dr Paweł Brudek
Dział Historyczny Muzeum Powstania Warszawskiego
Janusz Groszkowski, pionier polskiej radioelektroniki, jako jeden z pierwszych uczonych na świecie badał układ sterowniczy niemieckiej rakiety balistycznej V-2. Jego ustalenia pomogły aliantom przygotować się na atak „cudownej broni” Hitlera.
Janusz Groszkowski (1898–1984) był wybitnym radioelektronikiem, inżynierem i konstruktorem. Urodzony w Warszawie, pochodził z rodu szlacheckiego osiadłego w majątku Groszki w ziemi łęczyckiej. Zamiłowanie do nauk ścisłych odziedziczył po ojcu Antonim, który korespondował z Thomasem Edisonem. Gdy podczas I wojny światowej za zgodą Niemców ponownie otwarto Politechnikę Warszawską, Janusz Groszkowski był jednym z pierwszych jej studentów na Wydziałach Mechanicznym i Elektrotechnicznym. W 1919 r. 21-letni wówczas Groszkowski został zastępcą dowódcy Batalionu Radiotelegraficznego Wojska Polskiego; był pionierem radiotelegrafii w niepodległej Polsce, prowadził specjalistyczne kursy z tej dziedziny dla oficerów, opracował też pierwszy podręcznik.
Prof. Janusz Groszkowski. Zdjęcie przedwojenne. Fot. Autor nieznany/domena publiczna via Wikimedia Commons
W okresie międzywojennym wspinał się na kolejne szczeble kariery naukowej; jako absolwent Politechniki Warszawskiej i Oficerskiej Szkoły Łączności w Paryżu został profesorem nadzwyczajnym w wieku 31 lat. W latach 1929–1939 kierował Instytutem Radiotechnicznym (od 1933 r. nosił on nazwę Państwowego Instytutu Telekomunikacyjnego). W latach 1933–1939 działał również w tajnej komórce naukowej – Tymczasowym Komitecie Doradczo-Naukowym (TKDN) utworzonym przez II wiceministra Spraw Wojskowych gen. bryg. inż. Aleksandra Litwinowicza, który kierował m.in. przemysłem zbrojeniowym. Komitet zrzeszał wybitnych naukowców. Każdy z nich odpowiadał ze jedną dziedzinę; Groszkowskiemu powierzono radiotechnikę. Był to rodzaj naukowego think tanku, który zajmował się m.in. kauczukiem syntetycznym, tzw. promieniami śmierci (laser), noktowizją (widzenie w ciemności) czy nawet „sztucznym wytwarzaniem wzruszeń psychicznych”. Pod koniec lat 30. badano także kwestię napędu rakietowego w pojazdach poruszających się na ziemi, w wodzie i w powietrzu oraz problem przenoszenia ładunków wybuchowych na dalekie odległości. Pracowano również nad systemami telekomunikacyjnymi służącymi do kierowania obiektami szybkimi w rodzaju torped i samolotów. Po wybuchu II wojny światowej prof. Groszkowski wraz z całym Instytutem Telekomunikacyjnym został ewakuowany na Wschód Polski. Proponowano mu wyjazd z kraju, lecz odmówił, kierując się do Lwowa. Tam, pod okupacją ZSRS, działał na rzecz kontynuacji życia naukowego Politechniki Lwowskiej – wykładał radiotechnikę na Wydziale Elektrycznym. Władze sowieckie tolerowały działalność Politechniki, która stała się azylem dla wielu naukowców. Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej 22 czerwca 1941 r. rozpoczęły się okrutne niemieckie represje, także w stosunku do pracowników Politechniki Lwowskiej. Groszkowski zdołał przedostać się do Warszawy, gdzie w sierpniu 1941 r. podjął pracę w Państwowej Wyższej Szkole Technicznej, czyli ponownie na politechnice. Profesor oficjalnie prowadził wykłady na temat radiotechniki, jednak po pracy nadal działał w konspiracyjnym nauczaniu. Groszkowski sporządzał dla Armii Krajowej ekspertyzy na temat łączności, radiolokacji i radarów, badał także niemieckie urządzenia zdobyte przez polski wywiad i uczestniczył w produkcji urządzeń radiowych dla podziemia. Po zamachu na kata Warszawy, Franza Kutscherę, gestapo okrążyło teren Politechniki i dokonało brutalnej rewizji, plądrując laboratoria. To wtedy prof. Groszkowski wraz ze swoim adiunktem, Stanisławem Ryżko, ukrył 60 grawerowanych płyt do nadajników radiowych AK. Jak wspominał w relacji z lat 80., nagranej na kasetę magnetofonową i opracowanej w 1988 r. przez jego współpracownika, prof. Arkadiusza Górala [z której pochodzą wszystkie cytaty w artykule - red.]:
Jesienią 1943 r. na prośbę Delegatury Rządu prof. Groszkowski zaangażował się niebezpieczną misję, której charakteru jednak nie zdradzono mu aż do maja 1944 r. Profesor, powiadomiony przez łącznika o adresie mieszkania, stawił się w wyznaczonym miejscu: Zapukałem. Ktoś otworzył mi drzwi. W przedpokoju było zupełnie ciemno. Ktoś wziął mój płaszcz, bez słowa zaprowadził do pokoju również zupełnie ciemnego, posadził przy stoliku. Zorientowałem się, że w pokoju jest kilka osób, ale nawzajem nie widzieliśmy się – nikt nic nie mówił. Siedzieliśmy tak kilkanaście minut – co pewien czas, pojedynczo, wchodziły następne osoby, wreszcie zabrał głos prowadzący odprawę. Zorientowałem się, że mówi trzymając chusteczkę przy ustach. Poinformował na wstępie, że siedzimy przy stolikach po czterech, że na stolikach leżą rozdane karty i w razie gdyby zapaliło się światło, zaczynamy grać w brydża.
Groszkowskiemu przekazano, że na ziemiach polskich Niemcy intensywnie badają broń rakietową. Przewodzący spotkaniu ujawnił sukcesy wywiadu AK w tajnym ośrodku niemieckim w Peenemünde. Okazało się, że AK dąży do zdobycia części niemieckiego pocisku rakietowego. Uczestnicy tajnego spotkania usłyszeli teraz, jakie czekają ich zadania. Obowiązywała specjalizacja: jedna grupa miała przygotować pocisk do transportu tam, gdzie zostanie znaleziony, inna miała przewieźć go do Warszawy, a kolejna – w tym prof. Groszkowski – zbadać. Wyniki planowano przekazać do sztabu Polskich Sił Zbrojnych w Londynie. Na początku czerwca łącznik skontaktował prof. Groszkowskiego z Jerzym Chmielewskim, szefem Biura Studiów Gospodarczych Oddziału II KG AK, który razem z Antonim Kocjanem organizował akcję „V-2 (od nazwy i kryptonimu rakiety – Vergeltungswaffe – broni odwetowej).
Ponieważ alianckie bombowce podczas nalotu zburzyły ten ośrodek, Niemcy przenieśli produkcję do podziemnej fabryki Nordhausen w górach Harz, zaś m.in. w miejscowości Blizna – Pustków (Podkarpacie) utworzyli poligon rakietowy, działający do lipca 1944 r. Z Blizny prowadzili próbne strzelania do celów koło miejscowości Sarnaki nad Bugiem (obecnie woj. mazowieckie). Pod Sarnakami właśnie 20 maja 1944 r. oddziałowi AK udało się zdobyć niewybuch rakiety. Chmielewski przekazał Groszkowskiemu do zbadania dwie 10-kilogramowe skrzynki z urządzeniami wydobytymi z rakiety, nie wyjaśniając mu jednak, w jaki sposób AK weszła w ich posiadanie. Groszkowski miał zbadać urządzenie radiowe nadawczo-odbiorcze oraz elektroniczny układ do sterowania rakietą. Michał Wojewódzki w swojej książce „Akcja V-1, V-2” (Warszawa 1972) opisuje problemy, przed jakimi stanął prof. Groszkowski. Naukowiec wiedział już, że Niemcy przez cały czas lotu rakiety V-2 kontrolowali ją z dużej odległości przy użyciu radia. Pojawiło się pytanie, czy nie byłoby możliwości zakłócenia toru lotu wysłanym np. z Anglii własnym sygnałem, który zostałby odebrany przez radioaparat rakiety, w celu przekierowania jej, np. do morza. Groszkowski analizował oscylatory kwarcowe owego odbiornika radiowego rakiety, by określić, na jakiej częstotliwości on pracuje. Udało mu się ustalić, że Niemcy podczas lotu pocisku w sposób ciągły otrzymywali informacje na temat jego prędkości i wysokości, na jakiej akurat się znajdował. Mogli nawet spowodować impulsem radiowym przedwczesny wybuch: Stwierdziłem, że Niemcy mają pełną łączność z każdym takim pociskiem. Każda rakieta lecąca była prowadzona i kontrolowana oscyloskopem.
Start prototypu rakiety V2 w ośrodku doświadczalnym w Peenemünde, 1942 r.Fot. Autor nieznany/Bundesarchiv, RH8II Bild-B0791-42 BSM / CC-BY-SA 3.0, CC BY-SA 3.0 DE, via Wikimedia Commons
Groszkowski całe dnie pracował w mieszkaniu przy ul. Skolimowskiej róg Chocimskiej na Mokotowie. Lokal należał do Niemca, który był konstruktorem samolotów na lotnisku Okęcie, a zarazem współpracownikiem polskiego wywiadu. Klatki schodowej przez cały czas pilnowali żołnierze podziemia. Po 10 dniach profesor ukończył swój referat i przekazał go dalej, kończąc swój udział w operacji.
Nieparzysta pierzeja ul. Chocimskiej, widok od strony ul. Spacerowej. Widoczny od lewej wylot ul. Skolimowskiej. Fotografia z okresu powojennego. Fot. Karol Pęcherski/ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego
O historii akcji „V-2” Groszkowski przeczytał już po wojnie. Cały elaborat naukowy grupy uczonych zaangażowanych w badania nad bronią „V”, wraz z rysunkami technicznymi w postaci dokumentów i mikrofilmów, oraz ocalałe fragmenty rakiety przesłano do Wielkiej Brytanii przez kurierów, zabranych samolotem Dakota, który poleciał spod Tarnowa do Brindisi we Włoszech w ramach operacji „Most III”. Groszkowski oddał honor żołnierzom AK i wszystkim, którzy brali udział w najtrudniejszej części akcji – czyli wydobyciu z nadbużańskich bagien części rakiety, a następnie dostarczeniu jej do Warszawy. Swoją rolę i całe znaczenie akcji oceniał skromnie: Nie wiem, czy jej wyniki miały jakieś większe praktyczne znaczenie przy zwalczaniu rakiet V-2; wydaje mi się, że nie. Natomiast miała ona, moim zdaniem, wielkie znaczenie moralne, psychologiczne; broń rakietowa, dzięki niej, przestała być tajemnicza, a przez to stała się mniej groźna. Ludzie dowiedzieli się, że alianckie sztaby ją znają, wiedzą, jak działa, a zatem wcześniej czy później znajdą na nią sposób. Niemcy nigdy nie zareagowali na fakt zdobycia przez AK „supertajnej” rakiety V-2, ponieważ dowiedzieli się o tym dopiero po wojnie. Pułkownik Reginald V. Jones, podczas wojny koordynator brytyjskich tajnych projektów wojskowych, w swojej książce „Most Secret War” (Najtajniejsza z wojen, Londyn 1979) opisał sukcesy polskiego wywiadu. Sam kierownik nazistowskiego programu rakietowego i ówczesny współpracownik Amerykanów Werner von Braun dowiedział się o udziale Polaków z brytyjskiej dokumentacji, o czym osobiście powiedział prof. Groszkowskiemu, kiedy spotkali się na przyjęciu w ambasadzie RFN w Waszyngtonie w 1973 r.
Zniszczenia po uderzeniu jednej z ostatnich rakiet V-2 na Londyn 27 marca 1945 r. Fot. Autor nieznany/domena publiczna/Imperial War Museum
Według dokumentacji brytyjskiej, przeanalizowanej przez Michała Wojewódzkiego, Brytyjczycy prowadzili z władzami polskimi ożywioną korespondencję, ponaglając Polaków i domagając się wyjaśnienia różnych kwestii. Początkowo nie wierzono w istnienie niemieckich rakiet, uważając polskie raporty za przesadzone. W czasie gdy Groszkowski rozpoczął swoją pracę, 13 czerwca 1944 r., jedna z rakiet V-2 przeleciała nad Szwecją, gdzie wybuchła w powietrzu 1500 m nad miejscowością Bäckebo. Szwedzi zawiadomili o tym aliantów, którzy pośpiesznie wysłali tam swoją misję wojskową. Brytyjczycy dokonali ze Szwedami transakcji: przekazali im więcej niż jeden samolot myśliwski Spitfire w zamian za resztki rakiety, które następnie zbadali w tajnym ośrodku w Farnborough. Oficjalna wersja (obowiązująca po dziś dzień na anglojęzycznej Wikipedii) brzmi tak, że szwedzka rakieta dostarczyła im już całej wiedzy, zanim Polacy przesłali swój raport i części pocisku. Dostarczona w ramach operacji „Most III” rakieta i polskie badania dotarły do Brindisi 26 lipca, skąd czym prędzej przewieziono je do Anglii.
Późny termin prac – 31 lipca – wskazuje, że czekali na dostawę „polskiej” rakiety i wyniki badań. Niestety, fakty te funkcjonują w anglojęzycznej historiografii w postaci okrojonej (kompletnie przemilczano informację, jaką zaczerpnięto z polskich raportów). Nie rozstrzygając sprawy, warto jednak zadać pytanie retoryczne: czy przyczyną tego jednogłośnego milczenia odnośnie polskiego wkładu nie jest fakt, że materiały od Polaków uświadomiły Brytyjczykom, że być może niepotrzebnie przekazali Szwedom spitfire’y ?
***
Po wojnie prof. Groszkowski znów kierował Państwowym Instytutem Telekomunikacji (do 1951 r.), pracował na Politechnice Warszawskiej i w Wojskowej Akademii Technicznej, był też prezesem Polskiej Akademii Nauk.
Politechnika Warszawska przed wojną. Fot. Karol Pęcherski/ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego
Dopiero po latach dowiedział się, że cudem uniknął aresztowania przez Niemców. Pod koniec lat 60. okazało się, że przez całą wojnę archiwum przedwojennego Tymczasowego Komitetu Doradczo-Naukowego było w posiadaniu Niemców (włącznie z protokołami referatów, nazwiskami uczestników itd.). Wywiad niemiecki sortował jednak dokumenty bardzo opieszale, pozostawiając je w podziemiach klasztoru w Oliwie, gdzie trafiły z Warszawy. Nazwisko Profesora nigdy więc nie wyszło na jaw.