Podczas ostatniej, IX już edycji nagrody im. Jana Rodowicza „Anody”, po raz pierwszy przyznano nagrodę honorową. Otrzymała ją Wanda Traczyk-Stawska – urodzona w 1927 r. w Warszawie harcerka Szarych Szeregów, Powstaniec Warszawski, wieloletnia nauczycielka w szkole specjalnej oraz działaczka społeczna.
W mowie okolicznościowej przewodniczący Kapituły podkreślił, że nagrodę oddaje w ręce prawdziwego Powstańca, zarówno czasu wojny, jak i czasu pokoju. Dodał, że obserwując pracowite i aktywne życie Pani Wandy, możemy wyobrazić sobie powojenne życie „Anody” i wielu innych Powstańców poległych w 1944 r.
Wanda Traczyk-Stawska miała szczęście poznać Jana Rodowicza i twierdzi, że zawsze był on dla niej wzorem. Ja zaś, studiując uważnie życiorysy obojga, odnoszę wrażenie, że czytam o ludziach, którzy wychowali się w tej samej rodzinie – patriotycznej i prospołecznej. W rodzinie, dla której dobro Polski było równie ważne jak dobro drugiego człowieka, zwłaszcza słabszego i pokrzywdzonego. Rodzinie, która uczyła i wymagała od swoich członków aktywnej postawy wobec otaczającej rzeczywistości.
Wanda Traczyk-Stawska jest córką legionisty, uczestnika m.in. bitwy pod Berezyną w 1920 r. Choć ojciec nie opowiadał o tym zbyt wiele, to jednak Pani Wanda wraz z bratem Tadeuszem, wychowywała się w przeświadczeniu, że walka o wolność ojczyzny to obowiązek każdego Polaka. Brat zapłacił za to przekonanie najwyższą cenę. Poległ we wrześniu 1944 r.
W domu Rodowiczów również pielęgnowano tradycje patriotyczne. Dziadek „Anody” walczył w Powstaniu Styczniowym, a wuj, legionista gen. Władysław Bortnowski, był podczas wojny polsko-bolszewickiej szefem sztabu 3 Armii. Janek uwielbiał wuja i godzinami słuchał jego frontowych opowieści.
W wychowywaniu młodego pokolenia Polaków aktywnie uczestniczyła również szkoła, o roli której Wanda Traczyk-Stawska wypowiada się z respektem. Choć do wybuchu wojny zdążyła ukończyć jedynie pięć klas szkoły powszechnej, wiele jej zawdzięcza. To w szkole uczyła się szacunku dla każdego, a ponieważ pierwsze szkolne lata spędziła w ubogim Annopolu, nauczyła się również dzielić z tymi, którzy mieli mniej. Zaczynała od dzielenia się śniadaniem, do czego zachęcali nauczyciele.
Prawdziwą kuźnią obywatelskiej postawy było jednak harcerstwo. Do dziś Pani Wanda przytacza z pamięci słowa przyrzeczenia:
Harcerzem być to obowiązek,
Harcerzem być to zaszczyt mieć,
Harcerzem być to braterski związek,
A jego hasłem móc i chcieć.
Dodaje, że wypełnianie tego przyrzeczenia to właśnie patriotyzm. Do harcerstwa przyłączyła się jeszcze przed wojną. We wrześniu 1939 r., w ramach harcerskiego obowiązku niesienia pomocy, 12-letnia Wanda z koleżankami z zastępu opiekowała się rannymi żołnierzami w Szpitalu Ujazdowskim.
Nieustannie szukała do tego sposobności. Wreszcie, w 1942 r., dziewczęta z jej drużyny harcerskiej nawiązały kontakt z Szarymi Szeregami. Rozpoczęły się szkolenia dla łączniczek, sanitariuszek, ale też szkolenia z bronią, na czym najbardziej zależało Wandzie, która dodatkowo opiekowała się młodszym rodzeństwem, bo jej mama zmarła w 1942 r. Uczęszczała również na tajne komplety i działała w małym sabotażu; była też kolporterką podziemnej prasy.
Pani Wanda ocenia, że najwięcej odwagi i opanowania wymagał od niej udział w akcji „N”. Polegała ona na dostarczaniu listów ostrzegawczych konfidentom gestapo i szczególnie szkodzącym Polakom urzędnikom niemieckim. Listy trzeba było dostarczać osobiście, stając twarzą w twarz z wrogiem i nie dając się schwytać. Wtedy właśnie Wanda doszła do wniosku, że nie chce ostrzegać wroga, ale chce z nim walczyć i go zabijać.
Janek Rodowicz również należał do harcerstwa już przed wojną. W czasach gimnazjalnych (1935–1939) uczęszczał do słynnej „Pomarańczarni” – 23 WDH im. Bolesława Chrobrego. Kiedy ZHP rozpoczęło we wrześniu 1939 r. działalność konspiracyjną jako Szare Szeregi, Rodowicz ze swoją drużyną dołączył do nich.
Uczestniczył w akcjach małego sabotażu i – tak jak Wanda – malował na murach antyniemieckie napisy oraz wybijał szyby w niemieckich kawiarniach. Po utworzeniu w listopadzie 1942 r. Grup Szturmowych – drużyn złożonych ze starszych harcerzy i podporządkowanych Kedywowi AK – Janek Rodowicz został ich członkiem, równocześnie stając się żołnierzem Armii Krajowej. Brał udział w wielu akcjach bojowych. Pierwszą 26 marca 1943 r., była akcja pod Arsenałem, a ostatnią przed powstaniem, akcja „Jula”, czyli wysadzenie przepustu kolejowego pod Przeworskiem w kwietniu 1944 r. W tym czasie Jan Rodowicz ukończył tajną podchorążówkę i uczestniczył w kilku wojskowych obozach szkoleniowych.
Do Powstania Wanda wychodziła z ojcem i starszym bratem. W domu pod opieką dziadka zostawili dwie młodsze siostry Wandy (z zapasem żywności na trzy (!) dni, bo tyle w ich wyobrażeniach miało trwać Powstanie). Zgodnie z przydziałem stawiła się ona w redakcji Biuletynu Informacyjnego na ul. Boduena w Śródmieściu. Pierwsze godziny zbrojnego zrywu obserwowała z okna redakcji. Nie była z tego zadowolona. Miała jednak szczęście, bowiem stacjonujący w pobliżu, świetnie uzbrojony, oddział szukał łącznika mogącego przenieść meldunek przez trudny, ostrzeliwany przez wroga odcinek. Zgłosiła się pod warunkiem, że po powrocie przyjmą ją do oddziału jako łączniczkę i strzelca. W ten sposób weszła w skład Oddziału Osłonowego Wojskowych Zakładów Wydawniczych jako jedyna dziewczyna strzelec.
Miała pseudonim Atma, ale koledzy nazwali ją „Pączkiem”. Dostała broń. Za radą kolegów obcięła gruby warkocz i włożyła spodnie, bo pistolet maszynowy w rękach dziewczyny budził u nieuzbrojonych Powstańców złość i zazdrość.
Jeszcze dziś pani Wanda ze znawstwem opowiada o broni; jej rodzajach, wadach i zaletach. Chwilami słuchacz ma wrażenie, że rozmówcą jest wytrawny komandos, a nie drobna, krucha kobieta, o 77 lat starsza od strzelca „Pączka” z Powstania Warszawskiego.
Oddział, w którym walczyła Wanda, był oddziałem dyspozycyjnym pułkownika „Montera”, rzucanym do pomocy na trudne, niebezpieczne odcinki. Brał on udział w obronie elektrowni na Powiślu, w ataku na kościół św. Krzyża, a także w akcji mającej na celu połączenie z otoczonymi żołnierzami Starówki.
Swoją odwagą i oddaniem Wanda Traczyk-Stawska zasłużyła na Krzyż Walecznych. „Wrosła” w swój pluton. W niczym nie ustępowała kolegom. Była twarda i dzielna jak oni i jak oni odporna na trudy. Traktowali ją bez żadnej taryfy ulgowej, choć przyznaje, że czuła ich opiekę i troskę. Jeszcze bardziej odczuwała serdeczność, pomoc i oddanie ludności cywilnej: cywile opiekowali się Powstańcami jak swoimi dziećmi.
Pani Wanda podkreśla, że gdyby nie zaangażowanie i odwaga ludności cywilnej, Powstanie nie trwałoby tak długo. A przecież cywile byli wobec wroga bezbronni i skazani na okrutną zemstę. Zginęło ich w Powstaniu blisko dziesięć razy więcej niż Powstańców.
Pod koniec powstania strzelec „Pączek” została poważnie ranna. Ale nie to było najgorsze. Gorsza była wiadomość o kapitulacji. Walczący Powstańcy odbierali to jak zdradę poległych kolegów. Wychodząc z Warszawy, musieli oddać broń, która była dla wielu skarbem.
Wandzie, która jednocześnie rozstawała się z bronią i męską częścią oddziału, koledzy przynieśli pluszową małpkę – Pana Peemka (od pm – pistolet maszynowy). Oni poszli do męskich obozów jenieckich, ona i Pan Peemek – do kobiecych. Wanda trafiła najpierw do Lamsdorf, potem do jenieckiego szpitala w Zeithain. Kolejnym miejscem był Altenburg, z którego karnie, za odmowę podjęcia pracy, została przeniesiona do Oberlangen. Tam uwięzione kobiety wyzwolili żołnierze gen. Maczka. Zostały one następnie wysłane do Włoch, do armii gen. Andersa, a potem z innymi młodocianymi do szkoły w Palestynie.
Z tęsknoty za rodziną i ojczyzną Wanda wróciła do Polski w 1947 r. Podjęła naukę. Zdała maturę, ukończyła psychologię na UW, a potem przez prawie 30 lat uczyła w szkole specjalnej na Pradze. Z pasją, uporem i zaangażowaniem podejmowała próby przywrócenia młodych ludzi społeczeństwu.
Poza pracą i troską o rodzinę Wanda Traczyk-Stawska miała jeszcze pewien rozkaz do wypełnienia. Po powrocie do Polski spotkała się ze swoim powstańczym dowódcą, por. Stefanem Berentem. Dał on swoim podkomendnym, Wandzie i Andrzejowi Koryckiemu „Sokołowi”, zadanie do wykonania: odszukać i godnie upamiętnić poległych kolegów z oddziału.
Z czasem Pani Wanda i grupa skupionych wokół niej wolontariuszy rozszerzyła rozkaz „o upamiętnieniu” na wszystkich żołnierzy i ludność cywilną, pochowanych na cmentarzu na Woli. Nie było łatwe, bo początkowo musieli działać niemal po kryjomu. Dopiero w latach 90. mogli oficjalnie powołać do życia Społeczny Komitet ds. Cmentarza Powstańców Warszawy, na którego czele stanęła Wanda Traczyk-Stawska.
W PRL władze celowo utrudniały pracę, a zmiana ustroju niestety też nie rozwiązała problemu upamiętnienia. Zdesperowana Stawska zwróciła się wtedy do Prezydenta RP, jako zwierzchnika Sił Zbrojnych, z prośbą o pomoc w wykonaniu rozkazu sprzed 65 lat. Był rok 2012. Prezydent Bronisław Komorowski objął akcję patronatem i dopiero wtedy na dobre rozpoczął się remont cmentarza wpisanego w tym czasie do rejestru zabytków. Ruszyły prace nad przywróceniem tożsamości niektórym żołnierzom i cywilom, a także czyszczenie nagrobków z komunistycznych symboli.
W 2014 r. plutonowa Wanda Traczyk-Stawska zameldowała Prezydentowi wykonanie rozkazu. 14 żołnierzy Oddziału Osłonowego WZW ma na swoich nagrobkach imiona i nazwiska. Ale to nie koniec działalności Komitetu. Na cmentarzu na Woli leży ponad 100 tysięcy osób (w większości poległych w czasie Powstania), ekshumowanych z tymczasowych grobów na warszawskich ulicach, w dużej mierze bezimiennych. Imiona niektórych jeszcze można spróbować ustalić. Potrzebna jest izba pamięci, żeby opowiedzieć o tych ludziach, i ściana pamięci, żeby tam wyryć nazwiska poległych, leżących w zbiorowych mogiłach.
W Powstaniu Warszawskim zginęło wielu członków bliższej i dalszej rodziny Janka Rodowicza, m.in. jego starszy brat Zygmunt. Poległo wielu jego przyjaciół i współtowarzyszy walki. Batalion „Zośka” został zdziesiątkowany. Trzeba było ratować pamięć o nich i ich ogromnym wojennym wysiłku. Dużą rolę odegrał tu „Anoda”: prowadził archiwum baonu, zachęcał do spisywania wspomnień i zaangażował się w budowanie harcerskiej kwatery na wojskowych Powązkach. Uczestniczył w ekshumacjach, identyfikacji zwłok i pochówkach. Zabiegał o to, by koledzy nie byli pochowani jako NN.
Do roku 1947 dzięki zdecydowanym działaniom płk. „Radosława”, komitetom rodzicielskim i kolegom, takim jak „Anoda”, udało się stworzyć powstańcze kwatery na Powązkach Wojskowych. Później było już dużo trudniej upamiętniać poległych w powstaniu żołnierzy. Ale po wojnie Rodowicz namawiał przede wszystkim do uczenia się i pracowania dla Polski.
Od czasu Powstania Wanda Traczyk-Stawska jest zagorzałą przeciwniczką wojny. Wojna jest najokrutniejszym (...) najgłupszym sposobem na to, by komuś coś zabrać lub by udowodnić swoją rację – mówi. Ale walkę o wartości uważa za obowiązek. Walkę bez broni. I dlatego, mimo zaawansowanego wieku, jest zawsze tam, gdzie dzieje się krzywda słabszym, gdzie dochodzi do wykluczania lub poniżania. Brała udział w protestach przeciwników zmian w wymiarze sprawiedliwości, przeciw upolitycznianiu historii, zaostrzaniu prawa aborcyjnego. Szczególnie zaangażowała się w protesty nauczycieli i protest dorosłych niepełnosprawnych i ich opiekunów, który miał miejsce w Sejmie w 2018 r.
Obie grupy i ich problemy są dobrze znane Pani Wandzie i szczególnie bliskie jej sercu z powodu wykonywanej pracy. Uważała, że w sporze z rządem to oni są stroną pokrzywdzoną. Niepełnosprawnym ofiarowała nawet swoją maskotkę, Pana Peemka.
„Anoda” byłby z pewnością dumny z takiej młodszej siostry.
:: Mecenasem Nagrody im. Jana Rodowicza „Anody” jest Fundacja PKO Banku Polskiego.
:: Patronat medialny sprawuje Program 1 TVP, Program 1 Polskiego Radia, Radio Dla Ciebie, Wirtualna Polska, portal NGO.PL oraz AMS.
:: Partnerem akcji jest Stowarzyszenie Gazet Lokalnych, Akademia Rozwoju Filantropii w Polsce oraz Stowarzyszenie Centrum Wspierania Aktywności Lokalnej CAL.
Autor artykułu:
Małgorzata Rafalska-Dubek