Maria Halina Ledóchowska
Trzy dni Powstania to była wielka euforia i oczarowanie sytuacją, a potem tylko rozczarowanie, bo każda wyprawa, gdzie mnie kierowali jako łączniczkę, kończyła się tym, że nie było po co iść, nie było co przynieść. Ja z aptek przynosiłam do Śródmieścia lekarstwa. Znałam wszystkie apteki w Śródmieściu. Na Kruczej, na Brackiej, no w ogóle w Śródmieściu. I dokąd były te leki w aptekach, to znosiłam do szpitala doktora Zaorskiego, który był rektorem Szkoły Wyższej Medycznej. Lokata jego była w [budynku] PKO na placu Powstańców, czyli [przed wojną] Napoleona. Pierwsze i drugie piętro w dół to był szpital powstańczy przygotowany przez uczelnię doktora Zaorskiego.
- I pani z aptek przynosiła lekarstwa i środki opatrunkowe do tego szpitala.
Szłam tam, gdzie mnie kierowali, i przynosiłam na plac Napoleona, bo tam był taka, nie wiem, hurtownia – rozdzielali potem, dokąd były leki.
- A czy jeszcze spełniała pani jakąś inną funkcję jako łączniczka?
Różne, różne polecenia. Rozkazy nosiłam na Powiśle, na drugą stronę, przez Nowy Świat, pod barykadą przechodziło się na Wareckiej. Szłam na Powiśle, tam miałam skierowania w różne punkty sanitarne.
- Czy może pani powiedzieć, gdzie pani kwaterowała, gdzie były miejsca pani stacjonowania?
Do 26 sierpnia na placu Dąbrowskiego 2/4. Potem zbombardowali tam nas, bo tam była komenda, „Bór” Komorowski na piętrze miał kwaterę. A ja miałam kwaterę w suterenie 2/4, nie frontowy dom, tylko jak się nazywa taki dom... Oficyna.
- I to była pierwsza kwatera, tak?
Potem 24 sierpnia zbombardowana była ta oficyna i przenieśli nas do na plac Napoleona do piwnicy. Piwnica trzeci czy czwarty, piętro w dół na placu Napoleona. I tam prawie do końca sierpnia tam byłam. Potem nas przenieśli na drugą stronę Alei przechodziliśmy, zmieniałyśmy kwaterę, bo tam straciłyśmy kwaterę, na placu Napoleona, już nie pamiętam, w jakich okolicznościach. Jednym słowem, nie było gdzie wracać.
- Jak duża była grupa dziewcząt, łączniczek, w której pani była?
No, bardzo duża, bardzo duża. Ja byłam raz w większej, raz w mniejszej grupie. To się zmieniało stale.
- To była formacja Wojskowa Służba Kobiet, w której pani była, tak? Proszę powiedzieć, jak to się stało, że stała się pani uczestniczką konspiracji, że pani weszła do konspiracji? Czy pamięta pani przysięgę? Jak to było?
Tak. No stopniowo, stopniowo, bo jak wojna się skończyła w trzydziestym dziewiątym roku, przestałam się uczyć, no to szukałam różnych możliwości, miałam takie różne kontakty i poprzez te różne kontakty również moje konspiracyjne kontakty się tworzyły, powstawały.
- Pani i pani rodzina nie pochodzi z Warszawy, prawda?
Nie, urodziłam się w Płocku i do siedemnastego roku życia mieszkałam w Płocku.
- Później byli państwo wysiedleni z Płocka i co się działo?
[Przyjechaliśmy] do Warszawy, bo mieliśmy jakąś rodzinę dalszą i znaleźli nam mieszkanie na Czerniakowie i tam mieszkałyśmy na Czerniakowie z matką, na ulicy Sieleckiej.
- I rodzina była duża, była mama i ośmioro dzieci.
Różnie to było, bo mama starała się młodsze rodzeństwo lokować po sierocińcach. I ja pracowałam w jednym sierocińcu przez jakiś czas jako wychowawczyni najmłodszej grupy.
- A ojciec pani był wywieziony?
Ojciec był zabrany z łapanki na ulicy i wywieziony do Prus.
Tak, z Warszawy.
- Czy całą okupację tam był?
Tak, dopiero po okupacji odnalazł rodzinę.
- Musiała pani pracować, żeby pomóc mamie w utrzymaniu?
No tak, byłam najstarsza i musiałam pracować. Pracowałyśmy trzy najstarsze.
Różnie, różnie to było. Pracowałam najdłużej u Döringa, w takiej fabryce samolotów, aparatów samolotowych. Jakieś takie puszki, skrzynki robili.
- A co pani tam robiła? Jakie były pani zadania?
Pracowałam na początku jako sekretarka warsztatowa, a potem awansowałam do księgowości. Ponieważ miałam bardzo dobry zapis, więc wzięli do wpisywania, do księgi głównej.
- Czy na terenie zakładu istniała siatka konspiracyjna?
Nie, ja nie miałam na terenie zakładu kontaktu konspiracyjnego.
- A czy pamięta pani, przez kogo pani te kontakty konspiracyjne otrzymała?
Pamiętam, ale to jest moja sprawa.
- Rozumiem. Czy odbywała pani przeszkolenie?
Oczywiście, że tak.
- Przeszkolenie jakiego rodzaju?
To było zorganizowane szkolenie.
- Sanitarne, tak? Czy wojskowe też?
Różne, różne kursy przechodziłam. Przecież to trwało pięć lat.
- Czy pamięta pani może sam moment zaprzysiężenia? To dla młodej dziewczyny bardzo ważna chwila.
Oczywiście, że tak. To był ważny moment w życiu.
Pamiętam doskonale. Pamiętam z kim, obok kogo stałam, cośmy mówiły – pamiętam ten moment idealnie.
- Czy pamięta pani, kto odbierał przysięgę?
Pamiętam, komendantka „Rakieta”, Janina Płoska, to była moja komendantka powstaniowa. Nauczycielka z zawodu, polonistka.
- To w Powstaniu, a w okresie okupacji to też ona?
Miałam różne kontakty, różne i różne osoby starsze kierowały tymi zespołami, z którymi miałam kontakty.
- Rozumiem. Czy miała już pani może w czasie okupacji jakieś zadania do wykonania, czy to były tylko szkolenia?
No pewnie, że miałam.
A nie, nie, absolutnie.
- Czy pamięta pani wybuch Powstania 1 sierpnia? Jak to było, gdzie pani wtedy była?
Doskonale pamiętam. Jeszcze pracowałam, bo pracowałam w księgowości i w księgowości zostałyśmy w kilka osób, bo to był 1 sierpnia, to zawsze było co robić w księgowości. I wtedy dowiadujemy się, że jest zajęta dyżurka, w której siedzą
Werkschutze, i że wchodzi oddział. No i jak ten oddział wszedł, zrobili zbiórkę, to ja się zgłosiłam, stanęłam w szeregu i zgłosiłam się od razu do tego, żeby... Bo to było na Grzybowskiej, a ja chciałam się znaleźć w Śródmieściu i mnie zabrali samochodem konspiracyjnym, przewieźli na plac Dąbrowskiego 2/4 i tam już do 24 sierpnia byłam, na placu Dąbrowskiego 2/4. Tam była komenda, również „Bór” Komorowski na piętrze mieszkał. Nazwisk już nie pamiętam.
- Czyli rozumiem, że to był trochę przypadek, że pani tam znalazła się w tym miejscu. Jakie były ustalenia przedtem?
Zupełny przypadek, po prostu zabrali mnie z pracy i przewieźli kilka osób, które się zgłosiły i stanęły w szeregu na zbiórce.
- A według takich ustaleń przygotowania do Powstania, to gdzie pani miała się zgłosić na koncentrację?
A to już moja sprawa.
- Rozumiem. No to jesteśmy przy tym, że znajduje się pani na placu Dąbrowskiego i tam zaczyna pani swoją służbę.
Do 24 sierpnia jestem na placu Dąbrowskiego, a potem jest wielkie bombardowanie, bardzo dużo ofiar i przenoszą nas do PKO, do Prudentialu, a stamtąd na Lwowską, po drugiej stronie Alei. Przechodzimy przez Aleje takim tunelem, bardzo niebezpiecznym, i tam już zmieniamy stale miejsce zamieszkania, bo o kwatery bardzo trudno.
- Czy była pani świadkiem zdobywania Prudentialu?
Byłam, wynosiłam rannych z Prudentialu. Po każdym bombardowaniu byli ranni i to z różnych pięter. Pamiętam, że było takie wysokie piętro, jedenaste czy trzynaste, że rannego znosiłyśmy trzy godziny, bo były zepsute nosze, my byłyśmy tylko dwie przy noszach. I trwało to ponad trzy godziny, jak schodziłyśmy z jedenastego piętra na parter.
- I później czy transportowałyście…
Wzięli do szpitala, bo to był ciężko ranny. Tak to wyglądało, tak się wynosiło rannych z miejsca, gdzie zostali ranni. W każdym miejscu można było być rannym.
- Czy pani była może świadkiem bądź w ogóle miała styczność z Niemcami? Czy spotkała pani na swoich powstańczych drogach jako łączniczka czy jako sanitariuszka Niemców?
No byli, chodzi całymi oddziałami. Zmiana warty, mniejsze, większe grupy Niemców stale były. W Śródmieściu mieli swoje kwatery, najwięcej na Wareckiej i tam... Już nie pamiętam, jaka ulica. Mieli normalne kwatery wojskowe.
- A czy była pani może świadkiem jakichś egzekucji dokonywanych przez Niemców na ludności cywilnej? Czy była pani w jakimś ogniu walki, w takich niebezpiecznych sytuacjach?
Widziałam bardzo dużo, momentów przeżyłam drastycznych bardzo, ale to są już wspomnienia tak osobiste, że nie mówię na ten temat.
- Czy były też może jakieś przyjemniejsze chwile odpoczynku, chwile rozluźnienia, gdzie można było pośpiewać piosenki?
Były i śpiewy. Różnie to było, jak na wojnie.
- Śpiewałyście panie, dziewczęta, piosenki razem z chłopcami?
Oczywiście, że tak. Jak tylko grupa się zebrała, to od razu były śpiewy.
- Czy była może jakaś pani ulubiona piosenka z tego okresu?
Och, nie. Wszystkie powstaniowe piosenki znałam, ale nie śpiewam, nie jestem solistką.
- Czy zetknęła się pani może z prasą powstańczą, może „Biuletyn Informacyjny” docierał do tych miejsc, gdzie pani kwaterowała?
No tak, stale miałyśmy kontakt z gazetkami powstańczymi. Codziennie była prasa i harcerki roznosiły prasę po różnych punktach, mniej, bardziej niebezpiecznych, ale docierała, gdzie tylko się dało.
- Jakie to miało znaczenie, ten dopływ bieżącej informacji?
Każda nowina prasowa była dla nas jakimś kontaktem z zewnętrznym światem. Coś tam się wiedziało, co się dzieje w Londynie na przykład.
- A czy były również nasłuchy radiowe? Może pani zetknęła się z radiem?
Osobiście nie, ale były punkty radiowe, były, oczywiście, była stacja radiowa.
- Uczestniczyła pani może w mszach czy pogrzebach z udziałem księży?
W pogrzebach? Codziennie grzebałam. Codziennie grzebałam i wypisywałam te... nie klepsydry, nie wiem, jak to się nazywa. Miałam ołówek kopiowy, więc szukałam takich deseczek, które można było oskrobać i na deseczce napisać dane tego, którego grzebaliśmy aktualnie.
- Czy była też taka metoda zakopywania przy zmarłym czy wsadzania do kieszeni jakichś informacji?
Różnie to było. Najwięcej pogrzebów osobiście odbyłam w takim ogródku pomiędzy ulicami plac Dąbrowskiego 2/4 i Kredytową. Tam była cukiernia aktorek, nie cukiernia, tylko kawiarnia, i przy tej kawiarni miałam z nimi kontakt, z tymi kawiarkami. To były przeważnie aktorki.
- I właśnie w tej okolicy odbywały się pogrzeby?
Tak, pogrzeby to wszędzie się odbywały, gdzie było możliwe. Grzebało się wtedy, kiedy było można grzebać. Umierali w różnych okresach dnia i doby. Ginęli, znosiło się rannych całą dobę i w miarę jak umierali, to się ich grzebało.
- Czy tam odprawiane były msze święte?
Nie, nie było księży. Jeden młody ksiądz zaraz, 3 czy 2 sierpnia, zginął na placu Dąbrowskiego i już potem nie spotkałam tam więcej księdza. A w ogóle to księża byli na salach szpitalnych, księża udzielali ostatnich sakramentów, modlili się z umierającymi. Księża byli młodzi, starzy, różni. W piwnicy PKO na Świętokrzyskiej.
Tam był ten szpital doktora Zaorskiego.
- Jak wyglądały sprawy bytowe, miejsce do spania, możliwość dokonania toalety czy, powiedzmy, ubrania się?
W ogóle nie wyglądały. W PKO jak już nam dali kwaterę, to było drugie piętro poniżej, tośmy spali na takich dokumentach archiwalnych. Brało się takie kupy papierów, rozrzucało się na podłodze i na tym się spało, żeby nie [spać] na cemencie.
- A dostęp do wody? Jaka była szansa, żeby się umyć?
Tam, gdzie był kran, tam było mycie.
- Proszę powiedzieć, jak była pani ubrana? Bo wyszła pani z pracy na Powstanie, czyli nie była pani przygotowana.
Już 4 sierpnia – pierwsze bombardowanie – wtedy właśnie miałam pierwszą... rzepkę mi... ranna w kolano byłam na placu Dąbrowskiego 2/4. Ale o czym mówimy?
- O ubraniu. W jakim pani było ubraniu?
Ja stale traciłam ubranie, stale traciłam. Po pierwszym bombardowaniu na placu Dąbrowskiego 2/4 wyszłam, [miałam] tylko pasek od spódnicy i szew spódnicy, boczny, przy gurcie, przy tej taśmie, i nic więcej – nago zupełnie. I tak to się powtarzało stale. Potem ktoś mi dawał spodnie, ktoś mi dawał jakąś spódnicę do ziemi. Różnie to było.
- Czyli nie były to elementy mundurów niemieckich czy „panterek”?
Ale skąd, śladu po mundurach nie było już w pierwszych dniach.
- Jak pani sobie radziła z kontuzjowanym kolanem, kiedy trzeba było znosić na noszach z jedenastego piętra na przykład Powstańców?
No to wtedy nie znosiłam. Nie znosiłam, bo miałam obandażowaną i usztywnioną nogę. Chodziłam tak na sztywnej nodze, ale chodziłam na dyżury na Powiśle przez… Przy Wareckiej była taka... przez ulicę...
- Tunel, przejście, barykada?
Barykada. Pod barykadą przejście na Powiśle. No to szło się tamtędy.
- Czy w czasie Powstania kontaktowała się pani z rodziną, ze swoją mamą?
Nie, żadnego kontaktu z rodziną od 1 sierpnia nie miałam. Miałam raz jedną okazję, że kolega powiedział, że idzie na Czerniaków, i ja mu dałam list, adres mamy i rodziny na tej Sieleckiej. Sielecka to była?
Ale on nie wrócił w ogóle z tamtej wyprawy. Nie wiem, czy spotkał rodzinę, czy nie spotkał. To była jedyna możliwość nawiązania kontaktu z rodziną i nieudana.
- Jaka była atmosfera w pani oddziale? Czy to była cały czas, powiedzmy, jakaś euforia, nadzieja na zwycięstwo, czy bardzo szybko było poczucie klęski?
O atmosferze to nie warto mówić, bo przeżywało się różne nastroje, bardzo różne, od najgorszego do całkowitej euforii. Jak było gdzieś jakieś wydarzenie optymistyczne, to się świętowało, a jak było przygnębiające wydarzenie, to się płakało.
- Jak było z zaopatrzeniem, z aprowizacją, z jedzeniem? Czy cierpiała pani głód?
Jeszcze jak. Stale byłam głodna. Stale byłam głodna, bo przypadkowo gdzieś mi tam ktoś dawał na dnie miseczki jakąś resztę zupy. Zjadałam tę resztę i szłam dalej. Tak było cały czas.
- A jak do Powstańców odnosiła się ludność cywilna w tych domach, gdzie stacjonowaliście?
Kontakty z ludnością cywilną miały różny charakter, bardzo różny. Od najgorszego do zupełnie znośnego.
- W pani osobistym odczuciu co przeważało, jakie pani miała doświadczenia?
Różne, to zależy, kto czego potrzebował z tych cywilów. Bo piwnice wszystkie były zajęte przez cywilów, którzy przenosili się z jednej dzielnicy do innej. Z Woli na przykład przez Śródmieście na Powiśle. I tak się ludzie mordowali z dziećmi i całymi rodzinami.
Mieszkałam w Gdańsku. Jedna z córek jako harcerka przyszła kiedyś z propozycją, żebym się podjęła jakiejś prelekcji, cyklu prelekcji o Powstaniu. Ja oczywiście odmówiłam, ale dowiedziałam się, że takich prelegentów, prelegentek jest mnóstwo. Chodzą po szkołach i opowiadają, bredzą na tematy przeżyć. To były przeżycia, rzeczywiście, ale jak można godzinami o tym mówić. Ja tego zupełnie nie rozumiałam, że można godzinami chodzić i opowiadać.
- No tak, jedni mają taką potrzebę, może większą…
To jest jakaś potrzeba.
- Potrzeba wychowywania młodego pokolenia. Pamięć o tym musi trwać, a niosą ją właśnie ludzie.
Ale to zupełnie obca mi dziedzina.
Mnie obca zupełnie.
- Ale te wspomnienia osobiste mają też bardzo dużą wagę.
Męczą nocami i dniami mnie osobiście, ale nikomu tym głowy nie zawracam. Nikomu.
- Przechodziła pani też kanałami, prawda?
O tak, raz przechodziłam z placu... Krasińskiego do… na Wareckiej mnie wydobyli, taka krótka podróż.
Ale codziennie był czas, że codziennie na Wareckiej przy włazie miałam dyżury i trzeba było wydobyć z kanału tych brudnych [Powstańców], ociekających zawartością kanału oczywiście, i przeprowadzić gdzieś na kwaterę. Raz na przykład mnie tak zmęczyła taka przeprowadzka z kanału na plac Napoleona do piwnicy, żeby położyć tego prowadzonego, że zasnęłam. Obudziłam się [tak, że] głowę miałam na jego bucie. I but tak strasznie śmierdział. Bo zasnęłam ze zmęczenia. Takie strzępy wspomnień.
- Czyli sama pani raz przechodziła kanałami czy więcej razy?
Nie, raz tylko przechodziłam i to taka krótka trasa, po prostu to był skrót. Nie chciało mi się chodzić wierzchem, bo byłoby dużo dłużej, więc… A wiedziałam, że ten kanał jest udrożniony, i przeszłam. Ale oficjalnie nie chodziłam. Bo tylko chodzili ci, którzy się ze Starówki przenosili do Śródmieścia, walczący na Starówce. Jak Starówka padła, to wszyscy musieli opuścić Starówkę i wtedy był ten przemarsz kanałami.
- Czy widziała pani może zrzuty?
O, chodziłam na zrzuty. Chodziłam na zrzuty. Zbierało się. Worek rozpruty i suchy chleb, suchary pokruszone zbierało się z ulicy, te z wierzchu suchary, które się nadawały do jedzenia, a reszta zostawała na ulicy.
- To były tylko pojemniki z żywnością czy też może środki opatrunkowe, jakaś broń?
Było różnie. Były i zrzuty opatrunkowe również. Różne były rzuty.
- Czy w czasie Powstania zetknęła się pani może z walczącymi Żydami, którzy ocaleli, przyłączyli się do Powstania?
Owszem, było takie popołudnie, kiedy na czele szedł lekarz (zapomniałam jego nazwisko, krótkie takie), a za nim szła grupka ludzi, takich obdartych, zniszczonych, zszarganych. To byli uratowani Żydzi gdzieś tam z getta. Już poza gettem się ukrywali. Poza gettem ukrywali się i ten lekarz ze swoim oddziałem ich znalazł i prowadził ich do Śródmieścia.
- Zapytam panią o kapitulację. Jak pani zapamiętała upadek Powstania i konieczność rozwiązania swojej służby, zakończenia swojej służby i wyjścia z Warszawy?
Pamiętam to bardzo dokładnie, ale mówić o tym niepodobna.
- Czy zdecydowała się pani wejść z ludnością cywilną, czy razem z Powstańcami?
Nie, po prostu byłam związana z oddziałem i razem z oddziałem wyszłam przez Pruszków do obozu.
- Do jakiego obozu była pani wywieziona?
Fallingbostel, a potem Oberlangen. Ja jestem z Oberlangen.
- Jak Niemcy odnosili się do Powstańców opuszczających Warszawę?
Różnie, różnie. Na ogół ci, z którymi się zetknęłam na drodze do Pruszkowa, byli bez zarzutu. Po prostu szli, bo musieli iść obok nas, z bronią na ramieniu.
- A jak wyglądał transport z Pruszkowa do obozu?
Stłoczone wagony, tak nabite, że nie można było nawet dokładnie usiąść na podłodze. Bo to były takie wagony…
Tak, towarowe. Więc siadałyśmy, ale tak ciasno było siedzieć, że co jakiś czas któraś musiała wstać, żeby pozostałe mogły trochę się wyprostować.
- Te wszystkie dziewczęta z pani oddziału znalazły się razem? Nie były rozdzielone w Pruszkowie, tylko wszystkie byłyście razem?
To różnie było. Nie wiem, nie interesowałam się, jak to wyglądało ogólnie. Tylko mnie najbliższe otoczenie interesowało, bo musiałam się trzymać swojego oddziału.
- Jak długo trwała ta podróż?
O, długo, długo. Nawet nie wiem ile, bo było tyle przystanków, postojów. Za każdym razem pić się chciało, jeść i nic nie było po drodze. Kilka dni to trwało.
- Proszę powiedzieć, w jakich warunkach żyła pani w obozie? Jak było zorganizowane życie codzienne?
Różnie były. Mam doświadczenia takie mieszane, bo zmieniało się. Zmieniały się baraki, zmieniały się obozy.
- A czy była pewnego rodzaju swoboda, czy raczej był taki obozowy reżim, że trudno było...
Był bardzo zorganizowany reżim, zorganizowane życie niewolników.
- Czy również jakaś praca przymusowa?
Tak. Były głównie tak zwane prace porządkowe… Wywożenie nieczystości poza obóz. Miałam taką przygodę, że po takiej górce miałyśmy spuścić z beczki nieczystości, a ja byłam na pochyłości u góry. I było ślisko i zjechałam, nieczystości za mną. Raz mi się tak zdarzyło. Potem Grossówna, aktorka, która prowadziła kąpielisko obozowe, kazała nam się rozebrać, tym zalanym, i zrobiła nam taką dodatkową kąpiel.
- Jakieś życie kulturalne kwitło w obozie?
Kwitło. Były różne zespoły. Różne... wydarzenia...
- Takie uroczystości, akademie?
No nie akademie, powiedzmy, akademie... Jakieś życie kulturalne było.
- I oczekiwanie na wyzwolenie?
Dla mnie były najciekawsze wieczory, ponieważ była dobrze zorganizowana ta wieczorna strefa, bo były wykłady z różnych dziedzin i chodziłam na te wykłady wieczorne. Po ciemku zupełnie, w baraku nieoświetlonym stało się, a ta osoba, która miała akurat – no nie wykład, to się na inaczej nazywało – siedziała wysoko na najwyższej pryczy i po ciemku, bez żadnego światła, były takie wykłady.
- Jak długo pani była w tym obozie?
Od Powstania aż do uwolnienia.
- I już nie była pani później przeniesiona gdzie indziej?
Byłam w górach Harzu.
- Proszę o tym o powiedzieć.
Wywieźli taką grupę czterdzieści osób w góry Harzu, na tak zwaną
Arbeitskommando i tam w takim spichlerzu przesypywaliśmy zboże z góry na dół, żeby się wietrzyło. I to trwało chyba koło trzech tygodni i z powrotem przywieźli nas do obozu.
- Jak zapamiętała pani dzień wyzwolenia obozu?
O tak. No to była… To był wielki dzień, wielka euforia. Jak się dziewczyny zaczęły odświeżać, jakie pomysły miały... Skądś pobrały szmatki na kołnierzyki białe. No w ogóle to był dzień szczególny, trudno nie pamiętać. Ale ja już więcej nie mogę mówić, nie mogę. Byłam na takim kursie – „Ojciec Paweł”, jezuita, zorganizował taki kurs dyskusyjny w Metten. Tam było sporo kursantek, kursantów różnych i był taki klub dyskusyjny zorganizowany przez „Ojca Pawła” Warszawskiego.
To był jezuita.
I na któreś spotkanie przyszedł mąż z kolegami i tak się poznaliśmy.
- Bo mąż też był Powstańcem warszawskim?
Tak.
- Czyli to poznanie było jeszcze w czasie pobytu w obozie czy już później, po wyzwoleniu? Kiedy spotkała pani swojego przyszłego męża?
Długo po wyzwoleniu. Niedługo przed powrotem do kraju.
- Czyli po obozie, po niewoli niemieckiej nie wróciła pani bezpośrednio do Polski?
Nie. Po obozie to nas Maczek wciągnął do swojej… Co on miał?
Do armii. To się nazywało… Już nie pamiętam, jestem już zmęczona, już nie mogę mówić.
- Już kończymy. Później pani pojechała do Anglii?
Nie, do Polski. Do Polski, do kraju.
- W którym roku pani wróciła?
Czy ja wiem? W czterdziestym piątym, czterdziestym szóstym... Nie pamiętam, mam to zapisane.
- Czy z tego powodu, że była pani uczestniczką Powstania Warszawskiego, cierpiała pani jakieś represje ze strony władz?
Nie, nie, nie. Pracowałam bez żadnych niedogodności.
- Gdyby dzisiaj jeszcze raz miała pani podjąć taką decyzję, czy iść do Powstania, czy nie?
To nie wiem, co bym zrobiła, zupełnie. Na takie pytanie nie ma odpowiedzi.
Warszawa, 26 marca 2015 roku
Rozmowę prowadziła Hanna Małgorzata Dziarska-Pałac