Henryk Przybylski „Kruk”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Henryk Przybylski, pseudonim z okresu Powstania: „Kruk”. Urodzony w Warszawie 23 marca 1922 roku. Stopień w czasie Powstania: kapral podchorąży, po skończonej szkole podchorążych awansowany do stopnia kaprala podchorążego. Zgrupowanie: „Chrobry I”, w ogóle „Chrobry”.

  • Co pan robił przed wybuchem wojny, przed wrześniem 1939 roku?

Akurat we wrześniu 1939 roku kończyłem szkołę Wawelberga, to była jedyna taka oficjalna szkoła średnia, a nieoficjalnie półwyższa. Skończyłem szkołę Wawelberga, a jednocześnie zostaliśmy zabrani w tym okresie do pracy na Forcie Wola, do którego jeździło się przez Powązki. W Forcie pracowałem przy naprawie i regeneracji niemieckiej broni maszynowej, która była przywożona z frontu i stąd moja dobra znajomość broni, która mi się później przydała w okresie Powstania, kiedy uruchamiałem karabiny maszynowe z samolotu, który spadł na ulicy Miodowej.

  • Jak pan zapamiętał wybuch wojny, 1 września 1939?

Dzień pierwszego września zapamiętałem bardzo dobrze, bo miałem siedemnaście lat, więc już byłem chłopcem w gimnazjum i zapamiętałem bardzo dobrze. Rano jechałem do ojca, który był powołany do wojska i jak dojechałem do ojca, tam gdzie stacjonowali, usłyszałem [o wojnie].

  • To znaczy, gdzie?

W Warszawie, przy ulicy Podchorążych. Tam dowiedziałem się, że wybuchła wojna i ojciec polecił mi zająć się i opiekować się rodziną, która składała się z mamy, brata i młodszej siostry.

  • Jak miała na imię mama?

Helena.

  • A rodzeństwo?

Brat nazywał się Zdzisław, brat już nie żyje, był najmłodszy, a siostra Janina, żyje do dzisiaj.

  • Gdzie pan wtedy mieszkał?

Mieszkałem wtedy w Warszawie na ulicy Chłodnej 64. Przepraszam, na początku mieszkałem Żelazna 46, a później, w okresie kiedy Niemcy robili getto, zostałem wykwaterowany na Chłodną 64.

  • Wtedy, 1 września pożegnał się pan z tatą i tata prosił, żeby się pan zaopiekował rodziną?

Tak. I tatę dopiero spotkałem w październiku czy w listopadzie, jak wrócił do kraju ze Wschodu.

  • Jakie miał wspomnienia? Tata je panu przekazywał ?

Bardzo przykre wspomnienia, ponieważ doszli, Ruscy ich rozbrajali i w związku z tym oni się schowali, uciekli. Ci, którzy się nie wydostali, zostali wywiezieni na Daleki Wschód, konkretnie na Syberię. Ojciec wrócił z kolegą do Warszawy.

  • To gdzieś się ukryli?

Oni uciekli i po wsiach się ukrywali, w stogach siana i w chałupach. Mundury zmienili na cywilne ubrania i w cywilnych ubraniach z kolegą dotarli do Warszawy.

  • Jak pan zapamiętał lata okupacji?

Lata okupacji to bardzo dobrze pamiętam. Mógłbym powtarzać prawie dzień po dniu na skutek łapanek, które były, na skutek wywożenia, na skutek różnych sabotaży, które my robiliśmy, roznoszenie prasy podziemnej, które również robiłem w okresie początkowym.

  • Jak pan się zetknął z konspiracją?

Z konspiracją zetknąłem się przez swojego stryjka, który należał do ZWZ, wtedy jeszcze nie było Armii Krajowej. Stryjek przed swoją śmiercią wprowadził mnie do Związku Walki Zbrojnej, a sam w miesiąc czy dwa miesiące później zmarł, ponieważ był chory na serce. Otrzymał bardzo alarmujący telefon, że gestapowcy są na ich tropie i niech ucieka, bo lada dzień [go aresztują]. Stryjek upadł przy telefonie i zmarł. Znałem wszystkie sekrety stryjka z czasów [konspiracji] i znałem dorosłych ludzi, którzy byli i organizowali ZWZ w tej grupie.

  • Jak się nazywał stryjek?

Przybylski Jan.

  • To był brat pana taty?

Tak, [brat] stryjeczny.

  • A tata też należał do konspiracji?

Nie, ojciec nie należał do konspiracji, ponieważ był w takim środowisku. Może tam pomagał partyzantom z Puszczy Kampinoskiej. Wiem, że przyjeżdżali nawet do ojca, ale że ojciec był członkiem organizacji, tego nie mogę powiedzieć.

  • To co ojciec robił w czasie okupacji?

W czasie okupacji prowadził gospodarstwo, dzierżawił gospodarstwo rolne - majątek Garbów. Tam był duży park, dziewięćdziesiąt hektarów. Ojciec miał wykształcenie rolnicze, w związku z tym przechowywał nieraz jakieś ciemne typy. Rzadko przyjeżdżałem z Warszawy, bo mieszkałem w Warszawie.

  • A stryjek, jak panu zaproponował wejście do konspiracji, to pana rodzice o tym wiedzieli?

Nie. I do końca nie wiedzieli.

  • To była taka tajemnica?

Moi rodzice nie widzieli do samego końca. Gdybym nawet zginął, to by nie wiedzieli.

  • Pamięta pan, jak składał pan przysięgę?

Pamiętam. Przysięgę składałem w mieszkaniu prywatnym, w pokoju, gdzie było kilku starszych panów, dla mnie to starszych panów. Dali mi krzyż i sztandar, kazali mi na to przysięgać, że będę bronić Ojczyzny, walczyć o jej reaktywację. Szczegółów, żebym słowo w słowo [powtórzył], to nie pamiętam. Przysięgę składało się na krzyż i sztandar.

  • Był pan sam czy były jakieś inne osoby, które też składały przysięgę?

Był jeden razem ze mną, Chałubiński się nazywa, mieszka na Żoliborzu.

  • Który to był rok?

1942 rok.

  • Na czym polegało pana zadanie na początku?

Na początku chodziło o to, żebym roznosił prasę, rozklejał różne wrogie dla Niemców naklejki, ogłoszenia: „Śmierć zbirom!”, żebym robił sprawę propagandową. Po jakimś czasie, ponieważ mnie to nie bawiło, skierowali mnie na kurs do szkoły podchorążych, ponieważ miałem trochę wyższe niż średnie wykształcenie. Wobec tego skierowano mnie do szkoły podchorążych w Warszawie.

  • Gdzie ta szkoła się mieściła? W mieszkaniach prywatnych?

W mieszkaniach prywatnych. Raz była na Żelaznej 46, drugi raz była na Wolskiej, na Staszica 10. Po skończeniu teoretycznej szkoły byłem w harcerstwie, więc wszystkie te sprawy nie były dla mnie takie obce, wysłali mnie do Puszczy Kampinoskiej. Ojciec dzierżawił majątek od Puszczy Kampinoskiej, bo to był Garbów koło Milanówka, a Puszcza Kampinoska była za Błoniem w Warszawie, warszawskim Błoniem. Wobec tego czasami przyjeżdżałem do ojca i ojciec nie wiedział, że jestem już prawie partyzant. Miałem być skierowany do partyzantki, ponieważ szkołę skończyłem, politechniki nie było, miałem chodzić na tajne kursy, to mnie to nie bawiło, bo wykładowcy [byli] przypadkowi, wpadki były bardzo częste. Chcieli mnie skierować do partyzantki w Góry Świętokrzyskie, ale w międzyczasie zaczęło się przygotowanie do zbrojnych wystąpień na terenie Warszawy i stąd skierowali mnie już po przeszkoleniu leśnym. Przeszkolenie było z bronią. Z bronią miałem i tak przeszkolenie.

  • Tak, bo pan pracował.

Pracowałem... jeżeli chodzi o broń, to znałem lepiej niż wielu oficerów nawet, ponieważ w rusznikarni zajmowałem się [bronią], chodząc przez dwa lata do pracy przymusowej, kiedy już byłem w ostatniej klasie studiów, jak bym dziś nazwał. Tam nas zabierali kilka dni w tygodniu, a później prawie co drugi dzień od godziny dwunastej do szóstej wieczorem musieliśmy jeszcze sześć czy osiem godzin przepracować na forcie.

  • Ale dzięki temu miał pan bardzo mocne dokumenty?

Bardzo mocne dokumenty miałem. Sonderausweis miałem.

  • Pamięta pan łapanki w czasie okupacji?

Pamiętam i pamiętam, że jak mnie [złapali]... Gut, gut. [...] Danke schon.

  • Dostawał pan tam wynagrodzenie za pracę?

Tak, dostawałem, bo to była oficjalna [praca]. Byłem tam normalnie na etacie pracownika, oczywiście fizycznego, nie jakiegoś kierownika. Byliśmy rewidowani przy wyjściu, bo my byliśmy w hali, a na hali byliśmy jeszcze ogrodzeni siatką, żebyśmy nie mogli wynosić jakichś części.

  • Większość pracowników tam, to byli Polacy czy Niemcy?

Niemców to było tylko dwóch majstrów, którzy nas nadzorowali, a poza tym więcej było Polaków. W ogrodzeniu, w pomieszczeniu to pracowało dwóch do czterech Polaków. Jak na karabinach maszynowych to więcej, a jak na pistoletach, to mniej.

  • Jak ci Niemcy odnosili się do Polaków?

Dobrze, poprawnie, nie mogę powiedzieć, chyba że coś tam robili. Chodziło o to, żeby nie robić tego [sabotażu], bo co to ci da, i tak wpadniesz, i tak wpadniesz, już cię nie będzie, jak cię wywiozą do Konzentration Lager albo w czapę. Dlatego [moment] z karabinem maszynowym, który spadł z samolotem na ulicy Miodowej, był dla mnie bardzo [ważny]... W książce naszej jestem tam wymieniony, że przyszedłem ze swoją drużynączy grupą, bo byłem na zrzutach na początku.

  • Zaraz do tego dojdziemy. Jakie były przygotowania do Powstania Warszawskiego? Czy o tym się już mówiło, że Powstanie wybuchnie? Czy dostał pan jakieś zawiadomienie, przyszedł łącznik, że należy się stawić?

Przygotowanie to było bardzo iluzoryczne, nic pewnego, jedna pani drugiej pani, że wybuchnie, że to się zorganizuje, że jak Niemcy będą wychodzić, to ich wypędzimy. I naraz, mieszkałem wtedy u jednych państwa...

  • Mówił pan, że musiał się Pan z rodziną przeprowadzić…

Nie. Ojciec już z rodziną mieszkał w majątku, a ja chodziłem w Warszawie do szkoły, to musiałem się przeprowadzić, bo tam było getto.

  • To przyszli Niemcy i powiedzieli...

Nie, to wszyscy musieli się przeprowadzić z Żelaznej, bo cała ulica Żelazna była przedzielona na pół murem na wysokości czterech, pięciu metrów, tyle że tramwaj przechodził po aryjskiej stronie. Mieszkałem po parzystej pod [numerem] czterdziestym szóstym, to tam Żydów wsadzili. Wszystkim kazali opuścić mieszkania, dali nam czterdzieści osiem godzin. Można było zabrać meble, wszystko, to nie było zabronione przez Niemców.

  • Ale to Niemcy dawali jakieś kwaterunki?

Oczywiście. Befehl było ogłoszenie, że trzeba się wynieść w ciągu czterdziestu ośmiu godzin.

  • I wskazywali, gdzie?

Wskazywali, że [mieszkańcy z ] Żelaznej 46 to będą na Żelaznej 75 albo na Chłodnej 64. Z początku byłem na Żelaznej 75, tam była „Nordwache”. To znów jest inny epizod mojego życia.

  • Pamięta pan może powstanie w getcie warszawskim?

Oczywiście.

  • Płonące.

Płonące.

  • Co pan wtedy myślał?

Myślałem, że z nami będzie podobnie, tyle że nie byłem z rodziną. Rodzina była na wsi, to może zdążę uciec z Warszawy w tym okresie.

  • Jak wyglądały przygotowania do Powstania Warszawskiego?

Siedziałem w domu państwa, u których mieszkałem. Pani miała sklep z firankami na ulicy Chłodnej. Nazywała się pani Maraszek. Miałem u niej jeden pokój. Mieli gosposię. Przyszedł chłopak taki, Justyniak, to miał ze dwanaście lat i mówi do gosposi „Niech pani powie << Krukowi >>, żeby przyszedł na ulicę Grzybowską”. „Tu nie ma żadnego << Kruka >>, ta mówi, „Tu nie ma nikogo takiego”. „Jest, jest. Do widzenia! Niech pani powie << Krukowi >>” i poszedł. Ona mówi „Chłopaki, co to jest? Jakiegoś << Kruka >> poszukują”. „Dobra, dobra, niech pani się nie martwi. To załatwimy”. Zgłosiłem się na Grzybowską do swojego plutonu. Grzybowska, Browar Warszawski nie był zdobywany. Weszliśmy, było już kilkunastu chłopaków, którzy tam z bronią weszli, już stali na wartowni. Później, jak wszedłem, to zaraz mi dali karabin i stałem na wartowni ze trzy dni i wpuszczałem. Niemców raz wpuściłem. I ich rozbroili. Wjechali Niemcy po piwo do browaru.

  • To były już początki sierpnia?

To był już 3 czy 4 sierpnia. Z tydzień tam stałem. Było tam [kilku] chłopaków, ale nikt nie miał z bronią obeznania.

  • Ci Niemcy jakąś ciężarówką wjechali?

Tak, od razu podskoczyli Halt! Hande hoch! „Wysiadać!” Tam mieliśmy pomieszczenie pogarażowe. Później nawet ci Niemcy, którzy z „Nordwache” zostali wykurzeni, jak to zdobyliśmy, zostali tam wezwani, a wychodząc, nie powinienem tego mówić, ale wychodząc z Browaru Warszawskiego zostali wszyscy rozstrzelani.

  • Ci Niemcy?

To nie powinno być, bo to był mord, jakby nie liczyć, bo i złapali gdzieś jakiegoś Stammdeutscha , złapali Hitlerjugend i ci też siedzieli. Najpierw to przez drzwi postrzelali do nich, sam widziałem. Mówię „Rany Boga!” a oni „Idź stąd!” I później wchodził tam jeszcze facet, nazwisko nawet wiem, kto, ale nie będę mówił i dobijał tam Niemców w garażu. Obrzydliwe! [...]

  • Mówił pan, że brał pan udział w zdobywaniu „Nordwache”? To proszę opowiedzieć.

To jak pamiętam, to z podporucznikiem „Jeżem” byliśmy. Pierwszy dzień był nieudany, drugi dzień był nieudany i dopiero trzeci dzień, kiedy zaatakowaliśmy od góry, od dachu. Ponieważ jakiś czas mieszkałem na Żelaznej 75, wobec tego znałem dachy, bo były nam nieraz potrzebne do jakichś planów operacyjnych czy innych, bo to było blisko żandarmerii. To sztaby były zainteresowane, to chodziłem, malowałem, co potrzebowali i przekazywałem. Tam był jeden dach niższy od drugiego o siedemdziesiąt centymetrów. Drugi dzień był bardzo niedobry, bo było ślisko strasznie, baliśmy się, że pospadamy. Ulice były oczywiście obstawione, ulica Chłodna była obstawiona do Wroniej, Żelazna do Grzybowskiej i w drugą stronę do Nowolipek, bo Niemcy atakowali czołgami. Grupą podporucznika „Jeża” weszliśmy na ostatnie piętro i przeskoczyliśmy trzeciego dnia z podwyżki i „Jeż” kopnął drzwi, drzwi się otworzyły. Pierwsze drzwi, „Jeż” był ranny. Później długi czas chodził [z opatrunkiem], był ranny w głowę. Dwóch podchorążych, którzy byli z nami, jeden o nazwisku Nowakowski i jeszcze drugi, zostali zabici. Ja i chyba jeszcze dwóch zaczęliśmy schodzić. Jak się ruszyło klamkę, to z drugiej strony wybuchały wiązki granatów. Jednocześnie jak były wybuchy, to z dołu zaczęli. Część Niemców, około czterdziestu, uciekło przez nasze posterunki, ale ze czterdziestu Niemców zostało zabranych do Browaru i co mówiłem, siedzieli w garażach i tam później zostali rozstrzelani. To sama żandarmeria polowa niemiecka, czyli Schutzpolizei i inne. My schodziliśmy. Podporucznik dłuższy czas chodził [obandażowany], jeszcze na Starym Mieście miał głowę całą w opatrunkach. Dwóch podchorążych zginęło, a my w trzech czy czterech zeszliśmy. Jak zeszliśmy do drugiego piętra, to ci zaczęli wchodzić od dołu. Ale jak wchodzili, to jeden drugiego odpychał, po to żeby zdobyć kawałek karabinu albo pistoletu i się uzbroili. Wielu opisuje tak, że oni tam weszli, zdobyli. Weszli, zdobyli, ale już nie było [walki]. Niemcy trzymali ręce do góry, ci co zostali na parterze i pierwszym piętrze. W dole, w piwnicy było około trzystu pięćdziesięciu osób, cywilnych Polaków poaresztowanych w międzyczasie przez Niemców. Oni zostali dzięki temu uwolnieni i wypuszczeni z żandarmerii Żelazna 75a róg Chłodnej. Ten budynek, o dziwo, stoi do dzisiaj, pod filarami.

  • Próby zdobycia od ulicy nie udały się, dopiero od dachu?

Z „Jeżem” wchodziliśmy od dachu, tak jest.

  • Któryś z tych uwolnionych cywili chciał się do was dołączyć?

Skąd! Nie wiem, zająłem się „Jeżem”, pomogłem mu dojść do opatrunku, żeby go tam [opatrzyli]. Skąd! To wszystko uciekło. Skąd!

  • Właśnie, jakie były kontakty z ludnością cywilną?

Czasami wrogie.

  • Ale na początku ludność cywilna pomagała?

Na początku jednostki, ale każdy się bał. Każdy się bał, że Niemcy wejdą i będą odpowiadać przed Niemcami. Woleli na początku [nie], dopiero później tak. Na początku, przykro mi bardzo, ale nie spotkałem się z jakimś entuzjazmem, z pomocą żołnierzom Armii Krajowej w okresie Powstania. To nie znaczy, że nie było wyjątków. Były.

  • Kiedy przyszedł rozkaz, żeby iść na Stare Miasto?

Później, po [zdobywaniu] tej żandarmerii walczyliśmy z przedzierającymi się czołgami z Woli, które szły ze Śródmieścia. Tam uszkodziliśmy kilka czołgów, które już zaatakowały. Główna ulica, przed okupacją i w czasie okupacji, to była Chłodna, tam dzisiaj jest Aleja Solidarności, to taka ulica była, która Wolską, Chłodną, koło Hal Mirowskich przechodziła i prowadziła do centrum miasta. Ulicą Wolską i Chłodną przedzierały się czołgi do Śródmieścia. Bardzo łatwo było je uszkodzić. Oni strzelali, my siedzieliśmy po budynkach na wysokości pierwszego, drugiego piętra, bo wyżej też nie bardzo można było. Jeżeli rzuciliśmy granat na maskę silnika, to silnik się zapalił. Jeżeli uszkodziliśmy gąsienicę, to on też zaczął jeździć w kółko. W związku tym chcieli uciec, ale nie mieli żadnych szans, ponieważ dołem nie mogli się wykopać, bo przecież kostka była, a górą my strzelaliśmy do nich. Z reguły ginęli Niemcy. Tych kilka czołgów na ulicy Chłodnej stało. Jeszcze jak nas po Powstaniu pędzili, to jeszcze to żelastwo na chodnikach stało. Tak doszedłem ze swoją drużyną do Pałacu Mostowskich. Byłem w Pałacu Mostowskich, byłem w Arsenale, a później przeszedłem do Pasażu Simonsa. Pasaż Simonsa to był budynek żelbetonowy, czteropiętrowy, który był bardzo mocny. Mogę pokazać zdjęcia. Niemcy nie mogli go uszkodzić. Do betonu to się tak łatwo nie strzela, po cegiełkach i stare budynki, zrujnowane jeszcze z którejś wojny, to bardzo łatwo było uszkodzić, natomiast ten budynek trudno było uszkodzić. On się bardzo dobrze trzymał, dotąd dopóki pewnego dnia nie nadleciało, chyba 30 czy 31 sierpnia rano, kilka samolotów i bombardowali bez przerwy. Tam zginęło w Pasażu Simonsa ze dwieście albo więcej osób. Na tym pasażu dzięki mnie postawiono pomniczek. A dlaczego dzięki mnie? Bo byłem dyrektorem technicznym w jednym z przedsiębiorstw warszawskich. Trzeba było przewieźć materiały, kloce, które w zabudowach poznajdowaliśmy, całe materiały trzeba było przewozić samochodami ciężarowymi. Przecież to kosztowało ogromne sumy. Wszystko zrobiłem, poleciłem kierownikowi „Idź, załatw to, tak żeby było dobrze”. Jak to postawić? Musiały przyjechać dźwigi. Przyjechały dźwigi, samochody ciężarowe i wszystko to poustawiali […].

  • Gdzie pan wtedy był, jak spadły bomby na Pasaż Simonsa?

Byłem w Pasażu Simonsa, tylko byłem na parterze ze swoim karabinem maszynowym. Karabin maszynowy, który został wymontowany, później w naszej jednostce był kapitan pilot Mierzejewski.

  • Wróćmy do tego, jak samolot spadł na Miodowej

Samolot spadł, piloci zginęli i ja przechodziłem ze swoim patrolem zrzutowym.

  • Bo pan przyjmował zrzuty?

Przyjmowałem.

  • Jak to się odbywało?

Jak coś spadło na naszym terenie, to musieliśmy to zabezpieczyć, żeby tego nie rozkradli. Gdzie tylko latały samoloty, to wszędzie tam zdążaliśmy i zbieraliśmy zrzuty i przynosiliśmy do swojego dowództwa. To zresztą nie byłem tylko ja, takich było więcej. Byłem na rogu Miodowej przy Długiej. Samolot spadł na Miodową przy Długiej. Piloci oczywiście nie żyli. Mówię: „Chłopaki, to wymontujemy broń”. Zaczęliśmy tam wymontowywać. Gdybym tak był sam, to by mnie tam inni obskoczyli, ale miałem z pięciu czy siedmiu chłopaków.

  • Z kim pan wtedy był?

Ze swoją drużyną.

  • Pamięta pan ich pseudonimy czy nazwiska?

Gdzieś tu mam zapisane, ale w tej chwili nie wystrzelę z głowy. Zresztą bardzo dużo z nich zginęło później, w Śródmieściu, również w Arsenale. Kapitan później przyszedł i pyta „Co pan, tego, macie”. Mówię „Panie, ja jestem rusznikarz”. „Tak?” „A pan wie, co jest co?” „Wiem, wiem”. Jeden był spalony, nie nadawał się do [użytku], dwa były karabiny maszynowe, pociski były jak grube cygaro. Amunicję, karabin wymontowaliśmy, naprawiliśmy karabin. Rusznikarnia była na Długiej przy kościele garnizonowym. Tam mój kolega też zginął.

  • Jak się nazywał?

Mój kolega, który ze mną pracował. Nazywał się Maraszek Tadeusz. Siedział ze mną w jednej ławce w szkole.

  • Też był powstańcem?

Nie. Nie był. Ja z nim mieszkałem. Prosiłem, żeby ze mną poszedł. „Coś ty, tam strzelają, ja nie pójdę”. Mówię „Ale ty się znasz”. Poszedł do rusznikarni. Pracował w rusznikarni jako robotnik, w rusznikarni w czasie Powstania. Któregoś dnia zbombardowali tę rusznikarnię w sierpniu 1944 roku. On zginął tam. Znałem jego siostrę, niedawno zresztą umarła. Jego matka z ojcem uciekli do moich rodziców, bo tam kiedyś nieraz przyjeżdżali do [majątku]. Matka prowadziła sklep z firankami.

  • On zginął jako cywil, ale pomagając w Powstaniu?

Tak, bo pracował w rusznikarni.

  • Co się stało później z karabinem maszynowym z samolotu?

Karabin maszynowy przynieśliśmy do Pasażu Simonsa. Już po [naprawie w] rusznikarni. Doplątał się do nas kapitan…, kapitan pilot. Nie wiedziałem, był wyznaczony przez dowództwo jako koordynator obrony przeciwlotniczej. Z pilotem chodziliśmy później na ostatnie piętro i wybieraliśmy cele. Ale mówił: „Pozwólcie, to ja sobie postrzelam”. Czasami on strzelał, czasami ja strzelałem. Różne cele były. [Strzelaliśmy] z ostatniego piętra Pasażu Simonsa. [...] Ten kapitan 27 czy 28 sierpnia dostał w głowę przy mnie, w czaszkę. Leżałem przy karabinie, on stał z lornetką. Mówi: „Będę patrzył czy dobrze strzelasz czy nie”. Odpowiedziałem: „Ja to strzelam albo dobrze albo wcale”. W tym czasie upadł. Patrzę, a on już … krew.

  • To był kapitan lotnictwa?

Przedwojenny kapitan lotnictwa. Zginął na dachu Pasażu Simonsa. Jeszcze przed zbombardowaniem. Później była jego ekshumacja, bo jego pochowaliśmy oddzielnie. Po wojnie jeden z podchorążych zaczął z gruzów wyciągać zabitych powstańców. „Ostoja” się chyba nazywał, pseudonim miał chyba „Ostoja”. Został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa i skazany. Ekshumacji dalej nie było, a tam zostało około dwustu osób. Dlatego dążyłem do tego, żeby postawić pomnik.

  • Jak wyglądało życie codzienne na Starówce w czasie Powstania?

Bardzo ciężkie. Było bardzo źle z żywnością, bo nie było magazynów poza Stawkami, które były na początku częściowo zdobyte, ale Niemcy odbili całkiem. Nie było tam dalej możliwości korzystania z magazynów. W związku z tym z żywnością było bardzo krucho. Po różnych sklepach, po różnych piwnicach się szukało, żeby coś niecoś [zjeść]. Czasami jedliśmy raz dziennie, a czasami wodę się piło cały dzień. Było bardzo ciężko z wyżywieniem do końca Powstania przez ponad dwa tygodnie.

  • Czy cały czas były walki, czy był jakiś czas wolny?

Oczywiście.

  • Czy czas wolny tylko, żeby spać czy też, żeby porozmawiać, pożartować sobie z kolegami? Jaki był nastrój?

Można było pożartować, można było i potańczyć.

  • To były też tańce?

Jak ktoś zagrał, umiał grać na harmonii, w jakimś oknie stali z karabinem maszynowym, a tutaj z sanitariuszką porwali, zatańczyli. Takie epizody się zdarzały. Zdobywanie przez Niemców tego odcinka, wszystkiego nie wiem, nie byłem głównym operatorem tych wszystkich operacji Starego Miasta, ale byłem w Pałacu Mostowskich. Później miałem zresztą kłopoty z Pałacem Mostowskich już po wojnie, ale to oddzielny temat. Było nas tam dwudziestu dwóch. Było nas za mało, żeby obronić Pałac Mostowskich. Później byliśmy w Arsenale i był taki wypadek, aż mi wstyd powiedzieć, że jedna pani, która do dzisiaj żyje, leżała z kapitanem na tapczanie, nie, na ziemi na posłaniu, a czołg rozbił bramę i wjechał do środka. Wchodzę i mówię „Kapitanie, macie czołg na podwórku, a pan leży?!” Zerwali [się] i zaczęli strzelać. Niemcy już tak opanowali budynek, że zdobyli. To było bardzo niechlubne, z tego, co widziałem.

  • Ale to była wojna, w każdej chwili każdy mógł zginąć.

I już Niemcy weszli, tak zdobyli Arsenał. Wjechali czołgiem na podwórko, tam jest wielki dziedziniec, tak zdobyli. Arsenał graniczył z Pasażem Simonsa, bo budynek Pasażu Simonsa był półokrągły, wchodził w uliczki, a z drugiej strony przez uliczkę był Arsenał. To był budynek, który się utrzymał prawie do końca, chyba do 31 [sierpnia].

  • Pan został zasypany czy jakoś się panu udało, bo przecież jak zbombardowano Pasaż Simonsa, to pan był tam w środku?

To pani coś pokażę. Pani widzi, że tu nie ma tej kości policzkowej? Wszystkie zęby wyleciały z tej strony. To było wgniecione. To była zgnieciona gęba. Nie wiedzieli, czy mnie uratują czy nie. Ale jakoś mnie uratowano, jeszcze miałem siłę przejść kanałami. Tu zostałem zgnieciony.

  • Był pan zasypany, odkopali pana?

Byłem uderzony, jak [był] wybuch bomby, to byłem trzaśnięty. Wybuch trzasnął mnie o beton. Upadłem i nie wiem, czy za chwilę ktoś mnie polał wodą, czym oprzytomniał. Podniosłem się, ale już nie mogłem ruszać twarzą, bo to było wszystko w taki sposób uszkodzone, jak pani widziała. Okulary to zasłaniają i nic nie widać.

  • Tam większość pana kolegów i koleżanek zginęła w pasażu?

Większość, nie wiem, czy większość, ale chyba ponad dwieście osób zginęło.

  • Ktoś z pana bliskich tam zginął, jakiś kolega czy koleżanka?

Chyba tak, ale nie pamiętam, tyle było tych osób, że nie pamiętam.

  • Gdzie panu zrobili opatrunek, w szpitalu?

Tu na Długiej byłem, zrobili opatrunki, powyjmowali połamane zęby, część zostało, część nie. Tu zrobili opatrunek, bo nie mogłem w ogóle jeść, przez dłuższy czas tylko piłem, albo zupę jadłem taką, co się da tylko popić. Nie mogłem ruszać szczękami. Usta... wisiało pocięte... ale to się wszystko u dwudziestodwuletniego chłopaka bardzo szybko goiło.

  • Przecież zaraz przyszedł rozkaz, żeby się wycofywać kanałami?

Tak.

  • Jak to wyglądało, bo pan wtedy leżał w szpitalu?

Nie leżałem! Skąd, ja chodziłem. Założyli opatrunek i wyszedłem. Nie chciałem zostać w szpitalu. Szpitala się bałem. Zrobili mi opatrunek, głowę zabandażowali, hełm wziąłem na głowę, karabinu nie oddałem.

  • A dlaczego pan się bał zostać w szpitalu?

Bo wiem, że w szpitalu przecież nikt nikogo nie mógł ratować. Kto tam kogo ratował? Jak bomba upadła, to wszyscy zginęli. Sami jak się nie ruszali, to nie zdążyli uciec, wszyscy zginęli. Było bardzo dużo zniszczonych szpitali, zbombardowanych. Wróciłem do chłopaków i chyba na drugi dzień, czy za dwa dni wszedłem do kanałów i wyszedłem na ulicy Brackiej czy Widok, nie pamiętam.

  • Przyszedł rozkaz, żeby wycofywać się kanałami?

Tak.

  • I był tam taki moment, że jak właśnie chłopcy z „Chrobrego I” stali w kolejce do kanałów, to trafiła bomba?

Tego nie pamiętam, nie wiem. Nie mogę potwierdzić.>

Jak odbywało się zejście do kanałów? Jakieś przepustki były?


  • Jak wyglądało przejście tymi kanałami?

Były takie odcinki, że można było się wyprostować. Były takie odcinki, że wodą się po brudach ciągnęło. Były takie, że nie można było rąk rozłożyć, ale były takie, że można było się wyprostować i nawet ręce tak rozłożyć, i prosto iść, nawet taki, co miał metr osiemdziesiąt. Ja byłem mały, metr sześćdziesiąt pięć miałem, teraz nawet tyle nie mam, bo później miałem kłopot z nogą, ale to już w Śródmieściu. Zostałem tu postrzelony w nogę.

  • Takie przejście kanałami było chyba dosyć męczące, bo pan przecież jeszcze był ranny?

Wszedłem wieczorem, późnym popołudniem, wieczorem, bo to szósta, ósma, w lecie, w sierpniu, a wyszedłem rano o świcie, piąta, czwarta, na ulicy Widok czy na Brackiej. Byłem bardzo zmęczony, ledwo się [trzymałem na nogach]. Jak się położyłem, to spałem na słomie, leżałem chyba z dzień i noc.

  • Jak wyszedł pan z kolegami, to ktoś tam się wami zajął?

Tak. Zaprowadzili nas na kwatery. Rannych oddzielnie zaprowadzili, a tych też oddzielnie, ale na odpoczynek. Zresztą Śródmieście a Stare Miasto, to tak jakby Tobruk porównać z Wilnem. To nie były ciężkie walki w mieście, tutaj w Śródmieściu. Były odcinki, gdzie czołgi przejeżdżały, ale powstańcy siedzieli w budynkach. Mieli tam obsadzone stanowiska, obudowane cegłami. Mniejsze było zniszczenie w sensie personalnym, osobowym.

  • A pana dalsze losy w Powstaniu – w Śródmieściu został pan gdzieś przydzielony, walczył pan dalej?

Tak. Ale to już nie ma prawie o czym mówić.

  • Dlaczego? Gdzie został pan przydzielony? Gdzie pan walczył?

Na Brackiej, przy Alejach Jerozolimskich, tu byliśmy dłuższy czas. Później gdzieś na Świętokrzyskiej [nas zawieźli]. Poszliśmy do Świętokrzyskiej wspomagać. Czasami braliśmy udział tam, gdzie Niemcy atakowali, żeby wspomóc jakąś grupę. Ale takich walk, jak był Arsenał, jak był Pasaż Simonsa czy jak były na Woli, to takich już walk nie było w tutaj Śródmieściu. Takich już nie przeżyłem.

  • To już pan z kolegami nie stanowili osobnego zgrupowania, tylko po prostu oddział, drużyna, która pomagała...?

Nie. My byliśmy jako byli żołnierze batalionu „Sosny” przydzieleni do jakiejś jednostki, która była w Śródmieściu po tej stronie Alej Jerozolimskich. My byliśmy wzdłuż Alej Jerozolimskich od Brackiej czy od Nowego Światu do Towarowej, tutaj oni trzymali się. Towarową to nie bardzo trzymali, bo tam cały czas Niemcy jak z Woli jechali, to chcieli skręcić w Aleje Jerozolimskie. Aleje Jerozolimskie były całkowicie opanowane przez Niemców, a więc i przez Ochotę i przez Towarową do Chłodnej czy do Wolskiej też było opanowane. Na tym odcinku to trzymał się „Chrobry II” od Grzybowskiej do Alej Jerozolimskich.

  • A pan tu z kolegami po prostu chodził i były rozkazy, żeby pomagać?

Nie, przychodził goniec: „Pójdziecie na Chmielną” czy „Pójdziecie na Widok” czy „Pójdziecie na Bracką”. Tylko z dnia na dzień, czasami było natychmiast. A tak, to siedzieliśmy. Z tydzień, może nie tydzień, ale trzy, cztery dni, to siedzieliśmy, nic nie robiliśmy, odpoczywaliśmy.

  • Była przydzielona kwatera, tak?

Była przydzielona kwatera, jakaś piwnica czy coś takiego, jakiś dom.

  • Pana najgorsze wspomnienie z Powstania Warszawskiego?

Najgorsze wspomnienia z Powstania Warszawskiego to były pierwsze dni Powstania, była Wola i później koniec sierpnia, to było Stare Miasto. Nawet nie Stare Miasto, bo to jest Nowe Miasto, znaczy Arsenał, Pałac Mostowskich, dom Simonsa. To był pierwszy budynek betonowy zbudowany w Warszawie, więc był dość mocny. Walka z samolotami, z Niemcami, bo byliśmy na dachu z kapitanem pilotem.

  • A pana dobre wspomnienia? Może były jakieś wesołe chwile, radosne wspomnienia, nie wiem, może przyjaźń? Nie było solidarności między powstańcami?

Była, ale ta solidarność musiała być ograniczona walką, bo przecież, na przykład kolega, który ze mną siedział w ławce, chciałem go zabrać do jednostki, żeby razem ze mną był. Nie chciał, mówi „Ja nie umiem, nie będę strzelał. Jak do mnie zaczną strzelać, to mnie zabiją zaraz”. I tak go zabili, bo zbombardowali mu rusznikarnię.

  • Pamięta pan z Powstania „Eleganta”?

Pamiętam.

  • Pan mówił, dlaczego miał pseudonim „Elegant”.

Pamiętam. Mam to powiedzieć? Chodziłem, na dole go widziałem, jak już wracaliśmy czasami i siedzieliśmy na dole. Na dole też były kwatery i łóżka piętrowe.

  • To znaczy w Pasażu Simonsa?

W Pasażu Simonsa. W piwnicach było przejście. Pamiętam tego chłopaka. To był już dorosły chłopak, miał chyba ze dwadzieścia lat, a może więcej. W eleganckich butach, zawsze mu tych butów zazdrościłem, bo mnie buty przestrzelili. Też miałem buty oficerskie. Przestrzelili mi buty i zdarły się poza tym. Chodziłem w kamaszach po zabitym Niemcu. A on zawsze chodził w eleganckich wyprasowanych spodniach. Czasami kapitan „Pilot” mówi „Kruczek, Kruczek, ty jesteś zmęczony. Rano byłeś i w południe byliśmy, teraz po południu, ja odpocząłem, to wezmę tego „Eleganta”, niech pójdzie z nami”. Szła część chłopaków ode mnie, ale i szedł „Elegant”. Wiem, że szedł tam na górę z kapitanem. To parę razy był.

  • On tam został ranny?

Nie wiem, tego nie pamiętam. Może został ranny, nie wiem, w wyniku bombardowania, w wyniku rany, bo to przecież ulubieniec pani Danki.

  • A panią Dankę pan pamięta?

Nie, nie pamiętam. Po wojnie dopiero [poznałem].

  • Gdzie zastał pana koniec Powstania?

Koniec Powstania zastał mnie na ulicy Brackiej. I stąd szliśmy Wolską do Ożarowa. Tam wsiedliśmy do wagonów.

  • To był jakiś rozkaz, mieliście wybór, żeby wyjść albo jako cywile, albo jako żołnierze? Miał pan taki wybór?

Nie. Nikt mnie się nie pytał. To znaczy, jak bym uciekł, to bym uciekł jako cywil, tylko byłem postrzelany, widać było jeszcze i plastry były, strupy były na gębie. Wiadomo, z reguły ludzie mówią „Człowiecze, gdzieś ty to był!” Jeszcze w obozie chodziłem na zmianę opatrunku. Ale tam już było lepiej, bo było lepiej wyposażone, niż nasze stanowiska. Wsiedliśmy w Ożarowie do wagonów towarowych po czterdzieści osób i wysiedliśmy na drugi, czy trzeci dzień w Niemczech.

  • Wysiedliście po dwóch, trzech dniach w obozie, tak?

W obozie i po pięćdziesięciu powkładali nas do baraku, do izby barakowej i tam siedzieliśmy w baraku. Rano pobudka o szóstej, dawali kawę i po kromce chleba. Kawa czarna, gorzka. Na obiad chochlę zupy, kto miał naczynie, temu wlał. Jak nie miał naczynia, to już był bez jedzenia, nic nie miał. Jeśli zdążył ktoś zjeść i jemu dać, to jeszcze było pół biedy. A jak nie, to nie jadł.

  • A pan miał?

Miałem menażkę. Tak, że czasami pożyczałem. Wieczorem dawali tylko pić. Jeżeli ktoś miał chleb ze śniadania, nie zjadł, to mógł do picia wziąć, jeżeli nie, to było bardzo głodno i chłodno. Nakrycia żadne. Kto miał jakiś płaszcz, przecież to już był październik. Kto jakiś koc z Warszawy dorwał, mówiłem to swoim chłopakom „Gdzieś dorwiecie, jak gdzieś leży, zabierajcie koce. Jak masz możliwości, to ukradnij, bo później będziesz płakał”. My mieliśmy koce, jakieś derki pod kocami, nawet we dwójkę się założyło, albo się spało we dwóch, jeden koło drugiego, dwoma kocami przykryty. Tak było.

  • Długo przebywał pan w tym obozie?

Tam przebywałem, w tym obozie, a później byliśmy w drugim obozie, przepędzili nas. Byliśmy bardzo blisko strefy amerykańskiej. Później Amerykanie nas wyswobodzili i my zaraz do Amerykanów, żeby mundury na ciuchy [wymienić]. Wykąpaliśmy się, mundury dostaliśmy. Mówimy, że my tu chcemy iść do wojska. „Do wojska to wy tutaj nie pójdziecie, ale my organizujemy kompanie wartownicze. To zamiast walczyć, to będziecie pilnowali naszych koszar, magazynów naszych, żeby nas nie okradli”. Byłem już na wolności w marcu 1945 roku, jeszcze nie było końca wojny. Służyłem w tej pseudoarmii do maja, dopóki się nie zakończyła się wojna. Później mnie nie pasowały kompanie wartownicze, pilnowanie i z kolegą, znów nie wiem, czy to można mówić, przyjechaliśmy do Polski. Był może wrzesień.

  • To zdecydował się pan, a nie myślał pan, że...

Że wrócimy, że zobaczymy, jak tu jest, bo to już był koniec 1945 roku. Prasa tak [pisała], że komunizm, że akowców rozstrzelają, wywożą na Syberię.

  • Nie wierzył pan w to?

Wierzyłem tak i nie. Co, my się nie schowamy czy co? I tak przyjechaliśmy do Warszawy.

  • A ten kolega, jak się nazywał?

Zieliński, niedawno umarł. Kapral podchorąży Zieliński.

  • A pseudonim?

Nie pamiętam w tej chwili.

  • Wrócił pan razem z panem Zielińskim do Warszawy..

Przyjechaliśmy do Warszawy. Widziałem się z ojcem, z rodziną.

  • To był pana pierwszy kontakt z rodziną czy już wcześniej się pan skontaktował z rodzicami?

Nie. Listownie tak. Wiedziałem, bo ze względu na gospodarstwo, które ojciec wziął [w dzierżawę] w okresie [okupacji], ale mówi, że już siedzi na patykach, bo niedługo tutaj przyjdzie PGR, czy coś takiego i go wyrzucą. Ale to nie było ojca, tylko to była dzierżawa, ale wszystko jedno. Był ładny dworek, schludnie tam mieszkali. My przyjechaliśmy i później z Zielińskim wyjechaliśmy. Czy pani wie, co mieliśmy na granicy, jakiego fortelu użyliśmy, że my przyjechaliśmy do Warszawy? Z WOP-em mieliśmy najgorzej, w mundurach byliśmy. Mówimy, że przyjechaliśmy do Warszawy, ale „Panie kapralu, czy panie sierżancie, czy panie poruczniku, ani domu, ani rodziny, a tu święta już idą”, to już był grudzień. „Święta idą, to nas puśćcie, my do Czechosłowacji potrzebujemy wjechać, tam mamy rodzinę”.

  • To jak się pan zorientował, co jest w kraju, to chciał pan z powrotem?

Nie, my przyrzekliśmy wszyscy, że wrócimy. „Eee, tam, wy wrócicie, na pewno”. Śmieli się. W grudniu, w drugi dzień świąt, przyjechaliśmy do Niemiec. Jak do Czechosłowacji, to my już czapki pozakładaliśmy, furażerki z dystynkcjami, mundury, wszystko, jechaliśmy elegancko. Nas nic nie martwiło, a Niemcy to na baczność stawali.

  • To udało się panu wrócić do Niemiec.

Udało się. I dopiero przyjechałem we wrześniu następnego roku. Jak wyjechałem 26 grudnia czy 25 grudnia, to dopiero we wrześniu następnego roku, czyli 1946 roku wróciłem do Polski.

  • To dlaczego jednak pan się zdecydował wrócić?

Tu było albo-albo – albo idziesz pan do wojska, do kompanii, na stałe już kontrakty, albo idziesz pan do cywila. Mówię „Do cywila to ja pójdę tutaj”. Świadectwa szkolnego tu nie mam, dobrze po niemiecku nie mówię, jako tako. W związku z tym, co ja będę tu robił? Będę jako pomocnik? Czy ja zamordowałem kogo? Jadę do Warszawy. Już z transportem przyjechałem do Warszawy.

  • A ten pana kolega został?

Został jeszcze, przyjechał trzy miesiące później. Mówi „Napisz”. Napisałem do niego „Wracaj, nie ma co”. On miał tu matkę. On miał jeszcze gorzej, bo jego ojciec był granatowym policjantem. Nie żył już, ale był granatowym policjantem. Przyjechał. Mówię „Jak chcesz, ale zupełnie pewny to się czuć nie możesz”. Ale też musiał listy poszukiwać, pokazywać. [...]

  • Czy był pan represjonowany za udział w Powstaniu i za przynależność do AK?

Byłem wyrzucony z partii. „Byłeś w Powstaniu?”, „No, byłem w Powstaniu”, ale nie pisałem szczegółów, które pani teraz opowiadam. Po studiach, bo dokończyłem studia i pracowałem najpierw na Śląsku, dostałem piękną willę. Ożeniłem się z tą dziewczyną, z którą chciałem. Chciałem ją wywieźć w 1945 roku z Polski, ale mi się nie udało. To może bym nie wrócił, do Ameryki może bym wyjechał. Dostałem piękny domek, stanowisko szefa odbudowy tego zakładu. Bardzo dobrze mi się [wiodło]. Bardzo dużo miałem uprawnień i bardzo dobrze mi to wszystko szło. Tam mnie wciągnęli do partii: „Panie Przybylski, przecież pan tyle robi dla [niezrozumiałe]”. Przychodzili sekretarz i wszyscy, i zapisałem się do partii, do PPS-u się zapisałem. Później, jak się PPS zjednoczył z PPR-em, to zostałem członkiem PZPR-u. Żona nie chciała tam siedzieć, bo tak – mieszkaliśmy w Kudowie-Zdroju, a fabryka była w Kudowie-Zakrzów, duża fabryka, cztery hale, trzy tysiące pracowników. W związku z tym żona mówi: „Patrz, teraz przyjdzie jesień, tu nikogo [nie ma], my sami siedzimy tutaj”. Przyszło lato, to mieszkanie u nas, za mało było pokoi dla gości. Zimą, jak śnieg spadł, po Bożym Narodzeniu, to też pełno gości, bo to Kudowa-Zdrój. Wyprowadziliśmy się. Jeden błąd zrobiłem, trzeba było wykupić ten domek, tę willę poniemiecką, ale tego nie zrobiłem. Kto później dostał, nie wiem, elektryk chodził, co sieci naprawiał wysokiego napięcia, później, jak żona wyjechała, to wziąłem go do siebie, bo bałem się tam sam spać. On tam został, czy on to zrobił, czy on był za głupi, żeby to zrobić, nie wiem. Tam pracowałem trzy lata.

  • Na sam koniec zapytam: czy mając tą świadomość, czy by pan poszedł drugi raz do Powstania?

Gdybym miał te lata, to bym poszedł. Ale teraz mając lat osiemdziesiąt, nie poszedłbym.

  • Ale mając, tamte lata, czy by pan poszedł?

Tak.
Warszawa, 28 grudnia 2005 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Henryk Przybylski Pseudonim: „Kruk” Stopień: kapral podchorąży Formacja: Batalion „Chrobry I” Dzielnica: Wola, Stare Miasto, Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter