Janusz Konarek „Głowbicz”

Archiwum Historii Mówionej

Janusz Konarek, urodzony 16 sierpnia 1927 roku w Warszawie. W Powstaniu byłem w Kompanii „Lewara” pod pseudonimem „Głowbicz” i miałem wysoką rangę strzelca.

  • Jak pan wspomina swoje dzieciństwo? Gdzie pan mieszkał, chodził do szkoły?

Przed wojną i podczas wojny mieszkałem przy ulicy Czackiego w Warszawie i chodziłem do szkoły Reja, co było zaraz za rogiem, na Placu Małachowskiego.

  • Czym zajmowali się pana rodzice?

Ojciec był adwokatem, matka była żoną mojego ojca.

  • Czy tata prowadził kancelarię adwokacką?

Ojciec miał kancelarię u nas w domu, a poza tym jeszcze był radcą prawnym kilku przedsiębiorstw i banków. Ale normalnie przyjmował klientów w domu.

  • Jak miał na imię tata?

Czesław.

  • Miał pan rodzeństwo?

Przyrodnią siostrę.

  • Starszą, młodszą?

Starszą. Znacznie starszą. Siedem lat starszą.

  • Czy pan pamięta przedwojenną Warszawę?

Nie bardzo. To, co pamiętam, jak byłem młody i podczas wojny tak samo, było wsią. Mokotów, Wola, i tak dalej. Przedwojenna Warszawa była stosunkowo mała. Jeśli chodzi o Warszawę nowoczesną, to zawsze mówię, ja znam nazwy ulic, ale jestem w obcym miejscu. Tylko Starówkę i Zamek to jest to, co pamiętam. A poza tym to większość jest zupełnie zmieniona.

  • Jak pan zapamiętał wybuch wojny, wrzesień 1939 roku?

Byłem poza Warszawą. Pamiętam samoloty, które były atakowane przez inne samoloty, więc było widać, że wojna wybuchła. Ostatnie dni sierpnia, to już było takie napięcie, że było właściwie wiadomo, że wojna wybuchnie. Ale właśnie wtenczas nie miałem dostępu, zdaje się, do radia, więc tylko można było widzieć te samoloty i widać było te chmurki artylerii przeciwlotniczej. Z tego właśnie wiedziałem, że to się zaczęło. Później, zdaje się następnego dnia, dwie bomby upadły niedaleko i zawsze tak się cieszyłem, że na pole, z którego właśnie skosili żyto nic właściwie bomby nie zrobiły, tylko dwie małe dziury.

  • Kiedy pan wrócił do Warszawy?

Dokładnie już nie pamiętam, ale to było na początku września. Myśmy wrócili do Warszawy. Podczas oblężenia Warszawy byłem w Warszawie.

  • Czy pamięta pan jak Niemcy weszli do Warszawy?

Tak, pamiętam. Pamiętam, że płakałem, zupełnie jak małe dziecko, nie mogłem tego przyjąć.

  • To było straszne uczucie?

To było straszne uczucie.

  • I zaczęły się lata okupacji.

I zaczęły się te lata okupacji. Na początku, kontynuowałem [naukę] w szkole Reja, przez tydzień czy półtora tygodnia, dopóki Niemcy [szkoły] nie zamknęli i przez pierwszy rok akademicki uczyłem się, ale to było prywatnie. Syn przyjaciela mojego ojca, właśnie niedawno skończył studia i dawał mi lekcje. Później zdawałem egzaminy u profesorów, którzy by normalnie mnie uczyli. Następny rok, we wrześniu 1940 roku, zacząłem chodzić do handlówki, do oficjalnej handlówki na ulicy Wilczej i tam byłem, zdaje się, przez trzy lata. Nie wiem dlaczego, ale nie chodziłem tam od września 1943 roku, już nie pamiętam, co się stało, ale w każdym razie byłem przeniesiony do innej szkoły, do której prawie nie chodziłem. Wiem, że robiłem te komplety, uczyłem się w normalnym ogólnokształcącym gimnazjum i tam zrobiłem dwie i pół klasy. Prawie trzecia klasę, tylko że wszystkich egzaminów z tego nie zdawałem.

  • A co było z kancelarią?

Ojca nie było podczas wojny. Ojciec wyjechał i w końcu się znalazł w legacji polskiej w Madrycie. Była korespondencja z ojcem, ale ojca nie było podczas okupacji.

  • Jak państwo dawali sobie radę? Z czego państwo żyli?

Matka sprzedawała. Ojciec miał dosyć dużo dzieł sztuki. Były piękne meble, to matka to sprzedawała i jakoś sobie dawaliśmy radę.

  • A pamięta pan rozstrzeliwania albo łapanki na ulicach Warszawy?

Tak. Rozstrzeliwań osobiście nie widziałem. Łapanki – jeszcze jestem tutaj, to mnie nie złapali. Były łapanki, oczywiście. To było wiadomo o tym.

  • Ale był pan, na przykład, w jakiejś łapance i udało się panu jakoś uciec?

Nie pamiętam, żebym był w łapance.

  • Czy pamięta pan Powstanie w Getcie Warszawskim?

Tak. Myśmy, stosunkowo niedaleko getta mieszkali, to wszystko było słychać. Wtenczas już byłem aktywny w Armii Krajowej i ponieważ myśmy działali na Woli, to trzeba było przyjeżdżać właściwie między małym i dużym gettem.

  • Jak pan się zetknął z tą konspiracją?

Żadnych formalności nie było. Po prostu kolega w szkole zapytał się: „Czy byś był zainteresowany przyłączyć się do Armii Krajowej?” „Oczywiście.” I tak to się zaczęło.

  • Czy składał pan przysięgę?

Tak.

  • Czy pamięta pan ten moment?

O tak.

  • Mógłby pan opisać?

Dokładnie nie pamiętam. Wiem, że byliśmy poza Warszawą to były jakieś ćwiczenia i tam jeszcze ksiądz przyjechał i myśmy składali tę przysięgę. I, oczywiście, jednej rzeczy, której nie zapomniałem – zdrada karana śmiercią.

  • Czy powiedział pan mamie o tym?

Tak, matka wiedziała. Do tego stopnia, że jak były jakieś wykłady konspiracyjne, to niektóre odbywały się w naszym mieszkaniu.

  • Na czym polegała pana działalność konspiracyjna?

Przede wszystkim to był wywiad. Myśmy mieli dowiadywać się na Woli, tam było dużo, bo Niemcy tam okupowali koszary, były tam jakieś fabryki niemieckie, to chodziło o to, żeby się dowiedzieć ilu tych Niemców jest, jakie jest uzbrojenie i w ogóle. Poza tym rozdawanie propagandy antyniemieckiej. I oczywiście przygotowanie. To było szkolenie. Tak samo myśmy robili właściwie kurs podchorążówki.

  • Jak pan zapamiętał 1 sierpnia 1944, dzień wybuchu Powstania Warszawskiego?

Byłem zupełnie zaskoczony. Nie wiedziałem, bo straciłem kontakt z moim oddziałem, w końcu 1943 roku.

  • Jakaś wsypa była?

Nie, nie, wsypy nie było, tylko zachorowałem, dostałem gruźlicy. I wysłali mnie do sanatorium pod Warszawę, na początku w Świdrze, a później w Otwocku. Byłem w Świdrze do 2 lutego. Dlaczego do 2 lutego? Bo 1 lutego Kutscherę rąbnęli i gestapo odwiedziło matkę. Mnie nie było w domu, na szczęście, bo, gdybym był w domu, to, prawdopodobnie, nie byłbym dzisiaj tutaj. Ponieważ matka powiedziała gdzie byłem, to następnego dnia moja ciotka po mnie przyjechała i zabrała mnie z powrotem do Warszawy. Bo łatwiej było się schować w Warszawie niż w Świdrze. Byłem dwa tygodnie w Warszawie i później pojechałem do drugiego sanatorium w Otwocku. I tam byłem do końca lipca. Pierwszy dzień Powstania... Siedziałem w wannie. Jak się zaczęło o piątej, to siedziałem w wannie. Był gorący dzień, to bardzo przyjemna taka, zimna kąpiel. Słyszę strzały. Później patrzę na ulicę, ludzie z biało-czerwonymi opaskami obsadzają bramy, z bronią, więc od razu było wiadomo, co to jest. Oczywiście zaraz następnego dnia zameldowałem się do najbliższego oddziału, to była Kompania „Lewara”. I z tą kompanią byłem przez cały sierpień i początek września. A później oberwałem po skórze, to już więcej nie wojowałem. We wrześniu już nie wojowałem. Tylko na początku września, pierwsze parę dni.

  • Czy wtedy zgłaszało się dużo ochotników?

Do Kompanii „Lewara” tak, bo kompania „Lewara” – w ogóle bardzo mało ludzi się zgłosiło tam, gdzie powinni byli być, bo nie dojechali na czas – miała duże luki, to oni przyjmowali, zupełnie, od razu.

  • A pytali się pana o wiek? Ile pan ma lat?

Nie. Wiedziałem, w którą stronę karabin celować. To wystarczyło.

  • Czy dostał pan jakąś broń?

Nie od razu, bo myśmy mieli bardzo mało broni. Myśmy byli pierwszą placówką za barykadą. Tam była później północna strona Traugutta w rękach niemieckich, myśmy okupowali południową stronę Traugutta. Tam barykada była przez Czackiego. Myśmy byli na pierwszej placówce poza barykadą. Nasze uzbrojenie to były dwie „filipinki” i 7,35 kaliber pistolet. To było wszystko.

  • Kiedy pan wreszcie się doczekał broni?

Pod koniec sierpnia już miałem własny karabin, który całą okupację był gdzieś zakopany. Żeby otworzyć to, to trzeba było używać nogi, bo ręką to było za ciężko. Dla mnie.

  • Ale panowie mieli tam dyżury na tej barykadzie?

Tak.

  • Jak to wyglądało? Po ile godzin?

Już tego nie pamiętam. W ciągu nocy, zdaje się, były trzy zmiany, może dwie. Tego już nie pamiętam. Ale były zmiany.

  • A gdzie była kwatera?

Myśmy byli w Banku Handlowym. Barykada była w Banku Handlowym, który był na samym rogu Traugutta i Czackiego. Teraz też tam jest, zdaje się, Bank Handlowy.

  • Pan powiedział, że pod koniec sierpnia został pan ranny?

Tak.

  • Gdzie pan był ranny?

Byłem dwa razy ranny. Raz granat wybuchł poza mną i miałem jakieś trzydzieści takich małych odłamków w plecach, to była rana, ale zupełnie mogłem wszystko robić. To tylko było nieprzyjemne. Nie mogłem tylko oprzeć się, jak teraz się opieram o krzesło. A drugi raz, to mnie przywaliło. Trzy piętra na mnie „spadły”. To tego już zupełnie nie pamiętam, co się stało.

  • Czy zginął wtedy ktoś?

Tak.

  • W jakim miejscu to było?

O ile sobie przypominam, to było na Czackiego 21.

  • To gdzie panowie byli? W piwnicy?

Nas odkomenderowali do odpoczynku. Myśmy byli wszyscy w piwnicy. I jak bomba spadła, to tego zupełnie nie pamiętam. Zupełnie byłem nieprzytomny, mniej więcej od dziesiątej z rana do trzeciej następnego rana. I zaraz potem nas ewakuowali na Śródmieście – Południe. Ale, mimo wszystko, byłem ciężko kontuzjowany. Miałem nogi poranione. Z tego wyglądało, że mnie przywaliło gdzieś od pasa w dół. I chociaż nogi były strasznie poharatane, to mogłem chodzić. Żadne kości nie były złamane.

  • Ale walczył pan jeszcze później, czy już nie?

Już później nie. Jak byliśmy zameldowani na punkt sanitarny, to mnie odkomenderowali, ponieważ moja rodzina mieszkała na Mokotowskiej, to mnie odesłali do rodziny, żebym rany lizał.

Opowiadał mi pan wcześniej o swoich urodzinach w Powstaniu, 16 sierpnia?Tak.

  • Mógłby mi pan jeszcze raz opowiedzieć tę historię?

O tym pamiętam. Ponieważ mój oddział był na tej samej ulicy gdzie mieszkałem, na Czackiego, to mogłem się widywać z moją matką dosyć często. I właśnie dostałem prezent, pasek do spodni. Ona wiedziała, że mnie się ten pasek zawsze bardzo podobał, to dostałem go na urodziny.

  • Pan mówił, że pan miał długo ten pasek.

Ten pasek rzeczywiście długo miałem. Ale, co ja jeszcze mam! Miałem pas harcerski, który używałem jako główny pas przy tym mundurze, bo w końcu myśmy mieli mundury policji granatowej. Jak komenda policji była zdobyta, to te mundury tam były i oni nam to rozdali. To zawsze używałem tego paska jako pasa głównego. Jak ten granat wybuchł za mną, to jeszcze są odłamki w tym pasie.

  • Jak było z wyżywieniem w czasie Powstania Warszawskiego?

Kiepsko, ale nie pamiętam, żebym był kiedykolwiek głodny. Pamiętam, że jeszcze jak byłem na Czackiego, to skądś znaleźli konia. I ten koń skończył w kociołku. Pamiętam jak tego konia... Visa [przystawili] do głowy konia i już konia nie było.

  • Jak pan dobrze wspomina Powstanie Warszawskie? Czy były jakieś momenty, które panu utkwiły w pamięci?

Co mi utkwiło w pamięci, to pierwsze dni Powstania. Flagi biało-czerwone. To była Polska. To nawet na szesnastolatku zrobiło takie wrażenie, że tego nigdy nie zapomnę. Myśmy byli wolni...

  • A później, jak przyszedł koniec Powstania Warszawskiego, to pan wyszedł z cywilami?

Nie. Wyszedłem z wojskiem. Ponieważ zbyt ciężko ranny nie byłem, w końcu wróciłem do mojego oddziału, który był wtenczas gdzieś na Śródmieściu Południe, ale nikogo nie mogłem poznać. Nikogo z tych, których znałem już nie było. Więc myślę sobie: „Co ja będę robić?” Spotkałem jednego z moich bardzo dobrych kolegów ze szkoły i on powiada: „Ja jestem w <<Koszcie>>.” To jest Kompania Obrony Sztabu. Oni byli zakwaterowani gdzieś na Świętokrzyskiej. On powiada: „Dlaczego ty z nami nie wyjdziesz?” Powiedziałem: „OK.” Wyszedłem właśnie z Kompanią Obrony Sztabu. Do nich się przyłączyłem. Przynajmniej miałem kogoś, kogo znałem.

  • Jak ten kolega się nazywał?

Zbigniew Olszewski. On był, tak samo, ze mną w Lamsdorfie i on jest na tej liście, na której ja figuruję, tych młodych powstańców z Lamsdorfu.

  • Później, z Lamsdorfu, gdzie pana przewieźli?

Mnie przewieźli do Markt Pongau, w Austrii. Nas rozdzielili. Wychodziłem, żeby z nim być, ale nas rozdzielili. W Lamsdorfie, zdaje się, byłem dwa tygodnie, a on tam trochę dłużej był. Jego wysłali do Niemiec, mnie wysłali do Austrii, do Markt Pongau, niedaleko Bishopshofen.

  • Czy pamięta pan swój pierwszy dzień wolności? Kto pana wyswobodził?

Amerykanie. Tak, pamiętam. Przyjechali Amerykanie, właśnie, w ostatni dzień wojny, 8 maja 1945 roku.

  • Dlaczego pan się nie zdecydował na powrót do Polski?

Nie wiedziałem (do dziś nie wiem), co się z moją matką stało, ale kontaktu z nią nie było. Byłem w kontakcie z inną rodziną, którzy byli w Śródmieściu Północnym, na Złotej i oni nie mieli żadnego kontaktu. Rodzina, u której mieszkałem, też nie miała żadnego kontaktu. Na to wyglądało, że moja matka nie przeżyła. To była jedna rzecz. A druga rzecz, wiedziałem, że ojciec jest w Hiszpanii. To wolałem pojechać na zachód niż wrócić do Polski. Poza tym, Polska była pod rosyjską okupacją. Nigdy nie zapomnę, jak Rosjanie zatrzymali się pod Warszawą i pozwolili Niemcom, żeby nas wykończyli. To do mnie nie apelowało zupełnie, żeby wracać do Polski. Patriotyzm, czy nie patriotyzm?

  • Czy kiedykolwiek dowiedział się pan, co się z mamą stało?

Nie.

  • Który to był dzień, kiedy pan ją widział po raz ostatni?

Zdaje się, że 4 września. To było tego samego dnia, kiedy mnie bomba przywaliła. Dowiadywałem się i od Czerwonego Krzyża. Bo ostatni raz, jak widziałem matkę, myśmy mieszkali pod [numerem] 10. To 10 już się palił tego dnia. Spotkałem matkę w piwnicach pod 12. Dom, który był spalony w 1939 roku, to tylko były piwnice. To widziałem matkę. To był ostatni raz, jak ją widziałem. A co się później stało? Wiem, że Niemcy wkroczyli na parzystą stronę Czackiego. Zdaje się, że to było 4 czy 5 września, bo z opisów wiem, że dużo pozabijali, szczególnie na początku ulicy Czackiego, pod czwórką, zdaje się, tam była duża „rzeźnia”.

  • Jak miała na imię mama?

Maria.

  • A z domu?

Biedrońska.

  • W którym roku pierwszy raz pan przyjechał do Polski?

Przyjechałem do Polski gdzieś w lipcu, w 1988 roku.

  • Czy był pan w Muzeum Powstania Warszawskiego?

Wtenczas go nie było jeszcze.

  • No, tak, ale...

Byłem w Muzeum tylko raz, może byłem nawet dwa razy, bo byłem parę dni. Przyjechałem na sześćdziesiątą rocznicę wybuchu Powstania. Wtenczas, kiedy muzeum było otwarte, to tam byłem. Co najmniej raz. Ale, zdaje się, byłem dwa razy.

  • Jakie wrażenia?

Wtenczas to, co widziałem, bardzo mi się podobało. A to, co jeszcze było nieskończone, to było nieskończone.

  • Dlaczego pan przyjął pseudonim „Głowbicz”?

Tego już zupełnie nie pamiętam. Wiem, że wziąłem to z „Trylogii”, ale dlaczego mi się to podobało, to nie pamiętam.

  • Gdyby pan miał znowu szesnaście czy siedemnaście lat, to poszedłby pan do Powstania Warszawskiego?

Tak. Bez wątpliwości.
Londyn, 4 grudnia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Janusz Konarek Pseudonim: „Głowbicz” Stopień: strzelec Formacja: RADWAN, Kompania „Lewara” Dzielnica: Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter