Hanna Maciejewska-Pawłow

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Hanna Maciejewska-Pawłow, urodzona w Warszawie 19 września 1937 roku. Mokotowianka.

  • Gdy wybuchła wojna, miała pani dwa lata. Jakie są pani pierwsze wspomnienia z czasów dzieciństwa związane z wojną?


Z trzydziestego dziewiątego roku absolutnie żadnych wspomnień nie mam, byłam za mała, wiadomo. Z opowiadań tylko wiem, że dmuchałam na kule, które świszczały koło mnie. A później, w czasie okupacji, to byłam razem z rodzicami, mieszkałam na ulicy Dolnej. Kiedy wybuchło Powstanie, zastało mnie na ulicy Dolnej.

  • Czy może pani podać dokładny adres?


Dolna 38.

  • Tam państwo mieszkali.


Tam mieszkaliśmy. To był budynek dwupiętrowy, własność moich dziadków. A samo Powstanie jak wybuchło, to ja byłam… Akurat na wprost naszego budynku było takie, można powiedzieć, pole, na którym żeśmy się bawili z innymi dzieciakami. I były również inspekty i ja w tych inspektach razem z właścicielką tego ogrodu sobie siedziałam i ona mnie tam podpytywała o różne rzeczy. A z prawej strony było wzgórze, które było aż… Ponieważ to jest wszystko w dolnej części ulicy. Na tym wzgórzu było bardzo dużo krzaków, dużo było ścieżek, po których żeśmy się gonili, jak to dzieci. I o piątej godzinie po południu usłyszeliśmy huk. Znaczy to był wybuch Powstania. I w tym czasie, widocznie ta pani, u której byłam przy tych inspektach, wiedziała również o wybuchu Powstania, bo mnie powiedziała: „Ty zobacz, popatrz na tę górę, na te ścieżki, co się dzieje”. I na tych ścieżkach właśnie zauważyłam pierwszych Powstańców z automatami. Biegali właśnie po tych ścieżkach z góry na dół, w stronę ulicy Dolnej. I w tym czasie usłyszałam, jak moja mama wyszła z budynku na ulicę Dolną i woła mnie: „Hania! Hania!”, żebym wróciła. I wróciłam do domu. Już wtedy mi nie wolno było nigdzie wychodzić, bo strzały były wokół naszego domu.

  • Pani mieszkała z rodzicami?


Mieszkałam z rodzicami i jeszcze mieszkała druga część rodziny, były ciotki w tym samym domu, babcia mieszkała.

  • Mniej więcej ile osób?


No to nas było cztery, sześć, siedem, dziesięć… Jedenaście osób nas mieszkało.

  • Czy wśród tych osób były osoby, które poszły do Powstania?


Wśród tych osób? To były same kobiety, tylko był jeden mój ojciec. A, i był jeden pan, który opiekował się moją ciotką, ale on był inwalidą, tak że on nie mógł pójść do Powstania. Miał coś w ręku.

  • Czy ktoś z dalszej rodziny uczestniczył w Powstaniu?


Trudno mi powiedzieć, czy ktoś uczestniczył, dlatego że wszyscy mężczyźni, którzy byli w naszej rodzinie, ze strony na przykład ojca, byli wywiezieni do Niemiec podczas łapanek. Mój ojciec, ponieważ pracował w jakiejś firmie (nie wiem, jaka to była firma, wiem, że na Pradze, stolarska jakaś firma), jakimś sposobem nie był wywieziony, ale wiem, że jakieś kontakty z Armią Krajową miał. Jakie miał? Nie wiem. Wiem, że coś tam było, coś się mówiło na ten temat po cichu. Ze strony mojej mamy było kilka osób, które zostały wysłane do obozów koncentracyjnych, nawet były operacje robione, na trepanację czaszki, jednego z członków rodziny. Jeden kuzyn, ale to już jest po Powstaniu, to już o nim nie ma co mówić. Miał cztery lata, był w Oświęcimiu, ale on zapoznał się z moją kuzynką w obozie. Bo wszystkie kobiety, które były w naszej rodzinie, poza moją mamą, trafiły do obozów w Niemczech, tak samo jak i mój ojciec. A ja z mamą…

  • Po Powstaniu.


Tak. A ja z mamą, kiedy się skończyło Powstanie, zostałyśmy wysłane razem ze wszystkimi członkami rodziny… Najpierw do Pruszkowa nas wysłali, wygnali. Pieszo żeśmy tam szli do Pruszkowa i w Pruszkowie nas rozłączyli. Kobiety z dziećmi na jedną stronę, kobiety i panowie na drugą stronę. I w ten sposób wszystkie moje ciotki i drugie, siostry cioteczne, które już były w wieku szesnaście, siedemnaście lat, zostały wysłane do obozów. Jedna z sióstr przez Ravensbrück trafiła później do Neuengamme. Mój ojciec trafił najpierw do Stutthofu, potem do Neuengamme i tam został, tam się skończyło jego życie, bo został załadowany na statek oznaczony wojskowymi kolorami, Anglicy podobno myśleli, że to jest wojsko, i zbombardowali. I podobno tak mój ojciec zginął. Jeden ze świadków, który widział, jak ojca ładowali na ten statek, zeznał to w sądzie. Cóż mogę jeszcze powiedzieć?

  • Czy te osoby, które mieszkały w czasie Powstania, przez cały okres tam przebywały, aż do momentu wysiedlenia przez Niemców?


Tak, przez cały czas. Przez cały czas, zmieniałyśmy tylko miejsce pobytu, wtedy kiedy wiadomo było, że będzie jakiś nalot, no to wtedy żeśmy zmieniali miejsce pobytu, bo ten dom był zbyt mały i chowaliśmy się na Dolnej, pod trzydziestym. To był budynek kilkupiętrowy i były bardzo duże piwnice, i tam prawie wszyscy z okolicy się chowali. Ten budynek to był… Żeby od nas dojść do tego budynku, trzeba było przejść przez jedną posesję sąsiedzką i potem przez ulicę Ludową i trafić znowu do następnej posesji, przez nią do budynku na Dolnej 30. No, w każdym razie wtedy kiedy żeśmy uciekali przed nalotem do tego budynku, gdzie były te piwnice, gdzieśmy się chowali, to podczas przebiegania przez jezdnię mnie niósł właśnie ten pan, który był inwalidą, który mieszkał w naszym budynku. Niósł mnie na rękach, żeby było szybciej, no i się poślizgnął na żwirku, który był przy rynsztoku, i przewrócił się. I wtedy dostałam odłamkiem w głowę. Bo to była ulica cały czas pod obstrzałem, ta ulica Ludowa. I takich większych…

  • No właśnie, jak w pani pamięci zapisało się życie codzienne w tych dniach Powstania, w sierpniu, wrześniu czterdziestego czwartego roku? Jak państwo zdobywaliście pożywienie, jak państwo zdobywaliście wodę?


Wodę żeśmy zdobywali na ulicy Huculskiej. Trzeba było przejść całą ulicę Ludową i wejść na Huculską. Studnia artezyjska była i tam się chodziło po wodę, oczywiście tylko późnym wieczorem, kiedy ulica nie była pod obstrzałem. Pożywienie? Moja mama zwykle jakieś tam zapasy miała, a poza tym… Pewnie ojciec powiedział, że się szykuje jakieś Powstanie, to mama moja była przygotowana, jeśli chodzi o zapasy: o mąkę, o cukier, o tłuszcze. Ale po kartofle na przykład to chodzili późnym wieczorem, o zmroku, właśnie w stronę Sadyby, przez tę łąkę, o której wspominałam, na wprost naszego domu. I tam się szło wykopywać kartofle. I podczas Powstania, ponieważ do naszego domu bardzo często, prawie co drugi czy co trzeci dzień, przychodzili Powstańcy, głodni byli, więc moja mama gotowała kopytka. I z tymi kopytkami karmiła ich, ile mogła, no ilu ich tam było, czy pięciu przyszło, czy dziesięciu. Zwykle wchodzili na teren posesji, z lewej strony posesji był taki murek, takiej chyba wysokości, to była pozostałość po spalonym, drewnianym budynku, i na tym murku sobie siadali. I każdy z nich, tak jak mieli granaty, te długie, to pamiętam te granaty. I każdy sobie kładł te granaty koło siebie i mama wychodziła, wynosiła w talerzach kopytka. Nie wiem, czy one były okraszone, czy nie, wiem, że… Pamiętam, jak parowały, to jeszcze były gorące. I zjadali sobie ci panowie. Jeden z tych Powstańców stał na ulicy i pilnował, czy Niemcy nie idą. W momencie kiedy zdarzało się, że krzyknął: „Niemcy idą!”, no więc wszyscy, tak jak siedzieli, zapomnieli, ze strachu widocznie, bo to jednak był stres dla nich, wyrzucali te talerze z jedzeniem. I raz się zdarzyło, że o tych granatach zapomnieli. Mama wychodzi z następnym półmiskiem z jedzeniem, okazuje się, że nie ma Powstańców, ale widzi granaty, to już się domyśliła, że Niemcy widocznie idą. No więc wróciła prędko z powrotem do pokoju, krzyknęła do ojca, że idą Niemcy. On wyskoczył, zebrał prędko te naczynia, a mama w fartuch zebrała granaty. A Powstańcy uciekali przez nasz ogród do tej „higieny” – myśmy tak nazywali ten teren, o którym mówiliśmy, że będziemy poszukiwać tej sanitariuszki. Tam była siatka i ta siatka była rozerwana specjalnie przez partyzantów, bo przy samym ogrodzeniu były krzaki z bzem i oni się przez ten otwór w siatce przemykali i za krzakami już ich nie było widać. I oczywiście uciekali przez ten ogród (to był bardzo duży ogród), uciekali, widocznie mieli jakiejś wyjście z drugiej strony z tego ogrodu. No, w każdym bądź razie mama widziała, że oni tamtędy uciekają, no to [zebrała] te granaty – dobrze, że były zabezpieczone – i w krzaki wrzuciła. No gdyby tak nas Niemcy z tymi granatami na podwórku zastali, to wszyscy byśmy zostali rozstrzelani. No, ale ze strachu to wszystko się może zdarzyć, trudno ich winić.
Z tymi Powstańcami – przeważnie przychodzili ci sami – byliśmy dość zaprzyjaźnieni, do tego stopnia, że… To byli młodzi chłopcy, gdzieś siedemnaście, osiemnaście lat, może i młodsi. No, wiem, że była taka sytuacja, że jeden z tych chłopców, który nota bene zginął później na naszym terenie, zawsze jak przychodził, to się pytał: „A gdzie moja narzeczona?”. To podobno ja miałam być tą narzeczoną. W każdym razie wspomniałam o tym Powstańcu, który zginął na naszym terenie… Właśnie też byli u nas na posesji. Zdarzało się nawet tak, że przychodzili Powstańcy i z harmonią i grali na tej harmonii. Tak chyba dla rozweselenia siebie samych, bo nikomu by z mieszkańców nie przyszło do głowy, żeby wyciągnąć jakiś instrument i grać. No, ale oni wiedzieli, w mniej więcej w jakim czasie są naloty, więc kiedy mogli sobie pozwolić na jakiś taki luz miedzy sobą… I kiedyś tak się zdarzyło, że sąsiadka, która po sąsiedzku miała posesję, krzyknęła, że Niemcy idą, ale nie od strony ulicy Dolnej, a od ulicy Ludowej. I właśnie ci Powstańcy, o których mówiłam, którzy grali tam na harmonii, w pewnym momencie zamiast uciekać przez Dolną, przez naszą furtkę, to przeskoczyli ogrodzenie, które było między nami a tą sąsiadką. I w tym momencie od Ludowej szli Niemcy i rzucili granat w tego jednego Powstańca. I on na tym ogrodzeniu zawisnął. Granatem dostał tu, w biodro. Cały brzuch mu rozerwało i chłopak zginął, zmarł na miejscu i żeśmy go tam w tym miejscu pochowali, przy tym parkanie. I po Powstaniu, zdarzało się, że moja mama wyjeżdżała gdzieś do jakiegoś innego miasta, i w pociągu kiedyś się zgadała z panią, która miała dwóch synów, którzy walczyli w czasie Powstania. Ona nie była z Warszawy, ale ci chłopcy trafili do Warszawy i byli Powstańcami. Mama się zapytała, w jakiej części Warszawy walczyli, powiedziała, że na Mokotowie, no to już moja mama zaczęła ją podpytywać: „A może pani wie jakieś bliższe dane?”, „Może pani powie, jak się nazywał?”, „W jakiej grupie byli?”. Więc ona powiedziała, jak ma na imię ten jej syn i się okazuje, że to właśnie ten chłopak zginął na naszym podwórku. Umówiła się z moją mamą, przyjechała za kilka dni i odkopali ten grób.

  • Jak dawno to było po wojnie?


To było tuż po wojnie, tuż po wojnie to było, dlatego że… Ja tak sądzę, że to było tuż po wojnie, dlatego że ona go poznała po jakichś… Widocznie jakieś miał znaki szczególne, widocznie po ciele poznała. I jeszcze wiem, że mama moja pytała: „Czy pani jest pewna, że to jest pani syn?”. – „Tak, jestem pewna”. No i tym bardziej, że imię się zgadzało. Widocznie podczas rozmów z moimi rodzicami ten chłopiec coś mówił, z jakiej miejscowości jest. No, w każdym bądź razie mama się utwierdziła, że jednak tę wiadomość przekazała właściwej osobie.

  • Pamięta pani moment pochówku?


Nie, nie pamiętam tego. Bo ja do szkoły wtedy chodziłam, to było w ciągu dnia i nie pamiętam.

  • Nie, ja mówię o pochówku w czasie Powstania.


Tak, tak, pamiętam, w którym miejscu.

  • Niemcy przeszli i wtedy Powstańcy…


Oczywiście, oczywiście. Jak już Niemcy przeszli, już nawet była wezwana jedna sanitariuszka, która mieszkała na Huculskiej, żeby stwierdzić, że on rzeczywiście nie żyje. No, na pewno i mój ojciec, i mama mogli to stwierdzić, ale ponieważ ta sanitariuszka była w jakiejś tam grupie, w kontakcie z Powstańcami, no to widocznie uważali moi rodzice, że muszą ją zawiadomić. Nie wiem, nie wiem dlaczego, wiem że… Pamiętam ten obraz, jak przyszła sanitariuszka i stwierdzała, że on, że ten chłopak jest martwy już.

  • I został tam…


Zresztą… Tak. I dokładnie pamiętam to miejsce. W tej chwili to miejsce jest zaliczone dlatego, że nasza posesja była tak, na pewnej wysokości, a sąsiedzi, tam gdzie był ten parkan między nami a sąsiadami… Oni troszkę niżej byli, może z półtora metra niżej. I w rogu tej posesji, naszej posesji, on był pochowany i stamtąd był przez matkę zabrany.

  • To był oznaczony grób, czy tylko państwo wiedzieliście, że tam jest grób.


Tylko myśmy wiedzieli. Nie pamiętam, żeby tam był jakiś krzyż. Nie, nie pamiętam. W ogóle mnie się wydaje, że wtedy w tych miejscach, gdzie Niemcy bez przerwy krążyli po tych posesjach, to mnie się wydaje, że nigdzie nie było grobów, krzyży ustawionych. Żeby nie podejrzewać, że Polacy pomagali w jakiś sposób tym, którzy zginęli. No nie wiem. I na grobie tej sanitariuszki, która obok naszej posesji została pochowana, też nie było grobu, nie było krzyża. Nie pamiętam innych miejsc, gdzie bym widziała krzyż, właśnie na grobie powstańczym.

  • Powiedziała pani, że Niemcy często się pojawiali. Proszę opowiedzieć o tym, jak państwo stykali się z Niemcami.


Najbardziej mi się tak zabiło w pamięci jedno spotkanie z Niemcami. Jak żeśmy już wiedzieli, że idą Niemcy, bo Powstańcy uciekli i przed tym krzyknęli, że idą Niemcy… Więc pamiętam jak dzisiaj, ojciec kazał nam wejść na strych wszystkim. Same kobiety zresztą były na tym strychu. I ojciec sam został na dole, na parterze, bo parter był, schody były drewniane na wyższe piętra i w sieni była też podłoga drewniana. Wszedł Niemiec przez wejście i buciorami walił w tę drewnianą podłogę. To mi się tak zabiło w głowie. I zaczął… Pierwsze kroki… No, na pierwsze stopnie zaczął wstępować i mój ojciec, ponieważ był na parterze, powiedział: „Tam są same kobiety”. A myśmy tam siedziały w otworze na strych. Była taka klapa i otwarta była ta klapa. I wszystkie kobiety głowy pochyliły i ten Niemiec rzeczywiście zobaczył, że same damskie głowy są. I się wrócił z tych schodów. No, dla mnie to było wtedy takie przeżycie, że ja już nie bałam się… Bardziej się bałam właśnie stuku tych niemieckich buciorów niż samych wybuchów czy granatów, czy jakiegoś innego, czy kul, które świszczały koło nas. Na terenie naszej posesji (ona nie była duża, pięćset metrów kwadratowych) była jedna duża jabłonka i pod tą jabłonką mój ojciec wykopał taki schron, matami przykrył i czasem, jak nie zdążyliśmy uciec do schronu tego głównego, tośmy się tam chowali. W tych schronach gdzie uciekaliśmy, właśnie na Dolną pod trzydziesty, zbierało się bardzo dużo ludzi, po prostu głowa była koło głowy. Naprawdę to był jeden z… Zresztą ten budynek do dzisiejszego dnia stoi, dwa budynki, jeden obok drugiego. To były jedyne budynki, które ocalały całe po Powstaniu Warszawskim. Też przeżyłam jeden taki szok, kiedy w ścianę od strony ulicy uderzył nabój artyleryjski i zburzył całą ścianę zewnętrzną, a myśmy siedzieli w piwnicy pod oknem, pod tą ścianą. Kiedyśmy wyszli, to byliśmy cali obsypani, cegła jak się zetrze, w takim pomarańczowym prochu żeśmy wyszli.

  • Pani była ranna.


A nie, to nie było wtedy.

  • Ale w czasie Powstania pani była ranna?


W czasie Powstania, tak. W czasie Powstania, tak.

  • To była głęboka rana?


Nie, nie była głęboka. Do obozu poszłam z tą raną, z zawiniętą głową. I z Pruszkowa, jak nas rozdzielili z moim ojcem, to załadowali nas na pociągi towarowe i jechaliśmy… Najpierw nie wiedzieliśmy gdzie, oczywiście nikt nikomu nie mówił. Pociągi się zatrzymały w Miechowie i tam nam dali jakąś potrawę, coś do jedzenia. To było późnym wieczorem. Kazali nam rozejść się wszystkim po domostwach na noc, żebyśmy tam przenocowali. Widocznie byli przygotowani ci ludzie tam, bo bardzo chętnie nas przyjęli wtedy. Jedna pani nas przyjęła. Z tym że Niemcy nam powiedzieli, że rano o szóstej mamy się zgłosić na peronie z powrotem. No więc moja mama powiedziała tej pani, że mamy do szóstej nad ranem tutaj być i o szóstej mamy wrócić. Ona się tak na mnie spojrzała i mówi: „Gdzie pani z tym dzieckiem będzie szła? Co się temu dziecku stało?”. No więc mama opowiada, co się stało. „Nigdzie pani nie pójdzie, ja panią nie puszczę. Czy pani wie, gdzie pani chce jechać?”. Moja mama mówi: „Ja nigdzie nie chcę jechać, ja chcę wracać do domu”. Ona mówi: „Przecież ten pociąg to wiadomo, gdzie jedzie”. Nie wiem, prawdopodobnie zasugerowała mamie, że w stronę Auschwitz ten pociąg miał być. Mówi: „Co, pani chce przez komin wyjść?”. I mama się zdecydowała zostać, nie poszła na peron ze mną i żeśmy tam zostały. Następnego dnia, ponieważ mama miała ze sobą pieniądze jakieś, jeszcze te, które wychodziły w czasie okupacji, kupiła bilety na stacji i pojechałyśmy do Krakowa. W Krakowie na poczekalni, tej dla Polaków, było tak ciasno, że mama nie miała gdzie rozłożyć mi… Oczywiście żeśmy z kołdrą szły – z kołdrą i poduszką z Powstania żeśmy wyszły, bo dziecku trzeba było spanie załatwić. No więc żeśmy… Mama jak weszła do tej poczekalni polskiej, to nie miała gdzie mnie położyć i poszła do niemieckiej, która była prawie że pusta. Niemiec podszedł i powiedział, że nie, żebyśmy stąd wyszły, bo to jest tylko dla Niemców, żebyśmy poszły do polskiej. To mama powiedziała: „Nie pójdę nigdzie” i wskazała moją głowę. Mówi: „Dziecko jest – po polsku mówiła, bo mama nie znała niemieckiego – dziecko jest ranne, nigdzie z tym dzieckiem nie pójdę”. Ale ten Niemiec widocznie… Nie wiem, jaki on był, trafiła mama na jakiegoś Niemca wyjątkowego, bo pokazał na zegarku którąś tam godzinę, mama się domyśliła, że chodziło o to, że on będzie dyżurny do tej godziny i że do tej godziny to on nam pozwoli tu zostać. I rzeczywiście żeśmy zostały. Ale przyszedł, jak kończył mu się dyżur, i kazał nam wyjść. No to mama zebrała wszystko i żeśmy wyszły. I stamtąd pojechałyśmy do Łowicza, bo tam mieszkał brat mojej mamy, był zawiadowcą stacji w Łowiczu. U niego żeśmy się zatrzymały i już do końca wojny tam byłyśmy. Też nie było zbyt przyjemnie, bo to był budynek służbowy, bardzo porządny i Niemcy sobie obrali jedno piętro na kwaterę, tak że ciągle z tymi Niemcami żeśmy mieli styczność. Potem, jak się wojna skończyła, to oczywiście Rosjanie przyszli na kwaterę, to już wtedy było zupełnie źle.

  • Wrócę jeszcze na chwilę do czasów Powstania. Mówiła pani o spotkaniu z Niemcami, z tym niemieckim żołnierzem. A czy pani spotkała przedstawicieli jakichś innych narodowości?


Nie. Nie, ale w pobliżu na Belgijskiej… Przyszły do nas wiadomości i wtedy żeśmy uciekli, znowu w pole żeśmy uciekali – przyszła do nas wiadomość, że na Belgijskiej w jednym z budynków „ukraińcy” wybijali mężczyzn, kobiety, a dzieci nawet w poduszkach o ścianę rozbijali. Ile w tym było prawdy, nie wiem, w każdym razie osoba, która przyszła do nas, żeby nam o tym powiedzieć, była przerażona. I wtedy żeśmy wszyscy, wszyscy jak mieszkaliśmy, wszyscy żeśmy uciekli w pole, w stronę Sadyby.

  • Jak wspomina pani atmosferę w czasie Powstania?


No, muszę panu powiedzieć szczerze, że z dorosłymi ludźmi tam specjalnie nie miałam kontaktu. Na ogół to, jak to dzieciaki, szukaliśmy towarzystwa dziecięcego. Ale w każdym tym dziecku był strach, każdy się oglądał, taki był niepewny, zresztą ja tak samo. No taka była nerwowa sytuacja. No, trudno powiedzieć, że myśmy się tam czuli swobodnie, bez jakichś obaw, że siedzimy w tym schronie. Czasem się zdarzało, że żeśmy siedzieli po pięć, sześć godzin. To nie było tak, że się [siedziało ciągle], tylko podczas nalotu. Bo Powstańcy na ogół nas informowali, czy ten nalot to się już teraz skończył, czy jeszcze będzie jakiś następny. Poza tym jeszcze była taka historia na Dolnej. To był numer chyba trzydzieści dziewięć albo czterdzieści jeden, był budynek trzy- czy czteropiętrowy i tam żeśmy też chodzili się chować do piwnic. Ale pewnego razu mój ojciec poszedł, nie wiem, zobaczyć, ilu tam ludzi jest, nie wiem, po co tam poszedł, w każdym razie wrócił i powiedział do mojej mamy: „Nie pójdziemy tam. Pójdziemy pod trzydziesty na Dolną, bo ten budynek na wprost, gdzie jest w pobliżu, nie jest pewien”. I tak jakby miał przeczucie. Podczas nalotu spadły trzy bomby w ten budynek, wszystkie piętra się zawaliły. Podobno, nie jestem pewna, ale tak się mówiło u nas w domu, że sto dwadzieścia osób zginęło wtedy. Jedna osoba się uratowała, jedna kobieta, która zwariowała z tego przeżycia. A w tej chwili na tym miejscu jest zupełnie pusta [przestrzeń], nie został ten budynek odbudowany. No nie było już co budować, co odbudowywać, bo to się wszystko zawaliło.

  • Wspominała pani, że różne informacje do państwa docierały spoza najbliższego otoczenia. Jakimi kanałami? Ktoś przychodził, opowiadał?


To byli ludzie cywilni, ci, którzy albo uciekali z przerażenia…

  • Ale to były osoby z najbliższej okolicy czy na przykład ze Śródmieścia, z Woli?


Nie, nie, nie. To byli… Na Belgijskiej to, co się stało, to była osoba, która tam mieszkała i uciekła. I uciekając, ponieważ tu innej drogi nie było, przez… Taka była łąka najpierw, koło Belgijskiej i przez Ludową… I po drodze każdego, kogo spotykała, to każdego uprzedzała. I ludzie uciekali, wszyscy uciekali właśnie w stronę Sadyby.

  • W czasie Powstania miała pani siedem lat. Czy docierały i zapisały się w pani pamięci informacje o mordach, które się odbywały w innej części miasta, czy to dopiero później się gdzieś tam ułożyło we wspomnieniach?


Więc to, co się działo podczas [Powstania] w pobliżu naszego domu, to ja to po prostu pamiętam nie z opowiadań matki czy ciotek, ale ja to po prostu pamiętam. Tak że te przeżycia to były… Czasem mi się zdarza opowiadać, to przeżywam to bardzo, bardzo ciężko.

  • Przejdźmy już do tego faktu, który nas interesuje najbardziej, to znaczy miejsca, gdzie została pochowana ta sanitariuszka. Jak pani pamięta wydarzenia związane z tym miejscem?


Samego pochówku nie widziałam. O tym pochówku mówił mój ojciec razem z matką i z ciotkami, ciągle się na ten temat mówiło w domu. Bo nie było wiadomo, jak się nazywa ta sanitariuszka. Czy to była na pewno… Dobrowolnie się zgłosiła, bo chodziła, tak jak pamiętam, co mi mama mówiła, bo ja tego nie pamiętam, że nosiła białą opaskę z czerwonym krzyżem.

  • I ona mieszkała czy…


Nie, to nie była osoba, którą żeśmy znali. Ona musiała być tam jakoś przypadkiem.

  • Ale ona tam zginęła?


Nie wiem, czy ona tam zginęła, czy ona została przeniesiona i tam pochowana. Bo w zasadzie ten ogród to był… Ja nie wiem, tam jakoś… Nie pamiętam, żeby tam się Niemcy kręcili w tym ogrodzie. Może i byli tam, ale nie pamiętam. No, w każdym razie po Powstaniu, ponieważ w tym ogrodzie ogrodnikiem był jeden pan, który bardzo długo, całą okupację, a może i przedtem pracował tam, i miał córkę w moim wieku, [więc] my żeśmy się bawiły razem. Ale nigdy, nigdy ona nie wspominała o tym. Może oni w ogóle nie wiedzieli, że tam jest ta kobieta pochowana? Bo ten ogród był bardzo duży. Ja nie wiem, czy ten ogrodnik w ogóle docierał do ogrodzenia, które łączyło te dwie posesje, czy on tam miał jakąś…

  • Czyli to jest wiadomość, która była w rodzinie, tak?


Tak. No niestety. Ani z przeciwka… Naprzeciwko był budynek z oficyną, tam na ten temat się w ogóle nie rozmawiało, dlatego że taka jakaś łobuzeria mieszkała. Nie pozwalano mi z nimi się kontaktować, a po samym Powstaniu każdy właściwie w inną stronę poszedł i do tego budynku nikt nie wrócił z byłych lokatorów. Po prostu nie było tematu z nimi, żeby jakoś nawiązać, żeby się zapytać, czy oni coś na ten temat wiedzą, bo przyszli mieszkać do tego budynku ludzie, którzy kiedyś nie mieszkali, no to o co się mieliśmy pytać.

  • O tym dowiedziała się pani już po wojnie…


Już po wojnie.

  • A o tym miejscu i o tym pochówku, i o tej sanitariuszce?


Ja pochówku jako takiego nie widziałam.

  • Tego dowiedziała się pani dopiero po wojnie.


Po Powstaniu, tak. To znaczy wtedy, kiedy cała rodzina nasza zaczęła się zbierać, no i każdy coś tam opowiadał, jakie miał wrażenia z… Jedni, co wrócili z obozów, drudzy na robotach gdzie byli. Ale tak to samego pochówka, no niestety, nie widziałam. Tak jak pamiętam pochówek tego chłopaka, no bo to się działo na naszym terenie, a ta dziewczyna, nie wiem, skąd ona się tam dostała.

  • A czy jakichś innych Powstańców pamięta pani? Mówiła pani o 1 sierpnia, tych biegnących żołnierzach, Powstańcach, po tych ścieżkach, po tym wzgórzu. A czy ma pani inne wspomnienia związane z Powstańcami, pamięta pani jakieś pseudonimy?


Nie, niestety nie.

  • Ale jeszcze jakieś wspomnienia z…


Muszę panu powiedzieć, że samo Powstanie było dla mnie widocznie jakimś szokiem, bo to, co się działo przed Powstaniem, moje tam dziecięce lata i czym się zajmowałam, absolutnie nie pamiętam. Tylko od 1 sierpnia mam wspomnienia. A później też miałam takie, krótko po Powstaniu zresztą, wydarzenia niezbyt przyjemne, bo wpadłam pod samochód ciężarowy, wojskowy. I chyba po tym jakoś, chyba zostałam trochę uszkodzona, bo niewiele rzeczy pamiętałam. Znaczy „niewiele” – pamiętałam to, co mi się tak bardzo, bardzo w głowie zagnieździło. I moment, kiedy wpadłam pod ten samochód, to też jeszcze pamiętam. To wszystko się działo, no niestety na tym Mokotowie. I po Powstaniu żeśmy trafiły do Krakowa.

  • Jak wyglądał moment opuszczenia przez państwa domu?


Więc jak nas wyrzucili Niemcy i pognali nas do Pruszkowa, ja potem…

  • Pamięta pani, normalnie przyszli Niemcy i…


Tak, tak.

  • Proszę opowiedzieć.


Kazali… To znaczy też…

  • Już była ta świadomość, że Powstania nie ma, że Powstanie się skończyło.


Że upadło Powstanie. I z krzykiem: Raus! Raus! wyrzucali nas z domu. I co mama moja zdążyła złapać ze sobą i z ojcem, no to żeśmy ten bagaż ze sobą nieśli do samego Pruszkowa. Potem, jak się skończyła wojna, moja mama wróciła, wiem, że tuż po wyzwoleniu Warszawy wracała do Warszawy…

  • Z Łowicza.


Z Łowicza wracała pieszo w sandałkach, to pamiętam jak dziś. Bo żeśmy butów zimowych nie wzięły ze sobą. Po prostu, jak to tak trzeba było szybko się ubierać, szybko opuszczać pomieszczenie, to człowiek nie wiedział… nie wiedzieli na pewno, co będzie ważniejsze. Ale garnek ze sobą wzięli i łyżki, żeby było co jeść.

  • Czy pamięta pani tę drogę z Mokotowa do Pruszkowa?


Tak, tak.

  • Proszę opowiedzieć.


Więc żeśmy szli z tymi tobołkami, odpoczywając po drodze, z eskortą Niemców z psami. Cały czas nas pilnowali. Ale tak nas pilnowali… Widocznie niektórzy niezbyt przykładali się do swoich obowiązków, bo wiem, że jedna z moich ciotek poturlała się po nasypie i pociągnęła ze sobą córkę, i tam została w tym nasypie, pod tym nasypem. I udało jej się nie trafić do Pruszkowa. Ale w jakiej miejscowości, w którym miejscu to było, to nie wiem. Wiem, że ona jedyna…

  • Do Pruszkowa szli państwo piechotą cały czas?


Piechotą, cały czas piechotą. I teraz powracając do tego po wojnie… Moja mama wróciła na Dolną, zobaczyła, że dom jest spalony, rozbity i nie ma możliwości, żeby rodzina z powrotem się tam zagnieździła, że tak powiem. I idąc na Dolną, wstąpiła… Na Dworcu Południowym miała koleżankę z lat szkolnych i ona tam mieszkała w takim małym domku. I wstąpiła do niej. Ona nie była wysiedlona przez Niemców. Nie wiem, dlaczego Dworzec Południowy był niewysiedlony. Bo i właściciele tego domu tam mieszkali, a ta pani, koleżanka mamy, była lokatorką w czasie okupacji. Mieszkała tam z mężem i z córką. I mama opowiadała, że nie ma gdzie… Że dom jest spalony, nie ma w ogóle możliwości powrotu. Więc ona zaproponowała, żebyśmy… Że przyjmie mamę i będzie mogła i mnie tam przyprowadzić. I żeśmy przyjechały do Warszawy. To już tam… Przyjechały. Trudno powiedzieć, że przyjechały. To się jechało furmankami, no jakimś takim środkiem po drodze spotkanym. I zamieszkałyśmy tam koło Dworca Południowego i mama zaczęła organizować jakąś ekipę remontową, żeby wyremontować dom. To znaczy „remontować”… To było tak, że górne piętro było zwalone, ściana zewnętrzna od ulicy była rozbita przez… brakuje mi tego słowa…

  • Przez pocisk.


Przez pocisk. No, ale trzeba było gdzieś mieszkać. Więc mama popytała się między tymi ludźmi, którzy wrócili już do Warszawy, zorganizowała jakąś ekipę i zaczęli remontować. Najpierw trzeba było stropy położyć, bo ściany stały, ale były wypalone. Ale sufitów nie było, no więc sufity musieli położyć, przynajmniej na parterze. I po jakimś czasie żeśmy zamieszkały w tym budynku. Oczywiście tam komórki i różne inne takie, które tam były, wszystko było popalone. Tak że mama jedyna była w rodzinie, która miała zawód, była dziewiarką i cały remont tego budynku oczywiście spoczywał na mojej mamie. Wszystkie siostry, które zaczęły do Warszawy zjeżdżać, jedne z obozów, drugie z dalekich robót, gdzie były wysłane na roboty do Niemiec… No, w każdym razie pomalutku mama zaczęła ten budynek odbudowywać. I zaczęła się rodzina, która była nawet i w Anglii… Jeden z wujków jak w trzydziestym dziewiątym roku poszedł na wojnę, poszedł do pracy normalnie, bo pracował na lotnisku, wyszedł z domu i dopiero wrócił w czterdziestym siódmym roku. Tak że on w tym eskadra 303 czy jakaś taka była. Wiem, że tam z tą eskadrą miał coś wspólnego w Anglii. Drugi też wrócił z Anglii. Stryjkowie moi z Francji powracali. Jeden z Francji, jeden z Niemiec.

  • Kiedy pani dostała informację, że pani ojciec nie przeżył?


O, to było już bardzo, bardzo późno. Wiem, że ładne parę lat dostawałam jakąś pomoc od państwa jako dziecko zaginionego w czasie wojny. I chyba w czterdziestym siódmym roku albo w ósmym mama moja spotkała jednego pana, który mieszkał na naszej ulicy, był krawcem i był razem z moim ojcem w Neuengamme. Przypadkowo go spotkała i on się zapytał: „Gdzie pani teraz mieszka?”. – „No, staram się z powrotem odbudować”. No i mama powiedziała: „Mój mąż – mówi – nie wrócił. W dalszym ciągu czekam, po wszystkich możliwych instytucjach…”. To wtedy był Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Wiem, że tych listów z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża mamy bardzo dużo. Wszyscy odpowiadali, że nie figuruje na żadnej liście, gdzie mogliby go odszukać. A on wtedy odpowiedział mamie: „Nie ma pani co go szukać”. Mama mówi: „Dlaczego?”. – „Ja byłem z nim Neuengamme. Po prostu nie zdążyli mnie załadować na statek. Widziałem, jak pani mąż był ładowany na statek. I ten statek nie wrócił. Dowiedzieliśmy się – mówi, to on powiedział – że zostały – to były dwa statki podobno – zostały zbombardowane”. A moja mama wtedy odpowiedziała: „To niemożliwe, żeby mój mąż się nie uratował. Mój mąż był bardzo dobrym pływakiem”. A on mówi: „Proszę pani, nie ma siły na bomby. Nikt nie wrócił”. Na Morzu Północnym podobno to było.

  • Jak Powstanie wpłynęło na pani późniejsze życie? Przeżyła je pani jako siedmioletnia dziewczynka.


No cóż…

  • Czy echa Powstania były silnie obecne w pani życiu dorosłym?


Tak. Ja byłam ciągle jakoś tak z dystansem do ludzi. Ciągle… Pomimo tego, że już wiedziałam, że ojciec mój nie wróci, że zginął, ciągle miałam jakąś nadzieję, że jednak może wróci. Moja mama zresztą też, nawet jak otrzymała sądowe potwierdzenie, że ojciec zginął i data była ustalona przez tego pana, bo on powiedział, kiedy zostali załadowani ci więźniowie na statki, to jakoś tak do mnie… Nie chciałam w to wierzyć. Może dlatego, że i moja mama bardzo oczekiwała ojca. No a później to już w szkole, no to dużo nas było dziewcząt takich i chłopców, którzy byli półsierotami właśnie z Powstania. Bo chodziłam do szkoły na Mokotowie i ci wszyscy uczniowie, którzy mieszkali też na Mokotowie, to prawie co drugi to był półsierotą z Powstania. Potem w szkole średniej też prawie wszystkie byłyśmy półsierotami. Teraz z jedną koleżanką się spotkałam, to powiedziała, że w Majdanku ojciec zginął. No wszyscy, wszyscy żeśmy bardzo ucierpieli.

Warszawa, 4 stycznia 2018 roku
Rozmowę prowadził Andrzej Zawistowski

Hanna Maciejewska-Pawłow Stopień: cywil Dzielnica: Mokotów

Zobacz także

Nasz newsletter