Stanisław Bontemps „Boruta”
Stanisław Bontemps. Urodzony w 1925 roku w Sierakowie, powiat kutnowski.
- Proszę powiedzieć, jak pan pamięta czas wybuchu II wojny światowej.
II wojna światowa dla mnie zaczęła się w naszym majątku w Kutnowskim od zbombardowania koszar, które były jeszcze niedokończone, a już Niemcy wiedzieli i zbombardowali to o jakiejś trzeciej rano. Tak się zaczęła wojna. Najpierw myśleliśmy, że to ćwiczenia, ale prędko żeśmy się zorientowali, co jest. Całe działania właściwie byłem tuż przy froncie, bo najpierw walki były w Kutnowskim, potem nam kazali opuścić [dom], że stanowiska będą, i wywędrowaliśmy pod Sochaczew, gdzie zaczął się kocioł sochaczewski. Tak to trwało, po czym znów wróciliśmy i w tym naszym Sierakowie siedziałem do grudnia 1939 roku. Najpierw znaleźliśmy się w tworzącej się już Generalnej Guberni, a potem znów granica była przesunięta dalej na wschód do Żychlina i Kutnowskie znalazło się w tak zwanym nowym Reichu. Zostaliśmy tam bardzo szybko wysiedleni, a zresztą wróciłem do Warszawy ze względu na to, że obydwaj z bratem żeśmy chodzili do szkół w Warszawie, mieszkając u moich dziadków w Warszawie na ulicy Mazowieckiej.
- Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie.
Moja rodzina właściwie, tak jak już powiedziałem, miała nieduży majątek ziemski w Kutnowskim. Tam żeśmy się obydwaj z bratem urodzili i tak żeśmy trwali. Aż potem już po wojnie po powrocie [mieszkaliśmy] do parcelacji, bardzo krótko, ale już [potem] nie mieliśmy prawa tam przebywać.
- Czym zajmowali się pana rodzice?
Ojciec prowadził gospodarstwo, a poza tym zajmował się jeszcze [sprawami społecznymi]. Miał kontakt z towarzystwami rolniczymi. Mama nie pracowała, tylko nas wychowywała. Tak żeśmy do wojny [dotrwali]… Zresztą ojciec mój bardzo szybko [odszedł], bardzo szybko go żeśmy stracili, bo ojciec już w 1942 roku nie żył. Potem całą wojnę mieszkaliśmy już w Warszawie.
- Czyli do Warszawy przeniósł się pan z powodu nauki?
Tak jest, tak.
- Proszę opowiedzieć, jak wyglądało pana życie w Warszawie.
Życie w Warszawie… Jak żeśmy wrócili, [nawiązaliśmy] przede wszystkim kontakt z naszymi szkołami. Chodziłem do Gimnazjum i Liceum imienia Adama Mickiewicza. To było przed wojną IV państwowe gimnazjum i liceum, które bardzo szybko zaczęło działać po wrześniu i działało nie za bardzo długo, jak zaczęły się likwidować szkoły licealne. Potem nauka była najpierw na kompletach, potem Niemcy pozwolili na szkoły zawodowe, tak że były nawet do ósmej klasy szkół zawodowych, gdzie ósma klasa doprowadzała nas do przedwojennej małej matury. Okres od małej matury do matur, to już były nauki tylko na kompletach.
- Jak pamięta pan czas okupacyjnej Warszawy?
Czas okupacyjnej Warszawy… Przede wszystkim miasto, które było zniszczone w niewyobrażalny dla nas [sposób]. Brat w czasie działań wrześniowych był w Warszawie, ale ja byłem na wsi i dopiero ogrom zniszczenia widziałem na tym dużym mieście, jakim była Warszawa. Popalone domy, powybijane wszędzie szyby i tak dalej. Raj dla szklarzy aż do wyczerpania szyb. Ale życie musiało się w końcu ustabilizować, nawet na gruzach. Zajęcia to była szkoła, a już od 1940 roku byliśmy zorganizowani w służbach harcerskich. Już powstały „Szare Szeregi”, gdzie nasze przedwojenne drużyny harcerskie przekształciły się w te „szaroszeregowe” drużyny. W zupełnie innych strukturach to były, hufce, ale młodzież harcerska, tak jak nasza 3. Warszawska Drużyna Harcerska imienia księcia Poniatowskiego, [gdzie] właściwie prawie wszyscy chłopcy wstąpili do „Szarych Szeregów”. Zaczęła się służba okupacyjna tych czternasto-, piętnastolatków.
- Jak pan przystąpił do „Szarych Szeregów”? Kto pana zwerbował?
Normalnie przedwojenny zastępowy przyszedł, porozmawiał z nami i tak się zaczęło. [Potem] złożenie przyrzeczenia, właściwie to już przysięgi. W moim przypadku to trwało do przejścia Związku Walki Zbrojnej w Armię Krajową, gdzie nasza jednostka została oddelegowana do Rejonu II, to znaczy Żoliborza, Bielan jako cały, zorganizowany pluton już nawet z paroma podchorążymi, którzy Agrykolę skończyli jako podchorążówkę, którą prowadziło harcerstwo. Właściwie tak to się zaczęło, że ze służby harcerskiej przeszliśmy do obwodów żoliborskich pułkownika „Sadownika”, który potem w czasie Powstania był „Żywicielem” i stąd prawie całe żoliborskie [zgrupowania] nazywały się od imienia „Żywiciela”, pułkownika Niedzielskiego, a wszyscy dowódcy zgrupowań mieli pseudonimy na „ż”. Ale to już była historia powstaniowa. W 1942 roku zaczęło się normalne przeszkolenie wojskowe z normalnym podziałem strukturalnym, tak jak był schemat czy armia polska przedwojenna w układach od drużyn, plutonów do batalionów. Dużo [zajęć] teoretycznych, mniej praktycznych ze względów na możliwości przeszkolenia, przestrzelania, które się robiło z wielkimi (już nie mówię o narażeniach, bo to byłoby bez sensu) trudnościami zorganizowania, jak wypady do lasów chojnowskich czy do Puszczy Kampinoskiej na przestrzelanie.
Trafiłem do rodzimego plutonu 225 pluton, który oprócz szkolenia przechodził raz [walki]. W 1943 roku brał udział w akcji zbrojnej pod gettem w czasie powstania w getcie.
Byłem.
- Proszę opowiedzieć coś więcej.
To było za zezwoleniem pułkownika Niedzielskiego. To było ze względu na akcent pomocy dla getta, a z drugiej strony trochę po prostu przeszkolenie nas w przestrzelaniu. Myśmy na Bonifraterskiej rozwalili punkt esesmański, który był na zapleczu w kordonie otaczającym walczące getto. Tam został rozbity ten punkt, zastrzelonych trzech esesmanów. Wycofaliśmy się bez strat. Był straszny popłoch, bo Bonifraterska była zamknięta od placu Krasińskiego i naokoło ciągnęły się te wszystkie komunikacje [drogi] na Żoliborz, z przejściem na Żoliborz dopiero pod torami. Wtenczas jak komunikacja, furmanki, to jak się zaczęła strzelanina, to tam się zrobił popłoch. Tak że wycofanie było zupełnie bezbłędne i bez żadnych strat.
Druga [akcja] naszego oddziału, w której nie brałem udziału, to było zastrzelenie konfidenta, który współpracował z Niemcami – to przy placu Bankowym też na Elektoralnej. Myśmy nie byli oddziałem dywersyjnym, ale w ramach takich działań braliśmy w ten sposób udział.
- Czy brał pan udział w akcjach konspiracyjnych?
Nie. To znaczy potem jeszcze nasz pluton miał odbicie składu broni – zresztą dowódca naszego plutonu [podchorąży Wojciech Żaczkiewicz „Wojtek”] został ciężko ranny w tej akcji. Poza tym oprócz tych [działań] były ciągłe obserwacje ruchu kolumn niemieckich, przesuwanie, składanie informacji na temat, co się dzieje. Tak powoli dobiegaliśmy do czasu Powstania.
- Czy pan pracował w trakcie okupacji?
Tak. Pracowałem. Była już szkoła, ale po prostu żeby mieć dobre papiery, [zatrudniłem się] w [Państwowej] Wytwórni Papierów Wartościowych. To było bardzo dobre, bo łącznie z przepustką nocną, a to dużo dawało. Zresztą tam dobrze wiedzieli, kto jest kto. Dużo oficerów z Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych było jako członkowie, jako żołnierze Armii Krajowej. W 1943 roku skończyłem Szkołę Podchorążych Rezerwy imienia generała Sikorskiego [w stopniu Kaprala].
- Proszę opowiedzieć o codziennym życiu w okupowanej Warszawie.
Komplety. Doszliśmy do matur.
- Jak spędzał pan czas po szkole? Czy było jakieś życie towarzyskie?
Pod płaszczykiem
Fachschule były prowadzone normalne przedmioty. Myśmy na przykład mieli wykłady w Architekturze Warszawskiej na Koszykowej jako szkoła zawodowa. Tak żeśmy czekali, czekali wreszcie na coś, co ma nastąpić.
- Jakie były nastroje wśród Państwa przed Powstaniem? Spodziewaliście się wygranej?
Musieliśmy wierzyć. Niewierzący, nawet tak młody żołnierz, jest do niczego. Wierzylismy, absolutnie żeśmy wierzyli, że musi się nam to udać. Jak było, tak się stało.
- Jak pan pamięta początek Powstania?
Początek Powstania… Myśmy byli zgromadzeni na Żoliborzu na punktach wyjściowych.
Tak. Już 29 czy 30 lipca żeśmy byli rozlokowani. Tak że u nas na Żoliborzu się to wszystko zaczęło nie o godzinie siedemnastej, tylko o godzinie drugiej po południu. Z tym że wiele oddziałów nie doszło na wyznaczone [miejsca]. Ale w większej części na Żoliborzu żeśmy opanowali. Potem był wymarsz z Warszawy.
- Pierwszego sierpnia był pan na stanowisku. Gdzie to było?
Mieliśmy nacierać na szkołę na ulicy Gdańskiej. Właściwie z tego wszystkiego Niemcy się z tamtej szkoły wycofali. Tak że w godzinie uderzenia szkoła na Gdańskiej była pusta. Ale wtenczas zaczęły się już bitwy w samym mieście z poszczególnymi [grupami]. Niemcy wysłali patrole, nasze patrole chodziły. Najwięcej chyba walk było przy Cytadeli, ale to już nie był mój rejon. No i tak żeśmy [rozpoczęli].
- Czy pan brał udział w walkach na Żoliborzu?
Niestety 13 sierpnia… Potem mieliśmy wymarsz do Kampinosu i w Kampinosie już właściwie zostałem. Zostałem w Kampinosie i byłem w tych oddziałach puszczańskich aż do przejścia w Góry Świętokrzyskie.
- Jak wyglądało życie w Kampinosie? Wielu żołnierzy wyszło z Żoliborza.
Kampinos to się zrobiła trochę mała Rzeczpospolita w tym czasie. Absolutnie tam było opanowane do 30 września. Zaczęła się akcja niemiecka, oddziały się zaczęły wycofywać za Pilicę w Góry Świętokrzyskie i tak dalej.
- Mówił pan, że był pan ranny.
Tak. Byłem ranny 13 sierpnia [w wypadzie na oddziały niemieckie, zgrupowane w Zaborowie i Lesznie].
- Jeszcze w Warszawie czy już w Kampinosie?
Zostałem ranny w Kampinosie. Ale to na tyle [niegroźnie], że bardzo krótko byłem w szpitalu w Laskach i szybko dołączyłem z powrotem już do oddziałów, które były puszczańskie. Tak żeśmy [trwali] do wyjścia z Puszczy. Przejście z bitwą pod Jaktorowem.
- Trzynastego sierpnia wyszedł pan z Warszawy. Czy został pan ranny w walce?
Po prostu w nocy [13 sierpnia] dostałem postrzał w czaszkę. Bardzo się upierałem, żeby zostać, ale wzięto mnie [do szpitala] i byłem w szpitalu w Laskach w zakładzie ociemniałych. Dopiero potem stamtąd z powrotem dołączyłem już właściwie na wymarsz w Kielecczyznę.
- Jak wyglądał marsz? Dokąd Państwo szli?
Przez Jaktorów, gdzie zostaliśmy w pewnym sensie rozbici. Dopiero poszczególne oddziały już właściwie na własną rękę szły dalej.
- Co się z panem działo dalej? Doszedł pan w Góry Świętokrzyskie…
Tam żeśmy byli. Właściwie to było Opoczyńskie. Myśmy byli do grudnia. W grudniu, gdy się ruszyło, myśmy powrócili z paroma kolegami. Żeśmy się cofali aż w Sochaczewskie, gdzieśmy nawiązali kontakt, znając te wszystkie układy z tych czasów, gdzieśmy się spotkali z „leśnymi”. W Sochaczewskim żeśmy zapadli i podporządkowaliśmy się rejonowi sochaczewskiemu. Tak żeśmy byli do wkroczenia Sowietów.
- Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie w trakcie wojny i Powstania.
Mój brat był w Warszawie w 7. pułku ułanów, [dywizjon „Jeleń”]. Ich pierwszym [zadaniem] było zdobycie Szucha. Nie powiodło się. Potem te oddziały z ataku na Szucha wycofały się na Mokotów i tutaj były zorganizowane. Oni byli na Sadybie [23:06] Mokotowskiej. Brat tutaj był do końca sierpnia, gdzie został zasypany, kontuzjowany i potem oni wszyscy się wycofali przez Wilanów. Moje losy były z drugiej strony w ten sposób, że po tym wszystkim żeśmy się wycofali przez Jaktorów. To już były te późniejsze historie. Tak że przed samym wkroczeniem Sowietów osobiście byłem po powrocie z gór, z Kielecczyzny. Podporządkowałem się w okręgu sochaczewskim i tam żeśmy doczekali wejścia Armii Czerwonej.
Myśmy po powrocie siedzieli tam. Zresztą to było w majątku mojej rodziny i tam żeśmy byli zorganizowani. Potem, jak już Sowieci wkroczyli, to żeśmy się już za bardzo przestali wychylać. Tak żeśmy doczekali. Myśmy wtenczas tam się rozwiązali bez strat. Potem powróciliśmy do tego, co zostało w Warszawie.
- Jak pan pamięta Warszawę z tamtego czasu?
Myśmy przyszli do Warszawy. To był październik, listopad. Zamieszkaliśmy gdzieś na Dobrej, bo mój brat coś zorganizował. Właściwie muszę powiedzieć, że przystąpiliśmy… Powoli, ale zaczęliśmy sobie normować życie. To znaczy nawiązaliśmy kontakt z uczelniami, na których chcielibyśmy studiować. Brat mój nawiązał [kontakt] z wydziałem prawa, a ja [poszedłem] do Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, bo liczyłem, że kiedyś tam do siebie wrócimy. Co prawda tego nigdy już nie było, bo już była parcelacja. Ale skończyłem rolnictwo i w rolnictwie pracowałem. Jeszcze w dodatku specjalizowałem się w rybactwie, żeby było śmieszniej. W tej dziedzinie rybactwa przebywałem aż do momentu [nominacji na] profesora zwyczajnego. Brat skończył prawo. Tak żeśmy powrócili na łono warszawskie.
- Jak pamięta pan Warszawę po Powstaniu, po zakończeniu wojny?
Właściwie w większości gruzy. Ale potem krzepiąca szybka odbudowa, niezależna od zapatrywania politycznego.
- Czy brał pan udział w odbudowie?
W taki sposób, że jak na uczelni były jakieś roboty, braliśmy masowo udział w pomocy. Parokrotnie braliśmy czynny udział w odgruzowaniu, a potem jakieś [hasła typu]: „Cały naród buduje swoją stolicę”.
- Czy chciałby pan coś jeszcze dodać na temat Powstania albo pana przeżyć?
Wojna była niezależna od nas, ale uważam tak jak cała moja rodzina z bratem włącznie, wszyscy żeśmy się włączyli, wszyscy od najstarszych do najmłodszych, bo taki był po prostu obowiązek. To wszystko razem było okrutne. Straty – przede wszystkim narodowe. Potem powoli z jednej okupacji trafiliśmy… pod wielkie wpływy, już nie powiem drugiej okupacji. W końcu musieliśmy czuć, że jesteśmy tutaj, że jesteśmy Polakami i – na miłoć boską – zrobiliśmy wszystko, żeby tak [było], nie tylko przez walkę. Rozumieliśmy, że kiedyś ta walka się skończy i musimy zacząć inne życie. Tak chyba się stało. Z mojego środowiska większość jednak pokończyła wyższe uczelnie. Tak samo mój brat skończył, jak i ja. W końcu zostałem profesorem…
Warszawa, 9 maja 2011 roku
Rozmowę prowadziła Urszula Herbich