Danuta Wojnicka-Szuba

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Danuta Wojnicka-Szuba, z domu Ciborska.

  • Rok urodzenia?


1936, sierpień.

  • W jakiej dzielnicy była pani podczas Powstania?


Podczas Powstania byłam w dzielnicy Śródmieście, róg Kruczej i Hożej.

  • Proszę opowiedzieć, gdzie się pani urodziła i w jakiej rodzinie?


Urodziłam się na ulicy Hożej w Warszawie, w rodzinie przemysłowców. Ojciec studiował w Wiedniu, mama zajmowała się domem i tym, czym normalnie żony się zajmują. Ale było dosyć [dostatnio], tak że były i pokojówki, i służące. Tak że właściwie to było bardzo dobrze i wygodnie.

  • Czy miała pani rodzeństwo?


Tak, miałam jednego brata, [Bogdan Ciborski].

  • Starszy, młodszy?


Młodszy brat o dwa lata.

  • Co pani pamięta z tego pierwszego okresu, do września 1939 roku?


Z września trzydziestego dziewiątego to niewiele pamiętam, bo to się chodziło do parku, więc to takie podróże z parku do domu i jak był spokój, to nie było żadnych przeżyć. Natomiast strasznym przeżyciem było bombardowanie Warszawy w trzydziestym dziewiątym roku. I pamiętam, myśmy mieszkali na trzecim piętrze, że ojciec zawinął mnie w koc i zlecieliśmy do bramy, która miała takie łukowate… jakby to…

  • Sklepienie?


Tak, sklepienia, które zdaniem ojca były bardzo bezpieczne. I pierwszy raz w życiu miałam kontakt z naszym dozorcą, który strasznie zapraszał, żeby wejść do niego, do domu, bo on właśnie przy tej bramie mieszkał. No a że ja jestem malutka, no to żebym miała… No i tatuś skorzystał z tego i przez parę godzin, dopóki to bombardowanie się nie skończyło, tam byliśmy. To było bardzo silne przeżycie. W ogóle nie rozumiałam, co się dzieje, no i kontakt nagle ze stróżem, [którego nie znałam]. No ale później wróciliśmy do domu. Dosyć szybko się skończyły te naloty, bo Warszawa została poddana. Przynajmniej tak mi się wydawało, że to było szybko.

  • Czyli najsilniejsze wrażenie to jest to pierwsze bombardowanie?


To pierwsze bombardowanie, które spędziłam w bramie Hoża 19.

  • Co jeszcze pani zapamiętała z okresu okupacji?


Z okresu okupacji zapamiętałam kilka rzeczy. Ponieważ ojciec uważał, że język przyjaciół i nieprzyjaciół należy znać, wobec tego sprowadził [panią] z Wiednia, ona się nazywała panna Ella i miała obowiązek od rana do wieczora mówić z nami po niemiecku. No i pamiętam, jak któregoś dnia wracaliśmy z parku (chodziliśmy do parku Ujazdowskiego, bo był najbliżej domu), i nagle podjechały „budy” niemieckie od strony Kruczej i od strony Alej Ujazdowskich na Wilczej. I myśmy szli Wilczą, a przed nami szedł młody człowiek ubrany w płaszcz, z paskiem w środku i w butach z cholewami, no więc było wiadomo, że to jest akowiec, bo oni się tak ubierali. I panna Ella powiedziała do mnie: „Danusiu, idź do tego pana, weź go za rękę i mów do niego ten i ten wiersz, tylko na głos”. No i ja podeszłam do tego pana, wzięłam go za rękę, on spojrzał na mnie, był blady zupełnie, prawie siny ze strachu. Trzymał mnie za rękę i szliśmy dalej, a ja do niego mówiłam po niemiecku ten wiersz. I Niemcy, którzy aresztowali, wszystkich wsadzali do tych samochodów, na nas w ogóle nie zwrócili uwagi i myśmy weszli w Kruczą. Jak był zakręt, no to ten pan od razu biegiem puścił się i uciekł. Tak że mogę sobie żartować, że jestem kombatantem, bo kogoś uratowałam. To było duże, silne przeżycie. Wróciliśmy do domu później. Ja się nie bałam, że będę zatrzymana, ponieważ panna Ella wspaniale mówiła po niemiecku i nikt by nie miał wątpliwości, że ona jest Niemką, Austriaczką. No, ale jednak przeżycie było bardzo silne.
Z drugiego przeżycia, wtedy kiedy był napad na Kutscherę, myśmy byli w parku i samego momentu nie pamiętam, bo tylko był huk… Myśmy byli tam gdzieś w środku parku i nagle Niemcy zaczęli biegać i strzelać po krzakach. Wobec tego panna Ella położyła nas na ziemi, sama położyła się w środku i płaszczem tak przykryła mnie i brata, no i tak leżeliśmy ze dwie godziny, dopóki nie skończyło się to strzelanie. No i jak Niemcy skończyli strzelać, to wtedy myśmy podnieśli się i wróciliśmy do domu.
Jeszcze jedno przeżycie, też bardzo silne. To było po obiedzie, wracaliśmy do parku. Ja już nie pamiętam, czy to było lato, czy to była zima, w każdym razie nagle Niemcy nas zatrzymali. I na rogu Wilczej i Kruczej był wspaniały dom z pięknymi balkonami, pamiętam te balkony. I przywieźli ludzi, wyrzucili ich z tych samochodów, tych takich gestapowskich, i tych ludzi wieszali. I ja to widziałam. Ludzie nie mogli krzyczeć, ponieważ mieli zagipsowane usta. I ja to do dzisiaj pamiętam. To był straszny widok, a nam nie pozwolono się ruszyć, dopóki nie zrobili tej swojej akcji, nie powiesili tych wszystkich i jakieś z pół godziny trzeba było jeszcze (tak mi się wydaje, że to mogło być pół godziny) stać i na to patrzeć. Później pozwolili wracać, gdzie kto chciał. No więc dla mnie to było też jedno z mocniejszych przeżyć.

  • Czy wtedy też była pani z tą nauczycielką?


Tak, tak. Myśmy codziennie… Ona miała taki obowiązek codziennie chodzić z nami do parku i z powrotem, bo domem zajmowała się pokojówka, gosposia, więc tam do tej obsługi takiej innej był kto inny.

  • Proszę powiedzieć, czy rodzice po takich przeżyciach, po takich sytuacjach, w których pani uczestniczyła, coś pani tłumaczyli? Próbowali jakoś, nie wiem, na tyle pani pomóc, żeby ta psychika dziecka najmniej ucierpiała, mimo tych ekstremalnych wydarzeń.


Tutaj nie było potrzeby mówienia czegokolwiek, bo to było widać. Raz tylko jeszcze przeżyłam szok. Ojciec, dla bezpieczeństwa, powiedział, żeby w czasie okupacji, dopóki Niemcy nie opuszczą Polski, wszyscy znajomi i przyjaciele domu i my sami mamy chodzić kuchennymi schodami do domu. Przez kuchnię, niestety. Natomiast schody, te frontowe, z tymi marmurami, miały być zostawione nieużywane, ponieważ Niemcy jak do kogoś przychodzili, czy aresztować, czy z jakiegoś powodu, na pewno nieprzyjemnego, to przychodzili od frontowych drzwi. I to samo było z bandytami, też ojciec mówił, że jak bandyci napadają, to też wiedział, nie wiem skąd, że napadają od tej strony frontowej.

  • Czyli pani ojciec w okresie okupacji mógł prowadzić te swoje fabryki?


Mógł prowadzić, ponieważ dostawał mocny kontyngent do dostarczenia Niemcom, ale jednocześnie dzięki temu bardzo pomagał akowcom. Po pierwsze, dawał im pieniądze na utrzymanie. Zresztą dostawał potwierdzenie, że jak Polska będzie Polską, to na pewno dostanie jakieś pieniądze za to, że tyle pomagał. No poza tym takie mocne przeżycie, panna [Janina], która była sekretarką u ojca [w pracy], była Żydówką. Ja nawet o tym nie wiedziałam, że ona jest Żydówką, ale dowiedziałam się wtedy, kiedy tatuś przyszedł z pracy zdenerwowany, że panna [Janina] została zaaresztowana przez Gestapo. No i ojciec wziął pierścionek z dużym brylantem i poszedł na Szucha. Ponieważ studiował w Wiedniu, no to perfekt znał niemiecki, poszedł z tym pierścionkiem i wrócił z panną [Janiną] z powrotem. Oczywiście powiedział, że panna [Janina] nie może u nas zostać, bo jest znana i mogłoby się powtórzyć to zaaresztowanie, musi uciekać. Więc uciekła do innej dzielnicy, później jeszcze gdzieś dalej. Ale z największą przyjemnością się dowiedzieliśmy, ona przeżyła, wróciła do nas, żeby ojcu podziękować za to uratowanie, i później wyjechała do Izraela. Tak że i takie przeżycia miałam.
No, jeszcze właśnie to, o czym zaczęłam, że nagle dzwonek do frontowych drzwi, my siedzimy przy obiedzie, no więc od razu wszyscy są sparaliżowani, bo wiadomo, to coś jest niebezpiecznego dla nas. Pokojówka biegnie i wraca biała na twarzy, to znaczy że jest przerażona i za nią wchodzi Niemiec. No więc ja się odwracam. Siedziałam naprzeciwko ojca. Ja się odwracam do tego Niemca, patrzę i z przerażeniem widzę, że ojciec wstaje i rzuca się w ramiona tego Niemca. Więc dla mnie to było przerażające i nie do przeżycia. Co to w ogóle jest? Okazało się, że to był pan, z którym ojciec studiował w Wiedniu i on przyszedł odwiedzić, ponieważ znali swoje adresy. Przyszedł odwiedzić. Powiedział, że jest wysłany na wschód, płakał, że tego nie przeżyje, że ma troje dzieci, że jest strasznie nieszczęśliwy. No i na drugi dzień czy trzeci przyszedł z piękną lalką dla mnie. Ja już się go nie bałam, bo jak się dowiedziałam, że on płacze, że jedzie na wojnę, no to już zaczęłam inaczej na niego patrzeć. Ale też szczęśliwie on przeżył. Po wojnie się do rodziców odezwał, skontaktowali się. Był bardzo sympatyczny. Zaprosił ojca do Wiednia, no ale to były komplikacje powojenne, wiadomo, rodzicom odebrali fabryki i to było bardzo trudno. No, ale tak był zachwycony ojcem i tym, jak mnie pamiętał, że chciał koniecznie, żebym wyszła za jego syna za mąż, co dla mnie było nie do przyjęcia, bo nie wyobrażałam sobie jednak Niemca za małżonka.

  • Ten Niemiec, którego pani wspomina, kolega ojca, był Austriakiem.


Był Austriakiem, wiedeńczykiem, tak. To znana też, bardzo duża rodzina Wurmów. I po wojnie oni… Im nie zabrano fabryk, tak że im się bardzo dobrze powodziło.

  • Proszę powiedzieć, co produkowały ojca fabryki?


Ojca fabryki produkowały skóry i wyroby ze skór. Ojciec po tej chemii w Austrii potrafił zrobić jakieś skóry giemzowe, o których słyszałam, że powinny być nadzwyczajne i takie podobno były, no ale to wszystko się zakończyło po wojnie. Wszystko było zresztą wywiezione przez naszych „wyzwolicieli” ze wschodu. Wszystkie te maszyny były wywiezione. Ojciec przeleciał przez całą rodzinę, każdy dał to pierścionek, to obrączkę, to coś tam. Ojciec to wszystko odkupił, zaaranżował, otworzył i po pół roku zostało zabrane.

  • W czasie okupacji nie chodziła pani do szkoły.


Nie, do szkoły nie chodziłam [podczas] okupacji.

  • Ale kto panią uczył? Czy tylko ta nauczycielka, panna Ella?


Nie, nie tylko panna Ella, bo uczyła mnie jeszcze nauczycielka, która przychodziła z zewnątrz. No, to chodziło o bardzo „perfektny” polski i o matematykę, i inne przedmioty. W każdym razie po okupacji ja od razu zdałam do czwartej klasy, do szkoły.

  • Czy miała pani kontakt z dziećmi w czasie okupacji? Z sąsiadami?


Nie, sąsiadów nie mieliśmy takich. Po jednej stronie mieszkał pan samotny, to tylko przychodził do nas czasami, żeby sobie jakoś tam porozmawiali, ale to były rozmowy dorosłych, więc dzieci w tym nie uczestniczyły, a po drugiej stronie mieszkał Niemiec, Wolfahrt, który ze względów zasadniczych został wcielony do tego… Kazano mu się zrobić folksdojczem. I później [podczas] wojny on też pomagał Polakom. Ojciec o tym wiedział, bo czasami to się robiło przez mojego ojca, tak że pomagali w różny sposób. I później, jak ten pan został oskarżony o to, że był folksdojczem, to była [sprawa] w sądzie i ojciec powiedział prawdę o tym, że on bardzo pomagał Polakom.

  • Nie wie pani, jak się ta jego sprawa skończyła, czy został uniewinniony?


Zdaje się, że został uniewinniony. Ale to nie było taką dyskusją w domu i to o tym się specjalnie nie mówiło.

  • Podsumowując ten okres okupacji, była pani dzieckiem, które panicznie bało się Niemców. Czy czuła się pani w miarę bezpieczna, idąc z panną Ellą na spacer czy przebywając w domu?


Czułam się dosyć bezpieczna. I nawet – to było bardzo śmieszne, teraz się z tego też śmieję – jak szedł Niemiec, to ja specjalnie się tak wystawiałam, żeby on musiał rękę wziąć. Mnie się wydawało, że ja mu dokuczam w ten sposób. Tak że taki miałam do niego stosunek, do tych Niemców.

  • Czyli prowadziła pani taką swoją wojenkę z Niemcami.


Tak, tak.

  • To są wszystkie takie wspomnienia z okresu okupacji…


Takie mocniejsze.

  • Czy jeszcze chciałaby pani coś dodać do tego?


Nie, może nie, bo będą się powtarzały, prawda. Jak był zamknięty park, nie wolno było nikomu wychodzić. No więc znowu tam zaaresztowali mnóstwo osób, przede wszystkim wyłapywali mężczyzn. Więc to było straszne, jak się na to wszystko patrzyło. Tak że to były mocne przeżycia i to później się bardzo źle spało, bardzo źle się… No tak to wszystko wyglądało.

  • W momencie wybuchu Powstania miała pani osiem lat.


Tak.

  • Proszę powiedzieć, jak pani zapamiętała 1 sierpnia czterdziestego czwartego roku? Co pani rodzina tego dnia robiła?


Więc dosyć nieszczęśliwie było, dlatego że 1 sierpnia moi rodzice pojechali na Mokotów do mojej ciotki, która miała pod Warszawą ziemię i tam jakieś miody produkowała, a brat miał tak zwany krup, wtedy tak się to nazywało, i podobno ten miód miał być leczniczy. I wtedy rano pojechali do cioci na Mokotów i już nie wrócili, nie udało im się wrócić na Powstanie. Tak że myśmy byli tylko z babcią, z panną Ellą, z pokojówką i z gosposią.

  • Jak sobie dawaliście radę? Jak to wyglądało? No bo brak rodziców…


No, brak rodziców był straszny, straszny, ponieważ słyszeliśmy codziennie te bombardowania i wobec tego baliśmy się, że w ogóle już rodziców nie zobaczymy. Pierwsze dni Powstania były dosyć spokojne w Centrum. Oczywiście słyszeliśmy bez przerwy te akcje zbrojne, niesamowite. No i siedzieliśmy w piwnicy jednak, schodziliśmy… Babci zarządzenia były takie, że schodzimy do piwnicy. Ale to nie było takie gwałtowne. Dla mnie było największym szczęściem zobaczenie tych akowców, którzy przechodzili przez nasze piwnice, bo się przemieszczali. I ten biało-czerwony [wzór], na ubraniu ta opaska – to była tak wzruszające, że już nie ma Niemców, że jesteśmy… Ja sobie nie zdawałam jako małe dziecko sprawy z tego, że jeszcze Niemcy są i że nas mogą zaraz zabić, ale niemniej jednak ta flaga, to biało-czerwone było tak mocnym przeżyciem, że myśmy byli zachwyceni, te małe dzieci, że… No, myśmy patrzyli jak w tęczę, w tych młodych ludzi przemieszczających się po naszych piwnicach, bo oni przechodzili dalej, ukrywali się albo szli do innych miejsc. Bo wszystkie domy zostały jak gdyby przekopane w piwnice, żeby można było zrobić przejścia i z jednego domu można było przejść do drugiego domu, piwnicami. I to było potrzebne, dlatego że Niemcy… Na początku to był bezład, ale później, to znaczy gdzieś tam już od piętnastego, 30 sierpnia, zaczęli bombardować bardzo systematycznie, to znaczy ulice równoległe były bombardowane. No więc Nowogrodzka, Wspólna, Żurawia… Wiedzieliśmy, że teraz dojdzie do Hożej, wobec tego… Myśmy mieli naszą rodzinę jeszcze na Koszykowej, no to staraliśmy się tymi barykadami i tymi piwnicami przejść na Koszykową. I dwa razy nam się to udało, później już nie, bo straszny był ostrzał tak zwanych [gołębiarzy], to znaczy Niemców, którzy gdzieś tam się dostali na najwyższe piętra i z góry strzelali do tych chodzących barykadami. Dla nas to był dowód taki, że… Ja codziennie, mimo że było Powstanie, no to miałam zawiązywane włosy jakąś tam kokardką. I kiedyś właśnie wróciłam do domu z kokardką przestrzeloną. No więc już było wiadomo, że naprawdę to jest bardzo niebezpieczne, nawet chodzenie tymi barykadami.

  • Czy chodziliście państwo na Koszykową i wracaliście z powrotem do domu na Hożą?


Tak, tak. Bo wiedzieliśmy, że prawdopodobnie jak zburzą Hożą, to przejdą na Wilczą tą swoją metodą strzelania. Oczywiście jak wróciliśmy, to był zbombardowany salon, nie było go, ale reszta mieszkania została. To było bardzo duże mieszkanie, więc jeszcze były cztery pokoje oprócz salonu, więc myśmy mieli się gdzie podziać, tylko tyle że część była zbombardowana.

  • Czyli całego Powstania nie przesiedziała pani w piwnicy, jednak korzystaliście państwo z mieszkania.


Tak, tak, korzystaliśmy z mieszkania, tak. Z tym że jak się wzmagało strzelanie czy wzmagało się bombardowanie, no to natychmiast lecieliśmy… Zresztą to było tak, że było takie zaskakujące. Myśmy kiedyś siedzieli w tym [pokoju] stołowym, w czasie Powstania, jedliśmy obiad i nagle bombardowanie było takie, że babcia krzyknęła: „Do piwnicy!”. No i wszyscy przez te kuchenne schody lecieliśmy w dół. I taki był pył, i tak było ciemno od tego, co się w tym powietrzu unosiło, że myśmy nie mogli trafić do naszej piwnicy, tylko wylecieliśmy na podwórko. Tak było ciemno. Tak że to są rzeczy, które trudno teraz opisać czy opowiedzieć, jak to wyglądało, ale to było straszne.

  • Czy w państwa piwnicy oprócz państwa jeszcze ktoś przebywał?


Tak, tak, Piwnice były na ogół otwarte, to znaczy w tym sensie, że się ich nie zamykało, tylko były otwarte i sąsiedzi jak siedzieli czy coś, to na ogół sobie bardzo wszyscy starali pomagać. Czy nawet jeżeli chodzi o psychiczną stronę, starali się jakoś tam podpowiadać, że będzie dobrze, że dawać nadzieję, że… Jakieś takie rzeczy. W naszej sytuacji myśmy strasznie przeżywali to, że nie ma ani ojca, ani mamy, więc to dla nas było straszne przeżycie, no ale tak to wyglądało.

  • Czy jakieś wspólne modlitwy były, na przykład w piwnicy, podczas takich nasilonych bombardowań?


Tak, tak. Jak tak bardzo, bardzo walili, te bomby leciały, to wszyscy się modlili na głos.

  • Czy uczestniczyła pani może we mszy w czasie Powstania?


Nie, nie uczestniczyłam.

  • Czy widziała pani, że dorośli czytają gazetki powstańcze, jakieś biuletyny?


To byli tacy młodzi bardzo chłopcy, którzy przenosili prasę i dostarczali listy. Myśmy oczekiwali, że może nas to szczęście spotka i może jakiś list będzie od rodziców, no ale niestety nie było. Ja nawet znam takiego pana, który był w czasie Powstania, chyba miał dwanaście lat i był w poczcie, tej powstańczej, biegał i roznosił te informacje, które mógł dostarczyć.

  • Co jeszcze pani zapamiętała z okresu tych dwóch miesięcy, kiedy pani właściwie była skazana na przebywanie ciągle w jednym miejscu? Jak rodzina sobie radziła? Czy na przykład były problemy z żywnością?


Problemów z żywnością nie było, ponieważ ojciec był bardzo zapobiegliwy i wiedział, więc myśmy wręcz utrzymywali… Babcia przyjmowała w czasie Powstania osiemnaście osób na obiadach, codziennie, dopóki nie rąbnęło w salon. Bo w salonie były zrobione takie specjalne zasłony i z tyłu za tymi zasłonami były zapasy. No i dopóki nie zburzyło się tego salonu, to babcia wydawała codziennie osiemnaście obiadów dla ludzi, którzy z ulicy wpadli w bramę i już nie mieli wyjścia. Tak że tak to wyglądało. Poza tym myśmy na tej samej ulicy mieli, to znaczy ja miałam, ciocię, rodzona siostra mojego ojca. Ona mieszkała na parterze, myśmy mieszkali na trzecim piętrze, więc myśmy się też często przemieszczali do cioci, bo nam się wydawało, że tam będzie bezpieczniej. Ale to wszystko było bez sensu, bo wszędzie te bomby uderzały i niczego się nie można było spodziewać. Przeżycie mieliśmy też bardzo mocne, ponieważ jak byliśmy u cioci… Ciocia miała dwóch synów, obaj byli starsi ode mnie. No i jak uderzyło w… To była Hoża 27. Okna niektóre u cioci, która też miała duże mieszkanie, wychodziły na Skorupki. I nagle widzimy, że na Skorupki wali się dom. No i straszne krzyki, wołania o pomoc i tego… No więc wtedy wujek wyleciał tam ratować. A i jeszcze Niemcy tacy byli systematyczni, że w miejsce, gdzie uderzyli raz, uderzyli za dziesięć piętnaście minut drugi raz, bo spodziewali się tego, że ludzie zaczną ratować tych, których można jeszcze uratować spod tych gruzów. No i tak wujek został „zbombardowany”, to znaczy łydka mu wyleciała przez te odłamki i coś tam jeszcze, tak że umarł jeszcze tego samego dnia. Tak że było następne bardzo mocne przeżycie.

  • Co jeszcze by pani chciała dodać do okresu tych dwóch miesięcy Powstania?


Raz, troszkę przez głupotę, no to… Ci moi dwaj bracia byli starsi i oni postanowili mi pokazać, jak wygląda Powstanie z góry, i zabrali mnie, oczywiście w tajemnicy przed babcią i przed ciocią, na górę, weszliśmy na sam czubek domu jak gdyby. Tam była taka wieża, weszliśmy schodkami na samą górę i ten brat, Tadeusz Rzewuski, pokazywał mi, jak to wygląda. I nagle zaczął się ostrzał tego miejsca, gdzie myśmy byli. No więc natychmiast zlecieliśmy na dół. Nic nam się szczęśliwie nie stało. Pozostawiliśmy to w tajemnicy przed babcią, przed ciocią, no bo byłaby bura straszna. No, ale to było też bardzo mocne przeżycie, ponieważ widziałam z góry, jak naokoło się pali. To był straszny widok.

  • Teraz dochodzimy do końca Powstania. Jak to wyglądało w przypadku pani rodziny?


Więc koniec Powstania był straszny, ponieważ wiadomo było, że to nie ma szans na to, żebyśmy się wyzwolili spod tego. I nagle koniec września, słyszymy, że mamy się wyprowadzić z Warszawy.

  • Co to znaczy „słyszymy”?


To znaczy są wiadomości jakieś tam, jakimś cudem babcia wie, ciocia wie, że mamy się wyprowadzać. Ponieważ po śmierci wujka ciocia była bardzo zdruzgotana, to babcia z nami przeniosła się do cioci na Hożą 29 i stamtąd mieliśmy razem już wyjść z Warszawy. Ja w tym okresie dostałam szkarlatyny, więc miałam wysoką temperaturę, niemniej jednak miałam przygotowany plecak. W plecaku było trochę kaszy, trochę cukru i mydło. I opis, kto ja jestem, prawda, że z Warszawy, że tu mieszkam, tak się nazywam. Że gdybym się zgubiła w tym marszu, który nam groził przy wyjściu z Warszawy, no to że jak będą mnie szukali, to będzie wiadomo, kim ja jestem. No i jak nadszedł dzień tego wyjścia, to miałam oczywiście założony, mimo że to był koniec, to był chyba 1 albo 2 października, miałam założone na siebie futerko z czarnej [foki] i byłam ubrana w czapeczkę wełnianą. Miałam temperaturę, wiec może dlatego, a może dlatego, że po prostu, żeby coś na siebie [włożyć], żeby nie być bez niczego. No więc tak byłam ubrana, brat był też ubrany tak mocno. No i ci starsi nasi bracia [cioteczni], synowie cioci, też byli poubierani tak mocno. Andrzej Rzewuski miał więcej lat, chyba piętnaście miał wtedy, więc był bardzo wyrośnięty, a Tadek był tylko rok ode mnie starszy, więc niewiele był wyższy ode mnie. No i każdy z nas dostał ten plecak na plecy i trzeba było wyjść na ulicę. Na ulicy zrobił się taki ciąg ludzi idących w jedną stronę. Tym zawiadywali Niemcy, pokazywali, gdzie trzeba iść. Osobno szli Powstańcy, którzy mieli rozkaz wyrzucania broni. To było też straszne, jak się na to patrzyło, jak oni całują tę broń i rzucają na tę górę broni, której właściwie no… Dla nich to było największe szczęście, mieć broń. Więc to było okropne. No, ale ich od razu odseparowywali, zabierali Niemcy, natomiast nas pędzili dalej i tą metodą, już nie pamiętam, jakim cudem, ale w końcu doszliśmy do Ursusa. I w Ursusie były hangary kolejowe. Te hangary były jak gdyby zatopione w wodzie, bo tyle było tej wody na ziemi, no i trzeba było się jakoś tam znaleźć w tym, wszyscy byli tam zganiani i mieli jakoś tam czekać na dalsze dyspozycje niemieckie. Ponieważ ja byłam najsłabsza z racji temperatury, to panowie… Sąsiad też nasz, tam od cioci, z Hożej 27, wykombinował gdzieś jakieś drzwi i na tych drzwiach mnie położono, dzięki temu nie leżałam w wodzie. No i tak przeleżeliśmy dzień czy dwa, jedząc jakieś rzeczy. RGO było czy coś takiego i to RGO rozdawało zupę czy coś. No i ja też dostałam taką zupę. No i tak to wyglądało. I później, już nie pamiętam, czy to był jeden dzień, czy to były dwa dni, w każdym bądź razie był rozkaz, żeby iść do pociągu, bo będą nas wywozić. I nastąpiła następna segregacja. Następna segregacja wyglądała w ten sposób, że dzieci z babciami, mamami, małe, szły na prawą stronę, a mężczyźni albo młodzi chłopcy szli na lewą stronę. No i Niemiec segregował nas. Jak myśmy podeszli, akurat ciocia z tymi dwoma chłopcami była przed nami, no i ten Niemiec zabiera Andrzeja, tego starszego, na lewo, żeby wyjechał, zdaje się, na roboty do Niemiec czy coś takiego. No i ciocia się strasznie zdenerwowała. Tadek mógł przejść na prawą stronę, bo był niski i miał wtedy dziewięć lat, a Andrzej z piętnaście albo szesnaście, więc na lewą stronę. Ciocia miała na ręku obrączkę… Nie obrączkę, tylko bransoletkę. Ściągnęła tę bransoletkę i podała temu Niemcowi, i Andrzej wrócił na naszą stronę. Tak że taką metodą załatwiało się wolność również. No i byliśmy dostarczeni do pociągów. Pociągi były straszne, bo to były towarowe pociągi bez dachu. I tam nas wsadzili do… No, szczęśliwie, bo myśmy się tak mocno trzymali, żeby być razem jednak i z ciocią, i z tymi… I ten sąsiad był, taki przemiły, ze swoją żoną i z dwojgiem dzieci. I tak żeśmy się trzymali. No i nagle… jedziemy tym pociągiem.
Ciocia od czasu do czasu pisała kartki, że jedziemy w kierunku Częstochowy, nie wiemy, co dalej. I podpisywała: „Jesteśmy razem. Babcia, Danusia…” i tak dalej. Wszyscy. No i że to było dla Romana Ciborskiego, że jak będzie szukał jakichś śladów, to żeby nas po tym znajdywał. I wyrzucała to przez… Czasami te pociągi stawały i ludzie podchodzili i pytali, jak pomóc. Więc ciocia wkładała w pudełko od zapałek taką informację i prosiła, żeby zanieść, jeżeli to była jakaś znajoma [miejscowość], jakieś Skarżysko-Kamienna akurat, tam mieliśmy jakiegoś znajomego kuzyna, więc ciocia poprosiła, żeby to zanieść do tego kuzyna, tę informację. No i tak za każdym razem, jak gdzieś stanęliśmy, a stawały te pociągi, bo musiały przepuszczać te wojskowe, no to ciocia tak robiła i wysyłała te informacje. I w końcu, to była już noc, nagle dowiadujemy się w Częstochowie, że nas wyrzucają na dworcu i róbcie sobie, co chcecie. Ale ponieważ była noc, to nie wolno było wyjść na ulicę, bo był, prawda, okres, kiedy w nocy nie wolno było chodzić. No i siedzimy w kucki na tym dworcu i ten sąsiad mówi, że on tu ma znajomych w Częstochowie, ale nie wie, co się z nimi dzieje ani gdzie mieszkają dokładnie. Ma jakąś ulicę, no, ale spróbuje rano się jakoś może skontaktować. No i jak rano wolno było już wyjść, to on pobiegł tam na tę ulicę, jakoś tam po nazwisku znalazł tych ludzi. I to byli bardzo sympatyczni ludzie. Oni mieszkali, nie pamiętam, na jakim piętrze, ale mieli dwupokojowe mieszkanie. Do tego dwupokojowego mieszkania sprowadziliśmy się my, w jedenaście osób. Tak że jak to było rozłożone, to ja już nie pamiętam, ale byliśmy tak zgrupowani, a oni przenieśli się do kuchni i oni spali w kuchni, a nam pozwolili spać w tych pokojach. To było bardzo wzruszające, że tak bardzo chcą pomóc tym warszawiakom.

  • Czy pamięta może pani, jak się nazywali?


Nie, nie pamiętam, bo myśmy nie byli długo. Oni się postarali po pierwsze, mnie oddać do szpitala, bo byłam zarażającą osobą, jako ta, która miała szkarlatynę, więc mnie oddali do szpitala i wylądowałam w szpitalu. Dla mnie największym przeżyciem było to, że mi ogolili włosy, a ja miałam piękne, do gołej skóry, więc dla dziewczynki to jest przeżycie straszne. Babcia mnie odwiedzała i nic nie wiedziałam, co się dzieje. I nagle któregoś dnia dowiaduję się, że rodzice się znaleźli, odszukali i że są razem z bratem i ciocią, dostali jakieś mieszkanie, na Śląskiej ulicy, chyba tak się nazywała, ale też głowy nie dam. No i że są już. No i mój tata chciał koniecznie mnie zobaczyć i jakoś mnie pocieszyć, ale ponieważ to była szkarlatyna, nie wolno było wejść, wobec tego tatuś poprosił, żeby było możliwe, żebym ja przez okno patrzyła. Byłam na drugim piętrze w tej sali. Ojciec był bardzo pomysłowy i bardzo taki zręczny, i wymyślił sobie, że on zrobi jakiś cyrk dla mnie, żebym ja się śmiała, a nie płakała. I cały szpital był w tym oknie, jak ojciec… Miał wypadek w czasie okupacji i chodził z laską. I z tą laską robił taniec. Stawiał sobie na głowie tę laskę, na tej lasce kapelusz i tańczył, żebym ja się śmiała, a nie płakała. Więc to też było bardzo wzruszające. No i cały szpital był w oknie i wszyscy oglądali. No to z takich tych przeżyć. A później, jak już wolno było mi wrócić do domu, no to wróciłam do domu. Rodzice… A jeszcze z mocnych przeżyć, jakie miałam, to już jak wróciłam do domu, było wyzwalanie przez naszych „przyjaciół” ze wschodu. Tatuś zachorował i miał wysoką gorączkę. Trzeba było iść do apteki. No i mama mówi, że sama się boi iść, bo jak z córką, to będzie troszkę bezpieczniej, że dziecko, no, nie będą tej kobiety zabierali dziecku. No i tak szliśmy… I tak przeszliśmy na plac, nie pamiętam niestety, jak się nazywał, gdzie była apteka. Ja patrzę, a na tym placu leży strasznie dużo osób, tak rozłożonych. To byli zabici. Ale mama nie chciała, żebym ja się denerwowała i… Dalej był kościół. Mama mówi: „Słuchaj, oni się modlą. Nie denerwuj się, oni się modlą, zaraz wstaną i pójdą do domów. A my tutaj już skręcamy do apteki”. No i poszliśmy, dostaliśmy leki, wróciliśmy do domu. No w każdym bądź razie to było też dla mnie przeżycie niesamowite.

  • Czy te osoby „modlące się”, to byli żołnierze?


To byli i żołnierze, i cywilne osoby. Tak jak widziałam po tych ubraniach, to i żołnierze, i cywilne osoby. W każdym razie było tak gęsto tych ludzi, że ja właśnie byłam przerażona tym.

  • A co się działo z rodzicami w czasie Powstania? Ponieważ 1 sierpnia znaleźli się na Mokotowie…


W czasie Powstania byli u mojej cioci Korwin-Szymanowskiej i cały czas tam byli. Ojciec, jak to ojciec, zawsze w czymś pomagał wszystkim wokół, bo był bardzo sprytny i taki pomysłowy, tak że pomagał, ale specjalnie nam nie opowiadał, jak to się kończyło. W każdym bądź razie jak trzeba było wyjść z Warszawy, to oni też wyszli, ale tatuś, ponieważ miał tę chorą nogę i tę laskę, to jak szli w tej „paradzie” takiej, w tej kolumnie tych wypędzających i z Mokotowa wypędzanych, to tatuś mówił: „Irenko, wolniej, wolniej, wolniej”. No i tą metodą zostawali coraz dalej na końcu, na końcu. W końcu tak jakoś… No i tam któryś Niemiec mówi: „Szybciej! Szybciej!”. No więc ojciec właśnie, [mówiąc po niemiecku] perfekt, że go boli noga, że tego, ale już leci, zaraz doleci, zaraz do tego… Wszystko po niemiecku. Więc ten Niemiec się uspokoił. I jak przechodzili obok domu, który miał bramę i był taki widok, że na przestrzał jest ta brama, to ojciec pociągnął mamę i wskoczyli w tę bramę, i tą metodą uciekli z tego wywozu. I później ojciec, jak tylko oswobodzone byliśmy od Niemców, to ojciec zaczął nas szukać. I między innymi w tych Skierniewicach czy gdzieś znalazł tę kartkę od cioci, dowiedział się, że jedziemy w stronę Częstochowy, więc przyjechał do Częstochowy, tam zaczął szukać, zaczął od RGO. W RGO mieli spisy ludzi warszawskich z Powstania, wobec tego trafił tą metodą.

  • Proszę powiedzieć, czy babcia to była mama ze strony mamy czy ojca?


Nie, ojca, ojca, tak.

  • Jak się nazywała?


Maria Ciborska, z domu Szumańska.

  • Jak dalej się pani losy potoczyły? Jak długo byliście państwo w Częstochowie?


Dosyć mocne były te losy, dlatego że jak przyszli ci „oswobodziciele”, to myśmy mieszkali już wtedy sami, to znaczy ciocia z synami i moja mama, ojciec i babcia z nami, z naszą dwójką. To było dosyć duże mieszkanie, takie dostaliśmy z tego RGO czy nie wiem i tam mieszkaliśmy. Więc jak przyszli „wyzwoliciele”, to do nas zostało dokwaterowanych dwóch radzieckich oficerów. Ci oficerowie dosyć przyzwoicie się zachowywali. Babcia znała rosyjski, ojciec też znał rosyjski, więc rozmawiali po rosyjsku i jakoś się dogadywali. Natomiast były ciągłe napaści takich okradających żołnierzy, tych radzieckich. Przychodzili, żeby coś ukraść. No i babcia wpadła na pomysł, że jedyna rada, to jest im powiedzieć, że… I zawsze tak mówiła. Jak otwierała to mówiła: Po tisze, po tisze, bo major spit. No to jak oni usłyszeli, że major spit, to od razu uciekali. No i tą metodą babcia chroniła, że nie tego. No ale kiedyś mimo tego majora to wiem, że była taka nieprzyjemna historia. Może to śmieszne, że powiem, ale zrobiły panie pierogi i wszedł ten rusek do kuchni, zdjął czapkę i tę czapkę w te pierogi rzucił. No w ogóle już było po obiedzie. Tak że takie były różne przeżycia.

  • Kiedy państwo wróciliście do Warszawy?


Do Warszawy najpierw pojechał ojciec zobaczyć, co się dzieje z domem. Dom był zburzony do końca. No nie wiem, czy to opowiedzieć, ale na samej górze leżała kasa pancerna, otwarta zresztą, tatuś podszedł do niej, wsadził palec w te dziury i nadział mu się pierścionek z dużym brylantem, który tam umieścił przezornie, że może tam się schowa i nikt go stamtąd nie weźmie. I rzeczywiście ten pierścionek został i jak skończyłam studia, to w momencie kiedy rozdawali nam dyplomy, ojciec mi wręczył ten pierścionek. Tak że to była jedyna rzecz, która pozostała z Warszawy. Natomiast w piwnicy ojciec tam miał i dolary, i różne rzeczy, i tego, to była jednak pokryta węglem. I ponieważ to się paliło, to wszystko się spaliło tak, że nie było w ogóle możliwości tego odzyskania, tak że to wszystko przepadło.

  • Proszę jeszcze powiedzieć o fabrykach ojca.


Jedna była w Radomiu, druga była pod Warszawą, w Dąbrówce Szlacheckiej, tak się nazywała ta miejscowość. Ojciec zrobił kwerendę po rodzinie. Jedni dali pierścionek, drudzy bransoletkę, trzeci tam dali znowu coś. Ojciec to wszystko sprzedał. Ponieważ z tych fabryk było wszystko wywiezione przez „wyzwolicieli” ze wschodu, no to odkupił te maszyny, starał się to wszystko jakoś zorganizować. I po pół roku zostało upaństwowione. Nawet tak się elegancko zachowali, że powiedzieli, że mogą zostawić ojca jako dyrektora. Ojciec podziękował za ten „zaszczyt”. I wtedy, to już było pół roku po wyzwoleniu, wróciliśmy do Warszawy.

  • Czyli jeszcze w czterdziestym piątym roku.


Tak, tak.

  • Jak pani pamięta te pierwsze lata w Warszawie?


Te pierwsze lata w Warszawie były bardzo trudne, dlatego że nie mieliśmy się gdzie zatrzymać. I tutaj przyszli z pomocą… Rodzina mojej mamy. Mieli na Grochowie taki domek niewielki, no i w tym domku wygospodarowali dla nas pokój z kuchnią. Więc rodzice dostali ten pokój, a my z babcią byliśmy w tej kuchni, dużej kuchni, ale jednak kuchni. No i tak przemieszkaliśmy jakiś czas, dopóki ojciec nie zarobił jakoś i nie przenieśliśmy się do większego mieszkania.

  • No właśnie. A proszę powiedzieć, jak ojciec sobie radził? Ponieważ, tak jak pani sama stwierdziła, był osobą, która nie była mile postrzegana przez nowe władze, jak sobie radził zawodowo?


Nie była mile postrzegana. Zawodowo nie mógł sobie poradzić, więc łapał się różnych rzeczy, jakieś tam robił napełnianie piór, jakieś tam robił inne rzeczy. A poza tym starał się zawsze… do urzędu skarbowego jak chodził czy coś, to mnie wysyłał. Ja już wtedy miałam trochę więcej lat, no więc mnie wysyłał i mnie jak zadawali takie pytania, to ja albo nie wiedziałam, albo coś tam i jakoś to łagodniej przechodziło. Nie byli tacy napastliwi w stosunku do młodej osoby i jakoś to przechodziło. No, mama też zaczęła pracować w jakichś sklepach, w jakichś czyichś, więc za ekspedientkę, za tego, więc jakoś w ten sposób się utrzymywali. No i coraz było lepiej, coraz było lepiej. Nigdy już nie doszli do jakiegoś takiego poziomu, jak to było przed wojną czy jak to było nawet w czasie okupacji, ale ja nie mogłam narzekać, zawsze była gosposia i zawsze było…

  • Czyli ojciec, że tak powiem, wrócił do swojego zawodu, mógł wykorzystać swoją wiedzę?


No nie bardzo, nie bardzo. Nie, nie. Już nie chciał w to iść, bo był znany w środowisku, więc nie chciał w to iść, a była taka niechęć do ludzi, którzy coś posiadali albo tego… że to było takie bardzo nieprzyjemne. Trzeba było się nieomalże ukrywać, że się coś miało kiedykolwiek.

  • Proszę jeszcze powiedzieć o swojej drodze do zdobycia zawodu. Była pani z takiej naznaczonej, nazwijmy to w cudzysłowie, rodziny.


Tak, tak. Więc ja się bałam, ponieważ wiedziałam już od innych, starszych osób, starszych kolegów, że jak dojdą, że to jest z takiego środowiska ten młody człowiek, to… Za pochodzenie były punkty. Za pochodzenie rolnicze czy robotnicze były plusy, a za takie jak moje były minusy. Więc ja wiedziałam, że przy moich minusach nie mam szansy w ogóle zdawać, tak że nawet nie starałam się, tylko poszłam do technikum farmaceutycznego, żeby chociaż być technikiem. No i po skończeniu… Tam miałam bardzo dobre stopnie, więc nawet była szansa, że mogłabym pójść bez zdawania egzaminów, ale bałam się tego określenia przy mnie, więc nie ryzykowałam, tylko poszłam… Dostałam nakaz pracy dwuletni i poszłam…

  • Gdzie?


Do apteki na Targową. Tam pracowałam przez rok. Tam była bardzo miła pani, pani kierownik. Ja jej oczywiście wszystko opowiedziałam i poprosiłam, czy ona by mi pozwoliła zdawać, czy nie uważa, że jednak… I gdybym mogła, to żebym jednak te studia skończyła, żeby być pełnowartościowym, zawodowym pracownikiem, a nie tylko połową. Powiedziała, że napisze mi takie poparcie. I napisała mi, że uważa, że powinnam zdawać, żeby skończyć studia. I ja złożyłam podanie na uczelnię, ale już składałam nie jako córka rodziców, tylko jako pracownik, prawda, świat pracy i wobec tego nie miałam żadnych obciążeń i zdawałam, zdałam i dostałam się na uczelnię.

  • Jak pani dzisiaj postrzega okres wojny, okupacji, a przede wszystkim Powstania?


Więc pamiętam go jako najgorszy okres w moim życiu. Pamiętam, że byliśmy strasznie zniewoleni w sensie psychicznym i w ogóle. Dlatego nie wyobrażałam sobie, że mimo że tatuś tak bardzo lubił tego Wolfahrta i ten pan taki był sympatyczny… Oni przyjeżdżali i z tym synem, i tego, no, wszystko było bardzo miłe i sympatyczne, ja dobrze mówiłam po niemiecku, więc nie było problemu, a jednak nie wyobrażałam sobie, żebym mogła zostać żoną Austriaka, Niemca. Tak że to pozostawiło duży ślad. Ja teraz Niemców… powiedzmy, nie mam żadnej zawiści, nie mam żadnej takiej jakiejś… Ale w każdym razie za mąż wyszłam też za akowca, który jak jeździliśmy po Europie, to mąż starał się mówić po angielsku do Niemców. Był akowcem, znał pięć języków, dwa fakultety, był wykładowcą na Akademii Medycznej i tak dalej. Tak że staraliśmy się jednak z tymi Niemcami nie tak przyjaźnie, tylko jak można było im jakoś dokuczyć, że nie mówi się po niemiecku do nich, tylko po angielsku, to chętnie się mówiło po angielsku.

  • Czyli taki dystans państwo zachowywali.


Dystans, tak, tak.

  • Czy jeszcze chciałaby pani coś dodać do swoich wspomnień?


Myślę, że to byłoby chyba wszystko. Oczywiście jakbyśmy jeszcze siedzieli, rozmawiali, to jeszcze by się powspominało różne inne rzeczy, ale na ogół to [opowiedziałam] te takie najważniejsze rzeczy, które mi się wryły w pamięć. Nie mogę zapomnieć tego balkonu z wisielcami i z buziami zagipsowanymi. Nie mogę zapomnieć tego, jak bardzo się bał ten akowiec i dzięki temu, że jednak mu pomogłam, to mu się udało uciec. No i tego leżenia przy w parku, wtedy kiedy Kutscherę zabili. To są rzeczy nie do zapomnienia.

Warszawa, 24 listopada 2017
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna

Danuta Wojnicka-Szuba Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter