Józef Zdunowski „Jędruś”
Józef Zdunowski, ale wszyscy wołają na mnie Andrzej, bo to jest zmieniony mój pseudonim.
W 1931 roku.
Tak.
- Bardzo proszę, żeby pan opowiedział o swoim dzieciństwie, domu rodzinnym oraz o latach poprzedzających wybuchu wojny?
Urodziłem się w PIM-ie, ojciec tam pracował.
To jest Państwowy Instytut Hydrometeorologiczny. Tam była taka wieża wielka i tam się wychowywaliśmy. Tu wszędzie były dookoła lasy, lasy, lasy. Legionowo się dopiero kształtowało na początku, można powiedzieć, niemieckiej wojny. Dopiero później ta wojna wszystko przekreśliła. Szkoły tu były wojskowe, do szkół się chodziło i tak dalej, licea były nawet, ale ruch się zaczął, tak jak mówię, już po wyzwoleniu, po 1945 roku. Z tym że jeden przed drugim się kryli, bo tam jedni byli Polakami, a drudzy byli ubekami.
- Jak wybuchła wojna, to do której klasy pan chodził?
Druga, trzecia klasa, trudno mi powiedzieć.
- Jak pan zapamiętał szkołę przedwojenną, te pierwsze klasy?
Muszę powiedzieć, że bardzo przyjemnie wspominam, bo to przeważnie były dzieci wojskowych.
- Pan wychowywał się na terenie wojskowym?
Tak, na terenie wojskowym. To były ładne koszary carskie i świątynia była, taka kaplica była. Ciągle imprezy były do samej wojny; ułani nie ułani, inni, skoki, przeskoki. Tam na sobotę i niedzielę to masę ludzi zjawiało się, przyjeżdżali. To była taka impreza naprawdę czysto polska. Na przykład w dniu marszałka Piłsudskiego szedłem z moim ojcem, wszystko stawało na baczność i stało, dopóki wyła syrena, bo to tak jakby własny ojciec zginął. To była miłość w całym tego słowa znaczeniu – do Piłsudskiego. Po wojnie jechałem teraz autobusem i syrena wyje, ja mówię do kierowcy: „Zatrzymałby się pan”, a on: „Panie, ja to mam go… w plecach”. Widzi pan, to jest kwestia podejścia człowieka do człowieka.
Dwóch starszych braci: Edek i Leszek, obydwaj byli w Armii Krajowej. Obaj ćwiczyli w lasach i tam dostali szlify oficerskie. Po wojnie średni brat przez Niemców był wywieziony, tam się dostał do niewoli angielskiej, można powiedzieć. Tam wstąpił do Wojska Polskiego, przez kilka lat był w Wojsku Polskim, w żandarmerii w stopniu oficerskim. […] Po kilku latach Żymierski tam pojechał i wzywał: „Przyjeżdżajcie do Polski, bo Polska na was czeka”. On tam nie wytrzymał, przyjechał. Niedużo ich przyjechało, większość zostało. [Jak wrócił do Polski,] zaraz go zamknęli. Siedział trzy miesiące; katowali go, bili, pozrywali mu wszystkie szlify, dystynkcje mu pozrywali. Mówił: „Ja byłem dumny, że noszę te napisy…”, a oni: „Tacy jak ty, to nam tu niepotrzebni są”. Tak to wyglądało. Komunizm był bardzo podły; gdzie chcieli, to wchodzili, co chcieli, to robili. Jak otoczyli nasz dom, to już był pięćdziesiąty któryś, to ich tam było kilkunastu. Sypnął [nas] brata kolega. […]
- Był pan w jakiś sposób po wojnie represjonowany przez komunistów?
Tak, siedziałem przez tydzień czasu i byłem kilka razy dwa, trzy dni aresztowany. Tydzień czasu to mnie męczyli na Ochocie. O dwunastej w nocy przyszli, matka płakała, błagała.
- Postawili jakieś konkretne zarzuty?
[Chcieli,] żebym przyznałem się do Armii Krajowej. Gdybym był mądry człowiek, to bym zadzwonił do ZBoWiD-u i bym miał dane, bo ZBoWiD to był jedyny sposób uratowania się akowców. Jak oni byli w ZBoWiD-zie, to ich nie wywozili. Ja oczywiście wypierałem się do końca, oni: „Jak to?”, ja: „Bo byłem za młody”, oni: „Ale młodsi byli”. W ciągu dnia trzech się ich zmieniało i przez trzech byłem obijany. Łzy mi leciały z nienawiści do nich.
Bili, tak. Po głowie, taką linię miałem, miażdżyli palce u nóg, po twarzy bili. Nie wiem, może traktowali mnie jako młodego chłopaka. Dopiero w sobotę, jak już to wszystko przeszło, to jeden z nich mnie wyprowadził za bramę i mówi: „Siedź w domu, nie wychodź, bo skończysz źle”. Mogę się domyślać wszystkiego.
Ja miałem wpadkę jeszcze taką, bo był na Siennej budynek, tam Żydzi mieli swoją ambasadę onego czasu, jeśli to można nazwać ambasadą i o nich tam w Jerozolimie były toczone walki. Potrzeba było ludzi, ale oni chcieli powstańców, bo wiedzieli, że jak powstaniec, to dobry żołnierz. Ja im tam trochę podesłałem, zresztą sam chciałem wyjechać stąd…
- Wróćmy do naszej opowieści. Rok 1939, wrzesień. Jak wybuch wojny wpłynął na losy pana i pana rodziny?
Radio zapowiadało, że [Niemcy] przekroczyli granicę, ale jeszcze była cisza. Tu na Legionowie stały takie huty szkła, duże budynki. Oni już byli przygotowani, stały na nich takie działka czy karabiny. Tu był taki dywizjon pancerny, na poligonie były jakieś działka, no i balony, bo tu baloniarze byli, takie siaty mieli miedzy balonami i na różnych poziomach mieli, Niemcom tymi bombowcami, było ciężko to ominąć. Oprócz tego tutaj jeszcze latały te górnoportowe PZL-ki; te samoloty. Oganiali się, bo byli zwrotniejsi od niemieckich myśliwców. W chmury wpadał, wyskakiwał z drugiej strony, obrócił się jeszcze. Spadł niemiecki myśliwiec i polski myśliwiec, on [pilot] wyskoczył ze spadochronem, to latali sukinsyny dookoła niego i strzelali, bo chcieli go zabić. Pomiędzy szosą Chotomowską i Jabłonną ten samolot spadł, rozwalił się i on tam wylądował, dostał kilka kul. Myśmy tam zdążyli dolecieć, karetka go zabrała. Wiem, że żył, a co dalej było, to już nie wiem. Patrzyło się na te akcje walk lotniczych. Trzeba było uważać, jak on tam nurkował i strzelał, to te kule wszędzie leciały, trzeba było tego uniknąć. Takiego dorniera strącili nasi żołnierze i on jak leciał jeszcze nad ziemią jakieś sto metrów (to bombowiec był) i w pola w kierunku Zegrza wylądował. Nazwijmy to, że wyładował, ale tam on się na pewno rozbił. Kto się uratował, to zwiał, w każdym razie polskie wojsko tam poszło ich wyłapywać w lasach. Ile wyłapali, nie wiem?
W międzyczasie, mniej więcej dwa, trzy dni po rozpoczęciu wojny w wagony nas zapakowali i chcieli te wszystkie rodziny wojskowe wywieźć na wschodnie tereny, że tam nie będzie wojny… Były założenia zupełnie inne. Dojechaliśmy tylko do Pragi. Na Pradze Niemcy bombardowali wszystko i tam rozwalili kilka wagonów z dziećmi i tak dalej. Żołnierze też tam byli, wyszli i mówią: „Uciekajcie, bo tutaj nikt nie przeżyje!”. Do Kobyłki najpierw, po rowach trzeba było iść, bo jak Niemcy lecieli, to od razu strzelali. Z Kobyłki potem przez Czarną Strugę wróciliśmy do domu, tu już był spokój, można powiedzieć.
- Pamięta pan wkroczenie Niemców do Legionowa? Kiedy pan ich pierwszy raz zobaczył?
Zobaczyłem ich pierwszy raz po drodze. Oni kontrolowali, byli grzeczni, muszę powiedzieć. Tu w Legionowie, jak była potrzeba kopania okopów, to oni obwieścili. Zebrała się ta średnia klasa, od starszego do młodszego – do wykopania okopów. Stamtąd – jak wykopali, to ich… Ja to pamiętam, bo na tych peronach w Legionowie cała ludność przyszła na pożegnanie. Ładowali ich w towarowe wagony i wyjeżdżali do Prus Wschodnich. Wie pan, to nie był płacz, to był szloch, matki, żony – te chłopaki to byli takie dwudziestolatki. To wszystko płakało, żegnało, a oni machali rączką i śpiewali taką ludową piosenkę: „Wyganiała Kasia rano rączki po rosie”. Ja też płakałem. Oni pojechali, brat stamtąd w Prusach uciekł, to znaczy później, jak już tam byli Rosjanie. Jak Rosjanie robili? Jak szła grupa, na przykład stu osób, kilkadziesiąt, to brali do niewoli, a jak szło kilku, to strzelali. Nie chciało im się. Potem z pociągu skakał [brat]. Dostał się do partyzantki, w partyzantce był tam jakiś okres czasu i trafił do domu, wrócił.
- Pod czyją opieką był pan w czasie okupacji? Rodzice byli obydwoje?
Rodzice byli oboje. Ojciec był wywieziony, jak był koniec Powstania. Ojciec miał taki pluton, który miał obstawiać lotnisko na Okęciu, bo tam miały lądować alianckie samoloty, a że się Rosjanie wypieli tyłkiem, wstrzymali ofensywę i dali wolny luz zniszczeniu Warszawy, to już nie było sensu nawet. Poszła duża grupa z Legionowa, niektórzy jeszcze żyją, są tutaj; to walczyli na Bielanach, przy Puszczy Kampinoskiej akcje robili.
- Czy w czasie okupacji uczęszczał pan do szkoły?
Tak, chodziłem.
Powszechna.
- Ojciec działał w konspiracji?
Tak. Wszyscy działali.
- Proszę opowiedzieć, jak ojciec i bracia trafili do konspiracji, co pan wiedział o tym, czy cokolwiek mówili?
Konspiracja. Ja panu powiem, jak to było. Przez nasz dom przewijało się masę ludzi. Dowódca plutonu pan Dyczewski bywał, bo tam lubili sobie drinka wypić, i mówi: „ Józio by mi się przydał”. Myślałem, że jakiegoś lwa ze mnie zrobią. Matka nie chciała, płakała, ale ja się rwałem do tego. Ojciec nie miał nic przeciwko temu. Szło pismo do Londynu. Poszło w tym piśmie, że jest taka sytuacja, taki łącznik przydałby się. Londyn przypieczętował, miesiąc później przyszła [odpowiedź]. Dostałem pseudonim „Jędruś”. Dwa, trzy razy w tygodniu, w zależności od sytuacji, musiałem do późna w nocy wędrować. Spotkania były bardzo miłe, aczkolwiek ta szosa warszawska była zawsze [niebezpieczna]. Trzeba było przebiegać, bo jeździły niemieckie czołgi, strzelały, ale generalnie można było wytrzymać.
- Jak wyglądało życie w okupowane Polsce? Pan miał trzynaście, czternaście lat, jak wybuchło Powstanie, jak pan to zapamiętał z perspektywy młodego chłopca?
Dzień przed Powstaniem szliśmy z sekcją brata, bo Niemcy opuszczali koszary, robili luz dla frontowego wojska, a ponieważ koszary znało się dobrze, szliśmy tam po broń, żeby wydobyć amunicję. Ja tam byłem przewodnikiem. Wkraczamy na pierwsze piętro żandarmerii, a na ścianie wisi wielki obraz Hitlera, to złapałem szablę i zwaliłem to na ziemię. Patrzę, a z drugiej strony jest obraz marszałka Piłsudskiego, piękny szkic węglem zrobiony. Oczywiście wyjąłem go i zabrałem, ale niestety nie przetrwał długo, bo Rosjanie go zniszczyli. Trzeba było skrzynie z amunicją, z granatami, z innymi, co z broni było, powynosić do lasu, w różnych kierunkach. To był nasz pierwszy dzień tam. Tam mój kolega szedł, Kazik Pitucha, syn porucznika. Ja musiałem pójść na Legionowo – poszedłem po drugiego brata z chłopakami, bo nie było ludzi do noszenia tego, to wszystko było mało. Jak ich zostawiłem, poszedłem tam – Niemcy, ci co wyjeżdżali z koszar, nie reagowali nic, im wszystko jedno było – spotykam brata z jego chłopakami, mówię, że idziemy tam, bo jest dużo amunicji, trzeba to przepenetrować. Nadjeżdża niemiecki pociąg sanitarny, okna pootwierane, bo to była niedziela bodajże, a potem we wtorek był pierwszy dzień Powstania. Nadjeżdża, a Niemcy machają do nas rękami: „Do domu jedziemy, koniec wojny” – serca otwarte mieli. Stanęliśmy, też machamy rękami, jakaś łajza z domu wzięła pistolet i strzeliła z pistoletu, guzik im zrobiła, no to wtedy oni: „My tu z sercem, a wy tak?!”. Złapali maszynowe karabiny i zaczęli pruć. Leżałem za krawężnikiem i modliłem się, bo wiedziałem, że to już jest koniec, żegnałem się z tym światem. W pewnym momencie pociąg rusza, a jak ruszył to oni, machnęli ręką. Stałem ja i siedmiu, ośmiu chłopaków – starsi ode mnie, a staliśmy jak sople lodu, człowiek zaniemówił, że przeżył to. Sam sobie nie wierzyłem, że to przeżyłem.
Nikt nie zginał, no właśnie nikt. Tylko od betonu odbijały się kule, iskry leciały, swąd, zdawało się, że to ręka Boża nas ocaliła. Biegiem lecimy do koszar, wpadamy do koszar, wchodzę w drzwi i dowiaduję się, że Kazik nie żyje. Oni jak poszli z tymi skrzynkami, przenosili amunicję, to wszystko – może był słabszy od innych, nie wiem, jak to było – krzyczymy: „Kazik, padnij” – dosłownie mu dwa kroki zostały do krawędzi tego lasu. On tak chciał do tego okopu wskoczyć, tak czekał tej chwili, kiedy będzie mógł walczyć przeciwko Niemcom. Tam był [niezrozumiałe], to jest taka obocznica niemiecka, tam pociąg się zatrzymywał, padł strzał, dostał [w szyję] i trup na miejscu. Długie lata się upominałem, [by była] jakaś pamiątka, ale ludzie u nas są różni. Teraz już jest na cmentarzu.
Stamtąd [z koszar] to, co się dało wynieść, to się wynosiło, potem jeszcze z innych koszar wynosili. Były już utarczki z Niemcami, bo w Jabłonnie w pałacu Potockich stała Dywizja Pancerna „Herman Goering”, akcje były na Warszawę. Niektórzy piszą i głupio piszą, niepotrzebnie piszą, bo poszło 20–25 chłopaków z karabinami… Chodziło o to, żeby pokazać, że jesteśmy, że czuwamy, żeby oni wiedzieli… Ostrzelali pociąg i tak dalej, ale byli tacy, co opisują, że masakrę z Niemców zrobili, zniszczyli – głupoty piszą, chcą się pochwalić. Takie były akcje tu, w Nieporęcie, w Zegrzu.
- Jakieś akcje dywersyjne były prowadzone przez „Obrożę”?
Były, ale nie w naszej bezpośredniej okolicy, bo tu było Niemców od nagłej cholery i oni by się na ludności zemścili. […]
- Pan bywał w Warszawie przed wybuchem Powstania?
Byłem i byłem pierwszy w Warszawie, jak tylko Rosjanie weszli. Byłem dosłownie na przełomie lutego – marca, szedłem od Dworca Wschodniego, aż do tego dworca na Targowej, bo chciałem się dostać do rodziny do Łowicza. Szedłem po tych górkach, miedzy górkami porozrzucane krzyże, ja to w oczach mam. […]
- Jak pan to zapamiętał, jakie emocje budził w panu ten widok?
Jakie we mnie budził emocje? Wie pan, we mnie budziły [emocje] te krzyże sterczące, z napisami, kto zginął, ile miał lat. Ludzi nie było, mury tylko stały i gruzowiska wielkie. […] W każdym razie, co zobaczyłem w Warszawie, to aż się nie chce wierzyć. Mam taką grubą księgę ze zdjęciami. […] Znałem dużo chłopaków, dużo ginęło chłopców z Legionowa i na placu Trzech Krzyży i na Woli, i tu, i tam. Niektórzy są przeniesieni, niektórzy tam we wspólnych grobach pochowani.
- Gdzie walczyli pańscy bracia? Też tutaj w oddziałach w rejonie Legionowa czy do Warszawy przeszli?
Część przeszła do Warszawy, cześć została tutaj. Niemniej Legionowo wspierało [Warszawę], bo łącznicy chodzili, przeprawiali się przez Wisłę… Chociażby Niemców oderwać czy jakieś kolumny zaatakować. Na Bielanach, tam kiedyś było lotnisko, to tam akcje szły, dużo ginęło.
- A wejście żołnierzy radzieckich? Kiedy oni weszli do Legionowa, w lipcu, sierpniu? Kiedy to było?
[…] Jak Rosjanie weszli, to ja byłem w Legionowie, bo wróciłem do Legionowa. O Niemcach wam mogę dużo opowiedzieć, bo to byli bardzo sympatyczni ludzie, którzy nam dużo pomagali.
Tak.
- W jakich okolicznościach?
Jak pociski uderzyły w schron. Schron rozwalony, belki poleciały, piach zasypuje, dziadek, babcia zginęła, ja byłem u babci na kolanach – guza tyko miałem. Oni z tego czołgu zeskoczyli, bo jechali rano, po południu wracali, następna grupa jechała – taki dzień roboczy. Odwalili to wszystko i mnie z matką uratowali, to najlepszy dowód jest. Oni własnym Niemcom, którzy wyganiali na początku Polaków, to pluli pod nogi: „Na front idź, a nie tu z ludźmi walczysz”. Wehrmacht się w ogóle nie odzywał. […]
Zaraz powiem. Niemcy o szóstej rano wyjeżdżali, to trzęsła się ziemia, drżała. A co jest ciekawe, ani jeden strzał rosyjski nie padł. Tak normalnie to oni strzelali na chybił trafił, raz tu, raz tam i tak dalej. Zawsze padało na ludność cywilną czy w puste domy, niż na Niemców. O dziewiątej już ostatni czołg [jechał], to ci Niemcy na pożegnanie machali, żegnali się, no, znali nas. Druga godzina po południu, patrzę – parkany leżały na ziemi, szło się tak na przełaj, idzie Rosjanin, dwóch Rosjan szło. Pamiętam plakaty niemieckie, to było tak pokazane krytycznie, jak oni [Rosjanie] wyglądają, ale jak zobaczyłem tych rusków, to okazało się, że na plakatach to oni piękni byli. Patrzę, a on karabin na sznurku, kolba mu się gdzieś koło kostki obija, temu sztychy stały nad głową… Jak mechanik samochodowy dosłownie, brudni. Na plecach worek na sznurku zawiązany, na sznurku garnek, bo na tym garnku musiał sobie ugotować jedzenie, inaczej by z głodu zdechł. Własnym oczom nie wierzyłem. Oni pytają:
Kuda Germańcy paszli?. Po nich dwie godziny później przyjechał taki amerykański samochodzik osobowy, no i byli oficerowie. Nie spytał się, gdzie Niemcy poszli, tylko o swojego żołnierza, gdzie ich żołnierze poszli. Ja mówię: „Poszli tam gdzieś”.
Jak [to miejsce] wyglądało? Były koszary carskie, w kiepskim stanie, ale jeszcze stoją niektóre budynki, i nie wiadomo, co zrobić z nimi. Chodziło się albo czołgało po tych budynkach, bo ruski jak spały, to na słomie i tam mógł pan znaleźć i amunicję, i granaty, i kupy narobione też było, bo to [żołnierz] nie wychodził, tylko robił, załatwiał się. Oni, wie pan, w schronie – w okopie, on sobie garnek brudny taki na ogniu zapalał, kaszy se wsypał, to jego całe utrzymanie było. Tak rosyjscy żołnierze wyglądali, brudni niesamowicie. Ci co wchodzili do Legionowa, trudno powiedzieć, że byli jacyś tacy źli. Natomiast spotkałem rusków na Warmii i Mazurach. Tam całą grupą pojechaliśmy, bo tutaj wszystko rozkradzione, to się jechało coś z tych Niemiec przywieźć. W takim pałacu poniemieckim byłem – piękny pałac […], wychodzę (Niemki tam na takich centryfugach pracowały) i stoją takie dwa małe krzyżyki, a tam dalej troszeczkę większe. Pytam się, co to za krzyżyki. To takie gnojki cztery, pięć latek i ci Rosjanie ich zastrzelili. Nie wiem, w jakiej kolejności, a potem ojca i matkę. […]
- Pańscy bracia dostali się do niewoli?
Leszek, ten brat średni, był wywieziony i tak jak powiedziałem, tam Anglicy go wzięli do niewoli, a ten tutaj dostał się do rosyjskiej niewoli przez partyzantkę. Wrócił tutaj później i jakiś tydzień potem wzięli nasz dom otoczyli, kilkunastu ubeków, ze wszystkich stron z karabinami, no i oczywiście brata aresztowali, ojca aresztowali. Ja zbierałem kule w pudełku, że może się przydadzą, matka moja tymi pudełkami w nich rzucała, jakoś nie reagowali na to specjalnie. Ojca wcześniej trochę puścili, braciszka trochę później. Brat to po kilku latach wrócił.
À propos jeszcze, jak wyglądało w czasie. Kiedy Powstanie zaczęło upadać, trzeba było rozwiązywać się, przenosić i tym podobne, ojciec ten cały swój pluton przyprowadził. Weszli do mieszkania, wiek taki czterdziesto-, czterdziestoparolatki, trudno powiedzieć, no dla mnie to byli dziadki, weszli i jakby im kto kazał na komendę – stoją na baczność i śpiewają „Rotę”. Płakali jak dzieci, ja płakałem też. Oni chcieli walczyć, a tu się wojna dla nich skończyła.
- A dla pana wojna kiedy się skończyła?
Za okresu komunizmu. Ja nie poddałem się do końca, kawałów różnych się narobiło, postrzelało się do nich, powygłupiało się, jak to się mówi. Pracowałem w biurze projektów, przyszedł stan wojenny, wyrzucili mnie z pracy, Kościół mnie podtrzymywał, ratował […]
- Dlaczego młodzież w okresie okupacji była tak patriotycznie nastawiona?
Ja panu powiem; ludność w okresie lat trzydziestych, do 1939 roku, po tych stu dwudziestu trzech latach niewolnej Polski [była inaczej nastawiona] – tworzyła się nowa Polska. Wszyscy byli naprawdę Polakami – czy to była kobieta, czy to był mężczyzna. Spotkania na kawce tu, tam, ówdzie… Dużo było rozmowy, ale mi się zdaje, że wszyscy czuli się Polakami, dzisiaj nie tak łatwo [można to] powiedzieć. [...]
- Co ma pan do przekazania młodym ludziom dzisiaj? Jakąś myśl, jakieś spostrzeżenie? Jak być patriotą?
Jeśli chodzi o kulturę naszego społeczeństwa, długo my jej nie odbudujemy, do takiej, jak była przed wojną. [...]
Legionowo, 3 grudnia 2010 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Rosłon