Emilia Rosenzweig „Marylka”
Nazywam się Emilia Rosenzweig, z domu Kocowa.
- Jak pani zapamiętała ostatnie lata przed wojną?
Pamiętam, kiedy [Niemcy] weszli do Polski.
Przedtem byłam młodą dziewczyną. Należałam do różnych organizacji sportowych. Miałam siedemnaście lat, uczyłam się trochę. Później wybuchła wojna.
- Pani ma dziwne nazwisko, nietypowe dla Polaków.
Jakie?
To mam po mężu.
- Pani jest z pochodzenia Żydówką. Czy mogłaby pani nam powiedzieć, jak się pani żyło przed wojną w Polsce? Czy spotkała się pani z jakimiś nieprzyjemnymi sytuacjami?
Przed wojną żyłam bardzo dobrze. W małych miastach żyło się trochę inaczej. W małym miasteczku – bardzo kulturalne powiatowe miasto – żyło się bardzo dobrze.
- Pani nie urodziła się w Warszawie?
Nie, urodziłam się w Radzyminie. Ale rodzice przyjechali z Pragi.
- Długo mieszkała pani w Radzyminie?
Siedemnaście lat.
- Jak pani pamięta ten okres, jak to wyglądało?
Pamiętam, że były przykre rzeczy, [ale] na ogół myśmy tego nie odczuwali. Mieliśmy burmistrza, który był bardzo przychylnie nastawiony i to było powiatowe miasto. Żyliśmy bardzo dobrze.
- Jak pani pamięta 1 września 1939 roku?
Pamiętam, że jak tylko się zaczęła wojna, to między dorosłymi a młodymi były jakieś incydenty. Myśmy prosili ojca na przykład, żeby wyjechać, uciec (można było uciec do Rosji), to mój ojciec powiedział: „Przeżyłem wojnę, jedną wojnę z Niemcami, przeżyję drugą wojnę”. Ale oni zaczęli od razu, szczególnie nam, dokuczać. Z początku nie było getta, później zrobili getto, później zamknęli getto. Na prowincji zamknąć getto, to nie było takie [proste]. Szczelnie zamknąć nie można było. Często wychodziłam z getta, jeździłam do Warszawy. Od razu wiedziałam, że się zaczyna bardzo zła epoka. Już mnie kiełkowało, że trzeba zacząć myśleć inaczej niż do tej pory, że życie idzie w zupełnie innym kierunku i że ciężkie czasy, tak jak sobie wyobrażałam, się zaczęły. Sesje, aresztowania i różne [inne rzeczy]. Już wtedy zaczęłam wychodzić z getta.
- A w czasie okupacji, jaki był stosunek ludności polskiej do pani osoby?
W AK tylko mój dowódca wiedział, kim jestem. Miałam bardzo dużo koleżanek w AK, bardzo przyjemnie było z nimi, ale żadna nie wiedziała, że jestem Żydówką. Wszystkie dowiedziały się dopiero po wojnie.
- Skąd pomysł na konspirację?
Słuchałam różnych przyjemnych i nieprzyjemnych rzeczy, ale żyłam, wiedziałam, że tak jest. Muszę wszystko zrobić, żeby być tym, czym muszę być, jeżeli chcę żyć. Nie reagowałam na nic i wszystko przeszło.
- A skąd pomysł na konspirację, czy w domu się rozmawiało o konspiracji?
Już nie miałam domu.
- Może nam pani opowiedzieć o tym?
Już byłam w getcie. Nie było jeszcze konspiracji.
- A jak pani trafiła do getta?
Do warszawskiego getta? To nie było trudne dostać się. Przede wszystkim przez Sądy się przechodziło, to było wspólne [dla aryjskiej i żydowskiej strony]. Był problem, ale nie drastyczny, żeby się dostać. Wchodziłam stale, bo nosiłam i broń do getta, jak dostawałam i przychodziłam, żeby coś kupić i sprzedać, żeby posłać, mieć z czego utrzymać rodzinę. Uratowałam moich dwóch braci, siostrę i szwagra. Wszyscy byli u mnie w mieszkaniu. Miałam domek wynajęty i współpracowałam z Polakami i pracowałam. Był też po aryjskiej stronie komitet żydowski, który pomagał ukrywającym się Żydom. Jak trzeba było dać pieniądze, jak trzeba było poszukać mieszkania. Tam pracowałam z jednym Polakiem, który się nazywał Teodor Pajewski. Później, jak zamknęli szczelnie getto, to też się chodziło, bo Niemcy się bardzo łatwo dawali przekupić. Jedni nie chcieli, to czekali z drugiej strony aż inny zechce, jak się zmieni wacha.
- A pani pamięta, ile trzeba było zapłacić, żeby przekupić Niemca?
Nie płaciłam. Płacili ci, którzy mnie odbierali, którym dawałam pieniądze z komitetu, którym dawałam, jeżeli udało mi się kupić rewolwer, coś jak mi dali, ale nie przekupywałam. To wszystko robili Żydzi ze strony getta.
- A czy to było dużo pieniędzy?
Myślę, że dużo. Niemcy bardzo rabowali, brali sami też. Tak że przypuszczam, że trzeba było dużo zapłacić, żeby udawał, że nie widzi, że wchodzę.
- Co najczęściej rabowali Niemcy?
Rabowali, przychodzili, zabierali z domu wszystko, co chcieli. Byli panami życia i śmierci.
- W obecności innych, czy po prostu najpierw zabierali rodzinę?
Nie liczyli się [z niczym]. Pamiętam, że przyszli kiedyś do naszego domu. Mój brat miał piękną walizkę. Ale piękną! Przyszedł aresztować brata, ale jak zobaczyli walizkę, to zapomnieli o nim i wzięli walizkę.
- Te grupy Niemców, które rabowały i zabierały wszystko – one się zmieniały, czy cały czas byli to ci sami ludzie?
U nas byli ci sami. To była policja polska i gestapo. W okolicy mojego miasta było bardzo dużo Niemców. Nie uważali się za Niemców, byli Polakami, ale Niemcy ich zmusili, żeby przyjąć to „folksdojcz”, tak zwane. Później ich wywieźli. Płakali, byli bardzo dobrze usposobieni w stosunku do nas i w stosunku do Polaków. Potem w ogóle wyszłam z naszego getta, a w 1942 roku w ogóle zlikwidowali już getta na około Warszawy. To już był ostatni etap. W praktyce już nie było Żydów.
- A jakie warunki panowały w getcie?
W getcie były ciężkie warunki. Ciężkie warunki. Jak człowiek jest zamknięty i nie ma żadnych możliwości ani zarobkowych, ani [nie może] wyjść, to są tragiczne przeżycia.
- Jak pani dołączyła do AK, skąd w ogóle pomysł na konspirację, jak to wyglądało w pani przypadku?
Zgłosiłam się do dowódcy naszego. To był major „Sienkiewicz” [Olgierd Ostkiewicz-] Rudnicki i to był znajomy mojego ojca jeszcze z Rosji. Razem robili maturę. Przyszłam do niego, dał mi adres i de facto spowodował, że nie poszłam razem z rodzicami do Treblinki i z rodziną, tylko że wyszłam z pozostałą rodziną na aryjską stronę. Od 1942 roku już byłam w AK. Złożyłam przysięgę, jak każdy przed wstąpieniem, ale tylko major wiedział, kim jestem, bo mnie znał od urodzenia. On jedyny wiedział. Później brałam udział w Powstaniu na Starym Mieście. Potem przeszliśmy do Śródmieścia i stamtąd do obozu, do Niemiec.
- A czy wśród pani kolegów, rówieśników spotkała się pani z tym, że próbowali się dostać do konspiracji, czy było to wtedy typowe?
Nie miałam kolegów już. Nie miałam. Koledzy zginęli, nie miałam żadnego już później znajomego Żyda. Tylko tyle co w komitecie pracowałam i nosiłam pieniądze, ale nie miałam żadnego kontaktu już. Znajomi moi to już byli ci z AK. Ale przecież prywatnie tak się nie spotykało. To nie było już normalne życie, dla Polaków też. Trzeba było się ukrywać, wolno było chodzić do ósmej, do dziewiątej, to się siedziało w domu z sąsiadami. Żadnego towarzyskiego życia już nie było.
- A jak pani pamięta pracę w konspiracji, jaka była atmosfera?
Była atmosfera zawsze trochę naprężona. Ludzie się bali. Spotykało się dużo ludzi, to trzeba było [uważać]. Było bardzo niebezpiecznie. Niemcy robili łapanki, podjeżdżały tak zwane budy, jak wiedzieli, że coś jest, pełno mężczyzn. Miałam takie przeżycie: byliśmy na Pradze, na Ząbkowskiej w jakimś domu. Przyprowadziłam księdza, który później został zabity podczas Powstania i składali przysięgę. W tym momencie widzieliśmy, że po drugiej stronie zatrzymała się, to się nazywała „buda”, gdzie łapali ludzi. To mogą wejść też do nas. Siedziało kilku mężczyzn i był ksiądz, i dwie kobiety – właścicielka mieszkania i jej matka. Myśmy się trzęśli – jak przyjdą i zobaczą, to mogą nas zaraz zabrać wszystkich. Oczywiście w wielkim strachu siedzimy i myślimy, co mamy robić. Matka była staruszka, bardzo już chora, to myśmy postanowili usiąść, że jest ksiądz, że niby ona przedśmiertne, ksiądz daje jej ostatnie namaszczenie. Jak otworzyli drzwi, widzieli [tą scenę], to nas nawet przeprosili. Powiedziałam: „To jest ciężko chora babcia, którą trzeba uszanować”. To nas uratowało. To była ciężka wojna i ciężka konspiracja. Ciężka konspiracja.Czy przechodziła pani jakieś szkolenie konspiracyjne?
- Jak pani pamięta 1 sierpnia 1944 roku?
Pamiętam ich, że weszli od razu. Z początku bardzo łagodnie, a po paru godzinach już wiedzieliśmy, że zanosi się na bardzo złe rzeczy. Było dużo ludzi w konspiracji. Młodzi się garnęli do konspiracji. Polacy są bojowi, bo to była ciężka okupacja. Względnie długa konspiracja – trwała prawie pięć lat. Ludzie zostali pozbawieni zarobków i było bardzo ciężko.
- A jak pani pamięta wybuch Powstania?
Nie byłam podczas powstania żydowskiego w getcie.
[…] Nie zetknęłam się z Żydami podczas Powstania Warszawskiego.
- A jak wyglądały walki, jak pani pamięta 1 sierpnia 1944 roku?
Rozgardiasz. Wszyscy lecieliśmy na różne strony. Już byliśmy przygotowani średnio do tego, że wybuchnie Powstanie. Każdy miał już swoje miejsce, gdzie miał się stawić, ale to tak wybuchło nagle. Byłam na Pradze, przyszłam do Śródmieścia i już było Powstanie. Zdążyłam dolecieć do mojej grupy i tyle. Jak w każdej takiej sytuacji, z początku jest trochę bałaganu, ale później…
- Jakie były nastroje w momencie wybuchu Powstania?
Przede wszystkim było rozgoryczenie, bośmy wiedzieli, że armia polska stoi już prawie na przedmieściu Pragi. Stoją i ci biją w nas. Myśmy się nie spodziewali, że nie będziemy mieli pomocy z żadnej strony. A pomoc najbliższa była właśnie ze strony rosyjskiej. Jak wiedzieliśmy, że się stworzyła armia polska, Wanda Wasilewska, tośmy w ogóle nie spodziewali się, że będą stali i przez lornety obserwowali, jak się palimy po prostu. […]Wiem, że moja jedna koleżanka przepłynęła podczas Powstania Wisłę – to była znana pływaczka, młoda dziewczyna, siedemnaście lat. Przepłynęła, już była [na Pradze], to Rosjanie nie wiedzieli, kim jest i chcieli strzelać do niej. Z powrotem schowała się pod wodę. Stąd uciekła, tu by ją zabili. Później mi opowiedziała jak to się stało. [Mówiła,] że ci żołnierze byli oburzeni. To przecież byli Polacy i Polacy się palili. Tak że świat zostawił wszystkich na pastwę losu jak to się mówi. Nie byli bohaterami Niemcy, mieli wolne pole do działania, mogli nas zabijać, ile chcieli. Myśmy już byli bezradni. Broni nie było, odwetu nie było.
- Jak wyglądał stan uzbrojenia w pani batalionie?
Słaby był.
- Pani walczyła na Starym Mieście, może nam pani opowiedzieć, jak to wyglądało?
[…] Na Starym Mieście były bardzo zacięte walki. Ale jak zaczęli bić z tych armat swoich i z góry i z dołu, to już wtedy nie było zupełnie wyjścia. Nie wiem, czy w ogóle ktoś wiedział, że Niemcy są tak uzbrojeni. Do wojny, czy rząd, czy wywiad polski w 1939 roku wiedział, jak Niemcy są uzbrojeni.
- Jak wyglądał stan zaopatrzenia na Starym Mieście? Czy było co jeść?
Były magazyny, co się otwierało jeszcze. Gdzie można było, zdobyło magazyn jakiś, to się brało jedzenie. To była mąka, cukier, ale było ciężko. Z tym było lżej, jak nie było tak strasznie. Nie myślało się nawet o tym, bo tak leciało i tak nas atakowali, że każdy się chował. Polski żołnierz umie walczyć, ale to było dobre w dawnych wojnach.
- A jak wyglądała sytuacja z informacją na Starym Mieście? Czy byliście jakoś informowani co się dzieje, jakie walki są w innych dzielnicach?
Byliśmy w kontakcie ze Śródmieściem. Nawet raz jedyny przeszłam ze Starego Miasta do Śródmieścia z listem i wróciłam na Stare Miasto, a później się urwał kontakt.
- A jak wyglądała pani służba, bo pani była łączniczką prawda?
Tak.
Było się stale narażonym. Ale konspiracja do Powstania była bardzo dobrze urządzona. Wszystko grało. [Podczas Powstania,] bez pomocy z zewnątrz, nie było żadnych szans, żebyśmy sami odepchnęli taką siłę, jaką byli Niemcy. Oni już wtedy mieli porażki na froncie rosyjskim, to już byli też podenerwowani. Też szli na całego.
- A jakby pani mogła ocenić kadrę dowódczą, konspiracyjną i powiedzmy swoich kolegów z batalionu podczas Powstania? Byli porządni czy nie?
Myślę, że tak. Nie zetknęłam się. Nie byłam z pierwszych szeregów, byłam tylko do dyspozycji dwóch dowódców. Trzeba tu polecieć, tam polecieć. Jeżeli chodzi o całość, to nie byłam wielkim człowiekiem. Byłam młodą łączniczką, bardzo odważną notabene.
- A jak pani została ewakuowana ze Starego Miasta?
Mój dowódca, ten który mnie przyjął do AK, był dowódcą Starego Miasta.
- Pani wracała przez kanały?
Potem był obóz. Obóz nie był ciężki, bo już Niemcy wtedy byli u schyłku [swej potęgi].
- Jak pani się wydostała ze Starego Miasta?
Kanałami. Do Śródmieścia.
- A może pani powiedzieć jak to wyglądało?
Strasznie. Byli i ciężko ranni. Nosiliśmy rannych. Bardzo ciężko było przejść kanałami. Niemcy wiedzieli, że przechodzimy i świecili, myśmy widzieli ich światełka. Wtedy ogarnął nas strach, bo mogli wrzucić granaty, nie było żadnego sprzeciwu już. Później w Śródmieściu jeszcze były walki, a wyjść z kanału też trzeba było, też był obstrzał.
- Jak to wyglądało, kiedy pani wychodziła z kanału?
Byliśmy zmęczeni. Przestraszeni i zmęczeni, ale kanał był pusty. Nie było brudu, gdzieniegdzie trochę był, ale zapachy nie były przyjemne.
- 18 września był olbrzymi nalot aliantów na Warszawę, zrzucali zaopatrzenie dla powstańców, czy może pani to pamięta?
Ich nie widziałam. Myślę, że dużo wpadło nawet do Niemców. Słyszało się, że dużo z tego wpadło do Niemców.
- Wydostała się pani z kanałów i co było potem?
Potem poszłam do obozu, do Niemiec. Był obóz wojskowy AK. Przyszło dwa tysiące kobiet. Kobiety młode i starsze. Później nas oswobodziła armia generała Maczka.
- A jakie warunki panowały w obozie?
Już Niemcy byli u schyłku. Już byli tak zmordowani i mieli takie ofiary w Rosji. Pamiętam, że kiedyś stałam na [dworcu na] Pradze i wozili zamarznięte trupy z Rosji. [Widziałam] tych Niemców, wsiały ręce, to był widok wtedy dla mnie przyjemny, ale w ogóle to był starszy widok. Nas pilnowali starzy Niemcy, którzy sami nie wiedzieli, czego od nich chcą. To już były czasy klęski Niemiec, to już nie byli ci butni Niemcy, ci oficerowie w rękawiczkach, ubrani na ostatni guzik. I ta pewność siebie. Już też ich się bardzo tłukło. Przypomniałam sobie, jak weszli do miasta, jak wyglądali i jak ich widziałam później uciekających. Wygrywający jest zawsze w lepszej sytuacji. A jak żołnierz ucieka, to już jest zupełnie zmaltretowany, już nie ma tej pychy w sobie, już nie jest tym kim był, bo już jest przegrany.
- A kto panią oswobodził w obozie?
Armia generała Maczka.
- Może pani coś więcej powiedzieć?
To było tak: Niemcy postanowili nas gnać gdzieś, nie zostawiać. Było zebranie kobiet (nasza przełożona i wszyscy), co robić. Myśmy postanowili, że się nie damy stamtąd gnać, bo myśmy już wiedzieli, że jak gnali ludzi, którzy pozostali w obozach koncentracyjnych, to oni padali na miejscu, bo nie mieli siły chodzić. To myśmy postanowili, że się nie ruszymy. I tak całą noc się debatowało, nie wiedzieliśmy, jak będzie. Nad ranem wjechał, tego w życiu nie zapomnę, czołg z chorągwią polską. To coś było tak, jak sen po prostu. Po prostu sen. Byli oficerowie (którzy [w obozie] spotkali swoje żony albo dzieci nawet) którzy byli w armii angielskiej i nas oswobodzili. Stoimy, a tu wjeżdża czołg w druty kolczaste (bo myśmy byli pod drutami kolczastymi) i otwiera bramę. To jest jakiś sen po prostu. I te płacze, i te śmiechy, i płacze. Wszystko razem było. To też jedno z niezapomnianych przeżyć.
- Jaka była reakcja po stronie tych, co was oswobadzali?
Siedzimy w obozie, nie wiemy co z nami będzie. Zmaltretowane, zostawiłyśmy za sobą palącą się Warszawę i jesteśmy w łapach wroga. Oni są panami naszego życia i nie wiemy, jak długo to ma trwać. Jedzenia nam nie owało, bo już wtedy dostawaliśmy paczki z międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Było jedzenie i były papierosy. Niemcy za papierosy amerykańskie to dawali szynki, przynosili. To już nie był żaden problem. Problem był przedtem – jak długo to potrwa i kto nas może oswobodzić. Wiedzieliśmy, że jest armia polska, ale tak samo była na Pradze. Też stała armia polska, która bała się ruszyć, bała się Rosjan. Nie wiem, a ci mogą się bać Anglików tak samo. Jak nas oswobodzili, to nie wiedzieli, że tutaj jest obóz. Mieli rozkaz iść w innym kierunku, tylko przez przypadek się dowiedzieli, że tu jest obóz Polaków, [to znaczy] Polek, bo mężczyźni byli gdzieś indziej. Zahartowało pokolenie. Wojna to jest krew i łzy. Wojna to straszna rzecz. Nie ma dobrej wojny, bo nawet wygrana wojna jest też niedobra.
- A jak wyglądała sytuacja po wojnie? Jak panią już oswobodzili, co było potem?
Potem wróciłam do Polski z Niemiec. Zastałam na szczęście moją rodzinę. Znowu się bałam, bo był ustrój komunistyczny. Wiedzieli, że byłam w AK i to też było wtedy bardzo niebezpieczne. Prześladowali nas, ciężko mi było dostać pracę, ale dostałam i w 1950 roku opuściłam Polskę.
- Do jakiego miasta pani wróciła?
Do Warszawy.
- I jak Warszawa wyglądała?
Warszawa już była trochę odbudowana, ale straszne wrażenie [robiła]. Mój mąż pochodził z rdzennej Warszawy, od pokoleń, i pamiętał przedwojenną Warszawę. Warszawa była piękna przed wojną. Warszawa była pięknym, cudownym miastem. Jak myśmy po wojnie wrócili, to ludzie, którzy nie znali Warszawy, powiedzieli: „Jak Warszawa się odbudowała”. Jak pierwszy raz tu przyjechałam z mężem, to się popłakał. Mówi: „To jest Warszawa? Warszawa była piękna”. Ale jak myśmy wychodzili, to ona się paliła cała. Uważam, że miasto się bardzo ładnie odbudowało i rozszerzyło.
- A czy po wojnie musiała się pani ukrywać w Polsce?
Nie, nie ukrywałam się. Ale bałam się, bo ciągle mówili: „Faszystka, faszystka, faszystka!”.
- A czy przyznała się pani, że brała udział w konspiracji?
Pewnie. […] NKWD wszystko wiedziało. Jeden pan profesor przedwojenny, Żyd, który uciekł i był posłem na Sejm polski, był wykładowcą na Politechnice i pochodził ze Lwowa, to ich od razu przesiedlili. Jak NKWD pierwszy raz go zaprosiło, to opowiadał mi: „To ja tam figurowałem. [Były] rzeczy, których nie pamiętałem, że robiłem”. W Polsce było po wojnie UB. To jest to samo co NKWD. To jest odłam NKWD.
- A czy była pani przesłuchiwana przez Urząd Bezpieczeństwa?
Ciągle przypominali mojemu mężowi, że jestem faszystką, bo przed wojną, jako piętnastoletnia dziewczynka, należałam do takiej organizacji, którą oni uważają za faszystowską.
- A jaka była to organizacja?
Betar się nazywało to. Nasz przywódca [nazywał się] Begin. To [była] jego organizacja. Byli prawicowi. Ale przecież byłam jeszcze później w AK. To też mi przypomnieli, że jestem podwójną faszystką, bo za młodu byłam w organizacji. To jest podwójny grzech.
- A jak przypominali? Listy przysyłali czy wzywali męża na jakieś przesłuchania?
Raz byłam. Uważałam, że trzeba wszystko powiedzieć, jak się mnie pytali – czy byłam, gdzie byłam. Powiedziałam: „W obozie”. „Dlaczego byłaś w obozie?” Powiedziałam: „Brałam udział w Powstaniu. Z Powstania wzięli nas do obozu, a teraz wróciłam do rodziny”. Na tym się skończyło.
- A pani pracowała po wojnie jeszcze w Polsce?
Pracowałam, każdy musiał. W biurze pracowałam.
- Czy spotkała się pani z jakimiś szykanami w pracy czy z nieprzyjemną atmosferą?
Nie. Uspokoiło się później trochę. Próbowali mnie namówić, żebym wstąpiła do partii. Powiedziałam: „Jestem wolny człowiek”. Mówiłam prawdę. Mam ciężkie przeżycia za sobą. Najlepsze lata straciłam i przeżyłam piekło, i tu i w obozach, chcę spokojnie żyć, pracować i nie mieszać się do niczego.A później to myśmy wyjechali.
- A dlaczego państwo wyjechali?
Dlatego, że zaczęli dokuczać mężowi, usunęli go z pracy. Był dziennikarzem i adwokatem. […] W Ministerstwie Spraw Zagranicznych też wiedzieli, że jest prawicowy, a nie lewicowy. Był synem redaktora Gazety Polskiej. Jak już zaczęli odbierać pracę, to musieliśmy wyjechać. To śmieszne, ale jak myśmy wyjechali z Warszawy, to nasza córeczka miała pół roku. Piszą, że dobrowolnie zrzekała się obywatelstwa polskiego. Miała sześć miesięcy, to ona się dobrowolnie [zrzekła]?
- A jak uzyskali państwo paszport? Nie było tak łatwo za Polski Ludowej wyjechać z kraju, czy były jakieś problemy?
Jak się dostało zezwolenie to się wyjechało.
Tak, ale na granicy dobrze nas szykanowali. To nie był przyjemny okres. Po prostu swoimi metodami zmuszali ludzi, żeby wyjeżdżali.
- Pani wyjechała do Izraela?
Tak. Pod koniec 1950 roku okrętem przyjechaliśmy. Myśmy byli we Włoszech z mężem miesiąc czasu, bo tam miałam siostrę i szwagra. Mieszkali we Włoszech, a potem [wyjechaliśmy] do Izraela.
- Jak tam się przedstawiała sytuacja, jak wyglądało życie, jak panią przyjęli?
Nie przyjmowali nas bardzo dobrze. To był biedny kraj, zaraz po wojnie i w czasie wojny. Nie można powiedzieć, że byli po wojnie, bo był cały czas [stan] wojny. Język [był] bardzo ciężki. Wszyscy koledzy męża, wszyscy adwokaci, zostali bez zawodu, bo jak nie zna języka, to nie ma zawodu. To trzeba było się uczyć. Wszyscy byli po ciężkich przeżyciach. Tak że było bardzo ciężko z początku, ale wytrwało się. To pokolenie – czy Polacy, czy Żydzi, wszyscy, jest pokoleniem pokrzywdzonym i wytrwałym. Umiało się dostosować do tego, co w tej chwili się dzieje. Na ciężkie czasy byliśmy nastawieni.
- A czy spotkała pani w Izraelu rodaków, którzy podobnie jak pani i pani mąż zostali zmuszeni do wyjazdu?
Tak. Po nas później przyjeżdżali koledzy z 1968 roku, to było straszne. Ich po prostu szykanowali. Ich zmusili do wszystkiego. To jest fakt. Gomułka ma czarną plamę. To wszystko robota była Gomułki. Ale to są okresy, które przeszły, które ciężkie były tu i ciężkie były tam i wszędzie. Chociaż powiem, że się spotykam z wieloma Polakami tutaj, którzy bardzo tęsknią za komunizmem, bo mówią, że było lepiej jak teraz.
- Czy pani przyjeżdża do Polski, odwiedza miejsca z lat młodzieńczych?
Odwiedzam Polskę. Moi przyjaciele odwiedzają nas. Teraz to nie jest problem pojechać do Polski. To było kiedyś, ale teraz to jedzie się trzy i pół godziny i jest się w Polsce.
- W której Polsce żyło się pani lepiej? W Polsce Ludowej, w II Rzeczypospolitej?
Mnie w Polsce Ludowej nie żyło się dobrze. Nie umiem żyć w dyktaturze, lubię być wolnym człowiekiem, mówić co chcę i robić jak chcę. Ludowa Polska mnie nie odpowiadała. Jak mogło mi odpowiadać, jak nie mogłam się tutaj dostać? Ktoś mógł z nas normalnie do Polski przyjechać? Można było wyjechać z Ludowej Polski, tak?
- Czy chciałaby pani jeszcze coś dodać od siebie na zakończenie?
Już teraz nie. Co mam jeszcze powiedzieć? Teraz żyję normalnie. Jak emerytka, babcia, z wnukami i z przyjaciółmi.
Warszawa, 29 maja 2007 roku
Rozmowę prowadził Łukasz Grzelec