Anna Rabiej
- Proszę opowiedzieć o swoim dzieciństwie, rodzinie? Czy miała pani rodzeństwo? Gdzie państwo mieszkali? Kim byli państwa rodzice?
Ojciec Marian Długosz, mama Wiktoria Długosz. Rodzeństwa było sześcioro w sumie, pięć dziewczyn i jeden brat, najmłodszy. Do 1939 roku było dobrze. Ojciec żył, udawało się wszystko.
- Gdzie państwo mieszkali przed wojną?
Ojciec z matką mieszkali na Wilczej 20 czy 19. Urodziłam się już na Pradze. Troje się urodziło, jedno umarło. W Śródmieściu Barbara i Maria były chrzczone, na placu Trzech Krzyży. Jak się zaczął 1939 rok, byliśmy na Pradze.
- W którym dokładnie miejscu na Pradze państwo mieszkali?
Mieszkaliśmy na Jagiellońskiej. Niemcy wkroczyli pierwszego dnia, szybko byli. Jeszcze ojciec żył wtedy, później został ranny i umarł. Jak wkraczali do Warszawy, miałam dziesięć czy dziewięć lat. Mocno szli środkiem jezdni, mieli karabiny porządne, mocno uderzali w jezdnię, w kamienie, bo chyba nawet asfaltu wtedy nie było, bruk był. Śpiewali melodię
Heili, Heilo. Poznałam wtedy Niemców, jak wyglądali. Widziałam, co to jest. Bo tak to skąd wiedziałam? Z opowieści mało wiedziałam. Zaczęło się. Bombardowania, w nocy alarmy, do schronu musieliśmy uciekać, co [kilka] godzin, co dwa dni. Później nędza, nie było jedzenia.
Tak, to już była okupacja. Te kilka lat było okropne. Starsza siostra, co ją zabili Niemcy w Powstanie, to ona […].
- W czasie okupacji mieszkali państwo wszyscy na Pradze?
Na Pradze.
Chodziłam do szkoły, do drugiej klasy, Targowa 15. Duże sale były, Niemcy nas uczyli po niemiecku. Mówili, co to znaczy
sprechen Deutsch. Tak to się odbywało. Później Niemcy robili łapanki, gonili naszych, młodzież. Latarnie się nie paliły, tylko każdy miał latareczkę, świecił. Godzina dwudziesta, to już bramy musieli dozorcy zamykać. Niemcy jechali samochodami, ulicę zablokowali z jednej strony, z drugiej, wtedy łapali młodzież do samochodu. Na Skaryszewskiej było gimnazjum, do gimnazjum spędzali tę młodzież, starszych, na Dworzec Wschodni, wywozili do Niemiec. Nas jeszcze nie łapali, bo myśmy byli drobne. Szłam z dwoma dziewczynkami, na Targowej był Karpiński, kwas sprzedawali. Niemcy szli – myśmy nie mówili Niemcy tylko szkopy – z karabinami. Trzy dziewczynki zaczepili, byłam między nimi. Krzyknęli na nas:
Halt! Już wiedziałam, uczyli w klasie trochę niemieckiego,
halt to ręce do góry. Pytali się, czy jesteśmy
Jude, mówię:
Nein, polnisch jesteśmy. Dopiero pacierz zaczęliśmy mówić, wtedy powiedzieli:
Raus, weg! Popędzili, nie wzięli nas. Bo tak, to by nas do budy wzięli, by nas wywieźli gdzieś. Tak było przez okupację.
- Mówiła pani, że ojciec został ranny.
Ojciec został ranny w wojnę w 1939. Leżał w Szpitalu Przemienienia, tam umarł. Później okupacja na Pradze to była nędza, bieda.
Same z matką, pięcioro dzieci. Później bomby leciały na ulicach, był alarm, do schronu, później odwołanie alarmu. Światła nie było, paliliśmy lampkę na naftę. Wyłączali światło, tak że nie było. Po ulicy jak chodziliśmy, to z latareczkami. Niemcy z karabinami szli, tylko:
Halt! – łapali. My byłyśmy młodsze, to nas jeszcze odpędzali,
Weg! krzyczeli. W okupację była pogłoska, że Praga będzie strasznie niszczona. Już ojca nie było. Matka wzięła nas na platformę, wyprowadziła gdzieś na Żoliborz. Przy Dworcu Gdańskim były domki, instytut był. Byliśmy w tych domkach. Jeździł czołg, nazywali go „szafa grająca”. Niemieckie to było. Oni to nakręcali i strzelali do naszych domków.
Powstania.
- Czy ktoś w rodzinie miał kontakty konspiracyjne?
Brat ojca. Jest pochowany w grobie rodzinnym. Miał kontakt. Nazywał się Adam Długosz. Był maszynistą, z ludźmi przewoził… Zabili brata ojca. Pamiętam, jak mama mówiła, że był wysoki i odważny.
- Jak pani zapamiętała sam początek Powstania?
Powstanie zapamiętałam. Był pierwszy dzień Powstania, wyły syreny, wszystko wyleciało z bram z opaskami, ruch, Powstańcy zaczęli robić barykady. Niemcy z czołgami wjeżdżali na ulice, strzelali. Wszystko gdzie mogło, to się chowało, uciekało. Już był ruch na ulicy. Później wygnali nas spod dworca, bo pociski biły.
- Długo państwo byli na Żoliborzu, w drewnianych domkach?
W drewnianych [domkach] – nie wiem, może ze dwa tygodnie, bo ta maszyna jeździła, nazywali to „szafa grająca”. Nauczyli nas Powstańcy, że jak idziemy, usłyszmy to nakręcanie, żebyśmy się kładli na ziemię, nie podnosiły, aż kule przelecą. Później rozbili te domki, nas wygnali do Stanisława Kostki. Pod kościołem byliśmy całe Powstanie.
Tak, pod ziemią. Było dużo ludzi, dzieci były starsze. Czytali zawsze, Powstańcy dawali ulotki, co się dzieje, gdzie zajęte, gdzie są. Stare Miasto mocno było bombardowane, co pół godziny słuchać było, jak lecą bomby. Jak były samoloty, to ciężko szły, wiedzieliśmy, że na nas lecą. Pozrzucali bomby, to odlecieli. W tym kościele się utrzymywaliśmy. Mama, siostra jedna, co miała szesnaście lat, z 1928 roku, poszły z tą z 1932 roku. [Ona] teraz jest w Ameryce […]. Nie byłam wtedy. Musieliśmy iść do Powstańców, prosić, żeby nam dali chleba czy coś, bo przecież o jedzenie było trudno. Mama na placu przy kościele stawiała dwie cegły, miała saganek, wodę wlała, mąkę sypała, mieszała, gotowała prażuchę, olejem polewała. To wszyscy przeżuwali, jedno drugiemu dawało. Ludzie byli wtedy dobrzy, dzielili się jedzeniem, sucharami czy czymkolwiek. Powstańcy bez przerwy latali, z domu do domu uciekali, bo Niemcy przyjeżdżali i zabijali ich.
- Czy ktoś z rodziny brał udział w Powstaniu jako Powstaniec?
Nie, byliśmy małe, najstarsza miała – ta, co zabili Niemcy – szesnaście lat. Druga była chyba dwa lata [młodsza]. Nie było możności, bo za małe byłyśmy. Młodzi chłopcy lecieli z buteleczkami na czołgi, ale my byłyśmy dziewczynkami.
- W jakich okolicznościach zginęła siostra?
Poszli po jedzenie. Teraz syn odszukał, że to było na Bielanach. Była olejarnia, szło się na czworaczkach, siatkę się miało. Ona też chodziła. Na czworaczkach kartofelki się wyrywało, do koszyczka, do domu przynosiło, żeby matka ugotowała. Wtedy poszła ta, co w Ameryce jest, i ta szesnastoletnia. Zastrzelili ją, a tamtej ucho przestrzelili, przyszła do domu z przestrzelonym uchem. Już nie przyniosła kartofelków, już zostały. Nie można było po nią nawet dojść, bo Niemcy strzelali z rozmaitych domów, patrzyli, jak się głowy ruszają. Jeździli samochodami wojskowymi, strzelali. Ona tam została. Jak wróciliśmy po wyzwoleniu, 17 stycznia…
Wypędzili nas do kościoła na Wolę. Matka poszła po wodę cztery dni wcześniej, Niemcy ją złapali. Myśmy byli w jeszcze kościele. Po czterech dniach dotarli Niemcy do kościoła, z bańkami, z granatami.
Krzyczeli, warszawscy
Banditen na nas mówili. „Wychodzić,
Raus!” – krzyczeli po niemiecku. Jak byśmy nie wyszli, to by rzucili granaty, benzyną by nas chyba palili, bo coś mieli na plecach. My, małe dziewczynki, rączki do góry. Żeśmy wyszli na wierzch. Zebrali nas na jezdni.
- Ze wszystkich podziemi kościoła?
Ze wszystkich.
Z pięćset osób, całe podziemie było [pełne], jedno na drugim siedziało na betonie. Wychodziliśmy w dzień, tylko ugotować czy jak, uciekaliśmy z powrotem. Nas później, jak już wygnali na jezdnię, to gnali nas środkiem jezdni. Trupów tyle było, ludzie leżeli, walizki koło nich. Warszawa śmierdziała, cała paląca się była. Myśmy były małe, matki nie znaleźliśmy jeszcze, dopiero się spotkaliśmy z matką w kościele na Woli. Znowuż było skupisko warszawiaków. Nas matka spotkała, złączyliśmy się. Później nas prowadzili jezdnią do Pruszkowa. W Pruszkowie były Niemki, miały pierożki, żółte mundurki, chyba Hitlerjugend. Segregowali nas. Już byliśmy z matką. Jedna została zabita, ta starsza. Zobaczyli, że jesteśmy takie drobne, to już nas do jednej kupki wsadzili. Niemki przez bramkę nas wypędziły do pociągów bez dachów, węgiel [nimi] wozili. Wywieźli nas, chyba z tydzień nas wieźli bez wody, bez jedzenia. Jak po drodze ludzie dolecieli, trochę dali chleba suchego, bo byśmy nie dojechali. Pod Kielcami byliśmy, w Żaganiu.
- Państwo zostali przydzieleni do kogoś?
Do chłopów. Izba jedna była, nas było sześcioro, jeszcze dołożyli nam troje. Mieliśmy prycze zbite z desek, jak śledziki leżeliśmy wszyscy w tym jednym pokoju. Musieliśmy prosić, nawet chodziłam. Niemcy już w lepszych domkach mieszkali. Pamiętam, było święto, Boże Narodzenie. Przypominam [sobie], jak oni śpiewali kolędy. Poszłam chyba z siostrą, co jest w Stanach, pukałyśmy do nich, mówiłyśmy do Niemców:
Guten Morgen. Byli rozmaici Niemcy, mówiłam i ona [mówiła]:
Bitte Herr, Brot – czy mieli chleb. Jak mieli, to dawali dzieciakom takim jak my. Byliśmy tam przez cały czas, do wyzwolenia. Wyzwolenie było chyba 17 stycznia. Matka już nie mogła doczekać się, kiedy przyjedzie [do Warszawy].
- Jak pamięta pani wyzwolenie?
W wyzwolenie jeszcze byłam na wsi.
Coś okropnego, druga wojna. Było tak, że ruskie gnali Niemców. Taka strzelanina była, że nasza mama kocem zasłoniła okno. Pociski leciały na nasze podwórko. Leżeliśmy pod oknem. Nie było gdzie się schować, bo to drewniane domki, a oni gonili Niemców, tylko krzyczeli. Pamiętam takie słowa:
Natasza, strielaj! I do przodu. Dużo wojny było dla nas, bo tu weszliśmy do schronu, a tam siedzieliśmy w drewniaczku.
W marcu już przyszliśmy do Warszawy. Wzięła matka mnie, brata. Wsadzili nas znowuż w jakieś wagony bez dachu, ciągnęli nas po tym mrozie, a mrozy były bardzo ciężkie wtedy. Przywiozła nas do Warszawy, a ich troje zostawiła w chałupach. Nie mogła wziąć, bo nie wiedziała, do kogo wróci. Wróciliśmy na [Dworzec] Zachodni. Szliśmy przez most, wracaliśmy na Pragę, bo na Pradze już się zaczynało życie. Mama spotkała znajomych, którzy nas przyjęli do siebie. Tydzień czasu tu była, pojechała po tych drugich, troje dzieci przywiozła. Później mieszkanie zajęliśmy w jakichś koszarach, bo nie było przecież mieszkań, Warszawa [to była] kupa gruzu. Jeszcze na Pradze coś było, w Warszawie tylko gruzy, ogień, smród wielki był, trupów całe ulice leżały. Takie życie było.
- Przez cały okres Powstania były problemy z zaopatrzeniem?
Tak, trzeba było iść pod kule na czworakach, tak jak oni poszli po ziemniaki na Bielany, chyłkiem. Też byłam ze dwa razy. Rączkami wyrywaliśmy, przynosiliśmy do kościoła, dopiero matka gotowała na wodzie.
- Każdy gotował dla siebie?
Dla siebie, ale jak niektóry nie miał, to moja mama taka była, że drugiemu dała miskę prażuchy. To takie gęste było.
- Z wodą też były problemy?
Trzeba było iść cztery przystanki, żeby przynieść wody. [Matka] poszła, już wody nie przyniosła, nie wróciła. Dopiero spotkaliśmy się [na Woli]. Życie było okropne.
- Państwo nocowali w kościele, w podziemiach?
Całe Powstanie. Może ze dwa tygodnie czy z tydzień pod Dworcem Gdańskim byliśmy w drewniakach. Już teraz nie pamiętam. A tam [w kościele] byliśmy cały czas.
- Jakie nastroje panowały w podziemiach kościoła?
Ludność była zgodna, nie było żadnych zadziorów. Jedno drugiemu czytało, przychodziły już pisma, co zdobyli Powstańcy, co zajęli Niemcy, którymi kanałami, co się dzieje. Patrzymy: już Powstańcy uciekają, już Niemcy lecą, wjeżdżają czołgi.
- Zaprzyjaźniła się pani z kimś?
Z tamtymi ludźmi?
- W tamtym czasie. Były jakieś inne dzieci?
Nie, bo nas wywieźli do Żagania, pod Kielce.
- Często Powstańcy do państwa zaglądali?
Często. My do nich chodziliśmy, dzielili się, co mieli, to dawali nam. Tylko do kanałów nie kazali nam wchodzić, mówili: „Gdzie pani wejdzie z tymi dziećmi?”. A oni wchodzili.
- Czy większość czasu pani się bawiła, przebywając w podziemiach?
Słuchałam. Nie było mowy o zabawie, człowiek pod strachem siedział, czy nie wpadną, czy nie wrzucą granatów. Nie było zabaw.
- Stosunek państwa do Powstańców jakoś się zmieniał w czasie Powstania?
Myśmy byli za Powstaniem, cieszyliśmy się, że coś się zaczęło. Przecież pamiętam, jak na moście Poniatowskiego Niemcy rozstrzeliwali, przywozili. Na Piusa, pamiętam, zabijali naszych, oni się bronili. Nie jestem za tym, że to źle, [że było Powstanie]. Oni by robili [z nami] to, co z Żydami przecież. Na nas też krzyczeli. Ich przecież mordowali.
- Powstańcy przynosili prasę powstańczą. Czytano, dyskutowano o tym?
Tak, tacy starsi, już dojrzalsi ludzie, bo ja, dziesięcioletnia dziewczynka, tylko słuchałam, ale nie brałam [udziału] w takiej dyskusji.
Tak, cały czas. Interweniowali jedno do drugiego, cieszyli się, że [Rosjanie] już są bliżej. Wiedzieliśmy o tym, że Warszawa się paliła. Rosjanie stali gdzieś, nie pomogli nam nic, tylko Niemcy nas palili do końca. Na każdym podwórku grobów ile było, krzyży ile było! Ludzi chowało się na podwórkach.
- Czy w tym czasie w podziemiach były organizowane występy kulturalne?
Czytania były tylko, kulturalnych [występów] nie było, strach był.
- Czy w czasie Powstania w jakiś sposób uczestniczono w życiu religijnym?
Tak, do kościoła [się chodziło], modliło się. Przeważnie wszędzie były kapliczki postawione. Myśmy bez przerwy się modlili, żeby bomby nie spadły. Matka razem z nami.
- Na msze też chodziliście?
Tak. Wszędzie okopami przechodziliśmy, jak szedł, głowa wyszłaby wyżej, to wiadomo, że by zabili, bo strzelali z dachów. Skąd mogli, to strzelali do nas.
- Mówiło się coś o aktach ludobójstwa na Woli czy na Ochocie?
Tak. Po Wawrze od razu wisiały plakaty na ulicach, nazwiska.
Tak, to wisiało. Później pamiętam, jak megafony wkręcali na Krakowskim Przedmieściu. zaczęli [nadawać] polskie melodie. Też parę razy się zebrałam ze starszymi. Pocieszali nas tymi polskimi melodiami, to Powstańcy grali. Latali jak skarby [??].
- Jakie jest pani najlepsze, a jakie najgorsze wspomnienie z czasu Powstania? Co się pani najbardziej utrwaliło w pamięci?
Powstanie mnie się utrwaliło bardzo dobrze jako dziewczynce. Widziałam, co Niemcy robili z nami, widziałam, jak rozstrzeliwali, jak potrafili przyjechać z jednej ulicy, zagrodzili, wystawili swoje karabiny, wszystkich łapali, do zamordowania szykowali, do wywózki do Oświęcimia czy gdzieś. Powstanie to było coś wielkiego.
- Po powrocie do Warszawy, już po wyzwoleniu, dostały panie mieszkanie? Wróciła pani do szkoły?
Dostaliśmy pokój. Ciężko było, pracy nie było, gruzy. Na Pradze już bazar Różyckiego handlował, sprzedawali olej. Nawet jeździliśmy za szmuglem. Z siostrą, co ją zabili w Powstanie, jeździliśmy w czasie okupacji za Małkinię. W nocy przechodziliśmy przez lasy, doły. Tam była już Rzesza. Nie wiem, czy ona prosiła, czy handlowała. Stamtąd przywoziliśmy – worki mieliśmy uwiązane na plecach – kaszę, rąbankę. Przyjeżdżaliśmy na Dworzec Wschodni. Na Dworcu Wschodnim Niemcy obstawili pociąg z karabinami, jak wysiadaliśmy z tymi tobołkami, to Niemcy nam [zabierali] […].
- Po waszym powrocie do Warszawy Dworzec Wschodni był otoczony?
Niemcy obstawiali pociągi, bo już wiedzieli, kiedy szmugle przyjadą. Wtedy plecaki wyrywali, rzucali na kupę. Mieli skórzane pyty, na końcu był ołów. Nie chciał [ktoś] oddać, to doleli. Jak mojej mamie doleli tą pytą, to kobiecina cały czas, [dopóki nie] umarła, mówiła: „Drań mnie uderzył, boli mnie krzyż do tej pory”. Siostra, co [została] zabita, jednak zabrała swój towar z tej kupy. Miała masło, słoninę. Oni to zabierali dla siebie widocznie.
- Po wyzwoleniu Warszawy, po wojnie, panie mieszkały w tym jednym pokoju?
Tak.
- Poszła pani do szkoły po zakończeniu wojny?
Tak, zaczęłam chodzić. Jak nas przywieźli ze wsi, szliśmy przez Wisłę na Pragę po lodzie, bo mostu nie było. Dostaliśmy jeden pokój, wszyscy mieszkaliśmy, trochę [chodziłam] do szkoły. Później znowuż nie było jedzenia. Po wyzwoleniu była UNRRA, ta UNRRA przysyłała [pomoc] do kościołów, to była chyba bazylika Świętego Kostki. Na jedno dziecko dawali paczkę pięć kilo. Nas było sześcioro, dostawaliśmy trzy paczki. Mąkę dostawaliśmy, cukier, masło dostawaliśmy. Dużo kościoły nas wspierały, z UNRRA właśnie. Miałam siedemnaście [lat]. Już zaczęli prowadzić firmy, poszłam do prywatnego sklepu, spytałam się, czy przyjmą mnie do pracy. Przyjęli mnie, miałam niecałe siedemnaście lat. Byli inni ludzie [niż teraz], przyjęli mnie. Przepracowałam pięć lat u szefa, w prywatnym sklepie perfumeryjnym na Okólniku.
Tak, wieczorami się chodziło, ale tylko do siedmiu klas, dalej nie było. Temu szefowi zabrali firmę i nie było firmy. Już się zaczęły zakłady radiowe Kasprzaka, poszłam w 1953 roku do Kasprzaka, mama miała tam jakąś panią znajomą. Dobrze było w Kasprzaku. Na szkodliwym dziale pracowałam dwadzieścia cztery lata, ale zarobki były dobre, życie było lepsze wtedy. Wszystkie zaczęłyśmy trochę pracować, matka też znalazła pracę, jakoś się ustabilizowało nasze życie. Początek był marny, koniec jest marny. Teraz jest bieda, teraz mam pięćset z czymś złotych za mieszkanie, a 1260 złotych mam emerytury.
Warszawa, 7 lipca 2011 roku
Rozmowę prowadził Michał Pol