Nazywam się Stanisław Burzyński, urodzony 30 lipca 1922 roku w Warszawie, pseudonim „Burza”, starszy strzelec. W Powstaniu, byłem w Zgrupowaniu „Krybar” i „Róg” batalionu „Konrada”. Następnie w Zgrupowaniu „Radosław”, batalion kapitana „Jerzego”, Zgrupowanie „Kryska”. Pod koniec w II plutonie szturmowej 104. kompanii.
Uczyłem się w gimnazjum Górskiego, małą maturę zdobyłem w gimnazjum Górskiego, w Warszawie na ulicy Górskiego, przedtem się nazywało Hortensja 2. Mieszkałem w tym budynku przez dwadzieścia lat, aż do momentu, kiedy wojna wybuchła i Niemcy wyrzucili nas stamtąd w 1942 roku.
[W sierpniu 1939 roku] byłem na obozie żeglarskim w Gdyni. Wracałem w nocy pociągiem z Gdyni i rano zobaczyłem nad Modlinem jak się rozrywają pociski i lecą samoloty. Nie wiedziałem gdzie, skąd? Dojechaliśmy do Warszawy, okazało się, że wojna wybuchła.
(…) Z moją siostrą, która skończyła Instytut Robót Ręcznych otworzyliśmy pracownię robót pantofli rannych i kapcy. Zajmowałem się kupnem materiału i montowaniem podeszw do kapców. Pracownię mieliśmy na ulicy Chłodnej pod [numerem] 38. .
Tak. W 1943 roku byłem w podchorążówce Związku Walki Zbrojnej. Mieliśmy ćwiczenia, wykłady na Żoliborzu i przed Powstaniem mieliśmy spotkania.
Trzy dni wcześniej wiedzieliśmy o wybuchu Powstania. Było nas sześciu skoszarowanych na Dobrej w domu u kolegi Dominika. Czekaliśmy na wybuch Powstania. Łącznik od nas poszedł i nie wrócił, więc wstąpiliśmy do batalionu „Konrada”, który był na [ulicy] Smulikowskiego w Związku Nauczycielstwa Polskiego, wzięli nas do siebie i byłem w plutonie szturmowym. Mieliśmy walki na [tamtym] terenie, więc pamiętam jeszcze teatr Jaracza… Niemcy tam byli, myśmy po drugiej stronie ulicy stali i strzelaliśmy…
Przed wojną miałem takiego sąsiada – nazywał się Baltaziuk, był sierżantem w strzelcach. On nas wprowadził. Mieszkałem [na ulicy] Górskiego pod numerem drugim a on pod pierwszym. (…) Byliśmy w podchorążówce na Żoliborzu.
Mojego kolegę – Stanisława Grzybowskiego. Tam było dużo [moich] kolegów, nazwiska zapomniałem, a kontakty się pourywały…
Owszem, to był mały sabotaż. Mieliśmy też ćwiczenia w lesie
i
prowadziliśmy mały sabotaż. Brałem udział w akcjach małego sabotażu.
To było rozplakatowanie wywieszek, następnie… Zatarło mi się w pamięci. Ale o to chodziło, żeby podkreślić, że jesteśmy żołnierzami, czuwamy i chcemy niepodległości.
Miałem brata Jana i siostrę Wandę.
Brat należał do konspiracji. Dokładnie nie wiedziałem [co robił], bo to była tajemnica. Wiedziałem, że w konspiracji jest. On był o cztery lata młodszy, brał udział w Powstaniu, tylko, że on do niewoli się dostał… Natomiast siostra… W czasie okupacji był tak zwany okres tajnego nauczania i siostra jak w sam raz miała konspiracyjne polecenie…U mnie w domu na ulicy Chłodnej był punkt, komórka, zbierali się ci z konspiracji, mieli jeden pokój. Mieliśmy duże mieszkanie, trzy pokoje z kuchnią, w jednym pokoju się zbierali raz na tydzień, mnie nie dopuszczali do tego żebym nie wiedział. Pamiętam jak Niemcom odebrali pieniądze w czasie akcji, na wózku wjechali, czy coś takiego… Jak wszedłem do tego pokoju widziałem masę pieniędzy na stole. „Odejdź” – powiedzieli mi, żebym nie widział jak oni rozdzielali pieniądze na konspirację.
Siostra też przechowywała rodzinę żydowską u siebie w domu. [Miała] koleżankę Bożenkę, która uczyła mnie francuskiego. Brat jej też był ukryty u nas, a mamę oddali do gospodarza, do dworu, żeby była gospodynią. Po wojnie nie wiem co się [z nią] stało. Spotkałem jej bratem, wiem, że do ZMS-u poszedł czy coś takiego. Na pożegnanie łaskawie podał mi rękę. Tak że moja siostra pomagała też Żydom.
Na Powiślu, byłem na ulicy Dobrej i od razu dołączyłem się do zgrupowania na Smulikowskiego…
Nie. Wybuchło Powstanie a łącznik nie przyszedł do nas bośmy czekali na wybuch Powstania, więc matka tego kolegi – Dominika, u której byliśmy wzięła nas, powiedziała: „Przecież ja wszystkich znam ze Związku Nauczycielstwa Polskiego”. Zameldowała nas tam, wzięła w swoje szeregi i byłem w plutonie szturmowym u „Radosława”.
Uzbrojenie to było tak: butelka z benzyną, później udało mi się [zdobyć] granat [zrobiony] z puszki po konserwie. Później pistolet, który wyciągnąłem z piwnicy na ulicy Górskiego, bo miałem tam gdzieś schowany pistolet i trzy pociski [w nim] były. Mieliśmy barykadę na ulicy Smulikowskiego, to pilnowaliśmy. Później dostaliśmy na całą naszą drużynę jeden karabin z kilkoma pociskami. Niemcy zabili mojego dowódcę jak z Teatru „Ateneum” do nas strzelali.
Tak. Walczyliśmy w elektrowni, [chcieliśmy] wyprzeć Niemców z elektrowni. Następnie walka o Uniwersytet była, ale się nie udało, później szpital na Solcu tośmy odbili. Pamiętam, że zarośla były za szpitalem, mieliśmy tam placówkę w nocy. Niemcy przychodzili to myśmy czatowali, żeby nie zrobili czegoś złego. Tam wielkich walk nie było.
Broni mieliśmy mało i amunicji mieliśmy mało, nasza amunicja to tylko butelka z benzyną i „sidolówki”, granaty ręczne. Stamtąd jak nas wyparli Niemcy to szliśmy ulicą Tamka, doszliśmy do ulicy Zgoda. Później zdecydowaliśmy z kilkoma kolegami, że trzeba będzie przejść Książęcą na dół, tam też walczyli. Dostaliśmy się do zgrupowania „Roga” i walczyliśmy na Czerniakowie o „Blaszankę”. Następnie walki po parzystej stronie ulicy Wilanowskiej. Niemcy byli po nieparzystej stronie, odległość między nami to była dwadzieścia metrów. I tak walka dom po domu, aż doszliśmy do numeru jeden. W międzyczasie przyszła jeszcze pomoc z Saskiej Kępy, przyszedł chyba 4. Pułk WP. Mieliśmy trochę więcej broni dzięki temu i mogliśmy się bić.
Tam się udało szczęśliwie, bo pamiętam pod numerem dwudziestym czwartym czy drugim, był sklep. Na wystawie sklepu mieli zrobioną barykadę z worków soli. Placówka moja była na tych workach z solą a po drugiej stronie Niemcy na pierwszym piętrze do nas strzelali. Niemiec do mnie strzelił, bo w tym momencie ktoś przyszedł i powiedział, że jest jedzenie dla nas i odwrócił moją uwagę. Niemiec strzelił, tak że pocisk poszedł po lufie karabinu, zerwał drzewiec a odłamki tego drzewca i odłamki z soli wbiły mi się w ramię. Jak zdjąłem karabin z worka z solą, zobaczyłem, że tak na jednej drzazdze wisi kolba. Udało się, że mnie nie poranili, tylko odłamki z soli i odłamki z drzewca miałem w ramionach.
Bolesne zranienie. Siostra sanitariuszka zaczęła wyciągać to, co wbiło się w skórę ramion, coś przyłożyła, piekące mocno. Nie tak głęboko, tylko pod skórę wszystko weszło. Dom na Wilanowskiej 1, już nie pamiętam ile to było pięter, kilka, załadowany był rannymi i zabitymi, i jeszcze dwa dni w tym domu się utrzymaliśmy. Później postanowiliśmy, że przejdziemy do Wisły i nocą z 19 na 20 września, doczołgaliśmy się do Wisły. Tam był na wpół zatopiony statek „Bajka”. Koło statku „Bajka” myśmy na zboczach brzegu leżeli jeden przy drugim, czekaliśmy na łodzie, które stamtąd przychodziły i Niemcy bili do nas z granatników. Przyszły trzy łodzie. Takie szalupy [to] były. Jak się rzucili z brzegu do tych szalup, to załadowali tak, że ponad normę. Troszeczkę szalupy wypłynęły z cienia brzegu, bo się paliły domy na Solcu, to wtenczas Niemcy zaczęli tak tłuc z karabinów, z moździerzy, z granatników, że rozbili te łodzie. Byłem z kolegą i kolega do mnie mówi: „No co, idziemy do wody?”. Doszliśmy do wody, rozebraliśmy się, na szyi miałem pantofle na sznurowadłach i marynarkę. Człowiek był spragniony [więc] pierwsza rzecz, to wody się napiłem... Odsuwałem trupy, które płynęły wodą. Weszliśmy do wody, woda zimna, 20 września przecież. Znałem Wisłę w tym miejscu doskonale. Chciał też ze mną płynąć kolega, Zbysio Szpakowski, ale mówi: „Nie umiem pływać”. Leżąc, pokiwał mi tylko ręką… widno było od palących się domów i było widać. Odpłynąłem oraz trzech czy czterech kolegów odpłynęło od brzegu. Przy brzegu [woda] była głęboka. Niemcy rąbali do nas bez przerwy jak do kaczek z pocisków smugowych, jasnych. Dopłynęliśmy do środka Wisły, bałem się, że woda zniesie na wrak mostu, więc na czworakach po płyciźnie poszliśmy w górę Wisły jakieś 150 metrów i dalej na drugą stronę. Na drugiej stronie Wisły też była głęboka woda, żołnierz pomógł mi wyciągnąć się z wody, wówczas marynarka zsunęła mi się z szyi. Tylko pantofle zostały. Na drugą stronę za wałem do budynku nas skierowano. Przepłynęło nas piętnastu. Z moim dowódcą plutonowym Staśkiem Komornickim leżeliśmy na jednym łóżku, takim żelaznym, sama siatka, przykryta prześcieradłem, dygotaliśmy z zimna przez dwie godziny. To było męczące. Rano normalnie mieliśmy wyjść stamtąd, to każdy, czym tylko się dało [chciał się] przykryć. Znalazłem płaszczyk damski i ręcznikiem okręciłem biodra. Tak szliśmy później Wałem Miedzeszyńskim i dalej Aleją Waszyngtona. Patrzymy, słońce zaczęło wschodzić, ptaszki śpiewają, trawa pachnie – ojej jakie to przyjemne było. Doszliśmy do pierwszych domów na Grochowie.
Niemców? Jak Niemców wzięliśmy do niewoli, to traktowaliśmy jak robotników. Normalnie.
Bardzo mile.
Miałem. Jak biliśmy się na Czerniakowie, dołączył do nas jeden Żyd z getta – Rumun. Bardzo odważny, był adwokatem.
Nie. Tylko wiem, że Żyd rumuński. On się ze mną porozumiewał tylko po francusku, [mówił, żebym] się pilnował, diabelnie był odważny. Przepływaliśmy Wisłę. Płynął za mną jakieś sześć, siedem metrów. Jak mi pantofel zestrzelili z ramienia, to tylko słyszałem bulgotnięcie i on poszedł na dno. Nie udało mu się przepłynąć…
Walczył w szeregach. Mało, był odważny, byłem zaskoczony, że Żyd [taki] odważny. Mówiłem do niego tylko po francusku.
Spaliśmy w ubraniu, normalnie. Na początku na ulicy Smulikowskiego, w Związku Nauczycielstwa Polskiego, tam była kuchnia coś dawali do jedzenia. Później, w drugiej części [Powstania] jak byłem u „Roga” na Czerniakowie, to już było gorzej z jedzeniem, z piciem. Nie było jedzenia. (...) Jak byliśmy jeszcze na Powiślu, to zboże od Haberbuscha żeśmy w workach przynosili i [oddawaliśmy] do kuchni na ulicę Smulikowskiego. Znaczy mąka nie mąka… (...) Słabe to było jedzenie, już nie pamięta się dokładnie jak, ale się przeżyło. Tylko wiem, że jak byłem już na Czerniakowie, to nawet nam wody owało. Jak się do Wisły dorwałem, to wody się napiłem.
Miałem tylko marynarkę, spodnie i swoje pantofelki. Pamiętam, pantofle dobre były, bo przepłynąłem z nimi, zawieszonymi na szyi, Wisłę.
Nie za bardzo było z czasem wolnym. Ciągle byliśmy w akcji. Mój dom był na ulicy Górskiego numer 2. W czasie Powstania prosiłem, żeby mnie [dowódca] wypuścił i jak mnie puścił, to poleciałem na Górskiego zobaczyć czy dom stoi. Dom wówczas zajęty był przez zgrupowanie akowskie, popatrzyłem sobie… Z drugiej strony ulicy, bo znałem ten dom doskonale, były dwie bramy – wejściowa główna i boczna... Tą boczną to karetą Górski wyjeżdżał, to znaczy jego stangret karetą wyjeżdżał. Siwka i karetę miał dyrektor szkoły Górskiego, Wojciech Górski. I tam miałem kapustę w piwnicy. Kapusta zgniła tak, że już nie nadawała się do jedzenia.
Bardzo przyjemna była. Przyjemna, normalnie jak to młodzież, jak troszeczkę wolnego od walki [było] to myśmy sobie śpiewali.
Ze Zbyszkiem Szpakowskim i z jego przyszłą żoną, która tam, na Powiślu mieszkała. Gdzieś tam jej rodzice mieli działkę. Ona miała tyle kartofli... Raz zrobiła nam placki kartoflane, którymi żeśmy się raczyli. Ach przysmak był nie z tej ziemi. I teraz [jak] spotykamy się, ja mówię: „Jagusia tak mnie placki smakowały”.
Tak. Były msze, normalne w kościele świętej Teresy i później ołtarz był, i był ksiądz, pamiętam odprawiał msze i modlitwy były. Myśmy śpiewali tam też. Jeżeli chodzi o Czerniaków to już nie było tam [mszy], za duże walki były
, myśmy byli otoczeni na wszystkie strony tak, że były bardzo ciężkie warunki na Czerniakowie, nawet drzwi nie można było otworzyć. Pamiętam w jakiejś fabryce byliśmy. Mieliśmy butelkami z benzyną zniszczyć czołg, który dochodził do barykady. Tam był mur, my staliśmy na górze patrzyliśmy z kolegą, [i do] nas tak zwany gołębiarz – Niemiec, strzelił [niezrozumiałe] i pocisk między nami tylko przeleciał. Odkręciłem się: „Chodź, bo zabije nas”, odskoczyliśmy jakieś trzy cztery metry, drugi strzał. Kolega klap, leży. Podskoczyłem do niego, ale widzę [że ma] przestrzeloną głowę, to już nie dawało rady się nim zająć, więc uciekłem. Była tam zniszczona fabryka, w podziemiach myśmy siedzieli.
Radia nie, ale prasa była podziemna.
Nie.
Najgorszych się nie pamięta, tylko te najlepsze się pamięta. Najprzyjemniejsze. Że się zjadło, że ominęło mnie jakieś nieszczęście, ale były [też] ciężkie [chwile].
[W budynku] na Wybrzeżu Kościuszkowskim (obecnie budynek sądu grodzkiego) na pierwszym piętrze był balkon kamienny i tam miałem placówkę. Pięćdziesiąt godzin leżałem na tym balkonie, podrzucali mi coś do zjedzenia i aż mnie oczy bolały od tego obserwowania.
Wzięli mnie do szpitalika przy kościele świętej Teresy na Tamce, leżałem tam jakąś niecałą dobę, coś mi przykładali na oczy, bo miałem opuchnięte i uciekłem stamtąd. Powiedziałem: „Nie, nie będę leżał”, bo już mi przeszło trochę.
Kilka godzin po tym był nalot. Bomba poleciała po ścianie tego domu i rozbiła się na wysokości suteryny, zdemolowany [był] cały pokój, w którym leżałem. Jak poszedłem tam, zobaczyłem, że moje łóżko jest powykręcane na wszystkie strony. Całe szczęście, że wcześniej [je] opuściłem. Pytałem się później ile rannych jest w środku. Mówili, że nie ma, bo jak był nalot to wszystkich do korytarza wepchnęli i to szczęśliwie się udało.
Najbardziej utrwaliło mi się czekanie, żeby przepłynąć przez Wisłę, na drugą stronę. To mi się utrwaliło w pamięci… Leżenie na zboczu brzegu Wisły, jak do nas rąbali z granatników, rozrywało się to, ogień był potężny. I pójście do wody… Udało się przepłynąć z wielkim trudem. Później dygotanie z zimna. Potem spotkanie… jak przepłynęliśmy Wisłę i szliśmy już na Grochów i na Grochowie ludzie byli. Ja mówię: „Ludzie są!”. Do nas wyskoczyli, dorwali: „To wy stamtąd? Z Warszawy?”. Na początku myśleli, że my to Niemcy, byliśmy poprzebierani, co kto znalazł… „Co to Niemcy?” „Nie. AK.” – mówiliśmy. „Aha, powstańcy”. Ja myślę: „O, powstańcami nas nazywają…”. To były pierwsze słowa, że jesteśmy powstańcami.
Tak. Zaprowadzili nas na Plac Szembeka do szkoły, tam dostałem coś do ubrania: kalesony, koszulę i płaszcz policyjny, bo byłem jedynie w płaszczyku damskim zapiętym tylko na jeden guzik i biodra miałem zasłonięte ręcznikiem. I ludzie przychodzili, pytali się [co potrzeba], co mógł to każdy przynosił nam. Wtedy przyszły dwie młode dziewczyny i mówiły: „My jesteśmy z AK z Poznania, mieszkamy przy ulicy Grochowskiej, chodźcie do nas, dostaniecie jeść i się prześpicie”. Poszliśmy. Okazuje się, że to była bardzo przyjemna rodzina z Poznania, dali nam obiad, skromny bardzo i kazali się położyć spać i myśmy się położyli. Położyłem się na kanapie, ale nie mogłem zasnąć, bo za miękko było, więc położyłem się na podłodze, wziąłem pod głowę płaszcz policyjny, który miałem i zasnąłem. Panie proponowały nam zamianę pokoju z oknami wychodzącymi na Warszawę na ulicę Grochowską. Ja mówię: „Nie, nie, tu będziemy”. „Ale tutaj jest obstrzał…”. Pocisk kiedyś przeleciał. Dla nas to świergot był. Co takiego [jeszcze] było śmiesznego? Jak nas żołnierz prowadził z armii kościuszkowskiej Aleją Waszyngtona, pociski artyleryjskie przelatywały nad nami, wtedy on od razu padał na ziemię i czekał. Myślę, co on się boi? Pocisk przeleciał to poleciał. Dla nas to było śmieszne, [żadnego] wrażenia nie robiło. Za dużo tego obstrzału mieliśmy w Warszawie. Na kanapie za miękko było. Przecież jak człowiek spał gdzie tylko się dało, na schodach… na ziemi… przez miesiąc, półtora, to swoje zrobiło… jeszcze człowiek był młody.
Miałem zapisane, ale zginęło. To już minęło prawie sześćdziesiąt lat i nie pamiętam. (…) Miałem tylko kalesony, pantofle i płaszcz policyjny, bez żadnego papierka, nic, bo to wszystko utopiło się w wodzie, przy przeprawie przez Wisłę.
Powiedzieli mi, żebym poszedł do WKR-u, które było przy Dworcu Wileńskim. Poszedłem tam i powiedziałem, że jestem z Powstania… Zaczęli mnie opisywać… Prosiłem, by jakieś papiery mi dali, bo nic nie mam, jeśli chcieliby mnie wylegitymować… Chciałem wyjść. Powiedzieli, że jestem już w wojsku. Dobrze, to mi nie przeszkadzało. Na Pradze z rodziny nikogo nie miałem a z rodziną z Warszawy nie wiedziałem, co się stało. Wzięli mnie na Zieleniecką do szkoły, skąd wysyłali ludzi na roboty do Niemiec i tam dwa dni pobyliśmy, dali jeść. Mnie zupa smakowała, a niektórzy z Pragi, którzy się tam dostali [mówili:] „Co za wstrętna zupa”, a mnie smakowała. Najadłem się zupy… taka też „pluj-zupka” była. Stamtąd wzięli nas do Zielonki, umundurowali. W Zielonce byliśmy w I batalionie 1. Pułku Kościuszkowców. Mundur był troszeczkę skromny, drelichowy i płaszcz. Stamtąd ćwiczenia, walka w Płudach, odpoczynek w Ząbkach… Później dalsze walki z Niemcami. W styczniu ostre pogotowie – marsz z Góry Kalwarii do Warszawy nocą. 17 stycznia doszliśmy do Warszawy do Placu Narutowicza i rozlokowaliśmy się w domach na Filtrowej. Poprosiłem dowódcę swojej kompanii, [nazywał się] chorąży Buczek, że pójdę zobaczyć czy mój dom stoi.
Poszedłem na Górskiego… Nic tylko gruzy same. Na Chłodniej, gdzie później mieszkaliśmy, też gruzy z domu… Na ulicy Górskiego spotkałem kolegów ze szczenięcych lat i mojego dowódcę Baltaziuka. Jak była później defilada na rogu Alej Jerozolimskich i Marszałkowskiej, to byłem wśród ludzi [cywilnych], schowałem się, żeby mi nie powiedzieli: „Jak to w defiladzie udziału nie bierzesz?”. Jak się ludzie dowiedzieli, że byłem w Powstaniu, a jestem teraz w wojsku, to mnie tak spoili, że na oczy nie widziałem, tak byli zadowoleni… (…) Utrwaliło mi się też w pamięci, jak mój dowódca przedwojenny, sierżant Baltaziuk, jak defilada się zaczęła, hymn zagrali, objął latarnię i rozpłakał się… Mówi: „Tyle czekaliśmy…”. To mam ciągle w oczach…
Jak już byłem w wojsku, byliśmy na froncie i cały czas widzieliśmy, że Powstanie w Warszawie trwało. Byliśmy wtedy na wysokości: Płudy, Jabłonna, Legionowo, tam zdobyliśmy, dopadliśmy Niemców i widać było jak Powstanie bez przerwy jest. Koniec Powstania… Właśnie w Ząbkach staliśmy i jak byliśmy na odpoczynku, bo właśnie w Ząbkach koło domu wariatów mieliśmy swoje zgrupowanie, widziałem, że w tym czasie Powstanie zakończyło swoje działanie…
Nie. Tylko przestano strzelać, później tylko nasz dowódca mówi: „O, Powstanie skończone! Już skończyły się walki w Warszawie”.
Nie. Nic nie mówili. Tylko [dowódca] powiedział, że skończyły się walki i tylko później słychać było bomby jak Niemcy wysadzali domy… Bo po Powstaniu wysadzali domy.
Nie. Nie pamiętam żeby jakaś informacja była. Skończyły się walki w Powstaniu i to koniec.
Tak. Wśród warszawiaków.
Nie. Jak wojsko szło do Warszawy, to ludzie z okolic Warszawy szli za wojskiem i doszli do Warszawy normalnie… Niedużo ich było. Przyszli razem z wojskiem. A tak zwanych Robinsonów było podobno trochę… ale ja nie widziałem tylko tych co pod Warszawą byli. Baltaziuk był pod Warszawą.
Mój kolega też. Udało mu się uciec z niewoli. Rodzice kolegi jakieś dwadzieścia kilometrów pod Warszawą mieli domek letniskowy i udało mu się umknąć do tego domku.
W Warszawie byliśmy jeszcze jeden dzień i później z Warszawy – rozkaz – na Bydgoszcz zaczęliśmy iść, bo Bydgoszcz była zajęta. Jak szliśmy do Bydgoszczy przez Jabłonną, pamiętam te miejscowości… ludzie wychodzili: „Co wojsko idzie?”. Zaskoczeni byli… I zaczęli nam klaskać… Nawet podchodzili do nas i ściskali nas, dawali, co tylko mieli do jedzenia, wiedzieli że nie jest dobrze z jedzeniem. Zaskoczeni byliśmy przyjęciem i atmosferą jak nas witali. Doszliśmy do Bydgoszczy w nocy, trochę strzelaniny było… Pamiętam jak weszliśmy do jakiegoś domu w Bydgoszczy i pić mi się chciało, mówię: „Chyba tu mieszkają [ludzie], zapukam do jakiś drzwi…”. Otwierają się drzwi i ktoś wygląda… Ja mówię: „Czy nie ma ktoś coś do picia?”. „Ojej! Wojsko! Polacy!” Byli zaskoczeni… Wyskoczyła, ucałowała nas taka młoda babka, dała pić… Później dostałem nawet kwiatek, pamiętam, taki wyjęty z doniczki… Trzymałem ten kwiatek, ale mi się później po drodze poniszczył. Z Bydgoszczy [poszliśmy] dalej na Wał Pomorski. Wał Pomorski – walki, śnieg [niezrozumiałe]. Zostałem postrzelony, pocisk rozerwał się na hełmie, całe szczęście, że miałem hełm wtenczas, bo zimno było, myśmy spali na śniegu, w nocy się szło, w dzień się spało na śniegu. Byliśmy słabo ubrani, bo po pięciu kładliśmy się na śniegu, dwa płaszcze kładliśmy, takie dwie plandeczki, kładliśmy się w scyzoryk, przykrywaliśmy się trzema płaszczami, jeden tylko pilnował nas, bo paliło się małe ognisko. (…)
Żeby cieplej było, to jeden w drugiego wpasowany był i płaszczami się trzema nakryło… Jeszcze się ogień palił, jeden pilnował ogniska, żeby ogień był przy nogach, żeby się nie podpaliły płaszcze. Zimno było, [tak] że jak myśmy wstawali, to rozprostować się nie mogliśmy. Później jak dostałem w łepetynę pod Jastrowem, leżałem miesiąc w szpitalu. Do szpitala doszliśmy po linii telefonicznej. Szedłem z kolegą, który dłoń miał urwaną… Doszliśmy do szosy przez las. Był [duży] ruch na szosie przyfrontowej. Doszliśmy do wielkiego namiotu, w którym był szpital polowy, piecyk był w środku, słoma, na której leżeli ranni żołnierze… Pierwsza rzecz, jak tylko doszliśmy do szpitala, to każdy dostawał zastrzyk i każdy musiał mieć karabin, nie można było zostawić karabinu na polu walki… Dostawaliśmy zastrzyk pod łopatkę, sanitariusz robił… Bolesny zastrzyk… Nie wiem co to za truciznę nam dawali… Bolesny diabelnie, że powietrza złapać nie można było. Poleżałem miesiąc w szpitalu we Flatowie, dzisiejsze Złotowo, w barakach poniemieckich i później pierwsza grupa ozdrowieńców, znów na front. Do piechoty powiedziałem, że nie pójdę, udało mi się wkręcić do 13. [Samodzielnego] Pułku Artylerii Samochodowej, to są działa pancerne na czołgu. To był prosty sposób, kupcy przychodzili do pułku zapasowego, widocznie byli kierowani, i szukali kierowców. A ponieważ akurat zdobyłem prawo jazdy w Warszawie w czasie okupacji, więc mi kazali na gazik wejść i się przejechać kawałek. Wobec tego przejechałem się, Charaszo – mówi major Zwierzański, ruski Polak. Wzięli nas pięciu do tego pułku. Byłem później w 13. Samodzielnym Pułku Artylerii Samochodowej i tam dostałem się do grupy czołgu, który został trochę uszkodzony i nauczyli mnie jak się prowadzi czołg. W Kołobrzegu mój czołg dostał z Panzerfaustu, zapalił się silnik, uciekłem przez właz przedni a pozostali przez wieżę nie mogli wyjść, bo się zablokowała czy coś podobnego. Musiałem się odczołgać od tego jak najszybciej… To pamiętam, Kołobrzeg, lotnisko Gross Zaben. Udało mi się stamtąd wydostać. Później byłem w sztabie technicznym dostarczając amunicję i paliwo do czołgów na linii walk. (…) Dowódcą tego pułku był Curoczkin, pułkownik gwardii, osiemdziesiąt procent było ruskich Polaków i Ruskich, pułk miał pięćset osób. Najbardziej śmieszyło mnie to, bo mnie wołał czasami pułkownik gwardii Curoczkin: Chadzi do mienia, coś znalazł i pytał, co to jest [niezrozumiałe] Ja pytam, dlaczego mnie o to pytał? Powiedział: „Jesteś najbardziej wykształcony w tym pułku”. Ja mówię, żadnego wykształcenia, tylko maturę mam. Następnie: „Ty jeden tylko z Francuzami się porozumiesz, po niemiecku porozmawiasz…”.
Był Leszek Tryuk, który przepływał też Wisłę. On był gońcem, który dwa razy przepływał Wisłę, na łodziach i później po rusztowaniach rozbitego mostu też dostał się na drugą stronę Wisły i też był wśród nas piętnastu, którzy przepłynęli…
Był w naszej 104. kompanii, u „Nałęcza”. Spotykamy się teraz na każdym spotkaniu. Kościuszkowiec i akowiec.
Nie. Do mnie po wojnie mieli pretensję niektórzy, że byłem w AK. Pamiętam, że jak Stalin zmarł, pracowałem w Przedsiębiorstwie Robót Kolejowych, wezwali nas na salę i obwieścili, że zmarł wielki marszałek Stalin. To było na świetlicy. Mnie tylko usta się skrzywiły w uśmiechu, to sekretarz partii wezwał mnie później do siebie: „Wyście się uśmiechnęli!”. Ja mówię: „Nie, z bólu się skrzywiłem”.
To nie. Ten batalion, do którego się dostałem był z samych akowców z Pragi i z Warszawy. Byliśmy pod specjalną ochroną. Później była opinia – żołnierz dobry, wcale politycznie niezainteresowany, ale bojowy… Tak, że była dobra opinia o nas.
Tak. Przy ćwiczeniach… Pamiętam jak ten sekretarz partii mnie [wezwał], to później spotkałem kolegę, mówi: „Słuchaj, były takie bumażki, na tej bumażce było, że brałeś udział w zdobyciu miasta [niezrozumiałe], i zdobyciu Berlina, pokaż mu to”. Bumażkę mam do tej pory, napisane pułkownik gwardii, jeszcze podstemplowane i pokazuję. To [sekretarz] zdębiał. I później odczepił się ode mnie. Później jak do mnie pretensje mieli, to powiedzieli tylko, że ja przecież w wojsku byłem i biłem się, zostałem inwalidą wojennym.
Tak. Pod Kołobrzegiem, Kolberg to się nazywało, tam biliśmy się. Później stamtąd zjechaliśmy na południe, forsowanie Odry i na Berlin. Doszliśmy do Berlina i tam biliśmy się, otoczyliśmy Berlin z drugiej strony i dalej na południe nas przesunęli. Doszliśmy aż do rzeki Łaby. Na Łabie spotkanie z Amerykanami. My tam staliśmy może dobę i zaczęły niektóre oddziały pryskać na drugą stronę. Wycofali jednostki polskie i Rosjanie zajęli te miejsca. Major politruk pyta się: Szto ty nie ubierzał?. Ja mówię – „Po co? Ja chcę do Warszawy wrócić”.
Myśmy byli jeszcze trzy miesiące na okupacji, nad Łabą i [były] transporty do Warszawy. Przyjechaliśmy pierwszym transportem, staliśmy w Legionowie… Po jednej stronie szosy stała brygada Westerplatte, po drugiej stronie 13. Samodzielny Pułk Artylerii Samochodowej. Prowadziłem kancelarię techniczną pułku. (…)
Nie. Przepustkę miałem stałą do Warszawy, bo nasze samochody do Warszawy jeździły. Mieliśmy jak by nie było, kilka ciężarowych samochodów, [jeździliśmy] do Warszawy po aprowizację, po inne rzeczy…
Później… już nie pamiętam tego, ale nagle znalazł się kontakt z siostrą.
Po mężu nazywała się Wanda Pazda i ja z nią nawiązałem kontakt. Wiedziałem, że jej mąż był w Chojnicach i napisałem do Chojnic. Jego znali, bo on tam uczył w gimnazjum. Potem pojechałem do Chojnic jak się zdemobilizowałem w marcu 1946 roku. Udało mi się zdemobilizować, jakoś nie bardzo chcieli mnie puścić... Pojechałem do Chojnic i tam spotkałem siostrę. Z bratem też kontakt się nawiązało, bo akurat był na zachodzie, we Francji…
To jest ta siostra, która pomagała rodzinie żydowskiej?
Tak.
Tak, przeżyła. Wiem, że tylko Bożenka przeżyła, ta, która mnie francuskiego uczyła. Siostra mi mówiła, że wyszła później za mąż za profesora Uniwersytetu Warszawskiego, nie pamiętam nazwiska, to tyle lat temu było. Spotkałem się z bratem Bożenki… Myśmy jeździli z tym bratem do Mińska po mąkę, bo można było mąkę kupić w Mińsku Mazowieckim, otręby można tam było kupić.
Nie, to było w czasie okupacji. Po wojnie już nie było tej możliwości. On dostał jakieś stanowisko z ZMP…
Nie. Nie spotkałem się z tym, ponieważ wiedzieli, że ja byłem w Wojsku Polskim, dostałem pełno odznaczeń i medali za udział w zdobyciu Berlina, to była moja tarcza ochronna. Na początku, pamiętam, mówiono, żeby się zalegalizować, że się było w Armii Krajowej. Nie poszedłem na to, inni koledzy [ujawnili się], to ich aresztowali później. Pamiętam, w Alei 3 Maja było biuro, tam się zgłaszali… Ja nie poszedłem… Ale właśnie to, że byłem na froncie, [miałem] pełno odznaczeń, z piętnaście medali dostałem…
Moim zdaniem Powstanie było potrzebne. Pamiętam kilka dni przed Powstaniem pojechałem na Grochów i tam słyszałem już strzały armatnie, wojsko się zbliżało. Ojej, wojsko się zbliża, a tutaj Niemcy się grupują w Warszawie. Jak Powstanie wybuchło, patrzeć, strzały ucichły na Grochowie, wojsko się wycofało. Powstanie było moim zdaniem konieczne, żeby się bić z Niemcami, tym bardziej, że Niemcy nas w czasie okupacji prześladowali i to zdrowo.
Tak się szczęśliwie złożyło, że z mojej najbliższej rodziny nie… Siostra przeżyła, brat przeżył…
Jak Niemcy wyrzucali nas z ulicy Górskiego, to dali na to sześć godzin czasu, a mieszkaliśmy na czwartym piętrze, to tak na łeb na szyję się wyprowadzaliśmy. Ojciec dostał zawału później. Lekarz był obok. Powiedział, że żołądek chory. Jak w sam raz tam był. Jako szczeniaki znaliśmy się z kolegami z ulicy, bo ulica Górskiego była ślepą ulicą, więc wszyscy na tej ulicy się znali. Ojciec [kolegi] był lekarzem. Poprosiłem tego lekarza, on przyszedł: „Za późno już, trzeba było mnie dzień wcześniej [wezwać]”, zastrzyk dał. Ojciec umarł w 1942 roku. Mama przeżyła Powstanie, do Pruszkowa się dostała. Pruszków przeżyła stamtąd ją wywieźli później. I później umarła w Poznaniu, bo do Poznania do córki (do mojej siostry) się wyprowadziła. Tam umarła jakieś dziesięć–piętnaście lat temu. Siostra moja umarła trzy lata temu.
Tak.
To był odruch, że trzeba było iść. Przecież moi koledzy poginęli w Powstaniu. Już nie znam nazwisk, ale pamiętam, że poginęli. [Zginął] przecież mój dowódca plutonu, ten, który był na Smulikowskiego. W pierwszych dniach jak Niemcy byli w Teatrze „Ateneum” po drugiej stronie ulicy, to był narożny dom, jak pocisk rąbnął… Tam drzwi były takie szklane… Myśmy barykady robili z worków z piaskiem pod ścianą [niezrozumiałe] tak, żeby to wyżej było, to trzeba było tak na poczekaniu robić, na początku nie mieliśmy [broni], tylko byliśmy jako siła robocza do budowania barykady.
Dokładnie, po drugiej stronie ulicy to myśmy byli. Później jak już trochę broni [było], to były walki. Miało się trochę broni, to się też oszczędzało, bo pocisków było bardzo mało.
Trzy pociski miałem i ten karabin. A było dobrze. W tej chwili ten balkon jest. Jak przejeżdżam i patrzę na ten balkon to balustrady, co były to [są] zamurowane. W tej balustradzie były [rowki] z materiału budowlanego, łatwo było na tym karabin położyć. I tak dobrze było, bo karabinu nie musiałem w rękach trzymać, tylko oparty [był] na balustradach. A pociski tłukły się jak nie wiem! Z mostu Kierbedzia na most Poniatowskiego bez przerwy tylko pociski fruwały. Ta ulica była tak pod ostrzałem, że nie można było nosa wytknąć zupełnie. No i teraz mam przyjemność jak przejeżdżam Wybrzeżem Kościuszkowskim, patrzę: „O, moja placówka jeszcze jest”.
Pierwsze piętro. Balkon jest. Wystaje jeden wielki balkon, bo tam jest w tej chwili Sąd Okręgowy Warszawa. A w środku jest pięknie urządzone, a przedtem inaczej było. Ale balkon został i dom został.
Powinno być, to było koniecznością. Tym bardziej, że inaczej się patrzyło w tym wieku. Chcieliśmy się bić z Niemcami, chcieliśmy mieć wolność, mieliśmy dość Niemców. Bez przerwy tylko łapanki nie łapanki. Mojego brata złapali do Niemiec, potem urwał się stamtąd. Myśmy jechali pociągiem do Mińska Mazowieckiego, coś kupić do jedzenia. W Mińsku Mazowieckim były kaszarnie czy coś takiego i przez dworzec wychodzimy a patrzeć jego już Niemcy złapali… Babka toboły miała, bańki z mlekiem, to pod jej bańkami krzyczałem: „Janek uciekaj!”. Jego wzięli na roboty do Niemiec. We Wrocławiu, w Breslau pracował. Później, jak wrócił, to Niemcy do naszego domu weszli i szukali… Powiedzieli, że tam ktoś… Stolarnia była na dole na Chłodnej jak mieszkałem i tam były składy amunicji. Zobaczyłem, że Niemcy idą, szybko w torbę wsadziłem kilka książek, bo to niby do szkoły lecę i schodzę po schodach. Patrzę Niemcy idą po schodach […] i na końcu policjant: „Dokąd?”. [Mówię:] „Przecież tamci mnie puścili”, wyskoczyłem na drugą stronę ulicy i czekałem. Patrzę tego wyprowadzili, tego wyprowadzili – brata nie. Niemcy później wyszli, wchodzę do domu, brat jest. „A gdzieś ty?”. „A na antresoli w kuchni schowałem się…”. On wlazł na antresolę, materacem się zakrył, bo te mieszkania były wysokie, po trzy i pół metra wysokości [miały], i stał tam. Niemiec wszedł, popatrzył, wylał zupę z garnka, bo siostra ugotowała zupę. Z doniczki wyjął kwiatek, bo to wielkie donice, poszukiwał broni. Zainteresowały tego oficera obrazy, bo siostra była malarką i pełno tam było aktów kobiecych wielkości prawie naturalnej, to leżało w przedpokoju pod ścianą. Niemiec obejrzał to, machną ręką, żeby dalej nie szukać a obrazy zaczął oglądać. Siostra pełno tych obrazów miała. Miała obrazy olejne na grubej tekturze malowane. Zainteresował się tym i przestał się interesować [szukaniem]. Nie mówiąc, że innych tyle było tych łapanek, że udało się jakoś wykręcić. Ja szczęście miałem.