Wanda Szwarc „Wandi”
Moje nazwisko Wanda Szwarc, urodzona w Warszawie.
- A pani nazwisko panieńskie?
Tkaczyk Wanda.
- Urodziła się pani w Warszawie.
Tak, urodziłam się na Nowolipkach. Jestem dziewczyna z Nowolipek. Potem chrzczona u Najświętszej Marii Matki Boskiej na Lesznie, w tym przesuwanym kościele. Chodziłam do szkoły podstawowej imieniem Tadeusza Kościuszki. Potem chodziłam, kończyłam już na kompletach, bo szkoła była zamknięta, jak Niemcy weszli, więc jeszcze chodziłam trochę na Elektoralną, a potem już była zamknięta i trzeba było tak się uczyć [samodzielnie]. Potem chodziłam do technikum handlowego, ale nie skończyłam.
- A czym się tata zajmował przed wojną?
Mój tatuś był w „dwójce”, pracował.
„Dwójka” to był ukryty… Praca przy rządzie i to było tajne. Wiem, że „dwójka”, ale co to znaczyło, to nie wiem dokładnie.
- A tata był wojskowym czy cywilem?
Tak
Tak. Potem z rządem w 1939 roku, z Rydzem-Śmigłym i z Prezydentem Miasta Warszawy [Polski] Mościckim wyjechali do Rumunii.
- Z Mościckim czy ze Starzyńskim?
Nie, Mościcki. Nie ze Starzyńskim, tylko z Mościckim i potem… Nawet mogłam wyjąć dokumenty tatusia. Rozkaz wyjazdu, to mam. Potem poszedł na front francusko-niemiecki i stamtąd się dostał do niewoli. Był w niewoli i pisał listy. Wrócił z niewoli, bo był chory, więc zwolnili go w 1942 roku.
Brata miałam i ja byłam. Dwoje nas było. Brat starszy ode mnie, 1922 rocznik.
- A w latach okupacji, jak tata nie wrócił przed 42 rokiem, ciężko było?
Ciężko było, bo mamusia musiała… Bo myśmy drżały o brata, żeby nie… Ale brat w konspiracji był, potem mnie wciągnął do konspiracji. Przenosiłam broń, jeździłam z ulotkami do Łowicza, z bronią do Łowicza. Tam oddawałam broń na dworcu dyżurnemu kolei, nazwiska nie pamiętam. Pociąg, zawsze jak było niebezpieczeństwo, Niemcy, łapanka czy coś, to zwalniał i się wyskakiwało. [Przez] to miałam palec u nogi złamany, potem na bosaka wracałam do domu.
- Jak wyglądało życie w okupowanej Warszawie?
Różnie wyglądało. Było ciężko, ponieważ mój tatuś był w tym [obozie], to chodziłam zawsze z listem pisanym przez tatusia z obozu. To było
Kriegsgenfangen Post. I tak, żeby zdobywać jakieś wiadomości, to pod Halą Mirowską niby zeszyty sprzedawałam. A zawsze ktoś coś mi podrzucał i to potem oddawałam. Potem kolega brata mnie wciągnął do pracy, gdzie przenosiłam w tornistrze 60000 złotych na Pelcowiznę. Tam zakupowali broń i przewoziliśmy na… Byłam w wypożyczonej sukience łowickiej, w chusteczce, w serdaczku, bo to zimowa pora, na sankach, a w zbożu, a wacha była przekupiona, ciągnęli mnie na sankach, a pod sukienką miałam… Siedziałam na worku, a w worku były karabiny. Przez Przejazd 1 wjeżdżaliśmy na podwórko i tam [trafialiśmy] do Żyda, który szykował powstanie w getcie, nazywał się Edelman, Marek Edelman, na niego mówiłam „Moniuś”. Teraz umarł, pogrzeb jego był. Mieszkał ze mną na Bielańskiej 9 w jednym domu. Jego rodzice mieli fabrykę świecideł. Tam pracowałam jako dekoratorka. To znaczy na kolor się szkło malowało, potem się wzory rysowało, orły żeśmy rysowały, i klejem. To się kręciło w palcach i brokatem druga [osoba] obsypywała. To były srebrne orły z koroną, różne widoczki się malowało.
- Kto dostarczał broń Edelmanowi?
To myśmy dostarczali Edelmanowi broń przez…
- Pani już wtedy była żołnierzem Armii Krajowej, złożyła pani przysięgę, tak?
Tak. I przez D.O.K. żeśmy broń podawali, potem przez Przejazd 1, potem, jak się to spaliło, to już nie można. Potem w czasie pierwszej blokady w getcie jak była, to byłam w getcie.
- Proszę powiedzieć, co pani tam widziała.
Straszne rzeczy. Będę płakać zaraz. Takie malutkie dzieci jak pana dziecko, to Niemiec za nogi brał, zakręcił, o ścianę i zabijał albo stawał na jednej nodze, drugą pociągał i rozrywał na pół. Okropne rzeczy! Tam siedziałam trzy dni w pierwszą blokadę. Po trzech dniach wyszłam, kładąc w dowód, czyli w
Ausweis, pięćdziesiąt złotych i poszłam do Niemca. Niemiec wziął te pięćdziesiąt i mówiłam, że: Ich bin Polen. Wziął te pięćdziesiąt złotych i kazał:
Weg! – kazał mi iść. I tak przeszłam.
- A pani jak trafiła do getta, to coś pani zanosiła?
Do getta to trafiłam w ten sposób: przez własną głupotę. Bo Żydzi wychodzili do getta do pracy, bo na Tłomackiem była synagoga. Tam w synagodze Niemcy przewozili meble i zostawały one potem sprzedawane. Synagoga została potem zniszczona, tylko została biblioteka, która do tej pory jest. Mój syn pracuje w MPT-ku, jeździ na taksówce i mnie… I kiedyś przyszedł z takim, o tutaj leżą, może pan poda, to pokażę.
- Nie, nie trzeba, proszę opowiedzieć.
I tam jest mapka getta. Mogę dać to nawet.
I zaczęłam to oglądać i mówię: „O, rany!”. I tutaj, bo tam są oznaczane... A na Twardej pod 6 mieszkali moi dziadkowie, mojego tatusia rodzice i tam był Klub Jubilerów Żydowskich. Mój dziadziuś tam pracował i piętro wyżej mieszkał. To było w pierwszym podwórku, a w drugim podwórku była synagoga. Przez okno patrzyłam, jak tam się śluby odbywały, jak… A na Tłomackiem to z kolei… Mieszkałam na Bielańskiej, a na Tłomackiem była synagoga i biblioteka. Jak Żydzi wychodzili już do domu, do getta, to szli czwórkami i założyłam się, że przejdę. Założyłam sobie chusteczkę na rękę i poszłam. Jak przeszłam, tylko minęłam, to zaraz uciekłam na bok. W ten sposób się znalazłam z pierwszą blokadą w getcie. Z żartów i z własnej głupoty.
- Pani mieszkała na Bielańskiej?
Bielańska 9.
- Bo na początku urodziła się pani na Nowolipkach.
Tak.
- A na Bielańską jak pani trafiła?
Na Bielańską… Mieszkałam Leszno 11,
vis-à-vis kościoła ewangelickiego, a potem to przeprowadziliśmy się na Bielańską 9. W pierwszym podwórku, bo tam były też trzy podwórka, to z pierwszego podwórka żeśmy mieszkali i tam Edelman miał biura, a Bielańska 16 to była fabryczka świecideł. To właśnie w tym jak przeczytałam, że [zmarł], zadzwoniłam do biblioteki i mówię, że Edelmana znałam, i tak dalej, i że mówiłam na niego „Moniuś”, mimo że był starszy ode mnie.
- A jak go pani w ogóle zapamiętała?
Nazwisko pamiętałam, nie jego.
- A jego jako człowieka, jak go pani zapamiętała?
To był fajny chłopak. Jak chciałam świecidła, to mówiłam: „»Moniek«, przyjdź, wynieś pudełko świecideł, bo potrzebuję”. To wyniósł, zaniósł do mnie do domu. Tak że ta rodzina była bardzo przyjemna. Potem jak weszli do getta, to już z nim mniej miałam kontaktu, jak tam przygotowywał powstanie [w getcie]. Więcej mój brat. A teraz jak go pokazywali już jako starszego, jak umarł, to nie poznałabym go. On też by mnie nie poznał, bo wtedy byliśmy dzieciakami.
- Proszę mi powiedzieć coś więcej o pani działalności konspiracyjnej jeszcze sprzed Powstania. Jak wyglądały spotkania, kursy, szkolenia?
Chodziłam na kurs sanitarny na Mokotowską. Potem tam uczyliśmy się zastrzyki robić, pierwsza pomoc, bandażowanie nogi, głowy, to uczyliśmy się. Potem mieliśmy dyżury w szpitalu. To był… Jak jest Piękna i idzie, i po prawej… Szpital Ujazdowski. To tam miałyśmy dyżury, tam byli nasi jeńcy z 1939 roku, ranni leżeli. Nawet dwie moje koleżanki wyszły za mąż za nich. Już nie żyją nawet. To tam mieliśmy właśnie praktyki w szpitalu Ujazdowskim. Potem to już tak… Aha, jeszcze potem na Bemowo jeździliśmy, na forty Bemowo, czyli Boernerowo. Dawniej się mówiło Boernerowo, nie Bemowo. I tam na forty przechodziło się przez szynę. Najpierw nie mogłam, bałam się przejść na nogach, to na pupie. Chłopaki się ze mnie śmiali, że ja, gapa, się bałam. Tam uczyliśmy się strzelać z… Mieliśmy tam spotkania na Boernerowie, na fortach.
- Pani ojciec wrócił do domu w 1942 roku?
Tak.
- Włączył się w działalność konspiracyjną?
Tak, tatuś tak. [...] Z bratem poszli do pracy, żeby móc załatwiać różne sprawy konspiracyjne. Na przykład były sklepy Meinla, to tatuś zaczął pracę w... To się nazywało obchód, pilnowanie sklepów niemieckich. Ale z tych niemieckich sklepów to potem nasi robili napady i żywność, cukier, inne rzeczy dla szpitali, dla chorych, rannych. W tych mundurach przeprowadzali akcje, chodzili na akcje.
- Wiedziała pani coś o tym, że zbliża się Powstanie?
Tak, tylko nie było wiadomo kiedy, tylko że coś będzie. Więc jak wtedy byłam na Śródmieściu, a jeszcze bodajże kawiarnia niemiecka była na Nowym Świecie, potem jak brat był na… Bo to Batalion „Zośki” z „Parasolem” brali prawie że wszędzie razem udział. Przy napadzie na Kutscherę, to też to samo. Potem filmowali z kościoła Świętego Aleksandra pogrzeb Kutschery. Co jeszcze, niech mnie pan pyta.
- Zapytam o pierwszy dzień Powstania. Gdzie było miejsce zbiórki dla pani wyznaczone i czy pani w ogóle dotarła na miejsce zbiórki?
Nie. Najpierw dotarłam na Ciepłą 13 do policji granatowej, potem przenosiłam benzynę w kanistrach do „Hali Mirowskiej” pod obstrzałem z wieży. Ale nie było [możliwości wykorzystania], bo Niemcy prowadzili Polaków przed czołgami Elektoralną. Więc nie mogliśmy rzucać butelek z benzyną, dlatego że nasi by poginęli. A potem jakoś przeszłam na Starówkę.
- Jakie obowiązki pani postawiono? Co do pani obowiązków należało, najważniejsze rzeczy?
Najważniejsze rzeczy to już potem było – przechodzenie kanałami. Miałam na Żoliborz, to na plac Wilsona bodajże wychodziłam, już nie pamiętam dokładnie.
- Wiele razy pani tą drogę przechodziła?
Trzy razy tylko byłam, bo potem w szpitalu mnie zostawili.
- Jak wyglądała droga przez kanały na Żoliborz?
Droga przez kanały to była taka, że jak szedł pan, to były dwie linki, których się pan trzymał i szedł. Tylko żeby do burzowca nie dojść, bo tam już woda była taka. A tak można było do kolan, nieraz się szło zupełnie po suchym. Na każdym skrzyżowaniu była tabliczka ulic. Prowadził ten, który znał kanały dobrze.
- Czyli pani sama nigdy nie chodziła?
Nie, sama nie. Sama nigdy nie szłam. Nie powiem, że sama byłam, tylko zawsze szło nas trzy osoby, cztery.
- I jakieś meldunki ze sobą mieliście?
Tak, meldunki, tak. A wtedy na Żoliborz, a z Żoliborza to miało iść… Do lasów pod Warszawą…
Do Kampinosu. I to właśnie, żeby przyszli nam z pomocą.
Nie. Już nie powiem, że wiem, że przyszli, bo nie.
- A broń z Żoliborza była dostarczana na Stare Miasto kanałami?
Tak. A, i byłam, jak zrzutami leciał samolot z Anglii i spadł na Miodowej i nie można było pilotów uratować, bo cały czas były eksplozje. I potem kadłubki na podwórku kościoła garnizonowego chowaliśmy, te zwłoki.
- Jak wyglądały walki i sytuacje na Starym Mieście? Jak pani to zapamiętała?
To były bardzo niebezpieczne, bo wybuchy „szaf”. Bo najpierw wycie było, a potem uderzenie, więc jak się słyszało tą „szafę”, to każdy uciekał, gdzie mógł. Byłam u Świętego Łazarza, tam był szpital między innymi dla umysłowo chorych, to też tam byłam z pomocą. Tam brat przyszedł, już jak przyszedł z Woli na Starówkę, to tam brat był ranny w ramię. Ale zrobiliśmy mu opatrunek i dalej walczył.
- Jakie postacie z Batalionu „Parasol” pani zapamiętała najlepiej? Albo z innych oddziałów?
Z tym że jak przychodzili z akcji, to w kościele garnizonowym żeśmy siedzieli. W nocy był spokój, to tam rozmawiali, spało się na betonie.
- A jak wyglądała sprawa z wyżywieniem?
Z wyżywieniem, to co kto tam miał, to… Bo tu bliżej, to moja mamusia gotowała w pałacu Radziwiłła albo w Tłomackiem 1.
- A jak była pani ubrana? Po żołniersku czy po cywilnemu?
Nie, miałam czarne spodnie i panterkę wojsk pancernych, taką… „Tygrysica” się nazywała, te panterki były zielone w takie... Tak mnie nawet do obozu zabrali, do Ravensbrück, tak ubraną. Najpierw do Pruszkowa, potem z Pruszkowa do Ravensbrück.
- Pani brat był w „Zośce”, tak?
Tak.
- W jakich okolicznościach zginął? Coś pani wie? Kiedy się pani dowiedziała?
Jak się dowiedziałam? Brat przechodził kanałami z placu Krasińskich do Śródmieścia i wychodząc z kanału, został zabity.
Tak. Został zabity. A jakim cudem się dowiedziałam? Już po powrocie, jak byłam mężatką, i już córka moja się urodziła w 1946 roku, 18 września, i byłam z drugą ciążą. Że była niebezpieczna, więc leżałam w szpitalu na Madalińskiego. Tam spotkałam koleżankę, która też była w „Parasolu”, Danka Deczkowska, i ona mówi: „Ty wiesz, że Witek Sikorski jest twoim lekarzem?”. Mówię: „Jaki Witek Sikorski?”. „No, z »Zośki«”. Jak on przyszedł, mówię: „Panie doktorze, już mnie pan badać nie będzie”. I mówię, że „Pan był razem z moim bratem w »Zośce« i z Woli pan przyszedł na Starówkę”. On mówi: „To kup sobie książkę…”, bo moja mamusia to myślała, że brat jeszcze żyje, i mówi: „Kup sobie książkę o Batalionie »Zośki«. Tam jest o Władku. Było dwóch »Wilków«. Jeden zginął, to twój brat, a drugi żyje”. Ale tego drugiego nie spotkałam. To tylko z tym Sikorskim, pseudonim zapomniałam. Bo miałam tą książkę, ale mojego brata narzeczona mieszkała na Kole, mieli ślub brać i nie zdążyli ślubu wziąć. Ona potem się dostała do Jugosławii, a już w ciąży była. Z Jugosławii uciekła, do Stanów wyjechała. Tam urodziła córeczkę bardzo podobną do [mojego brata] i moich rodziców przez Czerwony Krzyż szukała. Potem przyjechała do Polski, raz była, i jej tą książkę dałam. Bo ona mówi, że „A, bo Danusia jest dziennikarką i będzie kręciła film o Powstaniu, więc się bardzo ta książka jej przyda”. I dałam jej tą książkę na pamiątkę i zdjęcie brata. To ona potem z małego przysłała mi takie duże zdjęcie brata.
- Jaka była atmosfera w czasie Powstania na Starówce wśród ludności cywilnej, wśród żołnierzy?
Pierwsze zdobycie czołgu na Starym Mieście to była radocha nie z tej ziemi. Wszyscy na ten czołg się rzucili. Stał… Zapomniałam, jak ta ulica się nazywa. Teraz tam jest na tej ulicy… Śluby cywilne dają.
- Też nie pamiętam, ale wiem.
To na tej ulicy postawiliśmy ten czołg. Potem, jak…
- Plac Zamkowy jest, mi się wydaje. Pałac Ślubów w tym miejscu?
Pałac Ślubów to się nazywa teraz. A tam dawniej nie było, bo były mieszkalne domy. Kościół jezuitów był na…
No. Potem myśmy mieli spotkania. Jeszcze jak chodziłam, to mieliśmy na rynku Starego Miasta.
- Ale to nie był ten słynny czołg-pułapka?
Nie. Czołg-pułapka to była tankietka, nieduży. To nie nazywał się czołg, tylko „goliat”. To był taki mały naładowany i Podwalem przez barykadę przechodził. Wszyscy się tam rzucili i potem ciała były na Podwalu na drugim, trzecim piętrze na domach. A ja wtedy byłam ranna o tu, w głowę. Tu mam znaczek.
Tak, bo mnie rzuciło. Wyszłam ze szpitala spod „Krzywej Latarni”, bo w piwnicy był szpital i… Bo zdobyliśmy znowu „goliata” i… Jak wybuchł, tak mnie rzuciło na ten, tam jest na Podwalu co jest…
- Jeszcze może sobie pani to przypomni.
Tam stoi Mały Powstaniec. To jest…
- Tam kiedyś stały domy, teraz jest zupełnie inaczej.
Ale nie. Tam były po prawej stronie. Idąc od Podwala, to po lewej stronie były domy, a po prawej stronie był ten… No, jak się… Boże…
- To już nie jest aż tak strasznie istotne. Proszę powiedzieć, pytałem o atmosferę, a wśród żołnierzy?
Cały czas żyliśmy tym, że zwyciężamy, że zwyciężymy, że zwyciężymy. A potem jak Starówka padła, to niektórzy przez Wisłę przepływali. To Rosjanie strzelali do nich, bo tam stali Rosjanie.
- A czy żołnierzy niemieckich pani spotkała w jakiś sposób? Jeńców czy w innych okolicznościach?
Nie.
- A jakie wydarzenie ze Starego Miasta najbardziej się pani wryło w pamięć?
Jeszcze byłam na Barokowej. To tam na Barokowej byłam, to… Co tam robiłam? Z Barokowej przyszłam do rodziców, do pałacu Radziwiłła. Tatuś mówi: „Dziecko, co wy robicie?!”. A ja mówię: „Tatuśku, Warszawa będzie jeszcze piękniejsza jak była”. Pamiętam to, jak powiedziałam.
- A miała pani w czasie Powstania kontakt z rodzicami?
Tylko raz. Właśnie wtedy jak przyszłam.
- Oni zostali na Bielańskiej?
Nie. Rodzice siedzieli w pałacu Radziwiłłów. Mamusia tam dostała od pani Radziwiłłowej maszynę i szyła opaski, spodnie chłopakom i gotowała. Mamusia też, mam legitymację mamusi zbowidowską, bo potem nim wróciłam z obozu, to byłam z Ravensbrücku wysłana do Ludwigslustu, do fabryki min. Bo z Ravensbrücku warszawianki niby zwalniali na wolnościowe roboty. Wysłali nas do fabryki zbrojeniowej. Tam robiliśmy miny talerzowe. My, jako warszawianki, to zaraz sabotaż. To się robiło, żeby nie wybuchały te miny. Tam nas wyzwoliły wojska alianckie, Amerykanie.
- Do tego jeszcze dojdziemy. Jeżeli chodzi o Powstanie, już te ostatnie dni na Starym Mieście.
To ostatnie dni na Starym Mieście to było, że kto zdołał, kto miał, to zakładał cywilne ubrania. Ja nic nie zdobyłam, więc tak poszłam, jak mnie zabrali. Najpierw na Woli przed kościołem żeśmy stali. Na Woli jest kościół… Jak się nazywa ten kościół… Już nie pamiętam. To tam żeśmy stali, a stamtąd popędzili nas do Pruszkowa, do fabryki PaFaWag, tam gdzie pociągi robili.
- To było na początku września?
To dokładnie było 4 września, jak wyszłam ze Starówki.
- A co się w tym czasie działo z pani rodzicami?
Moi rodzice zostali właśnie też na Wolę [zapędzeni]. Byli w kościele, a ja byłam przed kościołem. A potem wywiezieni byli też do Pruszkowa. A z Pruszkowa rodzice moi jakoś uciekli i wyjechali do Skierniewic, bo moja babcia przed wojną kupiła sobie plac w Skierniewicach i tam zaczęli się budować. W 1942 roku w czasie łapanki na placu Krasińskich babci tramwaj uciął stopę [...]. Była operowana z tą nogą, zabrana do szpitala Orłowskiego, tutaj na Czerniakowską. Potem mieszkała na Świętojerskiej, bo mieszkali na Twardej. Jak getto robili, to przenieśli ich na Świętojerską.
- Kiedy pani trafiła do Ravensbrück?
Do Ravensbrück trafiłam pod koniec września, bo jeszcze trochę pracowałam w szpitalu w Pruszkowie. Tam mi zrobili operację tutaj na ten, bo mam
cerebrastenia, uraz mózgu po stanie pooperacyjnym. Potem Niemcy mnie…
- A ile razy była pani ranna w czasie Powstania?
Raz, przy wybuchu „goliata”.
- Jakie warunki panowały w obozie w Ravensbrück?
Tam było okropnie. Z koleżanką szłyśmy się rzucić na druty, bo już nie mogłam, bo się całe noce stało na apelu. To jak przyszłam do obozu, dostałam krótką niebieską spódniczkę i milanezową, wiśniowy kolor, bluzeczkę cienką, a już noce były chłodne. To jak żeśmy stały, a nie wolno się było ruszyć, to jedna drugą po plecach biła, żeby było cieplej. A później właśnie szłam się rzucić na druty i widzę – babsko wielkie idzie przede mną. Mówię do niej: „Kryśka!”. To jest moja wujenka. Tylko po wzroście, z tyłu [poznałam]. I tak się jej rzuciłam na szyję. Ona mnie wzięła i postawiła przed sobą i: „Kto ty jesteś?”. Zapomniałam nazwiska. Powiedziałam, że jestem z Warszawy i tylko pamiętałam mamusi imię: „Wali córka”.
- Pani swojego nazwiska zapomniała? Dobrze zrozumiałem?
Tak, a nazwisko zapomniałam „Tkaczyk”. Tylko że mamusi imię pamiętałam. Ona mówi: „To ty jesteś Wanda Tkaczyk”. A ja mówię: „Nie wiem. Może i tak, ale nie wiem”. Dopiero za jakiś czas… Byłam na dwudziestym ósmym bloku, na tak zwanym… Dla tych pierwszych to był
Zugang-block. Ona mnie stamtąd zabrała i pracowałam na kuchni. Tam kierownikiem kuchni, była Polka, Kasia Czajka. Myśmy z Kasią Czajką, ona mnie tam zaraz, żeby jeść i… Potem było bombardowanie. Aha, i to pracowałam w
schell kuchni przy obieraniu kartofli najpierw. A potem wzięli mnie na górę do cięcia jarzyn, to sobie palec ucięłam, bo było bombardowanie… Był nalot i przywieźli pilota, Anglika, samochodem osobowym, tatrą. Jak jest koło zapasowe… […]. Samochód tatra, wie pan jak tatra wyglądała, nie?
- Teraz wiem, kiedyś może nie bardzo.
Takie koło zapasowe i on na tym kole zapasowym był przywiązany linami, linkami. Oni go zabrali. Ale co z nim zrobili, to nie wiem. Bo przywieźli do Ravensbrücku na pewno. Do męskiego obozu go potem zawieźli, do Ravensbrücku. A ja, jak na kuchni pracowałam w Ravensbrücku, były króliki doświadczalne, kobiety, które miały wycinane rurki szpikowe, a wkładane metalowe. Ta noga schła. Jedna pani z Warszawy miała eksperyment robiony i odejmowaną pierś. To doktór Bokwa tam była, ona… Potem spotkałam się z nią u elżbietanek w szpitalu, z tą doktór Bokwą. Potem była komendantem w szpitalu na Szaserów. A teraz nie wiem, czy żyje, czy nie żyje, bo była starsza ode mnie, bo w Ravensbrücku już była lekarzem. To powiedziała, że potrzebna jest krew, więc czy ktoś da po kryjomu krew. Oddałam krew, to wujenka, mamusi bratowa, krzyczała na mnie, że co ja zrobiłam?! Bo to tak, ona leżała w tą stronę, a ja leżałam w tą stronę [gestykulacja] i z ręki do ręki transfuzja się odbywała. Nie to, że tyle mi wzięli strzykawką, tak że nie wiem ile krwi [wzięli]. Tylko potem Kasia Czajka,
Blutspende dostałam, to znaczy budyń na wodzie ugotowany, i tym mnie odżywiali. Żeby krwi mi przybyło później, to dostawałam picie.
A tak to jedzenie było okropne, bo to jarmuż, brukiew. Brukiew musiałam naładować do wielkiego kotła, a ja przecież malutka, niska, to musiałam stawać na baniaku i wybrać dużą chochlą zupę do kotłów, a potem odciągnąć na środek kuchni, jak przychodzili więźniowie zabierać na bloki. Kiedyś tak szłam tyłem i ciągnęłam, i się przewróciłam, i zupa... Więc skoczyłam do… Chciałam skoczyć tam, gdzie Niemki myły bańki po zupie. To ausjerka mnie złapała i nad gorącą kuchnią mnie trzymały, podarły na mnie wszystko. To bardzo dobrze zrobiła, bo nawet specjalnie znaków nie mam tutaj, a tu [na brzuchu] byłam cała poparzona. Tylko że to strasznie piekło. Jak przychodziły transporty żywnościowe dla Niemców, to Niemcy mieli osobną kuchnię, to myśmy z Gienią Raczyńską, jak pracowałyśmy i na pierwszym bloku byłyśmy, to żeśmy miały sznurki tutaj [na pasie] i się tam pasztetowe przeważnie dostawało. To pasztetową się ukradło, przywiązało między nogami i tak żeśmy wychodziły z kuchni. A potem się szło na bloki do królików doświadczalnych i żeśmy dawały, dzieliłyśmy to. Wujenka zawsze krzyczała, że [wpadniemy]. Potem kiedyś była kontrol, to wujenka przyszła: „Macie coś tam w szafce?!”. A myśmy sobie wieszały, jak były pasiaki, to w rękawach się wieszało, bo tak żeby nie było widać. To żeśmy wykradły się z kuchni i do pierwszego bloku, jaki był w pobliżu, to żeśmy rzuciły pasztetową i tak żeśmy się pozbyły, żeby nam nic nie było.
Jeszcze też miałam taki wypadek, bo jak ucięłam sobie [palec], to zabrali mnie na rewir, czyli do szpitala na… I zamiast swojej „jaki”, kurtki, bo to nie były kurtki, tylko się nazywało „jaka”, to złapałam wujenki, a wujenka miała 306 numer, bo budowała Ravensbrück. Były pierwsze transporty do Ravensbrück. I Niemka zaczęła na mnie krzyczeć i chciała mnie uderzyć w twarz, a ja unik zrobiłam i koleżankę rąbnęła. Potem był straszny skandal z tego powodu, bo [przyszła] do mojej blokowej, żebym przeprosiła, a ja mówię po polsku, że nie przeproszę, bo nie mam za co. Ona mnie chciała uderzyć, a nie ja ją, więc jej nie przeproszę. Druga ausjerka, która naszym blokiem się zajmowała, powiedziała do Polki, blokowej, że jestem dziewczyna z charakterem. Tylko żebym taka nie była, bo może mnie krzywda spotkać. A jak żeśmy przyjechali do Ravensbrücku, to jak nas wzięli najpierw do kąpieli, Waschraum, to wszystkie żeśmy musiały się rozebrać do naga, puścili nam wodę, najpierw ciepłą, a potem zimną, żeby się umyć. Dostałyśmy ubrania. Majtek nie, koszuli nie, tylko dostałam spódniczkę i milanezową bluzkę. To było całe moje ubranie. Dopiero jak wujenkę spotkałam, to zorganizowała mi pasiak i zorganizowała mi ubranie. I spotkałam wtedy siostrę generała Bortnowskiego, która w PCK uczyła nas kursów sanitarnych. Mówi: „Dziewczyny, jak będą do lekkiej pracy brać, to nie idźcie, bo to jest… Pójdziecie za panie do towarzystwa Niemcom, czyli za prostytutki”. Tam z okna z kuchni było widać. Chodziły w kołnierzach, w lisach, poubierane, bo były na żądanie Niemców. Nie poszłam i myśmy tam nie poszły, ale były takie, co pochodziły.
- Gdzie pani poznała swojego męża?
A mój mąż to był kolega mojego brata. Mój teść był w Radomiu kierownikiem szkoły na ulicy Dzierzkowskiej.
- Czyli już po wojnie poznała pani męża czy jeszcze w obozie?
Nie, to jeszcze było przed Powstaniem, ale on się mną nie interesował, tylko z bratem interes załatwiali. U Pyrlińskiego kończył kursy samochodowe, to w Alejach Ujazdowskich była szkoła samochodowa, technikum.
- Pytam o męża, bo chodzi mi o te doświadczenia, jakie na nim przeprowadzono u doktora Mengele i chciałbym, żeby pani o tym opowiedziała troszeczkę.
Doświadczenia były takie, że zabrali męża na rewir. Aha, najpierw mąż pojechał do Radomia odwiedzić rodziców. Niemcy przyszli w nocy i trzech ich aresztowali. Ojca, brata i mojego męża. Do Oświęcimia. Tam w Oświęcimiu właśnie po jakimś czasie wzięli mojego męża na doświadczenia. Wszczepili mu coś pod pachą. Najpierw powiedzieli, że mu robią zastrzyki, żeby go wzmocnić, że jak go wzmocnią, to wróci do domu. Tak mąż mój mi opowiadał. Mam zresztą list, mogę pokazać. Potem się czuł coraz gorzej, potem temperatura wyszła. Potem jakoś to wszystko przeszło, ale go przesłali do Oranienburga. A jak ojciec zginął, to… Bo ojciec znał pięć języków, to pracował w tak zwanej reichsztubie, transporty, to tam zapisywał. W biurze siedział ojciec. Przyjechali Rosjanie, żołnierze, do Oświęcimia, oni powiedzieli, żeby mój teść przetłumaczył, że zostaną straceni, a teść nie chciał. Więc zostali rozstrzelani i mój teść też. A wtedy mojego męża wsadzili do bunkra – tam gdzie siedział też ojciec Kolbe, to wsadzili właśnie mojego męża. To tak zwany
Stehbunker. Nie można było ani ukucnąć, tylko stać mógł pan. Tam siedział mój mąż. Jak mu się chciało załatwić, to robił na ziemię i siusiu, i kał, wszystko, i tak w tym stał ileś tam dni w
Stehbunkrze.
- A co tam mu wstrzyknięto pod pachę? To się odbiło na jego zdrowiu?
A potem jak wrócił… Aha, potem jak przychodziły po Powstaniu transporty, to się dowiedział, że zostałam wywieziona do obozu, tylko że nie wiedział do jakiego. I tak jak z bratem zostali przywiezieni do Oranienburga, to jak Oranienburg ewakuowali, to pierwszy poszedł transport, gdzie brat szedł. Jak Niemcy zobaczyli, że zbliżają się Amerykanie, to wpędzili ich do stodoły, polali benzyną i tam brata żywcem spalili. A mąż, jak już drugim transportem szli, jak się Niemcy dowiedzieli, że Amerykanie… Mąż opowiadał, że jak spotkali pierwszych Amerykanów i Murzyn taki nóż jak fiński w zębach trzymał to się, mówi, wystraszyli. Przywieźli ich Amerykanie do Wolterdingen. A ja, jak już mnie z fabryki min Amerykanie wyzwolili, to też mnie do tego polskiego obozu przywieźli, do Wolterdingen.
- A jak pani trafiła do fabryki min?
Z Ravensbrücku przywieźli mnie na roboty – tak zwane wolnościowe – do Wolterdingen, do fabryki min talerzowych. Jak Amerykanie nas wyzwolili, to myśmy sobie zasłony pozrywały i poszyłyśmy sobie spódniczki, żeby… I tak ubrane chodziłyśmy.
- A to sabotowanie produkcji, żeby były niewypały, to była własna inicjatywa czy to była jakaś zorganizowana akcja?
Robienie tych [min]? To tak wyszło między nami. Tam ktoś był. Jakaś babka była, starsza pani, i powiedziała: „Dziewczyny, wy jesteście warszawianki z Powstania, to nie róbcie tak, róbcie tak”. Myśmy tak robiły, bo przecież byłyśmy dzieciaki.
- Kiedy wojna się dla pani skończyła?
Wojna dla mnie się skończyła, jak byłam wyzwolona przez Amerykanów, to byłam w Bremen, Ludwigslust. W Ludwigsluście nas wyzwolili Amerykanie, potem do Wolterdingen. W Wolterdingen właśnie męża spotkałam. Już byłam w Wolterdingen, jak przyjechał. Potem za jakiś czas żeśmy się pobrali.
- Kiedy pani wróciła do Polski?
W 1946 roku, na mojego tatusia imieniny, na 19 marca. Na Józefa.
- Spotkała pani rodziców w Polsce?
Nie, dlatego że nie wiedziałam, gdzie są rodzice, ale miałam siostrę cioteczną. Mieszkała na Kawęczyńskiej, na Pradze. Tam z mężem żeśmy pojechali. Najpierw pojechaliśmy do Radomia, do jego mamusi, to tam byliśmy. Byłam strasznie przyjemnie przyjęta, bo teściowa nie widziała syna, a pierwszą mnie przywitała, więc było mi bardzo przyjemnie. A zresztą już byłam w ciąży nawet. To pojechaliśmy do Warszawy na Kawęczyńską do mojej siostry ciotecznej i pytam się: „Gdzie mamusia?”. Czy nie wie coś o mamusi, więc mówi, że „Mama twoja mieszka na Kruczej 17”. I żeśmy przyjechali na Kruczą 17. Kupa gruzu, przez wystawę jakiegoś sklepu się wchodzi, pod górę się po gruzach idzie, potem z gruzów się idzie w dół i dopiero na klatkę schodową. I jedna tylko oficynka stała i mamusia mieszkała na trzecim piętrze.
- Ile czasu pani nie widziała swojej rodziny? Dwa lata?
Dwa lata nie widziałam rodziców.
- Jakie uczucia towarzyszyły po tych dwóch latach?
Mamusia była siwiusieńka, biała jak gołąbek. Osiwiała. Tatuś tak samo. Tatuś pracował w fabryce skóry sztucznej u Nowickiego na Woli, gdzieś tutaj. Zarabiał 1000 złotych tygodniowo, a mój mąż w Polskim Radiu 500 złotych i paczkę „unrowską”.
- Jak pani po latach patrzy na Powstanie Warszawskie z perspektywy czasu?
Tak we wspomnieniach to właściwie mile to wspominam, dlatego że uważałam, że coś robiłam. Niektórzy mnie pytali, po co to wszystko było, czy potrzebne było, a ja uważałam, że to było potrzebne, bo walczyło się z Niemcami. Byłam młoda, może głupia, to może tak mówiłam. Ale teraz też jestem już stara, bo mam te osiemdziesiąt jeden, osiemdziesiąt dwa lata i też to samo mówię, że tak powinno być.
Warszawa, 22 października 2009 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Rosłon