Hanna Brelska
- Gdzie zastał panią wybuch Powstania 1 sierpnia 1944 roku?
Powstanie zastało mnie 1 sierpnia przy ulicy Okopowej numer 26, w budynku, w którym mieszkałam.
- Czy pani uczestniczyła wcześniej w konspiracji?
Nie, w konspiracji nie. Prawda jest taka, że byłam zaangażowana w konspirację i nawet w budynku, w którym my mieszkaliśmy, był wywiad odpowiednich ludzi, którzy byli zaangażowani w organizację. Przeprowadzili wywiad, kim jest rodzina, kim jest ta dziewczyna Hanka. Chodziłam do gimnazjum imienia Hoffmanowej, [przy ulicy] Moniuszki 8, do klasy drugiej. Koleżanka mnie wciągnęła, ale ponieważ w tym czasie chorowałam na oczy i nie mogłam być zaangażowana, rodzice mi nie pozwolili.
- Gdzie i kiedy pani służyła w czasie Powstania?
Do sierpnia 1944 roku byłam uczennicą klasy drugiej gimnazjalnej [gimnazjum] imienia Hoffmanowej. Miałam koleżankę, Danusię Czerwińską, która była zaangażowana w armii podziemnej. Ona mnie zaproponowała, zgodziłam się i razem z nią wspólnie działałyśmy, ale nie doszło do tego, żebym się zaangażowała w akcję zaprzysiężenia, bo w tym czasie stan zdrowia nie pozwalał mi na to. Miałam chore oczy i niestety nie brałam udziału w Powstaniu z pistoletem w ręku, tylko musiałam pozostać jako zaangażowana, pełna entuzjazmu, szesnastoletnia dziewczyna, żeby pomagać powstańcom.
- Na czym polegało to pani zaangażowanie? W jaki sposób pani pomagała?
Jak się zaczęło Powstanie, była tak wielka radość ludzi cywilnych, ludzi, z którymi myśmy wokół mieszkali, że nie tylko ja jedna, wszyscy ludzie rzucili się, żeby pomagać powstańcom. W jaki sposób? Gotowaliśmy im obiady, udostępnialiśmy im mieszkania, żeby oni mogli się wykąpać, pomagaliśmy im czyścić mundury, nawet przyszywać guziki. To wszystko, co może zrobić człowiek młody, cywilny. Jeżeli chodzi o mnie osobiście, to wraz z moimi siostrami biegałyśmy do szpitalika na ulicę Wolność 14. Tam był punkt opatrunkowy i w punkcie opatrunkowym można było pomagać powstańcom. Nawet z wielkim entuzjazmem szorowałam schody, żeby było jak najczyściej i pomagałam siostrom. Nie byłam sanitariuszką, ale zawsze można było siostrom pomagać w pielęgnowaniu powstańców. Pamiętam tak że, to był szpital, normalny, Karola i Marii, róg ulicy Żytniej i Karolkowej. To był szpitalik dziecięcy, tam były małe łóżeczka, ale kiedy zaczęły się pierwsze transporty rannych do tego szpitala, to powstańcy leżeli na małych łóżeczkach, ale później organizacja tak była sprawna, że i nawet duże łóżka do tego szpitala Karola i Marii też ściągali. Pomagałam w szpitalu św. Łazarza, róg Karolkowej i Leszna, obecnie ten szpital tam teraz też jest. Tam był główny szpital powstańczy. Trzeci szpital powstańczy był na róg Płockiej i Górczewskiej, on się nazywał Szpitalem Wolskim. Teraz jest tam szpital gruźliczy. Tam też żeśmy z siostrami, z koleżankami jakieś paczuszki nosiłyśmy. Co w tych paczuszkach było, to nie wiem. Chodziło o to, żeby jak najbardziej być czynnym, żeby tym ludziom pomagać. Trwało to tylko do 5 sierpnia, dlatego, że już 5 sierpnia oddziały Dirlewangera i Reinefartha parły od zachodu i zaczęły te oddziały zajmować Wolę od strony ulicy Bema, od strony ulicy Sokołowskiej i parli na Szpital Wolski, róg Płockiej i Górczewskiej. Już później nie mogłyśmy nosić tam żadnych paczek, dlatego, że oddziały tych dwóch zbrodniarzy wojennych wymordowali cały szpital, cały personel szpitalny włącznie z lekarzami, z chorymi. Wszystkich mordowali, choćby to były nawet małe dzieci. Już miałyśmy drogę zamkniętą. Ale jeszcze, ile mogłam, pomagałam w tych dwóch szpitalach, przy Szpitalu Karola i Marii i Szpitalu św. Łazarza. Niestety, to trwało tylko do 5 sierpnia, bo już oddziały Dirlewangera parły na plac Kercelego, bo oni obrali sobie drogę z ulicy Górczewskiej poprzez Leszno, na plac Kercelego, w stronę Ogrodu Saskiego, żeby uwolnić generała Stahela […].
- Co się z panią działo później, po 5 sierpnia?
To wszystko się działo w okresie 5-6 sierpnia. [...] Pamiętam te cztery szpitaliki. Jeżeli chodzi o szpitalik na ulicy Wolność 14, punkt opatrunkowy, też się ewakuował już 5 sierpnia, kiedy już były zajęte szpitale przy ulicy Płockiej, róg Górczewskiej i dwa szpitale: Karola i Marii i św. Łazarza, kiedy już Niemcy zajęli i tam zrobili straszliwą rzeź. Ilu wtenczas ludzi mordowali, to myśmy nie wiedzieli, dopiero po wojnie się dowiedziałam prawdy, że tam zginęło około pięćdziesięciu tysięcy cywilów. Ludzie uciekali z tobołami, uciekali w stronę Powązek i Starego Miasta. Ludzie mówili: „Uciekajcie, bo Niemcy wszystkich mordują.” Tak, jak teraz wiemy, to Wola spłynęła krwią, bo naprawdę była tam okrutna rzeź. Szpitalik na ulicy Wolność 14 ewakuował się 5 sierpnia. To tyle o szpitalikach tak w skrócie.
- Co się potem z panią działo?
To, co sobie przypominam, jeżeli chodzi od 1 sierpnia. 1 sierpnia, tak jak dziś pamiętam, z dużego pokoju wychodziły dwa olbrzymie okna na ulicę Okopową, stałam przy oknie, przy parapecie, bo to był 1 sierpnia. Już się przygotowywałam do szkoły, okładałam sobie książki papierami i nagle od strony getta gruchnęły strzały. Myśmy nie wiedzieli początkowo co to jest. Wiedzieliśmy, że Powstanie będzie, ale nie wiedzieliśmy dokładnie którego dnia. Gruchnęły strzały, ulica nagle się wyciszyła, nie było żadnego człowieka na ulicy Okopowej. Tylko pamiętam, stojąc przy oknie, patrząc na ulicę Okopową zobaczyłam rozbrykanego konia, który ciągnął bryczkę bez człowieka. Ten koń susami przeleciał od strony ulicy Powązkowskiej, od strony [ulicy] Mireckiego w stronę placu Kercelego. I te strzały. I nagle zaroiło się od powstańców. Okazało się, że ten rejon był w rękach Jana Mazurkiewicza „Radosława.” Tam walczyła „Czata”, „Broda”, „Parasol”, to już nie będę wymieniała wszystkich po kolei. Nagle zaroiło się od powstańców. Okazuje się, że na ulicy Mireckiego była fabryka Telefunken, gdzie był punkt zborny powstańców. To jest fakt autentyczny, bo tam też byłam, zajrzałam, bo tak wszędzie mnie było pełno. Zresztą powstańcy nie za bardzo się cieszyli, jak tam się cywile kręcili, ale też i tolerowali. Tam widziałam powstańców. Tam tak było, że, tego nie widziałam, ale z opowiadania, ulicą Powązkowską, od strony getta, dlatego, że Gęsiówka, Gęsiówka to jest od strony Gęsiej, ale właściwie to był obóz koncentracyjny, od strony ulicy Gęsiej jechał samochód ciężarowy niemiecki, wjechał w ulicę Mireckiego. Niemcy coś tam chcieli w fabryce Telefunken załatwić, ale co, nie wiadomo mi. Nagle otworzyły się drzwi, samochód podjechał i powstańcy ich tam wszystkich zaprosili do środka. To fakt autentyczny, że na ulicy Mireckiego byli powstańcy. Tam na ulicy Mireckiego też żeśmy nosili obiady. Bardzo skromniutkie obiady, bo była bieda, ale co można, to się robiło. Później był taki fakt autentyczny, że od strony ulicy Powązkowskiej jechał czołg Pantera. Tylko tutaj mam zawsze wątpliwości, bo w różnych książkach są różne opisy.
- Teraz chciałbym się dowiedzieć, bo pani mówiła, że do 5 sierpnia pani pomagała w szpitalikach. Co się działo z panią po 5 sierpnia?
Do 5 sierpnia byłam zaangażowana w szpitalikach, w czterech szpitalach. W międzyczasie byłam świadkiem, to znaczy nie widziałam tego, tylko już po fakcie, jechały dwa czołgi, jeden jechał ulicą Powązkowską, a drugi jechał ulicą Mireckiego. Te dwa czołgi zostały ostrzelane przez powstańców. Jeden czołg się zatrzymał przy ulicy Okopowej, przy bramie cmentarza żydowskiego, drugi natomiast wbił się w domek ogrodnika, w róg Okopowej i Mireckiego. Ten czołg został tam unieruchomiony. To było 2 sierpnia. Widziałam ten pierwszy czołg widziałam, tamten w głębi nie widziałam, bo mój tatuś, ja też chciałam, gdyby mnie nie wyproszono, mój tatuś tam chodził z cywilami i rozbierał domek ogrodnika, żeby wyciągnąć czołg. To się za czasów mojej bytności działo, z tym, że tam oczywiście nie pomagałam reperować czołgu. Przecież to wiadomo! Powstańcy próbowali czołg uruchomić, jakoby Niemcy pomagali, ale nie umieli czołgu uruchomić. To wszystko było za mojej bytności, kiedy byłam na Okopowej. Na rogu Wolność i ulicy Okopowej był warsztat, bo tam było getto. Granica getta tak trochę krzywo szła, bo chodziło o wydzielenie pewnych fabryk: Pfeiffera, garbarnie Temmlela i Szwedego i był także wydzielony punkt reparacji czołgów. Na rogu Okopowej i Wolność był niejaki pan Jan Łuniewski, podobno pseudonim „Lumieński”, ale to różnie go nazywają. On pracował róg Okopowej i Wolność, w warsztacie naprawy samochodów i powiedział, że się zna na reperacji czołgów i on ten czołg uruchomił. Okazało się, że na ulicy Dzielnej numer 72 w fabryce Kemmlera, była kwatera główna Komendy Armii Krajowej i tam urzędował pan Bór-Komorowski. Kiedy on się dowiedział, że pan Łuniewski zreperował ten czołg, to przyszedł i odznaczył go srebrnym Krzyżem Niepodległości z Mieczami. Przy tym nie byłam, ale się o tym dowiedziałam.
- Co się działo później z panią, gdy Wola zaczęła być zajmowana przez Niemców?
Tak, zaraz powiem, ale zanim to powiem, to powiem, co się działo w tym czasie, kiedy tam byłam. W tym czasie powstańcy zdobyli szkołę przy ulicy Świętej Kingi, którą nazwali „twierdzą.” Później z „twierdzy” przedostali się ulicą Kolską. Tam teraz też nic nie ma, tam tylko olbrzymi dom, seryjna fabryka obuwia jest wybudowana, tam były pola. Przedostali się na ulicę Spokojną, zajęli szkołę. Druga sprawa za mojej bytności, oczywiście w tym udziału żadnego nie brałam, ale to słyszałam. Zdobyli obóz koncentracyjny zwany Gęsiówką i uwolnili trzystu pięćdziesięciu trzech Żydów i w tym kilkanaście kobiet. Natomiast nie zdobyli Pawiaka. Myśmy cały czas na ulicy Okopowej z powstańcami byli wszyscy. Żyliśmy tam, pomagaliśmy im, oni do nas do mieszkania przychodzili, dawaliśmy im jedzenie. W ten sposób z powstańcami był ciągle utrzymywany kontakt.
Kiedy Niemcy już napierali na plac Kercelego… i bardzo ważne, ja sama pomagałam budować barykadę imienia Stefana Okrzei, która była na wprost ulicy Okopowej 26, na wprost okien naszego pokoju. Ta barykada, mam zdjęcia, nie mam przy sobie dzisiaj. Ta barykada jest, wybudowali nawet kawałek budynku, w którym mieszkałam. Tam byliśmy do 8 sierpnia. Nie Niemcy nas stamtąd wygnali, tylko powstańcy, ponieważ [Niemcy] byli już ze wszystkich stron, od strony placu Kercelego, od Wolskiej, od Karolkowej, od cmentarzy poszczególnych, jakie tam były i powstańcy powiedzieli: „Kochani, wy musicie ten teren opuścić, dlatego, że tu będą walki.” Myśmy nie chcieli, bo chcieliśmy powstańcom pomagać. Powstańcy powiedzieli: „Żadna teraz z was pomoc, raczej starajcie się wycofać na Stare Miasto, bo my tu będziemy prowadzili walkę.” Barykada imienia Stefana Okrzei była wybudowana, druga na Mireckiego. Powiedzieli, żebyśmy opuścili mieszkanie tak jak żeśmy stali i nic nie biorąc żadnych tobołków.
- Co się dalej działo z panią, z pani rodziną?
W tym czasie wszyscy żyli, nikt nie zginął. Tatuś, mamusia, siostry i ja wszyscyśmy żyli. Powstańcy powiedzieli: „Wycofujcie się na Stare Miasto.”, tak jak żeśmy stali i powstańcy nam kazali iść na Stare Miasto. To było 9 sierpnia. Myśmy szli ulicą Spokojną, starając się dostać na Stare Miasto. To był dziwny przypadek. Na ulicy Okopowej, mimo że tam były straszne walki, mimo że były te dwa czołgi… Jeszcze bardzo ważna rzecz: na wieży kościoła św. Augustyna na ulicy Dzielnej, bo on tak między Dzielną a Nowolipkami stał, siedział snajper i obstrzeliwał teren. Kiedy czołgi zostały uruchomione, to jeden z czołgów dał dwa strzały i snajpera zlikwidował. To było 2 sierpnia i myśmy do 5 sierpnia jeszcze mogli do szpitalika na ulicę Wolność chodzić, ale już 9 [sierpnia] powstańcy powiedzieli: „Wycofajcie się wszyscy na Stare Miasto.” Dziwna sprawa, bo był tam tłum ludzi, ale kiedy myśmy tam wyszli z ulicy Okopowej i szliśmy w kierunku ruin getta, żeby się udać przez ruiny getta na Stare Miasto, przed nami ulicą Okopową szedł człowiek. Jakiś mężczyzna. Podaję to jak fakt autentyczny. Powiedział: „Ludzie, dokąd wy idziecie?” „My chcemy iść na Stare Miasto.” Powiedział do nas: „Nie idźcie na Stare Miasto, dlatego, że chociaż tam teraz są powstańcy, to tam mury są stare, słabe do obrony i będzie wam tam bardzo ciężko. Starajcie się wycofać raczej na Żoliborz przez tę obwodnicę.” Jak ta obwodnica od Dworca Gdańskiego, za Powązkami do Ochoty, do Dworca Zachodniego leci. Teraz tam jest inaczej, teraz jest tam wiadukt, tam w ogóle jest poprzeinaczane. Przedtem to był płaski teren. Co jeszcze było za mojej bytności? Kiedy słyszeliśmy, że zdobyte były zakłady żywnościowe na Stawkach. Od linii obwodowej była bocznica kolejowa i tam były pobudowane baraki i tam były składy żywności dla Warszawy. Powstańcy to zdobyli, zdobyli mundury niemieckie, ale w tym żadnego udziału nie miałam.
- Proszę dalej, jak się pani kierowała na Żoliborz.
Myśmy szli na Żoliborz i ten pan, który szedł przed nami mówił: „Nie idźcie, starajcie się iść na Żoliborz.”. To było już tak popołudniu, 9 [sierpnia] i myśmy doszli do ulicy Spokojnej. Już było popołudniu, tam ludzie też różnie mówili, że tam przejścia przez tory nie ma. Myśmy przypadkowo na rogu ulicy Spokojnej i Okopowej, była restauracyjka starego typu, knajpka w dawnym, w przedwojennym stylu. Poprosiliśmy tę panią, żeby nam pozwoliła tam na zapleczu w tej restauracji przeczekać noc, żebyśmy mogli się rano wycofać na Żoliborz. Pani była dla nas tak bardzo życzliwa. Ona miała duże mieszkanie, to była Spokojna numer 1, bo tylko na Spokojnej zachował się jeden budynek numer 3, tam dalej fabryka Cygana zachowała się, szkoła na Spokojnej 13 też, ale te budynki były wyburzone, ale już po Powstaniu. Niemcy mieli taki system burzenia w Warszawie po Powstaniu. Zaprosiła nas na zaplecze restauracyjki, zniosła nam jakieś poduszki, jakieś koce i powiedziała: „Prześpijcie się tutaj, a rano sobie pójdziecie na Żoliborz.”. Nie wiem, która to była godzina, bo już był świt, nagle walenie kolbami w budynek i Niemcy po swojemu tam wrzeszczą:
Raus! i inne takie swoje wyrażonka mieli, żebyśmy wszyscy wyszli. Nagle na ulicy Spokojnej numer 1, numer 3, numer 5, na ulicy Spokojnej zaroiło się od ludzi. Tam według mego szacunku było około tysiąca ludzi. Z tobołkami na plecach, co kto miał w ręku. Stanęliśmy wszyscy na ulicy Spokojnej. Po drugiej [stronie] ulicy Spokojnej jest Cmentarz Powązkowski, do tej pory to wszystko tak jest, prawie nic tam się nie zmieniło, mur cmentarza. Byliśmy pewni, że będziemy rozstrzelani. Niemcy kazali nam się ustawić w bramie. Ponieważ wiedzieliśmy o morderstwach na Woli, to byliśmy raczej przekonani, że będziemy rozstrzelani pod murem cmentarza. Pamiętam jak tatuś, mamusia z siostrami pożegnaliśmy się i powiedzieliśmy: „Ustawimy się w pierwszym szeregu, dlatego.”. To była dziwna sprawa, bo była cisza, tam było około tysiąca ludzi, cisza była, nikt nie prosił o pomoc, o litość, nikt nie płakał. Była cisza i tylko tatuś powiedział: „Pożegnajmy się i idźmy w pierwszym szeregu pod mur, bo jak potem zobaczymy rozstrzeliwanych ludzi, to się możemy załamać i wtenczas coś może się z nami złego stać.” Pożegnaliśmy się i stanęliśmy w bramie Spokojna numer 3. Ten budynek do dzisiejszego dnia stoi. Rokrocznie tam jestem, odwiedzam ten budynek. U moich stóp leżał Niemiec, miał jakąś broń na nóżkach opartą i strzelał w kierunku ulicy Spokojnej. Myśmy chcieli najpierw iść do szkoły do powstańców, na ulicy Spokojnej, zanim żeśmy poszli tam do restauracji. Powstańcy powiedzieli: „Idźcie stąd, dlatego, że tu będzie walka. Wy nam będziecie przeszkadzali.”. Oni nie lubili, jak cywile im tam mieszali [się] w ich osobiste sprawy. Powiedzieli: „Idźcie do tych budynków, czynszowych kamienic, na ulicę Spokojną.”. Rano, to było 10 sierpnia, widziałam jak Niemiec strzelał, a powstańcy z tamtej strony odstrzeliwali w tym kierunku. Nagle wszyscy Niemcy, jacy tam byli, kazali nam z tych trzech budynków wyjść i kazali nam wszystkim iść, bo tam jest furtka do tej pory, na ulicy Spokojnej, od cmentarza Powązkowskiego, jest tam furtka, schodki są do dzisiejszego dnia. Furtka była otwarta, Cmentarz Powązkowski był już w rękach Niemców. Na Żoliborz już przez tory nie można było się dostać i Niemcy powiedzieli: „Wszyscy idźcie na Cmentarz Powązkowski. Idźcie na ulicę Burakowską.”. Krzyczeli jak oni tam po swojemu:
Nach Burakowska! Nach Burakowska!. Coś przypominam sobie. Co było ciekawego: nagle ten tłum ludzi, według mojego rozeznania to było ich około tysiąca ludzi, bo to wszyscy z Woli uciekali, żeby się dostać albo na Żoliborz albo na Stare Miasto….
- Co się działo później, jak pani zaczęła iść w kierunku Burakowskiej?
Myśmy myśleli, że będziemy rozstrzelani, ale w tym momencie zrobiło się bielusieńko jak w mleku. Oni puścili zasłonę dymna, to puszki, które wypuszczały biały dym. Zrobiło się tak bielusieńko, że na odległość ręki nie było nic widać. Słyszałam tylko krzyki niemieckie, żebyśmy wszyscy szli na Burakowską. Myśmy się rzucili wszyscy do tej furteczki, a Niemcy między nami przebiegali, bo oni tam mieli na Powązkach swoje oddziały. Od strony Okopowej też już wdzierali się i wdarli się na ulicę Spokojną, bo im chodziło zdobycie szkoły na ulicy Spokojnej numer 13.Myśmy przeszli w tłumie biegnąc w tym mleku. Jakimś cudem żeśmy się wydostali przez tą furteczkę na Cmentarz Powązkowski. Dziwne to jest takie powiedzenie, czy ja wiem, czy dzisiaj powiem mądrze, chyba nie powinnam go używać: „Chłop strzela, a Pan Bóg kule nosi.”. Tatuś mój był na tyle przytomny, że powiedział mi: „Nie idziemy na ulicę Burakowską. Nie idziemy z tłumem.”. Tam są katakumby, furteczka... i nagle myśmy się za katakumbami oddzielili od całego tłumu. Tłum walił na ulicę Powązkowską, brama św. Honoraty ona chyba się nazywa, wszyscy pobiegli, a myśmy odeszli na Cmentarz Powązkowski. Nikogusieńko nie było, ani żadnego Niemca, ani… Tatuś powiedział, że na ulicy Ostroroga jest brama, znał cmentarz, warszawiak, zresztą tam też grób rodzinny i powiedział: „Kierujmy się, może będzie ta brama na Ostroroga otwarta.”. Jakoś tam swoim sposobem wyprowadził nas na ulicę Ostroroga. Brama była otwarta, Bogu dzięki, bo gdyby była zamknięta, to musielibyśmy iść na Burakowską, cofnąć się. Brama była otwarta i tutaj był cud Boży, bo nikogusieńko między nami nie było, ani jednego człowieka, który by tak jak my odważył się odejść od grupy uciekinierów na ulicę Burakowskę. Wyszliśmy na ulicę Ostroroga, rozejrzeliśmy się, a w tym czasie jeździł po linii obwodowej pociąg pancerny. Nie było żadnego w tym czasie pociągu pancernego. Nie było. Tatuś skierował nas ulicą Ostroroga do ulicy Wawrzyszewskiej pod wiaduktem przy ulicy Rawskiej, [...] pod wiaduktem nie było żywego ducha, w tym czasie nie jeździł pociąg pancerny i nasza rodzina składająca się z pięciu osób i dostaliśmy się na Koło. Pamiętam tylko z tych domków, one do tej pory są, bo tam osiedle było wybudowane, ludzie tam wybiegli, patrzyli na nas i machali do nas rękoma: „Jak żeście się tutaj znaleźli?”. Oni nie mogli tego zrozumieć, że myśmy w taki cudowny sposób wyszli. Naprawdę to był cud. Nie mogę mówić nieprawdy, muszę powiedzieć prawdę, że myśmy się cudownym sposobem wydostali z Warszawy. Poszliśmy na Koło, na Kole dali nam jeść, dali nam nocleg, pobłogosławili nas i powiedzieli: „Idźcie do Puszczy Kampinoskiej. Tylko nie idźcie przez lotnisko Bemowo, bo tam są!”. Bemowo, to dawniej było Boernerowo, teraz też tam jest Boernerowo, tylko dzielnica Bemowo. „Omijajcie lotnisko i starajcie się iść do Puszczy Kampinoskiej.” Nasza rodzina tylko tyle, co tam w ręku. Pamiętam, jak powiedziałam, że wierszyki pisałam i tylko swój zeszyt z wierszykami wzięłam. Trzymałam w teczce. Jeszcze miałam latarkę elektryczną, bo mnie latarka była zawsze potrzebna, zresztą mi później Ukraińcy i tak zabrali teczkę, ale zeszyt mi oddali. Tak, że pamiątka mi została. Myśmy doszli, tak jak obecnie już Radiowo jest zlikwidowane, teraz już tam tylko góra została zarośnięta, dostaliśmy się do wsi Mościska. Tam byli powstańcy i powstańcy nas zaprosili do Puszczy Kampinoskiej i myśmy spali w nocy w domku u pana Smolińskiego. Taki domeczek maciupeńki. On do tej pory jeszcze stoi. Tam rokrocznie jestem i nawet ręką do tego domku dotykam i błogosławię ich, obyście jak najdłużej przetrwali, bo wszędzie już wille są budowane. Tam zmieniło się. Przedtem to była głucha wieś, wysypana żwirem. Myśmy poszli do Puszczy Kampinoskiej, byliśmy z powstańcami. Powstańcom pomagaliśmy gotować, guziki przyszywać, co można było robić. Bardzo nam pomagali Madziarzy, bardzo. Tu muszę powiedzieć jako ciekawostkę, bardzo sympatyczną. Na noc przychodziliśmy do pana Smolińskiego. Rano jesteśmy i nagle w tej ulicy, która idzie jak tu są Mościska, ulica do Lasek prowadzi. Teraz ona jest wyasfaltowana, wszystko się zmieniło, inaczej. To była kiedyś głucha wieś. Nagle słyszymy przepiękne melodie, wiązanka melodii żołnierskich i hymn „Jeszcze Polska nie zginęła”, „O mój rozmarynie”, „Legiony”, wszystkie. Ludzi z tej wioski wybiegli, my lecimy tam na wprost, tam kapliczka stoi jeszcze do tej pory, takie rozwidlenie. Lecimy, kto gra? Tutaj jeszcze Powstanie trwa, tu pełno Ukraińców, raczej chyba Niemców tam nie było. Ja się na tym nie znam. A to Madziarzy. Okazuje się, że Madziarzy w swojej wiązance melodii wojskowych mają wiązankę naszych melodii żołnierskich. Myśmy zaprzyjaźnili się z nimi, oni nam przynosili żywność, karmili nas, pomagali. Pomagali także powstańcom. Byliśmy tam miesiąc.
- Co się później z państwem działo?
Później było tak, że moi rodzice przed wojną mieli zaprzyjaźnionych przyjaciół, którzy mieli willę w Zalesiu Dolnym i myśmy tam do Zalesia przed wojną rokrocznie wyjeżdżali, rodzice nam organizowali. W Zalesiu Dolnym, „Zielona willa”, obecnie już nie jest „Zielona”, bo tam zostało przeinaczone. Nazywało się to „Zielona Willa” na ulicy Żółkiewskiego i myśmy tam do nich rokrocznie wyjeżdżali na letnisko. Pomyśleliśmy sobie, że już zbliża się wrzesień i zbliża jesień, przenieśmy się raczej do Zalesia. Znów przy pomocy Bożej, przy pomocy ludzkiej, ludzie mówili nam jak iść, jaką drogą, przez Pruszków, ale w Pruszkowie w obozie nie byliśmy. Też w obozie w Pruszkowie nie byłam. Ludzie życzliwie wokół, wszyscy byli bardzo życzliwi, tak jak byli życzliwi wszyscy cywile w czasie Powstania Warszawskiego dla powstańców. To, co mogliśmy, to wszystko robiliśmy, trudno wyszczególniać. [...]
- Doszliście państwo do Zalesia?
Tak. Doszliśmy do Zalesia od strony Gołkowa. Już ten teren pamiętaliśmy i poszliśmy do tej willi. W willi państwo Gawrońscy, bo tak się nazywali, oni nas przyjęli i trzymali nas w tej willi aż do 17 stycznia. Tam u nich mieszkaliśmy. Dzięki nim przetrwaliśmy Powstanie. Żadne moje bohaterstwo, nic wielkiego nie dokonałam, tylko to co powiedziałam i to co byłam, co sercem i duszą. Ale czy samo serce wystarczy? Przepraszam, jeżeli nie za bardzo mądrze mówiłam, ale powiedziałam szczerą prawdę.
Warszawa , 30 lipca 2005 roku
Rozmowę prowadził Michał Pacut