Bogdan Kamiński

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Bogdan Kamiński.

  • Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie.

Ojciec mój w 1939 roku poszedł na wojnę i nie wrócił. Mama opiekowała się mną, byłem jedynakiem. Mieszkaliśmy cały czas w Warszawie. Nigdy nigdzie indziej. Matka, urodzona na Rybakach na Starym Mieście, dożyła wieku dziewięćdziesięciu sześciu lat. Odeszła.

  • Mieszkaliście państwo na Powiślu?

Różnie żeśmy mieszkali. Mieszkaliśmy i na Bonifraterskiej. Nasza ciotka mieszkała na Powiślu, na Leszczyńskiej. Ostatnio przed samym wybuchem Powstania mieszkała na Leszczyńskiej, który numer – nie pamiętam. Na parterze, półpiwnica, nie wiem, jak to określić, to nie była piwnica, tylko… duży parter. Tam mieszkała ciotka mojej mamy. Znalazłem się tam w czasie Powstania. Wysłała mnie, żebym się zapytał, co się dzieje z ciotką. Przyszedłem tam, zobaczyłem [ją] w okropnym stanie, była chora. Tak jakoś zabawiłem, zasiedziałem się tam, bo sąsiadki były, przenocowałem. Już na drugi dzień był most zamknięty, nie można było już na Pragę ruszyć się w jednym ani w drugim kierunku. Musiałem tam zostać.

  • Wracając do września 1939 roku. Ile pan miał lat, jak wybuchła wojna?

Chyba miałem siedem lat, ale sobie nie zdawałem sprawy, że to jest wojna. Leciało coś z nieba, odrywało się od samolotów, jak chłopiec siedmioletni to zauważył, odrywało się coś, straszny wybuch był i wstrząs. Tak że byłem w szoku, jak wybuchy poczułem. Waliły się domy, ściany się waliły. Jak zobaczyłem pierwszy raz zabitą osobę, to dostawałem w środku jakiegoś niepokoju, drżałem cały, bo nie miałem do tej pory kontaktu z taką straszną rzeczywistością, z jaką się spotkałem. Rok 1939 strasznie przeżyłem.

  • Czy dzielił się pan swoimi niepokojami z mamą, z bliskimi? Czy pan chciał się dowiedzieć, co się dzieje, zrozumieć to?

Oczywiście. Na tyle, ile mogła, to mi mówiła. Wojna: sąsiedzi, dzieci między sobą [mówiły], że wojna. Tak że jak Niemcy wkroczyli do Warszawy, to żeśmy byli ciekawi, jak ten Niemiec wygląda. Mówili nam, że ma rogi. Pierwszemu żołnierzowi z karabinem, który czegoś pilnował na ulicy, to żeśmy biegli wszyscy i się przyglądali, kto to jest. Żeśmy nie wiedzieli, myśleliśmy, że to coś nadzwyczajnego.

  • Jakie było wrażenie?

Wrażenie było zdumiewające. Na zielono był ubrany, chodził i się uśmiechał do nas. Częstował nas cukierkami. Jedni mówili, żeby brać, drudzy mówili, żeby nie brać. Takie było pierwsze zetknięcie. Potem już się człowiek przyzwyczaił do tego, już byłem starszy, już mniej więcej rozumiałem, jak to w ogóle jest.

  • Jak wyglądała codzienność? Był pan w wieku szkolnym. Czy w związku z tym zaczął pan chodzić do szkoły?

Oczywiście. Byłem dzieckiem ruchliwym, a jedna z mamy ciotek była artystką, która wyjechała do Ameryki grubo przed wojną. Ona zawsze mówiła (nawet w korespondencji), żeby mnie oddać do szkoły artystycznej, do szkoły baletowej. Mama z ciotką znalazły szkołę, która była kontynuacją Warszawskiej Szkoły Baletowej przy Teatrze Wielkim. Szkoła mieściła się na Hipotecznej. Zapisała mnie i do samego wybuchu Powstania, prawie cztery lata, chodziłem do tej szkoły.

  • Jak pan wspomina ten czas? Jak wyglądała pana grupa?

W szkole ciągle mówiło się o polskości, żeby nie zatracać polskości, żeby nie współpracować w teatrzykach, które powstawały w czasie okupacji. Tak że niewielu z uczniów brało udział w przedstawieniach, w bajkach, jak był teatr na Mokotowskiej czy Hożej u Ortyma (był dyrektorem). [Apelowano], by nie brać udziału w tych przedstawieniach, mimo że tam nic nie było o polityce.

  • One były pod auspicjami Niemców?

Oczywiście, były na pewno jakieś dotacje. Szkoła się zachowywała bardzo poprawnie. Kierownikiem szkoły była pani Zdrojewska, która niedawno umarła. Dokumenty z tej szkoły są w szkole baletowej. Ona to wszystko przechowała i złożyła w szkole baletowej na Moliera. Tak że ktoś będzie się chciał dowiedzieć o tej szkole, tam się dowie, bo tam są dokumenty, świadectwa uczniów, którzy nie odebrali z takich czy innych powodów. Tam były zajęcia zawodowe, to znaczy balet się ćwiczyło na Hipotecznej. Ogólne przedmioty na Sewerynów. Nie pamiętam, to było na rogu Sewerynów i Oboźnej, ale nie pamiętam, która to brama była: czy pierwsza, czy druga. To było na pierwszym piętrze zrobione z mieszkania prywatnego. Po południu się przychodziło o godzinie czternastej na zajęcia ogólne.

  • Jak wyglądała pana droga z domu do szkoły? Czy chodził pan sam, czy był odprowadzany?

Oczywiście to zależy gdzie. Sam chodziłem, sam jeździłem tramwajem. Miałem nawet bilet miesięczny, żebym się nie czepiał tramwajów, żebym się nie narażał jako mały, bezmyślny chłopiec, który może się narażać na różne konsekwencje.

  • Czy zdarzyło się coś okropnego w czasie jednej z podróży do szkoły, co zapadło panu w pamięci?

Tak, na Nowym Świecie. To było chyba o godzinie pierwszej czy drugiej w południe. Przechodziłem, szedłem do szkoły ogólnokształcącej na Sewerynów. Na Nowym Świecie, idąc od Kopernika, po lewej stronie była apteka. Nie wiem, czy się mieści jakaś restauracja czy kawiarnia w tej chwili, [wtedy] była apteka. Wszystkich zaganiali, bo przyjechały budy. Po drugiej stronie Nowego Światu nawet jest jeszcze ślad, wbudowano tablicę pamiątkową. Zaczęli wyciągać ludzi z samochodu i za parę minut rozstrzelali. Wszystkich wpędzili do apteki. Tak że oni szybko rozstrzelali ludzi i szybko pozabierali ciała. Resztki były na ścianie na murze, resztki krwi i tak dalej, żeśmy przeszli koło tego wystraszeni. Pierwszy raz widziałem na własne oczy, jak rozstrzeliwali ludzi. Było wrażenie, to było przeżycie. Dla takiego chłopca to było przeżycie, jak się kogoś publicznie zabija.

  • Jak wyglądała sprawa żywności, wody, zaopatrzenia?

Ciotka gdzieś pracowała. Starała się gdzieś zarobić, o pracę było trudno. Nie wiem, co robiła. Chodziła gdzieś, sprzątała – coś robiła. Jak się nie miało pracy, to człowiek umierał z głodu. To jest bezapelacyjnie. [Był] nawet taki wypadek z pianistką, grała, korepetycji [udzielała], nazywała się pani Brajmisz. Mieszkała na Pradze na rogu Targowej i Ratuszowej w drewniaku, już dzisiaj nie ma śladu po tym domu. Prosił mnie jeden z nauczycieli, czy bym mógł dowiedzieć się, co się dzieje z tą panią. Poszedłem tam, cicho, to był mróz, styczeń albo luty (żeśmy byli z kolegą). Pukamy, pukamy, nikt się nie odzywa. Za klamkę i żeśmy weszli. Okazało się, że leżała z córką przytulone do siebie na podłodze zmarznięte. Tak że żeśmy oniemieli, szybko żeśmy uciekli. Jakiś [mężczyzna] zaczepił nas na dole, [zapytał], co my tu robimy, czego szukamy. Mówimy, że przysłali nas ze szkoły, żeby dowiedzieć się, co z się dzieje panią Brajmiszową. „No to żeście widzieli – mówi – teraz uciekajcie stąd, bo tu zaraz przyjedzie ktoś”.

  • Proszę powiedzieć, jak pan zapamiętał czas tuż przed Powstaniem. Czy działo się coś w atmosferze, co wskazywało, sugerowało, że będzie to wybuch Powstania?

Działo się, oczywiście. Widziało się dużo młodych panów w oficerkach, w kurtkach. Działo się. Ludzie coraz głośniej mówili, to znaczy, że już czas. Ale nikt nie wiedział co. Właściwie nie przebywałem w towarzystwie dorosłych. Dorośli, jak mówili o polityce, to raczej dzieci się wypraszało na podwórko z takich czy innych względów. Ze względów zrozumiałych, bo dzieci są paple i wyniosą coś z domu, czego nie powinni wynosić i mówić. Była atmosfera odwagi, że bardzo dużo młodych się widziało. Tym bardziej zwracało uwagę, że oni chodzili w butach z cholewami. Upał był, gorąco, oni chodzili w oficerkach. Coś będzie, ale co – nie wiadomo. Do końca właściwie nie wiedziałem, co będzie, bo tak otwarcie się nie mówiło o Powstaniu. Podsłuchiwanie starszych nie było wtedy w modzie.

  • Jak pan zapamiętał 1 sierpnia?

W ogóle też nie wiedziałem, co się dzieje. Było jakieś tutaj pyk, tam pyk. Wychodziło się na ulicę: „Kto to tam pyka? Kto to strzela?”.

  • Gdzie pan był wtedy?

Przyszedłem do ciotki odwiedzić, dowiedzieć się, co się słychać. Coś się dzieje na ulicy. Powiedziała mi: „Bogdan, zobacz, co tam się dzieje?”. Podszedłem do źródełka, bo niedaleko było na Oboźnej źródełko po lewej stronie, gdzie leciała woda mineralna, nawet chyba jest do dzisiaj. „Idź, przynieś tej wody”. Wziąłem naczynie, nie pamiętam, co to było. Poleciałem po wodę, dopiero ktoś przyszedł zmęczony, zapocony. Przyszedł, jak to się mówiło, z miasta. Z Centrum, to się mówiło, że z miasta przyszedł. Mówi: „Już Powstanie”. Przerażenie było, bo jestem u ciotki bez matki, nie wiadomo, co się dzieje, była konsternacja, co ze mną będzie. To jest wielka odpowiedzialność. Przyszedł chłopak i co z nim zrobić? Ale co dzień było coraz gorzej. Jeszcze było światło, jeszcze była woda. Potem ani światła, [ani] wody. Niektóre podwórka były, które miały pompę, to jeszcze wody było. Kolejka do wody stała całą noc. Potem już wody nie było, zało. Gdzieś się chodziło po podwórkach, szukało się, gdzie jeszcze z kranów ciekła woda. Było coraz gorzej. Piekło się zaczęło dopiero, jak zaczęli: ostrzał był, artyleria, a potem bombardowanie. To już było piekło. Wszystko skakało, domy były tak skonstruowane, że podskakiwały i z powrotem osiadały. To było dziwne uczucie.

  • Cały czas był pan na Powiślu?

Nie. Poszedłem potem. Druga z ciotek mieszkała na Bonifraterskiej. Niedaleko, jak było jeszcze getto, to była druga brama, że z tej bramy ostrzeliwali getto. Nawet na filmach jest pokazywane, jak z tej bramy [strzelają]. Tam stała armata. Tam nieraz przychodziłem na obiady do ciotki. Ciotka robiła pończochy, takie miała zajęcie, więc zarobiła na ten obiad. Przychodziłem tam na dożywianie. Ze szkoły z Hipotecznej miałem blisko, więc szybko leciałem do ciotki, zjadałem obiad i biegłem dalej.
  • Obiady u ciotki, to w okresie jeszcze przed Powstaniem?

Przed Powstaniem.

  • W Powstanie jest pan cały czas na Powiślu u drugiej ciotki?

Tak, ale tam też nie byłem długo. Pobiegłem tam i trafiłem w samo piekło. Pobiegłem na Bonifraterską róg Świętojerskiej. Tam akurat w samo piekło, największe bombardowanie Starego Miasta. Nie pamiętam dokładnie, kiedy to się zaczęło. Właściwie nie wiem, jakim cudem żeśmy gdzieś po piwnicach chodzili, nie pamiętam jakich. Ciągle uciekałem. Tu żeśmy noc przespali, tu żeśmy przytuleni byli w jakichś gruzach, ciągle żeśmy się gdzieś przemieszczali.

  • Z kim pan był?

Z ciotką byłem.

  • Z tą chorą ciotką?

Tak. Szukaliśmy miejsca, jakiegoś schronienia, ale gdzie żeśmy poszli, to już nie było tego mieszkania, już nie było tych ludzi, już nie było nic. Tylko była kupa cegieł i kurzu. Kurz strasznie dominował, że jak słońce zaświeciło, to właściwie wszystko było zamazane, nie było ostrości, ciągle się przecierało oczy.

  • Przemieszczaliście się piwnicami?

Tak. Były przejścia, ale już później. Jak już Powstanie okrzepło (że się tak wyrażę), to powstawały barykady. Domy się przewaliły na ulicę, nie było komunikacji chodnikiem, ulicą. Wtedy zaczęło się przebijanie piwnic. To nawet była świetna droga komunikacyjna, bo można było bardzo długą drogę przejść właśnie piwnicami. Wtedy dużo ludzi się przemieszczało.

  • Czy spotkał się pan z pomocą innych, bo był pan ze starszą osobą?

Oczywiście, że prosili mnie, żebym przyniósł wody, ale ci ludzie nie wiem, z czego żyli. Zupełnie sobie nie zdawałem sprawy z tego, bo mnie się w ogóle jeść nie chciało. Byłem taki przestraszony, w takim napięciu byłem, że [nie czułem głodu]. Wodę, owszem, piłem. Ile tylko miałem okazji, to piłem wodę. Nieraz coś zjadłem, ale nie przypominam sobie, żebym widział chleb przez okres Powstania. Natomiast jeden pan pytał się i mówię: „Ja już trzy dni nic nie jadłem albo cztery”. Poczęstował mnie czymś, nie pamiętam, ale mówi: „Wiesz co, a gołębie ty umiesz łapać?”. Mówię: „W życiu nie łapałem gołębi”. – „No to chodź, ja ci pokażę”. Żeśmy poszli do jakiegoś domu. Rzeczywiście ten dom się chwiał. Gołębie żeśmy z daleka popatrzyli. Wysypał jakby groch, ale to nie był groch, bo tam nikt nie miał grochu w tym czasie. [Był] na wagę złota. Ten groch miał ukryty w środku haczyk i była nitka mocna. Gołębie łapał. Tak że jadłem gołębie. Rosół się gotowało. To gotowanie to też, [tylko] aby się to wszystko zagotowało. Rosół [jadłem] z tych gołębi od czasu do czasu, jak udało mi się upolować. Nie ja tylko, ale wielu ludzi. Tysiące ludzi korzystało z tego, gołębie łapało. Dzięki temu może i się przeżyło trochę dłużej.

  • Czy miał pan kontakt ze swoimi rówieśnikami? Czy oni byli zaangażowani w czasie Powstania?

Miałem kolegów ze szkoły. Jeden wyjechał do Ameryki i umarł w Ameryce (chodziliśmy się bawić do Ogrodu Saskiego), dużo poumierało.

  • Czy w okresie Powstania miał pan kontakt ze swoimi rówieśnikami, kolegami ze szkoły baletowej?

Nie, bo to był okres wakacji.

  • Nie wie pan, czy oni się zaangażowali w harcerskie działania?

Trudno mi powiedzieć, bo kontakt straciłem. Oni byli z różnych ulic, dzielnic, tak że nigdy się z nimi nie spotkałem w czasie Powstania. Rzeczywiście było trudno, bo nie wiadomo było, co się dzieje za ścianą. Strach było wejść na górę, ale dzieci zawsze wchodziły tam, gdzie nie potrzeba. Narażeni byli na ostrzał snajperów, na różne niebezpieczeństwa. Domy się waliły, dzieci chodziły po gruzach. Chodzili po pustych mieszkaniach, jeszcze coś znaleźli do jedzenia. Jeszcze jakiś woreczek kaszy, parę kostek cukru. To się niosło jak skarb. W ogóle, jak żeśmy poszli, w jakimś mieszkaniu szafkę żeśmy otworzyli, było pudełko i z pięć czy sześć kostek cukru. One już troszeczkę pożółkły, roztopione były, to żeśmy to nieśli jak największy skarb.

  • Czy w czasie Powstania spotkał się pan ze swoją mamą?

Tak, oczywiście. Była w innej dzielnicy. Cały czas mnie szukała i nie wiedziała, gdzie jestem.

  • Jak to było, że się spotkaliście?

To był rzeczywiście dziwny moment, że ktoś mnie widział tu, ktoś mnie widział tam. Różnie. Szukała, ale nie mogła dojść. Przypadek zrządził, ale to już pod koniec Powstania. Akurat przyszła, już dom był spalony, żeśmy się spotkali dosłownie na ulicy. Przypadek zrządził, patrzę, idzie. Krzyknąłem, że jestem.

  • Jak wyglądały ostatnie dni Powstania, gdy był straszny głód, nie było wody. Gdzie byliście? Mieszkaliście w piwnicach?

Na początku Powstania, gdzieś tak w połowie (nie prowadziłem dziennika, nie zapisywałem dat, to trudno mi teraz określić, jak to było) były piwnice lepsze i piwnice gorsze. Piwnice, gdzie byli dobrze zaopatrzeni ludzie, to pilnowali, żeby inni nie przychodzili, nie musieli się z nimi dzielić. Właściwie tak naprawdę na początku się nikt nie dzielił, dopiero pod koniec, ale już nie było czym się dzielić. Zupełnie nie było co jeść, nie było co [pić]. Jedyna rzecz, co była, to tylko to, że się ludzie modlili. Modlili się naokoło, od rana, od piątej rano do później nocy, potem drzemka chwilę i znowu ktoś śpiewał, ktoś umierał, ktoś wołał pomocy, ktoś krzyczał: „Wody!”. Piwnica była piekłem. Tam się w ogóle nie spało, drzemało się. To znaczy sen był półsnem, wszystko się widziało, kto mówi i niby się spało. Ale tak, to nie było różnicy między dniem a nocą. Od razu się siadało gdzieś pod ścianą i podobno się spało, ale nie byłem pewny, czy to tak było, czy spałem, czy nie spałem, nie mówiąc o higienie. O tym się zapomniało. Zresztą dzieciom to wszystko jedno było, czy były czyste, czy brudne.

  • Czy był pan też świadkiem pogrzebów, które się masowo odbywały na podwórkach?

Tak. Byłem. Siedziałem na podwórku, jako że miejsce było. Nie było betonu. Były i betonowe podwórka, różne były: były i brukowane podwórka i był sam piach. Wrażenie też było okropne. Zawijali ciała i wrzucali. Żeśmy klęczeli i modliliśmy się i dalej, i dalej… Ale po takim nalocie, jak parę osób zginęło, to trudno powiedzieć. Jak jedna piwnica ocalała, to druga była zburzona. Nieraz pół piwnicy było zawalone, wychodziło się na czworakach przez jakieś okienko, przez jakieś dziury w płotach, parkanach – aby dalej. Właściwie gdzie się uciekało, to nie wiem. Gdzie poszliśmy, to było gorzej. Aby uciekać – ciągle nam coś mówiło: „Uciekajcie! Uciekajcie!”. Coś było wewnątrz, żeby uciekać.

  • Co działo się z panem i pana najbliższymi po kapitulacji?

Po kapitulacji wyszliśmy z Warszawy. Już nie pamiętam, czy Alejami Jerozolimskimi żeśmy szli, czy Wolską. Już nie pamiętam. Żeśmy wyszli do stacji, potem pociągiem. Potem powiedzieli: „Jesteście w Pruszkowie”. Nic nie pisało. Tam żeśmy spotkali jeszcze jakąś rodzinę i oni mówią: „Chodźmy do znajomych”. [Powiedzieli] (jak już się trochę luźniej zrobiło w Pruszkowie), żebyśmy pojechali do Łowicza, bo tam mieli znajomych. Tak się złożyło, że jeszcze pojechaliśmy do Łowicza. Jeszcze jakiś transport był, pociągiem żeśmy jechali.

  • Czy pamięta pan, jak wyglądał podział w Pruszkowie, selekcja?

Tam rozdzielali, byli jacyś ludzie, którzy to rozdzielali.

  • Jak to się odbywało, pan nie pamięta?

Tak. Ale nie przypominam sobie. Żeśmy gdzieś spali przy ścianie, jakiś snopek leżał gniecionej słomy, tam żeśmy się przytulili do tej ściany i tak żeśmy siedzieli. Potem ktoś się nami zainteresował, jacyś znajomi byli, już nie pamiętam. Ze względu na mnie, że źle wyglądałem [zaproponowali], żeby stąd uciekać. Tylko tyle słyszałem i tak żeśmy się znaleźli w Łowiczu. Mieszkaliśmy u jednej pani, która się nami zaopiekowała. Po raz pierwszy dostałem kawałek chleba…

  • Do kiedy byliście państwo w Łowiczu?

Jak już powiedzieli, że Warszawa wolna, któregoś stycznia to było. Też żeśmy się na jakiś transport wojskowy zabrali (czy na ciężarówkę, już nie pamiętam) i żeśmy prędko do Warszawy [dojechali]. Przyjechaliśmy i już nic nie było. Już nic nie było, właściwie same gruzy. Nic nie było, żeśmy szli, wiatr hulał, nawet ścieżki nie było, szło się przez gruzy głównymi ulicami. Żeśmy tu zajrzeli, tam jeszcze, gdzie nasi znajomi mieszkali – niestety już nic nie było. Żeśmy przyjechali do rodziny na Pragę. Oczywiście przez lód się przechodziło, nie było mostu, most był zburzony. Przez lód się przechodziło, lód się uginał. Och, to była w ogóle katastrofa. Był na początku mocny, że nawet pamiętam, jak samochody przejeżdżały po tym lodzie. Zaraz przy Kierbedzia była ścieżka. Najpierw się właziło po drabinie, przez przęsło, trzeba było na przęsło wejść, potem jeszcze druga drabina była, trzeba było zejść i między tymi przęsłami potem kawałek był i po lodzie się szło. To była ekwilibrystyka, przejście przez to. Ale jak żeśmy przejechali na Pragę, to żeśmy odetchnęli. Jak pierwszy raz zobaczyłem wodę… w misce wody, ciepłej wody [się wymyłem]. Byłem umyty, odrobaczony, tak że żeśmy troszeczkę odżyli.
Matka zaczęła pracować w jednostce wojskowej, w kuchni (zdaje się) coś robiła. Przecież pracy nie było. Przynosiła dwie wojskowe menażki jedzenia, to było dużo, to były kociołki. W kuchni zawsze coś zostało, to przynosiła za pracę w kuchni. To był komfort. Potem zacząłem chodzić do szkoły. Tak z roku na rok…

  • Kiedy dowiedział się pan o swoim ojcu, że zginął i czy wiadomo, gdzie zginął?

Przyszedł jakiś pan, nas zawiadomił. To znaczy on był po cywilnemu, nie wiem, czy to był wojskowy. Powiedział, że [ojciec] został pochowany, w jakim miejscu – nie pamiętam, w ogóle matka też nie pamięta. Powiedział, że gdzieś jest, ale gdzie, to żeśmy sobie nie mogli przypomnieć, bo on tylko krótko powiedział i zniknął. Zapukał do nas i powiedział.

  • Tata był zmobilizowany?

Oczywiście tak.

  • Wiadomość dotarła do państwa jeszcze w czasie okupacji czy już po wojnie?

Nie pamiętam, chyba w czasie okupacji. To pierwsza straszna zima była w 1940 roku. Pamiętam, to 1940 albo 1941 rok. Było wtedy bardzo zimno, bawiłem się na podwórku, cieplej było, jak się w ruchu było. Mówię: „Jakiś pan przyszedł, powiedział, że ojciec [nie żyje]”.

  • Teraz, po wielu latach, jaki jest pana stosunek do Powstania? Czy Powstanie było potrzebne? Jak pan uważa?

Jak miałem czternaście czy piętnaście lat, to nie oceniałem. Dopiero zacząłem oceniać, jak miałem trzydzieści lat. Cofałem się, przypominałem sobie to wszystko. Powstanie było konieczną sprawą. Oczywiście nieodzowną, tylko było źle przygotowane. Niby się przygotowywali… Z tego co przeczytałem, z tego co widziałem na własne oczy, to była improwizacja. Nawet dowiedziałem się, jakie powody były, żeby było takie. Ono było na parę dni. Czytałem wypowiedź naszych wielkich generałów, którzy dowodzili Powstaniem, że to było na parę dni i już byłaby Warszawa wolna. Okazuje się, że wyszło inaczej. Ludzie byli nieprzygotowani, nie było co jeść, ludzie ginęli tysiącami. Nie wiem nawet, skąd ktoś określił, że zginęło w Warszawie trzysta tysięcy ludzi. Skąd taka dokładna matematyka? Kto policzył tych ludzi? Moim zdaniem zginęło więcej jak pół miliona ludzi. Każda piwnica, każdy dół, każdy zawalony dom był pełen ludzi. To się waliło razem w tymi ludźmi. Tych ludzi nikt nie odkopał, nie był w stanie tego odkopać, pogrzebać, tylko tych, co jeszcze byli na wierzchu. Gdzieś czytałem w jakiejś książce, że ktoś obliczył trzysta tysięcy ludzi. Ktoś stał, miał licznik i liczył tych wszystkich poległych?

  • Czy jest coś jeszcze, co chciałby pan powiedzieć? Jakieś zdarzenie, które utkwiło panu w pamięci i chciałby się pan podzielić?

Tych zdarzeń było tak dużo, każdy dzień przynosił coraz więcej zdarzeń. Przeżyłem to wszystko i chwała Panu Bogu, że człowiek przeżył. Ale trudno określić, które zdarzenia były ważne, a które nie. O ile powiem jedno zdarzenie, to może być i drugie ważne. Trudno mi określić. Zostawiam historykom, niech to ocenią sprawiedliwie, niech wyważą to wszystko, dlatego chętnie się zgodziłem opowiedzieć.



Warszawa, 13 lipca 2012 roku
Rozmowę prowadziła Ewa Strumiłło
Bogdan Kamiński Stopień: cywil Dzielnica: Powiśle

Zobacz także

Nasz newsletter