Jerzy Jaworski „Ślepowron”
Działalność konspiracyjną rozpocząłem wczesną wiosną 1943 roku. Wchodziłem w skład drużyny „Szarych Szeregów”, która rekrutowała się z kolegów, którzy ukończyli szkołę powszechną – wówczas tak nazywaną – z tej samej klasy. Takie były zasady konspiracji, że tworzyły się ogniwa konspiracyjne wśród osób bardzo dobrze znanych, od dziecka prawie, tak jak myśmy się znali, do których miało się zaufanie. Przysięgę złożyłem z całą drużyną w podziemiach pałacu Prymasowskiego przy ulicy Senatorskiej. Później dowiedziałem się, że przysięgę odbierał od nas Władysław „Orsza” Broniewski, legendarny przywódca odbicia Janka Bytnara pod Arsenałem. Dopiero później, po tak zwanym wyzwoleniu, dowiedziałem się, że to była ta postać, która odbierała od nas przysięgę. Działalność konspiracyjna, oparta wówczas na wzorach harcerskich, ograniczała się do wykonywania różnego rodzaju zadań, które nakładało na nas zwierzchnictwo, a drużynowy nakazywał. Było to zdobywanie sprawności harcerskich, składanie meldunków w zakresie obserwacji transportów niemieckich, które w czasie wojny z Sowietami przechodziły na wschód. Posterunki były przy wiadukcie na Targówku. Tam musieliśmy składać meldunki. Poza tym mieliśmy takie zadania, jak opieka nad grobami żołnierzy. Pod Radzyminem na przykład cmentarz żeśmy uprzątali. Przechodziliśmy szkolenie w zakresie opatrywania ran i bandażowania. Wykonywałem, nieświadomie nawet, z efektem końcowym, [o którym] się dopiero później dowiedziałem, takie zadanie z kolegą, które było nam wyznaczone przez drużynowego. Stolarnia, która [znajdowała się] na Pradze, na rogu ulicy Czynszowej i Wileńskiej, produkowała wyroby dla Niemców. Mieliśmy za zadanie zrobić szkic sytuacyjny tej stolarni. Dopiero później dowiedziałem się z literatury, że ta stolarnia została spalona. Myśmy tego nie wykonywali, tylko mieliśmy za zadnie zrobić taki szkic. Pamiętam, żeśmy się tam zapowiedzieli, że chcemy jakąś deskę kupić i żeśmy wyrysowali, gdzie [są] sztaple z drzewem, gdzie jest kantor. Takie było zadanie. No i [wykonywaliśmy] szereg zadań w zakresie małego sabotażu. Nie będę tu już wymieniał, jeżeli państwo będą chcieli skorzystać z kroniki, którą tutaj przekazuję na płytce, to możecie sobie poszerzyć. Każda drużyna w „Szarych Szeregach” miała swoje zadania, często podobne, często odmienne.
- Proszę opowiedzieć o tym, w czym pan uczestniczył, o swoich doświadczeniach.
Na początku marca 1944 roku nasza drużyna, [to] znaczy koledzy, uważali, że ta działalność nie zaspokaja naszych patriotycznych dążeń. Nie mamy znacznych sukcesów. Byliśmy już chłopcami wyrośniętymi, że tak powiem.
Drużyna „Zawiszy”, imienia Chrobrego. Ona później, w czasie okupacji zmieniała nazwy.
W dzielnicy Praga. Jak już zaznaczyłem, właściwie cała drużyna rekrutowała się ze szkoły [numer] LXXXIX imienia Stefana Żeromskiego, która mieściła się przy ulicy Środkowej, na Pradze. Nasze ambicje sięgały trochę dalej. Drużynowy nawiązał kontakt z Armią Krajową na Ochocie i cała nasza drużyna przeszła na Ochotę do zgrupowania „Odwet”. To był Batalion „Odwet” czy Zgrupowanie „Odwet”, tak to się nazywało. Pamiętam, pluton [421].
- Pamięta pan nazwisko drużynowego?
Wtedy, w okresie „Szarych Szeregów” naszym drużynowym był Wiesław Faryński pseudonim „Żubr”. Myśmy z całą drużyną, [ze swoimi] pseudonimami przeszli do IV Obwodu na Ochocie. Plutonowy mieszkał na Żoliborzu i przyjeżdżał do nas na Pragę, konkretnie na ulicę Stalową, do rodziny Hoffmanów. U nich w mieszkaniu nas szkolił. Przeszliśmy tam przeszkolenie w zakresie obsługi granatu, pistoletu vis, karabinu KB wz. 98 a. To [mi] się utrwaliło, bo jeszcze definicje trzeba było pamiętać.
To było wczesną wiosną 1944 roku. Istnieje taka dokumentacja w książce, poświęconej okresowi okupacji – w trzech tomach w zasadzie – gdzie doktor Nowik, który jest autorem tej dokumentacji, opisuje w oparciu o dokumenty i rozkazy, że naszemu drużynowemu za wyprowadzenie drużyny z „Szarych Szeregów” bez zgody władz „Szarych Szeregów” udzielono nagany. Ostatecznie rozkazem zwolniono nas z „Szarych Szeregów”. Takie są dokumenty w tej książce.
Zbliża się okres przedpowstaniowy. Na tydzień i jeden dzień, bo Powstanie było we wtorek – jak wszyscy pamiętają – na tydzień przed Powstaniem, w poniedziałek jest polecenie, że mamy się stawić na zgrupowanie już do Warszawy. Celem naszego działania będzie obiekt na placu Narutowicza, to znaczy dom akademicki, który istnieje dzisiaj w prawie identycznym stanie, jak wyglądał w czasie okupacji. Był to prawie bunkier. Cały ten blok akademicki to był właściwie bunkier, w którym przebywali Niemcy. […]. Ten blok na placu Narutowicza, ten dom akademicki miał być obiektem, który mieliśmy zdobywać. Ze względu na to, że wszyscy z tej drużyny mieszkali na Pradze, to każdy musiał szukać kogoś [po lewej stronie Wisły], w pobliżu placu Narutowicza, aby móc sobie znaleźć jakąś siedzibę do momentu rozpoczęcia Powstania. Ja z dwoma kolegami – wziąłem ich [do mieszkania] blisko placu Trzech Krzyży – nocowaliśmy u znajomej mojej i moich rodziców. Dwóch [kolegów] wziąłem ze sobą i we trzech zgłosiliśmy się tam. Ona nas przyjęła i tam żeśmy nocowali. To był poniedziałek, tydzień – jak zaznaczam – przed Powstaniem. Następnego dnia przyszedł do nas plutonowy na rozmowę: „Na razie nic się nie dzieje, macie dalej nocować”. Ta kobieta, która nas tam trzymała, karmiła nas. Nie było żadnej innej pomocy ze strony organizacji, która by nas miała karmić.
Z poniedziałku na wtorek nocujemy, jesteśmy karmieni. W dzień idziemy na plac Narutowicza, żeby – jak to się mówi – przeprowadzić wizję lokalną. Mieliśmy wyznaczone również [miejsce] na ulicy Spiskiej 10 mieszkania 18, na czwartym piętrze. W razie alarmu, rozpoczęcia Powstania mieliśmy się tam zgłosić po broń. Obchodząc ten obiekt na placu Narutowicza, sami żeśmy się zastanawiali, czy to jest w ogóle możliwe, żeby to zdobyć jakimikolwiek sposobami. Pocieszaliśmy się, że może on został podminowany, że może go podpalą. Zdawało się nam, młodym ludziom, że w warunkach okupacyjnych i obsadzie Niemców w tym bloku, to jest nie do zdobycia. Nocujemy z wtorku na środę w tym samym domu i akurat jest nalot samolotów radzieckich. Zostaje zbombardowane obecne muzeum, ten sam obiekt Muzeum Wojska, czy ten, co jest Muzeum Narodowe. To było bardzo blisko, bardzo odczuliśmy wybuch bomb. To było blisko, przy placu Trzech Krzyży, zaraz właśnie myśmy tam na Żurawiej, u tych państwa nocowali. Oni mieli sklep spożywczy i jednocześnie mieszkanie na parterze. Jak te bomby zostały zrzucone i ten straszny wybuch, [który] wszyscy w tej kamienicy odczuli, [było] słychać, jak wszyscy lokatorzy zjeżdżają do piwnic, do schronu. Wchodzi taka kobieta i mówi: „Co, pani Wodzyńska, nie schodzicie do piwnicy?”. I zobaczyła nas trzech jak myśmy leżeli, mieliśmy spanie przygotowane, że tak powiem na ziemi, do snu żeśmy się układali. No, ale przenocowaliśmy i przychodzi właścicielka tego mieszkania, która nas gościła i mówi: „Słuchajcie, nie mogę was dłużej tutaj trzymać, bo ta kobieta, co tu weszła i was zobaczyła, to jest folksdojczka [...] – i jak was zobaczyła, to ja się boję, że może mnie zadenuncjować”. Tego samego dnia odwiedził nas plutonowy, [który] mieszkał na Żoliborzu i mówimy, jaka jest sytuacja, [że] nie mamy już tu noclegu. Mówi: „Słuchajcie, zabieram was na Żoliborz”. On stamtąd pochodził.
Pamiętam, że ulokował nas gdzieś na strychu, to znaczy na takim poddaszu, gdzie na stołach żeśmy spali. I tam chyba dwa dni żeśmy wytrzymali, ale byliśmy tak: bez jakiejkolwiek opieki, [bez możliwości] żeby się gdzieś pożywić, brudni, bo to już trzeci dzień. Powstanie nie rusza. On wydaje nam polecenie: „Macie wrócić do domu na Pragę i czekać na łącznika, który was zawiadomi”. To był już czwartek czy piątek. Jakoś tak to się układało. My byliśmy we trzech, bo reszta kolegów z drużyny zadekowała się w jakiejś szkole podstawowej w pobliżu placu Narutowicza. To był lipiec, szkoły były nieczynne. Oni się tam jakoś ulokowali. A myśmy wrócili na Pragę i czekaliśmy na łącznika. Łącznik nas żaden nie zawiadomił. Powstanie zastało nas na Pradze. To jest taki jeden rozdział, co się działo na Pradze…
- Gdzie panowie spędziliście ten czas do wybuchu Powstania?
W rodzinnych domach, na Pradze. Ja mówię o tych trzech kolegach. Reszta została w tej szkole podstawowej i oni właśnie brali udział w Powstaniu.
- A pan, przy jakiej ulicy mieszkał?
Przy ulicy Stalowej. Co się działo na Pradze? Na Pradze Powstanie trwało właściwie około trzech dni, jeżeli można to tak określić. Pod koniec sierpnia zaczęły się represje wobec mieszkańców Pragi, które polegały na tym… nie mówiąc już o rozstrzeliwaniach, które w czasie Powstania miały miejsce…
- A co pan pamięta z tamtych dni?
Byłem w domu rodzinnym i wśród sąsiadów. Natomiast pod koniec sierpnia Niemcy wydawali takie dokument, żeby się wszyscy mieszkańcy, głównie mężczyźni, w wieku, że tak powiem, poborowym, żeby się stawiali na Dworzec Wschodni, że będą ich wywozić na zachód. Niestety to nie bardzo chwytało. Mieszkańcy nie chcieli się temu podporządkować. Nawet mnie matka przyniosła takie zaświadczenie. Ale wszyscy się trzymali swoich domów rodzinnych, wszyscy mieszkańcy, lokatorzy, nikt tam [się nie podporządkowywał]. W związku z tym, że Niemcy się zorientowali, że jest taki opór mieszkańców, postanowili na siłę ewakuować mężczyzn z Dworca Wschodniego na zachód. Zaczęli to robić w sposób systematyczny, ulicami, od Grochowa [zaczynając]. W momencie kiedy zbliżali się do ulicy Stalowej, żeby pacyfikować, w sensie zabierać mężczyzn, myśmy z rodzicami i sąsiadami uciekli na Targówek. Bo to była następna… Wyczuwaliśmy, że to będzie następny moment, chcieliśmy [go] oddalić, dlatego że wojska sowieckie już w zasadzie, jak to się mówi, zbliżały się do Warszawy i wydawało się, że lada moment to się uda jakoś przeczekać. W związku z tym, że takich jak my, z takim pomysłem, było bardzo dużo, prażan, następnego dnia o piątej rano [Niemcy] otoczyli cały Targówek. Było takie polecenie, że wszyscy mężczyźni muszą się stawić na ulicę Radzymińską, koło pierwszego dworca kolejki dojazdowej, która wówczas chodziła do Radzymina.
To było gdzieś, na przełomie sierpnia i września. Ja jeszcze próbowałem wyrwać się z matką z tego miejsca, bo tam już było mnóstwo tych mężczyzn, ale mnie zatrzymał niemiecki policjant na wiadukcie, gdzie chciałem przejść na ulicę Stalową i nakazał wrócić. Ojca zabrali za druty, jak to się mówi. Tych wszystkich mężczyzn w wieku, w cudzysłowie, poborowym prowadzili ulicami Radzymińską, Ząbkowską do ulicy Targowej i tam ustawili nas szesnastkami. Rozdzielali jednych w prawo, a drugich w lewo. To znaczy jednych gdzieś na Grochów, a nas doprowadzili do [ulicy] 11 Listopada na tereny koszar dawnego 36. pułku piechoty, który tam [stacjonował]. Ten teren do dzisiaj jeszcze istnieje, taki zabudowany. Tam do tej całej grupy podchodzi taki Ślązak, łamaną [polszczyzną] z takim śląsko-niemieckim akcentem mówi, żeby kolejarze wystąpili. Ja byłem fikcyjnie zarejestrowany w szkole zawodowej, która niby miała przygotowywać młodzież do pracy na kolei i w warsztatach kolejowych, które były na Bródnie. Trochę w naiwny sposób, ale się zakwalifikowałem na kolejarza. Miałem ze sobą tę marynarkę kolejarską, bo ze względu na to, że byłem zarejestrowany do tej szkoły, dwa razy w tygodniu [tam] chodziłem. A uczyłem się na tajnych kompletach u Władysława IV, miałem też prawo noszenia tej marynarki kolejarskiej i miałem też dowód tej szkoły. Zgłosiłem się na kolejarza. Tak zgłosiło się dużo innych mężczyzn, nieważne, czy mieli powiązania z koleją, czy nie. Wyprowadzili nas na wiadukt przy Targówku. Dokładnie w to miejsce, gdzie się zjeżdża w stronę ulicy Wincentego. Przygotowane były trzy wagony i parowóz pod parą. Tam nas wszystkich załadowali. Przeżyliśmy potężny stres, dlatego że już było ciemno i tam jest taki rozjazd torów kolejowych, który idzie Warszawa Praga, Dworzec Gdański i w stronę Pragi. Jest takie miejsce, cmentarz choleryczny to się nazywało, to znaczy tam, gdzie przed pierwszą wojną światową była zaraza cholery czy czerwonki, ja już tego nie pamiętam. Myśmy wszyscy myśleli, że oni nas tam rozwalą. Stoimy w tych wagonach, a oni nas [nie wiozą] ani w lewo, ani w prawo. Od tego momentu, jak nas załadowali, odjechaliśmy kilkanaście, może kilkadziesiąt metrów i dalej nie jedziemy. Słychać jakieś niemieckie krzyki. To był pierwszy poważny stres, że oni nas tam rozstrzelają. Oni nas w końcu zawieźli na bocznicę, na Pelcowiznę, na tyły zakładów kolejowych, które były przez Niemców rozbudowane.
Tam zaczęliśmy pracować przy załadunku. Wywozili wszystko, od podkładów kolejowych, szyn, do maszyn. Myśmy to wszystko ładowali. Oni mieli opanowany most Gdański i tamtędy wywozili cały majątek zakładów z tego terenu. Tam żeśmy mieszkali w wagonach, karmili nas. Jeszcze Niemiec wygłosił łamanym językiem śląsko-niemieckim takie przemówienie. Pamiętam jak dzisiaj, jak zrobił pierwszą zbiórkę i mówił: „Jodło będzie dobre, robota nie będzie ciężko”. On tak nas tam przywitał. Myśmy w tych wagonach spali, z tym że cały czas nasz skład był pod parą, to znaczy parowóz był pod parą. Za parowozem [byli] Niemcy i ciężkie karabiny maszynowe, które były zamontowane, [później] nasze trzy wagony z tymi kolegami i z tymi, co tam pracowali, i na końcu znów wagon z obsługą karabinów maszynowych. Myśmy tam pracowali całymi dniami, posiłki były takie… Jedliśmy w zasadzie to samo co Niemcy, chociaż żeśmy ich tam nie podglądali.
Jest taki dzień, który pamiętam. Może to było 10 września, gdzieś w tych granicach. Ktoś krzyknął, że Rosjanie w Piekiełku. Piekiełko to była taka miejscowość, która teraz właściwie chyba nie figuruje na mapie Warszawy. To było tak w kierunku Jabłonny, jak Buchnik, jak Żerań. Sowieci w Piekiełku. Niemcy zaczęli w panice wskakiwać do tego wagonu. Rzucali nawet po drodze żywność, która była w miejscowej kuchni. Nas zaryglowali i wiozą parowozem do Warszawy przez most Gdański. Przeżywamy tam też strzelaninę. Prawdopodobnie Powstańcy w Warszawie atakowali na terenie ówczesnego Dworca Gdańskiego, bo strzelali w nasze wagony. Były strzały w nasze wagony. Padliśmy na podłogę i nikomu się nic nie stało. Od następnego dnia, codziennie rano o piątej wozili nas do pracy i codziennie po południu wracaliśmy przez most Gdański. Aż pod Włochy nas nieraz wozili tą trasą. Jest dzień chyba 12, może 13 września. Zawieźli nas też tam za most Gdański. Widzimy już samoloty radzieckie, jak krążą nad Pragą. Godzina mija… zawsze o piątej wieźli nas do pracy i wygląda na to, że oni nas już na Pragę nie przywiozą. Była chyba dopiero godzina dziewiąta czy dziesiąta, wiozą nas z powrotem na Pragę, na Pelcowiznę, na to miejsce, gdzie myśmy ciągle stawali i zamieszkiwali w tych wagonach. Ale czuliśmy, że koniec jest już bliski i że oni nas już więcej mogą nie zawieźć na tę zachodnią, warszawską stronę. I ja postanowiłem stamtąd uciekać. Koledzy nie dali się namówić. Bali się, bo rzeczywiście wszędzie pusto. Wykorzystałem taki fortel, że wchodziło się po wodę poza obręb pilnowania przez Niemców, do ogrodu, gdzie była pompa. Kobiety musiały stamtąd pompować wodę do kuchni. [To była] taka pompa ogrodnicza. Zmówiłem się z jedną kobietą. Małą walizeczkę, którą miałem ze sobą, włożyłem w ten kocioł, wziąłem za drugie ucho i mówię: „Idziemy po wodę”. Ja już [jej] powiedziałem, o co chodzi, ale kobieta była przychylna. Jakieś sto metrów poszedłem, [tyle] trzeba było przejść po tę wodę, za to miejsce pilnowania przez Niemców. Zostawiłem ją w ogrodzie przy pompie i zacząłem iść w stronę domu rodzinnego. To było mniej więcej na wysokości wejścia do cmentarza Bródnowskiego od strony Bródna, tam, gdzie żeśmy pracowali na bocznicach.
- Ci koledzy, o których pan mówił, to byli koledzy z Powstania?
Nie, jeden to był kolega ze szkoły, gdzie byłem fikcyjnie zarejestrowany. Jego znałem i do niego żeśmy próbowali uciec i nocować w tym domu. Ja tam miałem tylko jednego kolegę, z którym byłem bliżej zaprzyjaźniony. Postanowiłem uciekać. Przeszedłem jakiś kilometr drogi. Na wysokości, gdzie jest dzisiaj tak zwany dworzec Warszawa Praga – to jest na Bródnie, po lewej stronie – słyszę krzyk nad głową
Halt! Jest tam do dziś takie przejście nad torami na peron. Patrzę, że to chodzi ten
Bahnschutz, [niemiecki] policjant kolejowy. Schodzi do mnie po schodach i pyta się, skąd ja się tu wziąłem i gdzie idę. Ja miałem przy sobie na szczęście ten dokument, gdzie Niemcy informowali, żeby przyjść na Dworzec Wschodni, do tej ewakuacji na zachód. Wyciągnąłem to z kieszeni i zacząłem go bujać. Mówię, że po prostu byłem u ciotki na Żeraniu, już nie pamiętam, wymieniłem jakąś miejscowość. Mówię: „Mam tu wezwanie na dworzec i idę na ten dworzec, żeby Niemcy mogli mnie na zachód ewakuować”. No i puścił mnie. Szedłem później wzdłuż ulicy Odrowąża. To jest przy cmentarnych murach, gdzie była okopana ciężka artyleria niemiecka. I z tą walizeczką, w tej marynarce kolejarskiej, jeszcze założyłem krótkie spodnie, żeby się, że tak powiem, odmłodzić, szedłem wzdłuż obozujących tam Niemców, obsługujących artylerię. Później jak wpadłem w ulicę Szwedzką w swoje opłotki [i] wróciłem do domu.
Minęło dwa dni, może trzy, jak Rosjanie wkroczyli na Pragę. Pierwszy moment tej iluzorycznej wolności, jak mogę [to] dzisiaj określić, to był, jak zobaczyliśmy z bramy, jak konspirator z karabinem przebiegał przez ulicę, już z podziemia. Okazało się, że to był żołnierz Armii Ludowej, która się ujawniła. Usłyszeliśmy wtedy propagandowe wozy radzieckie. Posuwały się od ulicy Targowej, grały Rotę i te wszystkie polskie patriotyczne melodie. Wtedy pierwszy raz ujrzałem żołnierzy radzieckich.
Teraz muszę się cofnąć na moment do tego, o czym wiem, że działo się w Warszawie już później, po Powstaniu jak część kolegów wróciła. Jedni nie wrócili, bo zginęli w czasie Powstanie. Jedni wyjechali po kapitulacji Powstania na zachód, Niemcy ich wywieźli. Później się dowiedziałem, że z naszej drużyny, 1 września ginie Zbigniew Hoffman, jego brat ginie 5 września, warto dodać, że 10 września – o czym się później dowiedziałem – ginie również ich siostra. Nasz drużynowy został przedstawiony już w Śródmieściu do odznaczenia, też był ranny. Taka była moja historia, jeżeli chodzi o cześć konspiracyjną, historia mojego życia w tym czasie, w okresie okupacji, i wiedza, jaką zdobyłem po Powstaniu. Jeden, Zbigniew Hoffman czy Jerzy Hoffman, bo on pod takim i takim imieniem występował, został pochowany na cmentarzu Powstańców na Woli. Sam byłem obecny przy ekshumacji jego brata, Witolda Hoffmana, który został pochowany na Bródnie. Uczestniczyliśmy później z kolegami ze szkoły w tym właśnie wtórnym pogrzebie.
- Jeżeli chodzi o pana, to zatrzymaliśmy się w momencie, kiedy Rosjanie wkraczają na Pragę. Do kiedy pan tam był?
Wróciłem na Pragę, koledzy zostali tam. Cały czas byłem w domu. Resztę historii przekazałem. Pod koniec sierpnia zaczęła się ta sprawa wywózek i blokad ulic. Co ja jeszcze chciałem państwu przedstawić? To jest taka ciekawostka z okresu weryfikacji. Jak wyszła ustawa o weryfikacji kombatantów, to znaczy ustawa o uprawnieniach kombatanckich, opisując rzetelnie całą prawdę, która potwierdzili mi również koledzy z drużyny, ci, co przeżyli, i z którymi miałem jeszcze kontakt, złożyłem dokumenty o uprawnienia kombatanckie, bo były one niemałe, że było o dziesięć dni urlopu więcej i tak dalej. Zostałem zweryfikowany przez środowisko Ochoty, bo tam [z nim] byłem powiązany, z zapewnieniem, że w przeciągu dwóch tygodni otrzymam kartę kombatancką. Po dwóch tygodniach otrzymuję informacje z Urzędu do Spraw Kombatantów, że nie zakwalifikowali mnie do uprawnień, ze względu na to, że nie brałem udziału w Powstaniu Warszawskim. Odwołałem się jeszcze do Rady Państwa, opisując całą historię. Było to postępowanie wbrew zasadom i w niezgodności z ustawą, bo przecież nie wszyscy, którzy byli w Powstaniu, mieli prawa kombatanckie. Rada Państwa odesłała z powrotem moje podanie do Urzędu do Spraw Kombatantów […]. Stamtąd dostaję znów drugi dokument, że nie mogą mnie zakwalifikować, bo nie wziąłem udziału w Powstaniu. Poszedłem tam. Siedziało kilkunastu tych weryfikatorów i zacząłem się dosłownie wykłócać, powoływać się na odpowiednie paragrafy i przepisy ustawy. Ale to nic nie dało. Wyszedłem na korytarz zapalić papierosa i wyszedł za mną jeden z tych urzędujących tam, przy takich stołach na dużej sali człowiek i mówi: „Słuchaj bracie, powinieneś dostać uprawnienia. Idź do urzędu do pułkownika – wymienił mi nazwisko, to było chyba Ministerstwo do Spraw Kombatantów w Alejach Ujazdowskich – on jest przychylny dla akowców. Tam na pewno załatwisz sprawę”. Mówił jeszcze: „Tu sami pracownicy bezpieczeństwa pracują w tym naszym urzędzie i nie masz tutaj na co liczyć”. On mi tak powiedział. Poszedłem do tego pułkownika. On mnie wysłuchał i mówi: „Słuchaj, ty jesteś takim prostolinijnym człowiekiem. Trzeba było napisać, że brałeś udział przy przewożeniu broni, coś tam podkolorować”. Mówi tak: „Mamy już osiemset tysięcy zgłoszeń kombatantów i ja ci nic nie mogę obiecać. Może w późniejszym okresie my to załatwimy”. Wróciłem do domu i przy żonie podarłem te wszystkie dokumenty w cholerę i myślę sobie: „Nie ma co z nimi załatwiać!”. Ja to wszystko razem [podsumowałem] , że już nie ma sensu się więcej odwoływać i dałem spokój.
Minął niedługo rok, jak zadzwonił do mnie kolega i mówi: „Słuchaj, »szaroszeregowców« weryfikują”. Bo generał Rzepecki wydał taki rozkaz w 1942 roku, że wszyscy z „Szarych Szeregów”, jedni, wiekowo powyżej szesnastu lat, mogą brać udział w służbie czynnej, a reszta stanowi służbę pomocniczą. W oparciu o to Związek Harcerstwa Polskiego na Konopnickiej weryfikuje. Idź tam, zgłoś się, bo tam mają różne dokumenty, ewidencje i nie będzie problemu”. I tam rzeczywiście poszedłem. Był mój numer okupacyjny – okazało się – w dokumentach. Tam mnie zweryfikowali i na podstawie tego, dostałem uprawnienia kombatanckie i wszystkie przywileje, które były mi przypisane z tego tytułu. W tej sytuacji już nie szukałem kontaktów z IV Obwodem na Ochocie, tylko zostałem z tymi kolegami, z którymi, między innymi, byłem w „Szarych Szeregach”. Tylko że myśmy się wszyscy w czasie okupacji nie znali. Każdy się znał tylko w gronie własnej drużyny. Reszta, to była taka konspiracja, że ani nazwisk się nie używało, ani… W każdym razie było to środowisko praskie i ja do dzisiaj jestem tam u nich na spotkaniach raz w miesiącu. Tu zakończę [tym], że powołano mnie na takiego łącznika do spraw historycznych. To jest krąg „Bazylika” na Pradze. Jednocześnie z ich upoważnienia i ich decyzji poproszono mnie, abym opracował kronikę „Szarych Szeregów” na Pradze. No to tyle. Dziękuję.
Warszawa, 20 stycznia 2010 roku
Rozmowę prowadził Danuta Wolak