Jan Sawicki „Sowa”
Jan Sawicki, pseudonim w Powstaniu przybrałem „Sowa”. Urodziłem się na ulicy Czerniakowskiej 52, później zmienialiśmy mieszkanie - na Dolnej 15 mieszkaliśmy, później Aleje Niepodległości 52, następnie na Olkuskiej 9, później przeprowadziliśmy się na Belgijską 14 i wreszcie wylądowaliśmy na ulicy Puławskiej 17.
- Czym się pan zajmował przed wojną? Chodził pan do szkoły?
Tak, do szkoły powszechnej numer 52 na ulicy Różanej 52/121. Następnie nas przenieśli na Śródmieście, bo zajęli Niemcy szkołę, na ulicę Oleandrów, teraz tam jest przebieg trasy.
- Jak zapamiętał pan wybuch wojny, 1939 rok 1 września?
Na Puławskiej 17 było mordowanie, koni tam zabili trochę. Brat poleciał, koński zad przyniósł. Niemcy zaczęli trochę bombardować, to z rodziną przenieśliśmy się na ulicę Żurawią do Śródmieścia, bo tam ojca kolega mieszkał. Jak się skończyła wojna wróciliśmy z powrotem na Puławską 17.
- Jak rozpoczął pan swoją działalność w konspiracji?
Skończyłem szkołę powszechną, zapisałem się do gimnazjum na ulicy Śniadeckich. Tam się zaczęła tworzyć grupa, nazywała się „Szare Szeregi”, tajne harcerstwo. Przychodził Bartek, starszy harcmistrz, wciągnął nas. Było nas dwie drużyny, znaczy sekcje nie drużyny, po pięć osób. W 1943 roku mieliśmy przysięgę, gdzieś na wiosnę, jeszcze lód był. Na Polach Mokotowskich od Belwederskiej do Czerniakowskiej rów był, fort tak zwany. Wyrąbali przerębel trzy na trzy, każdy musiał z tych co składaliśmy przysięgę, kąpać się, z głową zanurzyć się, powiedzieć i wyjść.
- Czy przeprowadzali państwo jakieś akcje? Czym się państwo zajmowali w konspiracji przed Powstaniem?
Dostałem zadanie, żebym znalazł sobie kumpla. Ze szkoły powszechnej kolega Mietek Moźniak mieszkał na ulicy Puławskiej 39. „Przewieziecie nam skrzynkę dorożką.” Jak szkło kiedyś wozili, obite szkło, wewnątrz skrzyni. „Będziecie pilnować, żeby nie spadła skrzynia.” Z ulicy Śniegockiej na Czerniakowie, koło Czerwonego Krzyża, pojechaliśmy pod górę chyba Karową, Aleje Ujazdowskie, do Bagateli, Puławską na Nowowiejską i była chyba ulica, Opoczyńska. Tam przywieźliśmy, odebrano od nas skrzynię. Dali nam dwadzieścia złotych na lody. Zadowoleni poszliśmy do domu. Ale kolega Mietek mówi: „Coś to szkło niewyraźne.” […] Bartek mówi: „Przewoziliście broń.” Odbieraliśmy od folksdojcza, był w kapelusiku, swastyka przypiętą.
- Jakie sytuacje pan jeszcze pamięta?
Pod dwadzieścia jeden – bo dziewiętnaście był bazar, siedemnaście mieszkaliśmy, a piętnaście, trzynaście była zajezdnia tramwajów – tam był folksdojcz, młody gnojek w tym wieku co ja, ale młodszego brata mi pobił. Nie namyślałem się, doskoczyłem, dałem mu w ryj, bagnecik mu zabrałem i dyla. Nasz dom był połączony piwnicami z Chocimską, przeleciałem, bagnecik schowałem pod schodami.
- Gdzie pan był jak się rozpoczęło Powstanie?
Jak się Powstanie zaczęło to poszedłem po kolegę, żeby ze mną szedł, bo się umawialiśmy: „Pójdziemy?” „Pójdziemy!”. Przyszedłem do niego na Puławską 39. Miałem mundurek, wujek mi uszył, zielony harcerski, guziki z orłami. Czekam. Wreszcie wybuchło Powstanie. Zamknęliśmy drzwi. Później wyglądam, a tam młody chłopak, był też z organizacji, ale broni nie mieli, było ich kilku. To było na rogu Willowej, żandarmeria stała, gościa zastrzelili. Od razu wybiliśmy beton, grób zrobiliśmy. Zrzuciłem mundurek, ubrałem się po cywilu. Pierwszego deszcz lał jak cholera w nocy, drugiego się bałem wyjść, a trzeciego dnia mówię: „Idę do domu, co to tu będę z tobą siedział.” Poszedłem na Puławską i zaraz tego dnia palili, wygnali nas. Ojca nie było, zabrali już Niemcy, to mnie, matkę, ciotkę, młodszego brata, dwie siostry wygnali. Poszliśmy Puławską do Narbutta i na ulicę Lewicką. Tam mieszkał znajomy ojca, nazywał się Kawecki. Na rogu Kazimierzowskiej i Narbutta stał rejon Niemców SS, Ukraińcy tam stali i strzelali. Na Lewickiej rodzinka została, a ja dyla na Różaną. Tam był posterunek już powstańców. Zapytali się, gdzie idę? Mówię: „Do brata lecę.” Brat miał zgrupowanie na ulicy Szustra, obecnie Dąbrowskiego się nazywa. Poszedłem go szukać, bo chciałem się dołączyć. Nie znalazłem go. Spotkałem z Puławskiej 17 kilku kolegów, należeli do AK już nawet: Mietek ,,Janosik’’, ,,Stonka’’, Zbyszek. Poszliśmy na Malczewskiego. Było ich tam czterech z K1, K3, K4. Oni zgrupowanie mieli na Wawelskiej, róg Prezydenckiej, nie dostali broni. Przez Pola Mokotowskie wycofali się na Mokotów, spotkaliśmy się tam. Tam były jeszcze Kostek Sierakowski, kumpel, do szkoły razem chodziliśmy, znaliśmy się. Na rogu Malczewskiego i Puławskiej pierwszy dom po prawej stronie tam kompania ochotnicza się tworzyła. Był kapitan „Łozia” i tam nasz pluton sformował plutonowy „Drzewica”. Siedzieliśmy tam, uczył nas marszu, strzelania w parku, po lewej stronie Puławskiej, Konarskiego czy coś tam. Tam był zakon sióstr. Niemcy „sztukasem” ostrzelali, zapalające bomby zrzucili. Polecieliśmy tam to ratować. Zgasiliśmy ogień. Siostry dały opieczonego świniaka, chłopaki przynieśli na Malczewskiego. Tak było: zbiórki, strzelanie, nauka śpiewu, aż wreszcie przyszedł oddział, więcej jak kompania, dobrze uzbrojony, z Lasów Chojnickich. Oni przyszli, nas wygnali, przydzielili do kompanii „O-3”, do „Pudełka”. Koledzy byli przy sztabie kompanii, przy poruczniku „Ludwiku”, a mnie do „Pudełka”. To było na Wejnerta, w ,,Pudełku’’ byłem dalej na południe wysunięty. Porucznik Jurkowski był dowódcą plutonu, kapral Ślesicki był dowódcą drużyny, to pamiętam. Tam był „Lew” i inni. Ale ze Ślesickim razem pracowaliśmy w zakładach niemieckich: róg Puławskiej, Rakowiecka. Tam stał pułk przeciwlotniczy. On tam ze mną robił. Robiłem przy odlewie panewek do samochodów, bo tam przyjeżdżały uszkodzone samochody i reperowaliśmy. Włosi tam robili, ale ja odlewałem panewki do korbowodów. Zgasiliśmy pożar, później na rogu Racławickiej był duży skład cukru rozsypany i w workach. Przyjechali ciężarówką i ładowaliśmy worki pięćdziesięciokilogramowe. Zawieźliśmy na ulicę Tyniecką, na pierwszym piętrze składowaliśmy to. [...] W Powstaniu w kompanii ochotniczej było trzech Żydów zbiegłych z Rakowieckiej z więzienia. Jeden „Fryzjer” miał pseudonim. Lecieliśmy Tyniecką na Odyńca z meldunkiem. Jemu „krowa” czy „szafa” - leciał przede mną - jakby brzytwą urwała głowę. Mnie fosforem trochę oblało kombinezon, bo już mieliśmy kombinezony i furażerki. Ugasiłem pożar. Jak byliśmy w „Pudełku”, to tam był „Ludwik” podchorąży, „Drzewica” podchorąży, Zbyszek, Jan Szejtis. Zbyszek nas wyprowadzał. Na przedpolu było z półtora kilometra. Z „Pudełka” strzelaliśmy do nich, cekaem był okopany. Tam był biały domek, willa. Chcieliśmy się do nich dobrać, trzy razy wychodziliśmy, ale nie dało rady, bo tam były druty kolczaste, puszki były porozsypywane. Nie udało nam się. Owoców tam było trochę, sad był, śliwek się narwało. Później koniec. Parę bomb zrzucili, ale jedna tylko trafiła w „Pudełko”, a reszta obok „Pudełka”. Jeszcze przed tym był zrzut, dużo samolotów amerykańskich przyleciało. Jeden pojemnik spadł koło naszego „Pudełka”. Ziutek Słomka to zgarnął. Był tam dwa „steny”, jeden „piat” przeciwczołgowy, sweter niebieski z białym orłem, tubki skondensowanego mleka. Później Herman Göring nas zaczął atakować. Musieliśmy się cofać na róg Wejnerta do dowódcy kompanii. Kolega taki sam jak ja tam był, „Goliat” miał pseudonim, urwało mu nogi jak się wycofywaliśmy, skonał na miejscu. Później Malczewskiego do Puławskiej się cofaliśmy koło Elżbietanek. Na Tynieckiej się zatrzymaliśmy. Odbiliśmy Elżbietanki. Później cofaliśmy się na Odyńca, z Odyńca na Racławicką, Wiktorską, tam był zielony budynek i od Wiśniowej stał nasz pluton. Tam spotkałem kolegę brata, kaprala „Nitkę”, też miał urwane nogi. Tam był szpital. Siostry, nie pamiętam jak się nazywały. Zaniosłem rannego chłopaka na plecach i spotkałem kaprala „Nitkę”. Później kapitulacja. Byłem na ulicy Bałuckiego, tam chłopaczki gramofon mieli, tańczyli z sanitariuszkami. Chciałem iść w kanał na Dworkową, mieliśmy chęć na Śródmieście, ale ranny byłem w krzyż i w nogę, to już mnie nie wpuścili do kanału. Dzięki temu ocalałem, tam widziałem jeszcze po Powstaniu trupy. Granaty Niemcy tam wrzucali, wybili wszystkich. Jeszcze ciekawe. Jak Jurkowski jeszcze żył, kopaliśmy rowy łącznikowe na tyłach [niezrozumiałe] do Naruszewicza. Pięciu nas kopało. Przywaliło z cekaemu, kolega miał otwarte usta, zęba nie ruszyło żadnego, przeleciało mu przez usta, nie mógł mówić, mnie furażerkę przestrzeliło. Mietek ,,Janosik’’ jak już wycofywaliśmy się z Malczewskiego na Odyńca, dostał rozkaz – tam jeszcze był oddział „Majstra” – żeby majora „Majstra” powiadomić, że się wycofujemy. Poleciał, dostał drobnych odłamków pełno w nogi i w brzuch, a tu mu wyrwało cały mięsień. Robale mu chodziły po bandażu. Późnej jak nas wywieźli do Milanówka, to lekarz mówi: „Dobrze, że robale się zagniły, bo oczyszczały ranę, inaczej by pan gangreny dostał, robale panu uratowały rękę.” Później dźwigał ciężary, wyprostowała mu się ręka. Jeszcze w ochotniczej kompanii posyłali nas na Odyńca na zrzuty, czekaliśmy trzy noce. Przelatywały samoloty, nic nie zrzucały, raz zrzuciły, ale to Niemcy cholery, bomby. Skończyło się oczekiwanie na zrzuty. Później zrzut co był, już mówiłem – mało, jeden pojemnik, cygaro długie.
- Jak się skończył pana udział w Powstaniu?
Zabrali mi legitymację, furażerkę, wszystko. Dali nam ciuchy cywilne. Na Bałuckiego leżałem z Mietkiem, przyjechały furmanki. Wieźli nas furmankami. Na Służewcu była stacja. W bydlęce wagony nas, ze trzydzieści osób poukładali, było kilka wagonów. Wieźli do Milanówka. W Milanówku leżałem i Mietek też. Później zacząłem chodzić. Wyszedłem, spotkałem w Milanówku Kaweckiego, co u niego byliśmy na Lewickiej. To był ojca kolega. Mówi: „Janek, jak się masz?!” Jak przyjechaliśmy do Milanówka, to ludzie nas witali, dawali czekoladę, śliwki. Mówię: „To nieźle.” Ze trzy dni minęło – nic, kubeczek pęczaku się dostawało, więcej nic. Z początku euforia była, ludzie dawali, co mieli do jedzenia. Kawecki mówi: „Czekaj, tu twojego starego widziałem.” Tam spotkałem ojca. Już pociąg chodził, w lewo był skręt do Podkowy Leśnej. Tam ojciec mieszkał i zabrał mnie ze sobą, obiad postawił, to się wreszcie porządnie nażarłem.
- Z żywnością było trudno w Powstaniu? Co państwo jedli?
O tak. Dostawaliśmy, gotowali. Na Tynieckiej kocioł był ogromny, zupę nam przynosili. Wyskakiwało się na przedpolu po pomidory. Żywiło się, jak kto mógł.
- Czy państwa oddział wziął Niemców do niewoli? Zapamiętał pan bliższe kontakty z Niemcami?
Widziałem na Odyńca, a druga ulica... Tam było kilku Niemców, uprzątali, co rozwalone. Było kilku jeńców, ale nie wiem. Jeszcze najlepsze, że za udział w Powstaniu Kostek Rokossowski dał mi nagrodę – dwa i pół roku w kopalni „Wirek”.
- Proszę o tym trochę więcej opowiedzieć?
„Jedziecie do Chorzowa, jednostka czołgów.” Zawieźli nas do Świętochłowic. Musztra do przysięgi. Później powiedzieli: „Chodźcie, zwiedzimy kopalnię.” Zjechaliśmy, zwiedziliśmy, a później do kopalni. […] Na szkole oficerskiej na Bemowie dostałem dwa medale. My, podchorążacy mieliśmy granatowe spodnie, czerwone lampasy, jak marszałek. Byłem na szkole z pół roku. Idę na Spadową, tam mieszkałem, dali nam przepustkę, [niezrozumiałe]
- Czy słuchał pan radia? Czy czytali państwo prasę?
Dostałem do cholery „Biuletynów Informacyjnych.”, rozdawałem tramwajarzom, w domu, to znajomym. Co tydzień przynosił ktoś od Bartka. Dostaliśmy, jeszcze [niezrozumiałe], kto tam rządził. „Stawcie się róg Szustra i Bałuckiego o tej godzinie, dostaniecie do sprzedaży dodatek nadzwyczajny.” Poszedłem ja i kolega. Dostaliśmy po pięćdziesiąt egzemplarzy dodatków nadzwyczajny. „Po pięćdziesiąt groszy sprzedajcie.” Sprzedawaliśmy, mówię: „Komu to oddać?” „A to już sobie zostawcie”. Szwab ode mnie kupił, później przysłał, że w dupę dostanę. Jeszcze było parę egzemplarzy, wyrzuciłem. Miałem z pięćdziesiąt, ze czterdzieści sprzedałem. Jak przeczytam, to lepiej tego dalej nie kolportować, mogą zgarnąć.
- To było jeszcze przed Powstaniem ?
Tak, jeszcze przed Powstaniem.
- Z czasów Powstania, jakie jest pana najgorsze wspomnienie?
Jak dostałem w łeb z cekaemu.
- Przez furażerkę jak przeszła kula?
Tak, matka: "Oj, jakie miałeś szczęście, synu, nieziemskie "Rzeczywiście, przestrzeliło mi tylko trochę włosów"
- A najlepsze wspomnienie? Co pan najlepiej wspomina?
Koleżeństwo było dobre, jeden za drugiego by wskoczył w ogień. Chłopaków znało się powszechnie, ale nie wiedziałem, że „Remka I ”, „Remka IV ” to wszystko kumple, „Sierakowski”, „Ziutek”, „Czarny”. Później wyszło. poszedłem się ujawnić do „Radosława” w BGK po Powstaniu. Jeszcze zaraz po wojnie, po wyzwoleniu to piechotą z Milanówka przyszedłem do Warszawy na Spadową ulicę. Z Niemiec przyjechał starszy brat Gieniek, on też brał w Powstaniu udział w kompani „O-1”, ja w „O-3”.
- Co panu najbardziej zapadło w pamięć?
Kompania, więcej jak kompania, z Chojnickich Lasów co przyszła. Uzbrojenie mieli piękne, byli wzdłuż Puławskiej rozstawieni, znaczy nie od Puławskiej, tylko na tyłach domu. Mieli „piaty”, karabiny maszynowe lekkie, uzbrojenie mieli piękne. To mnie się podoba. Mówię: „Teraz będzie czym powalczyć.” Co my mieliśmy? Miałem „parabelkę”, kilka granatów zaczepnych i trzonowych, „jajka” były i dwa [niezrozumiałe] z zrzutów. Wtedy co „piaty” były, to dwa [niezrozumiałe] dostałem. W „Pudełku” był wierszokleta i ułożył hymn „O-3”:Na posterunku stanął razNa gębie minę lwa takiego maJedną sidolówkę zapiął za swój pasHej, to jest żołnierz polskiego AKCóż nam krowy, cóż sztukasyTygrys może dusić wszyOd granatów ciężkie pasyPiosnkę śpiewa żołnierz O-3
- Czyli atmosfera była dobra?
Dobra, śmiechu była kupa.
- Po zakończeniu Powstania trafił pan do kopalni. Czy oprócz tego był pan represjonowany?
Nie, zacząłem pracować w 1948 roku. Na ulicy Rejtana była fabryka prostowników. Stamtąd przenieśli nas na Stępińską, zakład T11. Robił stojaki telefoniczne. Tam mnie wytropili ZWM, zrobili mnie przewodniczącym ZWM. Na dzielnicy był Fejding, teraz w Izraelu jest jakiś, nie wiem czy to nie ten. „Supeł” mnie nazywał, bo byłem dobrze zbudowany. Skierował mnie na szkołę ZWM-u do Turczynka, Turczynek - Podkowa Leśna, niedaleko Iwaszkiewicz mieszkał. Tam trzy miesiące kursu skończyłem. Przyszedłem, to mnie wsadzili na dzielnicę Ochota, ulica Niemcewicza 9. Jedna osoba – dzielnica. Zbierałem ludzi, chodziliśmy po zakładach pracy.
- Jak pan ogólnie wspomina czas Powstania, teraz po latach?
Nie chcę się wypowiadać, że głupota, bo zniszczyliśmy Warszawę, gówno z tego mamy, ci co nie brali udziału, teraz wielcy działacze. Człowiek się naczytał książek: „Trylogii”, „Krzyżaków”, Kmicica, to wszystko. Była energia, patriotyzm. Później jak leżeliśmy w Milanówku kapitan – miałem zapisane nazwisko – przyjeżdżał do Warszawy, niby zaopatrzenie dla nas przywoził. Sukinsyn futra przywoził, wszystko, a nam żreć do jedzenia nic. Miałem jeszcze po Powstaniu „siódemkę”, „walterka| ładnego, chciałem go przyuważyć, bym mu w łeb palnął.
- Gdyby jeszcze raz było Powstanie i taka sytuacja, to myśli pan, że poszedł by pan?
Nie, skąd! Za co? Co ja z tego miałem? Ranny byłem w łeb, w nogę, w krzyż. Sienkiewicz dobrze nas ustawił – czytajcie. Była zadziorność, poświęcenie. To nic nie dało, zrujnowało się Warszawę, kupa złodziei się dobrała i rządzi sobie. Najlepiej to miał Kostyś Rokossowski, […] syn kamieniarza, mosty budował.
Jak pan do kopalni trafił, jeszcze raz jakby mógł pan to przedstawić?
- Dowiedzieli się, że pan w Powstaniu brał udział?
Ujawniłem, że brałem udział. […] Jeszcze Tuszynek skończyłem. Znałem WKBB, porucznik wykładał, plątał się. […]. Bez przepustki wychodziłem, bo za niego wykłady prowadziłem.
- Kiedy pan wstąpił do Wojska Polskiego, rozumiem, że trafił pan do wojska po wojnie?
Na szkołę oficerską na Bemowie poszedłem, pół roku byłem. Chciałem iść na radio, a oni mnie na uzbrojenie, to znałem: dobrze uzbrojenie. Sam tam byłem. Tam był pułkownik Biełow. Z dziesięć razy do raportu stawałem, do ciupy poszedłem.
- Czy chciałby pan coś jeszcze powiedzieć?
Wszystko pogmatwane. Starszy brat był kapralem podchorążym. Do niego przychodzili na Puławską chłopaki, jego koledzy – mieli pomysły – jako pomocnicza służba niemiecka w mundurze, w czapce. To byli akowcy z pistoletami. Brat szykował się, że może wpaść. Mieszkaliśmy na drugim piętrze. Łóżko jego stało, linka przykręcana, że w razie czego wyrzucić, żeby mógł uciec, jakby pukali do drzwi to na Chocimską przejście było tam piwnicami. Dostałem Krzyż Powstańczy, Krzyż Armii Krajowej, Krzyż za Wolność Kraju. W Kasprzaku montowałem radiostację, kilowat zasięgu. [...]Grunt, że się żyje, ledwo się łazi, ale się łazi.
- Ilu pana kolegów zginęło podczas Powstania?
Nie wiem dokładnie, przetrzebiło nas trochę.
- Uważa pan, że miał duże szczęście ?
Jasne, że miałem szczęście, ile chłopaków poginęło. Co ciekawe – podobno żołd dostawaliśmy, płacili nam w Powstaniu stuzłotówkami z napisem AK, ani grosza nie dostałem. Później jak z szpitalu wyszedłem w Milanówku, spotkałem Kryśkę sanitariuszkę, powiedziała: „Wiesz co, idź do Pruszkowa, tam pięć dolarów dostaniesz.” Mówię: „Z jakiej racji?” „Żołd ci się należy”. Poszedłem, tam był „Szary” plutonowy. „Nie ma, przyjdzie później.” Za kilka dni „Chwilowo nie ma.” Grosza, nie dostałem ale płacili podobno setkami w Powstaniu.
- Czy setki z Powstania można było gdzieś wydać?
Nie wiem.
Warszawa, 1 kwietnia 2005 roku
Rozmowę prowadziła Kinga Piotrowska