Tadeusz Druchniak
Tadeusz Druchniak, zamieszkały aktualnie w Izabelinie przy ulicy Sierakowskiej, urodzony i wychowany na bruku Warszawy. Pragnę przedstawić bohaterską działalność i tragedię ludzi Warszawy, a szczególnie umiejscowić to na Pradze, przy ulicy Skaryszewskiej i Lubelskiej, gdzie zamieszkiwałem w czasie okupacji. Szczególnie [chcę przedstawić] okres Powstania Warszawskiego. Tam gdzie mieszkałem, przy ulicy Lubelskiej, zespół budynków mieszkalnych graniczył z pobliżem Dworca Wschodniego. Z drugiej strony był bardzo blisko obóz [przejściowy jeńców z] armii radzieckiej. Nie wiem, jaka była historia tych żołnierzy radzieckich, co się z nimi stało w momencie zaistniałej w naszych budynkach mieszkalnych tragedii. Wersje były różne. Świadkiem nie jestem, dokładnie nie wiem, ale była taka wersja, że chłopcy z ruchu oporu rozbili ten obóz i następnie drabinkami weszli na dach zespołu domów graniczących z Dworcem Wschodnim, gdzie zamieszkiwałem. Z tego dachu strzelali do żołnierzy niemieckich, będących w transportach, udających się na front wschodni. Następnie zeszli drabinkami, opuścili stanowiska bojowe. Potem przyjechało gestapo z Targowej 15, bo tam było gestapo na dzielnicę Praga. Potem przyjechały jednostki żołnierzy Wermachtu, zaczęła się wówczas tragedia. Tych mężczyzn, co zastali w mieszkaniach, zabijali na miejscu. Byli też grajkowie, co grali po Warszawie, zarabiali na życie, na swoje utrzymanie. Natomiast kobiety i dzieci sprowadzili na podwórze, ustawili pod mur. Również byłem uczestnikiem tego. Przygotowali się do zabicia nas wszystkich. Ile tych kobiet było i dzieci, to nie wiem, ale w każdym razie spora ilość, bo to był zespół bloków przez trzy bramy, tak że zamieszkiwało nas sporo. Widziałem trzech żołnierzy i jednego oficera. Oficer reprezentował jednostki Wermachtu. Na kocu ustawili karabin maszynowy, leżał przy nim żołnierz, a dwóch stało z pistoletami maszynowymi gotowymi do strzału. Kobiety i my wszyscy mieliśmy ręce podniesione, a [jeśli] dzieci były trzymane na rękach, to kobiety podnosiły jedną rękę. Moja siostra schowała się w śmietnik. Po chwili kobieta będąc w pod wpływem alkoholu, władająca niemieckim, przedostała się przez warty i trzy bramy. Jakoś ją puścili, nie wiem, jak to było. Krzyczała po niemiecku, słyszałem, pamiętam jak dziś. Doszła do oficera Wermachtu, rzuciła mu się na buty, a buty miał długie, charakterystyczne dla oficerów, pod kolana. Zaczęła go całować, prosić, krzyczeć. On po niemiecku jej powiedział i ona przetłumaczyła nam, stojącym pod murem. Oficer miał powiedzieć, że przebacza, żeby to było pierwszy i ostatni raz. Myśmy się rozeszli do swoich mieszkań. Natomiast mężczyzn wyprowadzili Niemcy na Dworzec Wschodni, prowadząc ich przez bramę graniczącą z ulicą Lubelską. Za Dworcem Wschodnim rozstrzelali ich, dokonali egzekucji.
Też nie pamiętam, nie mogę umiejscowić liczebnie, ilu ich było.
Grupa mężczyzn. Na chodniku były zabite dzieci, nawet poznałem swojego kolegę w moim wieku.
Dziewięć. [Widziałem go] leżącego na chodniku, ktoś mi mówił, że jak on [biegł] za ojcem, krzyczał, to Niemiec rzucił granat. Granat go rozerwał, jelita widziałem, do dzisiaj pamiętam, jak z ust wydobywały się jelita. Po tym wszystkim myśmy to penetrowali, stwierdziliśmy masę trupów. Po tym jak Wermacht nas puścił, jak myśmy odeszli spod muru, to każdy chodził i patrzył. Do trupiarni żeśmy zanosili zwłoki. Widziałem to, byłem świadkiem [tych egzekucji].
- Zmuszali państwa do noszenia tych zwłok?
Nie, to samoistnie później kobiety, ludzie, którzy przyszli z ulicy Skaryszewskiej, sąsiedzi ciała do trupiarni [zanosili]. Później już nie pamiętam, raczej nie byłem świadkiem dalszych zdarzeń. Ta tragiczna scena i działania grupy chłopców, którzy atakowali transport niemiecki stojący na Dworcu Wschodnim, to jest symboliczna rzecz. Ten fragment należy do historii walczącej Pragi, do zbrodni okupanta nad ludnością Pragi. [To jest] charakterystyczne. […]
- Chciałabym, żebyśmy wrócili, przenieśli się w czasie do drugiej połowy lat trzydziestych. Pan urodził się w 1935 roku. Jak wyglądało pana dzieciństwo, jak wyglądał czas przed 1939 rokiem? Najbardziej interesujący jest 1939 rok. Co się działo, co pan robił w 1939 roku?
Byłem małym dzieckiem, bo się urodziłem w 1935 roku, niemniej jednak pamiętam część z wybuchu II wojny światowej w 1939 roku. Wówczas mieszkaliśmy również na Pradze i również w dzielnicy biedoty robotniczej Warszawy, to jest na Annopolu. Pamiętam, że jak wojna wybuchła, myśmy z całą rodziną, z innymi ludźmi ukryliśmy się w piwnicy szkoły. Jak sobie przypominam, przy ulicy Odrowąża, przed Cmentarzem Bródnowskim była szkoła. Dokładnie nie wiem, jaka to ulica. Żeśmy leżeli na węglu. W pewnym momencie ujrzeliśmy żołnierza Wermachtu z karabinem przygotowanym do strzału. Zobaczył [nas], po chwili opuścił piwnicę. Tak sobie uzmysławiam fakt rozpoczęcia wojny. Gdzieś w oddali [słyszałem] strzały armatnie. Tak stwierdzam i tak widzę [początek] wojny na terenie Pragi.
- To był pierwszy raz, kiedy pan cudem uniknął śmierci.
Tak. Drugi, to jak stałem pod murem z całą rodziną.
- Był pan malutkim dzieckiem. Jak rodzice reagowali na to, że żołnierz wszedł, zauważył państwa i wyszedł? Jakie były emocje?
Cisza była, bliższych szczegółów nie pamiętam. Nie mogę bliższych szczegółów przedstawić.
- Jakie są pana kolejne wspomnienia z okupacji, już jak miał pan pięć, siedem lat? Co się działo?
Wspomnienia z okupacji… Miałem tragiczne wręcz widoki. Mieszkając na Pradze, z powodu krytycznej sytuacji materialnej, jak wielu innych mieszkańców Pragi, sąsiadów przy ulicy Lubelskiej, w tak zwanym Polusie, już jako dziecko pomagałem utrzymywać dom, handlując gazetami po Warszawie.
- Ile miał pan lat, kiedy zaczął pan sprzedawać gazety w Warszawie?
Gdzieś siedem, osiem.
Dzieciakiem. Latałem, mój rejon to Marszałkowska, Aleje Jerozolimskie. Widziałem na przykład fakt przedstawiony przez reżysera w filmie „Zakazane piosenki” – skrzypka grającego na Marszałkowskiej, w pobliżu gestapo w alei Szucha. Pamiętam skrzypka, bo skojarzyłem sobie, jak zobaczyłem film „Zakazane piosenki”. Przypomniałem sobie moment łapanki. Skrzypek właśnie grał, widziałem go, ale wówczas, jako dziecko nie zdawałem sobie sprawy z jego roli i przyczyny, że w tym miejscu gra.
Grał na skrzypcach odwrócony tyłem do przechodniów, którzy przechodzili koło niego. Nawiązuję do pamiętnej dla mnie sceny, osoby grającego skrzypka. W czasie łapanki schowałem się do sklepu, właśnie obok tego skrzypka, to zapamiętałem jego osobę. Następnie w mojej obecności, przy ulicy Pięknej… Aktualnie mieści się tam Urząd Telekomunikacyjny, jest tablica pamiątkowa. Byłem świadkiem, zanotowałem w swoich zmysłach tragedię, jak Niemcy rozstrzeliwali naszych rodaków, Polaków, warszawiaków. Widziałem jak, przepraszam za sformułowanie, krew bryzgała na mur obok.
- Powróćmy jeszcze raz do skrzypka, bo pan powiedział, że uświadomił sobie, jaka była jego rola. Co on robił?
Potem, jak obejrzałem film, skojarzyłem sobie, bo [w filmie] było, że on był agentem gestapo w alei Szucha. Był w kontakcie. Nie wiem, w jaki sposób, czy miał nadajnik. Musiał mieć nadajnik, skoro był w kontakcie. Na filmie ujrzałem scenę, że [ludzie] z ruchu oporu go zabili.
- Czyli wydali na niego wyrok.
Wydali na niego wyrok i zabili go. Takie sceny łapanek, samochody, jak wyjeżdżało gestapo z alei Szucha łapanki organizować, widziałem, przeżywałem.
- Jak wyglądało państwa codzienne życie? Pan pomagał zarabiać, przynosił pan pieniądze.
[Pomagałem] utrzymywać. [Mieszkaliśmy] w jednym pokoiku [całą rodziną].
Mieszkaliśmy na Polusie, w „Pekinie” przy Lubelskiej. Mieliśmy skromny pokoik, na podłodze żeśmy spali. Od czasu do czasu byłem uczestnikiem konsumpcji obiadu, a obiad się składał z prażuchy, [była] ogólna miska.
Potrawa gotowana na mące, jeszcze coś, dokładnie detali kulinarnych nie znam.
Głodowaliśmy. Po trzy, po cztery dni nie jadłem.
- Czy pan mieszkał tylko z rodzicami, czy jeszcze ktoś z państwem mieszkał?
Mieszkało nas w sumie siedmioro dzieci.
- Pan był najstarszy, najmłodszy?
Byłem średni, młodszy był ode mnie brat i siostra.
- Czy inne dzieci też pomagały?
Nie. Mama gdzieś sprzątała, jak dostała pracę, to pracowała w kuchni przy ulicy Rutkowskiego. Tatuś pracował jako blacharz, a później zginął.
- W jakich okolicznościach?
Siedział, bo podejrzewali prawdopodobnie, że brał udział w wyroku. Nie znam faktów, ale ze słyszenia [wiem, że] w tym czasie była kawiarnia, róg Targowej a Skaryszewskiej. [Właściciel] Pawelec się nazywał, prawdopodobnie miał kontakty z Niemcami, coś takiego. W każdym razie zabito go.
- Czy pańscy rodzice uczestniczyli w konspiracji?
Nie, moi rodzice nie uczestniczyli w konspiracji.
Matka próbowała wyżyć.
- Ile miało najmłodsze dziecko w tym czasie?
Najmłodsza była siostra, kilka miesięcy miała, pół roczku.
Malutkie niemowlę. Mama, jak byliśmy ustawieni do egzekucji pod murem, miała ją na ręku, a drugą rękę musiała podnieść do góry. Wszystkie osoby za wyjątkiem dzieci musiały podnieść ręce do góry, taki był rozkaz oficera.
- Jak pan pamięta sam czas Powstania? Co pan robił?
W Powstanie przebywałem na Pradze, następnie udaliśmy się [do Zielonki]. Mama pierwsza wyjechała do Zielonki, do swojej siostry.
To było jak już…
Dokładnie nie pamiętam, ale było ciepło. Nie było zimno.
- Prawdopodobnie to był sierpień.
Prawdopodobnie tak. Żeśmy w Zielonce krótko byli. Jak się Powstanie skończyło… Wnioskuję to po tym, że jak nas z Zielonki Niemcy wieźli do oflagu do Pruszkowa samochodem ciężarowym z innymi ludźmi przez most Kierbedzia, to Warszawa płonęła. Był oflag, gdzie zwozili ludność Warszawy i pobliskich okolic po Powstaniu. Wieźli nas mostem Kierbedzia, przy kościele Świętej Anny. Obraz Matki Boskiej do dzisiaj pamiętam. Jak żeśmy przejechali kawałek, to Warszawa płonęła. Jeszcze widziałem staruszkę, jak szła.
- Słychać było jeszcze strzały?
Nie.
Warszawa płonęła.
Palące się.
Nie, palące się. Niektóre zniszczone. Ta staruszka, pamiętam ją do dziś, szła pomaleńku.
- Widział pan ją z samochodu?
Tak, bo to był odkryty samochód. Odkrytym samochodem ciężarowym nas wieźli do oflagu, do Pruszkowa. W Pruszkowie w krytycznych warunkach, bydlęcych wręcz, żeśmy spali.
Tak, całe moje rodzeństwo, wszyscy i mama. W oflagu, przypominam sobie, sortowali [nas]. Niektórych do transportów i do krematorium podobno, do obozów. Sortowanie mieli, młodych, młode kobiety w wieku młodzieżowym odbierali od gniazda rodzinnego.
Usiłowali moją siostrę rozdzielić, tylko mama skorzystała z nieuwagi Niemca i z powrotem ją [wciągnęła] za rękę.
- Ile siostra miała wtedy lat?
Szesnaście.
Tak. Przeciągnęła ją. Do transportu nas skierowali, do wagonów. Przewieźli nas, wysiedliśmy w Sochaczewie. W Sochaczewie żeśmy byli w remizie, moja rodzina. Reszty nie pamiętam, nie mogę bliżej określić osobowo. Furmanką nas zawieźli do gospodarzy, do pobliskich wsi wokół Sochaczewa. Tam byliśmy do wstąpienia żołnierzy armii radzieckiej. Stamtąd – nie wiem w jakich okolicznościach, bliżej tego nie mogę określić, bo nie pamiętam – przyjechaliśmy do cioci, ponieważ ciocia mieszkała w Zielonce.
- Wrócili państwo do Zielonki?
Do Zielonki. Zamieszkaliśmy w Zielonce, w domu wolnostojącym, dość ładnym domu, już pustym.
Nie, my, bo ciotka mieszkała gdzie indziej.
Tak. Ten dom zamieszkiwał w czasie okupacji komendant policji w Zielonce o nazwisku Zagrajek. Potem znaleźli się spadkobiercy, jak sobie bliżej przypominam, córki.
[Tego już nie pamiętam]
To był rok 1946.
Tuż po wojnie. Ponieważ dalej nam towarzyszyła bieda i nędza, mamusia otrzymała od tych spadkobierców część pieniędzy. Mieliśmy na życie. One nam załatwiły lokum, pokój przy kościele, bez normalnych warunków. Żeśmy tam mieszkali.
- Cały czas byli państwo w Zielonce?
W Zielonce.
- Co było potem, jak wyglądało życie?
Potem mama wyjechała, bo tatuś już nie żył.
W 1943.
Tak.
- Jak dalej potoczyły się pana losy?
Chciałem się uczyć. Byłem „synem pułku” w Legnicy. Z domu wyjechałem bez wiedzy mamy, w poszukiwaniu jakiejś szkoły.
W [1947] roku miałem [dwanaście] lat.
- Dwanaście lat. Miał pan tyle odwagi, żeby wyjechać?
[Wyjechałem bo chciałem się uczyć]. Nie wiem jak, bliższych okoliczności nie znam, ale zgłosiłem się do jednostki wojskowej w Olsztynie. Prosiłem, żeby mnie przyjęli, że nie mam warunków.
- Nie powiedzieli panu, że jest pan za młody?
Nie, jako „syna pułku” mnie wzięli. Podałem im rok urodzenia – pamiętam – 1936, a faktycznie byłem z 1935. Nie pamiętałem, nie wiedziałem. Do szkoły nie chodziłem, nie potrafiłem czytać ani pisać, mając [dwanaście] lat.
Zacząłem się uczyć. Jako „syn pułku” byłem, mundur mi uszyli. W tym czasie jeszcze wojsko uczęszczało na mszę świętą. Szedłem do kościoła na przedzie, jako „syn pułku”, przy mnie szedł oficer prowadzący kompanię czy pluton. W każdym razie [szedłem] na czele. Następnie żołnierz mi napisał list. Spałem z żołnierzami, na żelaznym łóżku, poduszkę miałem wypchaną słomą, siennik też, pamiętam jak dzisiaj. Żołnierze po jakimś czasie przynieśli mnie łóżeczko, pierzynę, żebym miał ciepło.
- Czy pan tęsknił za Warszawą, za Pragą?
Tęskniłem zawsze, ale myślałem o swojej przyszłości, o szkole, żeby się czytać nauczyć.
- Utrzymywał pan kontakty z rodziną?
Nie. Napisał mi jeden żołnierz list. Przyjechał starszy brat, który wrócił z robót przymusowych, z Niemiec. Przyjechał po mnie, do dowódcy powiedział, że mama za mną tęskni, strasznie to przeżywa, tęsknią za mną wszyscy, że z domu po prostu uciekłem. Zabrał mnie stamtąd, z jednostki.
- Ile przebywał pan w jednostce?
Około roku.
Później zgłosiłem się do korpusu kadetów do Legnicy, bo nie dałem za wygraną. Znowu wyjechałem.
- Był pan zdeterminowany, żeby zostać żołnierzem?
Chciałem bardzo [zostać] żołnierzem, to tkwiło w moich dążeniach, do korpusu kadetów w Legnicy.
- A jak wyglądała Polska tuż po wojnie, co się zmieniło?
Nie śledziłem wydarzeń powojennych jako dziecko, ze zrozumiałych powodów, [z powodu] moich zdolności psychicznych.
- Czy ktokolwiek pytał pana o Powstanie, jak był pan w wojsku?
Tak. Ze względu na to, że czytać, pisać nie umiałem, pytali mnie oficerowie. Byłbym przyjęty, żebym potrafił czytać, a nie potrafiłem, byłem dalej analfabetą, nie przyjęto mnie. Zainteresowali się mną.
- Kto się panem zainteresował?
Dowództwo w korpusie kadetów. Skierowali mnie do domu dziecka, do sierocińca.
- Do jakiego sierocińca, w jakim mieście?
W Legnicy. Od razu mnie tam skierowano, chyba mnie zaprowadził oficer.
- Miał pan przecież matkę i rodzinę, nie protestował pan?
Nie, po prostu chciałem się uczyć, nie chciałem wrócić do biedy, nędzy.
- To była jakaś gwarancja dla pana?
Była gwarancja, że osiągnę swoje marzenia. Marzyłem, żeby się nauczyć. Już od małego dziecka marzyłem o tym, żeby kimś w życiu być. Byłem w domu dziecka w Legnicy, była pani dyrektor, pamiętam, Maria Karska. Wspominam ją bardzo mile. Opowiadałem o swoich przeżyciach jako dziecko, okres Powstania Warszawskiego, okres wojny, okupacji niemieckiej, okres tragicznych scen, mordów Niemców na Polakach. Opowiadałem innym o tym wszystkim, o moich przeżyciach, ze względu na stan zdrowia.
Anemia ze względu na przeżycia, głód.
- To był wynik tego, że pan głodował podczas okupacji.
[Podczas] okupacji, tak właśnie.
- Czy to się jakoś odbiło na pana zdrowiu?
Dzisiaj nie. Ze względu na stan zdrowia, anemię i klimat w Legnicy, kierownictwo domu dziecka skierowało mnie na teren morski, to znaczy do Koszalina. Później dom dziecka z Koszalina przeniósł wychowanków do Słupska, byłem w Słupsku.
- Do którego roku pan był w Słupsku?
W Słupsku byłem w domu dziecka do 1952 roku. W Słupsku zacząłem uczęszczać do szkoły muzycznej, bo wykazywałem zdolności w zakresie [gry] na pianinie, śpiewu. Mimo młodego wieku kierownictwo domu dziecka dostrzegło u mnie talent muzyczny, nawet do tego stopnia, że prowadziłem chór wychowanków.
Ile mogłem mieć? Szesnaście, siedemnaście.
- Był pan tuż przed osiągnięciem pełnoletniości.
Tak. Obawiałem się, że po uzyskaniu okresu pełnoletniości będę musiał opuścić dom dziecka.
- A rozmawiał pan o tym z dyrektorem?
Nie, nie rozmawiałem. [Wiedziałem], że muszę opuścić, tak wielu innych wychowanków.
Takie były normy.
- Czy dom dziecka zapewniał jakieś środki wychowankom?
Dom dziecka?
Dom dziecka załatwiał według możliwości jakieś lokum, pracę czy studia wyższe. Wychowankowie byli różni. Byłem dzieckiem Warszawy, dziecko wojny, byli też wychowankowie z Kresów Wschodnich.
- Czy dom dziecka był wtedy przepełniony?
Przepełniony był. Byli chłopcy i dziewczęta, byli z różnych gniazd rodzinnych.
- Kiedy w końcu przyszedł moment, że opuścił pan dom dziecka, co się dalej działo? Miał pan osiemnaście lat.
Siedemnaście miałem. Jak miałem szesnaście lat, zająłem się sportem, bo szukałem jakiejś…
Tak, zająłem się sportem. Nie wiem, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, nie mogę tego sobie bliżej zdefiniować, zająłem się boksem. Wykazywałem też talent w boksie.
W boksie do kariery wielkiej nie doszedłem, ale boksowałem w drużynie liczącej się w klasie sportowej, bo to była I liga. [Drużyna była] na trzecim miejscu, miała wspaniałych bokserów. Tam się dostałem.
- Gdzie pan mieszkał, jak pan już opuścił dom dziecka i zajmował się boksem?
Na razie mieszkałem jeszcze w domu dziecka. Od szesnastu lat zacząłem sport początkować, chodzić na treningi, przypatrywać się. To był początkowo relaks.
Odskocznia, relaks. Później dziwnym trafem dostałem się jako sportowiec, przy zaniżeniu wieku obowiązującego do rozpoczęcia, do szkoły oficerskiej. Wtedy przyjmowano od osiemnastu lat. Dostałem się jako siedemnastoletni chłopak, a to ze względu na sport, bo wtedy sport był gloryfikowany.
Raczej tak. Wykazywałem talent bokserski.
- A co z pianinem? Czy pan grał w tym czasie?
Nie, przerwałem szkołę muzyczną. Nie wiem, z jakich powodów. Jak byłem w Słupsku, w domu dziecka, kierownictwo załatwiło mi szkołę muzyczną z dobrą opinią, aprobatą. Szkołę oficerską skończyłem, mając dziewiętnaście lat. Ze sportem przerwałem.
Przerwałem ze sportem, bo się drużyna rozpadła, część zawodników przenieśli do Warszawy. Przerwałem też, bo za sportowcami do Warszawy nie poszedłem. Po ukończeniu szkoły oficerskiej chciałem być blisko mamy, rodziny, tam gdzie zamieszkiwali. Z Zielonki się wyprowadzili.
W województwie szczecińskim. Później losy życia mojego się usamodzielniły, zostały tylko przykre wspomnienia z ciężkich lat dziecięcych, rodzinnych, wszystkie widoki tragedii wojny, nędzy, głodu. Pozostało mi tylko wspomnienie. To miało również wpływ na mój prawidłowy system [uczuć], jako normalnego człowieka, człowieka wrażliwego, niosącego pomoc biednym, czułego na sprawy biedoty. Do dzisiaj utkwiło mi to w moich cechach charakterologicznych.
- Jak to się stało, że wrócił pan z województwa szczecińskiego? Co pan robił w tym czasie?
Pracowałem normalnie.
Pracowałem, prawo skończyłem zaoczne, pracowałem zawodowo.
- Osoba, która nie umiała pisać, skończyła prawo?
Pracując, skończyłem prawo, bo uważałem, że to było wymagane. Specjalizowałem się w prawie karnym.
- Dlaczego pan wrócił do Warszawy?
Do Warszawy wróciłem z Ziem Odzyskanych, gdzie pracowałem zawodowo. Tęskniłem za Warszawą, ciągnęło mnie do starego gniazda, gdzie się urodziłem i gdzie [spędziłem] lata dziecięce, przykre zresztą, jak już uprzednio zaznaczałem. Ciągnęły mnie moje wspomnienia, w ogóle zżyty byłem z tym, mimo tragedii.
- Pamięta pan, który to był rok, jak pan wrócił do Warszawy?
To było w 1964.
- Jak Warszawa się zmieniła?
Warszawa się zmieniła, budownictwo, życie było wesołe, w ogóle wesołe miasto. Do tego się przyczyniła kultura muzyków, właściwych muzyków, wokalistów, których teraz nie ma. Dzisiaj jest to wszystko w szarych kolorach, począwszy od telewizji, skończywszy na radiu. W ogóle kultura muzyczna nie jest taka, jaka była tuż po wojnie. Nie wpływa na kształt psychiczny warszawiaków, nie pomaga ludziom kultura muzyczna. O tym się mówi, bo ona ma najbardziej bezpośredni wpływ na psychikę człowieka, na jego codzienne życie.
- Co pan chce jeszcze dodać?
Jeszcze raz dziękuję pracownikom Muzeum Powstania Warszawskiego, że chciało podjąć ze mną tę rozmowę, która się przekłada na tragiczne wspomnienia ludzi Warszawy, dzieci Warszawy, ludzi Pragi. Dziękuję z całego serca, że chciano właśnie ode mnie to doświadczenie przejąć, żeby to jakoś upamiętnić w historii Powstania Warszawskiego, okupacji, w ogóle tragedii, jaką przeżyli mieszkańcy całej Warszawy łącznie z Pragą.
Izabelin, 8 kwietnia 2011 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rejmak