Maria Horbaczewska-Wolańska

Archiwum Historii Mówionej

Jestem Maria Horbaczewska-Wolańska, urodzona w 1931 roku. W czasie Powstania przebywałam na ulicy Puławskiej, róg Willowej, na Mokotowie.

  • Proszę powiedzieć, kim byli rodzice, czym się zajmowali, jak duża była pani rodzina i czy to mieszkanie przy Puławskiej, róg Willowej, to było pierwsze i jedyne miejsce zamieszkania w tamtym czasie.


Nie, to nie było [jedyne]. To było ostatnie mieszkanie, które scedowała na nas przyjaciółka mojej mamy z młodości, która pracowała jako tłumacz i która wyjechała grubo przed Powstaniem, chyba jakieś pół roku, w ogóle wyjechała, nie wiem gdzie.

  • Z Warszawy?


Wyjechała z Warszawy. Nazywała się Zofia Quade, była żoną Francuza, była bardzo ekscentryczną osobą, powiedziałabym, bardzo interesującą.

  • Zaprzyjaźniona z rodziną…


Tak, z młodości mojej mamy znały się i tutaj, ponieważ my byliśmy bez mieszkania i po przyjeździe do Warszawy w 1939, właściwie w 1940 roku po tułaczce… A może zacznę od tej tułaczki?

  • Tak, bardzo proszę. Najpierw może o swojej rodzinie proszę opowiedzieć.


Do września 1939 roku mieszkaliśmy w Bydgoszczy. Ojciec był inżynierem melioracyjnym, pracował w starostwie, mama była tak zwaną gospodynią domową i zajmowała się domem i dziećmi.

  • Jak liczna była rodzina?


No, poza krewnymi, brat mamy, siostra mamy, babcia, dziadkowie, to moja rodzina najbliższa to był tata, brat starszy ode mnie o dwa lata no i [mama], czyli czteroosobowa rodzina. Mieszkaliśmy w Bydgoszczy i w 1939 roku przed wrześniem, ponieważ ojciec był oficerem rezerwy, więc ewakuował nas do Warszawy. Zatrzymaliśmy się na ulicy Madalińskiego u rodziny przyjaciela ojca, Szajbo nazywał się. Tam się zatrzymaliśmy, ale ponieważ było to tuż przed wybuchem wojny, więc wszyscy z Warszawy wyjeżdżali na wschód. Już nie pamiętam, jakim środkiem transportu wyjechaliśmy z Warszawy, i jechaliśmy na wschód, różnymi drogami, różnymi środkami transportu, wozami, podwożeni przez […] tak zwanych chłopów. Wynajmowało się wóz i oni nas podwozili. I wiem, że dojechaliśmy gdzieś aż pod Chełm. […] Naturalnie ta droga była bardzo ciężka, bo jechaliśmy tymi wozami, co rusz nadlatywały samoloty niemieckie, które zniżały lot, i tak ludzie szli, bo to szły całe pielgrzymki uciekinierów z tobołkami, z czym kto miał, i jechali, czym się dało. Raczej samochody już nie, bo były zarekwirowane przez wojsko. No i pamiętam właśnie takie naloty i wszyscy się chowali w kartoflach, a po tych kartoflach naturalnie, bo to pamiętam doskonale, siekali z samolotu. Potem [spotkaliśmy się] z rodziną przyjaciela mojego ojca, jego żoną, jego synem, to był Sławomir Szajbo, który zresztą potem był architektem i wiem, że był w Stanach. Wrócił do Polski krótko przed śmiercią.

  • Czy tata nie był zmobilizowany?


Był. To znaczy, nie wiem, czy tata był zmobilizowany. Wiem, że jako oficer rezerwy musiał… Nie musiał, chciał po prostu, ale czy był, czy walczył wtedy, to nie wiem. Ale ojca z nami nie było. Myśmy byli sami, to znaczy te mamy z dziećmi uciekające na wschód. I potem przez jakiś czas, nie wiem, jak długi to był okres, ale chyba wrzesień, październik, tak, zatrzymaliśmy się u chłopów, u takich gospodarzy. To byli Ukraińcy i ponieważ sytuacja zrobiła się groźna, ten gospodarz nam powiedział, że musi nas wywieźć, bo nie ręczy za postawę swojego syna, który się odgrażał, że on tu burżujów powyrzyna. No tak to było. Więc on nas wywiózł i już nas wiózł w kierunku granicy polskiej, w kierunku Bugu. A równocześnie tata ze swojej strony starał się jakoś przez tak zwanych podwodów, gońców, utrzymywać jakiś kontakt z nami. Ja tego już nie wiem, bo byłam dzieckiem wtedy, ale mam świadomość tego, że byliśmy na tej wsi i że z tej wsi musieliśmy uciekać.

  • Czy pamięta pani nazwę wsi?


Nie, nie. Pamiętam różne sceny, ale [nazwy] nie pamiętam.

  • W każdym razie to było gdzieś w okolicach Chełma?


Tak, tak. Dlatego że jeszcze mój brat się zagubił i był w szpitalu w Chełmie i mama go gdzieś odnalazła. Naturalnie opowiadam chaotycznie, ale to była ta cała groza wojny i tej ucieczki, tych tłumów, które uciekały, które były atakowane z tej strony, a teraz trzeba było się cofać, prawda… Bo najpierw się uciekało na wschód przed Niemcami, a potem się uciekało, żeby z powrotem dostać się do Polski.

  • Czy brat był ranny, że znalazł się w szpitalu?


Nie, nie. Nie wiem, co się wydarzyło, ale nie był ranny. Czy on się zagubił, nie mam pojęcia, bo wiem, że strasznie to przeżył, tą rozłąkę, to odłączenie od rodziny. My wróciliśmy do… Aha. Ponieważ została zamknięta granica, a Bug był tą zieloną granicą i w nocy z trzydziestego na 1 listopada przyjechaliśmy czółnem wypełnionym tłumem uciekinierów, którzy chcieli z powrotem dostać się do Polski.

  • Z terenów zajętych przez Rosjan?


Tak, tak. Pamiętam, że tym [płynęliśmy] czółnem, gdzie tafla wody była dosłownie pięć może centymetrów od krawędzi łodzi, i [przewoźnik] odpychał się takim kijem. […] Tam było chyba z dwadzieścia albo więcej osób, tak że to czółno było przepełnione. A jeszcze na brzegu Bugu chodzili strażnicy, już sowieccy, którzy mieli obowiązek strzelać do tych, co chcą uciec, więc rzeczywiście były to chwile pełne grozy. I pamiętam tę łódź i tę taflę wody, i całe to złowrogie otoczenie.

  • Czy to nocą się odbywało?


Tak, nocą. I jak przedostaliśmy się na brzeg, na brzegu czekał mój tata. Pamiętam tylko jego wysokie buty i…

  • Miał mundur czy już nie miał munduru?


Nie, nie pamiętam munduru.

  • Właściwie już nie powinien mieć munduru.


Nie, nie, na pewno nie miał. Nie, no bo skądżeż. Tam tata mój się zatrzymał, oczekiwał nas w domu aptekarza. I myśmy weszli do domu, w którym była lampa, w którym był stół, gdzie było bezpiecznie, cicho i w ogóle, i inaczej. I pamiętam to szczęście, które do nas dotarło z tej sytuacji, która była taka inna. To, wydawałoby się, był powrót do tego, co było przed tym wszystkim, co się działo od ucieczki.

  • No i połączona rodzina.


Tak, i połączona rodzina.

  • A w jakim miejscu było, w jakiej miejscowości?


Nie wiem, tego już niestety nie potrafię powiedzieć. Stamtąd pojechaliśmy do Warszawy, już nie pamiętam jak. W Warszawie na ulicy Walecznych 40 zatrzymała się rodzina mojej mamy u jakichś znajomych […]. Z Bydgoszczy był wujek. A dlaczego wszyscy uciekali z Bydgoszczy? Ponieważ wiadomo było, że tam była ta „krwawa niedziela”, no i mój ojciec oficer rezerwy, a inteligencja była na liście do rozstrzelania. No i tak to się zresztą stało, […] abstrahując od tego, że była to ucieczka przed wojskiem niemieckim. Więc wrócę do tej sytuacji, gdzie był właśnie ten stół z taką lampą piękną nad stołem, co pamiętam, no i taka chwila oddechu i szczęścia. No a potem Warszawa, właśnie na tych Walecznych. Tam był wujek i w mieszkaniu dwupokojowym mieściło się ileś rodzin. Były to bliskie sobie osoby, no ale ilość była większa niż ilość pomieszczeń.

  • Gospodarze, państwa czwórka i jeszcze jedna rodzina.


Tak, wujek z ciocią i z synem, my w czwórkę i ci państwo. To byli ludzie teatru. Chyba Soboltówna się nazywała, była tancerką, nie wiem dokładnie gdzie, a jej mąż też był człowiekiem teatru, też nie wiem, w jakiej roli. Ba, no naturalnie zaczęła się zima… Ja przyjechałam z tej wędrówki z owrzodzoną i zawszawioną głową i tak mniej więcej wszyscy wyglądaliśmy po tej tułaczce, która jednak [trwała] od września do 1 listopada, no to trzy miesiące. W różnych sytuacjach, w różnych stodołach, w różnych miejscach się spało, przebywało, uciekało, nie wiadomo dokąd, więc wróciłam w marnej kondycji fizycznej. Zaczynała się zima. Nie było opału, więc okna były pozabijane, czym się dało, bo nie było szyb naturalnie w oknach, więc te okna były pozabijane jakąś dyktą, jakimiś papierami. Piękne kiedyś mieszkanie, które… no tak wyglądało w czasie wojny.

  • Jak długo państwo przebywali w tym mieszkaniu?


W tym mieszkaniu byliśmy chyba przez grudzień i styczeń, początek stycznia jakoś. Stamtąd przeprowadziliśmy się… Rodzice wynajęli mieszkanie, właściwie mama z nami tam mieszkała, bo ojca w Warszawie nie było w czasie okupacji, to znaczy przyjeżdżał, ale nie był [na stałe], był w krótkim okresie. Teraz mi się przypomina, przepraszam, że tak cofam się, że z tych Walecznych przeprowadziliśmy się na Hipoteczną. A jeszcze pamiętam, że stały ogromne kolejki, żeby dostać wiaderko węgla, i myśmy tam [czekali] godzinami, te dzieci się wymieniały, żeby to wiaderko węgla ewentualnie zdobyć.

  • Czy na Hipotecznej, gdzie państwo mieszkali, to już było samodzielne mieszkanie?


Nie, nie, nie, to był wynajęty… Całą wojnę mieszkaliśmy w wynajętych pokojach. Najpierw na Hipotecznej, potem na Nowogrodzkiej, potem na Kruczej, bo ciągle się coś działo.

  • Z czego wynikały te częste przeprowadzki?


Nie wiem, tego nie wiem.

  • Czy pani miała wtedy orientację, gdzie jest tata?


To, że był w konspiracji, to wiedziałam. Aha, jeszcze w tym czasie, jak mieszkaliśmy na Nowogrodzkiej, to tata jeszcze był, dlatego że została utworzona taka Gospoda Włóczęgów, która się mieściła w Alejach Jerozolimskich, chyba trzy, i w tej Gospodzie Włóczęgów zatrudnili się, żeby mieć…

  • Środki do życia.


Nie tylko środki do życia, żeby mieć po prostu zatrudnienie. To była Gospoda Włóczęgów, w której [artyści] pracowali jako kelnerzy. No był tam jakiś kucharz, ale ta gospoda funkcjonowała na tej zasadzie, że tam byli artyści z teatrów różnych – artyści, ludzie różnych zawodów, różnej profesji, raczej inteligencja, która szukała dla siebie jakiejś formy przetrwania, jakiejś wspólnoty pewnie, równocześnie, żeby przetrwać, żeby mieć potwierdzenie zatrudnienia. Z tej Gospody Włóczęgów zresztą mam pamiętnik, który jeżeli będzie istotny, to mogę pokazać, bo to była jedyna rzecz, którą wyniosłam z Warszawy. Potem mieszkaliśmy jeszcze na alei Niepodległości i stamtąd już [przenieśliśmy się] na Puławską, gdzie najpierw mieliśmy jeden pokój, a potem wyjechała ta główna właścicielka tego mieszkania i myśmy tam zostali do… W każdym razie poprzednie lato było już przed Powstaniem.

  • To był 1943 rok.


Tak, 1943 rok mieszkaliśmy już tam na Willowej, ale czy […] myśmy mieszkali sami, czy jeszcze mieszkała ta główna właścicielka, to już nie pamiętam.

  • Czy taty już wtedy nie było z państwem?


Tata przyjeżdżał. Tata pracował w Ostrowcu Świętokrzyskim, gdzie przez pewien czas budował stawy rybne. Tyle mogłabym powiedzieć na okoliczność tej…

  • Jego praca była źródłem jego dochodów i utrzymania rodziny?


Nie, moja mama pracowała od początku, bo właśnie już w tej Gospodzie Włóczęgów pracowała jako kelnerka. Mój wujek był zamożnym człowiekiem przed wojną, więc pewnie miał środki, żeby otworzyć na placu Bankowym taką kawiarenkę. Kawiarenka, do której najlepsze ciastka, jakie były w ogóle do pomyślenia w Warszawie, to przynosiły żony oficerów. Każda wypiekała tam jakiś swój specjał, który… A dlaczego żony oficerów? Ponieważ zostawały paczki i to było źródłem, że te wypieki były właśnie jakieś takie… No bo wiadomo, że cała okupacja to było bardzo kiepsko, że mleko to było takie wybierane z konewek, taka zamarznięta woda właściwie. Były kartki, wiadomo. Chleb okropny, taki butwiejący na następny dzień, i marmolada z buraków, która jak było pół słoika wieczorem, to już rano był pełen słoik, bo to…

  • Fermentowało.


Tak, tak. I sacharyna i… No, życie było bardzo takie…

  • Skromne, trudne.


No, to były takie głodowe [porcje]. Nikt nie umierał z głodu, ale wyżywienie było pozbawione właściwie…

  • Wartości odżywczych.


Tak, tak.

  • A imię i nazwisko wuja?


Marian Kępiński.

  • Czy pani pamięta nazwę kawiarenki przy placu Bankowym?


Nie, nie pamiętam.

  • Czyli mama całą okupację pracowała?


Nie, nie całą okupację. Najpierw w tej Gospodzie Włóczęgów, a potem… Ale kiedy została zlikwidowana Gospoda Włóczęgów i dlaczego, to nie powiem. Wiem, że tu była tak zwana spółka z ograniczoną odpowiedzialnością i tak jak w mojej świadomości, że tak jakby ci, którzy tam pracowali, to był wynik jakichś wspólnych zasobów, że tak się zorganizowali, żeby mieć miejsce pracy. Robili, co umieli, czyli nikt nie w swoim zawodzie, tylko właściwie bardzo dużo aktorów i między innymi byłych oficerów. Tutaj mam nawet taką dedykację od pana, który się nazywał Roman Rożałowski, właśnie był… W każdym razie mniej więcej tego rodzaju ekipa była tam jako pracownicy.

  • Jak wyglądało okupacyjne codzienne życie pani i brata? Zakończyła pani edukację w 1939 roku w Bydgoszczy. Jak to dalej się potoczyło?


Pierwsza szkoła w Warszawie, do której poszłam, to było chyba, tak jak pamiętam, na [rogu] Piusa […] i Mokotowskiej. Tam była na piętrze szkoła. Wiem, że trzeba było przynieść tam swoją herbatę, którą się wstawiało do garnka z gorącą wodą, i co kto miał do zjedzenia.

  • Jaka to była szkoła?


Czy ta szkoła się nazywała Emilii Plater, to ja…

  • Przy Pięknej czy przy dawnego Piusa jest szkoła Emilii Plater.


Czy to była resztka tej szkoły, czy to było po prostu… Z tej szkoły nie za dużo pamiętam. […]

  • W 1939 roku miała pani osiem lat.


Pierwszą klasę skończyłam w Bydgoszczy.

  • Tak, a brat do jakiej szkoły chodził?


Ale w Bydgoszczy?

  • Nie, nie, tutaj w Warszawie.


Tego nie pamiętam.

  • Jak pani do tej szkoły podróżowała, tramwajem czy na piechotę? Czy ktoś odprowadzał, czy pani sama?


Nie, więc może najpierw tak, do tej pierwszej [chodziłam], bo miałam blisko z Nowogrodzkiej, a potem z Kruczej, bo też na Kruczej mieszkaliśmy przez jakiś czas. […] Następną moją szkołą była szkoła w podwórku na Puławskiej, też jakaś taka nietypowa, bym powiedziała, bo to pewnie były szkoły organizowane przez nauczycieli, którzy… No było to raczej mieszkanie przystosowane do potrzeb szkoły.

  • Czyli to były komplety, czy jeszcze cały czas to było oficjalne szkolnictwo dopuszczane przez Niemców dla Polaków?


Chyba dopuszczane, ale tutaj nie mam [pewności]. Aha, dojeżdżałam do szkoły, bo pamiętam, że tu był przystanek przy Narbutta i naturalnie były częste zatrzymania i wyprowadzenie mężczyzn z tramwaju.

  • Była pani świadkiem czy uczestnikiem takiego zdarzenia, zatrzymanego tramwaju?


Tak, tak.

  • Ale tylko mężczyzn wyprowadzano?


Tak, tylko mężczyzn. I tylko pamiętam, że zawsze przejeżdżałam koło Urzędu Rady Ministrów i tam przejeżdżałam koło napisu: „Bóg, Honor i Ojczyzna” i to dla mnie było takie… Zawsze czekałam na ten moment, żeby to przeczytać.

  • A taki napis się zachował, tak?


Tak, tak. Ten napis chyba jest w dalszym ciągu, bo przecież to było spalone, chyba był spalony budynek. Ja teraz tego nie pamiętam, ale wiem, że ten front, taki z tym fragmentem był, bo to mi bardzo utkwiło, takie było pokrzepiające zawsze.

  • Czy bała się pani wtedy poruszać po mieście?


Bałam się o rodziców, o rodzinę. Nie tyle o siebie, tylko pamiętam, że miałam takie sny, […] zawsze mi się śniło, że mam czapkę niewidkę i mogę fruwać. I fruwałam. I że mogę tą czapką niewidką też okryć rodzinę i ich wszystkich unieść, wynieść z tej Warszawy. Takie miałam sny i to były kojące sny.

  • Powtarzające się?


I powtarzające się, tak. I to widzę, ten sen i tę sytuację.

  • Proszę jeszcze powiedzieć o tych sytuacjach zagrożenia, łapanki czy rozstrzeliwania. Czy była pani świadkiem albo miała świadomość czy informacje o tym, że coś się dzieje?


Miałam świadomość wielokrotnie [spotykałam się] z opisem okrucieństwa rozstrzeliwań. Tutaj wokół mnie było bardzo dużo.

  • Ma pani na myśli ulicę Puławską?


Puławską, tak. Że zakrywali workami głowy, że zaklejali usta rozstrzeliwanym.

  • To byli najczęściej więźniowie Pawiaka.


To na Puławskiej, tak.

  • Na Puławskiej w marcu i grudniu 1943 roku były takie dwie duże egzekucje, powyżej stu osób tam rozstrzelano.


Nie, to były takie raczej paroosobowe. Ale miałam świadomość i tych egzekucji, i ich częstotliwości. To nie był jeden epizod, o którym było głośno. Bo o Pawiaku to wiadomo, że było głośno i było wiadomo, ale egzekucje były mniejsze, prawda, też takie, że właśnie wyciągnęli z tramwaju i rozstrzeliwali. […] Pamiętam, jak w tych Alejach Ujazdowskich, jak tramwaj zatrzymał się czy został zatrzymany i mężczyźni musieli wysiąść. Miałam świadomość, nie wiem, czy ta egzekucja się odbyła, tylko że taki będzie dalszy ciąg tej [sceny]. […] Te łapanki wynikały z tego, że albo tam został postrzelony jakiś Niemiec, po prostu takie odwetowe małe uciechy hitlerowców. I takie egzekucje, które się odbywały bez tego takiego, bym powiedziała, historycznego zanotowania, prawda, bo egzekucja na ulicach i zabicie kogoś to była codzienność Warszawy.

  • Z tym że na szczęście nie była pani bezpośrednim świadkiem, tylko po prostu o tym się…


Bezpośrednim świadkiem to już byłam na Zieleniaku.

  • Tak, do tego oczywiście dojdziemy. W szkole oprócz tego oficjalnego programu, który był realizowany, zapewne też nauczyciele przemycali treści, które były przez Niemców zabronione. Czy pani ma jakieś wspomnienia z tym związane?


Tak, tak, tak, pamiętam, to właśnie w szkole na Piusa, bo potem byłam tu w szkole przy… Bo w tamtej dawnej Emilii Plater to już później nie wiem, dlaczego nie chodziłam i jak mogłam tutaj coś pomylić z kolejnością, mogłam to przestawić, ale później ostatnią moją szkołą, do której chodziłam przed Powstaniem, była szkoła na rogu Mokotowskiej, tam gdzie teraz jest tunel…

  • Trasa Łazienkowska?


Tak, tam była szkoła i szkoła miała jakiś taki patriotyczny klimat, bo pamiętam, że nas uczyła taka pani śpiewać, że na 4 marca pieśń „Święty Patronie, dzień, którego czcimy”. No nie wiem, już dalszego ciągu nie pamiętam, ale w każdym razie tam ta szkoła na pewno była. Zresztą społeczeństwo Warszawy było takie, że tam nie trzeba było nikogo ani agitować, ani zachęcać. Nieliczne wyjątki były jakieś, ale wszyscy byli zjednoczeni w swoim wewnętrznym oporze i w swoim wspieraniu się wzajemnym, i pocieszaniu, i podpieraniu. Bo to nie jest tylko, że ludzie bardzo sobie pomagali. Było wiadomo, że każdy Polak może na drugiego Polaka liczyć, że każdy był zdolny wtedy do bardzo altruistycznych czynów. Nie wiem, czy mogę się zbliżyć do wybuchu Powstania.

  • Jeszcze chciałam zapytać o codzienność. Na pewno miała pani koleżanki. Jak spędzałyście czas wolny, czy spotykałyście się w domach, jak się bawiłyście? Czy były urządzane imieniny, urodziny, jakieś rodzinne święta? Czy tata przyjeżdżał na te święta do domu?


Tak, na święta przyjeżdżał, natomiast moje życie koleżeńskie czy towarzyskie było, bo tu były dziewczynki, niektóre z takich rodzin warszawskich zasiedziałych, gdzie była przestrzeń i był klimat do tego, żeby ewentualnie zrobić jakieś spotkanie dla dzieci. Myśmy byli bardzo biedni, bo byliśmy po prostu uchodźcami. Pamiętam, że bardzo chciałam też zrobić urodziny i byłam przerażona, jak moja babcia chciała sacharynę podać gościom do herbaty. To było dla mnie takie zawstydzające. Pamiętam, że mnie to bardzo krępowało.

  • Czy w tamtych domach był cukier i dlatego pani się wstydziła tej sacharyny?


Może, może tak.

  • Czy może pani się zetknęła z harcerstwem?


Nie, nie.

  • Mówiła pani o tym, że tata był zaangażowany w konspiracji, że pani miała tego świadomość. Ta jego bytność poza Warszawą nie znaczyła, że się ukrywał, tylko że tam pracował?


Tak, tak. Nie mówiąc o tym, że […] starał się nie rzucać w oczy, bo ani ten 1939 rok i ta Bydgoszcz, ani to, że był oficerem rezerwy…

  • Czuł zagrożenie.


Tak, tak. I na pewno był w jakimś stopniu zaangażowany, [ale dokładnie] tego nie wiem. U nas rzeczywiście obowiązywało milczenie, nie mówiło się. Ja wiedziałam, ale jak najmniej informacji i wiadomości [przekazywano], bo nigdy nie było wiadomo, jaką drogą ktoś będzie [szedł], i żeby jak najmniej wiedzieć.

  • Taka była zasada.


Tak, jak najmniej wiedzieć.

  • Przybliżamy się do sierpnia 1944 roku. Czy atmosfera, jaka wówczas panowała, dawała pani taką świadomość, że coś się może wydarzyć, że coś się szykuje?


Tak, absolutnie tak. I zaraz pani opowiem. Od maja mieszkaliśmy w Michalinie, były wynajęte, na letnisko tam wyjechaliśmy z babcią i dzieci. Mama przyjeżdżała tu do pracy, bo to było źródło dochodu.

  • Babcia, czyli mama mamy czy mama taty?


Mama taty.

  • Czyli z Bydgoszczy z państwem przyjechała?


Nie, z Druskiennik. […] To była wyprawa bohaterska mojej mamy po mamę [taty] do Druskiennik w czasie wojny.

  • Czyli też przejście przez zieloną granicę?


Tak, tak. Tylko że ponieważ mama mówiła bardzo dobrze po niemiecku, bo była poznanianką, z niemieckim opanowanym perfekcyjnie, więc jej to dawało trochę, no i może kobieta, więc… Na pewno tata mój nie mógł tam pojechać.

  • Czyli wyprawiła się do Druskiennik po teściową?


Po moją babcię, tak, i przywiozła ją.

  • A imię babci jeszcze?


Stefania.

  • Czyli Stefania Horbaczewska.


Tak.

  • I bez przeszkód ta wyprawa się…


Tak, tak, tak, tak że pamiętam, że babcia właśnie przyjechała z takim koszem i…

  • To było na początku okupacji czy jakoś…


Tak, to była… Tutaj daty nie wiem, 1943 chyba, tak, bo wtedy mieszkaliśmy w alejach Niepodległości i stamtąd, z alei Niepodległości, to już była taka ostatnia [lokacja], ta Willowa, róg Puławskiej i Willowej.

  • Czyli wracamy do lata. Dzieci z babcią spędzają czas w Michalinach.


Tak, i ja dojeżdżałam wtedy do szkoły, mama do pracy.

  • Czyli to jeszcze było przed wakacjami?


Tak, tak, bo to był maj, czerwiec chyba, a w lipcu nastąpiło bombardowanie całej linii otwockiej. No i już było wiadomo, że będzie Powstanie, i mój ojciec przyjechał po nas. Jakiś wóz taki został wynajęty, wszystko, co było, na ten wóz i jeszcze pamiętam, że babcia siedziała na tym, na pościeli pewnie, która tam była.

  • Czyli wydawało się, że Warszawa będzie bezpieczniejsza niż linia frontu.


Tak, tak, myśmy tu jechali, tak. I pamiętam, że tata […] żegnał się chyba, mówił: „Zosieńko, zobaczysz, 24 godziny i Warszawa będzie wolna”. I proszę pani, cała Warszawa tak myślała i myślę, że cała Warszawa była szczęśliwa z tego, że następuje ten moment zwrotny. Myślę w tej chwili, mając już na uwadze wszystko to, co się stało potem, całe Powstanie, że nikt, kto przeżył Warszawę, Powstanie, nigdy nie pomyślał, że to było niepotrzebne. Społeczeństwo było przygotowane na chęć wyzwolenia i na chęć pozbycia się [okupanta]. Ja już nie mówię o odwecie, prawda, bo to nawet nie to, ale cieszyliśmy się, jak widzieliśmy, że wyjeżdżają samochody z Niemcami, że opuszczają [Warszawę]. Oni też wiedzieli, że tam się zbliża front, tylko że każdy myślał, że ten front to jest front przyjazny, który się zatrzyma tam, gdzie powinien się zatrzymać, a że ta część wschodnia będzie dalej polska.

  • Czyli jeszcze w końcu lipca wrócili państwo do Warszawy?


Wróciliśmy tuż przed Powstaniem.

  • Na Willową róg Puławskiej?


Tak, na samo Powstanie, właściwie ze świadomością, że wracamy tutaj, żeby być, jak Warszawa będzie wolna, żeby być tu i żeby tata wiedział, gdzie my jesteśmy, gdzie nas szukać. Nikt nie wyobrażał sobie, że tych domów nie będzie.

  • Czy tata od razu poszedł do Powstania i potem już się w domu nie pojawiał?


Już się nie widzieliśmy, już nie mieliśmy żadnego kontaktu. A moja mamusia była, tak jak już wspomniałam, na placu Bankowym w tejże kawiarence, w której pracowała. I Powstanie wybuchło wcześniej… Poza tym myślę, że to Powstanie było takie, że Niemcy uciekali, więc wydawało się, że oni uciekną. Ja mam wrażenie, że nikt nie myślał o dramatycznym przebiegu, aczkolwiek równocześnie ci, co przeżyli, to nikt nie myślał o tym, że to było niewłaściwe. Myślę, że od dziecka do staruszka wszyscy tego chcieli. Wszyscy byli gotowi do poświęcenia, do jakichś ofiar, do wspierania się w tym. Chyba siła tej eksplozji polegała na tym, że wszyscy się wspierali, właśnie gołymi rękami, bo bez broni, ale tak bardzo solidarnie, że użyję tutaj tego słowa.

  • Pani też jako dwunastoletnia dziewczynka cieszyła się z tego, że wraca do Warszawy i że może będzie świadkiem czegoś wielkiego?


Nie, nie zdawałam sobie [sprawy]. To znaczy wiedziałam, że wracamy, że będzie Powstanie, że będzie wyzwalana Warszawa.

  • Czy brata ciągnęło gdzieś może, żeby się…


Nie, nie, nie.

  • Czyli mamy 1 sierpnia, mama została w pracy na placu Bankowym.


Tak, my byliśmy w domu z babcią.

  • Czy mama przedostała się i jak się przedostała do was?


Tego nie wiem. Wiem, że miała do przejścia te aleje, które były ostrzeliwane cały czas.

  • Czy tego samego dnia dotarła do domu?


Nie, chyba następnego, ale tego już tutaj nie jestem pewna.

  • Ale w każdym razie była…


Dotarła do nas, tak, już była z nami. I pierwszy dzień Powstania, jeszcze jak się zaczął… No bo to, że się zaczęło wcześniej, wszyscy byli bardzo poruszeni, prawda. Opowiem właśnie o takim epizodzie poruszającym. W tej kamienicy mieszkała pani Irena Tomaszewska, z którą moi rodzice utrzymywali kontakt. Nie wiem, może [znali się] z tej Gospody Włóczęgów.

  • Czy pani pamięta, jaki to był adres?


39.

  • Willowa 39?


Nie, Puławska 39.

  • Róg Willowej.


Tak. I w jej mieszkaniu […] jej znajomy czy przyjaciel, nie wiem, w każdym razie patrzył przez okno na Puławską, gdzie ostrzeliwali się już Niemcy, i strzelił do niego ktoś z dołu, tak że on tam niestety padł martwy. I przez wiele dni Powstania na początku ten nieboszczyk był w piwnicy. Nie było trumny, nie było… Taki był tragiczny początek tego dnia, który… Bardzo to pamiętam, bo raz, że bliski kontakt, poza tym schodziliśmy do tych piwnic, do tego schronu, gdzie ten człowiek czekał na jakiś pochówek.

  • Czy pochówek już później, po kilku dniach, był zorganizowany?


To życie się zaczynało organizować, bo najpierw to […] nikt nie myślał, że Powstanie będzie dłużej niż te 24 godziny. Nie było zapasów w domu, nie było jedzenia, więc początkowo wszyscy lokatorzy przynosili, co kto miał, i się gotowało na podwórzu jakąś jedną zupkę czy coś, nie wiem, jakieś danie. Potem już nie było z czego gotować, to wiem, że były jakieś wyprawy na Pola Mokotowskie czy do ogrodów w nocy po jakieś warzywa. No ale w każdym razie jedzenia nie było. Już jako taki skarb to chyba [trochę] w słoiku ryżu wynieśliśmy, bo wiadomo było, że… Głód był w naszej świadomości. On był też [obecny wcześniej, bo] takie głodowe racje żywnościowe i ograniczenia wszystkie były już przez całą okupację, ale w tym okresie już po prostu nie było jedzenia.

  • Pamięta pani pierwsze zetknięcie z Powstańcami?


Ja nie miałam.

  • Nie widziała pani oddziałów, które kwaterowały w sąsiednich ulicach?


Nie.

  • A Niemcy? Bo to miejsce było bardzo newralgiczne, na Dworkowej komisariat…


No więc tak, jak było wiadomo, że trzeba będzie dom opuszczać, bo raz był podpalony, drugi raz…

  • Podpalony od jakiejś zapalającej bomby?


Chyba tak, tak. Tak że ugasili to jakoś lokatorzy i dlatego przeszliśmy na Narbutta, do takiej kamienicy na te noclegi i potem można było wrócić. Potem był podpalony drugi raz i wtedy myśmy już musieli opuszczać dom, bo raz, że chyba ci Niemcy się już poczuli bardziej pewnie i nie chcieli mieć…

  • Czy jest pani w stanie to umiejscowić w czasie, to drugie opuszczenie przy Puławskiej?


Tak, gdzieś 16 sierpnia. […]

  • A czy była pani świadoma mordów, które Niemcy dokonali na Belgijskiej i na Puławskiej, powiedzmy, dziesięć numerów dalej, pod numerem 49 i w parku Morskie Oko.


Nie, tego nie [wiedziałam]. Bo jeszcze zaraz może wrócę do tego, że ponieważ myśmy wiedzieli, że musimy opuścić dom i wyruszyć, no i babcia moja nie była w stanie przejść nigdzie, pamiętam, że ja z moją mamą z chusteczką poszłyśmy do szpitala na Chocimską i stamtąd przyszli sanitariusze i wzięli babcię na nosze i zabrali do szpitala na Chocimskiej. Już potem nigdy się nie dowiedzieliśmy, co [się z nią stało].

  • Czyli ślad po niej zaginął?


Tak.

  • Czy na liście cywilnych ofiar Powstania państwo później szukali?


Tego nie wiem.

  • Czy babcia była po prostu chora, czy była…


Nie, nie była. Miała dziewięćdziesiąt lat, była otyła dosyć i źle się poruszała, z trudem, tak że owszem, chodziła do kościoła z Puławskiej, […] ale to z laseczką, jeszcze przedtem.

  • Chodziła do kościoła Świętego Michała czy do innego?


Nie, tutaj, przy Dolnej.

  • To do kościoła Świętego Michała.


Tak. Natomiast szukaliśmy bezpiecznego miejsca dla babci i wiem, że wtedy był taki rodzinny skarb, to był woreczek z różną biżuterią mamy.

  • Na czarną godzinę?


Tak. I ten woreczek daliśmy babci, żeby mogła, raz, że przetrwać, i w razie czego… I w każdym razie nikt nie myślał o takich… A my musieliśmy wyjść. Pamiętam, że pierwsze moje [wspomnienie] – był straszny upał i paliły się domy. I chodzili „ukraińcy” głównie i Niemcy, ale więcej „ukraińców” z Pancerfaust, tak to się chyba nazywa, i wrzucali po kolei do domów na Wawelskiej, tą całą drogę…

  • Pani mówi teraz już o opuszczeniu Warszawy?


Nie, w Warszawie.

  • To może jeszcze zostańmy przy tym przeniesieniu się na Narbutta. Czy długo państwo byli na Narbutta?


Nie, nie. Wróciliśmy z powrotem, jak został tam ten ogień ugaszony. Ale czym była spowodowana ta ewakuacja nasza, to już tego nie wiem.

  • To już ostateczne wyjście z Warszawy?


Tak, tak, tak. Po prostu musieliśmy opuścić dom.

  • Nie pamięta pani, czy Niemcy wypędzali, czy to ludność cywilna, czy mieszkańcy…


Nie pamiętam tego, ale chyba Niemcy czyścili sobie okolice. Ale czyja to była inicjatywa, to nie wiem.

  • Czy to była kolumna ludzi pędzona…


Tak, to byli wszyscy mieszkańcy zbici w taką…

  • Z domów z tego rejonu…


Nie, najpierw z jednego domu, potem jeszcze z dalszych. I szliśmy ulicą Wawelską chyba, bo tu… Ja pamiętam tylko, że zobaczyłam pierwsze trupy na ulicy, rozdęte i sczerniałe. Pierwszy trup, którego zobaczyłam, to myślałam, że: „Skąd Murzyn?”. No a to był po prostu taki proces, prawda, sczerniałe zwłoki leżały na ulicach. Myśmy szli tą ulicą między tymi trupami, tu palące się… poganiani chyba przez „ukraińców”. Ale tu nie ręczę, bo to były…

  • W każdym razie te oddziały rosyjskojęzyczne, kolaborujące z Niemcami.


Tak, tak, które były wykorzystywane przez Niemców do rozprawiania się z ludnością cywilną.

  • Czy długo trwał ten marsz?


No długo, bo osoby w różnej kondycji, w różnym wieku; skwar, upał, bo jeszcze było bardzo gorąco. I najpierw nas zagonili właśnie na ten Zieleniak. Jak długo byliśmy na Zieleniaku, to nie wiem. Tylko pamiętam pierwsze co, to taki „ukraiński” żołnierz wziął w dwa palce i mi ukręcił łańcuszek, który miałam na szyi.

  • Złoty.


Tak. Tam się ludzie jakoś… To nie był pusty plac, resztki jakieś po tych straganach. I z tych takich zdemolowanych straganów budowali sobie ci uchodźcy takie prowizoryczne jakieś budy, zadaszenie. I wszyscy, jedno przy drugim, na podłodze, na ziemi, wspierając się ramionami, tam siedzieliśmy w tym jakimś prowizorycznym…

  • Jak długo tam panie były?


Ale może jeszcze wrócę do tego, że pierwsze to było to zerwanie łańcuszka. Potem znaleźliśmy się w takiej jakiejś budzie, osłonie, takim miejscu, w którym można było wtedy [zmieścić] dziesięć czy ileś osób, które były z nami, z tego domu. [była] między innymi Irena Tomaszewska, bo pamiętam jej nazwisko, bo innych lokatorów to nie pamiętam. I wtedy moja mama musiała iść z noszami do… Były wykopane doły, rów taki długi i do tego dołu wrzucano chorych.

  • Ofiary morderstw, które były dokonane na terenie Zieleniaka.


Chore. Osoby, które nie nadawały się do dalszego marszu, które były chore, niedołężne, stare. I ten rów był taki i tam rozstrzeliwano, nie patrząc, czy dokładnie rozstrzelano, czy nie.

  • I mama była taką noszową, która tych ludzi tam…


Musiała.

  • Bardzo to na jej kondycji psychicznej…


No.

  • Wiedziała, że ma dzieci do opieki i musiała to jakoś wytrzymać.


Myślę, że tam zmieniali te osoby. Nie wiem zresztą, jak to długo trwało.

  • Czy nie było bezpośredniego zagrożenia dla mamy i dla pani? Bo wiemy, że straszne rzeczy się tam dokonywały.


Później tak. Bo to był dzień, jeszcze i słońce, i dzień. I ten kontrast między tym słońcem, tym niebem i tym wykopanym długim rowem, i tą sytuacją. Mama nie mogła się zdradzić, że nie jest dysponowana do tej funkcji, bo słabość była przepustką do podzielenia tego losu. No i potem zaczęło się, co najgorsze.

  • Bez jedzenia, bez picia.


Tak. I zaczęło się, co najgorsze, bo noc zaczęła się wywlekaniem kobiet. Przychodził taki „ukrainiec” i zadzierał za włosy głowę kobiety, żeby zobaczyć, jakie ma zęby, bo to była kwalifikacja do gwałtu. Wybierali młode kobiety. Naturalnie tam się wszyscy kryli, ukrywali jeden za drugim, starali się ukryć młode bardziej.

  • Pani, mając dwanaście lat, też była wtedy zagrożona.


Więc jak wchodził taki „ukrainiec” tam między [ludzi], przedeptał między tymi nogami, między tymi skulonymi postaciami, w poszukiwaniu tych kobiet, ja wiem, że zaczęłam płakać. Moja mama przerażona, bo ten naturalnie wyciągnął pistolet i chciał uciszyć źródło płaczu, bo to mu przeszkadzało w jego… Niemniej jednak te noce tam były straszne. Nie wiem, ile tam spędziliśmy tych nocy. Jako wyzwolenie była droga do Dworca Zachodniego.

  • Czyli później popędzili zgromadzonych tam ludzi.


No i tam do Pruszkowa, jedną stację, no i w Pruszkowie pierwsza selekcja.

  • Czyli w obozie przejściowym do Dulagu 121.


Moja mama miała krwawą dyzenterię, a mój brat był takim młodym człowiekiem, który może by się nadawał do wysłania na robotę. Jakoś, nie wiem, nie nastąpiło to, byliśmy razem. Spaliśmy tam na tym betonie, przykryci jakimiś gazetami, które tam znaleźliśmy. Ja wyszłam w sandałkach i w sukience. Nie mieliśmy nic.

  • Czyli nie mieliście nawet żadnego garnuszka, kubka, w którym można było otrzymać jedzenie?


Nie, nie, nic, nic.

  • Ale udawało się chociaż coś dostać do zjedzenia?


Nie pamiętam, nie pamiętam tego. Po tym wszystkim to nie wiem, czy tam dostaliśmy jakąś kawę czy jakieś coś, tego nie pamiętam.

  • Czy mama nie dostała się do takiego sanitarnego oddziału?


Nie, nie, bo ukrywała to, ukrywała i dopiero jak byliśmy w Pruszkowie, to tam był Czerwony Krzyż i przedstawiciele się pojawiali i w jakiś sposób moja mamusia tam mogła przekazać wiadomość, że jest chora. I nas ulokowali w…

  • Czyli zwolnili rodzinę z obozu?


Tak, tak. I trafiliśmy…

  • Pamięta pani, czy to był jakiś transport zorganizowany przez służby sanitarne?


Nie, nie pamiętam tego. Pamiętam Pruszków i potem pamiętam willę, która była szpitalem w Milanówku, gdzie została moja mama, a my z bratem byliśmy przygarnięci przez mieszkańców.

  • Jak długo mama była w szpitalu?


Tu już nie mam żadnej miary czasu.

  • Do czasu, kiedy była wyleczona?


Tak, na tyle, że mogła ten szpital opuścić.

  • A czy to miejsce, gdzie pani trafiła z bratem, to było takie przyjazne uchodźcom, tam się zaopiekowano wami?


Tam było po prostu pełno [ludzi]. W takim pomieszczeniu jak tym było dwadzieścia parę osób, które spały, gdzie jak kto mógł. Pamiętam, że nawet byłam zatrudniona do jakiegoś obierania czegoś, żeby tam coś wspólnego gotować. Myślę, że to była taka improwizowana pomoc dla wszystkich z Warszawy. Ludność na pewno z jakąś… No, wszyscy byli gotowi pomóc, tak jak…

  • Bo to było w prywatnym czyimś domu? Nie była to szkoła czy pomieszczenie takie…


Nie, nie, nie, to były prywatne domy. Pamiętam tą moją tęsknotę, że oni mają dom. Miałam uczucie utraty domu i takiego bezpieczeństwa, i tego, co niesie w sobie dom, gdzie dziecko się czuje bezpieczne. Może nie byłam takim dzieckiem, ale tego miejsca własnego zazdrościłam.

  • Wszystko było stracone po wielokroć, bo i Bydgoszcz, i potem Warszawa.


Tak, tak.

  • Tata w tym czasie był w Warszawie i brał udział w Powstaniu, prawda?


Tak.

  • Pani wiedziała wtedy, że idzie, bo się pożegnał.


Tak, tak.

  • W jakim oddziale tata walczył? W jakiej był dzielnicy?


Na placu Napoleona i tam, z tego co mi wiadomo, był odpowiedzialny za barykady, za organizację budowy barykad, bo raz, że miał kompetencje, bo był inżynierem melioracyjnym i potrafił po prostu pracować z zespołem ludzi.

  • A tata jeszcze imię, tak dla pełnego obrazu.


Edward.

  • Edward Horbaczewski. Z Biogramów Powstańczych przeczytałam, że miał pseudonim „Zawada” i był w Batalionie „Kiliński”, w plutonie saperów, w Śródmieściu.


Tak, ale tego już nie znałam.

  • Wtedy tego pani oczywiście nie wiedziała.


Tak, a potem też się nie opowiadało. Bo i my, i ojciec mieliśmy bardzo ciężkie przeżycia. Ojciec najpierw był w oflagu jenieckim.

  • Jeszcze zanim do tego dojdziemy, to mam pytanie, czy w czasie Powstania pani z mamą i bratem otrzymywałyście jakieś informacje od taty?


Nie, nie.

  • Przenosimy się teraz do Milanówka. Mama opuszcza szpital i co dalej?


I jesteśmy skierowani do takich gospodarzy gdzieś pod Żyrardowem, nie pamiętam nazwy tej wsi. Najpierw to oni nie byli zachwyceni, bo…

  • Dostali do wyżywienia dodatkowo trzy osoby.


Tak, no właśnie. Ale potem się okazało, że mój brat był cennym nabytkiem, bo mógł iść do kopania rowów zamiast gospodarza, ja mogłam paść krowy, a moja mama sprawdzała się w gotowaniu dla zwierząt pokarmu i dla wszystkich domowników.

  • Czyli już te relacje się dobrze ułożyły, wszyscy byli zadowoleni?


W każdym razie zaakceptowali nas, prawda, bo to też nie było takie, że z entuzjazmem.

  • Czyli było gdzie spać i co zjeść?


Tak, bo wiem, że jak wyszliśmy z tego Pruszkowa, szesnaście kilometrów, to ani na plebanii nas nie przyjęto, ani nie…

  • Ale z Pruszkowa do Milanówka, czy już po Milanówku?


Z Pruszkowa do…

  • Bo mówiła pani, że mama była zawieziona jakimś transportem do szpitala.


Tak, zaraz, zaraz. Mama była w Milanówku i myśmy potem byli też w Milanówku. Ja z bratem byliśmy w Milanówku u tych ludzi, którzy przyjmowali wszystkich uciekinierów. I stamtąd, kto był organizatorem, to nie mam pojęcia, w każdym razie wiem, że wtedy tych wszystkich uchodźców wysyłano do podmiejskich wsi na przeczekanie, na przeżycie, prawda. No i chłopi, przepraszam, użyję tego określenia, bo takie funkcjonowało wtedy, nie byli najbardziej [zadowoleni]. Może jedni byli chętni, drudzy nie bardzo byli zadowoleni, jeszcze jak tu chora kobieta z dzieckiem. Więc to było obciążenie pewnie dla niektórych rodzin.

  • Tak tłumaczy pani to niezbyt ciepłe przyjęcie. Ale też przykre, że po tylu ciężkich przeżyciach nie wszędzie przyjmowano. Bo mówiła pani, że tam nie udzielono noclegu w różnych miejscach.


Tak, wiem, że właśnie w czasie drogi do tej wsi, która była chyba gdzieś między Milanówkiem a Żyrardowem, no to na piechotę dla dziecka, prawda, dla wszystkich, to było daleko i ciężko. Pamiętam tą drogę, to znaczy pamiętam drogę – mój wzrok był wbity w tą drogę, która była właśnie taka uciążliwa…

  • Czy pani dostała jakieś inne ubranie, poza tymi sandałkami i sukienką, w której wyszła z Warszawy?


Nie, nie.

  • To już był wrzesień czy później, kiedy państwo trafili na tę wieś koło Żyrardowa?


Tam [byliśmy] do drugiej połowy, do końcówki października, tak że było już zimno. Ja przy tych krowach, to się ogrzewało przy ognisku, bo piekło się kartofle i jakieś… No tam ci pastuszkowie z sąsiednich [gospodarstw] też się zbierali, bo to, no… Więc ja tam właśnie byłam z tymi dziećmi. Nie wiem, jak sobie radziłam z tymi krowami, ale w każdym razie wiem, że takie było moje zadanie.

  • I co było potem, po połowie października?


W połowie października moja mama nawiązała jakiś kontakt – ale skąd się tam znaleźli moi dalecy krewni w Końskich? – oni zgodzili się nas przyjąć do siebie. Myśmy tam dotarli chyba jakoś w listopadzie. Przepraszam, bo nie pamiętam. No i w tych Końskich, gdzie ta rodzina była z kolei rodziną uciekinierów z Poznańskiego, więc oni tam już byli jakoś zagospodarowani i tam nas przyjęli, to znaczy moją mamę z dziećmi.

  • Pociągiem państwo się tam dostali czy takimi przygodnymi środkami transportu?


Nie, pociągiem, pociągiem.

  • Kiedy przyszły pierwsze wiadomości od taty?


Tego nie pamiętam. Musiała mama mieć jakiś adres, bo [pamiętam] nasze powtarzające się wysiłki, żeby ojcu do oflagu wysłać cebulę i jakieś coś ze smalcem, takie wsparcie.

  • W którym oflagu tata był?


Nie wiem.

  • A przychodziły później od niego listy poczty jenieckiej z tego oflagu?


Tego nie wiem, tego nie wiem. Nie wiem, na ile to potem nastąpiła taka postawa, że ojciec też nie mówił o swojej działalności w AK. Wszystko zawsze było na milcząco.

  • A kiedy wrócił?


Wrócił w 1945 roku, po wyzwoleniu jakoś, po dziewiątym. Był najpierw w oflagu, potem, zdaje mi się, że tam była próba ucieczki i dostał się do obozu pod Hamburgiem, do kopalni. No i tam wiem tylko, że opowiadał o tych straszliwych bombardowaniach, o których myślał, że już nie przeżyje.

  • Czy ta kopalnia była taką represją za próbę ucieczki?


Nie chcę tutaj [snuć domysłów], bo nie było to powiedziane wprost do mnie, czy ojciec [uciekał. Nie wiem], ile ja usłyszałam, ile sobie sama zbudowałam jakąś historię, że ojciec próbował uciec, jeszcze z kimś naturalnie, i wtedy dostał się do tej karnej [pracy], do tej kopalni pod Hamburgiem. Ale nie znam nazwy, nie wiem, nie znam szczegółów.

  • Czy kiedy już wrócił do Polski, to był jakoś represjonowany, miał jakieś trudności w podjęciu zatrudnienia?


Jeszcze wracając do Polski, bo wracał na piechotę, był potrącony przez jakiś rosyjski pojazd i trafił do szpitala, bo miał poważny problem ze stopą. Tak że jak wrócił, to kulał mocno. Myślał, że tam już naprawdę tam przeżyje, bo to nie był to ani szpital, ani… W jakichś takich właśnie nibyszpitalnych warunkach gdzieś go tam opatrzono. Ale nie znam tej historii dokładnie, bo po prostu to były bolesne wspomnienia. Może moja mama wiedziała coś więcej, na pewno tak, ale myślę, że to były oględne relacje, bo wszyscy mieliśmy tą świadomość bólu, który każdy z nas przeżył, więc cierpienie bliskiej osoby je zwielokrotnia.

  • Żeby tego nie pogłębiać.


Tak.

  • Tata przyjechał do Końskich?


Nie, wrócił do Bydgoszczy.

  • A panie jeszcze wtedy były w Końskich?


Myśmy były w Końskich. W styczniu tam te Końskie były oswobodzone i jechaliśmy takimi wagonami bydlęcymi do Poznania, gdzie była rodzina mojej mamy, siostra, bo to był właściwie jedyny adres, który mógł być pewny, że tam są, bo w Poznaniu znowuż nie było jakichś takich strasznych działań wojennych, a w czasie okupacji był kontakt z siostrą mamy. No i myśmy z tych Końskich jechali tymi bydlęcymi wagonami długo bardzo, bo co trochę się zatrzymywał ten pociąg, bo trzeba było zapłacić, żeby dalej jechał. No i dojechaliśmy do Poznania. W Poznaniu na dworcu myśmy siedzieli z bratem, a mamusia poszła na poszukiwanie. Tak, szła śladem znanych adresów.

  • A jak nazywała się siostra mamy?


Godziewska.

  • Imię?


Irena.

  • Irena Godziewska.


Tak. Z domu Kępińska. Tak jak brat mamy, Marian Kępiński, który był w czasie Powstania w Warszawie. […] Ale jak i kiedy oni wyszli, to przyznam się, że nie wiem.

  • Kiedy nastąpiło połączenie z tatą?


Z tatą nastąpiło połączenie w maju. Myśmy się zatrzymali u rodziny. Najpierw pojechaliśmy do Poznania, a potem pojechaliśmy do Bydgoszczy, no bo taka była nadzieja, że ojciec nas będzie tam szukał. Poza tym w 1939 roku rodzice zostawili swoje mieszkanie w Bydgoszczy i była jakaś tam nadzieja, że może wrócimy w jakiś fragment chociażby tego mieszkania. Bo w Poznaniu byliśmy u siostry mojej mamy i tam chyba byliśmy do czerwca, tak mi się wydaje. [Potem] pojechaliśmy do Bydgoszczy z nadzieją, że odnajdziemy jakieś swoje miejsce, i równocześnie, że do tego miejsca będzie docierał ojciec, że będzie szukał nas.

  • Było mieszkanie? Zajęte.


Zajęte, tak. Więc gdzieś tam z kolei u znajomych znajomych najpierw dostaliśmy jakiś pokój z możliwością gotowania, a potem po jakimś czasie chyba pokój w tym byłym mieszkaniu rodziców. I to było długo tak.

  • Czyli jak tata wrócił, pani i brat rozpoczęliście na pewno edukację?


Tak, tak. Ja wiem, że ja chyba już zdawałam do pierwszej licealnej. Na jakiej zasadzie, to nie wiem. Nie, pierwszej gimnazjalnej… Nie.

  • Do licealnej.


Do licealnej, tak, tak.

  • Chyba że to jeszcze była nomenklatura przedwojenna.


Nie, nie. Ja powinnam kończyć szóstą klasę, ale nie wiem, przyznam, że tutaj nie mam pamięci i nie wiem.

  • Czy rodzina osiadła w Bydgoszczy na dłużej?


Tak.

  • A kiedy pani do Warszawy przyjechała?


No tak… Do Warszawy to lepiej było się nie pokazywać. Długo.

  • I też nie było za bardzo do czego tu wracać.


Nie mówiąc o tym, że nie było do czego.

  • Trzeba było rozpocząć nowe życie.


Tak. Wiemy tylko tyle, że tam na Puławskiej wszyscy mieszkańcy zamurowali piwnice, żeby zostawić swój dobytek.

  • Przed opuszczeniem domu.


Tak, przed opuszczeniem. No ale te mury były naturalnie iluzoryczne, więc… […] Zresztą myślę, że sytuacja mojej rodziny i rodziców była zbyt trudna, żebyśmy my wtedy wyruszali na poszukiwanie czegokolwiek.

  • Czyli rodzina osiadła w Bydgoszczy i tam pani, brat, dokończyli szkoły?


Tak, tam próbowała się odbudować jakoś.

  • Tata pracował?


Tak, tata zaczął pracę zaraz po powrocie.

  • Jakie po liceum pani były dalsze ścieżki edukacyjne?


Po liceum Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych w Łodzi. Tam studia ukończone, dyplom i potem byłam tam jako pedagog zatrudniona, no i równocześnie pracowałam twórczo, górnolotnie określając.

  • W jakiej dziedzinie?


W paru dziedzinach, bo zajmowałam się i malarstwem, i scenografią, właściwie kostiumem, i tkaniną unikatową. I mogę tu teraz się przedstawić, że mam w Urzędzie Rady Ministrów realizacje, które są z orłami, w takich łuskach, od pierwszych posiedzeń Rady Ministrów, które jeszcze były w tym takim małym pomieszczeniu zamkniętym. […] I to są realizacje ze skóry, mają taką charakterystyczną łuskę, taką strukturę trochę jak zbroja, trochę… No właściwie to była dawniej struktura stosowana w zbroi.

  • Kiedy stała się pani warszawianką, taką już tutaj osiadłą?


Nie, nie jestem warszawianką osiadłą.

  • Nie?


Nie, bo trudno mi było, bo były różne blokady, meldunek i tak dalej, i tak dalej, brak mieszkania. I dopiero po długim okresie udało mi się kupić to małe mieszkanie tutaj, w którym aktualnie przebywam okazjonalnie. I syn, który też tutaj od czasu do czasu sypia, bo właściwie mieszkanie mam w Grodzisku, ale tutaj to jako taki pierwszy. No, właściwie szukałam zbliżenia do pejzażu, z którego wyszłam.

  • Tak, bo mieszka pani w okolicy bliskiej tamtej lokalizacji, w której była pani w czasie Powstania.


Tak.

  • Czy ma pani jakieś dobre wspomnienia, które wiążą się z tym okresem ciężkim okupacji, Powstania?


No na pewno radość, jak wrócił ojciec. To jest ta chwila, którą tak pamiętam, która była tylko radością, a nie była w tym…

  • A radość z okresu Powstania?


W czasie Powstania? No, wie pani, cały czas była ta nadzieja, nadzieja, i ta wiara w słuszną rację, że to musi zwyciężyć. Myśmy się nie czuli pokonani. Mimo tych strat potwornych nikt się nie… To była po prostu taka oczywista cena. I to wszystko, co nastąpiło, to na pewno było w imię wolności i w imię ojczyzny. Na pewno ojczyzna to była bardzo ważna część rodziny.

  • Dziękuję pani serdecznie za te trudne, bolesne wspomnienia. Dziękuję, że zechciała pani je przekazać, mimo że na pewno nie było to łatwe.


No tak, czułam potrzebę, żeby o tym powiedzieć. Ja to bardzo dobrze wszystko pamiętam. Właściwie mogłabym, gdyby moja projekcja w głowie mogłaby być przenoszona na taśmy filmowe, to byłyby to obrazy. Ja te wspomnienia widzę obrazami i sytuacjami. […]

Warszawa, 23 lipca 2024 roku
Rozmowę prowadziła Hanna Dziarska

Maria Horbaczewska-Wolańska Stopień: cywil Dzielnica: Mokotów

Zobacz także