Tadeusz Budzyński „Czereśnia”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Tadeusz Budzyński, pseudonim „Czereśnia”, zgrupowanie „Kampinos”. Urodziłem się w Warszawie 06 sierpnia 1923 roku. Brałem czynny udział w Powstaniu, w stopniu starszego strzelca.

  • Proszę opowiedzieć o swoim dzieciństwie. Gdzie pan chodził do szkoły, gdzie mieszkał?

Urodziłem się na Ogrodowej w Warszawie. W trakcie wojny przeprowadziliśmy się do Izabelina.

  • Proszę jeszcze wrócić do czasów przedwojennych, kiedy mieszkał pan na Ogrodowej?

Chodziłem wtedy do szkoły na Elektoralną, ale ukończyłem ją na Otwockiej, bo przeprowadziliśmy się na Pragę. Na wakacje wyjechaliśmy do Izabelina, tam mieliśmy domek i tam nas zastała wojna.

  • Czym przed wojną zajmowali się pana rodzice?

Mój ojciec miał warsztat i spawalnię metali na Lesznie pod 26.

  • Tata jak miał na imię?

Stanisław.

  • Miał pan rodzeństwo?

Miałem, młodszego brata Kazimierza, który także był w grupie „Kampinos” w partyzantce.

  • Jak pan wspomina przedwojenną Warszawę?

Niewiele pamiętam, bo byłem mały, ale w domu niczego nam specjalnie nie owało. Mieszkałem przy Placu Kercelego, często chodziłem na „Wenecję”, to jest róg Młynarskiej i Chłodnej, czy Wolskiej…

  • A co to była „Wenecja”?

„Wenecja” to była…, wypożyczalnia rowerów, plac zabaw... Jak przychodziła niedziela, to pełno tam było ludzi. Obecnie jest tam dom towarowy.

  • PDT na Woli?

Tak, w tym miejscu

  • Wróćmy jeszcze do wybuchu wojny. Jak pan zapamiętał wybuch wojny, wrzesień 1939 rok?

Byliśmy w Izabelinie i pamiętam, około godziny dwunastej od strony Chornówka, pojawiły się czołgi. Ludzie wybiegli wszyscy, zaczęli witać, machać i krzyczeli, że France, france! , myśleli, że to francuskie. Ojciec przyszedł, mówi: „Chodźcie, to Niemy są.” Uciekliśmy do ogrodu, schowaliśmy się w piwnicy. Ludzi co ich witali spędzili w koło, otoczyli wojskiem i do Pruszkowa wszystkich zabrali. Myśmy zostali w Izabelinie w piwnicy, ale przyszedł Niemiec, i powiedział, że z piwnicy musimy wyjść, bo jest niebezpiecznie, lepiej wrócić do domu. Następnego dnia przyszedł ten sam Niemiec, i mówi: „Musicie uciekać, bo tu będzie zaraz bój.” Uciekliśmy do Zaborowa. Wróciliśmy dopiero jak ucichło, przyjechaliśmy do Izabelina i zacząłem handlować bronią. Jeździłem na Podrzesze, na Janówek i od Ostrowskiego kupowałem, część dostawałem i przywoziłem do Izabelina. Potem rozprowadzałem na Żoliborzu. Przywoziłem rowerem to wszystko i przekazywałem łączniczce, nie znałem jej.

  • Kto pana wprowadził w pracę konspiracyjną?

Henryk Zawadzki i Kizler, oni już byli przede mną w partyzantce, zachęcili. Mówię: „Dlaczego nie … Z wielka chęcią.” Za cztery dni w pokoju w mieszkaniu w Izabelinie u Zawadzkich był ksiądz, były jeszcze dwie osoby, we trzech złożyliśmy przysięgę. Wybrałem sobie pseudonim „Czereśnia”.

  • Dlaczego taki pseudonim?

Pytam się jednego: „Jaki masz pseudonim?” Mówi: „Ja mam ‹‹Brzoza››.” „Jak ty ‹‹Brzoza›› to ja ‹‹Czereśnia››.” I tak zostałem „Czereśnią”.

  • Który to był rok?

To był rok 1942.

  • Wspomniał pan o handlu bronią. Kto to był Ostrowski, do którego pan jeździł?

Ostrowski już teraz nie żyje, ze trzy lata temu umarł, miał swój domek w Janówku. Broń miał z lasu, tam ja zbierali. Myśmy już wcześniej w Izabelinie wszystko wyzbierali. Ostatnim transportem przywiozłem dwa aparaty telefoniczne i trzy bębny kabla telefonicznego, ponieważ byłem w łączności schowałem to pod łóżko. Rano, gdy tylko się rozwidniło, patrzę przez okno, żandarmi już wchodzą. Zrobili u nas rewizję. Prawdopodobnie nie była zaplanowana, szukali Żydów. Ktoś ich poinformował, że tu są Żydzi. Zrobili u nas pobieżną rewizję. Mieliśmy schowek, ale nie zdążyliśmy się ukryć, za późno było. Na stole stał akordeon, kiedy zobaczył go żandarm spytał: „Kto gra?” Mówię, że ja gram. Myślałem, że już wyjdzie, zaczął się przyjaźnie zachować, jakby też grał. Wychodząc jeden zajrzał pod łóżko, wyciągnął dwa aparaty, telefony. Od razu wścieklizny dostali. Wyprowadzili nas na dwór, matka zaczęła płakać, myślałem, że nas rozstrzelą. Kazali nam wejść do samochodu. Buda stała na ulicy, przed nią malutki samochód Opel i zawieźli nas do Pruszkowa. Tam nas przesłuchiwali tydzień czasu i po przesłuchaniu zawsze nas prowadzili do pomieszczenia z boku i zamykali. Pilnowało nas dwóch policjantów. Któregoś rana po tygodniu policjant przychodzi do nas i mówi: „Wzywa was żandarmeria. Ale chłopaki niedobrze z wami.”. Bardzo się przestraszyliśmy. „Musze dzisiaj was w kajdanki zapiąć.” Przeprowadził nas przez ulicę do gestapo. Prowadzili nas pewnie na rozstrzelanie, bo słyszałem, że na glinkach gdzieś rozstrzeliwują, albo w piwnicy u siebie. Brat mówi do mnie: „Chodź, uciekamy!” Ale byliśmy w kajdankach spięci i dwóch z automatami z tyłu, „Chodź w podwórko.” Gdzie myśmy w podwórko, przecież ani nie znamy nic… i patrzyć pisze Arbeitsamt. Wprowadzili nas na górę i do pokoju wchodząc patrzę, wszędzie Niemcy w mundurach przy stole coś wypełniają, ale przy ostatnim stole stoi, po cywilnemu ubrany, mężczyzna, ma swastykę na rękawie. Zaprowadzili nas do niego, kazał nam pisać że nas przyprowadzili. Chyba szkoda mu się zrobiło, zobaczył dwóch chłopaków prawie zapłakanych ze strachu i mówi: „Za co was tutaj przyprowadzili?” Mówię: „Znaleźli u nas telefon wojskowy i kable.” A on tylko do ust przyłożył, żeby nie mówić. Myślę sobie, za dużo powiedziałem. Mówi: „To wam dam na ochotników różowe karty.” Przypięli nam różowe karty i zawieźli nas na Skaryszewską. Tam matka przychodziła codziennie i z dołu, myśmy byli na trzecim piętrze, pokazywała mi na place, że jednego mogą już wydostać. Przyjechał właściciel z fabryki, to było Breslau, fabryka wagonów, wybrał dwudziestu. Mnie z bratem też wybrał i jeszcze na domiar złego dał mi swoją walizkę, żebym ją trzymał, a my nic swojego nie braliśmy, bo miałem pewność, że uciekniemy. Ale przy wyjściu już na ulicę w mikrofonach rozległ się głos i powiedzieli, że będą nas prowadzić na Dworzec Wschodni, kto będzie próbował uciekać, zostanie bez ostrzeżenia rozstrzelany. Zmartwiłem się, już widzę, że nie ma żadnej szansy. I faktycznie, drzwi się otworzyły, ustawili nas w szeregi. Chwilę wcześniej, chodzi policjant i śpiewa: „Budzyński, Budzyński, Budzyński.” Mówię: „Ja jestem.” „A jak masz na imię?” Mówię: „Tadeusz.” „A twój brat jak ma?” „Kazimierz.” „A, to dobrze, może was jakoś uratujemy.” Specjalnie mówię do brata: „Chodź –– staniemy z tej strony.” Patrzę, oni z policją rozmawiają dalej. Znaczy o nas widocznie, że chcą nas wydostać. Wyszliśmy na ulicę i wchodzimy na Dworzec Wschodni pod tunel, tam już półmrok i jakaś kobieta mnie za rękę wciąga w bok. Ale Niemiec zauważył to od razu, przyleciał, uderzył mnie w głowę, a policjant złapał mnie za kołnierz i gumą i na koniec zaprowadził. Dopiero drugim razem się udało. Pojechaliśmy prosto do Izabelina. To był błąd, Niemcy już wiedzieli, że uciekliśmy, ktoś już doniósł. Przyszedł znajomy, mówi: „Uciekajcie stąd, już nie możecie tu być.” Uciekaliśmy na Wawrzyszew, pieszo. Gdy doszliśmy do Mościsk obława. Wszystko przez Niemców było obstawione. Patrzymy Węgrzy, wpadliśmy na ich teren, oni nas schowali pod plandekę. Tych co się nie schowali, wszystkich zabrali. Doszliśmy do Wawrzyszewa, tam matka miała znajomych Dąbków, u nich się zatrzymaliśmy. Dużo nam pomagał sołtys Siwiński, który nas po prostu ostrzegał. Zapisaliśmy się do straży ogniowej, żeby mieć Ausweisy, bo nie mogliśmy nigdzie dowodów pokazać osobistych, bo byliśmy już poszukiwani wszędzie przez gestapo z Pruszkowa. Tak minęło czas do Powstania. Nic nie mieliśmy, organizacja zrobiła nam stół i cztery krzesła, to było całe wyposażenie.

  • Co to były różowe karty?

[Symbol], że na ochotników idziemy. Że nie byliśmy złapani tylko, że jedziemy na ochotników.

  • Mama zapłaciła za pana ucieczkę?

Tak, zapłaciła policji. Na Skaryszewskiej naprzeciwko urzędu gdzie przebywaliśmy, mieszkał dozorca, który zajmował się uwalnianiem niektórych ludzi. Matka od znajomych pieniądze dostała. Potem było Powstanie. Dwa tygodnie przed wybuchem zostałem powiadomiony „Wracaj do Izabelina do lasu, do Opalenia.” To był las pomiędzy Wólką a Laskam. Fakt, że trzysta metrów dalej stały niemieckie reflektory, ale oni do lasu nie wchodzili, myśmy się nie pokazywali. Jak się zaczęło Powstanie, [było] uderzenie na lotnisko. Obrazy, które są namalowane, to właśnie tam namalowałem, trzy dni przed Powstaniem.

  • Skąd miał pan wszystkie materiały potrzebne do malowania?

Cały czas jak na Opaleniu byliśmy, to narysowałem budynek, wszystko, nasz magazyn broni, rysowałem. Dużo rzeczy malowałem, co się dało, na dużych kartonach A3, A4, na tekturach i potem w domu jak miałem czas, to wszystko przerysowywałem jeszcze raz i już malowałem olejno dokładnie.

  • Jak pan zapamiętał 1 sierpnia 1944 roku?

Jak wspominam? Po prostu, jak przez sen wszystko widzę, że jak to człowiek mógł przejść tyle, przeżyć tyle różnych [sytuacji]… W ogóle sobie nie wyobrażam, jednak było dużo dobrych ludzi, co nam pomogli w Wawrzyszewie. Cztery miejsca żeśmy zmieniali, bo wszędzie sołtys przychodził i ostrzegał: „Musicie się przeprowadzić, bo już jest na was donos.”

  • To Polacy donosili?

Niewiadomo kto.

  • Wróćmy do 1 sierpnia 1944 roku. Jak pan zapamiętał ten dzień?

Wyjechaliśmy na atak na lotnisko. Z początku tylko wiedzieliśmy, że kierunek lotnisko. Każdy był przemoknięty, bo deszcz padał. Nocowaliśmy i spaliśmy pod furmankami, konie wyprzęgnięte pojadały sobie żarcie, myśmy pod wozami spali. Rano wszyscy, jeszcze ciemno, zaprzęgają konie i w stronę na lotnisko. Dojechaliśmy do lotniska, to już szarówka była. Według mnie to trochę powinno być wcześniej, ale takie rozkazy były, zresztą nie wszystko można zaplanować tak jak by się chciało. Brata jeszcze wysłali na drugi koniec szukać kapitana „Dulki”. Nie było go prawie dwie godziny. Myślałem, że zginął. Po jego powrocie za godzinę był bój i rozkaz do odwrotu. To co zapamiętałem najlepiej? Księdza Wyszyńskiego, jak kawał laski przykładał do nogi rannego, widocznie miał coś potrzaskane, owijał mu, bandażował nogę całą z sanitariuszkami… Rannych było bardzo dużo, sanitariuszek owało. Każdy tylko krzyczący, słyszę do tej pory te słowa, „Sanitariusz pomocy! Sanitariusz!” A tu wszyscy już się cofali, Niemcy nacierali, samoloty wkoło latały niziutko, strzelały, bomby rzucały. Zenitówki co do samolotów mieli, opuścili na partyzantów. Czyli jak myśmy w okopach byli, to nad głowami przelatywał w wysokości może metra, nie mogli niżej, bo mieli wały zrobione, ale pociski leciały w konie, w furmanki. Tam zrobili [pustkę], nie było potem czym wracać nawet. Pierwszy postój mieliśmy u gajowego Hermańskiego. Mój brat jeszcze po drodze konia złapał, źrebaka, mówi: „Taki ten konik głodny. Niemcy go zabiją.” I tego konia jeszcze [zabraliśmy i] podarowaliśmy Hermańskiemu. Tam byliśmy chyba dwa dni, potem dalej na Wiersze. Zatrzymaliśmy się w Janówku u Ostrowskich, od których broń kupowałem. Byliśmy tam przez tydzień. Pewnego dnia łączniczka przybiega, mówi: „Niemcy w lesie już są. Mają armatkę.” Trafiliśmy na pierwszą linię. [Znaleźliśmy] drzewko i wzgórek za którym się ukryliśmy. Byłem z Heńkiem Zawadzkim, Edekiem Kizlerem, i bratem. Czterech nas było. Miałem automat, oni mieli po karabinie. Zresztą co druga osoba miała mieć karabin, albo automat, ale trzeba było najpierw go zdobyć. Już słychać i widać, jak wyłaniają się z lasu. Padają pierwsze strzały. Widzę po prostu, że my jesteśmy najbliżej, mówię: „Choć, wycofamy się za większą górę.” Tam żeśmy się udali, ale w czasie wycofywania patrzę za nami, nie wierzę, wojsko w mundurach polskich. Mówią: „Ale z was wojsko!” Tak nam przygadał. Myślę, co to jest? Nie wiedziałem, pierwsze widzę żołnierzy, tyle wojska w mundurach, konie, skąd to się wzięło? W głąb już wsi oddaliliśmy się, a oni z tyłu zajechali i wszystkich Niemców zabrali. Godzina czasu upłynęła, patrzę, stoją wszyscy Niemcy w szeregu, każą im zdejmować buty, ubrania… Zyskałem wtenczas buty, od innego partyzanta… Wcześniej prawie boso chodziłem, bo tak dużo było partyzantów[...]. On swoje zrzucił, wziął od Niemca, a ja jeszcze wziąłem jego buty. W tych butach do końca Powstania przetrwałem. Niemcy wiedzieli już dokładnie, ilu partyzantów jest, że są duże siły. W Truskawiu postawili własowców, przed Puszczą Kampinoską, żeby w razie czego bezpośrednio partyzanci nie zaatakowali Niemców, tylko najpierw własowców. [Do czego, w końcu doszło] o godzinie drugiej-trzeciej w nocy, partyzanci zaatakowali ich, część pozabijali, resztę zatrzymali. To najbardziej udana akcja.

  • Co to byli za żołnierze na koniach?

Polscy żołnierze. Udało im się przyjechać, oni po prostu gdzieś walczyli, nie wiem dokładnie, jak to było…

  • A to nie było od „Góry-Doliny”?

Może i tak. Potem już nie było szansy na dalsze zwycięstwa, wszędzie Niemcy. Znali dokładnie nasze położenie. Zaczęliśmy się wycofywać w stronę Żyrardowa. Samoloty [latały], co chwila jakiś przeleciał, już wiedziałem, że jest koniec z nami, bo przecież samoloty robią zdjęcia, wiedzą, informują gdzie się przesuwamy, w jakim kierunku. Matka akurat jeszcze mnie spotkała, mówi: „Chodźcie do domu.” Mówię do brata: „To co, może do domu pójdziemy?” „Ale – mówi – u nas w domu są Niemcy. Przyjdziecie, to już będą wiedzieli, że…” „Jedziemy dalej, może uda nam się do dużych lasów dostać.” Doszli wszyscy do torów pod Żyrardowem i zatrzymali się, żeby cały ogon się dołączył. To był zły pomysł. Pociąg pancerny zajechał drogę, odciął, rozdzielił i wtenczas to już koniec. Okrążeni tak byli wszyscy, że po prostu nawet nie wiedziałem, gdzie, w którą stronę trzeba uciekać, co zrobić. Patrzę zabici, taka strzelanina. I prawdopodobnie nam się udało z bratem koło Węgrów przejść, gdzie luka była i wtenczas uciekliśmy stamtąd. Trudno było, żeby się nie bać, to jest straszna rzecz. Nie można wyobrazić, jak to jest… Nieraz myślę, jak to mogło się stać. Przyszliśmy potem już do domu.

  • Jak pamięta pan moment, który uwiecznił na swoim obrazie, jak Polacy się przebrali za Niemców?

Było to w okolicach Pociechy i Truskawia. Wtenczas takich wyjazdów sporo było. Zdobyli niemiecki motocykl, o ubrania nie było trudno, przebrali się za Niemców, jeden po niemiecku umiał dokładnie. Zresztą można było nie mówić, po co mówić. Stanęli na drodze, jak niemieckie samochody jechały, żeby broń zdobyć po prostu i na ulicy stanął na jezdni z lizakiem żandarm z tablicą Feldpolizei i kierował wszystkich do lasu. I oni skręcali do lasu. Pamiętam w pierwszych dwóch, akurat byłem przy tych samochodach, co tam było. W jednym były kamery filmowe i filmy. Widocznie to była grupa, która jeździła po jednostkach i wyświetlała filmy „Zwycięstwo Niemiec na wszystkich frontach”. To pewnie to było. W drugi, nie pamiętam dokładnie, skrzynki, coś tam było.

  • Nie wie pan, co się stało z kamerami, z filmami?

Były nawet wyświetlane u nas, Niemcy wyświetlali kilka razy te filmy w lesie.

  • Jeńcy, tak?

Tak. Byłem na takich filmach, ale to były niemieckie kroniki. Pierwszy wyświetlili, potem coś uszkodzili, może specjalnie to zrobili, nie można było już odtwarzać. Tak że zaczęli, ale nic żeśmy konkretnego nie [zobaczyli]…

  • To była propaganda niemiecka?

Tak, że im się dobrze wszędzie powodzi.

  • Jeszcze jeden ważny obraz pana, gdzie jest rozstrzelanych paru Polaków.

Tak. Całe dowództwo grupy „Kampinos” jechało na zebranie do Sierakowa i zało im po prostu pół kilometra- kilometr drogi. Jechało ich sześciu i prawdopodobnie jednemu spadł łańcuch i został, a czterech odjechało. [Niemcy] z zagrody wylecieli, po cywilnemu ubrani byli (jeden był prawdopodobnie w mundurze), rozstrzelali i uciekli. Zaraz także sami zginęli.

  • Nie wie pan, ile razy udało się Polakom przejąć samochody niemieckie? Czy to było często robione?

Wiedziałem tylko o jednym, ale podobnież dużo razy było. Natomiast wszystkich rozstrzelanych po paru godzinach zebrali i pochowali na cmentarzu w Laskach. Niemcy się dowiedzieli, zebrali ludzi, kazali wykopać ich z grobów i do rowu zakopać przed cmentarzem. Potem Polacy przekopali ich z powrotem na cmentarz i leżą na tym cmentarzu.

  • Pana najgorszy dzień w Powstaniu?

To wtenczas, jak Niemcy nas zabierali z domu, gdzie już byłem pewien, że nas od razu rozstrzelają. To najgorsze. W Powstaniu cały czas… Pierwsze dni to byłem odważny, nic się nie bałem. Nic, myślę, co tam... Ale jak zobaczyłem kolegów, ten leży zabity, ten woła, nie mogę pomóc, trzeba uciekać, wtenczas już nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Zresztą z każdym tak. Każdy jest odważny do pewnego stopnia…

  • Jak pan wspomina dobre chwile? Może były momenty wesołe?

Były nieraz wesołe. Jak obrazy malowałem, żeśmy żartowali sobie.

  • Były piosenki przy ogniskach?

Napisałem piosenkę grupy „Kampinos”, która jest śpiewana do tej pory. Szkoły wszystkie, w okolicy śpiewają.

  • Pan to napisał w czasie Powstania?

To były po prostu słowa, które śpiewaliśmy przy ognisku, każdy wymyślił jakąś zwrotkę, a ja sobie notowałem. To są słowa naszych powstańców. Napisałem słowa i potem, ponieważ kiedyś dużo się zajmowałem muzyką, napisałem nuty, melodię. I szkoła w Borzęcinie śpiewa, przy każdej okazji. Śpiewają też w Mościskach, w Łomiankach, w Czosnowie... tak że dużo szkół ją śpiewa.

  • Pan miał urodziny w czasie Powstania 6 sierpnia. Pamięta pan ten dzień? Skończył pan wtedy dwadzieścia jeden lat, tak?

Tak, dwadzieścia jeden.

  • Pamięta pan ten dzień swoich urodzin? Czy w ogóle człowiek nawet nie myślał, że to są moje urodziny?

Ja wiem? Chyba nie myślałem. Jakoś przebiegało to wszystko, człowiek miał tyle kłopotów...

  • Miał pan może sympatię w czasie okupacji, czy w czasie Powstania? Sanitariuszka, czy łączniczka?

Łączniczka, po prostu się często spotykaliśmy, Ale nie w głowie mi było wtenczas [romanse].

  • Jak ta łączniczka miała na imię, albo pseudonim, pamięta pan?

Bronisława… Nie pamiętam już dokładnie.

  • Jak wyglądała pana ucieczka razem z bratem.

Uciekliśmy do domu... Akurat tak się złożyło, że jedna grupa Niemców wyjeżdżała od nas z mieszkania, a druga przyjechała i myśmy akurat trafili między jedną, a drugą. Wtenczas już żeśmy zostali w Izabelinie. Ale potem też nie mogliśmy [spokojnie żyć], ciągle nam dokuczali. Trzech ich było, nie chce wymawiać ich nazwisk. Ciągle powtarzali, że byliśmy w partyzantce, że AK. Przyszli do mnie kiedyś w nocy w wojskowym mundurze z automatem, uderzyli brata i mnie.

  • To Polacy?

Tak, Polacy się mścili.

  • Dlaczego pan nie chce powiedzieć ich nazwisk?

Już nie żyją, to już nic zmieni.

  • To było jeszcze w czasie kiedy w Warszawie trwało Powstanie?

Już było po Powstaniu ze dwa lata, jak nam jeszcze dokuczali.

  • Koniec wojny zastał pana w Izabelinie, jak wkroczyli Rosjanie?

Tak. Rano się obudziłem, patrzę, co za wojsko łazi. Matka dobrze, biegle po rosyjsku mówiła, ojciec też, pochodzili z Kresów, wywiezieni byli do Kazachstanu. Potem wrócili do Polski. Pierwsze słowa to wody chciał się napić [żołnierz]. Matka mu z czajnika, a on nie, on zimnej, a na dworze zimno, mróz. Pyta się: Na Berlin kuda? Już w Izabelinie się pytał o Berlin.

  • Represje które pana spotkały, wynikały z zachowania sąsiadów?

Tak. „To ten był w AK – mówi – Jemu się tak tu nie podobało.” Jego syn jeszcze chyba w Izabelinie mieszka, a reszta sprzedała swoje domy, i wyjechała.

  • Na zakończenie mam jeszcze jedno pytanie. Czy jakby pan miał znowu dwadzieścia jeden lat, czy poszedłby pan do Powstania Warszawskiego?

Nie wiem, zastanawiam [się], chyba bym poszedł, bo co zrobić. Nie mogłem przewidzieć, co się potem stanie.
Warszawa, 28 grudnia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Tadeusz Budzyński Pseudonim: „Czereśnia” Stopień: starszy strzelec, łącznik Formacja: Grupa „Kampinos” Dzielnica: Żoliborz Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter