widziałem tabory, jak jechali samochodami. To tylko to. Przed Powstaniem jeszcze [pamiętam], jak Niemcy wieszali ludzi. Pamiętam tylko, jak byłem z mamą tu jak są Sądy. Zapamiętałem to. Tam wisiało chyba dziesięć ciał na szubienicy przed obecnymi Sądami. To był taki pokaz, żeby ludzi zastraszyć. To [sobie] przypominam. Jeszcze matka zasłoniła mi oczy, żebym nie patrzył.
- Na co dzień z agresją bezpośrednio pan sam się nie spotkał?
Nie.
„Ukraińcy” raczej nie byli bezpośrednio z nami.
- Powiedział pan o tym przypadku z szubienicami. Czy spotkał się pan z takimi właśnie przykładami zabijania ludzi? Widział pan albo słyszał pan coś takiego?
Widziałem tylko, jak wychodziliśmy. Na Sokołowskiej, tam trzy budynki nieduże były, pod każdą bramą leżały trupy poukładane. To znaczy, że jak wyszli, stali, to ich pozabijali i oni tak leżeli. Potem jeszcze taki moment: róg pod wiaduktem, kanał był otwarty i kobietę głową wsadzili, i tylko nogi wystawały. Niemcy chodzili, pozawijane rękawy i: „Cha, cha, cha!”. Śmieli się z tego i fotografowali. I nas fotografowali.
- Jakie jest, jeśli można tak powiedzieć, pana najlepsze wspomnienie z czasu Powstania?
Przed Powstaniem to raczej tak, a w czasie Powstania to tylko tułaczka, nie tułaczka, cały czas w ruchu. Wychodziliśmy i gdzieś szliśmy. Tak było, że [jak] Niemcy nas wypędzili, to pod wiaduktem, jak ktoś miał jakieś zawiniątko, to przeszedł. Mógł nieść złoto, wszystko. Ale jak ktoś miał jakąś walizkę, to zabierali. Sterta tych walizek leżała. Tylko otwierali i rzucali, rzucali. Potem doszliśmy do Górc i Niemiec nam powiedział, że w tamtą stronę można iść, ale z powrotem, to on będzie strzelał, że nie wolno. I puścił wszystkich, i poszliśmy dalej.
- A może jest jakieś najgorsze wspomnienie z czasów Powstania, coś co panu utkwiło najbardziej?
Z czasów Powstania to nie, bo jeszcze byłem mały. A przed Powstaniem samym, to też zabawy. Nie było tak jak teraz, że dzieci się bawią przy komputerze, tylko lataliśmy, a to w piłkę, a to inne. Tak że nie było takich wspomnień w stosunku do Niemców czy o okupacji.
- Jak już państwo wyszli z Warszawy, jak już Niemiec powiedział, że w tamtą stronę można iść, co było dalej?
Nocowaliśmy w Górcach, niedaleko nas, chyba ze trzy, cztery dni. Kiedyś była piękna pogoda, to pamiętam. Jak teraz czasem idę naszą ulicą i widzę słońce, nikogo nie ma na ulicy, jest pusta… Utkwiło mi, że jak tam szliśmy, przyjechali Niemcy, chodzili od domu do domu. To były domki jednorodzinne. Chodzili i: „Warszawa?”.Wypędzali wszystkich na ulicę. Potem, jak nas wszystkich wypędzili, to zrobili kolumnę i prowadzili na Lazurową. Tam jeszcze jest takie gospodarstwo i wielkie drzewa, tam był taki obóz przejściowy. Stamtąd mieli nas [skierować] do Pruszkowa czy dalej gdzieś. Tam byliśmy tylko jedną noc, bo dziewczyna (jej to tylko zawdzięczamy) dogadała się z Niemcem. Moja sąsiadka też miała dwoje dzieci i razem z nami cały czas chodziła. Dała [tej dziewczynie] obrączki, żeby ona dała. Niemiec powiedział, że będzie miał dyżur, to możemy w nocy wyjść. Tam nie było ogrodzenia ani nic. I myśmy wyszli. Co dalej z ludźmi się stało, to nie wiem. Wtedy, jak wyszliśmy, to doszliśmy do Izabelina. W Izabelinie mieszkaliśmy, u ludzi w komórce. Gdzie kto miał, [żeby] mieszkać, spać. Przeważnie komórki były dla nas.
- Jak pan wspomina ten czas i ludzi, których się wtedy spotkało? Jak to wyglądało?
Wtedy ludzie pomagali, dużo pomagali. Jak poszło się do takiego [gospodarza], to nie było: „Nie, dziś nie będziecie tu nocować”. [Były] małe dzieci, to po prostu brali. „Możemy wam dać w komórce czy gdzieś na werandzie nocleg”. I to też nie na długo, bo bali się Niemców.
- Gdzie pan dalej trafił z Izabelina?
W Izabelinie byliśmy chyba z miesiąc, dopóki „ukraińcy” nie przyjechali tam na kwaterę. Jak „ukraińcy” przyjechali, to w nocy, jak zrobił się wieczór, musieliśmy siedzieć pod oknem. To był taki dom, [że] babka mieszkała sama, z córką tylko, i dała nam pokój duży, bo nie mieszkała tam, tylko obok. To nie tylko my, bo sąsiadka i jacyś z Warszawy. Siedzieliśmy pod oknem, bo jak zrobił się wieczór, to strzelali tak na oślep po lesie. Nieraz tylko: „Puk, puk, puk” – odłamki. Do chwili, kiedy jeszcze nie było „ukraińców”, to było spokojnie. Myśmy się tam bawili, latali po lesie. A jak oni przyszli, to co drugi dzień robili naloty. Przychodzili, mieli długie bagnety, druty. Chyba tę sąsiadkę ktoś oskarżył, bo niemożliwe, że… W komórce chodzili i tym dźgali. I natrafili na jakiś… Tam był zakopany garnitur, jakaś odzież była zakopana. Wszystko zabrali. Na górze też zrobili przegląd. A na górze schował się jakiś z facet Warszawy. „Ukrainiec”, jak był na górze, to plądrował wszystkie [zakamarki] i w pewnym momencie krzyczy: „Iwan, dawaj granat! Partyzant!”. To my wszyscy biegiem z domu wylecieliśmy. Kobiety w płacz, a on tego z góry sprowadził. Matka tego chłopaka tłumaczyła, że on poszedł tam spać tylko, że on nie. A oni tylko: Bandit! Bandit! Bandit! I zabrali go. Tak samo mówili na mojego brata: „On ranny? Pewnie był Bandit!”. Ale jakoś matka ubłagała „ukraińca”: „Nie, on jeszcze za młody”. I to tak było. Byliśmy tam chyba z miesiąc. Z tym że mieliśmy jeszcze kozę. Mama z Warszawy ją taskała. Ta koza była całym naszym... Żywiła nas, bo mleko mieliśmy. Tylko trochę mąki kupiliśmy, czegoś. Na okrągło były kluski lane, kluski inne. Tak było.
- Byliście państwo cały czas razem? Całą rodziną?
Nie. Taty nie było, bo poszedł na Warszawę, siostra była w Radości. Wyjechała przed Powstaniem do znajomych i tam zastało ją Powstanie. Byłem tylko ja, mama i brat.
Tak, w Izabelinie.
- A co było po Izabelinie? Trafiliście państwo do Pruszkowa?
Nie. Do Pruszkowa Niemcy gnali ludzi, ale nas już nie, bo myśmy od wsi do wsi się przesuwali, przechodzili aby dalej na zachód, dalej na zachód. Potem był Borzęcin, jeszcze jakaś miejscowość, nie pamiętam, aż doszliśmy do... Przed Skierniewicami tam coś jest. Wtedy, jak już się Powstanie prawie kończyło, to sąsiadki mąż jakoś ją znalazł, jakoś się dogadał i przyjechał. Znajomych miał w Łowiczu i nas wszystkich tam zabrał. Pamiętam, że jechałem pociągiem boso, bo nie wziąłem butów.
- Jak wtedy państwo tułali się od miasta do miasta, to czy mniej więcej państwo wiedzieli, co się dzieje w Warszawie? Docierały jakieś wieści?
Tylko łuna, paliło się i nic więcej nie wiedzieliśmy.
- A jak dowiedzieliście się o upadku Powstania?
To już pojechaliśmy do Łowicza i w tym czasie właśnie [dowiedzieliśmy się]. Front bliżej podszedł i ludzie gadali, że już koniec Powstania.
- Co się z państwem działo od końca Powstania do końca wojny?
Do wyzwolenia? W Łowiczu zastała nas armia polska i ruskie tam nas zastali. Z tym że sąsiad widocznie miał trochę złota czy jak i tam kupił jakiś sklep. Mama pracowała w tym sklepie, pomagała. Potem, jak Powstanie się skończyło, to mama z sąsiadką, [jak] ruskie albo polskie (nie pamiętam tego) samochody jechały do Warszawy, zabrała się i przyjechała do Warszawy. Kartki pokleiła tu gdzie mieszkaliśmy. Było zburzone. Sąsiadka miała o tyle dobry dom, że tylko się spalił, ale mury stały. Tam też popisali kartki. Ale jak tata wyszedł z Powstania, to nie wiem, naprawdę. Nigdy się nie pytałem, jak to było. Wiem tylko, że z jakimś księdzem chodził i udawał jakiegoś... Owinięty, coś tam, aby tylko nie... Zarośnięty, brodę [miał]. Jak potem do nas przyszedł, to nie poznaliśmy go po prostu.
- Kiedy do państwa przyjechał? Kiedy byliście w komplecie?
W komplecie to… Jak przyjechał, jeszcze siostry nie było. Siostra przyjechała później, chyba za miesiąc. Też nie wiedziała, jak i co. Znalazła jakąś kartkę i dopiero z kimś czy coś… Tego nie pamiętam. Przyjechała. W pewnym momencie, w niedzielę, patrzę: puka i wchodzi ojciec. Jak bezdomny jakiś wyglądał. Wszyscy się ucieszyliśmy. Siedzieliśmy w Łowiczu bardzo długo, do roku 1950. Tam zacząłem chodzić do szkoły. A sąsiadka… Sąsiad ją zabrał, wszystko zostawił i do Warszawy pojechali.
- Kiedy państwo wrócili do Warszawy?
Do Warszawy wróciliśmy dopiero... Tam skończyłem szkołę podstawową, zacząłem chodzić do zawodowej. To były lata pięćdziesiąte, w 1951 roku już byłem tu, w Warszawie.
- Jak z perspektywy czasu ocenia pan Powstanie, jak pan patrzy wstecz? Czy było ono potrzebne, dobre?
Ono byłoby potrzebne, gdyby armia radziecka nie zatrzymała frontu, a pomogła Powstańcom. Żeby pomogli na tej stronie Wisły, to by było. Siostra mi opowiadała, jak tam była tam. Mówi: „Trupy polskich żołnierzy to wozili ciężarówkami”. Tak było wtedy. Wojsko polskie szło na Warszawę, a ruskie tylko stali i patrzyli, bo im nie wolno im było. Tak to było.
- A gdyby nie rozpatrywać tego aspektu, czy oni zatrzymali front, czy nie? Sama decyzja Powstańców, żeby w ogóle walczyć. Jak ją pan teraz ocenia? Był pan tam i widział to na własne oczy. Są inne czasy, tak się tego nie rozpatruje, ale czy decyzja, żeby w tamtym czasie tak postąpić, była słuszna?
Może trochę za pochopnie wzięli, nie mając zaplecza, broni. Pamiętam taki moment, jak byliśmy w Izabelinie: nalot angielskich samolotów na Warszawę. Jak zrzucili, to wszystko, co zrzucili, Niemcy zabrali, bo poleciało na Warszawę. Po prostu nie były dogadane te rzeczy. Powstańcy musieli przecież [przegrać]. Za mało ich było i za mało mieli broni, żeby Niemców pokonać. A z kolei, tak uważam, ruskie się bali wejść do Warszawy. To znaczy [woleli] zostawić, żeby oni się wykrwawili. Były dwa rządy: emigracyjny i ich rząd.
Warszawa, 6 marca 2013 roku
Rozmowę prowadziła Paulina Chacińska