Irena Bogdańska „Iśka”
Irena Bogdańska, z domu Pęcherska.
W 1923 roku w Warszawie.
- Proszę opowiedzieć o latach dzieciństwa, latach przedwojennych, o domu rodzinnym, tata, mama. Jak pani zapamiętała ten okres?
Mama to była przy mężu, typowo, jak to kobiety. Nie pracowała, ale pomagała tacie w sklepie. Tata [Karol Pęcherski z zawodu fotograf] miał wtedy na początku sklep fotograficzny. [Fotoskład i galanteria artystyczna].
- Gdzie on się mieścił? Na jakiej ulicy?
Na Mazowieckiej, Mazowiecka 2. Ten dom był zburzony na początku wojny chyba. W każdym razie dom był zburzony, został tylko parter ze sklepami i piwnice. Tata miał jeden z tych sklepów i zaprzyjaźnił się tam z sąsiednimi sklepami, bo wtedy to wszyscy się przyjaźnili.
- Gdzie państwo mieszkaliście przed wojną?
Przed mieszkaniem tu? Na Nowym Świecie [do 1927].
- Na Nowym Świecie. A w którym miejscu dokładnie? Pamięta pani?
54 chyba, o ile pamiętam.
- Jak miała pani trzy lata, to zamieszkaliście tutaj, tak? W tym mieszkaniu, w którym obecnie robimy nagranie, tak?
Nie, jak miałam trzy lata, to jeszcze tam mieszkałam.
- A od kiedy państwo mieszkacie w tym mieszkaniu?
Od [1927], jak już można było zamieszkać tutaj, bo była chałupa w budowie. Tam na Mazowieckiej była wspólnota, która się zajmowała właśnie osiedlem Wilga. Wtedy nikt nie wiedział, co to jest, i odsprzedawali działki w osiedlu [wypoczynkowym] Wilga [powiat Garwolin], ponieważ to był las rozparcelowany, las hrabiowski. Tata kupił sobie takich działek nawet kilka na wszelki wypadek. A mieszkał w ogóle tutaj.
- Ale pani własne, pierwsze wspomnienia chyba stąd są, tutaj?
Stąd i z tej wsi też, bo tam żeśmy jeździli. Jak już była wieś, jak były działki, to nie na swoją, ale żeśmy jeździli wynajmować w domku po prostu na lato, żeby móc posiedzieć sobie w lesie.
Rodzeństwo? Nie, żadnego.
Żadnego i nigdy.
- Rozumiem. Teraz proszę powiedzieć kilka słów o szkole. Jak pani zapamiętała szkołę powszechną, gimnazjum?
Szkoła to była od razu nie państwowa, tylko prywatna. To było w ogóle gimnazjum prywatne hrabianki Cecylii Plater-Zyberk. Tam poszłam do szkoły, począwszy od drugiej klasy powszechnej, bo tam od początku była szkoła powszechna, potem powszechna się skończyła, było gimnazjum, i potem jeszcze było liceum.
- A szkoła przedwojenna to uczyła, wychowywała? Jedno i drugie? Jak pani to zapamiętała?
Bardzo ładnie wychowywała, a jakże. Dużo lepiej niż dzisiejsze szkoły.
Była to w ogóle szkoła tylko żeńska, więc jakoś tak kulturalnie byłam, że tak powiem, wychowywana. Właśnie potem już poszłam do szkoły do drugiej klasy szkoły powszechnej od razu. Przedszkola nie było. Tutaj byłam przez wszystkie klasy, wszystkie powszechne, gimnazjum i liceum.
- Aż do wybuchu wojny, tak?
Aż do wybuchu wojny, bo tak zwaną małą maturę to żeśmy zdawały jeszcze przed wojną, znaczy w 1939 rok chyba.
- A jak wybuch wojny wpłynął na losy pani i pani rodziny? Jak pani zapamiętała wrzesień 1939 roku? Pani miała wtedy szesnaście lat, tak?
Tak, coś koło tego.
- No właśnie. Jak pani zapamiętała 1939 rok, wybuch wojny? Jak to wpłynęło na panią, losy rodziny?
Byłam jeszcze z mamą, bo żeśmy do tej willi [w Wildze] jeździły z mamą i z babcią, i z pieskiem. Jeździłyśmy pociągiem do Garwolina, a z Garwolina się zamawiało wóz normalny ze wsi. I przyjechał taki z półkoskiem, takim siedzeniem. Cała
rebiata się pakowała do tego i jechałyśmy na wieś. To tak, to pamiętam te pierwsze [wakacje].
- Pamięta pani wkroczenie Niemców do Warszawy? Pierwszy raz, kiedy pani zobaczyła niemieckiego żołnierza, albo naloty wcześniej, jakieś działania, które utkwiły w pamięci?
Niemców wtedy w Warszawie nie spotkałam, bo siedziałam na wsi jeszcze. Tatuś miał po nas przyjechać.
- A tata został zmobilizowany? Poszedł do wojska w 1939 roku czy nie?
Nie, nie poszedł do wojska. Nie wiem, jak to było, ale nie poszedł do wojska [w 1939 roku miał pięćdziesiąt pięć lat]. Potem przyjechał z dużym opóźnieniem po nas, bo już miał nas zabrać, bo do szkoły. Ale przyjechał i potem żeśmy furmanką jechały całą drogę do Warszawy, to jest sześćdziesiąt kilometrów. Przywiózł nas tu, do Warszawy, bo już nie było co tam jechać do Garwolina. Potem, pamiętam, żeśmy jeździły jeszcze w czasie wakacji [w czasie okupacji] do [Wilgi]. Znaczy z Warszawy i do Warszawy to się jeździło statkiem. Statki chodziły do… Dokąd one chodziły tam? Do Dęblina chyba z Warszawy. I tym statkiem, była przystań byle jaka na brzegu, co można było przynajmniej zatrzymać się i poczekać na statek albo wysiąść. Tak się w ten sposób jeździło.
- W czasie okupacji tata dalej prowadził sklep fotograficzny, czy czymś innym się zajmował?
Tak. Cały czas pracował, tak. Pracował.
- A pani kontynuowała naukę w czasie okupacji na kompletach tajnych?
Tak.
- Proszę o tym opowiedzieć. Gdzie te komplety się odbywały?
Ale komplety tajne były dopiero dla mnie, znaczy, [po małej maturze]. To było dopiero już na tajnym, bo gimnazjum było jeszcze normalne, a jeszcze przed maturą już się utajniło, to już było tajne.
- Jaka była przykrywka dla szkoły oficjalnie? Była jakaś przykrywka? Krawiecka szkoła albo jakaś inna?
Tam były między innymi różne dziewczęce, że tak powiem, zajęcia, więc na przykład… Nie, nie, to była normalna szkoła jeszcze. Z początku to jeszcze było gimnazjum, a potem to było właśnie jakieś takie szycie, coś, a jakże.
- A jak wyglądało życie w okupowanej Warszawie?
Życie?
- Tak, tak ogólnie. Jak to się wszystko zmieniło?
Trzeba było na pewno albo pracować, albo się uczyć, dlatego że jak się już człowiek nie uczył i nie pracował, to jeszcze młodzież wywozili do Niemiec na roboty. Żeby uniknąć wywożenia, zaczęłam pracować też u przyjaciół ojca [Kołodziejskich] w sklepie z kolei na placu Napoleona. Tak. Tam pracowałam właśnie aż…
- A co to był za sklep? Czym ten sklep handlował?
To był sklep taki, on się zajmował takimi różnymi, ja wiem czym…
- Dobrze, to już jest mniej istotne. A była pani świadkiem łapanek, terroru niemieckiego? Czy to pani się wryło w pamięć w latach okupacji?
Udawało mi się to jakoś wszystko ominąć. Nie weszłam w żadną łapankę w końcu. Udało mi się […]. Potem już jak pracowałam, to pracowałam.
- A kiedy pani pierwszy raz zetknęła się z działalnością konspiracyjną? Kto panią wciągnął do tego?
Miałam przyjaciółkę z klasy. Jej starsza siostra była bardzo zainteresowana, bardzo w okupacji już działała i ona nas obie wciągnęła właściwie w tą zabawę, tak że… No, ale tak to było trochę dorywczo wtedy, bośmy pracowały. Tam jakieś zbiórki czasami były, ale rzadko, nie pamiętam dokładnie. Potem, jak już tak na całego ruszyła konspiracja, to już właściwie tak jakoś się trochę urwało, tam z tamtej strony.
- A kiedy konspiracja ruszyła na całego? Jakiś to był moment szczególny?
Tak jakoś po trochu. Po trochu się to rozwijało.
- A czego pani się uczyła na spotkaniach konspiracyjnych? Do jakiejś roli była pani przygotowywana, czy to było zdobywanie ogólnej wiedzy?
Nie, to były wtedy takie najrozmaitsze przygotowania, właściwe do wojskowości, można powiedzieć.
- A gdzie te przygotowania się odbywały? W jakichś mieszkaniach prywatnych?
Tak, w prywatnych mieszkaniach. To były zalążki konspiracji już.
- Poznała pani jakichś przyjaciół, ludzi, którzy…
To nam niewiele dało jeszcze, ale był człowiek dumny, że coś już wie na ten temat.
- Wspominała mi pani przed wywiadem, że jeszcze w latach okupacji poznała pani swojego niedoszłego męża. W jakich to było okolicznościach? Pamięta pani?
To było tak – koleżanka mieszkała na dole tutaj, na Solcu na Drewnianej chyba i ona z kolei miała kolegów, miała koleżanki też, wciągnęła mnie w swoją paczkę i było nam bardzo dobrze. Tam właśnie poznałam między innymi mojego męża. Nie śniło mi się nawet wcale, ale żeśmy tak razem wszyscy tam łazili, różne żeśmy tam, jak to młodzież, spacerki coś tam.
- Mąż też działał? Znaczy wtedy jeszcze nie był mężem, ale też działał w konspiracji, tak?
Też zaczął działać w konspiracji i tak jakoś się rozmawiało na różne tematy ciekawe dla nas. W każdym razie żeśmy tak gospodarzyli we własnym kółku. [Zbigniew Bogdański „Bohdan”, strzelec, Zgrupowanie „Kryska” (1921-2008)]
- A jaka była Warszawa, atmosfera w Warszawie przed Powstaniem? Te miesiące poprzedzające Powstanie? Pamięta pani?
Atmosfera to była trochę przytłumiona, bo myśmy wszyscy się bali, że łapanki, że wlezie człowiek w gniazdo łapanek, ale jakoś się omijało te gniazda.
- Czyli miasto żyło w strachu, tak?
Miasto było w zdecydowanym strachu, żeby nie za szybko wpaść. Urząd, Arbeitsamt, to był na ulicy tak jak jest Mazowiecka, a tu potem między Mazowiecką a Marszałkowską. Jak się ta ulica nazywa? Tam był Arbeitsamt, gdzie się właśnie złapanych czy kogoś prowadziło i potem gdzieś wywozili. Wywozili na roboty po prostu kopalniane, rowy kopać.
- Czy przed Powstaniem pani wiedziała, że zbliża się jakaś duża akcja, że Powstanie ma wybuchnąć?
Przed Powstaniem, to się coś tam wyczuwało. Zawsze się wyczuwało jednak, że coś się dzieje, że coś knują, że nie wszystko wiemy.
- Jakieś szczególne przygotowania wtedy były do tego?
Może były, ale to tak do mnie nie dochodziło jakoś. Tak że potem z rodziną właśnie koleżanki […].
- A przed Powstaniem miała pani wyznaczone miejsce zbiórki czy coś takiego? W ogóle gdzie Powstanie panią zastało? Wybuch Powstania, 1 sierpnia?
Powstanie mnie zastało właśnie normalnie w mojej pracy, na placu Napoleona.
- Czyli była pani zaskoczona tymi wydarzeniami?
Byłam zaskoczona, bo wiadomo, że coś się szykuje, ale nie zawiadomili. Były jakieś zawirowania, że nie pozawiadamiali różnych ludzi, tych, co byli niby już…
- Jak zapamiętała pani pierwszy dzień Powstania? Co się z panią wtedy działo?
Pierwszy dzień to po prostu wyszłam z pracy i przyszłam do domu tu, na Słoneczną.
- Można jeszcze było przejść ze Śródmieścia?
Można było spokojnie zupełnie. Tak że jak przyszłam, to dopiero się zorientowałam, że właściwie cała Warszawa jest spięta. Właśnie wtedy, ponieważ wiedziałam już coś, że tutaj w Instytucie Higieny jest jakaś placówka „Baszty”, to poszłam sobie tam, bo to najbliżej.
Zgłosiłam się i powiedziałam, że mnie nie zdążyli zawiadomić w Śródmieściu, bo tam w Śródmieściu na Brzozowej chyba mieliśmy punkt spotkań.
- Dostała pani tutaj przydział w „Baszcie” na Mokotowie, tak? Jaką funkcję pani wyznaczono?
Najpierw to była żadną. Najpierw to było obijanie się tam, bo szłam do domu jeszcze normalnie, ponieważ wiadomo było, że to jest taka placówka – właściwie nie wiadomo, czy nie upadnie, bo w środku całego niemieckiego [terenu]. To był niemiecki obwód, to było tutaj to wszystko, tu od placu Unii Lubelskiej. Do tego miejsca chodziła kolejka wilanowska, tu były ostatnie przystanki kolejki wilanowskiej naprzeciwko mnie, wtedy. Jak tutaj przychodziłam, to jeszcze właściwie tak nie bardzo było wiadomo, co ja będę [robić].
- A rodzice byli tutaj w domu czy też gdzieś zostali?
Nie, nie. Rodzice zostali w sklepie. Rodzice zostali w sklepie oboje, bo pracowali normalnie cały dzień i do wieczora.
- Udało im się wrócić tutaj do domu na Słoneczną?
Nie, nie udało im się już tutaj wrócić i zostali tam.
- Czyli Powstanie rozdzieliło was?
Rozdzieliło nas zupełnie. Z tym że tam w tym domu [na Mazowieckiej] nikt nie mieszkał w zasadzie, bo tylko ci, co mieli sklepy i dozorczyni. Z dozorczynią byliśmy też w kontakcie, tak że gdzieś przenocowywała rodziców. Tego już nie wiedziałam, praktycznie niczego.
- Czyli tutaj była pani sama, zgłosiła się pani do „Baszty”?
Tak.
- Na początku jakie pani zadania powierzono? Miała pani jakąś funkcję powierzoną? Czym pani się zajmowała w pierwszych dniach?
Obijałam się.
- Obijała się pani, a kiedy się skończyło obijanie?
Obijałam się. Skończyło się wtedy, kiedy już nas wysłali. Aha, bo tych wszystkich obijających się, to tak nie wiedzieli, co z nami zrobić. Jak się nadarzyła okazja, że złapali łączność (bo nie mieli łączności w ogóle z nikim więcej, właściwie z „Basztą” mokotowską nie mieli łączności żadnej), to rozesłali ludzi tam, czy na Mokotowie byli, to gdzieś jakoś porozsyłali. Tych, co byli tacy zupełnie przypadkowi, to pytali: „Kto tu gdzieś blisko mieszka?”. Ja najbliżej, to dziewczyny tutaj przyjęłam do domu. To mówili: „Weź kogo się da, bo tutaj nie możemy tak trzymać wszystkich”. I właśnie wzięłam tu [na Słoneczną] parę dziewczyn i dwóch mężczyzn, to pamiętam. Ci moi mężczyźni do wtedy, dopóki miałam z nimi kontakt, to też zupełnie obcy, to wiem, że przetrwali. Bo tu już były organizacje wewnątrzdomowe, więc przez dwie klatki schodowe i połączenia przez wszystkie mieszkania takie – front, kuchnia, front, kuchnia, to właśnie się zgłosiło do nas też tych dwóch mężczyzn, już mieszkańcy tutejsi, i przetrzymaliśmy ich tutaj. Jak przyszła wieść, że będą chodzić po domach Niemcy, bo chodzili właśnie też, chodzili, szukali ładnych mieszkań. Tych ładnych mieszkań, to tutaj było dużo dosyć, to już tak kłuło w oczy, że tu jacyś mężczyźni, więc ich się już w ogóle chowało. U mnie tu siedzieli na pawlaczu, pamiętam, we dwóch i przechowali się.
- Kiedy zaczęła pani nosić meldunki? Bo pani pełniła funkcję łączniczki, tak?
Nam kazali siedzieć tutaj i czekać, aż będzie jakiś kontakt z „Basztą” mokotowską, dalszą. W końcu rzeczywiście przyszedł łącznik i powiedział, że tych wszystkich bezdomnych, że tak powiem, wyprowadzi w jakimś momencie, tylko musi pójść i musi wrócić jeszcze i wyprowadzić gdzieś tam, gdzie będą przydatni. I tak nas w jakimś momencie wyprowadzili, zabrali nas, do takiej grupki trafiliśmy, już nie wiem, nie pamiętam, ale to była babka, która miała grupkę kobiet i była potem naszą dowódczynią.
- Pamięta pani jej nazwisko?
Imienia nie pamiętam, ale się nazywała Konówna, Kon.
- Pierwszy meldunek pani pamięta, jaki musiała pani zanieść? I gdzie to było?
Oni potem nas rozsyłali po różnych… Zaczęli nas rozsyłać jako łączników właśnie. Posłali nas między innymi do Wilanowa, do Kabat. Pamiętam, że w Kabatach przenocowałam kiedyś przy ognisku właśnie, tośmy tam przy tym ognisku się przytulały. To było lato, a nie zima, więc tam pamiętam, taki nocleg. A, bo miałyśmy za zadanie pójść do Kabat i wrócić, powiedzieć, jak tam jest, co tam jest. Wracałyśmy, wróciłyśmy potem przez Czerniaków. Tak że to już była działalność łącznicza przecież.
- Pani niedoszły mąż był na Czerniakowie z tego, co pamiętam, tak?
Mój mąż? Mój mąż był na Czerniakowie, ale był na tym dalszym Czerniakowie nad Wisłą. [Po upadku Czerniakowa przepłynął Wisłą i dostał się na Pragę – do domu].
- Czyli go pani nie spotkała w czasie Powstania?
Nie, w czasie Powstania go w ogóle nie spotkałam. W czasie Powstania spotkałam jego przyjaciela, który z nim razem był, to wiedziałam i szukałam, mówię: „Słuchaj, a gdzie jest Zbyszek?”. On mówi: „Nie wiem, bo nie doszedł do nas”. Rzeczywiście nie wiedział. Myśmy się nawzajem szukali podobno. Zbyszek, jak była pierwsza, że tak powiem możliwość, to przepłynął Wisłę na tamtą stronę, na Pragę, bo w ogóle na Pradze mieszkał. Tam była jego mama, ojciec, tak że trafił do domu i tam już obsiadł, bo tam znowu już nie bardzo coś było.
- Pani z meldunkami schodziła do kanałów, tak?
Tak, a potem to już właśnie przynależałam do domu, to był niewidomych i coś tam, na Krakowskim [Przedmieściu]. Od nich dostawałam polecenia.
- Jak wyglądała podróż kanałami z Mokotowa na Śródmieście?
Niesympatycznie, powiedziałabym, dlatego że kanały stąd na Mokotów były wąziutkie, malutkie, przygarbionym się chodziło.
- Pani sama chodziła, czy ktoś pani towarzyszył wtedy?
Nie, zawsze nas chodziło we dwoje przynajmniej, we dwie czy we dwoje.
- W kanałach ciemno oczywiście jest, więc jakąś latarkę mieliście? Jak to wyglądało?
Oczywiście, było ciemno.
- Ciemno, mokro, śmierdząco, jak to było?
Tak właśnie. Właśnie to dochodzę do tego, że już tak pod koniec, jak się poszło kanałami, dostało się polecenie, które się wypełniło, to potem można było do siebie [iść], że tak powiem, szukać swoich przez cały dzień na przykład. Wtedy poszłam, [do rodziców na Mazowiecką] jeszcze trafiłam, bo tam było jedyne większe przejście, to był wykopany rów łączności pod Alejami, tutaj gdzieś na wysokości Brackiej, na wysokości Domu Dziecka, i można było tędy przejść. Dostaliśmy przepustkę na całe miasto, taką ogólną. Przeszłam tam, dobrnęłam na plac Napoleona, dobrnęłam na Mazowiecką, spadłam im [rodzicom] tam jak groch z nieba, bo rodzice akurat mieli przedtem nalot i siedzieli w piwnicy właśnie z dozorczynią. Wejście do piwnicy było z zaplecza sklepu i przez to wejście zeszłam na dół i rodzice zdębieli zupełnie, skąd się wzięłam, i tak dalej. Była wielka radość, jedyny moment, kiedyśmy się w ciągu Powstania widzieli, bo już potem drugi raz nie udało [mi] się przejść, tak że takie właśnie odczucia były.
- Jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania? Pamięta pani, co pani jadła? Głodno było? Chłodno?
Tak i do domu daleko. Było głodno i było chłodno, i było byle jako, ale się mieszkało, żyło się jakoś. Człowiek był młody, wytrzymały.
- A jaka była atmosfera? Ludzie sobie pomagali, czy każdy swojego pilnował?
Nie, pomagali sobie. Pomagali sobie jednak, tak. Byli uczynni sobie nawzajem.
- A jak pani zapamiętała żołnierzy Powstania? Powstańców?
Potem to już nie spotykałam się z [rodzicami], bo już potem […] Śródmieście to tam prędzej było już zajęte całe, to ich wcześniej wywieźli, wywozili do Pruszkowa i kto miał się podziać gdzie, to miał. To moi rodzice, akurat w Pruszkowie przypomniało im się, że mój szef mieszka, ma domek [w Milanówku]… Gdzie? Tam gdzieś blisko w każdym razie. I ja wobec tego, jak miałam coś do wyboru, to poszłam i trafiłam do tego ich domku, ale już nie pamiętam nazwy, przypomni się w międzyczasie. W każdym razie trafiłam do tego mojego szefostwa, bo akurat też byli wysiedleni i trafili do swojej willi i poszłam do nich pytać się, czy nie wiedzą… Nie, to było trochę inaczej. Jeszcze przedtem nim trafiłam do rodziców, poszłam do nich pytać się, czy nie wiedzą coś o rodzicach. Nie wiedzieli wtedy jeszcze nic, a potem jak byłam tutaj, to się dowiedzieli, że byłam i z kolei moi rodzice wybierali się też mnie szukać, bo mieszkali pod Radomskiem, to jest tak za Częstochową, u stryjka, a stryjek był tam lekarzem, i jak poszli się pytać o mnie, to powiedzieli rodzicom: „Była tutaj. Parę dni temu była tutaj”.
- A ile razy pani chodziła z meldunkami do Śródmieścia? Raz czy kilka razy pani kanałami chodziła do Śródmieścia w czasie Powstania?
Chodziłam dwa, trzy razy, już nie pamiętam. W każdym razie nie była to jakaś wielka ilość, ale parę razy chodziłam.
- A jakie wydarzenie z czasu Powstania się najbardziej wryło w pani pamięć? Jaki moment? Przeżyła pani jakieś chwile grozy, otarła się pani o śmierć? Jakieś inne wydarzenia?
Nie, już takich bardzo wysublimowanych [wydarzeń] to tam nie było. W każdym razie to, że byłam w międzyczasie u państwa Kołodziejskich, nazywali się Kołodziejscy, ale miejscowości w tej chwili sobie nie [przypomnę], Milanówek chyba, to to pomogło, bo oni potem wiedzieli, że jestem, bo poszłam do nich i jakoś gdzieś dałam znać, że wiem, gdzie są rodzice, że jest wszystko w porządku. Aha, bo po wyjściu z obozu w Pruszkowie, to wyszłam na zieloną trawkę i była dziewczyna, która mieszka normalnie w Pruszkowie i mówi: „Słuchaj, to chodź do mnie, a potem coś znajdziemy, coś zobaczymy. To chodź do mnie, do domu”. Poszłam tam, a ci państwo też wiedzieli ode mnie w międzyczasie, że tam jestem i tu poinformowali tą dziewczynę, że jestem w Pruszkowie. Oni potem do Pruszkowa trafili, rodzice, i ucieszyli [się], że tam jestem, ale poszli gdzieś z powrotem, już nie wiem dokładnie. W każdym razie wiedzieliśmy już o sobie, że żyjemy, oni i ja.
- No właśnie. A wspomniała mi pani też przed nagraniem, że w pewnym momencie pod koniec Powstania straciła pani wzrok.
Tak, bo to było już pod koniec. To było wtedy, kiedy już wróciłam, zaczęłam wracać do Śródmieścia [kanałem] i w tym bagnisku coraz wyższym, tam była potem barykada i człowiek oczywiście rączki też miał w tej całej mazi, bo niby gdzie? I tarło się oczy, a jakże, bardzo dobrze, było bardzo wygodnie, ale to zaowocowało tym, że potem, jak wyszłam już… Bo w końcu wracając, pomyliłam [się] o jedną przecznicę, z Czerniakowskiej wracając do góry tutaj, i wyszłam na Dworkowej, tu zaraz. Na Dworkowej jeden właz był na dole, a drugi był tam na górze, o czym wtedy jeszcze nie wiedziałam. I tam na dole myśmy stwierdzili, ci wracający, że zostaniemy tutaj do wieczora, że się ściemni, bo znowu nie wiemy, co na górze, że się ściemni i że sobie wyjdziemy, bo właz był otwarty i Niemcy byli na górze. Ale jak usłyszeli, że my się tam… Tam żeśmy właśnie pół litra wytrąbili, bo to już mówi: „Mam ostatnią wódkę, to wypijemy”. Wypiliśmy i tak siedzimy w kucki w kanale, który taki właśnie [owalny był], że tylko główkę się musiało schylać. Coś tam jakimś cudem poruszyło się, poruszyłyśmy się, coś tam szurnęło, coś tam było słychać i Niemcy nas usłyszeli wtedy, że jednak jesteśmy na dole, ktoś jest żywy, i zaczęli krzyczeć: „Wyłaźcie! – po niemiecku też – Aber schnell! – to pamiętam, zawsze będę pamiętać –
Aber schnell!”. W końcu wyszło nas pięcioro. W tym byłam ja jedna i czterech chłopaków zupełnie obcych mi, bo ci, co zaczęli wracać ze Śródmieścia, to kto wracał… Zaczęło wracać dość dużo ludzi. Trzymaliśmy się wszyscy za ręce, ale po drodze nas kupę zginęło gdzieś na bokach, bo uprzedzało się, że jak ktoś się odłączy, to na jego odpowiedzialność, bo pilnować kogoś drugiego, to już nie da rady. W ten sposób żeśmy połowę zgubili i pięcioro wyszło, pięcioro doszło do tego włazu właśnie. Jak Niemcy zaczęli Aber schnell, to w końcu trzeba było wyłazić. Tośmy wyszli do nich na górę, na świeże powietrze.
Jak było miło, jak się wyszło na powietrze, Boże! Pamiętam ten moment, świetnie pamiętam. Boże, niebo jeszcze zobaczyliśmy i wtedy jeszcze zobaczyłam mój dom stamtąd, bo to był koniec września, liście w parku były trochę przerzedzone, tak spojrzałam, patrzę, nad dachami sterczy dach mojego domu. Popatrzyłam i mówię: „O, mój dom to jeszcze stoi jednak”. Ale w końcu wyprowadzili nas, wyciągnęli nas z kanału i od razu chłopcy osobno, dziewczyny osobno, dziewczyny to byłam ja, bo były już takie właśnie dwie grupy pozbierane różnych ludzi już połapanych, powyciąganych.
- Co się z tymi chłopakami stało?
Nie widziałam ich od tamtej pory, zupełnie. Nie wiem, kto to był nawet. [Nie mam] pojęcia.
- Niemcy rozstrzeliwali ludzi?
Nie, właśnie to był ten jedyny moment, kiedy myśmy już zdążyli, niechcący, tak psim swędem, przeczekać ten moment, kiedy już było porozumienie z [Niemcami], że nie będziemy traktowani jako złodzieje, tylko jako wojsko, więc tych wszystkich, których potem powyciągali czy z mieszkań czy, tak jak nas, z kanałów, to ustawiali w czwórki w dwóch [grupach].
- Ale ci, co wyszli wcześniej, nie mieli tyle szczęścia?
Nie. Ci, co wcześniej wychodzili, to owszem, leżało całe stado ludzi wiszących na parkanie, bo był żelazny parkan naprzeciw dzisiejszej poczty dookoła przedwojennego bazarku, który stał nad samym jeziorem tutaj. Na tym parkanie wisiała cała kupa ludzi rozstrzelanych, najrozmaitszych. Tak. Potem się tam odszukiwali jeszcze, jak były ekshumacje.
- I stamtąd pani trafiła do Pruszkowa, tak?
I nas potem…
- […] Wyszła pani na zewnątrz, Niemcy ustawili w czwórki, tak?
Wyprowadzili nas po schodkach tam na górę, bo tam nad jeziorkiem […] jest ostre wyjście do góry z tego poziomu niskiego do góry i tam schodki, tam nas wyprowadzili. Tam po drodze był jeszcze i jest do dzisiaj wspomnienie, że tutaj Niemcy w czasie okupacji rozstrzelali mnóstwo ludzi, i koło tego żeśmy przeszli na górę, już na poziom ulicy Puławskiej.
- Mocno był zniszczony Mokotów wtedy? Dużo domów było zniszczonych?
Był dosyć zniszczony jednak, tak jak można było ocenić wtedy. Potem wyprowadzili nas brudnych i śmierdzących w czwórkach elegancko do Pruszkowa. Wyprowadzili nas na piechotkę, jeszcześmy chyba tu na górze [przenocowali]. Aha, tak, na górze tutaj jeszcze, już na terenie „Wyścigów”, to już na [terenie] neutralnym, to nam kazali rozejść się najpierw między ludzi, bo tam już ludzi cywilnych pełno, to żeśmy się porozchodzili między tych ludzi, gdzieś nas poprzyjmowali, poprzytulali. Przenocowaliśmy jeszcze tutaj na górze na „Wyścigach”, przenocowali nas i rano pogonili do Pruszkowa.
- A po drodze ludzie dawali coś do jedzenia? Co pani miała ze sobą? Suchary? Cokolwiek?
Nic nie miałam. Nic, dokładnie [...]. O suchym pysku, tak zwanym, [byłam]. Trafiliśmy w końcu do Pruszkowa. W Pruszkowie też na furcie tak zwanej przyjmowali nas lekarze. Polacy, to jakoś tak po swojemu, po bożemu. Gdzieś tam żeśmy też po kątach przenocowali i, okazuje się, rano potem wstałam ślepa, bo ani człowiek [nie ma się gdzie] umyć, ani co, a więc to zadziałało jednak.
Bo przecież w kanałach i gazy łzawiące wpuszczali też po drodze. Tu byłam właśnie ślepa po drodze. W międzyczasie lekarze przyjmowali, ale co oni tam mogli zrobić? Nic. Doczłapaliśmy do Pruszkowa. W Pruszkowie w obozie w końcu też nie bardzo chcieli trzymać, bo to już właśnie okazało się, ten moment, kiedy przestali rozstrzeliwać na parkanie tych wiszących bidaków, to był ten moment, kiedy porozumieli się z Zachodem, że to nie łobuzy, tylko wojsko.
- To dobrze, że ta butelka wódki była, bo byście wcześniej chyba [wyszli], co?
Może byśmy i wyszli, ale myśmy nie chcieli wyjść, bo wymyśliliśmy, że wyjdziemy o zmroku i to nas uratowało właściwie, to był jedyny ratunek. Potem z Pruszkowa to właściwie też nas wypuszczali na zieloną trawkę.
Bo myśmy trafili na izbę chorych, lekarze nas na izbę chorych [skierowali], to gdzieś tam poukładali nas w prywatnych izbach.
- Pani wtedy odzyskała wzrok?
Nie, wtedy jeszcze nie.
- Kiedy pani odzyskała wzrok?
To było sporo później, ale po trochu. Po trochu. Człowiek umył [się], jakieś tam kropelki dawali, w każdym razie mówili, że to w ogóle będzie ślepy na całe życie, ale nie był. Właśnie później ta koleżanka, która tam mieszka w Pruszkowie, mówi: „To ja cię jednak jeszcze wezmę do domu, do mamy, i będziemy szukać czegoś dalej potem”. Tak trafiłam do niej do domu, jakoś żeśmy tam trochę pomieszkały i wtedy trafili do mnie moi rodzice, którzy właśnie od tych znajomych z Milanówka przywędrowali, bo wiedzieli, że jestem tam i tam, pod tym adresem. Zdumienie wielkie, bo myśmy tam z mieszkania nie bardzo wychodziły, bo strach było, otwieramy drzwi, a tu mama z ojcem stoi. To też przeżycie. Potem to już z rodzicami wróciłam z powrotem do ich siedziby ostatniej, to znaczy do wujostwa, którzy mieli tam dwa czy trzy pokoje we dworze. [Żytno powiat Radomsko].
- Tam we dworze państwo spędziliście czas aż do wkroczenia Sowietów, tak?
Tak.
- A potem się udaliście do mieszkania w Warszawie zobaczyć?
Potem żeśmy powędrowali do… Zaraz, bo nie wiem dokładnie, czy to zaraz potem, czy jeszcze później żeśmy się wybrali. Tak, chyba teraz, od razu wybraliśmy się[ z Milanówka] do domu [sprawdzić], czy dom stoi. Mówię: „Stał jeszcze, jak myśmy tu wychodzili na Dworkowej”. Wybraliśmy się jak szabrownicy wtedy do domu, trafiliśmy do mieszkania.
Nie, to nie było zimą jeszcze. To był październik. Jakoś tak.
- Czyli jeszcze Niemcy w Warszawie byli, tak?
Tak, oczywiście, bo Niemcy sobie zajęli całą Warszawę już, byli panami miasta i wszystkiego, co zostało. Myśmy się tam przekradli do domu, tutaj do mieszkania, trafiliśmy, mieszkanie stoi. Żeśmy tam jeszcze poszukali w niektórych schowkach, nam znanych tylko, takich, co nie gwizdnęli. Popatrzyliśmy, że nie ma rodzinnych [łóżek], bo łóżka były podwójne, podwójnych łóżek, bo się komuś przydały materace; cały szereg rzeczy do użytku było zabranych, takie landary [kredensy i szafy] to nie, bo po cholerę to, więc to zostało. Tylko zobaczyliśmy ten stan obecny i zrobiliśmy w tył zwrot i powędrowaliśmy z powrotem, mama, tata i ja do Radomska i pod Radomsko do Żytna, o, Żytno to było, do tego ich mieszkania, ich domu, ich czworaków właściwie, bo to był dwór.
- Skończyliśmy w Żytnie, gdzie była pani z rodzicami, tak?
Tak.
- I tam żołnierzy radzieckich chyba pani spotkała, tak?
Tak.
Tak, wyzwolenie.
- Jak potem się potoczyły pani losy i rodziców?
Do nas nie mieli żadnych specjalnych pretensji, więc rodziców tak jakoś zostawili, musieli tylko jak z przyjaciółmi – ojciec, mama to się wykręciła – ojciec musiał z nimi pić, bo to „przyjaciele”. Ale nas zostawili tam w spokoju, poszli sobie dalej.
- Długo zostaliście w Żytnie?
Właśnie tego nie bardzo umiem powiedzieć, ale chyba to nie było bardzo długo. Jak można było już ruszyć do Warszawy, to wtedy się urwałam, to znaczy moi rodzice nie bardzo chcieli słyszeć, żebym ja szła do Warszawy sama, ale powiedziałam: „Słuchajcie, wy to wy, a ja to mogę sobie sama ruszyć teraz nawet z tymi ruskimi samochodami. Z tymi ciężarówkami ruszyć po trochu, po trochu pod Warszawę”. Tak powędrowałam i przywędrowałam sobie do Warszawy, a jakże. Tutaj już na przedmurzu Warszawy właściwie, pomyślałam, że trzeba, korzystając ze swobody, szukać mojego późniejszego męża, mojego Zbyszka, bo on tu, wiem, że trafił do rodziców, jak przepłynął wtedy Wisłę. A oni mieli sklepik zwykły jarzyniak, jarzynowy, taki już prawie wiejski. W każdym razie byłam tam nieraz przedtem, więc wiem, gdzie to było.
Właśnie poszłam do tego sklepiku, spotkałam mamę, ucieszyła się bardzo. Mówi: „Oj, słuchaj, a Zbyszka nie ma, bo właśnie poszedł do ciebie na Mokotów, ciebie szukać, do Śródmieścia, ale przyjdzie”. Poszedł, przyszedł, z wielką radością zobaczył, że jestem. Potem żeśmy tam poszli jeszcze razem chyba, coś wziął, oczywiście, nakarmić mnie, bo mamie to może nie bardzo przyszło do głowy, ale Zbyszek od razu mówi: „No, ale dałaś coś jeść?!”. A tu patrzę na ladzie sklepikowej oszklona szafka, tam szyneczka, widzę, stoi. Już mnie wstyd było powiedzieć, że głodna jestem. A on od razu przyszedł i mówi: „No co, i dałaś jej coś jeść?!”. „No, nie...”. Nakarmił mnie tak, a jakże.
- Wojna się dla was wtedy skończyła? To był koniec wojny?
W zasadzie tak. A on mówi: „Wiesz, tam już chodziłem parę razy. Dom stoi, mieszkanie stoi otwarte”. Bo wychodząc, myśmy pootwierali wszystkie te mieszkania, żeby nie wyłamywali drzwi, bo po co? I tak wejdą, i tak wejdą. „Mieszkanie otwarte – mówi – nikogo nie ma, ale…”. Potem przenocowali mnie tam, potem na drugi dzień żeśmy poszli ze Zbychem znowu.
- A jak się przechodziło przez Wisłę? Wszystkie mosty były wysadzone.
Nie, most nie był wypalony, most Poniatowskiego był przechodni.
- Można było przejść mostem Poniatowskiego?
Tak i tu już wtedy też się przechodziło, przez Poniatowskiego. Żeśmy poszli i on był taki dumny, że „Ja tu już byłem”.
- Pani Ireno, ostatnie pytanie mam do pani. Co chciałaby pani przekazać młodemu pokoleniu Polaków? Jakąś myśl, doświadczenie życiowe, spostrzeżenie?
Trudno zgadnąć, bo dzisiejsze młode pokolenie to jest zupełnie inne niż było nasze. Trudno porównać nawet.
- A jakby miała pani znowu szesnaście lat, to by poszła pani do Powstania?
Tak, na pewno.
Warszawa, 11 marca 2010 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Rosłon