Teresa Janowska
Nazywam się Teresa Janowska, w czasie Powstania Nizińska. Urodziłam się w 1939 roku.
- W której dzielnicy pani była w czasie Powstania?
To był Mokotów, bo mieszkałam na ulicy Chocimskiej i tam zastało nas Powstanie.
- Ponieważ pani się urodziła w 1939 roku, to w którym miesiącu?
W kwietniu.
- Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie. Jaki to był dom, w którym pani się urodziła?
Tata pracował na poczcie, był urzędnikiem pocztowym, był listonoszem, w zależności od tego, co tam poczta potrzebowała. Mama natomiast była w domu. Nas było troje, siostra dziesięć lat starsza ode mnie, brat dziewięć lat starszy, no i ja, która w Powstaniu miałam właśnie pięć lat i dwa czy trzy miesiące.
- Proszę powiedzieć imiona rodzeństwa.
Siostra Danuta i brat Janek, Jan.
- Czy rodzeństwo brało udział w Powstaniu?
Tak, brał udział właśnie brat. Był harcerzem i zginął w Powstaniu.
- Wróćmy jeszcze do tego domu rodzinnego. Tata był listonoszem, mama opiekowała się państwem, dziećmi. Co pani zapamiętała ze swoich pierwszych lat życia, czyli z okresu okupacji? Czy miała pani poczucie bezpieczeństwa? Była pani malutkim dzieckiem i…
Ja nie pamiętam... Właściwie do momentu Powstania to nie mam wspomnień.
Właściwie żadnych.
- Nie pamięta pani żadnych obrazów typu maszerowanie ulicą, mundury?
A to dopiero już samo Powstanie, to już pamiętam, tak.
- Czyli samo Powstanie, natomiast okupacja jest dla pani…
Sprzed 1 sierpnia to jest czysta karta.
- To proszę opowiedzieć o domu, w którym pani mieszkała z rodziną.
Mieszkaliśmy na Chocimskiej 25, to jest [miejsce, gdzie] potem zbudowano na tym terenie kino „Moskwa”. Dom był zburzony w czasie Powstania, no a teraz tam jest ten kompleks kinowy. I na przeciwko była Higiena, to pamiętam, dalej jest zresztą, budynek nie został zniszczony, bo tam Niemcy przecież urzędowali. Pamiętam zjeżdżanie z górki na sankach, to była ulica Olszewska. Ta góra jeszcze jest do dzisiaj i zjeżdżałam na obecną Spacerową, no bo tam nic nie było, to były gołe pola. Pierwsze budynki to była stacja kolejki na Belwederskiej. No i takie dziecięce życie.
- W takim razie przejdźmy do okresu Powstania, bo mówi pani, że ten okres już pani zapamiętała. Czy 1 sierpnia jakoś szczególnie pani zapamiętała?
Kilka dni przed 1 sierpnia, pewnie jakieś dwa, trzy dni, na Chocimskiej... Nie pamiętam, czy był to sklep, czy jakiś magazyn, który ludzie rozbili (mieszkańcy Chocimskiej) i wynosili stamtąd różne produkty, groch, mąkę, cukier, bo już były pogłoski, że coś się będzie działo. Tata pojechał chyba dzień przed wybuchem Powstania na wieś. W okolicach Grójca miał przyrodniego brata na wsi i stamtąd przywozili do Warszawy jedzenie, produkty przeróżne. I właśnie chyba w przeddzień Powstania pojechał, żeby cokolwiek przywieźć, ale już niestety nie dojechał z powrotem.
- Czyli pani ojca w czasie Powstania nie było?
Tak. Myśmy zostali z mamą. No i 1 sierpnia, kiedy wybuchło Powstanie, to pamiętam, że przenieśliśmy się do piwnicy. Wszyscy lokatorzy z tego domu przenieśli się do piwnicy. No ale mieszkanie na trzecim piętrze jeszcze było funkcjonalne, tak że moja piętnasto-szesnastoletnia siostra jeszcze tam chodziła. Ona bała się siedzieć w piwnicy, chodziła do mieszkania, jakieś tam jedzenie nam robiła, przynosiła na dół. W tym czasie, może to był drugi albo trzeci dzień Powstania, brat poszedł też do mieszkania na górę i w drodze powrotnej stanął przy oknie na klatce schodowej i Niemiec jakiś strzelił w to okno i uszkodził mu rękę, miał wyrwaną ranę ogromną na ręce, no to było z nim trochę kłopotu, ale funkcjonował normalnie.
Chyba 6 sierpnia Niemcy wyprowadzili nas z Chocimskiej. Kazali się w ciągu kilku minut zebrać i…
- Jak pani tę scenę pamięta?
Mama wzięła jakieś bardzo potrzebne rzeczy, no bo to było krótko, kilka minut, i ludzie z tego budynku i z sąsiednich zebrali się na ulicy i w asyście Niemców przeszliśmy do końca Chocimskiej, przez plac Unii, aleją Szucha, chyba do Litewskiej i wyszliśmy na plac Zbawiciela. I tutaj mam zupełnie wyraźny obraz tego placu Zbawiciela. Leżące trupy na chodnikach, walizki powypychane różnymi rzeczami, pootwierane. Tak że widok był przerażający. I Niemcy nas wtedy przenieśli Marszałkowską na ulicę Wilczą. Tam były jeszcze domy, w mieszkaniach byli ludzie. [Niemcy] kazali się gdzieś tam ulokować i nas jakaś pani wzięła do siebie. To była chyba Wilcza 25. Wynajęła nam pokój z meblami. Tam był tapczan, były łóżka, tak że warunki były w miarę dobre. No i tam mieszkaliśmy.
Ale pewnego dnia, to już był prawie koniec sierpnia, dokładnie 23 sierpnia, bo tę datę szczególnie pamiętam, w ten budynek uderzył pocisk, a myśmy siedziały z mamą i z siostrą… Aha, zapomniałam powiedzieć o bracie. Brat był w harcerstwie i działał w poczcie polowej, roznosił wiadomości od cywilów, od Powstańców i jego wtedy z nami nie było. My we trzy siedziałyśmy chyba na tapczanie czy na łóżku i uderzył pocisk w ten budynek czy sąsiedni. Myśmy pospadały z tego tapczanu, potem uderzył drugi, który spowodował, że jakieś kominowe przewody się uszkodziły. Te sadze zaczęły wypełniać mieszkanie, [więc] siedziałyśmy jak kominiarze. Patrząc na siebie, nie mogłyśmy się poznać. No i w tym momencie, jakoś tak w pobliżu tego zdarzenia, przyszedł ktoś i powiedział mamie, że Janka zabrali do szpitala.
- Czyli brata? On miał wtedy trzynaście lat?
On miał wtedy trzynaście lat. Wracał właśnie z tej zbiórki, stał na podwórku domu, w którym mieszkaliśmy, rozmawiał z jakąś kobietą i wtedy uderzył pocisk. Podmuch uderzył go jakoś tak mocno o ścianę, że mu uszkodził głowę, mózg ponoć też był bardzo zdeformowany, tak że nie nadawał się już do niczego. Zabrali go do szpitala, chyba na Śniadeckich, ale już nie było żadnej rady, tak że umarł. Mamusia poszła do niego zobaczyć, to leżał zawinięty w bandaże, w papier toaletowy, bo przecież tych bandaży nie było dosyć.
Został pochowany na podwórku, na podwórku chyba na Śniadeckich. U państwa w archiwach... On jest na tej tablicy wymieniony, chyba jest gdzieś, bo ja to w jakiejś książce to czytałam.
- Czy po wojnie zostało jego ciało przeniesione na cmentarz?
Tak, leży…
- Spowodowane przez rodzinę?
Tak. No i po tym wybuchu zeszliśmy do piwnicy, na tej Wilczej ciągle, i już do końca Powstania byliśmy w piwnicy.
- Czy miała pani świadomość, że brat nie żyje? Miała pani pięć lat.
Tak, tak. Ale nie przypominam sobie, żebym jakoś bardzo to przeżyła. Pewnie tak, tylko…
- Nie rozumiała pani grozy sytuacji.
Pewnie tak. No wiec byliśmy w tej piwnicy już do końca Powstania.
Pamiętam głód, pamiętam, że dostaliśmy jakąś puszkę z fasolą i smak tej fasoli, która była kwaśna. Nie wiem, czy była kwaśna, dlatego że była zepsuta, czy była kwaśna, dlatego że miała być kwaśna. I ja do dzisiaj pamiętam smak tej kwaśnej fasoli. I nawet jak ja zrobię w domu kwaśną, to nie jest to, co było wtedy. Więc człowiek [był] wygłodzony, to była rewelacja.
- Co pani jeszcze pamięta z okresu pobytu w piwnicy? Czy dużo osób było razem z wami?
Tak, tak, bo to był duży budynek i tam było dużo ludzi. Niektórzy jeszcze chodzili do tych swoich mieszkań, mieli jakieś zapasy, gotowali sobie jedzenie, ale nie zawsze dzielili się z tymi, co nic nie mieli. Tak że bywało tak, że się patrzyło, że ktoś coś tam je, a ja nie mogę. W tym czasie siostra zachorowała na czerwonkę, ale utrzymywały to z mamą w tajemnicy, bo bały się, żeby jej gdzieś nie zabrali, do szpitala czy gdzieś, bo wtedy może straciłoby się z nią kontakt. Tak że bidna, no już do końca Powstania męczyła się bardzo, wychudła, nie mogła jeść, no jak to ciężka choroba.
- Czy pani wychodziła w ogóle z tej piwnicy? Jak to wyglądało?
Ja nie wychodziłam, nie pamiętam, żebym wychodziła. Choć siostra mówi, że kiedyś poszłyśmy gdzieś tam w gruzy, bo ona potrzebowała załatwić się, i ja nawet znalazłam wtedy złotą dwudziestodolarówkę, która tam nam posłużyła w pewnym momencie, że siostra gdzieś tam poszła, coś kupiła za to. Ale nie przypominam sobie, żebym chodziła po Warszawie czy.... A, po Warszawie to nie ma mowy, [nawet] w najbliższym otoczeniu też się nie poruszałam, tylko tak w tej piwnicy siedziałyśmy.
- Czy ten okres pobytu w piwnicy zostawił na pani jakiś ślad? Czy jest to jakaś trauma dla pani?
No jest, tak. Tam się i trupy zdarzały... Ludzie umierali naturalną śmiercią, tam przecież byli starzy i różni, i oprócz tego ściągali rannych, tak że bywało tak, że chodziło się w tych korytarzach i potykało się o nieżywego człowieka. Tak że to rzeczywiście przeżycie było ogromne. No i co jeszcze pamiętam... Potem słychać było na ogół wystrzały, słychać było zza Wisły, to ludzie mieli nadzieję. Mama powtarzała: „Słuchajcie, słuchajcie. Tam są Rosjanie, to pewnie niedługo przyjdą z pomocą i Powstanie się skończy”. No ale ta nadzieja niedługo trwała, bo potem ktoś przyszedł i powiedział: „Nie, nie będą nam pomagać, bo rządy się nie dogadały”. Tak że straciliśmy nadzieję.
- Czy pamięta pani nastrój w tej piwnicy? Czy ludzie cieszyli się, że jest Powstanie, czy raczej atmosfera była ciężka?
Ciężka atmosfera była, ciężka. Strach. Zwłaszcza że siedzieliśmy i nie wiadomo, czy przypadkiem nie zasypie nas, czy będzie można wyjść, tak że taki nadziei na cokolwiek.
- Czyli pani, jako dziecko pięcioletnie, miała poczucie grozy?
Tak, tak.
- Kiedy wyszliście z tej piwnicy?
Trzeciego, 3 października, tak jak mąż opowiadał, bo pewnie wszystkich tak pędzili na ten Dworzec Zachodni.
- Jak pani pamięta to wyjście?
Pamiętam, że szliśmy przez te ogródki działkowe na Polach Mokotowskich. No i tam właśnie te pomidory, te warzywa, które chętnie by się zrywało, ale już nawet człowiek pewnie nie myślał, żeby to jeść, i na Dworzec Zachodni. Dojechaliśmy do tego dworca, [to znaczy] doszliśmy do Dworca Zachodniego, wsadzili nas w pociągi, ale ja tego nie pamiętam.
- A czy pani pamięta jakieś sceny z tego pochodu?
Nie, tylko moment działek z tymi świeżymi warzywami.
- Ale nie wie pani, dlaczego akurat to zapamiętała.
Nie wiem.
- Mama pani się nie wybierała do tych ogródków?
Nie.
- Czyli była pani cały czas z mamą i z siostrą?
Tak, z mamą i z siostrą.
- A jak siostra? Wyzdrowiała? Jak to wyglądało?
No nie, ona dopiero jak już przeszliśmy, dostaliśmy się już do swoich, to ona dopiero się jakoś tam wyleczyła, pewnie samoistnie, bo przecież gdzie... Potem nas przewieźli do Pruszkowa.
- Jak pani ten Pruszków zapamiętała?
Pruszków właśnie pamiętam. Taka ogromna hala, pełno ludzi i jakieś służby. Nie wiem, czy to były nasze PCK, czy [inne, ale] myślę, że nie Niemcy. W każdym razie jakąś zupę nam dawali. Tam zjedliśmy jakąś zupę i wsadzili nas znowu do pociągów i wieźli. Wywieźli nas od Starachowic. Ja tego też nie pamiętam, tego momentu przejazdu. Wiem tylko, że tak było, raczej z opowieści niż z mojego przeżycia.
- Czy była pani w tym czasie świadkiem jakichś drastycznych scen?
Nie, mieliśmy tylko taki moment, kiedy Niemcy oddzielali na te roboty, tak jak to mąż mówił, żeby Dankę, tę moją siostrę nie zabrali do Niemiec. Ale on była tak wychudzona, tak że jej ta czerwonka chyba na dobre wyszła, wychudzona i biedna, że machnęli na nią ręką i kazali nam odejść, całej trójce, mama, ja i siostra. No i zawieźli nas do tych Starachowic i tam róbcie, co chcecie sobie. No ale tata był w okolicach Grójca, no to mama chciała się dostać to Grójca, no i trzeba było się z tych Starachowic jakoś przedostać.
- To znaczy, że mama miała jakieś wiadomości o ojcu?
No jak nie wrócił, nie był w Powstaniu, a pojechał tam, to najpewniej jest tam. To nie były wiadomości, ale tam była jakaś rodzina i stamtąd pociągiem pojechaliśmy.
- Czy ktoś wam pomógł w Starachowicach?
Tam każdy dbał o siebie najpewniej. Wsiedliśmy do pociągu do Mszczonowa, dojechaliśmy, a z tego Mszczonowa już do Grójca to chyba pieszo albo jakąś furmanką, która się przytrafiła i jak już było niedaleko, kilka kilometrów, to ja z mamą poszłam, a Danka już została, bo już nie miała sił iść. I została i leżała w rowie, przydrożnym rowie, bo już nie miała sił iść. Ale to już była nadzieja, że my dojdziemy z mamą do tych kuzynów. I siostra właśnie pisze, że: „Nie wiem, czy byłam świadoma, czy nie, w każdym razie zobaczyłam, usłyszałam, że jakaś furmanka się przy mnie zatrzymała”. No to znaczy, że ci kuzyni przyjechali, zabrali ją i już zawieźli. Tam był rzeczywiście tata i ci kuzyni, którzy nam wynajęli jakiś dom, i mieszkaliśmy chyba do wiosny 1945 roku, już wszyscy, no bez Janka, bez brata.
- Czy zapamiętała pani coś z tego okresu?
Z tamtego okresu nie pamiętam, jeśli coś wiem, to wiem tylko z opowieści. No potem było wyzwolenie, to już siostra opisała, że...
- A pani nie pamięta tego wyzwolenia?
Nie pamiętam.
- Proszę mi powiedzieć, kiedy wróciliście do Warszawy?
Wróciliśmy w 1945 roku. Najpierw przyjechał tata z mamą, żeby poszukać jakiegoś mieszkania, bo na Chocimskiej było wszystko zniszczone, no i w alei Niepodległości były jakieś pusty lokal (nawet jakoś tam pamiętam, niewykończony chyba był) i tam zamieszkaliśmy. Ale tam się podobno jacyś właściciele się potem pojawili, trzeba było się wynieść i rodzice znaleźli mieszkanie na Nowosieleckiej. Przenieśliśmy się na Nowosielecką i stamtąd poszłam w czterdziestym szóstym roku do szkoły, ale do normalnej szkoły, 85. szkoła na Narbutta, i tam już były [zajęcia] tak jak normalnie w szkole. Nie wiem, czy ten budynek nie był zniszczony, w każdym razie odbywały się normalne lekcje.
- Czy w tej klasie były dzieci w pani wieku, czy były zróżnicowane?
Nie przypominam sobie. Potem, jak przenieśliśmy się na Nowosielecką, no to już do drugiej klasy poszłam do normalnej państwowej szkoły w obecnym... Przy klasztorze, tam była państwowa szkoła przy klasztorze sióstr Nazaretanek.
- Jak pani zapamiętała Warszawę po powrocie? Miała pani właściwie sześć lat. Jak pani to odbierała, ten świat, który panią otaczał?
No, pamiętam Stare Miasto, jedna bryła gruzu sięgająca pewnie do drugiego piętra. To mi utkwiło w pamięci. No i wszystko dookoła zniszczone, ten Czerniaków był zniszczony też, tak że… O autobusach przypomniał mi mąż, że pierwsze autobusy to były ciężarówki, wchodziło się, nie wiem, po schodkach chyba, do tego autobusu i tak się przejeżdżało, tak miały literę napisaną czy numer i takie...
- Co jeszcze pani zapamiętała coś z tego okresu, o czym by chciała nam powiedzieć?
No to tak właściwie z grubsza to wszystko.
- Pani rodzina poniosła bardzo dotkliwą stratę.
No tak, no właśnie, potem była ekshumacja brata, zwłok brata i…
- Pamięta pani, kiedy to było?
Nie pamiętam dokładnie kiedy, ale to było zaraz, jak wróciliśmy do Warszawy.
- Czyli to było jeszcze zimą czterdziestego piątego roku?
Tak, tak. I on leży na… No jak się ta ulica nazywa?
Tak, na Wałbrzyskiej, na cmentarzu na Wałbrzyskiej. No i tak, mama się nabawiła w czasie tego wszystkiego gruźlicy, tak że zaraz po Powstaniu zachorowała, to znaczy chorowała pewnie wcześniej, tylko nie wiem, nie wiedziała o tym, i w pięćdziesiątym piątym roku umarła. Tak długo męczyła się. Tak że to było dotkliwie.
- Czy chciałaby pani powiedzieć coś na temat samego Powstania? Czy ma pani jakieś przemyślenia? No, była pani bardzo mała...
Tak, no ale przemyślenia, już dorosłe, że moim zdaniem ono powinno wybuchnąć.
- Mimo tych ogromnych strat?
Tak, mimo tych ogromnych strat, tak. Bo to, co się działo przed wybuchem Powstania, to już było okropne, ludzie się męczyli.
- No ale pani tego nie pamięta…
No nie pamiętam.
Warszawa, 20 stycznia 2014 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna