Władysława Budka
- Co robiła pani przed 1 września 1939 roku?
Uczyłam się, chodziłam do szkoły, najpierw na Żeromskiego. Przed 1 września szkół tu nie było, tu były pola. Do podstawówki chodziłam do kilku szkół na terenie Warszawy.
- Czym zajmowali się pani rodzice?
Mamusia moja całe życie pracowała, współpracowała z Żydami. Towary roznosiła, sprzedawała, było bardzo ciężko. Ojciec był sztukatorem modelarzem, pracował w Teatrze Wielkim. Nawet miałam z Częstochowy Katedrę oświetloną przez ojca robioną, zginęła. Dał mi imię Władysława, króla Polski.
Nie, mam siostrę.
- Czyli przed 1 września pani mieszkała z siostrą i z rodzicami?
Tak. Siostra, starsza o 3 lata ode mnie, pracowała w Belwederze jako polerownica. Moja prababcia Niemka uczyła dzieci zawodu w kierunku takim jak: stolarz, krawcowa, żeby umiały szyć, żeby potrafiły przez samo to [utrzymać się]. Poza tym mama lub babcia mojej prababci Teresa von Chischel była pierwszą primabaleriną na dworze cesarskim Wilhelma II. Natomiast babka czy prababka Teresy, trudno mi powiedzieć, była znaczącą osobą na dworze cesarskim. Nawet mam talerz, z herbem pod półmiskiem. To wyrwane było i tylko jest taka górka srebrna, nie wiem, co to było.
- Może pani powiedzieć, jaki wpływ wywarło na panią wychowanie rodziny właśnie?
Bardzo dobre. Moja mama żyła dla wszystkich, nie dla siebie. Nasza sąsiadka chodziła z synem po proszeniu, jej chodziło o pieniądze, a nie o chleb. Mój tatuś miał króliki angorki. I mieliśmy takie trzy czy cztery budynki od budynku nad wodą. I tam ojciec chciał sobie życie odebrać.
- To było jeszcze przed 1 września, przed wybuchem wojny?
Nie, nie. W sądzie byliśmy i wolno nam było tam przebywać.
- Jak zapamiętała pani wybuch wojny?
Tutaj w bloku strzeliła bomba i żeśmy uciekli do Żydów. To był 1939 rok. Tutaj Niemcy z końmi stali.
- Do Żydów, to znaczy gdzie?
Do znajomych.
Na Długą. Tam już getto było, chyba nie jeszcze… Nie, jeszcze nie. Górą się chodziło nie wiem, czy Żydzi czy my, nie wiem.
- W czasie okupacji, cały czas mieszkała pani na ulicy Długiej?
Na Zawiszy.
Po wybuchu wojny zawsze byłam tu.
- Powiedziała pani, że uciekliście państwo do Żydów na ulicę Długą, a później, dalej, co się działo?
A dalej, ponieważ ojciec był zasypany, to żeśmy powrócili na ulicę Zawiszy.
- I tutaj pani mieszkała przez cały czas okupacji?
Tak.
- Jakie zajęcie było dla państwa legalnym źródłem utrzymania, a z czego się państwo utrzymywali w rzeczywistości w czasie okupacji tutaj mieszkając?
Mama zbierała chleb, ja sama ten chleb łamałam na kawałki i taki kapłon się robiło, tak się nazywał. To polegało na tym, że chleb krojony i wodą zalewany, posolony, popieprzony. Wspaniałe jedzenie, warto spróbować.
Mój ojciec zdążył umrzeć, przed Powstaniem. Ale jeszcze dziadki przyszli do nas. Moje pradziadki, nie znałam ich. Ale oni usiedli nad glinką nad wodą, tak jak mówiłam, bo to blisko wody i tak się wtulili w siebie. Mamusia podeszła do nich i mówi: „Co pani tutaj robi?” Oni: „Idę do swoich dzieci do Grodziska na Łąkową.” Mamusia zabrała do domu i balię wody nalała, wykąpała, oczywiście babcię ułożyła na tapczanie dużym. A mój ojciec zdążył umrzeć. Tak.
- Dziadkowie pomagali państwu przeżyć w czasie okupacji?
Tak. Babcia przychodziła do nas i w ogródku sobie robiła, bo przecież jakby to inaczej wyglądało.
- W jaki sposób i kiedy zetknęła się pani z konspiracją?
Nie wiem, nie wiem jak to wyszło... Wiem, że komunię brałam i w szkole na Zawiszy, (bo to była pierwsza wybudowana szkoła), później Żeromskiego, wzięłam komunię [...].
- Czy zapamiętała pani jakoś szczególnie sam wybuch Powstania, sam ten dzień, kiedy wybuchło Powstanie, bądź sam początek walk?
Po trupach się chodziło, trupów pełno leżało. I taki przypadek, że był gość, znajomy, poszedł do ubikacji, bo na dworze była ubikacja i tam pocisk go zabił, bo nalot był. [...]
- Jakie były pani osobiste przeżycia?
[...] Moje przeżycia… okrutne, okrutne, okrutne. Gorszego [nic] być nie mogło.
- Gdyby pani mogła szerzej opowiedzieć o samym Powstaniu, gdzie pani służyła, jak wyglądała służba w czasie Powstania?Pani była sanitariuszką?
Tak. Burzyli domy, te popalone. Chodziło się do tych spalonych domów. Widziałam jak pół domu spadło na ulicy Złotej i tam opatrywało się rannych. Tam dawali obiad na miejscu, każdy dostał się miseczkę zupy, pajdkę chleba i to było wszystko.
- Jak to się stało, że została pani sanitariuszką, sama pani chciała, czy matka panią namówiła, czy koleżanki?
A to była pielęgniarka. To musowo było.
- Miała pani kontakt z pielęgniarką i w ten została pani potem sanitariuszką?
Oczywiście. Nazywała się pani Janina Roguska. I ona wszystkich uczyła. A jeszcze ten dom. Niemcy krowy mieli, jeździli po szynach i zabijali ludzi. Więc do przedszkola do nas prowadził chłopiec, bo u nas było przedszkole i został zabity. I mój kolega, Czesiek się nazywa, matce dawał zdjęcie żebym zaprosiła, byłam na pogrzebie. Pod murami leży i miał zęby wybite, wstawił sobie zęby, dostał w usta. Zastrzelony. Zginęła ulica Zagłoby, zginęła ulica Generała Marcina Bieleckiego, Narcyzy Żmichowskiej...
- Pani w tamtych okolicach była sanitariuszką?
Tam się chodziło. Po torach się chodziło i pracowało się na Wolskiej 82.
- Czy był tam szpital polowy, w którym pani pomagała, czy tylko pani chodziła po zniszczonych budynkach?
Musiałam rwać bandaże, owijać ręce...
- Czy pani życie było bezpośrednio zagrożone, czy ktoś strzelał do pani w tym czasie, czy pamięta to pani?
Nie, tego nie było.
Nie, zdrowiutka wyszłam. Nigdzie nic mi się nie stało.
- Jak zapamiętała pani żołnierzy strony nieprzyjacielskiej, spotkanych może w walce, czy wziętych do niewoli? Pozytywnie, negatywnie?
Negatywnie, bardzo negatywnie. U nas mieszkała artystka, kabaretowa, na Wolskiej był kabaret i ona tam była tancerką i wyszła dla dzieci po chleb. Poszła pod karuzelę tam był sklep spożywczy i już nie wróciła. Zostawiła dwie córki Izę, Basię i syna Jacka. Matka znalazła głowę córki. Tam była woda. Wzięła fartuch i jak talizman na działce pochowała, [na ulicy]Batalionu 303 – to wiem na pewno. […]
- Wracając do pani służby jako sanitariuszki, jak się odnosiła ludność cywilna do osób biorących udział w Powstaniu?
Bardzo dobrze, bardzo dobrze, dużo radości.
- Czy miała pani kontakt z przedstawicielami innych narodowości uczestniczących w Powstaniu, z Żydami na przykład?
Oczywiście. Żydówka na schody siadała. I mamusia kazała, żeby jej zanieść zupki, chlebka. Nosiłam jej. Mamusia nie liczyła, że ona musi jeść, tylko, trzeba ludzi karmić. [...]
- Jak wyglądało pani codzienne życie podczas Powstania? Czy mogłaby pani więcej opowiedzieć o żywności, skąd była brana, o ubraniu, o higienie…
Mamusia skądciś skombinowała mi sukienkę czarną, wełnianą do pasa, w kratkę. Bluzka jedwabna czarna i taki aksamit pomarańczowy. Uszyłam sobie z tego sukienkę. Uszyłam sobie takie przeplatane, warkocz był. Zmarła pani Młodecka tak się nazywała, ona mieszkała na szczycie. I mamusia w tą sukienkę ją ubrała. Moją sukienkę, a ja nie miałam w czym chodzić. Mamusia coś mi przyniosła.
- A jak było z żywnością, albo higieną, z dostępem do wody?
A do glinek się leciało kąpać. I przepływało się na drugą stronę.
- Czy miała pani jakiś czas wolny w czasie Powstania, właśnie czas na kontakty z najbliższymi, z koleżankami?
Oczywiście, to też. Dla powstańców wtedy na Wolskiej, gdzie jest ten pomnik, tam jest tablica i tam koleżanki do mnie dochodziły.
- Z kim się pani przyjaźniła? Czy to były sanitariuszki też, czy mieszkanki okolicy?
Tak, tak.. Majewska Irenka...
- Czy podczas Powstania uczestniczono w pani otoczeniu w życiu religijnym?
Oczywiście.
- Jakie były formy uczestnictwa? Był ksiądz, odprawiano msze święte?
[...] Normalnie chodziło się do kościoła. To była konieczność. Religie dla dzieci były w kościele. W kancelarii u księdza.
- Czy w czasie Powstania czytała pani podziemną prasę albo słuchała radia?
Pewnie, że słuchałam.
Rozgłośnia „Polskie Radio Warszawa”.
- Czy podziemna prasa docierała do państwa?
Pewnie, że czytałam.
- Pamięta pani, jakie to były tytuły?
„Polska Walcząca”.
- Czy dyskutowaliście państwo na temat zamieszczanych w prasie artykułów czy na temat audycji, które były nadawane w radiu?
Nie wiem.
- Czy mogłaby pani teraz powiedzieć, jakie jest pani najgorsze wspomnienie z Powstania?
Trupy, trupy i trupy. Straszne to było. Nie było nic gorszego.... Dobrze, że Pan Bóg czuwał nad nami.
- Jakie jest pani najlepsze wspomnienie z Powstania?
Nie ma… nie, nie ma... Nie było, nie ma i nie będzie.
- A co najbardziej utrwaliło się pani w pamięci, czy właśnie to najgorsze wspomnienie, te trupy, czy coś innego jeszcze?
No pewnie, że tak. Tak oczywiście.
- Co działo się z panią od momentu zakończenia Powstania do maja 1945 roku? Czy była pani na przykład w obozie?
Okrutni Niemcy! Barbarzyńcy! Jeszcze raz barbarzyńcy i barbarzyńcy!... Nienawidzę ich… Naszej armii też nie chcieli, może musieli, ja już nie wiem, co myśleć.
- Co się działo z panią po Powstaniu? Co dalej pani robiła, czy została pani nadal w Warszawie?
Oczywiście.
- Ale ludność Warszawy była ewakuowana. Czy pani była też ewakuowana z Warszawy, czy pani tu została, ukrywała się?
Tak, byłam [ewakuowana] do obozu przejściowego w Pruszkowie. Najpierw do kościoła Wolskiego pędzili pieszo, bo jak nas wypędzili z domu przed bramą [kazali] się ustawić i nas z karabinem w ręku po obu stronach [prowadzili]. Niemcy kazali się zatrzymać i nas poprowadzili do szkoły, która była na takich palach drewnianych. Dziewczyny tam przebywały. Niemcy jakby nas zobaczyli... Oni szukali do obierania ziemniaków, więc gdyby nas zobaczyli to by zabrali. Była taka jedna Janeczka, to powiedziała, że ona ma okres, więc żeby za dwa, trzy dni przyjechali. Ale matka ją zabrała i uciekły. Nie było już ich. Wyciągali młode kobiety. Kobiety po jednej stronie, mężczyzn po drugiej stronie. Mężczyzn wyprowadzili do tego dworku, natomiast nas [trzymali] po drugiej stronie. Mamusia w Pruszkowie została jeszcze na miejscu, a nas [wsadzili] do pociągu. Już stały wagony i kolega z Powstania podawał nam maleńkie kawałeczki chleba każdemu w rękę. No i lokomotywa zagwizdała raz, dwa, trzy i pociąg pomalutku ruszył. W tym czasie karteczki się pisało: „Jedziemy w niewiadome.” Rzucało się tak przez krateczki, bo tam były okienka. W każdym razie, kto znalazł, to już byli powiadomieni, że transport jedzie, ta karteczka w odpowiednie miejsce trafiła.
- Gdzie ten pociąg panią zawiózł? Gdzie się pani znalazła?
Do Drezna albo Leipzig. To byli Niemcy i nie było żywej osoby widać. Nie było widać jedynego listka na drzewie, tylko te oczodoły spalonych budynków i ani jednej osoby nie widziałam.
- Co było dalej, co się dalej z panią działo tam?
Stamtąd zostałam zawieziona do Wurzen, do obozu jenieckiego. Tam byliśmy z Francuzami, Ruskimi, czy Ukraińcami, nie wiem, to takie wstrętne mordy.
- Ile czasu spędziła pani w tym obozie? Jak długo tam pani była?
Do powrotu, to znaczy pierwszym transportem. Pierwszy transport był z samych koncentracyjnych obozów, gdzie spotkałam się z panią Marysią, [która] w naszym budynku mieszkała na Zawiszy..
- Czy to było w maju 1945 roku, kiedy pani wróciła z obozu do Warszawy?
Tak, pierwszym transportem. Mamusia się szykowała do brata, paczkę mu szykowała. Mówię: „Mamusiu, to ja pójdę do niego.”
- Czy mogłaby pani powiedzieć, jakie warunki panowały w tym obozie jenieckim? Czym tam się pani zajmowała? Czym się jeńcy zajmowali?
Była to fabryka [?], druty się nawijało na szpule. Nawijałam na takie małe i moja siostra przede mną. Mamusia kazała jej, żeby ona ze mną poszła, bo mamusia nie chciała, żebym sama pojechała. Ona do mnie przeszła i tylko się oparła o szpulę dużą, bo to nawijane na większe szpule szło i to szło do fabryki czołgów. To na pewno, bo to [były] wielkie szpule. Ona się oparła, a majster mój był bardzo przychylny. On mi przynosił między szpule moje, tak niewidocznie, bo to na zmiany się pracowało od pierwszej, majster mi przynosił, a to trzy śliweczki, a to jabłko, a to gruszeczkę. I to było tak zasłonięte, że nie było widać tego. Ale jak ja mu miałam podziękować? Wiedziałam, że to majster, bo to moja maszyna, to się uśmiechnęłam do niego, a on do mnie. Tak mu podziękowałam. Obok mnie pracowała Niemka, śliczna blondyna. Ona miała jedną maszynę, taką jak ja. Ja byłam automatem. Nie ma mowy, żeby można było osiem maszyn obrobić. Taka maszyna musiała bez przerwy chodzić to niemożliwe, żeby ona nie chodziła. Ale Pan Bóg mi we wszystkim pomagał.
Oni mieli baraki, które były przegrodzone na cztery. W jednych to byli Italiano, makaroniarze, niektórzy mówili makaronini, ja też mówiłam makaroni. [...]
- Po maju 1945 roku znalazła się pani w Warszawie i tutaj pani zamieszkała?
Na Zawiszy. Tam jak mamusia pochowała, ubrała tą panią i mnie coś przyniosła, nie wiem skąd. Jednej pani rodziny dużo było, prosiła: „Daj - mówi - na trumnę, będziesz miała mieszkanie.” Jest okno, są drzwi, pilśniowe płyty na podłodze. [...]
- Czy w późniejszym okresie była pani represjonowana za udział w Powstaniu?
Chyba tak.
- Czy wzywano panią na przesłuchania na przykład, czy miała pani problemy?
Jechałam do Muchowa do koleżanki. I przyjechali na podchody, pojechaliśmy na góry i do lasu... [...] Jak żeśmy powrócili z tych podchodów, przyszła milicja. Wojskowi, nie milicja. Jak wróciłam to położyłam się spać, byłam zmęczona. Spałam tam w pokoju. A koleżanki rozmawiały, siedziały, koleżanka moja z siostrą swoją i ich zabrała milicja na komendę. Tam ich przepytali. Przenocowały oczywiście tam. Byłam sama z dziećmi. Dzieci pilnowałam. Był nalot wielki. Nie wiem, czy to bombardowanie było, ale to było po wojnie. Powiązałam rzeczy dziecinne, paskiem związałam i czekałam, żeby w razie czego żeby uciekać. I rzeczywiście uciekliśmy na tę posesję. Później, na drugi dzień wróciła Kazia i wyjechaliśmy do Warszawy.
- Czy w późniejszym okresie pani wypominano, to, że brała pani udział w Powstaniu? Czy na przykład nie mogła się pani dostać na wybraną uczelnię, albo znaleźć pracy?
Nie, nie.
- Czy na koniec chciałaby pani powiedzieć na temat Powstania coś szczególnego, coś, czego może dotąd nikt nie powiedział?
Nie było ulicy Ciołka, to była [ulica] Elekcyjna [...] tam była fabryka kosmetyków, przywozili padłą zwierzynę. Hycle łapali psy bezpańskie i na tłuszcz. Z tego robili kosmetyki, mydła toaletowe i był przydział dla każdego kawałek mydła na miesiąc. Byli tacy, co handlowali. Hurtowo kupowali i sprzedawali to, jeździli do Niemiec, tam sprzedawali...
- Czy coś jeszcze chce pani dodać na koniec na temat Powstania samego, pani odczuć, może tego, jak teraz się mówi o Powstaniu?
To było okropne. A najgorsze to Oświęcim, Dachau. To wszystko widziałam… Wszystko widziałam, wszędzie byłam, wiem, jak to wyglądało. Mój mąż na przykład był zabrany do wojska niemieckiego. [...]
- Kiedy to było? Kiedy był zabrany?
Za okupacji. Podczas Powstania. Mój mąż uciekł z tego…Niemcy mieli swoje sklepy. Kupowali wszystko dla siebie. On uciekł pod wagonem i przyjechał do Warszawy do matki, mojej teściowej. Przyszli [tam] Niemcy, wojskowi, zabrali syna do obozu koncentracyjnego. Zginął w Buchenwaldzie i dostali zawiadomienie, że zmarł w Buchenwaldzie.
Warszawa , 10 stycznia 2005 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Bednarek