Józef Kazimierz Zubrzycki „Żuber”
Nazywam się Józef Kazimierz Zubrzycki. Miałem pseudonim „Żuber”, który był używany w lotnictwie.
- Proszę powiedzieć, jak zaczęła się pana przygoda z lotnictwem.
Kiedy chciałem się zgłosić do szkoły kadetów morskich znajdującej się na Pomorzu (w Gdyni), powstała szkoła podoficerów lotnictwa dla małoletnich i mając szesnaście lat, złożyłem [tam] drugie podanie. Na egzamin i badania lotnicze [do szkoły podoficerów lotnictwa] zostałem powołany dwa tygodnie wcześniej [niż do szkoły kadetów morskich]. Pojechałem do Bydgoszczy. Podczas egzaminu w grupie zdającej do tej szkoły, udało mi się dostać na prawie setkę [zdających] – a było chyba dziewięciu czy jedenastu, którzy zostali przyjęci. Szkołę skończyłem w [ciągu] trzech lat jako mechanik ziemny. Rodzice nie dali mi zezwolenia do latania. W 1928 roku przyrodni brat miał wypadek i w związku z tym został w tym okresie czasu zwolniony z latania. Szkołę skończyłem w 1933 roku. Ponad setka kolegów, którzy mieli mieć przydział do wszystkich pułków lotniczych, dostała skierowanie tylko do czterech pułków myśliwskich. [Pułki – począwszy] od 1. Pułku, a skończywszy na 4. Pułku były związane z zachodem, z obroną zachodniej granicy. 1. Pułk to była Warszawa – dwa dywizjony myśliwskie. 2., 3. i 4. pułk, to dywizjony myśliwskie przy Krakowie, Poznaniu i Toruniu. Mimo że mieszkałem w Stryju (a chciałem być w 6. Pułku we Lwowie), to miałem tyle szczęścia, że zostałem przydzielony do 3. Pułku Myśliwskiego i skierowany do Dywizjonu Myśliwskiego 131. eskadry myśliwskiej na samoloty wymienione na PZL P-7a. W związku z tym, że z 131. eskadry na osiemnastu kolegów przydzielonych w tym czasie do 131. i 132. Dywizjonu Myśliwskiego powstał 133. Dywizjon i zostałem dodatkowo skierowany do 133. Dywizjonu Myśliwskiego. Z okazji przydzielenia do dywizjonu od 1 listopada 1937 roku eskadra ta została przerzucona do Lwowa i utworzyliśmy dywizjon myśliwski. Mój samolot P-7a i samoloty dywizjonu zostały przydzielone do 5. Pułku „Dolidy” i tam utworzyli taki sam dywizjon jak my we Lwowie – Dywizjon 161. i 162. Miałem szczęście, czy może raczej nieszczęście, bo moi koledzy z Dywizjonu 131. otworzyli Dywizjon 161. i otrzymali samoloty P-11c – lepsze maszyny. Natomiast dowódca dywizjonu przekazał mnie do 162. eskadry, która otrzymała P-7a, które w zasadzie prawie już wylatały swój resort lotów od 1933 roku. Aby móc latać i aby dywizjon mógł wejść do akcji, postawiłem dowódcy dywizjonu propozycję, że muszę przeprowadzić remont generalny z towarzyszącym przy hangarze dywizjonu myśliwskiego we Lwowie parkiem lotniczym. Wyraził na to zgodę i [otrzymałem też] zgodę Warszawy. Dzięki temu przez pięć miesięcy przeprowadziłem generalny remont z parkiem lotniczym. 162. eskadra na [samolotach] P-7a weszła w skład dywizjonu i jako dywizjon brała czynny udział w przygotowaniu się do – jakby to powiedzieć – akcji bojowej. Ze względu na to, że Niemcy mieli zmianę układu państwowego (bo w 1933 roku do władzy doszedł Hitler), [zaczęli] przygotowywać się do wojny. W związku z tym my również utworzyliśmy lwowski dywizjon myśliwski. Z tym dywizjonem i naprawionymi maszynami P-7a oraz nowymi dla 161. Dywizjonu byliśmy w akcji pogotowia lotniczego.
- Proszę powiedzieć, jak zaczęła się dla pana wojna?
Byliśmy nie tylko na zasadzkach na granicy rosyjskiej – w 1939 roku, na miesiąc przed wybuchem wojny, nastąpiła lekka wojskowa mobilizacja. W związku z tym 6. Pułk Lotniczy został zmieniony na jednostkę przygotowaną do działań bojowych. Tuż przed wybuchem wojny, 26 sierpnia, wróciłem z zasadzki, gdzie miałem kluczem wymienić naszą 161. eskadrę na 160. [eskadrę]. Dowódca wracający ze 161. [eskadry] ściągnął mnie z powrotem do jednostki do Lwowa. 26 sierpnia rano poprosił mnie, żebym im pomógł rozładować transport, który był na ćwiczeniach strzelania. Podczas rozładunku odwróciłem się od wagonu, który rozładowywałem (o który mnie prosił właśnie dowódca 161. eskadry), i zobaczyłem… jak żołnierz V kolumny rzucił w grupę pilotów podkład pokładowy, podkład, po którym jeżdżą okręty. Rzucił na pilota, kaprala myśliwskiego. Udało mi się kaprala odtrącić w prawo i uchronić przed uderzeniem. Sam uciekłem w lewo, bo byłem z tyłu za nim. Jednakowoż kłoda rozwaliła mi prawą nogę. Z roztrzaskaną nogą brałem udział w II wojnie światowej. Miałem roztrzaskaną nogę i wyjeżdżałem ze Skiłowa (naszego lotniska) – wieźli mnie do szpitala. Mimo tego na bramie zatrzymał mnie dowódca dywizjonu, który przyjechał o siódmej rano, aby powitać nasz powrót do jednostki bojowej powstałej w tym miesiącu. Ponieważ owało mechaników pokładowych i mechaników ziemnych zatrzymał mnie, mimo strzaskanej nogi, żebym im pomógł. Zwolnił mnie na okres leczenia, ale byłem w międzyczasie zabierany, aby przygotować maszyny do akcji bojowych po ćwiczeniach strzelania, które odbywały się wcześniej przez okres miesiąca. Miałem wymienić klucz 161. eskadry. Następnego dnia (27 sierpnia) zostałem powołany przez dowódcę dywizjonu do przygotowania naszego dywizjonu do wyjazdu na drugi front. Nasz drugi front to był wyjazd w kierunku zachodu, granicy niemieckiej. Po załadowaniu wagonu miałem na tyle odpoczynku, że byłem zapasowym kierownikiem transportu. Kiedy w połowie transportu przejechaliśmy na trasę, przed Krakowem była rozdzielnia kierunków pociągów na północ. Dostaliśmy skierowanie na środkową Polskę, na front łódzki. Nasz dywizjon został skierowany pomiędzy Łódź a Pabianice – do Widzewa. 31 sierpnia na to lotnisko przyleciał nasz dywizjon, ale bardzo niefortunnie. Już zapadała noc i jeden z pilotów skapotował, samolot P-11 został z miejsca zabrany do fabryki i wrócił dopiero po czterech dniach. Mieliśmy już ubytek jednego samolotu w 161. eskadrze. Natomiast w mojej 162. eskadrze było trzech, o których nie piszą. Podają, że było dziesięć samolotów, a owało właśnie tych trzech, które miałem przyjąć na zasadzkę na granicy wschodniej. W okresie, kiedy byliśmy we Lwowie, zmieniono eskadrę na 162. i trzy samoloty (w tym jeden z moich) były właśnie na zasadzce wschodniej.
- Ile osób wchodziło w skład eskadry?
Normalnie było po dziesięć samolotów w eskadrach plus dwa samoloty dywizjonu, w którym na jednym P-11 leciał dowódca dywizjonu i oficer taktyczny. Łącznie dywizjon liczył dwadzieścia dwa samoloty. Na łódzki front oprócz tych trzech samolotów i tej czwartej kraksy mieliśmy tylko dziewiętnaście samolotów. Wstałem przed godziną piątą rano, ze strzaskana nogą poszedłem do swojej eskadry, aby przygotować dwa P-7 ze 162. eskadry do stanu, jak to się mówi, bojowego. Nie miałem z nią do czynienia przeszło przez tydzień czasu. 1 września, w momencie gdy dochodziłem do klucza alarmowego, przed drogą zobaczyłem dowódcę 161. eskadry, których klucz 3 był w alarmie po przelocie dzień wcześniej na lotnisko w Widzewie. [Dowódca] z głową zadartą do góry zwrócił się do mnie: „Co to za dwa samoloty są u góry na wysokości 4000 metrów?”. Mówił, że to „Łosie”. We Lwowie tylko dwa razy widziałem „Łosie”. Kiedy popatrzyłem się do góry, powiadam: „Panie kapitanie Szczęsny, mi się wydaje, że to nie są »Łosie«”. A on chciał tylko potwierdzenia. Szybko przeskoczył szosę do klucza swojej eskadry i dał rozkaz startu. Ten klucz był w alarmie i już wcześniej przygotował maszyny. Wojny nie było, bo to był 1 września, piąta godzina – [dowódca] dał rozkaz startu. Mechanicy z miejsca w alarmie, wyciągnęli podkładki spod kół. Akuratnie doszedłem do szosy i widziałem, jak ten klucz startuje. Klucz startuje, a z zachodu wyskoczył z mgły trzeci Heinkel 111. Nie wiedziałem, że to jest maszyna nieprzyjacielska. Moi koledzy w momencie kiedy startowali (z prawej strony kolega kapral, pilot) i zobaczyli dwusilnikowy samolot, z miejsca oddali serię. Równocześnie Niemiec na Heinklu – obydwaj strzelali do siebie. Z tym że jak nasz pilot oddał serię, [Niemiec] skręcił od razu w lewo, przeskoczył przez Pabianice i tam spadł. Nie zestrzeliła go żadna artyleria ani nikt, tylko zestrzelił go właśnie ten kapral. Owszem, aby uprzyjemnić dowódcy lotnictwa, w książkach jest podane, że to zestrzeliła artyleria. Żadna artyleria nie zestrzeliła, bo wojny jeszcze nie było. To był pierwszy niespodziany atak niemiecki. W tym momencie ta trójka poszła w góry (bo ten, który spadł, był zakryty mgłą i [kapral] nie widział, że w ogóle zestrzelił ten samolot). Dlatego udało się nie uznać naszego kaprala, pilota. Wiedzieliśmy, że wybuchła wojna. Mechanicy zostali z miejsca przerzuceni na zasadzki. Zasadzka polegała na tym, że pewna ilość samolotów [została przerzucona], przypuśćmy, że nawet dwa, trzy, a bliżej frontu mogła być nawet rzucona eskadra. Front był na granicy. Zostałem przerzucony najbliżej. Pięć minut przed bombardowaniem lotniska Marynarki Wojennej było bombardowane miasto… Już nie pamiętam nazwy. Tam właśnie spadł ten samolot. Byłem przed tym miastem i utworzyłem zasadzkę. W tym dniu miałem do czynienia nie tylko z lotami, które odbywały samoloty, ale miałem nagonkę szpiegów, którzy byli ubrani za pracowników kolejowych. Zorientowaliśmy się, że [jeden] miał zieloną naszywkę. Naszywka zdradziła, że to nie jest Polak, że to nie jest polski kolejarz. Była tam żandarmeria polska. Kazałem żandarmerii, żeby go [obszukali]. Co się stało z tym żołnierzem V kolumny – nie wiem. Natomiast w następnym dniu, po [ponownym] wystartowaniu klucza trzech samolotów do walki na granicy okazało się, że dostaliśmy rozkaz z powietrza, żeby te trzy samoloty wróciły do dywizjonu. Zlikwidowałem zasadzkę i 2 września wróciłem do jednostki. Nim od granicy niemieckiej dostałem się na nasze lotnisko, była już godzina w pół do trzeciej… w każdym razie po drugiej. Po drodze z kierownikiem samochodu i pomocnikiem zjadłem w Pabianicach [posiłek]. Moi ludzie już wcześniej zostali przerzuceni innym samochodem. Kiedy przybyłem na lotnisko polowe, przyszedłem do swoich dwóch maszyn, żeby [je] przygotować do lotu. W tym momencie krzyczą, że na wysokości 7000 metrów jest dywizjon niemieckich myśliwców. To był 2 września. Kiedy zobaczyłem te samoloty, z miejsca wypuściłem najbliżej stojący klucz 161. eskadry, moje samoloty, 162. [eskadry] – ktoś inny. Kiedy popatrzyłem, że są na takiej wysokości i robią skręt na lotnisko Łódź i na nasze lotnisko, wstrzymałem start. Zobaczyłem tego samego dowódcę (z którym 1 września dawałem start naszej trójki), jak wyskoczył z domu właściciela majątku i podawał z daleka [znaki], żeby wyłączyć silniki. Zdążyłem wstrzymać sześć naszych startujących samolotów ( trzy ze 161. [eskadry], a trzy ze 162.). Jeden z pilotów (porucznik) bił się nawet w czoło i pokazuje Niemców na wysokości 7000 metrów, a dowódca 161. eskadry powiada: „Nie wolno wam startować! Przyszli was wyciągnąć w powietrze, aby was zestrzelić”. Było ich dziewięciu albo…jedenastu. Nawet nie zdążyłem liczyć, bo przygotowywałem swoje. Natomiast on przygotowywał tę szóstkę do lotu. Na ziemi przygotowywałem do lotu mój samolot. Kiedy z powrotem zobaczyliśmy sygnał, że wyprawa leci na nasze lotnisko albo na Łódź, momentalnie podskoczyliśmy do samolotów i dosłownie zapuszczaliśmy je ręcznie. Dla przykładu, powinno być dwadzieścia cztery atmosfery, to my pompowaliśmy trzydzieści cztery. Dowódca powiada: „Niech pęknie, a musi zaskoczyć!”. Na trzydziestu czterech [atmosferach] udało nam się zapuścić sześć naszych samolotów. Wystartowała szóstka. W jednym z trójki, która była przy mnie, startował plutonowy Domagała. Myśleliśmy, że to dwusilnikowe bombowce, a to były dwusilnikowe Messerschmitty 110. Przypikowały na naszą szóstkę i pierwszym zestrzelonym został właśnie plutonowy Domagała. Na tyle szczęśliwie, że pociski, które trafiły przed niego rozwaliły tylko zbiornik oliwny, który znajdował się w części kadłubowej na zbiorniku 300 litrów paliwa. Został rozwalony i zalał pilota. Tak szczęśliwie [się złożyło], że pociski [przeszły] między nogami, nie trafiły pilota, tylko rozwaliły zbiornik z amunicją, który eksplodował na dole. Maszyna była na tyle sprawna, że wylądował i stanął przy mojej maszynie, którą miałem gotową dla [innego] biegnącego pilota z pogotowia. Pilot jeszcze nie dobiegł, a [Domagała] stanął zestrzelonym samolotem przy mojej maszynie. Wsadziłem go do mojej P-7 i puściłem go do tego lotu. Na tyle szczęśliwie, że była pełna szóstka. W tej pierwszej walce najwięcej pocisków oddały pozostałe dwie P-11. Miały lepsze silniki i karabiny maszynowe, przy atakach szybko wystrzelali 500 [sztuk] amunicji, które mieli w swoich karabinach maszynowych. Bez amunicji musieli kopnąć i lądować. Natomiast w powietrzu były trzy P-11, a ten wystartował na czwartego. W powietrzu mieliśmy cztery przy tej samej liczbie niemieckich Heinkli 111. Mimo to nasi bronili jeden drugiego – nie strzelali już, tylko bronili, żeby nie byli zestrzeleni. Nastąpił moment, że grupa P-11 zestrzeliła kolegę, który był na froncie. Uciekając przed grupą celowo spóźnioną dziesięć czy piętnaście minut, żeby nas bombardować, przyszedł akurat na moment walki naszych czterech i tego dywizjonu myśliwskiego Messerschmittów 110. Przyszedł z pomocą naszej czwórce i udało mu się pomóc kolegom, ale jego zestrzelili. Zaczął się palić w powietrzu i mimo tego, że był ranny (maszyna była uszkodzona) potrafił zestrzelić Heinkla 111, wyskoczyć i uratować się. Ponieważ był ranny, sanitarka z miejsca zabrała go do Warszawy.
- W jaki sposób trafił pan do RAF-u?
Z piątej klasy gimnazjalnej złożyłem podanie do marynarki. W międzyczasie czekałem na egzamin. Lubiłem pływać i pływałem na Stryju od lutego do późnej jesieni. Woda mnie ciągnęła. W międzyczasie powstała szkoła podoficerów lotnictwa dla małoletnich. Zgłosiłem swój udział. Ponieważ dwa tygodnie wcześniej zostałem powołany na badania lotnicze do Bydgoszczy, [pojechałem]. W drugiej grupie zdałem egzamin i zdrowie dopisywało. Zostałem przyjęty do szkoły podoficerów lotnictwa dla małoletnich jako personel techniczno-latający. Byliśmy mechanikami i personelem [latającym] we wszystkich formach drugiej wojny światowej – od 1 września 1939 roku do zakończenia drugiej wojny światowej. W Polsce zakończyła się według Rosji 9 maja, natomiast ogólnie 2 września 1945 roku. Miałem już dwadzieścia pięć lat. Do dywizjonów myśliwskich byłem przydzielony od 1918 roku do 1935 roku. Dopiero w 1935 roku przyjechałem do kraju. Cały czas byłem w lotnictwie angielskim pod rozkazami lotnictwa angielskiego. W 1939 roku byłem w lotnictwie polskim na terenie Polski. Od pierwszych dni stycznia 1940 roku zostałem skierowany do jednostek francuskich. Do Francji przybyłem po ucieczce z obozu przez Rumunię. Dostałem się do obozu przejściowego i w lutym, ze względu na to, że było już pełne zapotrzebowanie do lotnictwa myśliwskiego, zgłosiłem się na wyjazd do Francji. Jednakowoż Polacy nie puścili mnie do Anglii, mimo posiadanego rozkazu. [Powód był taki], że we Francji byliśmy lotnictwem polskim, natomiast w Anglii bylibyśmy lotnictwem angielskim. Brałem udział w kampanii francuskiej na froncie zachodnim. Odbyła się podobna wojna jak w 1939 roku z tym wyjątkiem, że kampania francuska trwała tylko dwa tygodnie. Z centralnej Francji udało nam się uciec na wybrzeże Morza Śródziemnego. Francuzi nie pozwolili nam się załadować i uciec, ale z powrotem zdobyliśmy transport samochodowy i przejeżdżając wzdłuż Hiszpanii, dostaliśmy się na Atlantyk i na ostatni statek „Arandora Star”. Trzy dni płynął do Anglii i po trzech dniach zostaliśmy rozładowani w Liverpoolu. Na „Arandora Star” załadowano jeńców niemieckich i statek został zatopiony. Miał ich wywieźć na ocean. [Do Anglii trafiłem] 27 czerwca 1940 roku. Zostaliśmy przydzieleni do obozów. W związku z tym, że miałem strzaskaną nogę, dopiero 10 października zrobiono mi specjalne buty na prawą nogę i zostałem przyjęty do jednostki angielskiej. W jednostce angielskiej byliśmy na przeszkoleniu na samoloty wielosilnikowe i do dywizjonów bombowych – niektórzy do dywizjonów myśliwskich. Jednakowoż pod koniec lutego 1941 roku zostałem ściągnięty do dywizjonu myśliwskiego i nawet pełniłem u Anglików funkcję instruktora w bazie specjalnej. Z tej bazy zostałem przydzielony do 317. Polskiego Dywizjonu Myśliwskiego. Z tym dywizjonem pełniłem funkcję do końca 1942 roku. Badania lotnicze do dywizjonu jednostek angielskich miałem [zrobione] w czerwcu. Polacy się na to nie zgodzili [bym dołączył do angielskich jednostek]. Z 301. dywizjonu utworzyli dywizjon specjalny i zostałem do niego przydzielony. Po dwumiesięcznym przeszkoleniu i przeszkoleniu specjalnym do innych zadań w samolocie, 7 kwietnia zostałem przydzielony do dywizjonu bombowego. W angielskim dywizjonie bombowym wykonuję zadania bojowe w 301. Dywizjonie do Zadań Specjalnych. Miałem angielskie powołania w połowie 1942 roku i miałem pseudonim „Żuber”. Przy ucieczce z Rumunii do Francji miałem nazwisko Zubański. W dywizjonie myśliwskim nazywano mnie „Żuber”. Jako „Żuber” przetrzymano mnie pół roku dłużej i w związku z tym udało mi się przeszkolić w angielskim dywizjonie i otrzymać przydział do 301. Dywizjonu.
- Czy brał pan udział w bitwie o Anglię?
Przez dwa i pół roku byłem w dywizjonie myśliwskim. Byłem na tyle szczęśliwy, że nasz dywizjon miał wiele zestrzeleń. Mi [również] udało się zestrzelić. Najwięcej zestrzeleń uzyskał nasz 317. Dywizjon w akcji próbnej inwazji w 1942 roku. Wtenczas, gdy dostałem przydział do Anglików, zostałem zatrzymany do końca roku. Dopiero w 1943 roku zostałem przydzielony do dywizjonu bombowego. Po przeszkoleniu Polacy i tym razem nie chcieli mnie puścić. Przeszkodą było nazwisko „Żuber”, bo dowódca batalionu myśliwskiego tłumaczył, że nie ma Zubrzyckiego, tylko „Żuber”. Kiedy wyjaśniłem sprawę w połowie 1943 roku, z miejsca na drugi dzień zostałem przydzielony. Ale nie miałem załogi. Latałem z załogami angielskimi w 138. Dywizjonie Specjalnym. Przez dwa miesiące lotów z Anglikami przyszła załoga bez mechanika pokładowego
flight engineera,. Z tą załogą wykonałem całą turę. Konkretny przykład: z tą załogą latałem na samolotach Halifax. Pełniłem rolę nie tylko mechanika pokładowego
flight engineera,, ale byliśmy również przeszkoleni jako drudzy piloci. Loty w dywizjonie specjalnym były niskie, do wysokości 200
feet, [czyli] stóp, to jest jakieś siedemdziesiąt metrów. W związku z tym musiało być dwóch pilotów. Dopiero w drugiej turze operacyjnej latałem jako drugi pilot. Udało mi się wykonać drugą turę operacyjną (i nie tylko) na samolocie Halifax. To były samoloty, którymi latał dywizjon 301. Latały też Lancastery. Na Lancasterach wykonałem druga turę, latając na bombardowanie Niemiec. 22 kwietnia bombardowałem Berlin. Pierwszy nalot był nad miejscowością… piętnaście, dwadzieścia kilometrów przed Berlinem. Drugi zrzut był nad Berlinem. Ostatni lot bombardowania Berlina udało mi się wykonać 22 kwietnia 1945 roku. Ostatni lot, jaki wykonywałem, to były loty w maju z żywnością zrzucaną dla Jugosławii.
- Jakie uczucia towarzyszyły panu w czasie bombardowania?
Latałem przeważnie w Dywizjonie 300. w eskadrze A. Byłem zastępcą mojego kolegi – dowódcy dywizjonu – który był w stopniu porucznika, i który razem ze mną dostał najwyższe odznaczenie bojowe za lot wykonany w 301. Dywizjonie Specjalnym. To był lot wykonany w ciemno. Zostałem powołany przez dowódcę dywizjonu, pułkownika angielskiego. Kiedy przywiózł mnie do niego adiutant, oświadczył mi i pilotowi, który nazywał się u nas skiperem i był dowódcą (nie jak u nas, nawigator, tylko pierwszy pilot), [jakie mamy] rozkazy: pilot dokonania przylotu, a ja dokonania zrzutu cichociemnych. W Jugosławii major nawigator miał do dokonania zrzut cichociemnych, a ja miałem [dokonać zrzutu] trzech zespołów angielskich w Czechach. Chcę powiedzieć, że gdy wykonywaliśmy pierwszy zrzut, to dolatując, wziąłem od nawigatora mapy i zorientowałem się, że jesteśmy dosłownie krok od placówki, w której mamy zrzucić trzy zespoły cichociemnych. Mnie coś tknęło. Siedział pierwszy pilot (skiper), obok niego drugi pilot. Nawigator, który przyszedł z tą mapą, stał koło mnie prawie w jednym szeregu. Na dole zobaczyłem niemiecką, pancerną zmotoryzowaną kolumnę, która szła na wschód. Pokazałem nawigatorowi i wziąłem mapę. Z miejsca zobaczyłem, że dolatujemy do naszej placówki, gdzie mamy zrzucić te trzy zespoły. Żeby się nie pchać na środek jednostki pancernej, która jechała na front wschodni, skierowałem samolot na północny wschód. W tym momencie nadlecieliśmy nad miejscowość, gdzie była placówka. Dałem rozkaz sygnału, że jesteśmy nad placówką, a sam dałem rozkaz pilotowi, żeby z miejsca (po haśle, któreśmy im przekazali) od razu skierował samolot na północny wschód. Skierowaliśmy się na północny wschód, nad jezioro jakieś pięćdziesiąt kilometrów (trzydzieści mil morskich). Na moją odpowiedzialność wyrzuciliśmy tam trzy zespoły cichociemnych. Wyrzuciliśmy po prostu w ciemno. Tamci zlikwidowali tę placówkę. Kiedy wróciliśmy z powrotem do Włoch (bo już nie lataliśmy z Afryki, tylko z Włoch – z Campo Cassale) przyszedłem ostatni, bo musiałem zabezpieczyć samolot po wylądowaniu. Zespołowi, który zbierał wszystkie dane melduję, że nie wykonałem rozkazu. To nie jest wina załogi, która miała wyrzucić [cichociemnych], tylko moja. Załoga przekazała sprawozdania wcześniej. W tym samym czasie przyszedł dowódca dywizjonu, Anglik i powiada: „Oni są w bezpiecznym miejscu”. Mówię: „Panie pułkowniku, ja ich wyrzuciłem w ciemno”. On powiada: „A ja dostałem informacje, że są w bezpiecznym miejscu”. Faktycznie, okazało się, że Anglicy już ich wyłowili z tego stawu czy jeziora (bo nie wyrzuciłem ich na ląd, bo się bałem – tam nie było placówki). Wszyscy się uratowali, wydostali się (bo to było przy brzegu) i zostali zabrani przez Anglików. Swoje zadanie wykonali. Dostałem odznaczenie Distinguished Flying Cross. […]
Cichociemnych było siedmiu. W tych zespołach było po dwóch, a w jednej załodze trzech. Ten zespół ludzi, to było wojsko. Myśmy nie wiedzieli. Dopiero… w 1995 roku zostałem poproszony do ambasady i dopiero mnie poinformowali, że to nie byli cichociemni, tylko angielska żandarmeria wojskowa wyrzucona na współpracę z wojskami rosyjskimi. Za to dostałem [odznaczenie]. Anglicy do nazwiska dopisują zawsze DFC
- Pamięta pan nazwiska innych lotników, z którymi latał pan w dywizjonie 301?
Nie pamiętam lotników, ze względu na to, że miałem wylew. Książkę lotów zabrało muzeum, które jest na lotnisku. Zabrali mi to w roku, gdy miałem wylew. Wszystko oddałem, między innymi książkę lotów. W książce lotów jest wykonanie. Podam dla przykładu: jeżeli miałem trzy grupy Anglików i czwartą grupę, którą wyrzucałem w Jugosławii, to były cztery zespoły w jednym locie. [Jeśli] załoga wykonała ponad trzydzieści, trzydzieści pięć lotów, to każdy zrzut wykonany z tymi zrzutkami (z żandarmerią angielską) miałem policzony jako osobny lot. Mam zaliczone wykonanie pełnej tury operacyjnej. Pierwsza tura – trzydzieści lotów. W drugiej turze mam wykonanie dwudziestu lotów. Siedemnaście lotów mam na wysokiej [niezrozumiałe] i trzy loty nad Jugosławię ze zrzutem żywności.
- Kiedy przybył pan do eskadry 1586?
Byłem w tej eskadrze najpierw w Dywizjonie 138., następnie w Dywizjonie 301. z kolei byłem w eskadrze 1586. do zadań specjalnych. Odznaczenia angielskie otrzymałem za loty pierwszej tury wykonane w latach 1943–1944. W drugiej turze operacyjnej otrzymałem Krzyż Virtuti Militari. Jednocześnie otrzymałem dwukrotnie Krzyż Walecznych za loty specjalne i loty bombowe. W większości za loty specjalne. Dwukrotnie Krzyż Walecznych za lata 1939–1941. Wykonywałem te loty, których nie zaliczono dla Polaków w drugiej wojnie światowej.
- Kiedy przybył pan do bazy w Brindisi?
[…] Do Brindisi przyleciałem z Afryki w grudniu 1943 roku. O ile dobrze pamiętam, to 22 grudnia.
- Może pan opowiedzieć, jak wyglądał typowy dzień w bazie?
Dostaliśmy pomieszczenia w domach włoskich. Domy były nawet piętrowe i znajdowały się blisko lotniska Campo Cassale. Mieszkałem tuż przy mesie 1586. [eskadry] dywizjonu polskiego(jakim był dywizjon 301.C), w 138. angielskim dywizjonie do zadań specjalnych.
- Kto był pana bezpośrednim przełożonym?
Naszym bezpośrednim przełożonym był podpułkownik Król, który latał z moim kolegą… Pilot był z 2. pułku i z 2. pułku był mój kolega, który ukończył pilotaż i latał w 2. pułku. Wykonał najwięcej lotów ze zrzutami – wykonał do Polski około pięćdziesiąt lotów ze zrzutami. Ogólnie w drugiej wojnie światowej wykonał 108 zadań specjalnych i bombowych. [Nazywał się] Kłosowski, a wołaliśmy na niego „Kuba”. Według informacji kolegów Kłosowski został w 1970 roku dosłownie zamordowany. Otóż obydwaj byliśmy chorążymi: on jako pilot, ja jako
flight engineer. On pozostał w Anglii i w 1970 roku mieszkający w Ameryce Południowoafrykańczycy wpadli na mównicę i dosłownie go tam zamordowali, zagnietli. Natomiast ja zostałem [w Polsce] i mnie tutaj nie uznano za chorążego. Byliśmy obydwaj: on jako pierwszy otrzymał złoty i srebrny Krzyż Virtuti Militari, oficerski i kawalerski krzyż DFC i DFM. Jest to jeden z lotników, który w Krakowie był użyty jako pilot. Mnie też udało się latać w tym dywizjonie.
- Czy znał pan osobiście kapitana Szostaka?
Jak najbardziej. […] Jest to pierwszy pilot zestrzelony w locie, który leciał na Warszawę. Był pilotem Polskich Linii Lotniczych i jak wybuchła wojna, został zmobilizowany. Latał w dywizjonach polskich. Byliśmy razem w dywizjonie.
- Jakie wrażenie wywarł na panu?
Jeżeli chodzi o kolegę Szostaka, to nie tylko sam dawał przykłady Anglikom o wykonywaniu zadań, ale kiedy chcieliśmy, żeby Anglicy przyłączyli się do wykonywania lotów nad Warszawę, jemu się udało. Zginął z 15 na 16 sierpnia w locie powrotnym zestrzelony koło Tarnowa. Tam zostali pochowani, a ekshumowani [i przeniesieni] na krakowski cmentarz. Pochowani są tu koledzy z osiemnastu załóg angielskich i trzy załogi polskie [zestrzelone] w lotach na Powstanie Warszawskie. Strzelec dziewiętnastej załogi angielskiej jest pochowany na cmentarzu w Łodzi. Wywieziony z Warszawy po zabraniu do niewoli, zmarł po trzech dniach w Łodzi.
- Czy znał pan osobiście Antoniego Tomiczka?
Owszem, właśnie ze szkoły piechoty dla małoletnich, którzy zgłosili się na latanie i byli przeszkalani. [Tomiczek] był przeszkalany w 2. pułku w 1939 roku i jako pilot został przydzielony do dywizjonu myśliwskiego. Po roku został przeniesiony jako instruktor do szkoły dla małoletnich… do Krosna. Obecnie mieszka na granicy polsko-czeskiej. Jeden z żyjących z załogi, która wykonała cztery loty ze zrzutami podczas Powstania, a piąty już po Powstaniu.
- Czy przyjaźnili się panowie w czasie pobytu w Brindisi?
Znamy się od 1938 roku, kiedy przylatywaliśmy tutaj i był w Krakowie, a później był instruktorem w szkole dla małoletnich. Jeżeli chodzi o kolegów, to tutaj była szkoła, która wyszkoliła około trzydziestu pilotów, w większości ze szkoły podoficerów lotnictwa dla małoletnich – tak piechoty, jak i lotnictwa.
Owszem, znane mi jest to nazwisko. Też latał jako podoficer. Chyba latał za mnie, ale nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Jak on latał, to ja byłem na miejscu, jak ja poleciałem – on był. W każdym razie znamy się z dywizjonu już po wojnie i przyjazdu do kraju. On otrzymał odznaczenie DFM jako starszy sierżant, ja natomiast otrzymałem DFC jako chorąży.
- Kiedy i od kogo dowiedział się pan o wybuchu Powstania?
Kiedy wróciłem do Anglii zostałem skierowany jako instruktor do 1662. eskadry szkolnej. Mój przydział nastąpił na szkolenia załóg polskich i angielskich, które szkoliły się przed pójściem na loty bojowe wykonywane przez jednostkę specjalną 138., 139., 301. i 1586. W związku z tym, że był kolega żonaty, z dwojgiem dzieci i musiał odejść na loty operacyjne, umówiliśmy się, że zgłoszę się do przejścia z powrotem do swojego dywizjonu 1586., który był we Włoszech. Kiedy stanąłem do raportu, pułkownik angielski – zastępca dowódcy dywizjonu do spraw wyszkolenia – po przyjęciu mnie powiada, że bardzo chętnie by to zrobił, ale po wykonaniu przeze mnie sześciu miesięcy odpoczynku. Taki był przepis, że po wykonaniu pierwszej czy drugiej tury operacyjnej dostawaliśmy urlopy, aby się przeszkolić. Obiecał mi, że z miejsca po skończeniu sześciu miesięcy zostanę skierowany na loty bojowe do swojego dywizjonu. Gdy wybuchło Powstanie Warszawskie, kolega, który latał w Warszawie jako pilot LOT-u, z miejsca zadzwonił do mnie, żebym poleciał z nim na Powstanie Warszawskie.
- Co pan poczuł, gdy się pan dowiedział o Powstaniu?
Ucieszyłem się, że mogę nie czekać na zakończenie urlopu, tego przeszkolenia innych na wojnę, tylko mogę pójść z powrotem do dywizjonu na loty bojowe. Kiedy zgłosiliśmy z kolegą swoją chęć, Anglicy nie wyrazili zgody. Przydzielili nas jako instruktorów do dywizjonu 1.
Heavy Conversion Unit na samoloty Lancaster, aby przeszkalać załogi polskie na samoloty do dywizjonu 300. Jednakowoż po przeszkoleniu na samoloty Lancastery, w ciągu dwóch tygodni przyleciała załoga i w późnych godzinach wieczornych zabrała nas bez zezwolenia Anglików. Zabrała nas do dywizjonu 300. na [niezrozumiałe] załóg. Kolega został z miejsca przydzielony na pilota załogi. Ja zostałem przydzielony jako chorąży do prowadzenia w „afraicie” sprawy mechaników pokładowych. W związku z tym mogłem wykonywać loty, gdzie czasem mechanik pokładowy
flight engineer był na urlopie czy zachorował i tak dalej… Dlatego wykonałem tylko drugą turę operacyjną.
- Kiedy odbył pan swój pierwszy lot nad Warszawę?
Pierwszy lot nad Warszawę odbyłem w zasadzie 22 kwietnia 1945 roku w dywizjonie 300., który leciał na Warszawę. Leciało nas trzy dywizjony. Było wyznaczonych dwanaście samolotów. Tymczasem dołączyli koledzy, którzy wrócili z niewoli, byli przeze mnie i innych kolegów przeszkoleni na samoloty Lancaster. Polecieli jako trzecia eskadra na bombardowanie… Berlina.
- Czy wykonał pan lot nad powstańczą Warszawę?
Moje Powstanie Warszawskie było w tej formie, że obydwaj z kolegą pilotem zostaliśmy przydzieleni (on jako pilot, ja jako
flight engineer) do dywizjonu 300. Dlatego że w angielskiej eskadrze zginęły już dwadzieścia trzy załogi, a w polskiej eskadrze około dwudziestu załóg. Pochowani są w Polsce. Załogi polskie są pochowane w Krakowie, oprócz trzech pochowanych na cmentarzu żołnierzy w Krakowie na Plantach).
- Czy żałował pan, że nie może polecieć nad Warszawę?
Obydwaj z kolegą pilotem byliśmy zgłoszeni jako ochotnicy na Powstanie Warszawskie. Aby nie stracić tyle załóg, Anglicy przerzucili nas do dywizjonu bombowego, bo Dywizjon Bombowy 300. posłał nadwyżkę i miał i w personelu latającym. On z miejsca został przydzielony na pilota, który wykończył tury operacyjne, i poszedł latać jako pilot. Natomiast ja jako zapasowy mechanik pokładowy
flight engineer byłem przydzielony do eskadry A dywizjonu 300. właśnie jako
flight engineer. W tych dywizjonach skończyliśmy. On przyjechał do Polski w 1946 roku, jak nastąpiło pierwsze powołanie przez Ludowe Wojsko Polskie (przez Rosję, przez armię rosyjską). Nie mogliśmy być powołani, bo nie byliśmy zwolnieni przez Anglików. Byliśmy przecież w wojsku angielskim. Jako Polacy byliśmy na stopniach angielskich. W angielskim stopniu chorążego byłem od 7 kwietnia 1945 roku, a oficerski krzyż DFC otrzymałem 11 października 1945 roku. Jak przyjechałem do Polski, to zrobiono mnie starszym sierżantem. A kogo wyrzuciłem, dowiedziałem się dopiero w 1995 roku i to jest przynależne do nazwiska.
- Czy w czasie Powstania docierały do pana informacje o tym, co się dzieje w Warszawie?
Tak jest, ze względu na to, że chcieliśmy lecieć do Warszawy.
- Czy lotnicy, którzy wracali znad Warszawy opowiadali, jak to wygląda?
[…] Wiedzieliśmy, co się dzieje, ale nas koledzy nie puścili, bo myśmy nie mieli przelatanych lotów odpoczynkowo-instruktorskich w dywizjonie angielskim 1662. Pierwszy lot [w kierunku] Warszawy wykonałem 22 kwietnia 1945 roku.
- Jaki był cel tej wyprawy?
Zbombardowanie Berlina. Pierwszy rzut to było miasto przed Berlinem, słynne miasto gry około dwudziestu kilometrów od Berlina. Natomiast w drugim locie Berlin był bombardowany dodatkową eskadrą C. Dywizjon miał dwie eskadry, powołał specjalną eskadrę, która poleciała i bombardowała Berlin. To byli przeważnie koledzy, którzy byli w niewoli. W drugim rzucie również ja byłem nad Berlinem.
- Jaki był pana osobisty stosunek do tego zadania?
Normalnie bombardowałem, [traktowałem] jako swoje zadanie. Rano wyszedłem i spotkałem społeczeństwo angielskie, które powiada, że wojna się skończyła 8 maja 1945 roku. A ja powiadam: „Szkoda, że się wojna skończyła, bo można było zniszczyć teraz całkowicie Niemców”. Żałowałem, że wojna się dla nas skończyła. Jak grupa wojskowych popijała piwko z okazji zwycięstwa, cieszyli się, że wojna się skończyła, powiedziałem: „Żałuję, że się wojna dla nas skończyła. Wojna powinna się skończyć wtenczas, kiedy całkowicie Niemcy zostaną zniszczone”.
- Gdzie pan znajdował się w momencie zakończenia wojny?
W polskim Dywizjonie 300. w Anglii.
- Kiedy pan wrócił z Anglii?
Z Anglii wróciłem po wojnie, w 1947 roku. Młoda załoga, która przeważnie składała się z załogi kanadyjskiej Polaków, którzy mieszkali w Kanadzie i nie mieli
flight engineera – mechanika pokładowego – zgłosiła chęć lotów u Anglików. Wyraziłem zgodę i mieliśmy polecieć do Azji. Po zgłoszeniu zostaliśmy skierowani do dzisiejszej Palestyny. Kiedy mieliśmy już wykonać lot do Palestyny (a była jeszcze po rządami angielsko-palestyńskimi), Anglicy zrezygnowali z wykonania [tego] lotu ze względu na to, że Palestyna została wywalczona i większość to byli Żydzi – Polacy ze wschodnich terenów Polski. To byli Żydzi, którzy mieszkali na zachodzie i wschodzie Polski, i wyjechali do swojego państwa, które zostało odbite od Arabów.
- Chciałabym zapytać o okres od momentu powrotu do Polski.
3 czerwca przyjechałem do Gdańska. W związku z tym, że nie miałem rodziny (pozostała na wschodzie w Stryju) i byłem obywatelem rosyjskim, nie chciałem wracać do Związku Radzieckiego. Pojechałem do rodziny do Paczkowa. Przyjechałem do Paczkowa, rok później – w grudniu 1948 roku – zostałem zdemobilizowany. Na urlop wypoczynkowy zostałem zwolniony 6 czerwca 1947 roku w Paczkowie. W tej miejscowości byłem bez pracy do początku września i 7 września 1947 roku udało mi się przez krewnych uzyskać pracę w … Dzierżoniowie – miejscowości, gdzie Żydzi mieli obóz. Dyrektorem przedsiębiorstwa zaopatrzenia był wujek i ściągnął mnie razem z ciotką do pracy w zaopatrzeniu dla przemysłu włókienniczego… śląskiego i pomorskiego.
- Czy chciał pan kontynuować latanie w lotnictwie polskim?
Chciałem kontynuować latanie, ponieważ byłem wyszkolony w lataniu jako personel latający i do tego jako pilot drugiej kategorii
flight engineer we wszystkich funkcjach, jakie pełniliśmy w czasie drugiej wojny światowej. Pomimo tego, że nie byliśmy szkoleni na nawigatorów, to w drugiej wojnie światowej mieliśmy kolegów, którzy latali jako nawigatorzy. W mojej załodze latał starszy bombardier – latało dwóch Żydów, Izraelczyków. Jeden z nich zginął w locie ze zrzutami do Powstania Warszawskiego.
- Czy dostał się pan znów do lotnictwa?
Nie. W związku z naszym przyjazdem później niż w 1946 roku, który był terminem nakazanym ze Związku Radzieckiego, zostaliśmy przez władze Polski przyjęci jako obywatele drugiej kategorii. Do dnia dzisiejszego sam siebie uważam za obywatela drugiej kategorii. Dlaczego? Bo nie zaliczono mnie do personelu latającego, a byłem w personelu latającym i wykonałem dwie tury operacyjne, pięćdziesiąt lotów. Latając w lotach specjalnych – dla przykładu, bombowym – zostałem wyznaczony do załogi jako zapasowy mechanik. Wykonałem lot czterech zrzutów w jednym locie. Wykonałem ten lot mimo tego, że przed placówką były zmotoryzowane pancerne nieprzyjacielskie jednostki niemieckie, które szły przeciwko Rosji. Udało mi się wyrzucić załogę poza placówkę, która to załoga wykonywała później swoje zadanie. Kiedy byłem w dywizjonie bombowym, wykonywałem zadania jako przewodniczący mechaników pokładowych dywizjonu A. Dostałem lot (to był pierwszy lot na Niemcy) i leciało 1000 maszyn. Zadanie miało być wykonane w dziesiątej minucie. Kiedy 500 maszyn rzuciło bomby, miasto się pali, cele się palą, wtedy dopiero my mieliśmy zrzucić. Wykonując lot w tej załodze jako zapasowy mechanik, kiedy pilot robił ostatni skręt, zorientowałem się, że jesteśmy nad placówką. Udało mi się wziąć mapy od nawigatora i faktycznie stwierdziłem, że jesteśmy nad placówką. Powiedziałem do nawigatora, że jesteśmy nad placówką, a leciałem jednocześnie jako drugi pilot, siedziałem obok skipera i nie mogliśmy sobie wyrywać [sterów]. Cel się nie pali, a on robi skręt. To znaczy pierwszych 200 maszyn (a takich jak ja może być jeszcze kilkanaście), które lecą, żeby jako pierwsi zrzucić bomby, żeby uniknąć bombardowania pod ostrzałem nieprzyjaciela. [Pilot] skręca w miejsce, gdzie leci falanga 200 samolotów takich jak i my, którzy przylecieli prędzej. Nie wyrywając sterów, otworzyłem drzwi bombowe i w ciemno wyrzuciłem bomby. Osiem i pół ton bomb, jakie miał Lancaster. Samolot stracił połowę paliwa, czyli jakieś pięć ton. To się liczy, że maszyna jest bardzo lekka. Wyskoczyła 500 metrów w górę. W tym momencie dywizjon specjalny zrzucił flasze, to znaczy świece oświetlające, żeby pierwsze 200 samolotów rzuciło bomby. Myśmy już byli 500 metrów wyżej, a oni mogli już sobie rzucić. Nic dziwnego, miałem taki wypadek, że miałem rzuconą bombę i wpadła koledze do skrzydła. Wylądowałem z ta bombą, ona nie wybuchła i nie musieliśmy skakać. Takie były niebezpieczne momenty.Myśmy wyskoczyli w górę, potem wróciliśmy i powiedziałem: „Ja więcej z wami latać nie będę”. To była załoga, która wykonywała pierwszy lot. Rano przychodzi starszy nawigator Mike i przyniósł trzy czwarte butelki whisky. Pytam się: „Za co?”. Powiada: „Za to, że żyjemy i wykonaliśmy zadanie”. Bo na zdjęciu, które maszyna zrobiła w momencie wypadania bomb, były właśnie te bomby na wysokości 26000
feet, to jest jakieś 7000 metrów. […] Okazało się, że wykonaliśmy zadanie. Jak on przyniósł [butelkę] i zdjęcia, że wykonaliśmy zadanie, to machnąłem ręką i powiadam: „Jak mnie przyjdzie latać z wami…”. Dlaczego? Mogłem latać z nimi, bo chciałem wykorzystać [fakt], że ich mechanik miał strzaskaną nogę. […]
- Czy spotkały pana jakieś inne represje?
Do dnia dzisiejszego nie jestem uznany za personel latający, jestem tylko personelem ziemnym i zabrano mi dodatek personelu latającego oraz uznania lat. Jeżeli jako personel latający wykonywaliśmy lot [w czasie wojny], to liczył się za trzy loty wykonane w czasie pokoju. Więc to jest różnica. Jeżeli wykonałem pięćdziesiąt lotów, to jakbym wykonał 150 lotów. Taka jest różnica. Mówię o tym dlatego, że nie zaliczono nas do personelu latającego, aby nie dać nam dodatku lotniczego. Było nas dwóch mechaników pokładowych. Kolega Anglik dostał jak ja odznaczenie DFC, tylko że on zmarł w Kanadzie. Dlatego chcę wystąpić, żeby nadano mi to odznaczenie.
- Czy jednym słowem mógłby pan określić swoją służbę w siłach powietrznych?
Tak. […] Była bojowa.
Kraków, 14 czerwca 2008 roku
Rozmowę prowadziła Anna Kowalczyk