Henryk Olczak „Kajtek”

Archiwum Historii Mówionej

Henryk Olczak, zamieszkały w Bydgoszczy, urodzony: Gózd koło Radomia, zamieszkały też w Goździe i w Warszawie przy ulicy Melsztyńskiej 4. [Urodziłem się] 21 stycznia 1932 roku. W Powstaniu byłem łącznikiem w I kompanii, IV Zgrupowanie, pluton 146.

  • Co pan robił przed wojną? Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie.

Przed wojną byłem uczniem, małym chłopcem. Dopiero w czasie okupacji, kiedy Niemcy weszli do Polski, to po trzech latach aresztowali ojca...

  • Gdzie pan chodził do szkoły?

Do szkoły chodziłem do piątej klasy w Jedlińsku koło Radomia. Później, z piątej klasy Armia Krajowa skierowała mnie na tajne komplety gimnazjum, bo szkół tam nie było. To był rok 1942–1943. W 1944 roku zostałem skierowany właśnie na tajne komplety i pobierałem naukę przy kościele w Jedlińsku. W tym czasie przygotowywali mnie do ukończenia ósmej czy siódmej klasy.
Jednocześnie zostałem – ale w trybie wyjątkowo przyspieszonym – skierowany przez armię i [przez] kościół, gdzie byłem ministrantem (tam pobierałem naukę i tam miałem egzaminy) na tajne komplety gimnazjum ogólnokształcącego w Radomiu (filia była w Jedlińsku w kościele). To było zakonspirowane.

  • Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie, o ojcu.

Ojciec był, że tak powiem, z zawodu gospodarzem, rolnikiem. Z tym że był komendantem w straży pożarnej i to [była] funkcja społeczna, nie zawodowa. Matka była krawcową. [...] Po aresztowaniu musiałem stamtąd uciekać i byłem w Warszawie, [mieszkałem] przy ulicy Melsztyńskiej 4.

  • Proszę opowiedzieć o aresztowaniu. Dlaczego aresztowano ojca i całą rodzinę?

Tam była silna partyzantka Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich. Ktoś wskazał Niemcom moich braci i matkę. Matka została aresztowana, pozostali nie, bo udali się do lasu. Nie wiedziałem, że są w partyzantce, w Armii Krajowej. Od tego dnia pozostałem w Armii Krajowej. Byłem w dowództwie. Mleczarski Mieczysław, pseudonim „Zalew” był dowódcą Armii Krajowej na tym terenie.

  • To znaczy, że pana matka też była w partyzantce?

Nie, nie. Tylko ojciec. Jako matka powiedziała, że nie powie, gdzie są dzieci i mąż, bo nie po to rodziła i za mąż wychodziła (jak dziś pamiętam [to] stwierdzenie)... Żadnych wyjaśnień... To jej wbijali szpilki w palce, katowali. Chwycili jednego brata, chcieli go zlikwidować. Zrzucili go z pierwszego piętra, był chory. I później, po wyzwoleniu, po 1945 roku był chory. Starszy brat [był] o osiem lat starszy. Uczył się niemieckiego i perfekt po niemiecku mówił. Tak że był takim głównym, jak coś trzeba było zdobyć: broń, amunicję (nawet spod posterunków zbierali). Dlatego między innymi jak już Warszawa legła, to była zbiórka po różnych... Było nas czterech takich młodych chłopców. Ci byli starsi ode mnie. Zbieraliśmy żywność, nie [dla] Powstania, ale [dla] mieszkańców stolicy.

  • Ilu pan miał braci?

Dwóch braci i jedną siostrę.

  • Wszyscy z ojcem byli w partyzantce?

Tak.

  • Później, po aresztowaniu matki i brata pan też udał się do partyzantki?

Tak. Z ojcem i ze starszym bratem.

  • Co pan robił w partyzantce?

Tak zwane wywiady, to znaczy: gdzie są posterunki, jakie posterunki, [ich] liczebność, a jednocześnie to, co mówiłem. Był taki [człowiek], pseudonim „Komorowski”. To był mój przełożony, Stanisław „Komorowski”. Przyjeżdżaliśmy do Warszawy, przywoziliśmy żywność. Później się okazało, że nie tylko żywność przewoziliśmy, [ale] już krótko przed Powstaniem przewoziliśmy broń i amunicję. Nie była [przywożona] bezpośrednio tylko, dla przykładu, jak [ją] zdobyto, to była zostawiana gdzieś w lesie, z tego lasu przewożona do drugiego lasu i do Lasów Kabackich. [Potem] broń została [przewieziona do] Warszawy. Najpierw nie wiedziałem, że [to] broń. Myślałem, że to żywność, bo woziliśmy żywność. To był samochód na holzgas, na drzewo, [a] ja byłem tak zwanym pomocnikiem palacza – tak mogę powiedzieć. Dopiero później, już po przysiędze w 1944 roku, nadano mi pseudonim „Kajtek” i byłem głównym łącznikiem między partyzantką a powstańcami Warszawy.

  • To była partyzantka pod Bydgoszczą?

Nie, nie! Koło Radomia.

  • Na czym polegała pana rola w przewożeniu broni palnej?

Dostarczenie do miejsca. Były tak zwane zaszyfrowane [informacje]. To nie było na piśmie, tylko był ustny kontakt. Miałem, załóżmy, do takiej i takiej osoby się zgłosić pseudonimem. Najpierw jeździłem z [człowiekiem] pseudonim „Komorowski”. W 1944 roku jeździł już [ze mną] z Powstania [człowiek] pseudonim „Biały”, [który] zginął w Warszawie w Powstaniu Warszawskim. Miałem kontakt z porucznikiem „Porajem” i kapitanem „Jednorożcem” , to jak dziś pamiętam. Do nich się zgłaszałem z poleceniem. Nazwisk nie znałem, tylko stopień... Był jeszcze taki „Jasem”, który nie żyje. Został w Lasach Kabackich, dlatego już wiedziałem, gdzie dostarczać [informacje]. Byłem młody, po prostu tylko czuwałem, że jak, załóżmy, była rewizja pojazdu, samochodu, to wieźliśmy deski, drzewo albo trumny i pisało: „Tyfus”, więc Niemcy się bardzo bali. Ale już za trzydziestym którymś [razem].
W 1944 roku w czerwcu był ostatni transport. Niestety musiałem już zostać w Warszawie, mimo że przyjeżdżałem wcześniej, przed wybuchem Powstania Warszawskiego. Byłem tam zameldowany, ulica Melsztyńska 4, mieszkanie numer 1 (jak dziś pamiętam) w Warszawie na Mokotowie.

  • Dlaczego był pan zameldowany?

Miałem taką przepustkę, że jestem Warszawiakiem. Już teraz sobie przypominam... Jeździłem takim rowerkiem, tak zwaną rikszą. Jak trzeba było [coś] gdzieś dostarczyć, to ja dojeżdżałem, dowoziłem... na zwykłym [rowerze] w samej Warszawie.

  • Czyli jak pan przyjechał ostatnim transportem, to już pan chciał zostać w Warszawie?

Tak. Już zostałem przy ulicy Melsztyńskiej.

  • U kogo pan tam mieszkał?

To byli [ludzie] ze Wschodu. Nazywali się Maj, ale nie wiem, czy to pseudonim, czy [prawdziwe nazwisko]. Melsztyńska 4. Weronika była w konspiracji w Armii Krajowej. Przytuliła mnie jak syna... Po prostu była łączność między ludnością cywilną. Przede wszystkim chciałem zaznaczyć, że w 1943 roku dostarczałem żywność do getta.

  • Proszę o tym opowiedzieć.

Żywność była zbierana na terenie... po wioskach. Tylko nas czterech się dołączyło. Każdy miał swój rejon. Jeden miał pod Grójec, drugi miał Tarczyn, z drugiej strony Zwolin, my pod Przytyk... To było zwożone do jednego punktu. I stamtąd...

  • Chodziło się po domach?

Tak. Normalnie była zbiórka dla mieszkańców Warszawy, bo wiedzieliśmy, jaka jest sytuacja... Tym bardziej że była rodzina, która uciekła stamtąd, udało jej się zbiec. To nie tylko moja rodzina... Była tak zwana [wieś] Błotnica. Tam była masa Warszawiaków, którzy [się ukrywali]. Jednocześnie oni później wrócili do Powstania, ale niestety nie żyją. Ta żywność właśnie była dostarczana najpierw mieszkańcom Warszawy, do getta, a później już do Powstania Warszawskiego.

Przed Powstaniem nie wiedziałem, że [ono] wybuchnie. Jak 1 sierpnia wybuchło Powstanie, to się dopiero dowiedziałem, że to, cośmy przywozili, wszystko było [dla Powstania]... Pozostawialiśmy też... jak były kontakty... Kościół na placu Trzech Krzyży (ale został zbombardowany)... Jeszcze w Pyrach w kościele (jak na Piaseczno się jedzie) była też taka kaplica. Tam też dostarczaliśmy żywność.

  • Ta żywność była przywożona, rozprowadzana...

Tak. Była dostarczana z punktu do punktu. Ja tylko wiedziałem ze swojego punktu... A kto dostarczał... Mieliśmy tylko kiedyś zdjęcie łączników, czterech chłopców na rowerach. Myśmy po prostu zbierali, chodzili po [domach], [jak] ktoś był z danej miejscowości. Nocą [żywność] była dostarczana w pewne punkty i stamtąd wywożona. Ja już później byłem jedyny na Warszawę ze Stanisławem „Komorowskim” i Stanisławem Trybulskim. To starsi ludzie, poumierali już. A później już samodzielnie i ten kierowca, pseudonim „Biały”, który był w stopniu kaprala...

  • Mieszkał pan już później w Warszawie od czerwca 1944 roku. Jak pan pamięta Warszawę z czasu przed Powstaniem?

Muszę powiedzieć, to była ruina. Trudno było się wychylać za dużo i zobaczyć co i jak, tylko albo wieczorami, albo nocą, bo była godzina policyjna. Nawet po chleb czy bułki nie można było, bo były łapanki. Non stop były łapanki! Rodzina, która była w konspiracji wiedziała… Dzielnicowi to byli policjanci w granatowych [mundurach]. Ale to była policja i działała na rzecz Niemców. Byli tacy, którzy współpracowali i wiedzieli, gdzie będą przeloty, gdzie będą przejazdy. Współpracowali z Warszawiakami, bo to byli po prostu Warszawiacy...

  • To ta rodzina, u której pan mieszkał?

Nie, ta rodzina nie. Później powiem, jak trafiłem do rodziny w Łodzi, jak wieźli mnie do obozu. Później, w czasie Powstania, kiedy wybuchło na hasło „W”, każdy się stawił w odpowiednie miejsce. Ja miałem kilka miejsc i zawiadamiałem, bo nie było poczty. Dlatego byłem łącznik, [bo] miałem przepustkę na wyjście... Byłem niepokaźny...

  • Wróćmy do wybuchu Powstania Warszawskiego.

Wybuch Powstania Warszawskiego zastał nas w Śródmieściu, bo tam już czekali na rozkaz „Bora” Komorowskiego czy jakiegoś dowódcy... Czekano na rozkaz wybuchu Powstania Warszawskiego. Okazało się, że ten wybuch nastąpił wcześniej, dlatego że na Żoliborzu... Były rektor Akademii [Medycznej w Bydgoszczy], Domaniewski, walczył na Żoliborzu i był w tej paczce, [którą] przypadkowo zatrzymało gestapo. Użyli broni. I od tego się zaczęło, że Powstanie wcześniej [wybuchło]. [...]
  • Pan już został przydzielony? Wiedział pan, gdzie będzie walczył?

Tak, Śródmieście. To znaczy od Złotej, Chmielnej po Towarową, [po] pocztę...

  • Dlaczego przydzielony pan został akurat do Zgrupowania „Gurt”?

Dlatego że tak mnie przekazali – do porucznika „Poraja” i do kapitana „Jednorożca”. Nie wiem, dlaczego zostałem przekazany. To moi przełożeni z Armii Krajowej, oni byli w kontakcie. Ja nawet nie [znałem] nazwisk, nie wiedziałem, kto jest moim bezpośrednim przełożonym.

  • Gdzie się pan stawił? Gdzie była pana kwatera?

Stawiłem się przy Pięknej. Aleje Jerozolimskie to był nasz punkt, blisko poczty.

  • Co się działo dalej?

Co dzień już były zadania. Pierwsze, to było żywność. [My], młodzi, przygotowywaliśmy jedzenie, roznosiliśmy picie. Pełne dwadzieścia cztery godziny [było się] łącznikiem. Jak gdzieś owało amunicji, [to] kto inny nam dostarczał, a myśmy, chłopcy byli [po to], żeby [ją] dostarczyć do poszczególnych punktów.

  • Gdzie pan mieszkał?

Melsztyńska 4, mieszkania [1].

  • Czyli ciągle pan mieszkał w tym samym miejscu.

Tak, mieszkałam tam, ale później już nie było tak, że wróciłem [do domu], tylko spaliśmy na klatkach schodowych, tam gdzie byli powstańcy. Zresztą bombardowania były non stop... Już w późniejszym terminie rzucony był chyba napalm, bo nawet betony się paliły. Byłem ranny. Tylko tyle pamiętam... i że dostarczałem [informacje] i zawiadamiałem poszczególne stanowiska, gdzie nie było łączności. To właśnie ci mali chłopcy mieli zadanie porozumieć się z poszczególnym stanowiskiem bojowym. Ustnie były dawane [polecenia]: „Masz tu, na tą i na tą ulicę...”. Jeden raz byłem w kanałach. Myślałem, że nie wytrzymam, bo od kanału do kanału... Ledwie żywego mnie wyciągnęli! Później Niemcy zorientowali się, że powstańcy przychodzą kanałami, to zatopili. Mam kolegę, który ledwie z życiem [uszedł]. Worki z piaskiem były przerzucane, żeby się mógł [wydostać], bo tak wysoko był zatopiony. Jeszcze żyje, Prywiński Leonard. Walczył na Czerniakowie. [...]

  • Dlaczego pan się znalazł w kanałach?

Bo trzeba było zawiadomić od posterunku do posterunku, [a] nie było łączności. [Byłem tam] jako łącznik. Tylko jeden jedyny raz kanałami [szedłem]. Już później mnie nie [wysyłali].

  • Mówił pan też, że był sanitariuszem...

Byliśmy przeszkoleni. Środki opatrunkowe żeśmy dostarczali, jak gdzieś był ranny. A jak była sytuacja, że załóżmy, [żołnierz] padł, to karabiny maszynowe były ustawione i pouczyli nas, [żeby] pociągać za cyngiel. W takich dwóch przypadkach brałem udział. Niemcy byli po prostu zdziwieni, co się dzieje, że [strzelec] zlikwidowany, a tu znów strzały. Takie były sytuacje.

  • Proszę opowiedzieć jakąś historię.

To było przy Złotej czy Chmielnej, już nie pamiętam. Byłem tam ranny. Co drugie, to były worki z piaskiem i ustawione karabiny, wycelowane na poszczególne stanowiska, gdzie [byli] Niemcy. Oni przecież mieli czołgi, opancerzone samochody, no to tylko to likwidowali granatami albo innymi środkami. Dlatego, dokąd była broń, amunicja i żywność, to Warszawa się trzymała. Ale żywności owało. Była taka sytuacja, że jęczmień, co był przywożony wcześniej ze wsi, to kamieniami o kamienie żeśmy tarli i była [z tego] gotowana tak zwana zupa jęczmienna. Pamiętam, że brałem udział [w tym]... i ci najmłodsi chłopcy. Nie wypuszczali nas na stanowiska bojowe. Musiałem mieć te szesnaście, siedemnaście lat, a nie miałem. [Wykonywałem] po prostu zadania łącznikowe.

  • Był pan też w tej grupie, która tarła, przygotowywała jęczmień?

Tak. Byłem w tej grupie i to kilkakrotnie. Dlatego niestety: kapitulacja, bo co z tego, że broń była, jak amunicji nie było i nie było żywności.

  • Powiedział pan też, że brał pan udział w opracowywaniu zrzutów.

Tak, to znaczy nie bezpośrednio, tylko pojechałem rowerkiem [na] zwiad i zawiadamiałem poszczególne osoby, które były upoważnione. Oni zresztą jechali ze mną w obstawie. Już dalej się nie zbliżałem, tylko wycofałem się, a to już [inni] powstańcy [opracowywali] zrzuty. To były zrzuty z Anglii, angielskie samoloty... Nie wiadomo, czy to Rosjanie ich... czy Niemcy. Była taka sytuacja, że był ktoś z kolegów u Rokossowskiego z rozkazem, żeby [Rosjanie] weszli wcześniej do Powstania Warszawskiego, pomóc Powstańcom Warszawy. [Rokossowski] powiedział: Stalin nie nada Rokossowski. Pamiętam to, jak sprawozdanie [było], bo każdy składał raport przed swoim dowódcą... My byliśmy do tego powołani.

  • Jak pan pamięta życie codzienne, oprócz meldunków, opatrunków?

Codzienne życie... Radia, telewizji przecież nie było, do szkoły się nie chodziło. To co [było] przed [wojną], wszystko było przerwane. Tak że nie było odwrotu. Jak człowiek widział tych Polaków, Warszawiaków walczących i trup na trupie, to nie było odwrotu... że po co... Takie były niektóre pytania: „Dlaczego? Czy Powstanie było potrzebne?”. To był patriotyzm i jak się odwrócił, to i tak go... albo do obozu by wywieźli. Widziałem trup na trupie! Nie tylko partyzantów, ale ludzi cywilnych ile było!

  • Jak pan wspomina cywilów?

Bardzo bohatersko. Jeden za drugim w ogień [by poszli]. Nawet tacy starsi chłopcy po dwóch, jak [trzeba] było [kogoś] gdzieś wciągnąć, jak jeszcze żył, tośmy na rękach zbierali jeden za nogi, drugi za głowę i wciągaliśmy, żeby po prostu [zabrać] z podwórka.

  • Czy miał pan do czynienia z cywilami w czasie Powstania?

Z cywilami miałem, tak! Mieszkałem to u jednego z kolegów, to u drugiego, czy u rodziny powstańca. Oni polecali. Już na Mokotów nie wracałem. Po prostu w tej okolicy, gdzie Śródmieście działało... Na Czerniakowie nie byłem... [...]

  • Czy brał pan udział w jakimś życiu religijnym w czasie Powstania?

Tak! Byłem ministrantem.

  • W czasie Powstania?

W czasie Powstania, tak.

  • Proszę coś o tym powiedzieć.

Jak byłem przy Melsztyńskiej, to jeszcze przed Powstaniem i w Powstaniu, dokąd [tam] byłem, to na Narbutta była kapliczka. Między Madalińskiego a Narbutta była ulica Melsztyńska i tam, że tak powiem, księża mnie przytulili i byłem tam ministrantem w czasie Powstania. Ale jak już dostałem zadanie, to nie byłem... Miałem być w kościele przy Puławskiej (też taki zniszczony kościół, teraz jest odbudowany), ale niestety nie dotarłem... Już był zniszczony.

  • Proszę opowiedzieć jeszcze jakąś historię z Powstania. Mówił pan, że w czasie Powstania miał pan broń w rękach. Czy to był jedyny raz?

To był jeden jedyny raz. Ale byłem świadkiem, jak Niemcy w Powstaniu ładowali do samochodów mężczyzn, osobno kobiety i dzieci. Jedna z tych pań błagała, całowała... Myślałem, że to jest gestapowiec niemiecki, a to był [własowiec. Oni] byli jeszcze gorsi jak hitlerowcy! Byłem świadkiem, jak błagała, całowała, żeby męża [zostawili], to ją zaraz rozstrzelał, a miała małe dziecko. Nawet chciałem podskoczyć, żeby to dziecko chwycić, ale mnie ktoś chwycił do tyłu i ten Ukrainiec (im Hitler przyrzekł, że będą wolni) rozerwał to dziecko! Bardzo przykry ten przypadek... [...] On nawet dobrze po niemiecku nie mówił, dlatego wiem, że [nie Niemiec]. Na moich oczach! Krótko! Spęd zrobili i tych, co aresztowali, wywozili razem z dziećmi, tylko osobno segregowali dzieci i osobno [dorosłych]. Samochody podjeżdżały, byłem świadkiem.
Byłem świadkiem wielu strzelanin... Jak dostałem zadanie, żeby dotrzeć z opatrunkami, czy z wiadomością, to musiałem się wycofać, bo niestety, strzelanina niesamowita i człowiek pod kule [nie szedł]. Taki był rozkaz, żeby się nie wychylać.

  • Czy ma pan jakieś przyjemne wspomnienia z Powstania?

Przyjemnie, miło wspominam tylko kościół, bo kościół [mnie] przygarnął, Kościół się włączał... [Jeszcze] przyjemne z Powstania... Tu też były tajne komplety w Warszawie, ale ja do nich nie należałem, bo należałem tam. Ale nie mogłem się przedrzeć... Chciałem dalej kontynuować, ale nie było szans. To było w okresie, kiedy codziennie były jakieś ataki, jakieś zadania, że nie było w ogóle żadnych szans... A przyjemne [wspomnienie] to księża, którzy niestety polegli (z Narbutta też jednego księdza rozstrzelali)... Opiekowali się [mną], bo byłem tam ministrantem. Rodzinie pomagali... [Ludzie] jak mieli żywność, to widocznie ktoś do kościoła przynosił. Nie tak jak teraz, że jeden drugiemu nie pomoże. W tym czasie ostatni kawałek chleba... sam nie zjadł, a jak [ktoś] chory był, to [mu] podawał. Ja do takich docierałem. I moi koledzy, chłopcy, do takich docierali.

  • Dużo było takich chłopców jak pan?

[Tych], z którymi miałem łączność było siedmiu czy ośmiu w Powstaniu. Ale każdy miał swoje zadania, każdy miał, że tak powiem, swojego przełożonego. Ja byłem pupilkiem porucznika „Poraja”. Kapitan „Jednorożec” zginął. Przejął [mnie] później, w czasie Powstania Warszawskiego, porucznik „Poraj”. Nie widziałem tego, ale podobnież zginął tylko dlatego, że... Później dowództwo Powstania Warszawskiego zarzucało (tak słyszałem od kolegów), że wystawił masówkę ludzi i wszystkich Niemcy wykosili. Jak wrócił, to nie wiem, czy sąd polowy był, czy... W każdym bądź razie nie żyje... Najpierw byłem przydzielony do kapitana „Jednorożca”, a do końca byłem z porucznikiem „Porajem”.

  • Jak pan wspomina kontakty z dowództwem?

Było bardzo przyjemnie. Otaczali chłopców, młodzież [opieką]. Nie dopuszczali... nie chcieli, żebyśmy gdzieś zginęli. Myśmy się sami wychylali... Zresztą to była życiowa sprawa, jeżeli człowiek widział, że tam [coś] się dzieje. Chociażby, jak rozstrzelali to dziecko, to z drugiej strony się zbliżam, że może to dziecko przechwycę. Widziałem, że tego męża zaraz rozstrzelali, to żona całowała po nogach Ukraińca... Po polsku dobrze mówił, bo byłem blisko, tylko w grupie [i słyszałem]. Spęd zrobili, żeby na oczach [ludzi]. Przeważnie wywozili mężczyzn i chłopców, takich siedemnaście, osiemnaście, dziewiętnaście, może szesnaście lat (trudno powiedzieć)... w tym wieku. [Załadowali] na samochody i ta żona z dzieckiem błagała, całowała, to ją zaraz rozstrzelał. [Jej] męża, którego ściągnęli z samochodu też rozstrzelali. I to dziecko... To, co wówczas widziałem było nieprzyjemne.

  • Czy miał pan kontakt ze swoją rodziną?

Nie, nie miałem kontaktu. Dopiero po 1945 roku.

  • Nie słuchał pan radia?

Nie było możliwości. Tylko przekazywano różne wiadomości. Gdzieś były zakonspirowane radiostacje. Ja tam nie miałem dostępu.

  • Mówił pan wcześniej, że dostarczał pan materiały do produkcji filipinek.

Tak. To był tak zwany bimber pędzony na wsi [dla] Powstania. Armia Krajowa w lasach pędziła ten bimber. Wyrabiano spirytus i przewoziłem [go] w takich kankach – u góry litr mleka było, a [one były] z podwójnym dnem i tam było dwanaście, piętnaście litrów tego spirytusu. Takich baniek było dziesięć, piętnaście... Różnie to było przygotowywane. Dostarczałem [je] do pewnych punktów, a później już do Lasów Kabackich, do Pyr. [Pyry] to była taka wiocha, pamiętam, że ogrodnictwa i domki były, jak to na wsi. Przeważnie to było dostarczane na cmentarz i z cmentarza dalej transportowane. Jeżeli nie w lesie, to na cmentarzu, jak ktoś był chowany... W tym czasie były broń, żywność czy spirytus dostarczane. Wiem, bo później już gotowe, wyrabiane przez powstańców warszawskich, tak zwane filipinki. Zapamiętałem, bo powstańcy mówili: „Teraz będziemy mieli serię [filipinek]”. Bimber był robiony nie w Warszawie, a poza Warszawą. Spirytus dziewięćdziesiąt sześć procent.

  • To łatwo mogło wybuchnąć.

No tak! Toteż byliśmy przeszkoleni w ostrożności.
  • Czy jeszcze coś chce pan powiedzieć na temat Powstania Warszawskiego? Ma pan jakieś wspomnienie, które chce pan przekazać?

Dla rodzin, w których byli w ogóle mężczyźni zabrani, a było czworo, pięcioro dzieci, powstańcy (mieliśmy podzielone dzielnice czy ulice) dostarczali żywność dla dzieci i żon. Przecież łapanki były, chleba i bułek nie można było kupić (to były rzadkie przypadki)... Tośmy dostarczali żywność: fasolę, olej, dużo oleju... Gdzieś były zdobyte jakieś magazyny i było tam bardzo dużo masła, oleju, makaronów. Te rzeczy dostarczaliśmy do tych rodzin. Mieszkali po trzy, cztery, pięć rodzin, bo Niemcy [ich] wyrzucili! Sąsiadka, inna sąsiadka, czy z ulicy miałem znajomych... Wspominam to, bo już po 1945 roku były podziękowania, spotkaliśmy się w Warszawie. Niektórzy byli na stanowiskach, dlatego załatwili [mi] tu pracę po Powstaniu Warszawskim. I te rodziny mnie wspomagały.

  • To były rodziny powstańców?

Tak, powstańców. [...]

  • Jak pan pamięta koniec Powstania? Co się wydarzyło?

[Pod] koniec Powstania byłem chyba przy ulicy Chmielnej róg Złotej... Był taki hotel „Terminus”. Tam był punkt opatrunkowy. Leżałem tam, byłem ranny. Wydostali mnie, (pamiętam jak dziś) później nas do Pruszkowa [zaprowadzili]. Myślałem, że nas prowadzą gdzieś na dworzec, a myśmy szli, i szli, i szli, bo pędzili nas do Pruszkowa. I tam segregowali znów do obozów: chłopców, dziewczynki osobno, starszych osobno i wywozili. A mnie się właśnie udało... Stamtąd taki kolejarz, który jechał i widział, że ja taki zapłakany, umazany, ubrudzony, z nosa leciało... Muszę powiedzieć (ja i moja rodzina byliśmy bardzo głęboko wierzący), że w Matkę Boską Pocieszenia zawsze wierzyłem, modliłem się do niej i modlę się nadal, dlatego żyję i dlatego udało mi się przetrwać. Ta serdeczność się obróciła... Przypomniałem sobie gdzie, u kogo byłem. Niektórzy mężczyźni wrócili ranni i dziękowali. [Spośród] nich był inżynier Wojciechowski, który był też w Powstaniu Warszawskim...

  • Czyli uciekł pan z Pruszkowa?

Z Pruszkowa wieźli nas tym bydlęcym [wagonem]. Ten kolejarz mieszkał w Łodzi, na Szterlinga 17, naprzeciwko więzienia (pamiętam, jak dziś). Jego małżonka była dozorcą, a on był kolejarzem. Nie wiem, czy on współpracował z Niemcami, dlaczego był kolejarzem i tak dalej. Przygarnął mnie, bo mu syna (nazywał się Chudzik Antoni) przez przypadek zabili Niemcy. On mnie chyba traktował jak swego syna i byłem [u niego] do marca 1945 [roku]. [Potem] wróciłem tu, do Warszawy, bo poszukiwałem rodziny. Później tak się złożyło, że każdy był winny Polsce...

  • Trafił pan do tych ludzi, którym pan pomagał w czasie Powstania?

Tak, trafiłem. I oni mi się odwdzięczyli, że pracę później [miałem]...

  • Mieszkał pan też u nich?

Nie, wróciłem na Melsztyńską 4 mieszkania 1. Ale już tego bloku nie było, tylko baraki. Ponieważ miałem zameldowanie, [to] przygarnęli mnie do baraków postawionych na tym placu. To jak dziś widzę: jedno pole zniszczone i tylko od bomb były różne zniszczenia. Później odszukałem swoją rodzinę.

  • W jaki sposób pan szukał rodziny?

Poprzez znajomych rodziny. Przyjechałem... Nie wszyscy wrócili, więc... Była obawa, bo po 1945 roku jeszcze nie było tak... Tu, w Warszawie, u ogrodników pracowałem. Oprócz tego, że byłem gońcem, to tam pracowałem i dali mi zarobić, bo jak raz któryś z tych ogrodników był w Powstaniu... [Byłem] w Dąbrówce u ogrodników, ulica Żołny... Gdzieś między Dąbrówką a Pyrami. U ogrodników pracowałem, jeść dali, wszystko dali... Chciałem skończyć szkołę.

  • Tak naprawdę przez długi czas nic pan nie wiedział o rodzinie.

Tak, tak. Nic nie wiedziałem.

  • Nie miał pan rodziny w Warszawie?

Nie, nie miałem stałej rodziny [w Warszawie]. Po 1945 roku Konstanty Korczak (był z rodziny) [mieszkał] na Puławskiej. Spotkaliśmy [się]. Zajechało UB i go zabrali. Ja dostałem kilka razy w twarz, a że byłem młody, to mnie wypuścili, nie mieli nic na mnie. A tutaj już mieli konkretne dane, wszystko... Ktoś po prostu [doniósł]. Mnie trzymali czterdzieści osiem godzin i wypuścili. A on rok czasu siedział i niestety później skończył życie...

  • Co pan robił u ogrodników?

Nauczyłem się pielenia chwastów, [w] pomidory, to ja się później tak wciągnąłem, że byłem super. Szef ogrodnictwa mnie... Bardzo dużo było takich [pracowników], przeważnie kobiet, bo przecież pracy nie było, a trzeba było żyć. Ale byłem [jeszcze] gońcem: tu parę złotych, tu parę złotych. Tak że dawałem sobie radę.
Później na Konopackiej 4, na Pradze, ale już w roku 1950, skończyłem liceum w przyspieszonym trybie. Przygotowywali mnie księża. Liceum administracyjno-handlowe. W 1956 roku zabrali się najpierw za generałów – Służba Bezpieczeństwa. Między innymi moich [krewnych] znów zaczęli szarpać. Mi powiedzieli w Warszawie tak: „Słuchaj, załatwimy ci pracę” (to w 1950 roku). W 1956 [roku] powiedzieli: „Musisz stąd zniknąć, bo twoja rodzina jest pod obstrzałem”. Załatwili mi [pracę] w Bydgoszczy, a już zaocznie dostałem się na Politechnikę. Ale z zaocznej Politechniki niestety wzięliby mnie do wojska, więc skończyłem zaocznie ekonomię w Katowicach. Jeździłem do Katowic.

  • Jak pan odnalazł rodzinę?

Rodzina się później sama zjawiła [w] tej miejscowości, już po wszystkich aresztowaniach... Puścili [ich]... Ja nawet nie wiedziałem. To było chyba w roku 1947.

  • Cała rodzina przeżyła wojnę?

Tak, tak. Tylko po wojnie znów Służba Bezpieczeństwa...

  • Czy chciałby pan na zakończenie powiedzieć coś jeszcze o Powstaniu albo o tym, co było później, po Powstaniu?

Po Powstaniu, ponieważ byłem na świeczniku, zająłem się budownictwem w służbie zdrowia. Pogotowie, krwiodawstwo, lotnictwo, jedno z najlepszych w Polsce, które zorganizowałem, to znaczy przygotowywałem założenia i wyposażenie do tego. Zostały pobudowane nowe obiekty: szpital kliniczny w Bydgoszczy, który na dzień dzisiejszy jest... [...] Szpital miał tysiąc sześćset chorych. [Pracowałem przy] modernizacji tego szpitala.
Jednocześnie w tym czasie, w 1967 roku dostałem Krzyż Armii Krajowej z Londynu. Nie wiem, ktoś wnioskował na mnie, bo przecież ja o niczym nie wiedziałem! Przyjechali do Bydgoszczy, przeprowadzili rewizję i odwołali mnie ze stanowiska zastępcy dyrektora do spraw technicznych. To się odbiło [na mnie] i trzy lata niestety... [Potem] szybko zrobiłem prawo jazdy i byłem w zakładzie dezynfekcji, dezynsekcji, deratyzacji, tak zwane odszczurzanie i [zabiegi] chemiczne w szpitalach przeciwko robactwu.

  • Skąd się wziął pana pseudonim?

Po prostu taki mi nadali!

  • „Kajtek”... Nie było żadnego powodu?

Powód był taki, że byłem mały. I chyba też z powodu, że zginął inny [chłopiec], starszy... Został rozstrzelany. Nie o tym nazwisku, tylko pseudonim „Kajtek”. I mnie po prostu [tak nazwali]. Ale głównie, że byłem mały.
Chciałem powiedzieć, że w 1988 roku z Abramkiem Zdzisławem, który nie żyje (pięknie pisze o tych sympozjach), byłem współorganizatorem... Organizowałem wykłady, wspomnienia z młodzieżą w szkołach w Bydgoszczy.

  • Co pan zorganizował?

Sympozjum naukowe o Powstaniu Warszawskim i koło terenowe Powstania Warszawskiego w Bydgoszczy. Od tego czasu to koło istnieje, [jest] prężne. Jesteśmy najlepiej widziani tu, u generała Ścibora-Rylskiego, jako jedno z najlepszych, po Warszawie [...].



Warszawa, 30 lipca 2007 roku
Rozmowę prowadziła Urszula Herbich
Henryk Olczak Pseudonim: „Kajtek” Stopień: łącznik, sanitariusz Formacja: Zgrupowanie „Gurt”, pluton 146 Dzielnica: Śródmieście Północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter