Wtedy pracowałam w Warszawie, w sanatorium św. Józefa. Mój brat był złapany przez Niemców i o mało nie został zabity.
Tak. I okazało się, że jak on był złapany, chodziłam tam do tego sanatorium i tam była zakonnica, która zajmowała się tymi wszystkimi ludźmi i powiedziała, że ma znajomą jedną, która jest w szpitalu i czy ja bym mogła się nią [zająć], bo ona już umierała... To było przed samym Powstaniem. Dostałam się do niej, ona była już umierająca. Nagle wszystko zaczęło się rozbijać i te samoloty. Tam Rosjanie stali...
Tak. I myśmy nie wiedzieli, co robić. Myśmy się nie mogli wydostać stamtąd.
Zapomniałam już. Jak Niemcy zaczęli bombardować ten szpital, w którym byłam, wszystko się trzęsło. Wyszłam na górę zobaczyć, co się dzieje i się przelękłam, bo słyszałam, że ktoś tam chodzi. Ale to wszystko było bardzo niebezpieczne. I myśmy się wydostali stamtąd. I zaczęliśmy uciekać.
Brat był w sanatorium. Wyszedł stamtąd. Później się dowiedziałam, że był tam razem z biskupem Pokrapą [?]. Powiedzieli, że tam jest dziecko na zewnątrz. On wyskoczył złapać to dziecko i został zabity. Koniec. A mój drugi brat wydostał się, jeszcze w Polsce, i poszedł do Rosji i z rosyjskim [wojskiem] się wydostał.
Nie, bo już nas nie było tam, bo nas wyciągnęli, w Raszynie... Wtedy właśnie dali nam znać, że mamy się w tym miejscu dołączyć...
Do konspiracji? To była „Julita”.
Tak, ona właśnie. Jak jeszcze żył mój brat, który też był zaangażowany w to, to mówił tak „Powinnaś się włączyć i wiedzieć, z kim masz do czynienia.” To ja się spotkałam z „Julitą” i ona właśnie mi powiedziała, że nigdy nie będzie [używała] mojego nazwiska, tylko muszę mieć pseudonim. W ten sposób razem tam byłyśmy. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że Joanna jest „Julita”, Kama jest „Mary”, ja jestem Irena. I byłyśmy wszystkie razem tam, w Lipsku.
Ta konspiracja była jeszcze w okresie poprzedzającym Powstanie,? Tak.
Czy mieliście jakieś spotkania, jakieś szkolenia? Na czym to polegało?Na tym polegało, że nie było telefonów i że trzeba było te wszystkie notatki dostarczać. Ja czasami wsadzałam to wszystko tutaj [pod bluzkę] i siedziałam bardzo blisko tam, gdzie Niemcy siedzieli i uśmiechałam się.
Nie, nie bałam się. I w ten sposób dawałam te wszystkie notatki, które mieliśmy rozdzielać. Powiedzieli, gdzie mamy chodzić.
Tak.
Nie wiedzieliśmy [co się dzieje]. Patrzyliśmy z góry, że tam się paliło.
Nie, nie. Byliśmy w Raszynie. Tam chadzaliśmy na górę patrzeć, co się dzieje w Warszawie.
Po wszystkim.
Dla nas już nie było Powstania.
Tak.
Tam czekaliśmy właśnie na porucznika, który miał przyjść. On nas tam zostawił. Niedługo tam byliśmy.
Tak. Okna były otwarte...
Nie, w akademiku byli Niemcy, a my byliśmy naprzeciwko, w tym mieszkaniu, w tym pokoju. I nagle Tereska krzyknęła, że coś ją boli, położyła rękę, krew zaczęła tryskać. My nie mieliśmy nic. Ja byłam przecież pielęgniarką, [ale] nic nie mieliśmy…
Nie mieliśmy żadnych środków. Ona może w dziesięć minut już nie żyła, bo ta krew...
Przez okno. Z drugiej strony. To nie było tak strasznie daleko od tego [budynku]. I przyszedł porucznik.
Już koniec. Już dla nas był koniec.
Wyszliśmy stamtąd wieczorem. [Porucznik] dał nam te pieniądze.
Tak. Pięć dolarów. I żeby uważać i wiedzieć, gdzie chcemy się schować. I wtedy właśnie, jak się czołgaliśmy i wyszliśmy poza Warszawę, to właśnie „Mary” poznała, że jest w Raszynie i że ma tam znajomych. I tam właśnie poszliśmy.
Tak. Bez jedzenia, bez niczego.
My byliśmy u tych znajomych. Niemcy tam przyszli i zobaczyli, że są jacyś, że byłyśmy te trzy [dziewczyny]…
Tak. Trzy byłyśmy. I właśnie ci Niemcy nas zabrali razem. Oni wyciągali wszystkich ludzi, którzy byli w Warszawie i cała gromada zaczęła się tam zbierać. Czekaliśmy w Raszynie na wagony i leżeliśmy na betonie, bez niczego. Nic nie miałyśmy na sobie. Miałam tylko spódniczkę i taką bluzeczkę. I tam czekaliśmy. Nie wiedzieliśmy, co się będzie działo. I wreszcie oni nas zabrali, tych wszystkich ludzi, którzy byli w Raszynie, do wagonów. To były wagony dla zwierząt. I tyle nas wszystkich było, że nie było nawet gdzie usiąść czy postać. Stałyśmy zupełnie tak zgniecione. I „Julita” zaczęła płakać, że zemdleje. Te wagony były otwarte, więc ja usiadłam z tyłu, na brzegu i trzymałam ją, żeby nie wyleciała. W pewnym momencie te wagony stanęły. Gdzie jesteśmy? Byliśmy przed... jak się nazywało to [miejsce] gdzie Żydów palili?
Nie wiedzieliśmy. Ale te wagony tam stały. Myślałyśmy, że już jedziemy do tego paleniska. Jak wagony zaczęły ruszać, każda z nas zaczęła płakać. Modliłyśmy się. I te wagony idą, idą i idą. I wreszcie, jak się zatrzymały, to już był Lipsk. Stamtąd właśnie oni nas pozbierali do tych różnych...
Tak.
Oni tam robili części do różnych maszyn .
Właśnie w tej fabryce.
Tak. Tam były powydzielane pomieszczenia z sianem.
Dostawałyśmy trzy kromki chleba.
Na dzień. I dawali raz na tydzień troszeczkę konfitury, troszeczkę cukru i malutki kawałeczek masła. Raz na tydzień.
Pracowaliśmy. Nie, nie dawali nam nic innego. Byłyśmy zawsze strasznie głodne.
Dużo. I nie tylko nas. Tam byli Litwini, tam byli z Włoch i z Rosji. Rosjanek było masę.
Nie. Mężczyźni też. Jak się pytali kto ja jestem, to powiedziałam, że jestem pielęgniarką. Mówią „To dobrze.” Dali mi jakąś skrzynkę tam, żebym mogła pomóc opatrzyć jak ktoś coś chciał czy palec [skaleczony], czy coś. Ale te Rosjanki to strasznie się zawsze biły.
Między sobą. Nie wiem jak to..., bo Niemcy wiedzieli, które z nich [były w ciąży] i oni zabierali je gdzieś tam. Wracały zupełnie jak pół śmierci. Oni je stamtąd wyciągali jeszcze.
Już nie pamiętam.
Wcześniej trochę. Tak.
Zbierałyśmy różne rzeczy, bo w tych fabrykach były takie srebrne [elementy]. Myśmy wtedy spotkali się, bo nam pozwolili wychodzić na spacer, do takiego lasku, i tam spotkaliśmy się z żołnierzami i z innymi tak, że mogłyśmy porozmawiać.
Nie, to byli Francuzi i my. W tych pokojach to wszystko było takie brudne, że miałyśmy wszy. Powiedziałam „Następnym razem, jak pójdziemy, to się zapytam czy oni mogą nam znaleźć jakieś mydło i jakieś środki dezynfekujące. Muszę powiedzieć, wstydzę się, ale to nie ma co się wstydzić, musimy coś zrobić.” I ci, z którymi się spotykaliśmy w tym lasku, to mieli czasami coś. Raz to nawet dali nam maleńkie pudełko kawy. I w nocy zaczęłyśmy to popijać. Niemcy [wąchali] skąd ten zapach idzie, to my się ukrywałyśmy. No i zawsze byłyśmy głodne, jak mówiłam.
Ale jak nagle amerykańskie samoloty przelatywały, masa, to zupełnie czarno było jak oni zrzucali te wszystkie bomby. I Lipsk to był zupełnie zrujnowany, ale tam, gdzie myśmy byli, to było OK. My wszyscy siedzieliśmy w piwnicach. Nikt nie miał nic do jedzenia, wszyscy byliśmy [głodni]. Jakoś się wyczołgałam i myślę sobie „Zobaczymy, czy gdzieś jest któryś z tych naszych znajomych.”
Tak. Jeszcze czekaliśmy. I jeden ze znajomych dał nam taką puszkę. Mówię „Och, musimy to zjeść.” Jak to otworzyliśmy, skosztowaliśmy, to była marmolada, ale to było gorzkie [więc] to wyrzuciliśmy. Nie wiedzieliśmy, że to jest dobre do jedzenia. Ale wreszcie Amerykanie przyszli i mogliśmy się wydostać stamtąd.
Oni nas zabrali do Lipska i tam właśnie był taki, jak gdyby, pałacyk. Powiedzieli, żebyśmy się zbierali, ilu jest tych Polaków, żebyśmy przyszli i zobaczyli, czy chcemy iść. Bo musieli zostawić część Niemiec pod rosyjską [strefą], a reszta musiała wyjechać.
Na Zachód, tak.
Myśmy to wszystko zanotowali, [spisaliśmy] tych wszystkich ludzi, którzy chcieli jechać na inną stronę. Dostaliśmy takie autobusy, [które] były prowadzone przez czarnych. Pierwszy raz w życiu widziałam czarnych ludzi. My siedziałyśmy dwie, razem. Z tym czarnym to się bałam. On nagle zaczął [wkładać rękę do kieszeni] - „Jezus Maria! Co on robi z tą ręką?! Co się dzieje?!” A on wyciąga papierosy, chciał nam dać papierosy. Przyjechaliśmy aż do Kolonii i tam nas zostawili, tam było pod opieką amerykańską. I wtedy dawali nam takie specjalne puszki do jedzenia.
Tak. I wtedy musieliśmy się zdecydować, co będziemy robili. „Julita”, w międzyczasie już Joanną [się stała], spotkała się z jednym znajomym, zakochała się. On powiedział, że pojedzie do Anglii, bo był Anglikiem. Powiedział „Jak ty tu zostaniesz, to ja się postaram, żebyś dostała specjalne papiery.” A „Mary” i ja powiedziałyśmy, że pojedziemy do Włoch, bo ona miała znajomą [której] ojciec tam był w wojsku. I to właśnie ona nas... Myśmy tam się zebrali, jechaliśmy jak mogliśmy, aż do Monachium, bliżej. I stamtąd nas wzięli do Włoch.
„Julita” została, bo pojechała z Davidem. Oni się pobrali, już w Anglii. A myśmy zostały tam i pojechałyśmy do Anglii. Ja zostałam razem ze szpitalem.
To już było w Anglii.
Do Włoch, bo ona właśnie miała swoją koleżankę, [której] ojciec był kapitanem. On właśnie powiedział, że dostaniemy się do Anglii.
Tak, zaczęłam.
Bardzo dobrze. Było bardzo dobrze. Wreszcie dowiedziałam się, że jest takie miejsce w Anglii, w którym będzie zbiórka dla rodziny polskich żołnierzy. Ja tam pojechałam. Tam było takie miejsce zbiórki. Dostaliśmy kapitana, który był Anglikiem, ale mówił wspaniale po polsku. I on właśnie nam pomagał, co mamy robić i tak dalej. Było bardzo przyjemnie.
Tam właśnie były takie specjalne domki zrobione. Ja z „Mary” byłam razem, bo już „Julity” nie było.
Nie bardzo długo, bo ona chciała jechać z powrotem do Polski. Powiedziała, że matka [tam] jest, trudno, ona ma rodzinę i chce [wracać]. Jak się dowiedziałam o tym, to się skontaktowałam z moją mamą, bo ona jeszcze była w Krakowie. I mówię „Czy mam przyjechać do domu?” Mama mówi „Jak jesteś w Anglii, to zostań. Nie przyjeżdżaj tutaj, bo tutaj wcale nie jest tak dobrze. To jest jeszcze w dalszym ciągu pod okupacją radziecką.” Wtedy rozmawiałam z tym kapitanem. I on mówi „To co będziesz robiła, jak tutaj się wszystko skończy?” „Wrócę do szpitala.” „Tu już nie będzie szpitala, oni to wszystko...” „ Więc mówię „To coś znajdę.” Ten kapitan pojechał do Londynu i [po powrocie] mówi „Spotkałem się ze specjalną pielęgniarką, która się zajmowała wszystkimi polskimi... i ona powiedziała, że ma koleżankę, która jest w Ashfordzie i ma miejsce dla trzech Polek, żeby przyszły do pracy w tym szpitalu.” Bardzo niewiele umiałam po angielsku, tylko kilka słów i jak tam przyjechałam i zaczęli pytać mnie, to mówiłam [tylko] „No, no, no.” Nie wiedzieli, o co chodzi. Powiedzieli, że będę mieszkała w tym szpitalu, że jest kilka Polek. Było zebranie i okazało się, że musimy zacząć pracować i być w szkole przez trzy lata i trzy miesiące, żeby być angielską pielęgniarką.
Ale przez te trzy lata to już wszystkie rozmawiałyśmy perfekt po angielsku.
„Mary” pojechała do Polski.
To jest właśnie ten jej słonik, zrobiony z koca. „Mary” zrobiła dla mnie mojego słonika. Słonika, który przynosi szczęście. […]
I, jak byłam w Ashfordzie, w tym szpitalu, to poznałam Piotra. Ale my [tylko ze sobą] rozmawialiśmy, ja nigdy nic nie miałam z nim do czynienia. Wiedziałam, że pielęgniarka nie powinna wchodzić w żadne takie historie.
Nie. On był Anglikiem, ale jego rodzina pochodziła z Francji. I po pewnym czasie już musiał wyjść ze szpitala, pożegnał się ze mną...
Nie, nie. On miał [kłopoty] z wątrobą.
Był pacjentem. Pożegnaliśmy się i nagle, w tym mieszkaniu, gdzie byłam, przyszła posługaczka (bo miałyśmy tam swoje pokoje) i mówi „Tam jest jeden pan na dole, czeka i chce zobaczyć pielęgniarkę.” Zeszłam na dół, a on mówi tak „Chciałem podziękować za te wyszyte moje kalesony.” Dał mi butelkę perfum i życzył mi wszystkiego najlepszego, bo to święta nadchodziły. Później zadzwonił do mnie i zapytał, czy możemy się spotkać. I od tego czasu zaczęliśmy razem chodzić.
Tak.
Nie. Nie rozmawiałam z nimi. Powiedziałam mojemu mężowi, że nie chcę im opowiadać o tych okropnych rzeczach. Niech oni sobie żyją szczęśliwie, bawią się i nie mają żadnego obciążenia. I dopiero, jak zaczęłam pisać o tych moich przygodach, to Piotr to wszystko wyciągał i wszystko przepisał. I wtedy im pokazałam. Oni powiedzieli „Dlaczego nam nie opowiedziałaś?” „Bo chciałam, żebyście mieli wesołe życie.”
Tak, ale później, jak oni już są [starsi]...Oni, jak zaczęli chodzić do gimnazjum, to wtedy właśnie zaczęli już wiedzieć o tym.
Nie. Później moja mama przyjechała do Anglii. Bo Anglicy powiedzieli, że każdy z nas może zabrać kogoś z rodziny. I ona właśnie została w Anglii ze mną, [bardzo] mi pomagała. To była zawsze ukochana Babcia.