Józef Wardecki „Lotczyk”
Nazywam się Józef Wardecki, mój pseudonim „Lotczyk”. Urodziłem się w Warszawie na Czerniakowie 5 września 1921 roku przy ulicy Bernardyńskiej. Tam mieszkał mój ojciec, który miał gospodarstwo warzywne, część na terenie Czerniakowa, stołecznego miasta, na Sadybie, i część w Siekierkach.
- Prosiłbym jeszcze na początek, w ramach przedstawienia się, by powiedział pan, gdzie pan był w czasie Powstania, w jakiej dzielnicy, w jakim oddziale i jaki pseudonim pan nosił?
W czasie Powstania byłem w grupie złożonej z pięciu [osób] i przewodniczący był sierżantem w Czerniakowie. Przed Powstaniem mieliśmy punkt zborny przeważnie na ulicy Czerniakowskiej 23, w prywatnym domu. Moje nazwisko Wardecki Józef, pseudonim „Lotczyk”.
- Jak nazywał się oddział, do którego pan formalnie w czasie Powstania należał?
Oddział, do którego w czasie Powstania należałem – dopiero otrzymałem później [przydział], po zawiadomieniu, żebyśmy zjawili się w punkcie w czasie wybuchu Powstania. I tam zostaliśmy w Szkole Głuchoniemych na placu Trzech Krzyży przypisani do grupy, którą sprowadzono później przez ulicę Rozbrat do Portu Czerniakowskiego, i przejął nas starszy sierżant przedwojenny Józef Kędzierski pseudonim „Jaszczur”, który nas zgromadził w Porcie przy ulicy Czerniakowskiej, naprzeciwko Łazienkowskiej.
- Dobrze, to teraz chciałbym wrócić do okresu znacznie wcześniejszego. Poprosiłbym pana, aby powiedział pan kilka słów o rodzinie?
Ojciec mój Karol Wardecki, matka Weronika z Uklejów Wardecka. Właściciele gospodarstwa ogrodniczo-warzywnego, zamieszkali na ulicy Bernardyńskiej 5, natomiast gospodarstwo mieściło się na Sadybie, Miasto-Ogród Czerniaków. Następnie część w Siekierkach, część w Czerniakowie przy ulicy Bernardyńskiej. Byłem jednym z pięciorga dzieci, którzy razem z rodzicami mieszkali przy ulicy Bernardyńskiej, i tam do chwili wybuchu Powstania przebywałem. Ojciec nasz starał się, żebyśmy mieli jak najlepsze warunki, w związku z czym ja skończyłem szkołę podstawową na ulicy Czerniakowskiej 128 imienia Józefa Piłsudskiego, a następnie zdawałem do Gimnazjum Zgromadzenia Kupców Miasta Stołecznego Warszawy, gdzie uzyskałem stypendium – stypendium stuprocentowe. Całe cztery lata nauki w gimnazjum miałem ubiór, miałem wszystkie przybory i wszystko, co potrzeba było do życia. Siostra chodziła do szkoły żeńskiej zawodowej na ulicy Kieleckiej.
- Jak miała na imię siostra?
Siostra jedna miała na imię Zofia, starsza, i młodsza, razem z bratem bliźniaki, to Teresa. Brat natomiast to Eugeniusz. Najstarszy mój brat Tadeusz, na drugie imię Benicjusz, Wardecki skończył szkołę II stopnia, technikum na Chmielnej, i zaczął pomagać ojcu. Wszyscy w tym czasie przebywali na Bernardyńskiej, pod numerem 5, gdzie była zabudowa całego gospodarstwa. Właśnie tutaj zaczęły się moje pierwsze kroki, mianowicie z najazdem Niemców na Polskę i w bitwach pod Warszawą bardzo dużo broni zostało porzuconej. I samowolnie, bez żadnych ubocznych rozkazów, razem z kolegami gromadziliśmy porzuconą broń i naboje i chowaliśmy, mówiąc, że może później się przyda, jak Niemcy już zajmą całkowicie Polskę.
- Chciałbym zapytać, jak pan pamięta wrzesień 1939 roku, wybuch wojny i okres walk o Warszawę, wejścia Niemców do Warszawy?
To ja już powiedziałem, że razem z… Ja razem rodzicami mieszkałem na ulicy Bernardyńskiej i tam przebywałem. Już przecież we wrześniu, w 1944 roku, już byłem po skończeniu dodatkowego liceum pomagałem i miałem także kontakt z pierwszymi ruchami, łączeniem się w grupy młodych ludzi.
- Tak, ale mi chodzi o moment wybuchu wojny. Czy pamięta pan pierwszy samolot, jakiś nalot, moment zaskoczenia. 1939 rok, nie Powstanie, wcześniej, początek wojny.
1939 rok, to był rok, kiedy ja skończyłem [gimnazjum].
- Gimnazjum? W 1939 roku miał pan osiemnaście lat.
18 lat? To gimnazjum. [...] Razem udzielałem się w „Sokole”, „Gniazdo Sokół”, był na Czerniakowie także. W „Sokole” udzielałem się ze względu na możliwości sportowe, byłem tam częstym bywalcem i przez to zapoznałem się z dowódcą przyszłym, to znaczy z Józefem Kędzierskim, starszym sierżantem, który doprowadził mnie do tego, że początkowo byłem w takiej grupie piątkowej ZWM, a później on dwudziestego trzeciego…
- Czy już mówimy o początku okupacji?
Tak.
- A Kędzierskiego pan znał przed okupacją?
Przed okupacją ten Kędzierski razem ze swoim bratem – Józef i Edward Kędzierscy – byli sąsiadami mojego ojca. Oni byli przedwojenni wojskowi, starszym sierżantem był Józef.
- A tak zwanej kampanii wrześniowej pan nie pamięta za bardzo?
Kampanii wrześniowej?
- No czyli 1939 roku, jak się zaczęła wojna, pierwszy Niemiec zobaczony – tego pan nie pamięta za bardzo, tak?
No...
- Nie musi pan szukać w notatkach. Jak pan nie pamięta, to pan nie pamięta po prostu, to tylko pytanie. Przejdźmy po prostu do okupacji.
Okupacja wpłynęła na moje dalsze wykształcenie, bo w 1940 roku zacząłem uczęszczać do liceum mechanicznego II stopnia na ulicy Chmielnej, ale przebywałem w domu rodzinnym na Czerniakowie i starałem się zabezpieczyć wszystką broń, jaką znaleźliśmy, tak, żeby nie zniszczyła się w dalszym czasie.
- Teraz bym poprosił, aby pan przestał czytać na chwilę, i zapytać o tę broń. Dużo było tej broni?
Tak, karabiny i skrzynki z nabojami. Myśmy wybudowali pod budynkiem gospodarczym, pod spodem, taką jamę i tam ją chowaliśmy, to było pod budynkiem gospodarczym.
- To był budynek gospodarczy pana rodziców?
Tak.
Na Bernardyńskiej.
- A dużo kolegów panu w tym pomagało? Ile osób było w to?
Związane? To różnie bywało. W każdym bądź razie najwięcej to był związany właśnie przewodnik tej piątki, to był Edward Sankowski, który po prostu nami kierował. I on właśnie [spotykał się z nami] na ulicy Czerniakowskiej, zaraz obok swojego domu, bo mieszkał pod dwudziestym piątym, a pod dwudziestym trzecim było takie pomieszczenie, gdzie myśmy się spotykali, robiliśmy takie ćwiczenia, które on prowadził.
- A kiedy to się przerodziło w taką...
Właśnie chcę powiedzieć, że początkowo to była organizacja Związku Walki Zbrojnej, a następnie 23 września 1941 roku [byłem związany] z Armią Krajową, złożyłem wtedy przysięgę na działalność w Armii Krajowej.
- Kiedy składał pan przysięgę, to wybrał pan pseudonim.
Tak!
Pseudonim dlaczego? To ja powiem dokładnie. Dlatego że ojciec stale mówił, że ja jestem taki lotczyk, bo nigdy nie jestem na miejscu, tylko zawsze czymś się zajmuję. I tak było, że całe te sprawy [dotyczące tego], kto dostarczał, kto wiedział, że my tę broń magazynujemy, to tylko ja musiałem powiedzieć. W grupie byłem taki, że ja wiedziałem, że on nie powie.
- Czy pan pamięta, co w czasie konspiracji robiliście? Jakieś działania, szkolenia?
Jakie działania, szkolenia... Normalnie w konspiracji właśnie pod dyktando tego starszego, to znaczy Edwarda Sankowskiego, który był tym grupowym, pod jego dyktando spotykaliśmy się i mieliśmy przeszkolenia broni, następnie działań wszystkich. W ogóle grając w karty, leżąc obok na łące czy nad wodą, mieliśmy naukę o broni.
- A czy szkolenia ze strzelania też były?
Nie! Strzelania nie było. Było tylko użycie broni: jaką [używać], kiedy. Zresztą my mieliśmy – także i ja miałem – tylko broń krótką, pistolet normalny, sześcionabojowy.
- Ale te ćwiczenia z broni były teoretyczne, czy dostawaliście ją i rozkładaliście?
Rozkładaliśmy, mieliśmy [ćwiczenia]. Jeden zawsze pod dyktando tego grupowego dawał, mówił, miejsce było ustalone, tak że wszystkie te dane musiały być.
- Czy poza szkoleniem były jakieś jeszcze działania w ramach konspiracji?
Poza szkoleniami to jedynie mieliśmy za zadanie, żeby obserwować kogoś, żeby… No i mieliśmy na przykład takie działanie: Niemcy, którzy tramwajem jeździli z Wilanowa na plac Starynkiewicza, to mieli pierwszy przedział
Nur für Deutsche. I niektórzy Niemcy wsiadali do nas, dalej w tramwaju, do drugiego wagonu, na nasz przedział, polski, nic sobie nie robili z tego, że my jesteśmy. Jednego razu wieczorem jedziemy z Wilanowa tramwajem w drugim przedziale, wsiadł Niemiec, który z nami wcale nie rozmawiał, nie pytał, tylko stanął i jechał. Ponieważ to był wieczór, ciemno, bo to wrzesień, i na przestrzeni przystanku między Wilanowem była mijanka, a później był przystanek dopiero na Sadybie i dojechał tramwaj, minął te mijankę, a ten Niemiec tak stał i patrzył na te [ulice], a z tyłu kolega akurat był w takim położeniu, że tylko machnął mocno i on przy szybkiej jeździe tramwaju wypadł z tego tramwaju i nie wiadomo, co się z nim stało, gdyż my na najbliższym przystanku wyskoczyliśmy z tego [wagonu] i każdy w swoją stronę i już nas nie było. Niemiec ten, później się dowiedzieliśmy, że uderzył o słup i zginął na miejscu.
Nie, wojskowy.
W mundurze.
- Czy ten obszar był zagęszczony, niebezpieczny, jeśli chodzi o obecność Niemców, czy spokojniejszy niż inne dzielnice?
No czy inne dzielnice? To nie była dzielnica niemiecka, ale były przy Czerniakowskiej, na ulicy przed Zagórną, Cecylii Śniegockiej. To była niemiecka ulica, niemieckie całe te [budynki], tak że Polak nie mógł tam się bardzo zakręcić.
- Co do konspiracji, czy pamięta pan kolegów, którzy byli w tej pana najbliższej grupie, i mógłby pan wspomnieć ich pseudonimy czy imiona?
Ja mogę tylko powiedzieć o Stanisławie Nowosielskim pseudonim „Sokół”, który też razem ze mną w „Sokole” brał troszkę udziału, tak jak i ja, bo w „Sokole” była taka grupa cyklistów, którzy co ferie szkolne wyjeżdżali po Polsce na rozmaite [wycieczki], i ja zawsze do nich dołączałem i także wyjeżdżałem z nimi i zwiedzałem Polskę.
- I ten Nowosielski był razem z panem w grupie konspiracyjnej?
Tak, był, ale on zginął.
- No tak, ale to już w Powstaniu?
Tak, w Powstaniu.
- Proszę mi powiedzieć jeszcze, czy pan w czasie...
W tej grupie był [też] mój starszy brat. Później był taki znajomy, który przychodził raczej do siostry, Śliwowski Jan, on też w tej grupie. Jeszcze był po sąsiedzku stryja synowie, dwóch, jeden Marian, a drugi był Władysław. I to [było] w grupie, to ich się znało. Oni byli już, jak to się mówi, zaklepani. Przeważnie każdy już po przysiędze.
- Jeszcze co do życia okupacyjnego, to chciałbym zapytać, czy pan pracował?
Ja po skończeniu tej szkoły II stopnia z dyplomem mechanika zacząłem pracować na Okęciu u Ludwika Cytlinga w zakładzie doświadczalnym, a ja byłem jako konstruktor i kreślarz części. I my przy tych częściach do tokarek i szlifierek robiliśmy i inne, o których nikt nie wiedział, do czego to służy, bo to szło do drugich i trzecich, a to były części do stenów. Tylko wiedziałem ja, który złożyłem także przysięgę dodatkową, że o tym, co robię, nie będę nikomu mówił.
- Kto był tą osobą, która zlecała wykonanie części?
Tak. Właściciel to był Ludwik Cytling, a zlecał wszystko Gwiazdowski, inżynier Gwiazdowski.
- A jaka to była część do stenu?
To jaka część? To część.
- Trudno było się zorientować, do czego to ma służyć?
Bo to części były tylko i nikt nie mógł powiedzieć, czy to jest do szlifierki, czy do tokarki, czy do czegoś innego.
- Czy pan może przekazywał te części dalej?
No odbierali. Ja dawałem do kontroli, czy dobrze [wykonane], a następnie odbierali następni, którzy znów tam coś i dalej.
- Pamięta pan w jakim okresie, czy w latach czy w miesiącach? Ile to trwało?
To trwało od 1941 roku.
Tak, cały czas.
- I jak pan zaczął tam pracować, to już wykonywano te części do stenów?
No, [tak], do stenów. -->
- Czyli skończył pan szkołę i potem zaczął pan pracować czy jeszcze jakieś tajne komplety były?
Ja jeszcze [chodziłem na] kursy politechniczne Jagodzińskiego na ulicy Polnej, róg Nowowiejskiej. To dwa lata, a cztery były [potrzebne]. Trzy skończyłem, a czwarty akurat wybuchło Powstanie i nie skończyłem. Później profesor, który był moim wychowawcą w gimnazjum, a Gimnazjum Zgromadzenia Kupców to było gimnazjum, gdzie było dużo Żydów i dyrektor był także Żydem, ale i byli Polacy. Moim wychowawcą był Michajłow Włodzimierz, który później, po wyzwoleniu, był ministrem szkół wyższych i do mnie się zwrócił, żebym ja natychmiast zgłosił się, żebym zaliczył ten ostatni rok. Ale ja mu wytłumaczyłem, dlaczego nie mogę się zgłosić, ponieważ za mną UB bez przerwy chodziło. I było tak, że spotkali mnie na drodze, pytając o mój adres, a ja im powiedziałem, gdzie rzeczywiście mieszkam, i oni: „Aha, to już my wiemy”, i poszli. A ja wtedy myk i koniec. Przez to później Włodzimierz Michajłow, profesor i minister wyższych szkół, zrozumiał to. Ponieważ urodziła mu się córka, potrzebował pomocy, to z moim ojcem utrzymywał kontakt i został… cały czas pomagało mu się. Był bardzo uczciwym i bardzo dobrym obywatelem, Polakiem, pomimo że wykładał w Gimnazjum Zgromadzenia Kupców, gdzie było bardzo dużo Żydów.
- Wróćmy jeszcze do tego okresu przed wybuchem Powstania. Chciałbym zapytać, czy pan, pana najbliższa grupa kolegów, byliście świadomi, że planowane jest Powstanie, czy spodziewaliście się albo oczekiwaliście Powstania?
Ponieważ mieliśmy szkolenia, to zawsze mówiło się, że my o swoją wolność upomnimy się i Niemców stąd wygonimy.
- Czy pamięta pan moment zbiórki dotyczącej początku Powstania? Jak to wyglądało?
To właśnie mówię, że właśnie 31 lipca otrzymaliśmy [rozkaz], że jutro zbiórka na Czerniakowskiej 23, u Kałdunka Adama, tam będzie [punkt zborny]. Mamy o godzinie dziewiątej być na tym [punkcie]. O żadnej broni nie ma mowy, jedynie krótką można mieć, prawda, a o żadnej innej broni nie ma mowy, i żebyśmy byli w pogotowiu, bo coś będzie. Już w południe, godzina dwunasta, to już widzieliśmy, że ludzie się dziwnie zachowują, a szczególnie Niemcy.
- A tenże Adam to był jeden z kolegów w konspiracji?
Tak, tylko innej grupy.
- A ten adres znaliście już wcześniej? Czy byliście wcześniej pod tym adresem na Czerniakowskiej?
No tak!
Ja już mówiłem, że się spotykaliśmy na Czerniakowskiej 23, a pod dwudziestym piątym był nasz grupowy Edward Sankowski.
- Macie się spotkać i pan się tam wybiera?
Wtedy tam się wszyscy zgromadziliśmy, no i naturalnie w karty graliśmy, bo przecież coś trzeba było robić. Przyszedł rozkaz, żebyśmy na godzinę piątą, to znaczy przed piątą, stawili się na placu Trzech Krzyży i u Głuchoniemych. I wtedy rozeszliśmy się. Ja z Nowosielskim Stachem, my razem chodziliśmy i razem [byliśmy] najbliżej, pseudonim „Sokół”. [Wskoczyliśmy] z tyłu na „cycek” tramwaju i dojechało się do Książęcej, dalej poszliśmy i u Głuchoniemych zgłosiliśmy się na parterze, że jesteśmy z AK. Oni zapytali się o przewodniczącego, kto jest przewodniczącym, a my że „Jaszczur”, Józef Kędzierski. „Dobrze”. Dostaliśmy przydział. „Tam się zgłosicie, w takim ogrodzie”. Tam poszliśmy i tam już było wielu rozmaitych ludzi i zostaliśmy rozkazem poprowadzeni z góry na ulicę Rozbrat, ulicą do Przemysłowej i do Czerniakowskiej i Czerniakowską, naprzeciwko Łazienkowskiej, do Portu. I w Porcie…
- To było w jakich godzinach?
To było w nocy, z 1 na 2 sierpnia.
- Dostaliście jakieś uzbrojenie?
Nie. Uzbrojenia żadnego nie otrzymaliśmy, tylko to, co mieliśmy, a mieliśmy te pikawki, jak myśmy je nazywali.
- A obietnice chociaż jakiegoś uzbrojenia mieliście?
Nie.
- To nie byliście zdziwieni, że macie tak mało?
No, my to wiedzieliśmy, że mamy, i wiedzieliśmy, że mamy bardzo dużo karabinów i naboi schowanych na Czerniakowie.
- Szliście ze świadomością, że idziecie między innymi po broń i że tam zacznie się walka.
Nie, szliśmy, bo rozkaz był taki, że w Porcie się zatrzymujemy. I rano… Wjazd do Portu to była brama blaszana czy stalowa i z naszej strony w porcie było ustawione tak, że można było z wierzchu broń [ustawić], strzelać. Ci, którzy byli zaopatrzeni w broń, mieli już tam wartę i właśnie jeden z młodych, kędziorowaty taki chłopak, naraz „ciach” i dostał – nabój przebił blachę i w brzuchu zrobił mu [dziurę]. Tak że to było moje pierwsze zetknięcie z wojną, z walkami.
- Proszę mi powiedzieć, ile osób szło drogą z Instytutu Głuchoniemych na Port Czerniakowski?
To szło do tego stopnia, że mnie trudno jest powiedzieć, ale dużo, ponieważ tam było ogólne [zarządzenie] i tam kierowali, dokąd my mamy [iść]. My mieliśmy od razu skierowanie do Portu i jak doszliśmy do Portu, to przejął nas Kędzierski i on rozkazywał.
- A tą grupą, którą przechodziła, to kto dowodził, pamięta pan? Kto był dowódcą? Nie Kędzierski?
Nie. To byli inni dowódcy.
- I co się działo dalej na terenie Portu Czerniakowskiego czy ogólnie po tym przejściu, od 2 sierpnia?
Kędzierski razem z… Bo myśmy zostali zgrupowani w 22. kompanii [WSOP], a obok była zgromadzona 21. Kompania. I wydali rozkaz, że mamy Niemców w Wodociągach skasować, i urządzili atak na Wodociągi. To jest naprzeciwko ulicy Agrykoli, tam był wjazd do Wodociągów, do całego tego zespołu [budynków]. My całą grupą posuwaliśmy się ulicą Czerniakowską właśnie od ulicy Łazienkowskiej, czyli od wjazdu do Portu, bo wyszliśmy z Portu, ponieważ Port był ogrodzony, i po drugiej stronie były tereny i basen wodny, tereny „Sokoła” i budynki, a dalej był kościół przy Agrykoli i była jeszcze zabudowa, naprzeciwko tych dalszych budynków Portu. Idąc tą ulicą Czerniakowską, nie mieliśmy [możliwości skręcić] ani w prawo, ani w lewo, bo [były tam] ogrodzenia, i dostaliśmy się w obstrzał Niemców, którzy byli naprzeciwko Agrykoli i zamiast my ich, to oni nas zaczęli po kolei… My gdzie kto mógł i jak mógł, to się chował, to się wracał, do tyłu. Tu właśnie zginął mój kolega Stanisław Nowosielski „Sokół”. Ja dostałem się przy tej wodzie do Łazienkowskiej i z powrotem do Portu. Później nasz dowódca Kędzierski, ponieważ był rozkaz, żeby się wrócić, że nie dajemy rady, więc on zorganizował nas i w takim budynku portowym mieliśmy stację.
To zaczęło się 2 sierpnia, ale później to był i wieczór i noc i 3 [sierpnia].
- Czyli Nowosielski zginął wieczorem 2 sierpnia?
Nowosielski zginął drugiego, w trakcie [akcji]. Dlaczego? Dlatego że nie poszedł na prawo, tylko poszedł na lewo i pod ogrodzeniem portowym zginął.
Ilu wtedy zginęło, to mnie trudno [powiedzieć].
- Ale czy on był pojedynczym przypadkiem, czy był znaczącym?
Nie, nie pojedynczym, znaczącym. Więcej rannych.
- A pan szedł na tę akcję, cały czas mając tylko ten pistolet, krótką broń?
I on także.
- A dużo miał pan amunicji do niego?
Ja miałem magazynki, tylko magazynek.
- Co działo się dalej w sierpniu?
W sierpniu? No to w tym Porcie, w budynku portowym, gdzie było nasze [miejsce], tam spaliśmy, jedliśmy, tam w ogóle żyliśmy. I zawsze mieliśmy jakieś obowiązki – straż i normalne wojskowe obowiązki.
- Czy pan miał jakieś szczególne obowiązki?
Ja byłem w grupie, która Portem była najbliżej Niemców w szkole czerniakowskiej, bo tam [była] szkoła za portem, to najbliżej. I tam właśnie Niemcy przez te przejścia między Portem a szkołą przechodzili, mieli obok bunkier i chcieli nas stamtąd… My mieliśmy bez przerwy posterunki tam i jak szliśmy na posterunek, tak otrzymywaliśmy zawsze broń inną, nie tylko te [własne pistolety], tylko przeważnie sten, karabin, no i naturalnie… co się rzuca.
No i granaty, to zawsze mieliśmy. I co Niemcy chcieli nas [wyprzeć], to my nie daliśmy się i broniliśmy się. Oni się wycofali i tego… My nie atakowaliśmy, ponieważ tylko mogliśmy ich zaatakować, jak przeszli tą przestrzeń między szkołą a portem. Wtedy mogliśmy, bo już byli na terenie Portu, a tam [teren] był rozgrodzony i można było… I jak oni się tylko tam pokazali, to my już ciach. I tak, z dnia na dzień – a to tu posterunek, a to tu wypad. Zawsze broń otrzymywaliśmy od dowódcy, tyle i tyle broni, tyle i tyle naboi. Wiedzieliśmy, że jest słabo z uzbrojeniem i temu Kędzierskiemu mówimy: „Słuchaj, przecież tam jest tyle [ukrytej] broni, moglibyśmy [ją wziąć]”, to było koło 12 czy 13 sierpnia, że tyle broni jest, że może by jakoś przejść. Przedtem sprawdziliśmy, że niektórzy chodzą kanałami. No i my takiego, który już zapoznał te kanały, z takim [Powstańcem] miał nasz dowódca do czynienia, no i ustawił nas i powiedział tak: „Ten, ten, ten, ten [idzie] i »Lotczyk« was poprowadzi. Macie broń stamtąd wziąć i musimy się dozbroić”. No i dobra, dobra. Tylko nie pamiętam, czy to był dwunasty, czy jedenasty czy trzynasty. Dość na tym, że w tym czasie pod ulicą Czerniakowską przeszliśmy do Sielc, w Sielcach wyszliśmy na wierzch i do Siekierek żeśmy się… dlatego że to był teren zajęty przez Niemców.
- A pamięta pan, w którym miejscu wychodziliście?
Co?
- Przy jakiej ulicy było wyjście z kanału?
Naturalnie, naturalnie. Przy ulicy dawniej róg Czerniakowskiej i Gagarina.
- A jak długo kanałami szliście?
Jak długo? Trudno mi określić, ale chyba nie dłużej niż dwie czy trzy godziny.
Niski kanał był tylko naprzeciwko Agrykoli, to wtedy [szliśmy] na czworaka, a tak to było dobrze, [naprzeciwko Agrykoli] to był najgorszy [odcinek]. Ale Niemcy nie rzucali nic do tego i dlatego że nas prowadził chłopak, który dokładnie wszystko znał, [to się udało]. No i on [wskazał] kierunek Siekierki, a resztę to róbcie, co chcecie.
- Czyli po wyjściu z kanałów to już pan ich kierował?
A po wyjściu z kanałów to już my wiedzieliśmy, że trzeba kryć się przed Niemcami. Mieliśmy razem wszyscy to przed sobą, żeby dostać się na ulicę Bernardyńską, bo tam jest [ukryta broń]. Trwało to chyba dwa dni, gdzie ukrywaliśmy się przed Niemcami, gdzie można było przejść i wreszcie dostaliśmy się na Czerniaków, na ulicę Bernardyńską i tam do tego budynku gospodarczego dobiliśmy. Naturalnie wszystko było nieruszone, dobre, więc zaczęliśmy wyjmować. Karabiny to każdy brał jeden albo dwa, a naboi przecież w skrzynkach nie [można wziąć], więc się brało naboje w takie woreczki. Co było, to rozdzieliśmy. Tam jeszcze do tego [oddziału] tacy znajomi, którzy nas znali, dołączyli i oni także w broń się zaopatrzyli i każdy [poszedł] w swoją stronę. Ja, widząc, że ciężka sprawa jest przejść teraz tam, [to znaczy wrócić do 22. kompanii], poszedłem normalnie uzbrojony do Fortów Czerniakowskich na Sadybie, gdzie pod dowództwem doktora Szczubełka, też pseudonim „Jaszczur”, była obrona Fortów Czerniakowskich. Dochodząc tam, spotkałem swego najlepszego kolegę [Edwarda Chruścickiego „Kiźka”], co razem chodziliśmy do liceum mechanicznego, jak również [na kursy] Jagodzińskiego. No i jak mnie zobaczył, tak mnie złapał i do mnie: „Chodź”. No i poszedłem z nim zameldować się, tak jak on to mówił: „U swego dowódcy”. A jego dowódcą był wtedy Piotr Piekarski i on był mieszkańcem Sadyby, mieszkańcem bloków, które były naprzeciwko Portu. Tam powiedziałem, kto jestem, że jestem po przysiędze, to ten dowódca Piekarski od razu (nawiasem mówiąc, to był ojciec Piekarskiego Maćka) wyraził zgodę i zostałem przydzielony do grupy ochrony dowództwa.
- Na Sadybie w Batalionie „Oaza”?
Tak.
- A jeszcze chciałbym wrócić do momentu przejęcie broni. Ilu was szło kanałami?
Kanałami ilu nas szło? Nas kanałami wyszło sześciu, ale w Siekierkach już się dołączyło dwóch, [potem] tu dwóch. Grupa nasza była chyba czternastu czy dwunastu.
- A ta grupa, która przyszła z Portu Czerniakowskiego – nie próbowaliście wrócić do Portu Czerniakowskiego?
Nie mogliśmy do Portu wrócić ze względu na to, że ci, co poszli pierwsi, od razu wrócili ze względu na Niemców, bo Niemcy zorientowali się i skasowali to przejście. Od razu, jak to się pokazał, to koniec i już.
- Skąd wiedzieliście, że jest odcięte?
Bo to ludzie przecież.
- Przy wejściu do kanałów przekazywali?
Tak.
- I rozdzieliliście się ta cała grupa, która miała ponad dziesięć osób, wszyscy pojedynczo się rozdzieli?
Wszyscy pojedynczo.
- A czemu nie próbowaliście przejść całą grupą?
Nie. Ze względu na to, że akurat rozpoczęli działania Niemcy, działania na tym terenie.
- Czyli bezpieczniej było przedzierać się pojedynczo.
Tak, pojedynczo.
- Kwestią przypadku było, że pan spotkał kolegę i dlatego trafił na Sadybę, czy pan już się kierował na Sadybę?
Tak.
- Co działo się na Sadybie? Jak to wyglądało?
Na Sadybie normalnie. Łącznościowy oddział, w którym ja byłem, miał swoje okresy służby wojskowej, to znaczy swoje wskazane miejsca i wskazany został cel, co miał robić.
- Pan powiedział, że był przydzielony do oddziału ochrony dowództwa, a potem pan powiedział, że to był oddział łącznościowy.
Tak. Dlaczego łącznościowy? Ponieważ ja miałem łączność ze swoim bezpośrednim dowódcą, to znaczy z Piekarskim, i miałem łączność z dowództwem, który było w kazamacie numer narożny jeden.
- To znaczy, że pan był łącznikiem, a nie cały oddział?
Ja byłem łącznikiem między tą grupą a tą.
- A przy okazji był pan pewnie jednym z lepiej uzbrojonych żołnierzy tam?
No nie. Od razu z miejsca dostałem stena i z tym stenem a to byłem na posterunku, który otrzymałem nad Jeziorem Czerniakowskim, a to byłem na posterunku przed Wilanowem, to znaczy od strony Wilanowa, na fortach. Już miałem broń.
- A jaką broń pan zabrał z tego schowka?
Ja wziąłem karabin i wziąłem naboje.
- A pamięta pan, jaki karabin?
Karabin normalny, kb.
- I ten karabin pan miał czy musiał go oddać?
Ja? Nie. To przejął dowódca.
Tak.
- A te posterunki pełnił pan sam czy zawsze z tą samą osobą, czy było różnie?
Te posterunki nigdy nie wiedziałem z kim, nie wiedziałem jak. Wiedziałem tylko hasło i cel.
- Jeszcze pana zapytam (to dotyczy zarówno Czerniakowskiej, jak i „Oazy”), czy pan pamięta, co jedliście?
Co jedliśmy? Jedliśmy wszystko, bo kuchnię mieliśmy w tym budynku portowym i tam przecież był [kucharz], który zajmował się kuchnią, i normalnie.
- Na Sadybie też było w miarę normalnie?
Na Sadybie to było, jak ja uważam, bardzo dobrze, dlatego że te bloki, które tam były, to było bardzo dużo ludzi prywatnych, którzy jak zobaczyli, że idziesz na tego, to już ci coś dawali [do jedzenia].
- A pamięta pan jakieś rozmowy, zetknięcia się z cywilami, które utkwiły w pamięci?
Pamiętam dokładnie spotkanie się, idąc z Maćkiem Piekarskim, spotkanie przed blokami ludzi, którzy w międzyczasie zginęli i trzeba było ich pochować. I [pamiętam] rozmowy, jak to wyglądało – to wszystko właśnie między Piekarskim Maćkiem i mną pozostało na później.
- Rozumiem, ze Maciek Piekarski, to był jeden z pana kolegów?
To był jeden z… Ponieważ jego ojciec był dowódcą tej grupy, w której ja byłem, a on to był, który miał dziesięć lat, to co on... Ponieważ jego ojciec był dowódcą, to on się zawsze tam kręcił, to mnie znał, a oprócz tego, ja o tym nie mówiłem, ale jego babka, jak ja byłem stypendystą i miałem kłopoty z językiem niemieckim, to mnie przez znajomość z moim ojcem i matką, to mnie dawała takie korepetycje. On się już kręcił, to chłopaczek. On już nie żyje. Nie wiem, pan powinien go znać.
- Czy pan pamięta takie chwile czasu wolnego, a jeśli tak, to co się robiło wtedy?
Naturalnie. Pierwsza rzecz, to jak się miało dwadzieścia parę lat, to wie pan, co się robiło. Z dziewczynami się człowiek umawiał.
W czasie Powstania też.
- Pamięta pan jakieś koleżanki?
Koleżanki to ciężko mnie powiedzieć po nazwisku.
Ciężko mnie jest ze względu na to, że siostra była w wieku takim, że koleżanki, bo przecież jak miała te dwadzieścia lat, to co innego.
- Ale ja mówię o okresie Powstania, a nie o okresie okupacji.
A ja też mówię o okresie Powstania.
- Czyli tam, na Forcie albo w Porcie Czerniakowskim, jak był wolny czas, to też z koleżankami?
Tak, w bloku się [można było spotkać].
- Czy w czasie Powstania pan spotkał się z rodziną?
Z rodziną się zetknąłem z chwilą, gdy brałem te broń. Wtedy zetknąłem się z ojcem, który razem ze mną szedł później do Służewa i Pruszkowa, ale dzięki niemu, że był bardzo chodliwy, to udało nam się uciec.
- A ojciec wcześniej był świadom, że jest pan w AK?
Tak.
- A co się działo w czasie Powstania z resztą rodzeństwa? Czy brali czynny udział, jeśli tak, to gdzie, czy byli w domu?
W ogóle przecież został Czerniaków wysiedlony i rodzice znaleźli się na Lesznowoli pod Piasecznem. Ojciec to tu przy domu kręcił się i pilnował trochę, a tak to wszyscy musieli się wyprowadzić.
- Czyli w czasie Powstania tylko ojciec był na terenie Czerniakowa.
Tylko ojciec był na terenie ulicy Bernardyńskiej.
- Bo starszy brat brał udział w Powstaniu z panem czy nie?
Nie. Starszy brat razem za matką i siostrami i jeszcze jednym kolegą to razem wzięli a to krowę, a to to, i przeszli w stronę Piaseczna.
- Proszę mi jeszcze powiedzieć, jak mniej więcej kończył się ten okres na Sadybie, jak to wyglądało.
Tak, na Sadybie brałem udział w służbach… Tak to [trwało] do 1 września, bo 1 września były naloty, ataki na Forty Czerniakowskie, a do 1 września to było tylko [tak], że Niemcy byli na terenie między Sadybą a Wilanowem i w Wilanowie. Niemcy byli od placu Bernardyńskiego do Agrykoli, zajmowali ten teren, mieli swoje bunkry i ciężka sprawa była, żeby… Dowództwo było w środku, w tych Fortach, w pierwszej narożnej kazamacie, i ja byłem tam akurat zdać raport. W pewnej chwili po tym zacząłem się tam kręcić i mnie zawołał właśnie ten mój kolega „Kiziek”, Chruścicki Edward. Zawołał mnie i szedłem do niego przez kazamatę i akurat w wyjściu z kazamaty wtedy uderzyły bardzo mocne bomby i kazamata zrobiła wielką dziurę i momentalnie zapełniła się gruzami i ziemią. A mnie zawołał „Kiziek” i ja, idąc, w drzwiach, w wyjściu mnie złapało to właśnie i zostałem przysypany – z jedną ręką na wierzchu i do połowy przysypany. Jak [już było] po tych nalotach, to wtedy odkopali mnie i w blokach był szpital i do szpitala, do bloków mnie przynieśli. Naturalnie buty miałem wysokie, to zostały w gruzie i w ziemi, ale nie byłem połamany, tylko potłuczony. Odkopano mnie i w szpitalu miałem dobre warunki, ponieważ… Pan pytał, co jedliśmy, to chciałem właśnie powiedzieć, że jak padł koń, to się wykrawało i robiło się jedzenie, sznycle, zupy na końskim [tłuszczu].
- A ten kolega pana, który był blisko pana, zginął?
Właśnie Chruścicki zginął w ostatniej, jak to się mówi, chwili, mianowicie przy zajmowaniu Portu.
- Czyli on nie zginął wtedy, kiedy pana przysypała bomba?
Nie, bo on był na zewnątrz i się cofnął, a mnie przysypało w wejściu. Dobrze, że wejście, to zasłoniło i do połowy byłem.
- To wydarzenie było już pod koniec sierpnia?
Proszę?
- Kiedy było to przysypanie?
1 września o godzinie drugiej po południu. Zginęło całe dowództwo. Zginął doktór Szczubełek, który był dowódcą całej grupy i „Oazy”.
- Jak pan trafił do szpitala, to nie miał pan już do czego wracać?
Byłem już bez broni, a zaraz 3 [września] szpital został ewakuowany i skierowany na Wilanów, później z Wilanowa na Służew, a ze Służewa na Piaseczno, na Tarczyn i Piaseczno. I właśnie w tym czasie ojciec mój, znając bardzo dobrze każdy zapłotek, jak szliśmy, pomimo że Niemcy bardzo rzadko byli [rozstawieni], jak nas pilnowali, a myśmy szli… Bo to była taka kolumna, a Niemcy bardzo rzadko, a ojciec raz, że był obeznany z każdym, jak to się mówi, kątem, [więc] raz, później drugi raz, starał się wymknąć z tej kolumny.
- Pan szedł z ojcem wtedy już?
Już z ojcem.
- Spotkał się pan z ojcem? Nie szedł pan razem ze szpitalną grupą?
Nie no, ze szpitalem, ale ojciec mnie znalazł w szpitalu, a ojciec też był prywatny, więc wszyscy przecież nie „bandytów”, to znaczy tych Powstańców, tylko normalnych, jak to Niemcy wyrażali się, że to są bandyci, na Powstańców, a ludzie prywatni, to cywile. NO i raz nie udało się, drugi nie udało się, na trzeci raz, ciach, mnie pociągnął i wyskoczyliśmy w takie zapłotki. Akurat stały grabie, widły i ojciec mnie w ręce grabie, sam widły na ramię i idziemy.
Nie, miałem tylko takie kapcie. Buta jednego to zostawiłem od razu. Kapcie. Między Wilanowem a Służewem udało się i zostaliśmy tam na boku, na działce, mając grabie. No i tak się udało, że nas [nie dostrzegli]. Wieczorem dopiero, ciach, ciach, ciach, po znajomych i [dotarliśmy] do rodziny, bo dowiedzieliśmy się w międzyczasie i ojciec wiedział, że są u Laskusa Henryka w Lesznowoli i także u… Gąsiorowskiego. Tak to wyglądało. I tak spotkałem się z rodziną.
- Czyli udało się przejść z Wilanowa do Lesznowoli?
Nie. To już był teren zajęty, tak że to prywatni. Tam normalnie zbierali [plony], bo to jest jesień, na polu robili, także i my, i razem się poszło.
- Czy miał pan przy sobie dokumenty?
Ja? Nie miałem dokumentów żadnych ani nic, bo mnie w międzyczasie zatrzymano, jak szedłem. Zatrzymali mnie folksdojcze, którzy opuszczali teren przed wejściem Rosjan, i oni koniecznie chcieli się dowiedzieć, dlaczego ja idę pod prąd, tam gdzie Niemcy wychodzą i resztę tych folksdojczy razem cofa się z wojskiem, a Rosjanie następują. Akurat to było przed domem sołtysa z Lesznowoli, a ten sołtys dobrze mnie znał już i jak ja się legitymowałem dokumentami, miałem zdjęć masę, to oni widząc to, wzięli i [zaprowadzili mnie] do sołtysa i sołtys zagwarantował za mnie i mnie zostawili, ale mnie zabrali wszystko, że ja zostałem bez dokumentów, bez zdjęć, których miałem masę, i bez wszystkich notatek i zapisków, które miałem.
- I potem cały okres już do przejścia frontu był pan bez dokumentów? Nie obawiał się pan, że w międzyczasie będzie zatrzymany?
W międzyczasie, jak to się mówi, ja się tak zadomowiłem u szwagra właśnie tego sołtysa, gdzie byli rodzice, że siedziałem jak mysz pod miotłą i wcale się nie [wychylałem], dopóki nie przeszli wszyscy. Ale to trwało krótko, bo to były resztki, a wszyscy folksdojcze wycofywali się razem z wojskiem, a tam następowało wojsko Związku Radzieckiego.
- Czy pamięta pan przejście frontu sowieckiego w styczniu 1945 roku?
Byłem wtedy pod Piasecznem w Lesznowoli i, jak to się mówi, siedziałem w piwnicy i bałem się nawet nos wystawić. Tak było. Bo ja nic nie miałem. Dopiero [potem] tam dali mi jakieś dokumenty, żebym był, i wtedy dostałem się do rodziców dziewczyny, z którą znałem się za czasów okupacji, i u nich [byłem]. Oni przenieśli się, bo oni byli pod Piasecznem, to [jeździli] do Kabat, a z Kabat do Powsinka, bo w Powsinku mieli swoje gospodarstwo, i w tym gospodarstwie i ja się zaczepiłem, gdzie mnie nie znano, ale już miałem jakieś papiery.
- Czy pamięta pan moment powrotu do domu rodzinnego?
Dom rodzinny jako taki nie został zniszczony i w tym domu rodzinnym to powoli, powoli, wrócili… Ja już się zaczepiłem tam, gdzie uważałem, że jestem bezpieczny, że mnie nie znają i tam byłem. I mając dokumenty, to tylko wiem, że Piotr, a jak nazwisko, to jakieś dziwne było. Skowrony.
- Czy były takie wydarzenia już po samym zakończeniu wojny, o których pan pamięta, chciałby wspomnieć?
No w 1945 roku... W 1945 roku byłem w Powsinku i tu w Powsinku z tą dziewczyną [zdecydowaliśmy], że pobierzemy się, że to, tego. W pewnej chwili przyszedł młody człowiek i się pyta o Jóźka, a ja nie mam na imię Józiek, bo mam inne dokumenty, ale zainteresowałem się, kto to jest, a to Żyd ze szkoły jeszcze, Żyd sowiecki, który się dowiedział, że ja tu jestem, od kogoś. No i ten Żyd do mnie, ja nie powiedziałem, że to jest Żyd, broń Boże, bo od razu z miejsca byłoby źle. Nie powiedziałem, tylko porozmawiałem z właścicielem gospodarstwa, czyli przyszłym teściem. Porozmawiałem i dało się go tam do znajomych. On pobył tam dwa dni i rano wstaję, a nie ma go. Nic nie powiedział, zginął i nie odezwał się i po wyzwoleniu nie odezwał się i nie mam żadnych wiadomości o nim.
- Czy miał pan jakieś nieprzyjemności ze strony komuny, najogólniej mówiąc?
To ja miałem takie nieprzyjemności, że spotkałem się z jednym, który mnie dobrze znał, i powiedział: „Ooo…”, a on już był w tej milicji i powiedział: „O! Dobrze, że cię mamy”. No to ja mu powiedziałem: „Stasiu, pamiętaj, jak piśniesz słowo, żeś mnie spotkał, to, bracie, cała też twoja rodzina żyć nie będzie, bo takie są rozkazy między nami. Takie są nakazy między nami”. I naturalnie jak ktoś tego, to akurat mojej dziewczyny wujo był wybrany wójtem i jako wójt miał bardzo poważne chody. Jak powiedział, to święte i koniec. Od razu jak powiedział teść do niego, że taka i taka sprawa ze mną, że się interesują, że ten i ten spotkał i powiedział to i to, powiedział: „Nie martwcie się. Niech się wyprowadzi…” i kazał mi zająć się tu, na Kępie Latoszkowej, gospodarstwem. Jak kazał, to ja tego… To jak przyszedł mój były profesor, mój były dobry znajomy i wszyscy, bo wiedzieli, bo dowiedzieli się, że ja tu jestem, to mieli powiedziane, że nawet nosa nie może wystawić, no i zrozumiał, i ani nie kończyłem Jagodzińskiego, ani nie pracowałem tam, tylko jak mysz pod miotłą byłem w tym gospodarstwie i niby go prowadziłem. Ale było tak, że jak w pewnej chwili przyszli żołnierze Związku Radzieckiego, bo tu obok stał reflektor, i do mnie [coś chcąc], to żona moja umiejętnie tę sprawę załatwiła, bo zwyczajnie z drugiej strony uciekłem na górę, schowałem się i powiedzieli: „O, on już jest pod Powsinkiem”.
- Jeszcze tylko na koniec chciałbym pana zapytać, czy w pana dalszym życiu były jakieś echa Powstania, czy pozostał jakiś ślad po Powstaniu w pana życiu, a jeśli nie, to co pan myśli po Powstaniu?
Ja mając dwadzieścia trzy lata, skończyłem dwadzieścia trzy lata, to byłem w takim wieku, że dla mnie ojczyzna to było wszystko. Jak chowałem broń, to chowałem z tym [przekonaniem], że ona się przyda, żeby Polskę wyrwać z okupacji. Niemcy to dla nas byli wrogami, i chyba są, a najgorsze były grupy, z których [z jedną z nich] nawet się spotkałem, grupą Łotyszów, którzy Polaków jako bandytów zabijali i wszystkich wieszali i w moich oczach powiesili księdza Stanka, naszej grupy księdza, który naszą grupą się opiekował. To byli Łotysze. I oni tak postępowali z kobietami i ze wszystkim. Mnie udało się przez to, że ja zawsze gdzieś tam w norze byłem. I nic mnie nie ruszyło przez wiele lat, żebym coś powiedział, że byłem, że walczyłem, że uważałem, że innego wyjścia nie było, że Niemcy to są wrogowie, że zawsze niszczyli Polaków. I tak jak po kolei wszyscy młodzi byli za tym, że Powstanie musiało być, ale nie w ten sposób, że Polska została zaprzedana Związkowi Radzieckiemu przez tych najważniejszych ludzi, jakimi byli prezydent Stanów, w Anglii Churchill, Roosevelt w USA i Józef Stalin w Związku Radzieckim, który nie liczył się z nikim, tylko jego słowo było ważne. Dla niego zniszczyć ludzi, rozstrzelać po kolei wszystkich, pomimo że im się obiecuje, to było nic. I tak postępował.
- Jeszcze chciałbym pana dopytać, bo pan wspomniał, że pan walczył, miał broń. Ale czy pan z tej broni strzelał i wie, że trafił kogoś? Czy używał pan tej broni, strzelał pan?
Strzelałem. Tylko jest taka rzecz, że czy się trafiło, czy nie trafiło, to nie można było trafić. W każdym razie nie strzelałem metr czy dwa metry, tylko zza zasłony, zza barykady.
- Czy jeszcze jest jakieś wydarzenie, o którym nie mówiliśmy, może jakieś szczególnie ciepłe, sympatyczne dotyczące Powstania, które chciałby pan wspomnieć?
Ciężka sprawa…
- Może takiego po prostu nie ma. A jakieś wydarzenie szczególnie dramatyczne, które panu utkwiło w pamięci?
Dramatyczne? Jedno z ważniejszych to było chowanie tych [zabitych] przed blokiem i reakcja ludzi, reakcja rodziny, a ja wtedy szedłem na posterunek i wiem, że będę strzelał. Prawdę mówiąc, utarło się takie powiedzenie, że Niemcy, normalni żołnierze, to oczy przymykali i na to były dowody, że oczy przymykali i nie wydawali, że on był w Powstaniu, taki wypadek był, a Niemcy z SS no to strasznie wrogo byli do Polaków nastawieni.
Warszawa, 22 sierpnia 2013 roku
Rozmowę prowadzi Sławomir Turkowski