Nazywam się Romana Szyszko, z domu Budyta. Obecnie jestem emerytowaną aktorką.
Siedemnaście, bo zaczęłam w lutym i w lutym właśnie miałam skończyć siedemnaście, ostatniego lutego.
Mieszkałam Solec 11. Rodzonej matki już nie miałam, bo zmarła, kiedy miałam dwa lata. Ojciec był konduktorem, więc nie mógł się zwolnić już później, jak weszli Niemcy, tylko w dalszym ciągu był tym tramwajarzem, pracował na tramwajach. Był konduktorem. Macocha… Miałam brata młodszego o dwa lata. Jak wojna wybuchła, miałam jedenaście, on miał dziewięć i mieszkaliśmy wówczas ulica Solec 11.
Tak, chodziłam do szkoły. Cudowna szkoła powszechna, dyrektorem był Józef Wójcik, mieściła się Zagórna 9. Szkoła numer 29. Ale potem, na początku wojny, ta szkoła bardzo się podobała Niemcom, wyrzucili nas i przygarnęła nas wilanowska szkoła, na Wilanowskiej, gdzie potem był ten szpitalik, który Niemcy podpalili żywcem i kto mógł, to wyczołgał się z tego szpitalika. To w czasie okupacji. Później chodziłam do szkoły, tam w międzyczasie zagrałam Kopciuszka, a jakże…
Nie, nie, już w czasie okupacji, w siódmej klasie. I tak było, bardzo głodno było. Ale jeszcze wtedy nie tak głodno. Pod koniec mieliśmy bardzo głód, bo tata nie mógł nic dorobić, dohandlować czy co. Ja trochę trudniłam się, na Sadybę jeździłam po takie gilzy. I nie pamiętam, skąd miałam tytoń, robiłam papierosy i sprzedawałam je. Później ktoś mi doradził, że na guzikach lepiej można [zarobić], więc sprzedawałam nici, guziki, takie tam różne.
No, mówię o [okresie] w czasie okupacji, zanim mnie jeszcze aresztowali. Chodziłam do szkoły, a przecież nie dwadzieścia cztery godziny byłam w szkole, tylko…
Nie, miałam w pudełku i chodziłam po różnych ulicach, domach. Ale na wsi też mi to bardzo dobrze szło. Jak pojechałam na wieś i powiedziałam, no to stryjek mówi: „No, dziecko kochane, jak wy tam żyjecie? Z czego żyjecie?”. Ja mówię: „Ja to trochę handluję guzikami”. A stryjenka Wandzia, jego żona, mówi: „Och, to by u nas szło. Przecież u nas do najbliższego sklepu jest dwadzieścia kilometrów, do Grójca”. I zaczęłam po tych wsiach chodzić. Miałam guziki, igły. Później zorientowałam się, że tam dziewczynom [potrzebne są] takie grzebyki do podpinania we włosy, to to przywiozłam z Warszawy. Czasem ludzie nie mieli, [właściwie] przeważnie nie mieli pieniędzy, ale dostawałam mleko, czasem jajko, no i tak. Tak że na wsi to jakoś tam człowiek przebidował, a tu w Warszawie, no co, na czym… To chodziłam do tej powszechnej szkoły i tak było jako tako. Oczywiście tata należał, ale to nic się nie wiedziało. Ja wiedziałam, że gazetki są przechowywane w pace z węglem. Dopiero w czterdziestym drugim roku, w lipcu, jak kończyłam powszechniaka, był ten napad na nasz dom i… „Napad” – Niemcy przyszli i wygarnęli, najpierw stryjka z Kruczej, ze sklepu fotograficznego. Nie wiem, gdzie był ten sklep, ale tam był ich taki punkt i ktoś sypnął. Potem już każdego, kto wchodził do tego sklepu, aresztowali.
Tak, tak. Stryjek miał pseudonim „Teka”. Stryjek był straszliwie torturowany przez kilka miesięcy. 24 października dopiero przyszło zawiadomienie, że zmarł w szpitalu więziennym na Pawiaku na zapalenie płuc. Storturowany był strasznie. Rodzina zebrała się tam… Jakie tam jeszcze były pierścionki, obrączki, sprzedali, bo dotarł, nie wiem, kto tam to… Dotarł ktoś do osoby, która obiecywała i zdarzało się, że wykupili. No i my też staraliśmy się wykupić, tylko zwłoki. Ale dostaliśmy te zwłoki i dzięki temu stryjek ma grób na cmentarzu Bródnowskim.
Tak. Zdaje się, że właśnie… Z tym że w ogóle jeszcze nie wiedzieliśmy, że stryjek aresztowany. Bo stryjenka akurat pojechała na wieś przywieźć coś do jedzenia, tak że ona też nie wiedziała tam na wsi. I tu właśnie to aresztowanie. A u nas akurat zbieg okoliczności, że… I tu szczegółów nie podam, bo nie znam, bo ile razy po wojnie pytałam: „Tata, jak to było? Dlaczego oni wtedy do nas przyszli? Dlaczego Plesiewiczowa Staśka uratowała?”. Stasiek to najmłodszy brat taty, który też leciał na to spotkanie. Jakie były wtedy dozorczynie? Dozorczynią była Plesiewiczowa. Zobaczyła, że on idzie, a wiedziała, że u Budytów są już ci… Oni chodzili w takich czarnych płaszczach. Przyszli, ktoś z gestapo, więc ona za miotłę, przed bramą stała z tą miotłą, machała i jak szedł Stasiek i jeszcze ktoś tam, to ona dała znak, żeby uciekał. No i w ten sposób on ocalał. On od razu w ciuchcię i na wieś pojechał. Ale jeszcze nie wiedzieliśmy, że to jest… No i on pojechał i nie wiedział nawet, że tu właśnie Niemcy aresztowali wtedy tatę. Już był pan, właśnie ten… był ukochany wujek, bo nie miał dzieci, ale przyjaciel tatusia… Makowski, Jan Makowski, to jego też, i stryjek Paweł, który przypadkowo się znalazł. Ja mówię: „Tata, dlaczego stryjek Paweł był u nas? Przecież on mieszkał w Piastowie”. – „A, to przypadek, odwiedził mnie”. No tak, przypadek, tak akurat się wszyscy zeszli. I wtedy właśnie…
Wtedy ich wszystkich aresztowano i mnie. Ale tam było przyzwoicie, bez bicia, bez niczego. Owszem, zrobili rewizję…
Dziewczynką czternastoletnią, która przyjechała się fotografować. Zabrali też mnie.
I ja od razu byłam w takiej celi z paniami, ale żadnych nazwisk nie znam, nie wiem, kto tam był i czy one przeżyły. Natomiast następnego dnia chyba od razu jak zawieźli mnie na Szucha, na przesłuchanie… Taki łobuz mnie przesłuchiwał. Bardzo grzeczny, taki układny, blondynek. Tak grzecznie pytał, a ja, głupia, mu opowiadałam. A jakie… A co ja lubię? A że lubię śpiewać, że śpiewam w chórze. On taki był miły i tak później ciągle mnie pytał – zbieżność nazwisk – znów o panią Neumann, zupełnie inna, nie tę, z którą pracowałam. Na szczęście nic nie wiedziałam, bo bym na pewno wszystko wyśpiewała. Do bohaterów nie należę. I jeszcze ciągle o różne rzeczy pytał. „Ja nie wiem, nie wiem, nie wiem”. – „Nic nie wiesz. Wolałbym, żebyś sobie przypomniała i rozmawiała ze mną grzecznie. Bo jeżeli nie – otworzył drzwi z tego samego pokoju do drugiego – to tamci dwaj panowie porozmawiają z tobą”. A tam na krześle właśnie zwisał przesłuchiwany. Ale nie bili mnie, w ogóle ani razu nie dostałam nawet w łeb. I później co? Stamtąd znów przyjechałam tu. Te panie, wiem, że się strasznie trzęsły, oglądały mnie całą, bo ja taka byłam ogłupiała. Pytali mnie: „Co, bili?”. Nic nie umiałam [odpowiedzieć], nie tego. „A gdzie cię zawieźli?” W ogóle nie wiedziałam. I wiem tylko, że ten samochód… Ja oczywiście tam chodziłam, oglądałam, ale pani wie, że na Szucha w tym gestapo ani razu w muzeum nie byłam, nie oglądałam.
Na Pawiaku. Tylko na przesłuchanie zawieźli i z powrotem przywieźli.
I nie wiedziałam ciągle, co jest z tatusiem, co ze stryjkiem Pawłem. Później to się [wyjaśniło], to wiadomo: stryjka Pawła to przez jakiś czas trzymali, przesłuchiwali i wywieźli do obozu koncentracyjnego. On miał szczęście przez całe życie. Po drodze zwiał. Znów go złapali. Ale zanim zwiał, bo oni uciekli z pociągu z drugim takim i strzelali Niemcy. I to, co często się zdarza, w książkach się czyta: zastrzelili tamtego, ale stryjek Paweł wrócił później nocą. I podmienił dokumenty, zabrał jego dokumenty, bo bez… A tamten był no taki… To już nie były tak trefne dokumenty jak jego, że zebranie, że brał [udział w konspiracji], tylko tamten był z łapanki. Więc stryjek miał te dokumenty i zwiał, ale znów go złapali. Wywieźli go na jakieś roboty, później w jakiejś fabryce był. I przeżył, stryjek Paweł przeżył. Tak że tylko stryjek Stefan… No i stryjek Stefan i wujek Makowski, i wujek Janek Zgódka, ten z Mauthausen, zginął. Tata mój przeżył i ja. Tylko ja byłam strasznie… Pani Wieczorkowa, jak wypuścili mnie, przyszłam do domu…
Przesłuchania miałam dwa, więc ja nie wiem, chyba po trzech dniach od razu. Ale mówię, ani nie byłam bita, ani nic, tylko ta zołza, która… Panie mówiły, że ona albo ktoś z jej rodziny prowadzi perukarnię, bo ona właśnie niektórym strzyże włosy, a niektórym nie.
Nie, mnie nie ostrzygła do gołej skóry, tylko tak nierówno, takie powycinała [fragmenty], tak że musiałam taką chuścinę nosić na głowie. Aha, więc wtedy jak mnie wypuścili, ja w ogóle nie wiedziałam, jak trafić do domu. Po pierwsze: nie wiedziałam, że jestem na tym Pawiaku, nie wiedziałam, gdzie to jest. Wiem, że blisko były mury getta. Boże kochany! W którą stronę ja mam do tego domu? Ale dostałam od nich zaświadczenie, że jestem więzień wypuszczony, no bo tak to by mi… Już zbliżała się godzina policyjna. Ja tu nie wiem, tak łażę po tych, taka… Podeszła do mnie jakaś pani, bo myślała, że może dziecko żydowskie. Poza tym bardziej że miałam te włosy takie nie wiadomo… Aha, i jeszcze nosiłam wtedy okulary w drucianych oprawkach, więc mogłam być do Żydóweczki trochę podobna. Czarne włosy, nie czarne, ale bardzo ciemne. I tak łaziłam po tym…
Chciała mi jakoś pomóc: „Co ty, dziecko, tu robisz? Czego szukasz? Nie plącz się, bo zaraz godzina policyjna będzie”. Ja mówię: „Ja chciałam do domu, ale zapomniałam jak”. – „A adresu nie pamiętasz?” – „Pamiętam, nad Wisłą, Solec”. – „No, to już jest coś. Solec”. Nie wiedziałam numeru. Ona z kimś tam drugim zaprowadzili mnie czy zawieźli do domu, tam do tego domu. Już jak byłam tam, zobaczyłam „okręciak”, mówię: „Och, to ja tu w pobliżu mieszkam, w tamtą stronę”. Zaprowadzili mnie do domu. I pani sąsiadka, Wieczorkowa, która czekała, już ręce załamywali, nie wiedząc, co się dzieje, i ona mnie od razu zawiozła na wieś. Bo ja nawet nie wiedziałam, jak na tę wieś [dojechać], taka byłam ogłupiała jakaś.
Jedzenia to w ogóle nie pamiętam. Coś podsuwali pod te… [Pamiętam] hurgot taki, w drzwiach był ten, ten, taki hurgot, no i że załatwiałyśmy się do wspólnego takiego, coś w rodzaju wiadra czy coś takiego, nie ubikacja, nie klozet normalny, tylko coś tam takiego. Te panie, jak wracały z przesłuchania, to jedna była strasznie bita, [to] te inne od razu organizowały pomoc, zajmowały się nią, obmywały, tam co tylko można było… Ale zaraz, a dlaczego strażnikiem była czasem kobieta, a czasem mężczyzna? Tak że oni widocznie byli różni. Więc te panie były… Dlatego się tak martwiły, że mnie też będą tak… Te panie były… w strasznym stanie wracały po przesłuchaniu. To znaczy ja… No trzy, trzy panie takie widziałam, wracające z przesłuchania, to w strasznym były stanie. I jedna na przykład miała palce wszystkie połamane, bo okazało się, że… Ona powiedziała, że gra na pianinie czy coś, no to jej te palce połamali. I później takie… Ale co myśmy tam miały w tych miskach, coś takiego wodnistego… Aaa i chleb, kawałek chleba było też. Z tym że ten chleb był wrzucony tak dla wszystkich, no i tak trzeba było sobie ułamać po kawałku. I tam te panie były zupełnie inne niż te, które zaraz po wojnie… One tak jedna drugiej pomagały. I to jedzenie, to tak: „A zjedz, zjedz jeszcze trochę. Trudno, musisz”. Tak, to była wodnista jakaś zupka.
One były takie serdeczne, takie dobre dla siebie były, nie były obce dla siebie.
Nie. Te, z którymi się człowiek spotykał… To znaczy po wojnie to były różne, byli tacy i tacy. Byli wspaniali na przykład ludzie, no chociażby już w naszym domu, już jak ten dom zaczął istnieć, posprowadzali się tam… Jedna ulica… Przy Czerniakowskiej 205 się zaczepiliśmy, to mnie ten pokój znaleźli. Jedna strona, Czerniakowska miała zwartą taką zabudowę, żadnych prześwitów i nie ma w ogóle… Park powstał tam, z tamtej strony i tu te stare domy też. Nic, nic nie ma. I były straszne zwały gruzu. Zresztą teraz w tym parku też prawie że do pomnika Sapera chodzi się po cegłach. To są cegły z tamtych domów. Były te gruzy i wie pani, za każdym razem jak człowiek… Ale to już później, już jak chodziłam do szkoły, to były łopaty i nikt nas nie przynaglał. Braliśmy te łopaty i żeby jak najwięcej tych gruzów przygotować, bo rano przyjadą ciężarówki, będą zabierały. Nikt nas nie namawiał do tej pracy, po prostu robiło się. Albo ten pan, który ten prąd, Boże… Robotnicy dzień i noc pracowali w tej elektrowni bez pieniędzy, żebyśmy na Wigilię mieli światło. Czterdziesty piąty rok, Wigilia.
Nie. Na wsi byłam [prośba o nazwę miejscowości – red.], nie u stryjka Tadka, tylko mnie do kogoś obcego dali, że mogą przyjść Niemcy, bo Niemcy poprzez dzieci tam mogli coś załatwiać. I ja byłam… Natomiast brat normalnie, ten czternastolatek, on był u stryjka Tadka przez cały czas. Nie wiem, nie bał się czy co? Mnie gdzieś tam właśnie… Z początku był, bo stryjek bardzo czuwał, jedzenie dla nich dawał, ale potem jak nic się nie działo, to mnie zabrali z powrotem. Ale tam jednak u tych obcych ludzi byłam. Już zimno było, brukiew mi kazali wyrywać, to był październik już jednak, a lipiec [jak przyjechałam], to jednak kilka miesięcy tam byłam. Ale później te zimowe miesiące, listopad, grudzień, styczeń, jeszcze ciągle byłam tam.
Tak. Ojciec przesłał wiadomość, że jest w domu, już pracuje na… No, im byli pracownicy potrzebni… To chyba też ta pani Wieczorkowa, sąsiadka, zawiadomiła, żeby przyjechać. I ja nie chciałam, ja nie chciałam do Warszawy przyjść. Wiedziałam, że szkoła, że to, że owo i nie chciałam do tej Warszawy przyjść. Ale potem jednak jakoś się otrząsnęłam. Włosy mi bardzo szybko rosły. Już miałam takie właśnie włoski, no i przyjechałam do tej Warszawy. Już koleżanki, koledzy. A jak to było, że ja zaczęłam chodzić? Aha, zaczęłam chodzić do tej handlówki, a jednocześnie na komplety, na ulicę Jasną 6. Były komplety, pan Dargiel prowadził, który potem był dyrektorem teatru Baj. To było tajne, nie wolno było oficjalnie. I tam zachłysnęłam się poezją, dramaturgią.
Tak. Z tym że ta młodzież była starsza ode mnie. To było różnie. Kto chciał, to przychodził. Przecież nas nikt tam nie zapisywał. Była raz taka historia, że w fartuszkach te książki wynosiłyśmy, uciekałyśmy, że łapanka. Ale nic się wtedy nie stało. I tam chodziłam, już w ogóle odżyłam, to już było jednak inne życie, już te koleżanki były starsze ode mnie, koledzy już byli. Z nikim nie miałam kontaktu z tamtej mojej klasy, bo przecież skończyła się powszechna i się wszystko to rozleciało. Gdzie ja do tej handlówki chodziłam, to nie wiem, ale wiem, jakie były przedmioty. Reklama dla mnie było najgorsze, bo ja nie umiem rysować. A syn, słynny rysownik. Tam było towaroznawstwo, ta reklama, język niemiecki. Dobra byłam w nim. I tak tam do Powstania, w niczym nie brałam… Ale tatuś naiwniak, myślał, że my z bratem nie wiemy, gdzie chowa gazetki. A jednak te gazetki jeszcze czasem się gdzieś tam… No ale mówił, że nie.
Nie. Tylko raz byłam taką… […] Sprawa gazetek, to było przed aresztowaniem, bo jeszcze chodziłam przecież do powszechniaka i warkocze miałam, no to było przed aresztowaniem. Że kiedyś nawet na taką małą bohaterkę wyszłam, bo wpadł do naszego… Dlatego że na rogu Mącznej zastrzelili folksdojcza i wyciągali z domów, robili rewizję i do nas też wpadli. Ponieważ to było podwórko studnia i jak oni szli, to słychać jednak było to, [więc] pobudziliśmy się, ale tata spał. Bo my, jak na ówczesne czasy, mieliśmy dobre mieszkanie, bo pokój z kuchnią, a ludzie mieli pojedyncze. Tata spał w pokoju, a ja w kuchni. I ja pierwsza usłyszałam, a tatuś nie słyszał. Tatuś miał dopiero później tę ranną zmianę. O której miał tam wstać? O trzeciej. I ja zobaczyłam że oni idą i wchodzą również na nasze piętro, do naszego korytarza. I ja wiedziałam… Skoczyłam do tej paki z węglem, no oczywiście są gazetki, tatuś myślał, że nie wiemy. Ja prędko… A wie pani, wieczorem zawsze sobie szykowałam drzazgi, podpałkę, że zanim tata wyjdzie, żeby się tej gorącej kawy czy tam herbaty napił. Ja już miałam te drzazgi naszykowane, jak oni wpadli, to ja te gazetki pod drzazgi, podpaliłam i przez drzwi gadam z nim: „Już otwieram, pani Plesiewiczowa, już otwieram. Chwileczkę, tylko założę majtki od piżamy”. I tu już artystka wyszła ze mnie, no ale już przed tym Kopciuszka grałam przecież. Otworzyłam im, oni wpadają, oczywiście wchodzą od razu do pokoju. Mój tata wstaje, obłęd w oczach i jak ten głupi patrzy ciągle na te pakę z węglem. No myślałam, że mnie szlag trafi! Ja mówię: „Tatusiu, już ci – chcę mu jakoś dać do zrozumienia – tatusiu, już ci kawkę gotuję, bo już miałam podpałkę przygotowaną, gazety”… I nic się nie skapował w ogóle, ale na szczęście nie… bo nie prowadził [rozmowy]. A oni oczywiście szukali w tej pace. A jak oni w tej pace szukali, to myślałam, że tata zemdleje, zrobił się taki biały na twarzy. Śmiać mi się chciało, no bo to śmieszne, nie? Ja gazetkami podpaliłam, a tatuś tak się trząsł. Ale wie pani, wtedy jeszcze człowiek jakiś był odważniejszy i miał poczucie humoru, a po Pawiaku ja się zrobiłam… Zupełnie inna się zrobiłam po tym… Strasznie już taka dorosła i co innego mi się…
Bardzo krótko byłam. No ale przecież krótko, ale tragedia nas dotknęła. Śmierć stryjka Stefana. O innych w ogóle nie wiemy, co się dzieje. Śmierć stryjka Stefana.
[…] Właśnie. Dlaczego byliśmy… Dlaczego pościel mieliśmy? Dlatego że tata… Wcześniej koniec roku jest… Powstanie, koniec roku [szkolnego]… Wtedy to chodzenie do szkoły już było takie trochę kulawe. Aha, nie wiem, dlaczego ta handlówka nie była codziennie, tylko cztery razy w tygodniu była, tak że ja miałam sporo czasu na handlowanie i na Jasną. No ta Jasna to był oddech. To byli inni ludzie, inne rzeczy się czytało, to właśnie, czego nie wolno, poezję. I tam się zachłysnęłam niektórymi modlitwami na przykład. […] I jest już czterdziesty czwarty, już gotuje się przez cały czas. Przez cały czas są jakieś… Pamiętam tych harcerzy. Ale to wcześniej było… O tym Koperniku pamiętam. Jak mnie tata pilnował, żebym nie poszła nigdzie. Ale tak, jest zbliża się koniec roku. I tata mówi: „Teraz pojedziecie…”. I Julcia, macocha. „Julciu, pojedziesz z dzieciakami i pościel trzeba wziąć”. Dlaczego pościel? Przecież lato, zresztą piękne lato. Tatuś mówi: „Nie wiadomo, ile tam posiedzicie, bo już się… Ja muszę zostać”. Aha, bo jeszcze tata brał udział na dachu… To było zorganizowane jakoś, to gaszenie pożarów…
Nie, tata w tym brał udział. Ciągle na tym dachu pilnował, jak bomby leciały [w czasie okupacji], pociski, to oni tam zmieniali się, pilnowali, żeby piach zawsze był, żeby woda, pilnowali, żeby koniecznie zejść do piwnicy, takie tam różne. No i tak. Tata został, a matka nas… I ciepłe rzeczy miała dowieźć. Ale pościel wzięła, ta pościel nas ratowała, bo to była pierzyna, pierzyna i tam jakieś poduszki. I to wszystko zawieźliśmy wtedy tam, na wieś.
Autobusem, bo był autobus do Broniszewa, a z Broniszewa trzy kilometry, to stryjek furą przyjechał po nas i tę pościel wieźliśmy. Potem matka pojechała do Warszawy, bo mówi: „Trzeba ciepłe rzeczy przywieźć”, no bo przecież my mamy tylko sandałki, ja tam jakieś dwie letnie sukieneczki, jeden sweterek i to było wszystko. Przyjechała z ciepłymi rzeczami. I właśnie jak to macochy: Owszem, dobra była, nigdy nas nie biła, jedliśmy, a jakże. Ale jakie ciepłe rzeczy przywiozła? Swoje futro, swoje swetry, swoje kalosze, ciepłe buty, wszystko – ani jednego sweterka, ani paletka dla brata, nic. I jeszcze posrebrzane sztućce, notabene tamtej matki, bo dostała na prezent ślubny. Tak że ja mam sztućce raptem ładne. Tak że ona żadnych… Dlatego na zimę zostałam bez żadnych rzeczy, bez butów. Dlatego miałam te kalosze, tam wszystko było już podarowane z obcasem i tak dalej. Tam na wsi było już bardzo głodno. Aha, a tata został tu, no i nie mógł się na razie wydostać, musiał tam… Tata do nas „doszlusował”, chory strasznie. Powstanie było 1 sierpnia, to tata gdzieś dopiero na początku października, a może już jak się skończyło, [dotarł] do nas.
Jak tata wychodził, to jeszcze domy były, jeszcze nawet nasz dom był. A potem dopiero Niemcy wszystko burzyli, bo przecież Hitler powiedział, że nic nie ma zostać, kamień na kamieniu. Bo normalnie były domy, były… No tatuś mówił, cała ulica Czerniakowska stała jeszcze. Owszem, Wioślarska i Solec były zniszczone, tam nad Wisłą, ale nasz dom, Solec 11, tu bliżej Łazienkowskiej stał, czteropiętrowy, i te inne domy. A dopiero jak przyszliśmy, to w ogóle nic nie było. To był szok, jak ja wtedy przyszłam. Nie wiem, jak tata to przeżył, ale jak ja szłam z tymi kartoflami od Grójeckiej i patrzyłam: „Boże kochany, wszystko tu poniszczone, jak tu…”. No i tu jak przyszłam… A ten Stasiek, którego Plesiewiczowa uratowała, sprytny chłopak, wcześniej był i zajął sobie mieszkanie na Cecylii Śniegockiej, to znaczy pokój, bo mieszkanie to przecież… No niestety, najgorsze nam się trafiło, bo przechodni. Ale dobrze, że w ogóle coś było.
Tak, tak. Ale wie pani, to strasznie jakoś szybko poszło. Bo my w lutym byliśmy, już nic wolnego nie można było znaleźć. Zresztą i tak gdybyśmy nawet [znaleźli] wolne, to i tak przecież byliby dokwaterowani inni później. Strasznie trudno… Walka była o nakaz kwaterunkowy. A ja dzięki pracy w ekshumacji… Co prawda dwie noce na tej Karowej stałam w kolejce po ten nakaz, ale dostałam. Nakaz kwaterunkowy. I dlatego nakaz kwaterunkowy był ciągle na Romana Budyta.
Tak, tak. W którym zresztą mieszkałam aż do siedemdziesiątego roku, bo ciągle mi obiecywali… Ten teatr… Ja byłam w teatrze objazdowym, to zatrzymywali mnie. Jak tu [teatr] Syrena walczyła o mnie, to: „Nie, nie, bo u nas dostaniesz mieszkanie”. Guzik prawda, nie dostałam. Żeby nie Kurtycz, to bym nawet tego spółdzielczego sobie nie kupiła. A Kurtycz mnie na to spółdzielcze namówił i teraz mieszkam w tym spółdzielczym. […]
A właśnie. To Zygmuś Skoczek. […] Pod tym jedenastym jak mieszkaliśmy, mieliśmy taką… Dawniej w ogóle sąsiedzi inaczej żyli ze sobą. Wszyscy się znali, wszyscy sobie jakoś pomagali, mówili, gdzie można… nikt nikogo nie sypnął. Na przykład u państwa Nawrockich przechowywała się Żydóweczka. Wszyscy wiedzieli, nikt nie sypnął. Tak że ci ludzie to różni byli jednak. Byli tacy i byli tacy. I my się bardzo przyjaźniliśmy z takimi państwem Skoczków. Te wieczory kolęd w naszym mieszkaniu, no bo tata grał na mandolinie, Kazik na czymś, zanim aresztowali… Przychodzili, to Boże kochany, cała kamienica prosiła: „Otwórzcie chociaż te drzwi od korytarzyka, bo my tam słuchamy tego”. Bo Skoczkowie pięknie śpiewali. Tam była rodzina: mama, tata, [czyli] pan Stefan i pani Bronia, i dwóch chłopaków, Józef i Zygmuś. Zygmuś był młodszy o rok ode mnie… Marysia wyszła za mąż. To zawsze śpiewaliśmy razem. Bardzo się… To już nie przyjaźń, a prawie kochanie było. Wszyscy się bardzo przyjaźnili.
I teraz ten Zygmunt… Jak ja przyszłam tu do tej Warszawy, no mówię, prawda, że przecież już tam jak jechaliśmy tą Filtrową, już mówili ludzie, że… Bo tam co gruzy, to karteczki w tych gruzach. I że trzeba iść, myślę sobie, do naszego domu starego… Zresztą Stasiek mi to podpowiedział, ten najmłodszy brat taty. Poszłam tam na ten Solec 11. Oczywiście nie można było się zorientować, który dom był Solec 11, bo to był taki wał i gruzy z gruzami się łączyły, i nie wiadomo. No ale… I tak się kręcę, widzę, że już karteczki różne są. Na niektórych jest: min niet, to wiem, że tam można wchodzić, a tam gdzie nie ma napisu, to nie wolno. I tak właśnie idę, mniej więcej tu, gdzie mógł być jedenasty. Kręcę się, patrzę, Zygmunt Skoczek. On właśnie szuka, bo on jakieś karteczki też wsadzał. No i radość straszna. Już to w ogóle, że żyje. No i okazuje się, że i rodzice żyją, i brat żyje. No to jak to w takich… „A jak żeście przeżyli Powstanie? Gdzieście byli?” i tak dalej. No i… a co u nas? Ja mówię: „Ale powiedz mi, z czego ty żyjesz, bo ja na razie żyję tym chlebem i kartoflami, które sobie ze wsi przywiozłam. Ale co będzie dalej?”. A ten gówniarz mi mówi: „Ja to mam pracę. Ja pracuję w wydziale zdrowia, jestem protokolantem”. Ja mówię: „O matko! Urzędnikiem jesteś?”. – „No tak. Przecież wiesz, zawsze ładnie pisałem”. Protokolant. No ale tak gadamy, ja taka zmartwiona jestem, co to będzie. „A ile ci płacą?” – „Nie no, płacić to nie płacą, bo jeszcze nie ma pieniędzy, ale dają spirytus, to ten spirytus można zanieść do ruskich i dostaje się tuszonkę” – czyli konserwę i chleb. I ja go tak błagam, mówię: „Słuchaj, popytaj tam, może jakąś woźną by chcieli, może jakąś sprzątaczkę czy co”. On mówi: „Wiesz co? No to chodź ze mną jutro”. I po drodze mi opowiada, mówi: „Wiesz co, Hela – bo ja w domu byłam Helenka, drugie imię – ten protokolant, to tak ja ci nie wszystko powiedziałem. Ja piszę protokoły, ale po prostu, no sama rozumiesz, zanim zaczną wywozić gruz…”. Ja mówię… Bo myślałam, że może przy gruzach jakichś pracuje. On mówi: „Nie no, słuchaj, przecież najpierw to trzeba trupy ubezpieczyć, bo się zrobi ciepło”. Ja mówię: „O matko! I tych – ja mówię – stary, nie, do trupów to bym się nie nadawała, bo ja się strasznie boję zmarłych”. On mówi: „Słuchaj, to, co człowiek znajduje, to nie ma nic wspólnego z normalnym zmarłym. Nie myśl, że to jest taki zmarły, jak pani Czerwińska umarła”. No i dopiero powiedział mi… Mówi: „No możesz iść, bardzo potrzebują protokolantów, ale zastanów się, czy wytrzymasz to. Bo to różnie tam jest”. Już puścił farbę. Ale poszłam tam, no i te panie urzędniczki, to ministerstwo takie jak ćwierć tej… nie ministerstwo, a wydział kultury, Bagatela 10, pierwsze piętro. Bo na innych piętrach coś tam innego było, a ten wydział zdrowia to było pierwsze piętro, Bagatela 10. I dlatego potem przed domem Bagatela, jeżeli pani oglądała serial „Dom”, to nawet była tam taka scena: Jest długa ławka – i te ławki to pamiętam, takie zwykłe, zbite – i na tych ławkach wykładane te rzeczy, które myśmy znajdowali przy zmarłych. Bo czasem było coś właśnie jak ta moja… kawałek spódnicy w kratę, jak ta kartka z kalendarzyka, jeden pantofel. I to wszystko trzeba było wystawiać, a przede wszystkim opisywać, gdzie to się znalazło, jak najdokładniej, nawet że w pobliżu takiego i takiego drzewa wysokiego albo… Ja to miałam o tyle ułatwione tam, jak miałam tam ten teren Obozowa, księcia Janusza – najczęściej to były zwłoki w jakichś ogródkach, na polach. Gorzej było tu już bliżej na Wolskiej, Działdowskiej, bo to były domy, bo to były już te cuchnące trupy, a tam to było zamarznięte.
Nie, to tu, gdzie były domy, był. Natomiast tam gdzie były te zamarznięte, jak na przykład… No, mówią mi: „A tam na polu to idź sobie tam, poszukaj, bo tam na polu… jak tam właśnie, co tymi gałęziami przykryliśmy”. Ja mówię: „No to tu nie mogliście państwo, jak przyszliście, zakopać?”. – „A nie, to już była gruda”. Bo już było zamarznięte, jak myśmy przyszli. Ale to właśnie takie te drastyczne historie […] „No – mówi – przykryliśmy, bo to…”
Nie, zawsze z panią Neumann, bo łopaciarze to dopiero przychodzili, jak my te raporty tam zanosiłyśmy, to oni na podstawie tych raportów przychodzili, zgarniali i robili wspólną mogiłę. Chyba że można było ustalić jakieś… A jak był grobek prowizoryczny, ale grobek, pochowane te zwłoki, to nie, to tego na razie nie ruszaliśmy. Najpilniejsze było to, co na wierzchu, no bo przyjdzie słońce, pogoda…
Więc tak: właśnie ta pani Neumann, według mnie starsza pani, ale miała tak około czterdziestu albo mniej. Tylko wie pani, chustka… Notabene sędzia przed wojną, skończyła właśnie studia. To nie tylko takie „wypłosze” jak ja pracowały, tylko właśnie pani… Łopaciarze to inna była [grupa], bo oni, no…
Tak, miałam przydzieloną… Moim konkretnym terenem była tak: Obozowa od początku, czyli od Młynarskiej, do końca Obozowa, Górczewska i wszystkie uliczki między Obozową a Górczewską. Domy, tam dużo było zwalonych. Ale na przykład ulica Obozowa: po jednej stronie, po stronie południowej zwalona, gruzy, zburzone domy, po prawej śliczne, wypielęgnowane dwupiętrowe domeczki. Przypuszczam, że może te domki były w czasie okupacji zajęte przez Niemców. Bo to, okazuje się, było osiedle WSM. Ale o tym to się dowiedziałam teraz, jak rozmawiałam z… Bo ta Faustyna Toeplitz, która napisała do was list, bo przez cały czas ją to wkurzało, bo jej ojczym, lekarz, mówił: „Nie no, ja tego nie puszczę, ja muszę to rozdmuchać”, jak się dowiedział, gdzie ja pracuję. I od słowa do słowa, jak ja mówię Faustynie, mówię: „To jeszcze twojej mamie…”, bo jej mama, aktorka to właśnie była moją przyjaciółką, dlatego ja jestem dla niej ciocia. Barbara Modelska. I ja mówię: „Słuchaj, tam były te małe domki…”. A ona mówi: „Ciociu, no to właśnie te domki dziadek mojego taty wybudował”. Bo to było WSM, powstały dzięki Toeplitzowi (nie pamiętam imienia), czyli jej pradziadkowi. I ona mówi… I to rzeczywiście były podobno, jak na ówczesne czasy, takie nowoczesne domki, z własną ubikacją, łazienką, co było ogromnym luksusem. To było WSM. I te domki były całe.
Nie, w ogródku jednym tylko, ale w tych domkach nie. Przeleciałam i wszystko w porządku. Natomiast po tej lewej stronie, czyli po południowej… Aha, a za ulicą Obozową w kierunku północnym, tu są te ładne domki, a tam była ulica Bolecha. Ja myślałam, że ona nie istnieje. Istnieje. Ulica Bolecha. To na tej Bolecha miałam… Bo ja ją dokładnie pamiętam. Nie pamiętam szczegółów tych, które znalazłam, ale wiem, że też jakieś drastyczne były. I tam były znów… I tu, po tej lewej stronie… Skoro tyle dni tam się przychodziło, to jednak była tam jakaś robota. Ale im bliżej ulicy Wolskiej, te boczne uliczki, na przykład Elekcyjna, ona… ten kawałek, co się nazywa nie Elekcyjna, ale inaczej… Ale pani Neumann, wszyscy mówiliśmy na nią Elekcyjna. Deotymy, teraz się nazywa Deotymy, a może zawsze się nazywała, ale my Elekcyjna mówiłyśmy, bo tam dalej to jest Elekcyjna. I na tej Elekcyjnej to już miałam dużo.
A nie, to się… Nie, nie znajdowałam. Szukało się jakiegoś żywego [człowieka]. Wszędzie już mieszkali ludzie, już widać było tam jakieś wstawione stare drzwi, jakieś światełko miga, karbidówka śmierdzi. Jak się znalazło takiego, to się właśnie pytało: „Proszę pani, proszę pana, czy na tym terenie wie pani może coś o prowizorycznym grobku? Czy są jakieś…”. – „A są, pani! Grobek to też jest, ale przede wszystkim to niepochowane są tam”. I mówiła gdzie. Albo jak jakaś uprzejma osoba zaprowadziła, gdzie to tam było. Ale na ogół z panią Neumannową… Ale my się chyba rozdzieliłyśmy, żeby więcej zrobić po prostu.
Tak. I musiałam ten raport, który miałam, tam były różne pozycje, wypełnić to. Pierwsza [pozycja] to była płeć, żeby ustalić przede wszystkim płeć. Pierwsza to miejsce, jak najdokładniej opisać, gdzie to, że tam tyle i tyle metrów od budynku takiego i takiego, zwalonego, a tam na prawo to jest wysokie drzewo, a tam tego… A ulica księcia Janusza to raptem jakoś tak skręcała, a tam dalej był… właśnie jakieś pola. Teraz to, zdaje się, park jest i lasek, i [był] nierozminowany, nie wolno było wchodzić. To już wiedziałam, że tam nie, ale tu na brzegu to było tak i tak, tu leżały zwłoki pod lasem, niepochowane. To dla mnie wtedy nie było to straszne, bo to był luty, zamarznięte albo przysypane śniegiem, to musiałam trochę jednak rozgarniać, żeby się zorientować, co to, kto to. Trochę ludzie powiedzieli, co to było, co tam pod tym śniegiem jest.
Ale najgorsze było… Bo właśnie dużo miałam takich [miejsc]: pole, jakieś podwórko, jakiś ogródek. Wszędzie tam [były] pola, teraz ulice są wszędzie. Ale najgorsze były już te uliczki po lewej stronie Obozowej, czyli po południowej stronie ulicy Obozowej, bo tu już były właśnie zwalone domy, te na rogu dzisiejszej Deotymy… Tam teraz, bo ja jeździłam zobaczyć, to stoi duży ładny dom, z jakimś domem kultury. Wtedy to było zwalone wszystko. Bo to nie dość że zburzone, jeszcze podpalane czy odwrotnie było, nie wiem. Było i palone, i burzone. I im bliżej uliczka ciągnęła się Górczewskiej i za Górczewską do Wolskiej, tym więcej było. I tam to już było… Na ogół to było właśnie bardzo przykre, bo zamarznięte było to, co było na zewnątrz. Ale wszędzie tu były gruzy i mówili ludzie, że tu no to tak: w gruzach oczywiście nie mogłam tego rozgrzebać, tylko mówiło się to, co ludzie mówili. Że w tych gruzach to leży… No i tam sobie podpowiadali: „A wiesz, a tam taka i taka z dziećmi jeszcze leży i ten…”. „Pani, nie wiem więcej, my to wiemy o pięciu, co na pewno przysypani”. Tak że to wszystko się pisało, że na podstawie tego, co powiedział pan taki i taki, nazwisko, imię, zamieszkały tu i tu. Natomiast właśnie tu ta Działdowska, już nie Górczewska, tylko od Górczewskiej do Wolskiej… Na Wolskiej miałam mało, bo to był inny rejon, tylko ja musiałam komuś pomagać. To tam było straszne. Tam były właśnie te drastyczne, to, co pani mówiłam…
Dobrze. Na przykład: Dom (zupełnie nie wiem, dlaczego jest tak) zwalony cały, nie ma domu, zwalony jest do fundamentów, do piwnic. I do tej piwnicy można normalnie z ulicy zaglądać. Ale tam kawałek, a tam dalej znów jakieś gruzy, przysłonięte to jakimiś deskami i ludzie mi mówią: „No właśnie, tym się zajmijcie, bo tu smród straszny, to tu musi…” Ja mówię: „Ale którędy się wchodzi? Schody?”. – „Nie ma schodów. Tylko tym okienkiem możesz wejść”. – „No jak tu wejść tym okienkiem?” – „No…”, mówi. Pomogli mi taką deskę przyciągnąć. Tę deskę wstawiłam, no i tam to byłam z panią Neumannową, bo się bałam sama. Mówię: „Niech pani idzie ze mną tam”. I pani Neumannowa wstała… Ona była i grubsza, i… więc ona nie wyjdzie po tej desce. I ja po tej desce wchodziłam, cienka byłam, chuda strasznie, krostowata, bo miałam wrzodzianki na całych nogach, na karku też (to podobno z braku witamin). Po tej desce wchodzę, rozglądam się. No, smród rzeczywiście makabryczny wprost. Gdzie te zwłoki? Nie ma żadnych zwłok, różne tam szpargały leżą. I żółta maź. Ta żółta maź, okazuje się, tak wygląda… Nie wiem, czy… Bo tam kości później jak… Bo nawet już nie grzebałam w tym. Napisałam to tak, jak pani mówię. To jedna była… I to widocznie zawsze człowiek, jak długo leży i nie zamarznie (to nie było zamarznięte), to tak wygląda. Dlatego że miałam jeszcze jeden taki dom, z tym że to było przykryte kocem, tylko spod koca się ta maź wylewała. Czyli widocznie to nie od razu szkielet się robi, tylko właśnie…
Nie, nie. Tam to jedna akurat. Bo pod gruzami było więcej, a tu w tej piwnicy to tylko właśnie to jedno. Tak że nie mogłam ani… Pierwsza pozycja to określić płeć. No nie można było określić płci, nie można było… Tylko nie wiem, co się pewnie… Jeszcze jak nie był tą mazią, było ubranie, to widocznie mu po prostu pokradli. Bo przecież najpierw jeszcze byli tam ludzie, było Powstanie i przecież byli tacy, którzy korzystali. Jeszcze się Powstanie nie skończyło, a już wszystkie piwnice były okradzione przez różnych takich…
Nie. Jak weszłam właśnie i ta pani, która mnie przygotowywała, pokazywała mi, co w tym raporcie, i pokazywała mi inny wypełniony, jak to ma wyglądać, to od razu pierwsze dwie uwagi, które mi powiedziała, to to, żeby nic nie dotykać rękami. No to ja mówię: „A czym?”. Bo w ogóle dotykanie, no to dziękuję. Ona mówi: „No, haczykiem”. Ja mówię: „No to ja teraz chciałam odebrać wobec tego haczyk. Gdzie są te haczyki?”. No to ona się roześmiała, mówi: „Dziecko drogie, haczyk to sobie zrobisz z jakiegoś drutu”. A ja mówię: „O Jezu! Gdzie te druty?”. – „Łopaciarze to dużo mają, to któryś ci zrobi, jak nie będziesz umiała”. Łopaciarze to byli ci, którzy łopatami pracowali. To znaczy to co my już tam te… Oni kopali te duże doły. Nie wiem właśnie, czy zawsze było wapno? To na rogu Szarej, to był [dół], wapno było w tym…
No więc właśnie. To była już ta druga część, ta Wolska, to właśnie było takie… Bo tam podobno były, ale to tylko to [wiem], co ludzie opowiadali, że tam były straszne walki i ludzie strasznie… I oni pomstowali na jakichś Polaków, że to dlatego, że wydali tam coś tam… W każdym razie tam było, no to o tym to już nawet podobno w podręcznikach jest. Na rogu Wolskiej… Mnie się zdawało, że Działdowskiej, a to podobno Płockiej. To jak ja przyszłam tam, to był ten róg zagrodzony drutem kolczastym. Tam patrzę, świeczki, nie lampki, tylko takie te stojące, długie. Tu świeczka, tu świeczka zapalona. Pytam ludzi: Co to jest?”. Najpierw ta pani odpowiedziała… „Wieczny odpoczynek” odmawia i mówi: „Tu straszna tragedia. Tu spędzili…” – jedni mówili, że trzysta, ale wprost niemożliwe, żeby… Że trzysta osób, oblewali to benzyną i podpalili. I tu są prochy zmieszane z ziemią tych popalonych, no i kawały kości też. Ale tego na razie nie ruszaliśmy, nie kazali grzebać, bo to nie było niebezpieczne. Tu już nie było zarazy. A później to wiem, że już ja tego rejonu nie robiłam, tylko szłam dalej w kierunku Bema, zgarniali worki łopatami nasi łopaciarze.
No tak, razem z ziemią. Nie sposób było… Razem z tą ziemią. A teraz dom tam stoi.
Niech pani nie zapomina, że już oni „doszlusowali” do Warszawy. To znaczy była macocha, no i już byłam uszczęśliwiona, że nie jestem sama. Bo my pokotem… Dużo osób na podłodze spało i workami się przykrywaliśmy. I wszyscy mieli te same wspólne wszy i w ogóle, w ogóle. Jak przychodziłam stamtąd, to tam się z dnia na dzień poprawiało to życie. Już sobie człowiek znalazł jakąś wanienkę do noszenia wody i do mycia, bo wodę się nosiło z daleka. Już to, już tamto. No to pierwsze, jak przyszłam, chciałby się człowiek umyć. No i co? Myśli pani, że macocha czekała z ciepłą wodą na mnie? Mówi: „Oj, dobrze, że przyszłaś. Nanieś tej wody!”. Mieliśmy ubikację, czyli nie trzeba było gdzieś tam szukać, tylko własną. Tylko trzeba było dużo tej wody do przelewania… Bo już nie ma wody do przelania, więc trzeba było jeszcze nanosić tej wody. Tak strasznie mnie nogi bolały i w ogóle to wszystko… Ale co jeszcze straszne? Że to, co na polu, w ogródku leżało, to ja nie przesiąkałam tym smrodem. Natomiast jak się właśnie trafiły takie [miejsca], ta żółta [maź], to nie wiadomo dlaczego, człowiekowi nie tylko ubranie, ale włosy, wszystko przesiąkało tym…
Nie, skąd!? Oni wiedzieli, że ja jestem protokolantką. Tacie bym powiedziała?! Mój tata histeryk, skąd, zapłakałby się. Ja byłam to „oczko w głowie” ukochane. Podobna do Kasi, do mojej matki i gdzie… „A co ty, córcia, robisz?” Taka jestem… Mówię: „No wiesz, tatusiu, no najgorsze, że tak strasznie daleko. A ja jestem protokolantką”. Ale nie pytał, na czym polega praca. Dopiero jak już skończyła się ta praca, ja zaczęłam pracować… Ta pani Neumann kochana załatwiła mi… Skończyła się „akcja ekshumacja”, skończyła się chyba 1 czerwca. Może jeszcze trochę było wykopywania tych grobków, ale ja do 1 czerwca. I wiem, że czerwiec i lipiec byłam bez pracy, bo ona mówi: „Słuchaj, musisz przetrwać, bo mój mąż, który jest kapitanem, pracuje przy odbudowywaniu domu na placu Narutowicza – Dom Studenta – chociaż trochę, dlatego że już mamy wielu kierowców, ciężarówki i komunikację organizują…”. I tam był PUS, Państwowy Urząd Samochodowy, utworzył się. No i ona pewnego dnia przychodzi czy przysyła kogoś: „Helenko, kochanie, na plac Narutowicza przyjdź, masz robotę”. W kuchni żarcia potąd, bo panie… Ja miałam zawsze szczęście do zwierzchników, do kierownictwa. I ja niesłusznie uchodziłam za strasznie pracowitą. […] Tak że tam zaczęłam pracować. Te dwa miesiące… Daję przykład, jak to się wszystko szybko organizowało: tu „akcja trupy”, ale już na 1 maja piękna impreza artystyczna w ocalałej szkole, trzy kilometry od nas, na Czerniakowskiej. Pamiętam, pierwszy raz tam słyszałam „Spoza gór i rzek”. Tak że widzi pani, 1 maja, ja potem jeszcze przy tych trupach pracuję. Ale w czerwcu, 1 czerwca, w czerwcu, kiedy zostałam bez roboty, raptem znalazłam sobie na Krakowskim Przedmieściu, już jest wytwórnia kostek… No nie maggi, tylko takie jak maggi, ale to się nazywało [01:04:25 niezrozumiałe]. Też koszmarnie śmierdziało. Ja byłam pakowaczką, strasznie szybko to robiłam, tak że dobrze zarabiałam, bo to było na akord. Tak że to tak szybko szło. Potem ten PUS, Państwowy Urząd Samochodowy. I wtedy tata się dowiedział, bo trzeba było napisać podanie o pracę i życiorys. Ja pojęcia nie miałam, jak to zrobić. No i tam właśnie takie pozycje, takie strasznie ważne, co się robiło w Powstaniu, co się robiło po Powstaniu. I ja musiałam o tej protokolantce napisać, że pracowałam i dopiero tam w tym… Złapał się za głowę. Ja mówię: „Tata, no nic takiego, Zygmuś Skoczek rok młodszy ode mnie i też tam pracował”.
Tak, dlatego że to był strasznie długi… Daleko miałam z Czerniakowskiej tam… Miałam stopy okropnie poranione, bo miałam te śniegowce przystosowane do pantofla z obcasem, a ja nie miałam ani pantofli, ani obcasów, więc nasypywało się, żwir, coś tam tego, i w tym chodziłam. Stopy już miałam w okropnym stanie. Jak przyszłam na Bagatelę i one widzą, że ja z trudem weszłam na to pierwsze piętro, pokazałam im te stopy. Odwinęłam z tego papieru, bo przecież nie było ciepłych skarpet, tylko papierem okręcałam nogi i na to onucki, takie fajne znalazłam i nauczyłam się tymi onucami operować. Więc jak one to zobaczyły, mówią: „Słuchaj, poszukaj, czy tam blisko jej miejsca zamieszkania… Może by – wyraziła się tak – może by ten cwaniaczek teraz przeleciał się na Koło, a tej małej damy tu”. I dostałam trzy dni w swojej dzielnicy. I dlatego mam tę Szarą, gdzie ciągle noszę te świeczki, stawiam kwiatki.
Tam było… Dużo więcej też miałam, bo tam na Solcu przecież były, tu gdzie płyta czerniakowska pięknie… tam było trupów dużo. Był ten szpitalik, w którym… na Wilanowskiej, nie wiem, który numer, było to w mojej szkole, a ja nie znam numeru. Bo tej szkoły nie lubiłam. Zagórna 9 to była szkoła, a tam to takie barachło było. Więc tam chodziłam i dużo było…
Tam też byłam z kimś, ale nie z panią Neumann, tylko z jakimś panem.
W tym szpitalu to było spalone i jeszcze był gruz. Bo to było przywalone, ten szpital najpierw oni podpalili, ale potem… W każdym razie jak ja przyszłam, to był gruz i pod tymi gruzami. I tylko to [wiem], co mi ludzie opowiadali. Tam trochę można było… Takie, co oni mówili, że tam co się dało, to oni powyciągali i są te grobki. Właśnie był ten Wituś Modelski, który jest w waszym muzeum. Wituś Modelski, to właśnie moja ekshumacja. To znaczy nie ekshumowałam go, tylko ja opisałam. To było na Okrąg 2. A może gruzy… Bo to te gruzy się łączyły, Wilanowska i Okrąg tak szły i te gruzy się łączyły. Ale tu to było już tak… To, co ludzie… Bo już tu ludzie wszędzie mieszkali, to oni już tam to, co było dostępne, to oni pochowali w tych płytkich różnych takich grobkach. Ale tam w kierunku Wisły to jeszcze zamarznięte ciągle były zwłoki i stamtąd… To opisywało się i z tego wszystkiego, co z tego terenu… Ja miałam teren, ten kwadrat: Ludna, tu Czerniakowska, ale do Rozbrat tam nie było nic, był zwalony… Była ubezpieczalnia społeczna, później szpital… Teraz jest szpital Orłowskiego, później był… I kawałek Rozbrat… Ale to było niezniszczone, bo to Niemcy zajmowali, bo były nowoczesne domy. I te uliczki, Szara, Śniegockiej prawie cała. […] Ale na Śniegockiej w ogóle nie miałam nic, żadnych trupów. Tu mieszkali Niemcy na Śniegockiej, tu, gdzie ja teraz mieszkam, Śniegocka róg Czerniakowskiej, bo to były nowoczesne domy i to zajęli sobie Niemcy. Ja myślę, że dlatego te domy, cała ta jedna strona ocalała. A może tam te domy po drugiej stronie były stare? Bo i tam nie było trupów. Natomiast ulica Szara, no właśnie, taki mój bolesny temat, bo ulica Szara 1 róg Czerniakowskiej to była wysoka kamienica, chyba czteropiętrowa. Tam mieszkała moja Hania Szeląg i Marysia Downar. I ten dom też runął. Tam były zwłoki, ale ja się z nimi nie zetknęłam, bo były w gruzach, pod gruzami. Tylko to [wiem], co mi ludzie mówili, że kto tam przypuszczalnie jest. Że tak, to oni znali nazwiska, imiona. I to wszystko później, jak przyszłam… Bo tym to się interesowałam, co dalej z tym. No to niestety, wapno, no bo trzeba było zabezpieczyć przed epidemią, właśnie taki… właściwie nie dół, tylko taki rodzaj rowu. I tam było trzysta zwłok. Najpierw wapno, trzysta zwłok i to, co można tam było opisać, a później to było zabierane do… To była właśnie ta wspólna mogiła, a później to było zabierane na Powązki. I cześć we wspólnych mogiłach, a niektórzy, no właśnie jak Wituś Modelski, ma własną, no bo miał grobek. […] To dla mnie to jest takie bardzo… Bardzo tak hołubię. Nawet nagłośniłam, że ksiądz apelował do mieszkańców, żeby tam chodzili jednak, żeby dbali, żeby zapalali te świeczki. Bo wie pani, po przeciwnej stronie ulicy Czerniakowskiej, owszem, jest pomniczek jakichś bohaterów. No bardzo dobrze, i owszem, powstańców „Radosława”, tam jeszcze jakichś i księdza jakiegoś tam.
Tak, tak. Ulicę ma. Ale ja o nim nic nie wiem, gdzie on zginął. No ale tam oni walczyli jednak i jest, no to tam oczywiście są wieńce kładzione przy każdej okazji, kwiaty posadzone, znicze. A tu jest pomnik, jest na nim napisane, że pamięci ugrupowania „Kryska” i jeszcze jakieś. Nie wiem, czy napisane, bo to pamiętam z tamtego okresu, bo taka fajna nazwa „Kryska”, oraz pomordowanym mieszkańcom tej dzielnicy. Dobrze chociaż, że to jest. No ale tam to tylko mieszkańcy świeczki zapalają. Ale ja uruchomiłam… Ksiądz nagłośnił – bo ksiądz najważniejsza figura teraz, prawda – więc ksiądz nagłośnił to, żeby mieszkańcy pamiętali, bo to ich sąsiedzi, bo to, bo owo. On tak fajnie powiedział to wszystko. No i teraz na ostatni 1 sierpnia jak byłam, to już była taka spora grupa ludzi, kwiatów dużo, znicze i wszyscy stali potem – jak jest o godzinie siedemnastej to trąbienie, to wszyscy na baczność stali. No fajnie, że dzieci jeżdżą na rowerkach, fajnie, że życie idzie dalej.
Nie, były imienne, ale to właściwie za każdym razem to, co mi ludzie powiedzieli. Ale te imienne to najczęściej to, co miało grobek prowizoryczny. To tego myśmy od razu nie [ruszali], bo to dopiero w następnej kolejności. To nie zagrażało epidemii. Najgorsze było to, co zamarznięte, bo wiadomo, że roznosi… Jeszcze takie [wspomnienie]… Nie wiem, czy mówiłam, to też strasznie drastyczne. Na księcia Janusza. Ale to lepiej adresów nie podawać, bo mogą potomkowie żyć. To tam właśnie było…
Tak, ale wie pani… Więc właśnie to muszę powiedzieć. No niestety, przyroda ma swoje prawa. I tam były [ciała] naruszone przez zwierzęta. Powiem także, jak tamci pod tym laskiem mi mówili: „No przykryliśmy gałęziami, żeby dalej te lisy nie żarły”.
Nie, dlatego że to już było przysypane śniegiem. To już skoro powiedzieli, że jedyna rzecz, którą znaleźli przy tym, to ta kartka z kalendarza, no to myślę sobie: „To jednak przyzwoicie się zachowali, że tę kartkę z kalendarza…”. I tak kartka z kalendarza na ławce też była wystawiona. I tam w którejś z piwnic ten kawałek spódnicy w kratę. Bo to były zwłoki spalone, a część właśnie tej spódnicy w szkocką kratę i ten kawałek… Ale ludzie okropnie… Temu małemu Modelskiemu już od was z muzeum, nie wiem, jak to się stało, że opaskę ukradli, powstańczą. No jak to tak można? To przecież świętość. Ale on musi mieć w domu, bo gdzieś tam pokazać innemu biznesowi, że „miałem w rodzinie Powstańca, o patrzcie, to jego opaska”. No straszne to, bez żadnego szacunku.
Tak. Przychodzili łopaciarze i zagrzebywali to. Natomiast raport i rzeczy, które ja znalazłam, były przy tym raporcie później na tych ławkach wykładane. Bo tam jednak sporo ludzi znajdowało swoich. Chociaż były też takie rzeczy śmieszne, jak ten mój kawałek spódnicy w kratę, to dużo osób się znalazło, że tam: „A Zosia nosiła taką. Tu zginęła, przecież ona nosiła spódnicę”. I jeszcze ten, i jeszcze ten. Widocznie ta krata, ja nie pamiętam, w czasie okupacji, może była modna czy co, że kilka pań myślało, że…
Przed domem na Bagatela 10. Przed domem były takie zbijane… Taka ławka, deska na takich słupkach i na tej ławce były układane te [rzeczy]. Tylko właśnie nie pamiętam, czy to z raportami… Nie, raporty chyba musieli zachować, dla łopaciarzy przecież raporty. Bo łopaciarze, panowie, którzy trudnili się zakopywaniem tych zwłok, oni… Oni byli zresztą dla mnie też na wagę złota, bo do tych ruskich ten spirytus nosili. Ruski też się wtedy przyzwoicie, przynajmniej tam, gdzie my chodziłyśmy, to przyzwoicie się zachował, powiedział od razu: „Ty nie przychodź”. Ja mówię: „No ale pani może”. – „Nie, pani też nie. Nie odpowiadamy za wasze bezpieczeństwo”. I potem już tylko chodzili łopaciarze z naszym spirytusem i dawali nam uczciwie tę tuszonkę. A później nawet oni wynaleźli, że gdzieś tam więcej dają za ten spirytus. Też ruscy, tylko widocznie mniej mieli tego spirytusu, to więcej dawali.
Tak, wypłaty były cotygodniowe. Spirytus, chleb i chyba jednak od czasu do czasu były jakieś deputaty w sensie… Bo raz na przykład dostałam pieprz. Były jakieś deputaty, no bo słyszałam o tym mydle. No a ja… Tego pulsa skąd ta pani miała, co mi dała na imieniny pół mydełka puls, takiego okrągłego, malutkiego połówkę… Później przez cały czas nosiłam to w kieszeni, bo przecież nie mogłam zostawić w domu. Tam dwanaście osób na tej podłodze pokotem spało, to by mi wymydlili to.
No tak jak mi Zygmuś powiedział, wcale się nie reaguje – to nie były zwłoki, to znaczy to zamarznięte, czego nie widziałam. Gorsze były te różne w piwnicach. Jak widziałam te spalone, że to jednak ta pani z tym malutkim dzieckiem… To znaczy to był już szkielet, nie żółta maź, nie te, tylko było spalone. Ona była spalona.
Tak. I to było zupełnie dziecko, bo wysoko i tu jej ręce, więc ona musiała to dziecko trzymać.
Właśnie tego nie mogę sobie przypomnieć, ale to już było tu, Wolska albo tu bardzo blisko Wolskiej. Bo te sprawy tylko tu były. Im bliżej, między Górczewską już… Bo miałam Obozowa, Górczewska, Górczewska, Wolska. To Obozowa, Górczewska no to jako tako, bo miałam dużo tych różnych ogródków i placów, natomiast tu to już były te domy, te właśnie smrody, ta tragedia, ciągle ktoś zrozpaczony opowiadał, ciągle ktoś klęczał przed jakimiś gruzami, tak że to było… Ta spalona była. I właśnie nie wiem, też to… Ponieważ te domy najgorsze, najgorsze były… Te zburzone były tu: Płocka, do Wolskiej, Działdowska do Wolskiej. Nie wiem, jak się nazywała ta następna uliczka, ale w każdym razie jeszcze przed tym kościołem z wysoką wieżą. Bo ja na Wolskiej mało miałam, natomiast nie miałam tej drugiej strony. Widocznie to należało do tych, którzy robili tamten kawałek Młynarskiej i ta Skierniewicka… Ale nie wiem, gdzie Zygmuś, bo nigdy się z nim nie zetknęłam.
Pani wie, że nie. Przecież ja nawet nie widziałam tego swojego Zygmusia Skoczka. Z tym że później to się jakoś… ten fałszywy wstyd Zygmuś Skoczek… Na przykład też już jak ja odnalazłam Marysię Łojek, przypadek. Ja występowałam na scenie i ona przyszła do mnie, że ona się nazywa Maria Łojek, z domu Skoczkówna. O Jezu! No to od razu ja mówię: „To niech mi pani powie, jak dotrzeć do Zygmusia, bo z nim przecież pracowałam przy trupach”. – „U nas się o tym nie mówi”.
Tam właśnie urzędniczka mi powiedziała: „I wiesz, dziecko – tylko ona tak oględnie – lepiej się nie chwal do sąsiadów czy do jakichś znajomych, bo ludzie omijają takich, którzy mają jakąś styczność z trupami”. No jakby [tylko] sami tacy wrażliwi byli, to te trupy by tak leżały na wierzchu, tak? Pytanie.
Ooo… To jest nie do uwierzenia. Najpierw oczywiście ta praca kelnerki. W bród jedzenia już miałam, bo te panie mnie rozpieszczały, no bo ja robiłam tam takie różne roboty, które… Bo ja właściwie byłam kelnerką na stołówce oficerskiej, nie szoferskiej. Bo były dwie: szoferska, bo było już mnóstwo…
Czytała pani może czasem, że pierwsza komunikacja w Warszawie to było róg Marszałkowskiej i Alej i było: „Na Pragie!”, „Na Pragie!”, „Na Żalibórz!”. No to właśnie nasze, nasz PUS. Bo później już…
Tak, tak, ciężarowe, oczywiście. Takie [okrzyki]: „Pod dupę panią hrabinię”. O Jezu, przepraszam.
Tak, tak. No bo przecież nie było jakichś schodków czy coś, tylko na tę ciężarówkę się [wsiadało] i tam ogłaszali, gdzie będą przystanki, i tylko tam były. Ale strasznie wszystko szybko szło. Już nie wiadomo, kiedy tramwaj z placu Zbawiciela na plac Narutowicza był. Na razie nas do pracy jeszcze ciężarówka woziła, ale potem już był ten… Noo, i „trajlusie”. Tu, na Łazienkowskiej, czyli blisko mnie, tata załapał się do pracy przy budowie zajezdni trolejbusowej. Bardzo szybko… Pierwsza linia to była 52. I chyba już w styczniu czterdziestego szóstego roku [pojechał] pierwszy trolejbus. I na pewno już tam jeździł do placu Zawiszy, bo ja wtedy złapałam robotę na Skierniewickiej, rozlewnia wina. A tatuś, pracując na Łazienkowskiej… O Jezu! Ja ciągle mówię „tatuś, tatuś”, no bo tak mówiłam wtedy, tak się mówiło na ojca. No więc mój ojciec, Jan Budyta, czuwał, bo na ulicy Myśliwieckiej miała być wkrótce (takie były plotki) otwarta szkoła dla dorosłych, gimnazjum dla dorosłych. Więc tata czuwał, żeby mnie tu właśnie… To od osiemnastu lat, a ja wkrótce przecież miałam skończyć osiemnaście. I udało mu się, zapisał mnie do tamtej szkoły. Ale ja wtedy już pracowałam… I czekaliśmy ciągle na otwarcie szkoły, a ja pracowałam w tej rozlewni wina. Strasznie ciężka praca fizyczna. To tam [byłam] przez kilka miesięcy. I kiedy jeszcze pracowałam w rozlewni wina, bo tam pewnie z pół roku pracowałam, uruchomili tę szkołę. Tak że ja zaczęłam chodzić do szkoły i miałam pracę w rozlewni wina od siódmej do szesnastej. Nie wolno było zatrudniać dziewięć godzin, ale my nie wiedziałyśmy o tym, więc prywaciarz zatrudniał, ile chciał. Do szesnastej i tu pędem… Najpierw tramwaj miałam z Woli do placu Zawiszy, przesiadałam się w trolejbus i akurat pod szkołę podjeżdżałam, tak że miałam dobrze. I cała moja nauka to tyle, co mogłam notatki w autobusie przeczytać, bo… Notatki, bo nie było przecież podręczników, tylko robiło się w zeszycie notatki, to, co pan profesor mówił. I to, o, jaka to była nauka.
Nauka to właściwie zaczęła się dopiero, jak stałam się… sama się uczyłam, samouk, bo bym żadnego egzaminu nie zdała po tej nauce. Dlatego że tu przychodzili dorośli ludzie, którym nie chodziło o to, żeby się nauczyć, tylko zdobyć papierek maturalny, bo chcieli iść na uczelnię. Tak że oni dyskutowali z panem profesorem jak z równym, a ja siedziałam jak na niemieckim kazaniu. O wykopaliskach w Urlach… „Matko Boska! Co to są wykopaliska? Co to są Urle?” Nie w Urlach, a w Ur. I basen Morza Śródziemnego. Jaki basen? Jakie Morze Śródziemne? Dla mnie jedyna woda to Wisła była.
Aaa, bo to najpierw przecież chodziłam do tej szkoły, żeby zrobić maturę. I tata się znów – wszystko tata – tata dowiedział się, że ubezpieczalnia społeczna, którą odbudowują na rogu Czerniakowskiej i Ludnej, to ta ubezpieczalnia na razie funkcjonuje na ulicy Solec, tu gdzie teraz jest szpital. No więc tata poszedł tam… Aha, tata miał wszędzie takich ważnych, interesujących znajomych z racji tej, że tak: był konduktorem, konduktor miał torbę, torba to była skrzynka kontaktowa, tam się wrzucało różne… I ponieważ mój tata był bardzo utalentowany i też zainteresowany w ogóle sztuką, tak że jak zdawał egzaminy (bo dawniej, żeby dostać się na tego konduktora, to trzeba było egzamin zdawać), to tata „śpiewająco” zdawał właśnie z tej historii sztuki. A więc o każdym pomniku na Krakowskim [Przedmieściu], o każdym kościele, o każdej nawet figurze, nie tylko w jakim stylu wybudowana, ale kto zaprojektował. I dlatego potem był takim wysoko cenionym… Aha, a Nowym Światem i Krakowskim tramwaj jeździł. Nie autobusy, tylko tramwaje. I tata zawsze przydzieloną miał tę linię, bo umiał wszystko… A tam byli profesorowie uniwersytetu, aktorzy Teatru Polskiego. I potem tata miał te cudowne znajomości. Ja nie miałam żadnego podręcznika, to tata mówi: „Chodź, Helenko, pójdziemy na Uniwersytet, może tam już któryś z moich znajomych…”. Przychodzi. Ten kaszkiet tego… kłania się woźnemu: „A przepraszam, czy pan profesor taki a taki to może już wrócił z obozu?”. – „A tak, tak, jest, tylko teraz jest zajęty. Pan poczeka, to…” Schodzi pan profesor, tata do niego: „Panie profesorze…”. A profesor mówi: „Jasiu, jak Boga kocham, no co będziesz mi »profesorem« mówił? Przez pięć lat byłeś dla mnie Jasio, a ja dla ciebie Stasio czy tam Kazio…”. No i stamtąd miałam właśnie te podręczniki i stamtąd ja się pilnie przykładałam. Nie wolno było nic pożyczyć do domu, ale tam siedziałam i wkuwałam różne rzeczy. Chodziłam do szkoły, rozlewnia wina, ale tu tatuś właśnie „wyniuchał” to biuro, no i dostałam się do pracy, czyli miałam już blisko, na Solec chodziłam i tu pracowałam i chodziłam do szkoły. Na Myśliwiecką chodziłam do szkoły wieczorowej.
Ja? Nie, nie. Ja tylko do szkoły chodziłam.
Ano właśnie! Pewnie w AK, bo nie wolno się było w ogóle przyznawać do tego. Dlatego że państwo… Kochankowie oni się nazywali, UB zgarnęło, dlatego że był w AK. Maciej Koleśnik, mój kolega, piosenkarz, przyszedł z obozu… Zaraz, teraz już można o tym mówić, tak? Przyszedł z obozu, radość ogromna – z obozu koncentracyjnego wrócił. Bo Maćka zabrano z Powstania, miał dziewiętnaście lat. Mama, tata, uszczęśliwieni: Maciuś wrócił, zdrów, cały. I tak było przez chyba trzy miesiące. Po trzech miesiącach aresztowało go UB i jak wrócił stamtąd, to już nie miał ani jednego zęba. Szczękę nosił sztuczną. Tak było w UB właśnie. I tata nie pozwalał w ogóle… Jak ja mówię: „Tata, powiedz mi, jak to było, dlaczego wtedy u nas był i wujek Małkowski i ten…”. – „Jaki… Co ty, co ty…” W ogóle nie było mowy, żadne te… To samo było z Katyniem. Jak w szkole się dowiedziałam coś… „Co ty opowiadasz? Przestań, nic nie…” Strasznie się bał, bo wiedział, co UB robi. No bo państwa Kochanków, którzy razem z tatą i ze stryjkiem Stefanem należeli, na Pawiak nie, a po wojnie UB ich zgarnęło. Tak że nie można się było przyznawać do tego. Ale myślę, że skoro stryjek był AK, to pewnie tata też był AK. Chociaż jak ja pytałam, rozmawiałam z tatą, mówię: „A jak to było? A co to było te AK, AL.?”, tata mówi: „Słuchaj, w czasie okupacji, jak ktoś chciał w tym ruchu oporu być, to przecież nie wiedział, jak to się nazywa, tylko ważny był kontakt, co mu się udało, jak się…”. No a potem dopiero okazywało się, że to to jest AK, a to jest [coś innego]. Ale przeważnie było AK. No i jak tych państwa Kochanków aresztowało UB, to tata w ogóle nie… żadnych rozmów i nie pozwalał nigdzie mówić o tym.
Warszawa, 22 maja 2015 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek