Kazimierz Porczyk „Słowik”
Kazimierz Porczyk, urodzony 30 listopada 1920 roku w Warszawie.
- Prosiłbym, żeby opowiedział pan o swojej młodości. Gdzie się pan urodził i jak pan wspomina swoje pierwsze lata szkolne? Gdzie pan chodził do szkoły?
Z dawien dawna moja młodość wyglądała [tak], że w siódmym roku życia zmarła mi matka, w dwunastym roku życia zmarł mi ojciec. Wychowywałem się samodzielnie, z młodszym bratem, który w tej chwili już nie żyje kilkanaście lat. Cały czas chodziliśmy do szkoły na Czerniakowską. Mieszkałem na Czerniakowie, na Górnośląskiej. Później zajmowałem się, najpierw w Polskim Instytucie Geograficznym, jako kierowca, później Instytut Geograficzny przekształcił się w PAN i pracowałem jako kierowca na samochodzie Lublin. To była dwudziestoosobowa ekipa uczniów, studentów, gdzie miałem za zadanie obwożenie ich po miejscach publicznych. Przepracowałem w Instytucie czternaście lat.
- Do samej wojny pan pracował w tym Instytucie?
Tak, do samej wojny.
- I pan sam utrzymywał brata?
Utrzymywałem brata [gdyż] raczej nie miałem możliwości studiowania, a brat studiował na Uniwersytecie Poznańskim.
- Jak pan wspomina wybuch wojny? 1 września? Co pan wtedy robił i jak pan się zetknął już z wojną?
W 1939 roku zetknąłem się jako poborowy. Miałem już kartę powołania i jako poborowy zetknąłem się ze względu na stan zdrowia... Akurat wybuchła wojna i w tej chwili wszystko – znaczy pobór – zaczęło się w harcerstwie, w Szarych Szeregach. W Szarych Szeregach od początku okupacji egzystowałem…
- Jak pan się znalazł w Szarych Szeregach?
Jako harcerz. Byłem na obozie harcerskim w Ignalinie. Jako harcerz znalazłem się w Szarych Szeregach. Później doszli do mnie, żebym się zweryfikował.
- Pan podczas okupacji mieszkał w Warszawie?
Mieszkałem cały czas w Warszawie.
- Z czego pan żył? W dalszym ciągu pracował pan w tym Instytucie?
W Instytucie. Miałem przecież tam pensję.
W Instytucie to już po wyzwoleniu.
Przed wyzwoleniem, to różnie. Różnego zajęcia się imałem.
- Na przykład czym się pan zajmował?
Sprzątałem. Wszystko, co można było robić. Poza tym byłem pracownikiem Spółdzielni Wspólnota, Banku Gospodarstwa Krajowego. W tej spółdzielni pracowałem w czasie okupacji.
- A jednocześnie działał pan w Szarych Szeregach?
Jednocześnie cały czas w Szarych Szeregach. Zmuszony byłem, bo byłem na przesłuchaniu kilka razy.
UB.
- Ale podczas okupacji. Czym się pan zajmował w Szarych Szeregach?
Po prostu ulotki [roznosiłem]… W okupacji cały czas miałem przewodnictwo, [działem] z kolegami...
- Jakieś szkolenia wojskowe przechodziliście panowie?
Działałem konspiracyjnie. Ale to wszystko z tego czasu to już wyszło. Albo zginęli, albo pomarli.
- Ale na przykład czy wyjeżdżaliście panowie za miasto gdzieś i uczyliście się strzelać?
W zamojskim byłem, w oddziałach leśnych i [miałem] przeszkolenie wojskowe.
- Czy pan przeszedł dokładne przeszkolenie?
Dokładne. W lasach zamojskich, w Zamościu.
- Proszę mi powiedzieć, jak pan wspomina ostatnie dni przed wybuchem Powstania? Koniec lipca. Co się wtedy działo w Warszawie?
Po prostu już byłem, że tak powiem, skoszarowany i wszyscy byliśmy skoszarowani w seminarium na ulicy Chełmskiej. Na ulicy Chełmskiej w seminarium duchownym. Miałem przeszkolenie wojskowe przed wojną, szybowcowe i byłem na kursie spadochronowym i byłem przydzielony już do wojsk lotniczych. Cały czas chciałem to wykorzystać. Pierwsza lotnicza baza konspiracyjna Szarych Szeregów to Okęcie. W czasie Powstania mieliśmy przedostać się na Okęcie i z Okęcia działać. Gdzie było przedostanie, jak wybuchło Powstanie? Znalazłem się na Chełmskiej bez żadnej komunikacji, bez niczego i dotarłem tylko na ulicę Poznańską i tam wstąpiłem od razu do Oddziału powstańczego „Zaremba-Piorun”.
- Ilu kolegów miał pan w plutonie? Czym żeście się panowie zajmowali?
Zaatakowaliśmy na Hożej mleczarnię, zakład mleczarski. Cały czas byłem w plutonie wypadowym. Cały czas byliśmy na terenie: Emilii Plater, Noakowskiego, Marszałkowska. Poza tym byliśmy porozrzucani. Byłem w plutonie „Sylwestra”. To był pluton wypadowy.
- Jak było u panów z uzbrojeniem? Dobrze byliście uzbrojeni?
Zależy od plutonu. Nie miałem osobistego uzbrojenia. Pomieszczenia nasze mieściły się na Poznańskiej 12. Na pierwszym piętrze nasze były pomieszczenia i w razie czego, to byliśmy wzywani do akcji. [Walczyłem przez] całe Powstanie, do 5 października... z przerwami, bo byłem ranny i miałem przerwę w szpitalu na Emilii Plater. Miałem wyjęty odłamek. Po prostu wybuchł pocisk jakieś dwadzieścia metrów ode mnie, odrzuciło mnie i po prostu od tego czasu odczuwałem, po wyjęciu tego odłamka, uszkodzenie bębenka. Tak cały czas przetrwałem.
- A pamięta pan, kiedy dokładnie został ranny? To był jeszcze sierpień, czy może już wrzesień?
5 października wyszedłem… To był wrzesień – październik. Tak dokładnie nie wiem.
- To był już koniec Powstania?
Prawie że koniec Powstania. Dlatego nie poszedłem z powstańcami, bo byłem ranny. Trafiłem przez kontakty z takimi ludźmi, którzy pochodzili z powiatu miechowskiego i zabrałem się z nimi. Tam wstąpiłem do zgrupowania na terenie powiatu miechowskiego. Do czasu wejścia Armii Ludowej. Stamtąd musiałem się czym prędzej ewakuować, bo przecież… aresztowania były i powróciłem do Warszawy. W Warszawie jakiś czas działałem w ZBOWID-zie, ale miałem kłopoty z bratem, który studiował w Poznaniu. Jednakże on był dyrektorem technikum. Ale niestety zmarł przedwcześnie i musiałem się zając pogrzebem, tym wszystkim.
- Wspomniał pan, że zaraz po wojnie miał pan do czynienia z Urzędem Bezpieczeństwa, że był pan szykanowany?
Szykanowany byłem.
- Jak to się stało? Został pan aresztowany? Zatrzymany z ulicy?
Co i raz na Rakowiecką musiałem się zgłaszać. [...]
- I o co pana pytano podczas takich przesłuchań?
Żebym kolegów sypał. Przecież tylko o to im chodziło. Jak im powiedziałem, że nie znam, że straciłem łączność, to jeden stał z tyłu, drugi z przodu i nie wiadomo kiedy ten z tyłu rąbnął mnie w nos. Zalałem się krwią i zęby mnie się ponaruszały tutaj wszystkie, przecież zębów nie mam. Poza tym dotarli, że pracuję jako kierownik działu transportu. Przyszła władza nowa i po prostu zaczęli mnie szykanować. Miałem prawo jazdy, pracowałem jako kierowca. Jeździłem z dyrektorem. Ale później widziałem, że szykanowano coraz bardziej. […]
- Proszę mi powiedzieć, kiedy był pan w Powstaniu, co stało się z pana bratem? Też poszedł do Powstania?
Był cały czas w Powstaniu. On przez kontakty wyjechał do Poznania, tam miał kontakty, że mógł studiować. Miał kolegę z Powstania, który pochodził z poznańskiego. Tam skończył studia i został dyrektorem.
- Ale pana brat też walczył w pana zgrupowaniu, czy gdzieś indziej?
Nie, gdzieś indziej.
- A gdzie walczył pana brat?
Brat na Żoliborzu. Bo to były czasy, że ja nie mówiłem, co ja robię, a brat nie mówił, co on robi, bo w razie czego jak drapną, no to co? Przecież pytali. Przecież za to, że nie wiem, co z kolegami, co z bratem, to zostałem pobity.
- Jak pan wspomina kolegów z Powstania, z którymi pan walczył w jednym oddziale? Ma pan kontakty z jakimiś?
Z tymi, którzy w czasie sprzed Powstania. Po Powstaniu, to miałem kolegów. Należałem do koła. Ale przecież nie dostałem się do swojego prawowitego oddziału, tylko wstąpiłem do oddziału, który w Śródmieściu operował. Kolegę miałem, który się przedostał, bo dostał się z Chełmskiej bez żadnej komunikacji, na piechotę. I to też puszczali pojedynczo. Nie wypuścili, nie wolno było grupowo, bo już była okupacja i okres przedpowstaniowy i wszystkich młodych, jak zgrupowany, to zatrzymywali, łapali. Tak że pojedynczo. Kolega nawet przedostał się tam gdzie byliśmy: na Daleką, czy coś. Ale tam wszystko zwinęli i dostał się do… Z tamtymi nie miałem żadnej styczności. W ogóle nie miałem styczności, bo w tej chwili nawet już nie ma tych ludzi.
- Proszę mi powiedzieć o akcji ataku na mleczarnię. Jak to było zorganizowane i czy ta akcja się powiodła?
Akcja się powiodła, bo my wychodziliśmy z ulic: Poznańska, Hoża. Z drugiej strony ulicy atakowaliśmy. Tam było dwóch czy trzech tych, którzy pilnowali. No i się poddali i ta akcja… i cała mleczarnia była w naszych rękach.
- Gdyby pan mógł opowiedzieć o takiej akcji z czasów Powstania, która panu najbardziej utkwiła w pamięci?
Wszystkie są w pamięci. Przecież ja nie byłem sam, a niekiedy, jak mi kazali iść, to szedłem na rozpoznanie, czy coś takiego.
- Jak wyglądała taka akcja rozpoznania? Wychodziła jedna osoba czy może z jakimiś kolegami?
Jedna osoba. Przecież nie można było trzech osób, bo zaraz podejrzenie. Gdzieś, gdzie mieliśmy jakieś akcje, to po pierwsze wysyłało się czujkę na [zaraportowanie], jakie jest mniej więcej uzbrojenie czy jak można, jakim sposobem się dostać, czy coś takiego, w ten sposób. Ja byłem w takich plutonach wypadowych. Byłem po prostu niepozorny. Byłem niskiego wzrostu, niepozorny, to mnie przeważnie wysyłano.
- Ilu kolegów zginęło w Powstaniu, to znaczy czy pluton był bardzo przetrzebiony?
W Powstaniu to przecież jednostki pozostały. Straciłem kontakt, bo byłem ranny, naszpikowany odłamkami… Moi koledzy wszyscy poszli do obozu jenieckiego, a ja, ponieważ byłem ranny, to mi się udał kontakt z tymi ludźmi i nawiązałem kontakt w Miechowie. Tam w restauracji kolega miał ciotkę restauratorkę i po prostu w restauracji z ludźmi skontaktowali mnie z lasu, piętnaście kilometrów w Trzonów, gdzie były partyzanckie oddziały. Tam mnie wcielili do partyzanckich oddziałów. Ale ponieważ byłem poszkodowany i się leczyłem, to byłem na terenie Książa Wielkiego, oddalony od Miechowa w stronę Warszawy. Tam byłem w oddziałach. Trzeba było jakieś rozpoznanie, to jako że byłem nietutejszy, to mnie też tam wysyłano. Tak że cały czas byłem czynny. Nie mogłem w lesie spać, bo przecież początek stycznia. Tam się przedostałem po wyzwoleniu; styczeń, luty, marzec. Jak tylko później była możliwość, to powróciłem do Warszawy.
- Kiedy pan wrócił do Warszawy?
Do Warszawy wróciłem: styczeń, luty. Luty gdzieś. Zaraz po wyzwoleniu Warszawy. I zaraz się zgłosiłem. Jak się tu zorganizowało UB, to zaraz mnie zaczęli się czepiać… Musiałem się zweryfikować. Po prostu co i raz, to mnie wzywali. Całe szczęście, że miałem kontakt z tymi ludźmi, z przedwojenną inteligencją Banku Gospodarstwa Krajowego, którzy byli zwolnieni. I do tej spółdzielni. Oni utworzyli spółdzielnię i ja się tam przedostałem i tam działałem. Byłem w tej spółdzielni kierownikiem działu transportu. Później, jak się do mnie dostali, to…
Tak. Musiałem się weryfikować i uciekać stamtąd po prostu.
- I kiedy skończyły się te szykany? Kiedy skończyło się zainteresowanie UB pana osobą?
Skończyło się w Polskim Towarzystwie Geograficznym, Instytut Geografii. A zainteresowanie, to stale było. Stale byłem wzywany. Ale byłem w Związku Kombatantów, w ZBOWID-zie. Cały czas do ZBOWID-u należałem.
Warszawa, 10 marca 2007 roku
Rozmowę prowadził Mateusz Weber