Krystyna Michalak
Nazywam się Michalak Krystyna, urodziłam się w Warszawie na ulicy Chmielnej, 29 lipca 1926 roku.
- Proszę powiedzieć, jak wspomina pani lata przedwojenne, czym zajmowała się pani rodzina, rodzice, czy miała pani rodzeństwo?
Tak, miałam rodzeństwo. Ja jestem piąte dziecko, tak że duża rodzina była. Chodziłam do szkoły, to [było] przed wojną, to…
- A czym zajmowali się pani rodzice?
Ojciec pracował w prywatnej firmie, w fabryce mydeł Malinowskiego, na Chmielnej to się mieściło. A mama nie [pracowała], bo przecież nas było pięcioro.
Tak.
- Mieszkali państwo na Chmielnej?
Na Chmielnej. I tam się też urodziłam.
- Była pani najmłodsza z rodzeństwa?
Najmłodsza.
- Gdzie uczęszczała pani do szkoły?
Chodziłam prywatnie do szkoły Anders-Puchaczewskiej na Nowym Świecie, to był [numer] czterdzieści chyba sześć na Nowym Świecie. Prywatna szkoła.
- Jak wspomina pani lata szkolne? Miała pani jakieś szczególne przyjaźnie z tego okresu?
Tak, tak. Spotykałam się z koleżankami. Wszystko jak najlepiej było do Powstania. A po Powstaniu już było gorzej, bo już wtedy były prywatne komplety.
- Była pani dobrą uczennicą?
Nie mogę powiedzieć, taka średnia właściwie. Nie będę mówić, że nadzwyczajna.
- A pamięta pani jakieś konkretne zabawy z dzieciństwa, jakieś rozrywki szczególne, które pani zapamiętała? W co lubiła się pani bawić?
Właściwie trudno mi teraz przypomnieć.
- Jak zapamiętała w takim razie pani wybuch wojny, wrzesień 1939 roku? Gdzie państwa zastał wybuch wojny?
Niespodziewanie właśnie. Akurat mamusia przyszła z miasta i mówi, że jest wojna. To było wielkie zaskoczenie. Potem była tragedia, bo kazali wszystkim mężczyznom wyjść z Warszawy. Nie wiem dlaczego, taki był rozkaz. I wtedy ojciec i moi bracia… Jeden brat był w wojsku jako…
Brat mój jeden był w wojsku, a drugi był [w domu] i z ojcem wyszli, bo kazali wszystkim mężczyznom wyjść z Warszawy. Nie wiem dlaczego. I dłuższy czas ich nie było, bo byli gdzieś tam. Chodzili gdzieś poza Warszawą. Myśmy wtedy czekali zdenerwowani, co się będzie działo dalej. Po kilku miesiącach wrócili. A my w czasie Powstania no to…
- A z samego jeszcze początku wojny pamięta pani naloty na Warszawę?
Pamiętam i to bardzo dobrze, bo akurat mieliśmy schron pod piwnicą na Chmielnej 2. To był piętrowy dom. Tu przykra sprawa, bo był oficer polski, przychodził właśnie do tego właściciela kamienicy, Malinowskiego, i siedział z nami. I mówi: „No, ma pan tyle kamienic, że jakby jedna zginęła, to nic takiego”. W pewnym momencie wyszedł. A na Chmielnej 2 w tym budynku pięciopiętrowym byli junacy, młodzi chłopcy. On wyszedł i potem wrócił i powiedział, że był na pierwszym piętrze, że go aż wyrzuciła bomba. Okazuje się, że chłopcy byli przysypani gruzami, a on stał z bronią i nie pozwolił nikomu ratować tych biednych chłopców. Okazuje się, że później myśmy go spotkali w mundurze niemieckim. Tak było „dobrze”.
- A czym zajmowała się pani rodzina w czasie okupacji? Co było źródłem państwa utrzymania?
Tatuś pracował właśnie w tej firmie Malinowskiego, wyroby mydła.
- A jak zapamiętała pani Niemców w czasie wojny? Czy była pani świadkiem rozstrzelania, łapanki?
To było okropne, bo kiedyś jechałam właśnie ulicą, jak sądy są, i wtedy zobaczyłam, na murach powiesili Niemcy Polaków. To było okropne przeżycie, jadąc, patrzyć, jak wiszą ludzie powieszeni. A tak to w ogóle rozstrzeliwali na Nowym Świecie, między innymi sąsiada syn zginął, z łapanki. Szedł, złapali go, pod mur i rozstrzeliwali wszystkich.
- Czy przydarzyła się pani jakaś sytuacja z Niemcami życzliwymi Polakom? Z jakąś taką przyjemniejszą sytuacją? Czy nie, czy tylko okrucieństwo?
Tylko.
- Czy w czasie wojny działała pani w konspiracji i do jakiego zgrupowania należała?
W czasie wojny?
- Tak. Do jakiego zgrupowania…
Ja byłam jeszcze… nie. W czasie wojny nie.
- Bo była pani sanitariuszką i była pani sanitariuszką dopiero w momencie wybuchu Powstania?
Tak, tak. Bo przedtem kończyłam kurs sanitariuszki. Znaczy uczyłam się, jak bandażować, jak opatrywać, w ten sposób, na kompletach.
Tak.
- Pamięta pani nazwiska, kto przeprowadzał takie szkolenia, gdzie to szkolenie się odbywało?
To było w tak zwanej szkole… liceum Władysława IV. To tam właśnie.
- Jakieś pani koleżanki też brały w tym udział czy pani sama zdecydowała się?
Wszystkie brały. Te co chodziły na ten komplet, to wszystkie brały, tak.
- W takim razie jak zapamiętała pani sam wybuch Powstania Warszawskiego? Gdzie pani wtedy była?
Byłam w domu i siostra była akurat… Myśmy mieli sklep, drogerię na Nowogrodzkiej i ona nie mogła się nawet dostać do nas. Później przyszła i tu wszyscy mówią, że właśnie Powstanie jest. To była i radość i nerwy, prawda, bo nie wiadomo, co będzie dalej.
- Jakie wówczas były pani zadania, kiedy została pani przydzielona do jakichś zadań?
Ja dopiero… Mówiąc szczerze, to ja z koleżanką, gdzie mieszkała razem z nami, myśmy zorganizowały szpital w hotelu „Grand Hotel”. Naprzeciwko był, na Chmielnej 5. I tam myśmy zobaczyły, co się dzieje, więc zaczęłyśmy chodzić po domach, gdzie nam dali opatrunki, i między innymi [poszłyśmy] na Sienną, do tego szpitala. Stamtąd też dostałyśmy opatrunki i zorganizowałyśmy taki punkt sanitarny w tym hotelu. Tam były łóżka, więc już było łatwiej. Pamiętam pierwszego rannego. To był mężczyzna i myśmy nie dały rady go przynieść, bo to na noszach mężczyzna, ludzie nam pomogli, a on… Jak się położyliśmy… Lekarz mówi, żebym przecięła mu koszulę. A on błagał, żeby tylko paska mu nie przeciąć. Ja odrzuciłam tę koszulę, a tu kawał… Mnie się wydawało, że płuco wyskoczyło, bo dum-dum się nazywała ta kulka. W środku się rozbijała ta kulka, w człowieku, to było makabryczne.
- Co się działo z pani rodziną w czasie Powstania? Gdzie oni się znajdowali, gdzie się ukrywali?
Też byli w domu. Mój brat zaopatrywał… Bo to była fabryka Malinowskiego, więc on się opiekował tym i ludziom rozdawał. Przychodzili, to rozdawał mydła, opiekował się.
- Czyli przez cały okres Powstania państwa dom istniał?
Nie, nie, nie. Nie cały czas, bo potem już jak się zbliżało, już Stare Miasto już się likwidowało i przechodziło do Śródmieścia, to już trzeba było i stamtąd uciekać. W końcu później przeszłam na ulicę chyba Złotą.
- Jak wyglądał taki dzień powszedni w czasie Powstania? Czy owało państwu żywności i wody?
Właśnie. Najlepszy dowód, bo moja siostra miała dziecko, chyba rok miała ona [córka]. I jak zobaczyła, jak ktoś przyniósł kartofel, w ręku trzyma, to dziecko rączki wyciągało i mówi: „Daj, daj, daj”. Dosłownie, bo głód był. Najgorszy to jest chleb z owsa, bo nie było co już piec, to się owies kręciło na maszynce i chleb się piekło. Nie można było [go] jeść, bo to się kruszyło. To jest w ogóle nie… no głód. Co tu dużo mówić. Dużo się przeszło.
- Czy widziała pani zrzuty?
Tak, tak.
- Czy coś z tych zrzutów trafiało do Powstańców?
Tak.
- A czy ma pani jakiś taki najtragiczniejszy dzień z czasów Powstania albo najprzyjemniejszy? Taki, w którym może coś dobrego się wydarzyło?
Najtragiczniejszy to było, jeżeli się przeszło przez miasto i się widziało zwłoki spalone. To jest makabryczny [obraz] i zapach też okropny. To jest nie do pomyślenia. To właściwie trudno wspominać, bo to ciarki przechodzą, jak człowiek pomyśli, co to było.
- A moment kapitulacji, kiedy Powstanie upadło, jak pani ten czas wspomina?
Tragedia, właściwie tragedia, bo to już właściwie nie wiadomo było, co oni z nami zrobią. Kazali wszystkim wyjść z Warszawy.
- Gdzie się pani wtedy znalazła?
W Pruszkowie.
- A jaką trasą państwo wychodzili z Warszawy do Pruszkowa?
Piechotą. A potem w wagony bydlęce ładowali i wywozili.
- Była pani w obozie przejściowym, tak?
Tak, Pruszków, tak, to był taki obóz.
- Jak wspomina pani tam pobyt?
Ja tam nie byłam długo, bo akurat mój zięć tam jako był przy Polakach i tam pomagał. Chyba jeden dzień tam pomagał, jak wsiadali do pociągu. I dzięki temu nam też kazał, [powiedział], że jedziemy do wagonów. Wtedy właśnie ja byłam w Pruszkowie i rodzice też wszyscy byli. I zobaczyłam, że są rodzice. Ucieszyłam się, że ich spotkałam, i chciałam do rodziców dojść, a tu Niemiec zaczął krzyczeć. A drugi Niemiec prawdopodobnie, nie wiem, to chyba był jakiś Polak, bo zaczął ze mną rozmawiać i mówi: „Dobrze”, wziął mnie za rękę i zaprowadził. I powiedział tak: ,,Wsiadajcie do wagonów”, te wagony były takie bydlęce. I kazał zabandażować mnie głowę, bo będą jeszcze latać po pociągach i wyciągać młodych. Tym sposobem ocalałam.
- Jak długo była pani w Pruszkowie?
Właśnie krótko byłam. Krótko byłam.
- Jakie warunki tam panowały?
Warunki. To się siedziało na dworze. Co tu dużo mówić, tam nie było warunków.
- A jak zapamiętała pani koniec wojny, wyzwolenie? Gdzie się pani wówczas znajdowała?
Byłam na wsi. Ponieważ wtedy wywieźli nas tym pociągiem i gdzie to było… W Tarnowie. Ponieważ siostra miała małe dziecko i kobieta doszła i nas zaprosiła do swojego domu, wszystkich. Długośmy tam nie byli, tylko żeśmy wrócili, starali się jechać, bo brat był akurat na wsi, bo tam budował sobie dom, [chcieliśmy jechać] do Grójca. I tym właśnie pociągiem dojechaliśmy do tego Grójca.
- A kiedy wróciła pani do Warszawy?
Do Warszawy… Najsampierw to myśmy byli w Łodzi. Tam się zatrzymałam, tam właśnie skończyłam liceum i tam pracowałam, a potem do Warszawy. Ale to już późno. Rodzice wcześniej.
- Jak po wojnie potoczyły się losy pani rodziny? Rodzice, jak wspominała pani, wrócili wcześniej do Warszawy tak?
Tak, tak.
- Pani jeszcze uczyła się w…
W Łodzi. Mój ojciec pracował. No i wszyscy gdzie mogli, to pracowali, prawda.
- A jak dzisiaj traktuje pani Powstanie Warszawskie? Czy gdyby sytuacja miała się powtórzyć, wzięłaby pani jeszcze raz udział w Powstaniu?
No na pewno, bo to przecież obowiązek, prawda? W obronie Polski to każdy by…
- Ma pani coś jeszcze do dodania, jakąś historię, może chciałaby pani jeszcze o czymś opowiedzieć?
W tej chwili to mi nic nie przychodzi do głowy.
Warszawa, 22 maja 2013 roku
Rozmowę prowadziła Justyna Cieszyńska