Jadwiga Brysiak

Archiwum Historii Mówionej



  • Była pani mieszkanką Warszawy. Gdzie pani mieszkała podczas Powstania?

Mieszkałam na Powiślu vis à vis elektrowni na ulicy Radnej.

  • Mimo że nie należała pani do żadnej formacji, nie uczestniczyła pani w walkach, to była pani uczestnikiem Powstania, bo wszystko pani widziała i brała udział w wielu akcjach, można powiedzieć, ratowniczych.

Brałam udział w wielkich akcjach ratowniczych, bo ratowaliśmy ludzi i tych, którzy byli ranni i tych, którzy nie zdążyli dojść do swojego domu. U nas byli żywieni, gotowało się dla nich jedzenie.

  • Jakie były warunki tam, gdzie mieszkaliście?

To była ulica Radna 4. Najbliższy kontakt mieliśmy z siostrami, które miały swój budynek na ulicy Dobrej, nie pamiętam dokładnie numeru. One nas bardzo wspomagały, bo piekły chleb, po który chodziłam.

  • Miały także ogród?

Nie, one nie miały ogrodu. Tam był ogromny plac i budynek, w którym piekły chleb, gotowały w kotłach jedzenie. A tu na Dobrej 53 był punkt, w którym przyjmowaliśmy wszystkich rannych.

  • To był szpitalik polowy?

Tak, można tak określić, że to był szpital. Na materacach rannych przyjmowaliśmy. Jak już z Powstania żołnierze wychodzili kanałami, to szereg osób zatrzymywało się tutaj na tej linii.

  • Przejdziemy do tego, bo o szczegóły też nam chodzi. Proszę jeszcze powiedzieć jak pani zapamiętała 1 sierpnia 1944 roku?

To są dni bardzo trudne dla mnie. Część chłopców, których znałam, była w konspiracji i w pierwszej chwili poszli z bronią w ręku na uniwerek od strony Browarnej. Osoby, które nie szły z nimi, robiły granaty, amunicję.

  • Tam była wytwórnia rusznikarska?

Tam były zakłady samochodowe i oni mieli możliwość wszystko robić. Obecny mój mąż, Aleksander Brysiak (wtedy mały chłopiec) z wieloma chłopcami, między innymi Heńkiem Dmochem, Janem Jankowskim z Radnej 11, robili amunicję, pomagali jak mogli i wspierali tych, którzy tu zostali i tu musieli być i walczyć z Niemcami. Napełniali butelki z benzyną. Byliśmy pod ogromnym ostrzałem z uniwerku. Uniwerek na górze, masa drzew, obsadzony, że nawet kot nie przeszedł. Myśmy chyłkiem szli, ulice były połączone przekopami.

  • Dlaczego strzelali w waszym kierunku? Tam były jakieś zgrupowania?

Były zgrupowania i przecież masę powstańców przeszło ze Starego Miasta. Zgrupowania były w elektrowni, [gdzie] do dzisiejszego dnia jest tablica. Elektrownia do ostatniej chwili się broniła, żeby Warszawa miała świtało.

  • Zechce nam pani opowiedzieć, bo rzeczywiście takiej relacji jeszcze nie mieliśmy. Elektrownia była na Powiślu u ujścia Tamki.

Tak, do dziś została.

  • Jak wyglądały te walki?

Do ostatniej chwili wszyscy bronili elektrowni i światła, i starzy, i młodzi, wszyscy, kto mógł. Do dzisiejszego dnia jest tablica na Tamce […], w elektrowni zginęło masę osób. Oni nam wyłączyli przecież światła. Tam była i fabryka wódek, to wszystko zbombardowali, zniszczyli. Po Starym Mieście wzięli się za Powiśle.

  • Pani widziała atak na elektrownię?

Okropny był to atak, już szły wtedy czołgi, to było coś strasznego. Myśmy już nie mieli wyjścia, nas wszystkich z Powiśla wyprowadzili, oddzielnie mężczyzn, oddzielnie kobiety.

  • To już na końcu. Kiedy wyszliście?

Po upadku Starówki jeszcze się broniliśmy na ulicy Dobrej wzdłuż Powiśla. Byliśmy jeszcze trzy czy cztery dni w okropnych walkach.

  • Czyli pierwsze dni września.

Tak.

  • Czyli pierwszy miesiąc byliście na Dobrej, na Powiślu. Jak wyglądało życie codzienne?

Później owało wszystkiego. Chłopcy zabili psa, odarli tego psa, żeby można było gotować dla tych, co pozostawali, którzy jeszcze żyli. Ale masę osób, masę młodzieży, masę ludzi umarło i na podwórkach ich chowaliśmy. Na ulicy Dobrej, na ulicy Radnej, gdzie tylko było kawałek pola, były krzyże.

  • Kopaliście im groby?

Tak, kopali.

  • Czy się jakoś to ewidencjonowało? Wiadomo było, kogo się chowa?

Dokąd byli księża w kościele Salezjanów, był ksiądz, który ich błogosławił. My zatykaliśmy krzyże i [pisaliśmy] nazwiska. Po Powstaniu część osób odnalazła jakoś swoich i pozabierała ich. Jak wróciłam po Powstaniu, też poszłam na ulicę Browarną, gdzie zostałam zawalona z całą rodziną.

  • W którym momencie została pani zawalona?

Jak nas wyprowadzali już z Powiśla.

  • Podczas bombardowania?

Tak, Niemcy strasznie bombardowali, puszczali rakiety, [żeby sygnalizować, że zajęli teren], ale zało im rakiet. Ci, co bombardowali, to rzucili bombę i nas przywaliła ogromna ściana. Kolega Stefan Waligórski, który trzymał pod rękę moją siostrę, został zabity na miejscu. Myśmy nie wiedzieli, czy on się wygrzebał. Ale ja, siostra, moja mamusia, w strasznym stanie wyszłyśmy, ludzie dociągnęli nas na ulicę Karową, na plac zieleni. Tam był pan, który się nazywał Piasecki. Miał butelkę wina, tamował nam krew, owiązywał nam [rany], czym mógł, gałganami.

  • To wino służyło jako środek dezynfekujący?

Tak, bo myśmy byli zalani [krwią]. Miałam całą nogę zdartą ze skóry, miałam dziury w prawej nodze, siostra rękę, tak że wyglądaliśmy okropnie. Ci, którzy pierwsi zdążyli uciec przed tym bombardowaniem, to dziwili się, skąd nas wyciągnęli. Byliśmy w okropnym stanie. Zatamowali tę pierwszą krew, jak mogli, owinęli nas w te gałgany, w co kto miał. Później Niemcy nas ciągali do szeregu i prowadzili nas na Pruszków.

  • Proszę opowiedzieć o dniu codziennym, bo w końcu trzydzieści kilka dni spędziła pani na Powiślu w ogniu walk, widziała pani ataki na uniwersytet.

Widziałam ogromne ataki. Dla tych ludzi, którzy jeszcze pozostali, od sióstr przenosiliśmy chleb przekopami, ulica po ulicy. Dochodziliśmy do Tamki, to jest czwarta ulica od Radnej.

  • Tam były przejścia zrobione?

Przejścia [tak] głębokie, że chyłkiem szliśmy na kolanach. Pozdejmowaliśmy płyty chodnikowe, ustawialiśmy wszystko, co kto miał, żeby [człowiek] się prześlizgnął, żebyśmy mieli kontakt z ludźmi. Warunki były okropne. Nie było jedzenia. Psa zabili, siostry na tej psinie ugotowały [jedzenie]. Nawet nikt nie mówił o tym, jakie mieliśmy tłuszcze czy smalce.

  • Docierało jakieś zaopatrzenie?

Nie, nic już nie mieliśmy. Jak byliśmy na Powiślu, to już nie było żadnego zaopatrzenia.

  • Nawet kaszy?

Nawet kaszy, nic. Tak się układało, że Niemcy mieli tak nas na widoku, dla nich z uniwerku to była pierwsza linia oporu przy Wiśle i chcieli zająć całą ulicę przy Wiśle. Zajmowali wszystko po kolei wzdłuż Wisły do Czerniakowskiej.

  • Tam wszystko było zgrupowane, zbierane?

Tak, wszystko. Wszystko przechodziło. Akowcy w okropnym stanie. Dziecko, chłopiec, który miał może dziesięć, może jedenaście lat, jak go przynieśli, to [wyglądał] tak, jakby ktoś wpuścił go do ubikacji.

  • Mówiła pani o tym, że po upadku Starego Miasta zajmowaliście się tymi, którzy uciekali kanałami. W którym miejscu było wyjście?

Kanały były przecież zrobione przed Powstaniem. Ci, co zdążyli, to wyszli, ale też zostały trupy, potopieni ludzie. Część osób, co miała siłę, to jeden drugiego wyciągał. Starsze osoby, (ja byłam młoda dziewczyna) tośmy jak mogli to pomyli, poodziewali. [Daliśmy], co kto miał. Przecież ludzie mieszkali, w szafach były ubrania, prześcieradła, powłoki. Co kto miał, to poznosił na dół, żeby ich ratować.

  • Czy inni ludzie, ludność cywilna, tak jak pani, pomagali, czy byli tacy, którzy nie chcieli?

Nie było takich ludzi. Nie było. Warszawiacy serce oddali.

  • Ludność cywilna doceniała wagę Powstania?

Ogromnie, wszyscy ludzie, cała Warszawa bardzo ofiarnie walczyła, nie tylko powstańcy.

  • Mimo to, że były ogromne ofiary?

Ofiary były okropne. Nikt nie mógł się ruszyć, jak nie czołgał się przekopem. Każdego by zabili.

  • Zapamiętała pani jeden wielki, straszny chaos i przerażenie.

Do śmierci nie zapomnę. Przerażenie, płacz, rozdarte serca ludzi… Tego się nie zapomni nigdy. Mam już osiemdziesiąt trzy lata i stale mi to przed oczyma stoi.

  • Jak pani wspomina tamten czas, co jest dla pani najbardziej dobitnym, najbardziej wyrazistym obrazem?

Dla mnie wyrazistym obrazem jest to, że nasza kochana młodzież, z którą się wychowałam, brała tak czynny udział z tak otwartym sercem dla Polski, i ich rodzice, którzy ich wspierali, którzy nie trzymali za rękę, […] że nie idź, tylko wszyscy walczyli, nie było człowieka, który by nie walczył, który by nie pomagał. Ludzie pomagali wszystkim cały sercem. Przenosiłam, wszystko, co mogłam, nalewałam w butelkę to, co mi kazali, żeby rzucali na czołgi. Ulicą Browarną jechał czołg i uderzył w ogromny budynek na rogu Browarnej i Oboźnej. Myśmy te butelki wszystkie napełniali, żeby nie dopuścić, żeby ten czołg rozwalił ten budynek. Myśmy, jako dziewczynki, młodzież napełniała butelki takim płynem wybuchającym. Rzucali na ten czołg, ale mimo wszystko wjechał w środek tego budynku i rozwalił go okropnie. Jak w styczniu wróciłam, to ten budynek był cały rozwalony. Młodzież, dorośli robili zdjęcia. Był facet, który robił zdjęcia elektrowni jak walczyła. […] Facet, który uratował mi i mojej mamusi życie, bo opatrzył nam rany, zatamował krew, […] to przez pierwsze dni był zaskoczony tym strasznym Powstaniem w Elektrowni Warszawskiej. Po Powstaniu miałam z nim kontakt przez dłuższy czas, bo mieszkał blisko. Teraz już nie mam z nim kontaktu, on już na pewno nie żyje, przecież był ode mnie dużo starszy, bo bronił tej elektrowni, pracował, walczył. Elektrownia bardzo długo się ostrzeliwała.

  • Nie zna pani nikogo, kto był w tej elektrowni?

Nie, nie znam.

  • Początek Powstania, połowę, bo potem was wygnali, wasza rodzina przeżyła?

Nasza rodzina przeżyła Powstanie. Przeżyła mamusia, siostra i ja. Myśmy przeżyli. Mąż jako chłopiec przeżył, bo ich zabrali od razu. Myślałem, że on nie przeżyje, ale przeżył.

  • Jeśli już wracamy do wątku wygnania do Pruszkowa, to bardzo proszę opowiedzieć o drodze. Najważniejsze, że pani przeżyła także i to bombardowanie.

Przeżyłam. Byłam ciężko ranna.

  • Czy oprócz tego, że znalazł się Polak powstaniec, który zajął się wami i udzieli pierwszej pomocy, czy potem zajęła się wami jakaś służba sanitarna?

Służba sanitarna zajęła się nami dopiero w Pruszkowie. Pierwszy ratunek mieliśmy w kościele, który do dzisiejszego dnia stoi na Wolskiej. Tam wszyscy dostaliśmy pierwszy ratunek, Polacy zrobili nam, mamusi, siostrze, opatrunki, ogolili włosy, opatrzyli rany. Starszych mężczyzn, takich jak mój ojczym, odsegregowali i wzięli oddzielnie do podziemi. Tu na górze zostały same kobiety. To był punkt sanitarny. Dostałam kij, jako laskę, żebym mogła jakoś dojść. Tam przebyliśmy całą noc i dopiero na Pruszków nas wypędzili.

  • Szliście na piechotę?

Na piechotę. Szarpali nas w tę i z powrotem. Mój ojczym, ponieważ miał żylaki na nogach, był ubrany w oficerki, miał założoną na siebie skórę, bo mamusia mówi „Marian, załóż skórę, bo tak wyglądasz jak przywódca.” On siedział zawsze w piwnicy, a z piwnicy do piwnicy były wszędzie wejścia. Cała Radna, Lipowa, wszystkie piwnicy były odgrodzone, nie było tak, że się człowiek nie przedostał. Siedział zawsze starszy człowiek, widział, kto przechodzi po tej piwnicy. Myśmy na lewą stronę wykręcili tę skórę, tak już w kościele kazali. Ludzie, którzy się nami zajęli, to wszystko byli Polacy, młodsi i starsi.

  • Dotarliście do Pruszkowa. I co dalej?

W Pruszkowie byliśmy dwa dni, bo nie było pociągu, nie było jedzenia, nic nie było.

  • Zapowiadali, że gdzieś was jeszcze wyślą?

Tak, że gdzieś nas wyślą. Mamusia miała ze sobą dowody, że chorowała na płuca. Mimo że byliśmy tak ciężko ranni, to nas oddelegowali do dworu. Nie wzięli nas do Niemiec. Resztę, wszystkich pozabierali do Niemiec na roboty, a nas oddzielili i zostawili w Polsce pod Sochaczewem w dworze. Nie było gospodarza, nie było nic, bo to wszystko zajęte przez Niemców.

  • W tym dworze mieszkali Niemcy?

Niemcy mieszkali w całym tym pałacu. To była ostatnia linia ich frontu.

  • Jaka była wasza rola?

Nas tam wpakowali, było nas sześćdziesiąt osób z tego pochodu. Miałam zapisane, że miałam dwanaście lat, a miałam przecież więcej, głowy mieliśmy pogolone.Część tych Niemców, to byli młodzi chłopcy, była wychowana i urodzona w Polsce, na Śląsku. Mieszkali w tym pałacu i ci Niemcy do reszty wyleczyli moją mamusię, mnie, mojego ojczyma. Powiedzieli, że oni i tak już Polskę opuszczają i zostaną zabici, bo przecież nie wyjdą już z Polski, ale tu w Polsce są wychowani i to już trzecie czy czwarte pokolenie.

  • Oni byli wcieleni do armii niemieckiej, ze względu na niemieckie pochodzenie?

Tak. Byli wcieleni i byli tu, jako linia oporu. Jak już później Rosja przeszła przez Wisłę i zaczęła zajmować, to oni wszystko, co mieli na samochody powkładali, ale już nie dojechali. Nie mieli wyjścia już, bo przecież Rosja szła cały czas, strzelali ogromnie. Oni wszyscy zginęli. Ale gdyby nie oni, to my byśmy chyba nie przeżyły.

  • Akurat te wspomnienia nie były najgorsze.

Te nie były najgorsze. Ci Niemcy, wtedy w tym pałacu dali nam ogromną pomoc, dali nam jedzenie, chleb i powiedzieli, żeby codziennie przychodzić. Spaliśmy w budynkach, gdzie kiedyś były żłobki i przedszkola. Tam spaliśmy, ale oni nas żywili, dokąd Rosjanie nie [weszli]. Przecież jak zajęli Warszawę, to oni musieli się pakować. Zostawili to wszystko w tym dworze.

  • Wróciła pani do Warszawy bardzo wcześnie, bo już w styczniu?

Już w styczniu.

  • Jak wyglądał powrót?

Powrót był okropny. Wybrałyśmy się z mamusią tylko, siostra została w szpitalu w Szymanowie u sióstr, bo była najciężej ranna. Ja się wygrzebałam. Tam nas poratowali, dali nam buty, ubranie. Z mamusią wybrałam się zobaczyć, jak wygląda ta nasza kochana Warszawa. Szłyśmy tak jak setki, tysiące ludzi szło na Warszawę. Doszłyśmy do Karowej. Na Karowej te schody, wszystko było zwalone, zniszczone. To był styczeń, było zimno, ja byłam w drewniakach, ciemno wszędzie, światła nie było, w okropnych warunkach żeśmy doszli. Doszliśmy Browarną, tą samą ulicą, którą nas wyprowadzali z powrotem na naszą ulicę Radną.

  • Zachował się dom?

Zachował się dom. Tam był sklep spożywczy [prowadzony przez] młodą osobę, która była wyprowadzona, ale też jakoś ocalała, wróciła przed nami i dała nam schronienie. Myśmy tam nocowali i szukaliśmy sobie mieszkania w Warszawie, żeby zostać już w Warszawie na stałe.

  • Znalazło się jakieś mieszkanie?

Znalazło się mieszkanie na Solcu [pod] 20. Tu zamieszkaliśmy. W maju, jak wrócił mój chłopiec, to odnalazł nas, bo na tych gruzach wszędzie były poprzyczepiane kartki z nazwiskami, gdzie, kto mieszka, kto żyje, kto nie żyje. Szukali się ludzie wszędzie, po piwnicach, kto, gdzie mógł.

  • To znaczy, że już od stycznia, tak wcześnie, wracali ludzie.

Tak wcześnie już wracali na te rumowiska.

  • Pani wróciła po 17 stycznia?

Tak. Ale nie było wody, nie było nic, wybuchały granaty. Koło kościoła, przede mną granat wybuchł. Tam ludzie szukali swoich rzeczy, kilka osób zostało zabitych. Ludzi chodzili już po Warszawie. Nie było światła, wody.

  • Ciężka, ostra zima, nie ma światła, nie ma wody, żadnego ogrzewania, żadnego jedzenia. Jak można było tak mieszkać, jak sobie daliście radę?

Żyliśmy jak ptaki, gdzie kto coś znalazł, to tym się dzielił. Jak tam zamieszkałam, to wróciła pani, która tam mieszkała [przed wojną]. Od frontu budynek był zupełnie zwalony, został od strony ulicy. Od strony Wisły jej mieszkanie zostało zburzone. Ona przyszła do tego budynku, ale nie do swojego mieszkania. Myśmy ją żywiły. Wisła była zamarznięta i już z Pragi się przedostawali ludzie i co mogli, to przenieśli, kaszę, czy coś. I już można było ugotować. I tak się wspomagaliśmy. Myśmy tu były tylko z mamusią.

  • Jaki mógł być kontakt z Pragą?

Przez Wisłę.

  • Tak, ale przecież wszystkie mosty były zburzone.

Po lodzie. Mostów nie było. Później, jak już zrobiło się cieplej, to myśmy z mamusią poszły na to miejsce, gdzie nas zawaliło. Odgrzebywałyśmy cegła po cegle na Browarnej, żeby zobaczyć, czy jest Stefan. Moja siostra powiedziała, że nie wierzy, że on się nie wygrzebał, że myśmy się uratowali z tego bombardowania, jakoś wyszli w ciężkim stanie, a on nie. Odgrzebaliśmy Stefana. Na dowód tego, żeśmy go odgrzebali, to wyjęliśmy mu z jego portfela zdjęcia mojej siostry. Postaraliśmy się o trumnę z gazowni. Były porobione trumny dla powstańców, więc gdzieniegdzie pozostawały. Dali nam trumnę. Ze starego fotela dali nam siano do tej trumny. Przewieźli nam to na Browarną sankami. Myśmy go ułożyli. Jak już był zbudowany ten drewniany most, to trzy godziny staliśmy, żeby go przewieźć na cmentarz i pochować.

  • Na drugą stronę Wisły?

Na drugą stronę Wisły. Na Bródno, tam jest jego grób. Jego brata ciotecznego nie odnaleźliśmy.

  • Też był w tym bombardowaniu?

Nie, jego brat zginął na uniwerku w pierwszej linii. Myśleliśmy, że może ciało. Ale było masę trupów, było tak, jakby [człowiek] poukładał, ale jego ciała nie było. Nic nie odnaleźliśmy. Jeszcze wtedy człowiek nie myślał, cieszył się z tego, że przeżyliśmy, że wróciliśmy, że jesteśmy u siebie. Ale myślą byliśmy przy tych, którzy z nami byli i zginęli. Myślami byliśmy przy tych osobach.

  • Kiedy zaczęło się normalne życie, zarobkowanie, jedzenie, ubranie?

Miesiące upłynęły… Miesiące… Byli ludzie, którzy mieli otwarte serca, dzielili się. […] Ludzie byli tak otwarci, że jak ktoś miał czegoś dwie pary więcej, bluzkę czy coś, to „Masz, załóż, zakładaj. Załóż buty, bo nie masz.” [Ludzie] wspomagali się bardzo.

  • To było chyba najcenniejsze.

To było najcenniejsze, te otwarte serca ludzi. Tak zapamiętałam Powstanie.
Warszawa, 3 lutego 2007 roku
Rozmowę prowadziła Iwona Brandt
Jadwiga Brysiak Stopień: służby pomocnicze Dzielnica: Powiśle

Zobacz także

Nasz newsletter