Bohdan Kubalski

Archiwum Historii Mówionej

Kubalski Bohdan, urodzony 7 sierpnia 1929 roku w Warszawie.

  • W jakim oddziale był pan podczas Powstania?

W czasie Powstania byłem u „Żywiciela”, pluton 209.

  • Proszę opowiedzieć troszkę o swojej rodzinie, o wychowaniu.

Rodzice byli farmaceutami i cała rodzina ojca była też farmaceutami: brat jeden, drugi brat. W każdym razie przed wojną rodzice wyjechali z Warszawy. Ojciec dostał zezwolenie na otwarcie apteki na Wołyniu, bo w centralnej Polsce nie było możliwości ze względu na to, że była Izba Aptekarska, która przydzielała apteki [w zależności] od ilości mieszkańców. Na terenie Polski nie było, dopiero na Wołyniu, w miejscowości Sienkiewiczówka, to jest między Łuckiem a Lwowem, na trasie kolejowej. Tam ojciec dostał zezwolenie, tam pobudował się i otworzył aptekę. Tam byliśmy do 1940 roku, dopóki rzezi ukraińskiej nie było na Wołyniu, na Ukrainie.

  • Proszę opowiedzieć więcej o swojej rodzinie, o tym, jak wyglądało wychowanie. Czy był pan jedynakiem, czy miał pan rodzeństwo? Czy rozmawiał pan z ojcem o historii?

Byłem jeden [chłopak] i miałem siostrę starszą o dziewięć lat. Wychowany byłem na Wołyniu, bo od 1935 roku do lat czterdziestych byliśmy na Wołyniu. Tam ojciec miał aptekę. Później, jak była ta cała „impreza” na Ukrainie…

  • Chodził pan tam do szkoły?

Tak, chodziłem, do trzeciej klasy.

  • To była polska szkoła?

Polska szkoła.

  • Proszę opowiedzieć o tej szkole.

W Sienkiewiczówce była szkoła podstawowa. Kierownikiem szkoły był pan Rybene Bauer. Z jego synem chodziłem do szkoły w Sienkiewiczówce. Do wojny żeśmy skończyli dwie czy trzy klasy, już nie pamiętam. W każdym razie pierwsze klasy były na Wołyniu, a po powrocie do Warszawy kontynuowałem szkołę podstawową. Na Żoliborzu żeśmy mieszkali, bo przed wojną ojciec miał na Bielanach bliźniak, domek własnościowy. Jak dostał zezwolenie na otwarcie apteki w Sienkiewiczówce, to ten domek sprzedał i myśmy wyjechali w 1935 roku na Wołyń, do Sienkiewiczówki.

  • Jakie były nastroje w Sienkiewiczówce, jak już zbliżała się wojna?

Były patriotyczne – że to wszystko nasze jest, polskie. To byli patrioci. Czekaliśmy, jak to będzie, żeby Niemcy nie wzięli góry, tylko nasi, Polacy. Taka „impreza” była.

  • Wydarzenia na Wołyniu, przed którymi państwo uciekli?

To były tak zwane rzezie ukraińskie. W pierwszych dniach wojny, jak już Rosjanie weszli do Polski, było wywożenie ludności na Sybir. Myśmy mieszkali vis-à-vis stacji kolejowej. Okazuje się, że Rosjanie wywozili wszystkich, cały transport kolejowy z wagonami bydlęcymi stał na stacji, załadowany był ludźmi. Jeden dzień, dwa dni, nikt nie odjeżdżał. Okazało się, że czekali na rozkaz z Moskwy, co z ojcem robić, bo to aptekarz – czy go zabrać na Sybir, czy nie. Ale ze względu na to, że nie było w pobliżu żadnej apteki, Moskwa kazała zostawić. Myśmy tym samym ocaleli przed wywiezieniem do Rosji. Żeśmy byli do końca prawie, nie do wyzwolenia, tylko dopóki bandy ukraińskie nie zaczęły tam rządzić, [robić] rzezi Polaków. Później ojciec załatwił wyjazd do Warszawy i wszyscy wyjechaliśmy.

  • Kiedy pana rodzina wróciła do Warszawy?

To było w 1940 albo 1941 roku.

  • Gdzie państwo zamieszkali w Warszawie?

Na Bielanach, po sąsiedzku, gdzie ojciec miał ten budynek. U znajomych sąsiadów dostaliśmy pokój czy dwa pokoje z kuchnią w bliźniaku i tam żeśmy mieszkali do Powstania.

  • Jak wyglądało życie w okupowanej Warszawie? Czy były problemy z żywnością?

Były problemy, bo jakby ktoś nie pracował… Były kartki żywnościowe, trzeba było wykupić. Ojciec pracował, matka pracowała, a ja byłem, jak to się mówi, na luzie. Do szkoły chodziłem, spotykałem się z rodzicami dopiero po południu, jak przychodzili z pracy.

  • Gdzie chodził pan do szkoły?

Na Bielanach, jak się nie mylę, to na Suzina, do szkoły podstawowej. Już nie pamiętam dokładnie.

  • To była legalna szkoła czy tajne komplety?

To była legalna szkoła podstawowa. Tam zastało mnie Powstanie w Warszawie, w 1944 roku.

  • Jak pan zapamiętał 1 sierpnia 1944 roku?

Miałem kolegów starszych od siebie, którzy brali udział w konspiracji. Jako młody jeszcze tam nie byłem, tylko byłem razem z nimi, na przyczepkę. Jak się Powstanie rozpoczęło, to nas przygotowali wszystkich do...

  • Proszę opowiedzieć o tych przygotowaniach. Czy pan wiedział, że będzie Powstanie?

Wiedziałem, że będzie Powstanie, ale kiedy, nie było wiadomo, tylko należało się przygotować.

  • Jak te przygotowania wyglądały?

Żeby był plecak, koszula, ręcznik, na dwa, trzy dni trochę żywności w tym plecaku, bo to oficjalnie miało być kilka dni. Każdy się miał przygotować do Powstania. Było powiedziane, że jak będzie Powstanie, to nas zorganizują. Ci, co mieli broń, to mieli, a ci, co nie mieli, to mieli dostać.

  • Szedł pan do Powstania bez żadnej broni?

Tak.

  • Gdzie było zgrupowanie?

Mieliśmy dostać broń nie na Bielanach, tylko z Bielan cała grupa szła na Powązki. Nie wiem gdzie, ale tam miał być skład, miejsce, w którym mieli nas uzbroić. Koniec końców, jak tam się znaleźliśmy 1 sierpnia, okazuję się, że Niemcy opanowali to miejsce i zostaliśmy na lodzie. Ci, którzy nami dowodzili, wszystkich zabrali i [poszliśmy] do Puszczy Kampinoskiej piechotą.

  • Czy pamięta pan nazwiska dowódców?

Nie przypominam sobie, bo to wszystko było chaotycznie.

  • Czyli Puszcza Kampinoska?

Do Puszczy Kampinoskiej, do partyzantki z 1939 roku. Tam była partyzantka polska. Tam żeśmy dostali uzbrojenie, dozbroili nas, rzucili amunicję, broń. Jak odpoczęliśmy, za jakiś tydzień, dziesięć dni może z powrotem do Warszawy z tym wszystkim.

  • Jaką broń pan dostał?

Dostałem dość duży karabin lebela, który był większy ode mnie, taka była broń.

  • Wcześniej uczył się pan, jak obchodzić się z bronią, czy dopiero w lesie?

W lesie nam pokazali – raz, raz i do widzenia. Do tego dostałem trzysta [sztuk] amunicji. Inna amunicja nie pasowała do tego karabinu, bo to był jakiś francuski chyba karabin, a byłem młody, to mi wepchnęli byle jaki, żebym miał. I tak miałem do Powstania. Z powrotem nas prowadzili z Kampinosu na Żoliborz przez Bielany. Na terenie Żoliborza przerwała się cała tyraliera. Część została, część poszła na Żoliborz, a część straciła łączność. W tej drugiej części byłem, z powrotem się wycofaliśmy do Kampinosu. Tam znów odpoczęliśmy ze trzy dni i z powrotem piechotą do Warszawy.

  • Pamięta pan, jaka to była akcja?

Na Dworzec Gdański.

  • To była już druga próba natarcia, wcześniej już była?

Nie wiem, czy była wcześniej, czy nie, w każdym razie my w tym dniu wróciliśmy z Kampinosu i od razu natarcie na Dworzec Gdański, żeby [otworzyć] przejście do Śródmieścia, ale że tam stał niemiecki pociąg pancerny, to nas ostrzelali, wybili kupę ludzi.

  • To natarcie było w nocy?

Tak.

  • Chyba Niemcy oświetlali teren racami. Tak to wyglądało? Mieli panowie osłonę przy ataku?

Dużo nie było tego. W każdym razie Niemcy ostrzeliwali z działek nie w górę, tylko pociski rozrywały się nad ziemią i dużo było bardzo rannych od szrapneli.

  • Czy pan wyszedł z tego cało, nie był pan ranny?

Byłem lekko ranny szrapnelami. Jak wróciłem na Żoliborz, na Bielany, to miałem we krwi głowę, rękę, nogę. W każdym razie na Żoliborzu miałem rodzinę, do tej rodziny się zameldowałem, to mnie trochę opatrzyli. Taki był ze mnie ranny. Później, po tym natarciu, już byłem na terenie Żoliborza cały czas.

  • Brał pan udział w jakiejś akcji oprócz natarcia na Dworzec Gdański?

Chyba w ostatnim dniu Powstania było powiedziane, że nas zabiorą na Pragę. Przypłyną na naszą stronę rosyjskie pontony, miało być zaćmienie okolicy do dwunastej w dzień.

  • Czyli pod osłoną nocy mieli się panowie ewakuować?

Nie pod osłoną nocy, tylko pod osłoną zachmurzenia, mieli [zrobić] samolotami zasłonę dymną. Wtedy mieliśmy natarcie, to było od ulicy Promyka w kierunku Wisły. Tam były działki. Przez te działki do Wisły. Miały nas tam zabrać pontony i przewieźć do raju, jak to się mówi. Ale to wszystko się nie udało, zasłony dymne diabli wzięli. Myśmy byli na tych działkach i nas Niemcy wzięli w krzyżowy ogień. Tam masę ludzi zginęło.

  • Duża grupa osób czekała?

Cały Żoliborz prawie tam był, natarcie, żeby wszystkich zabrali. Ile było ludzi? W każdym razie dużo. Według mojego rozeznania przynajmniej z pięćdziesiąt procent Niemcy wytłukli. Byłem tam, też brałem udział, ale dzięki Bogu jakoś mnie minęło. Z kolegą żeśmy byli razem. Jeszcze dzień i następnego dnia czy za dwa dni kapitulacja była, koniec Powstania.

  • Gdzie panów trzymali w czasie od dostania się w ręce Niemców do kapitulacji?

Jak była kapitulacja, złożenie broni, to myśmy na Żoliborzu, na placu Wilsona składali broń. Ci, co złożyli, to Niemcy nas na bok i wszystkich piechotą do Pruszkowa. Do Pruszkowa myśmy szli chyba dzień albo dwa, do zajezdni kolejowej, bo tam była. Później nas wszystkich w wagony i do Niemiec, do niewoli.

  • Jakie były warunki w Pruszkowie?

Warunki były spartańskie, bo nikt nie miał zaplecza, koców, nic. Człowiek na ziemi siedział i wegetował.

  • Czy miał pan jakieś wiadomości o pana rodzinie?

Nie miałem żadnych wiadomości. Dopiero jak już byłem w Anglii, to mnie rodzina odnalazła przez Czerwony Krzyż.

  • Ile dni był pan w Pruszkowie?

Dzień, dwa. Nie więcej.
  • Gdzie panów zabrano z Pruszkowa?

Jak nas załadowali do wagonów bydlęcych po dwadzieścia czy trzydzieści osób (nie pamiętam, w każdym razie było gęsto), to nas od razu wywieźli do Niemiec, do obozu w Altengrabow. To był obóz jeniecki. Tam nas przetrzymali kilka dni, wykąpali. Zakwaterowali nas w dużych namiotach po dwieście osób. W tych namiotach byli poprzednio jeńcy rosyjscy i to było tak zawszawione, że jak żeśmy rano wstali, to garściami wysypywaliśmy zza pazuchy wszy.

  • Czy żywność była?

W czasie wyjazdu i jazdy z Pruszkowa do Altengrabow, w czasie drogi raz był postój. Dali nam jakąś zupkę, kawałek chleba, już nie pamiętam. To w czasie drogi było.

  • A w samym obozie?

W samym obozie były jenieckie porcje: zupa z brukwi i nic więcej, kawałek chleba, margaryna.

  • Co się działo dalej? Gdzie pana zabrano po przejściowym obozie?

Byłem w obozie Altengrabow nie za długo. Później nas przenieśli do Fallingbostel koło Hanoweru. Altengrabow był koło Berlina, a nas przenieśli do Fallingbostel, do drugiego obozu. Tam znów jedzenie było liche, ale już na Boże Narodzenie chyba dostaliśmy paczki z Czerwonego Krzyża. Każdy się słaniał z głodu, bo nie było co jeść. Te paczki nas trochę podreperowały.

  • Jakieś prace panowie wykonywali?

Brali nas do pracy na terenie danej miejscowości. Był wóz ciężarowy i nas zaprzęgano chyba ze czterech, każdy do koła, dwóch do dyszla, i dwóch z tyłu do pchania. Żeśmy jechali na peryferie, trochę piachu czy żwiru do miasta przywoziliśmy. Taka była praca w Fallingbostel. Później nas zwerbowali (jakieś trzydzieści osób) na komenderówkę, do wyrębu lasu. Tam żeśmy siedzieli, wyrąb lasu mieliśmy. Wyżywienie było, można powiedzieć, dobre. Po jakimś tygodniu przyjechał Niemiec. Mówi, że my nie wykonujemy normy i nie możemy mieć wyżywienia. Jak będziemy w dalszym ciągu mieli taką pracę, jak do tej pory, to będzie lepsze wyżywienie, a jak nie, to obniżą te normy. Nikt się nie rwał do pracy, bo to wszystko były młode chłopaki z Warszawy, to nam obniżyli. Chleb był na osiem, dziesięć osób, kostka margaryny, zupa, takie było później wyżywienie. Tak że myśmy tam posiedzieli z tydzień i później w czwórkę, w nocy żeśmy uciekli stamtąd.

  • Jak się udało panom uciec? Jak wyglądała ucieczka z obozu?

Zakwaterowanie myśmy mieli poza miastem. Niedaleko lasu było pomieszczenie poniemieckie, tam żeśmy byli zakwaterowani. To było ogrodzone drutami i dwóch Niemców chodziło naokoło w nocy i pilnowało. Czterech nas się zmówiło i żeśmy w nocy przecięli druty i uciekli. Jak Niemiec był z tamtej strony, to myśmy uciekli, druty zakryli. Piechotą żeśmy uciekali. To była zima, luty był chyba.

  • Był jakiś pościg, słychać było strzały?

Nie, nic nie było, nic nie słyszeliśmy. Myśmy nocą uciekali. Jak samochód jechał czy coś, to myśmy uciekali za drzewa. Tak żeśmy dotarli aż do Hanoweru. Był z nami Holender, który zdezerterował z niemieckiego wojska i był w czasie Powstania razem z nami. Po polsku trochę [mówił], ale niemiecki język bardzo dobrze znał i nas prowadził jak przewodnik do Hanoweru. W Hanowerze myśmy siedzieli, bo każdy miał cywilne ubranie. Jeden czy dwóch było ogolonych, bez włosów, a u Niemców było, że jak ogolony, to znaczy kryminalista. Jak żeśmy siedzieli w restauracji (pełno Niemców, myśmy między sobą tylko siedzieli), to dwóch w czapkach siedziało, dwóch bez czapek. Holender poszedł załatwiać sprawy i gdzieś za godzinę chyba czy więcej przyszedł zadowolony, że znalazł Holendra, kierownika pociągu towarowego. Mówi: „On nas zabierze do Holandii, tylko musimy jeszcze poczekać z godzinę”, bo się umówił. Z tego wszystkiego, z tego zadowolenia czapką machnął, a był łysy, ogolony. Nie upłynęło pięć minut, podchodzi do niego dwóch Niemców i Niemka: „Papiery, ausweis!”. On z nimi po niemiecku rozmawia, ale nie odczepili się. Nie miał już innego wyjścia, tylko wyjął z kieszeni i pokazuje numer jeniecki, mówi: Kriegsgefangene. Dobra. Do drugiego – to samo, do trzeciego – to samo, czwarty – to samo. Za głowę złapali się, pod pistolety nas wszystkich, otoczyli. To było dwóch cywilów z SS i baba jakaś, Niemka. Trzymają nas. W międzyczasie był nalot. Wszystko do schronu poszło, a nas trzymali. Dopiero na końcu nas do schronu zabrali. Tak nas przetrzymali, jeszcze jakichś wojskowych Niemców do pomocy wzięli. Nalot żeśmy przetrzymali, jakoś nikt nie ucierpiał. Nalot był gdzie indziej, a tu tylko był alarm. Koniec końców nas SS zabrało do siebie, w swoje pielesze. Spisali nasze wszystkie [dane], dziadka, babkę, protokół. Później przekazali nas od razu do Wehrmachtu, do wojska. Jak przekazali do wojska, to wojsko nas zabrało i ocaleliśmy, bo z początku myśleliśmy, że nas SS wykończy. Ale to już był koniec wojny, bo to był luty 1944 roku.

  • To już po Powstaniu, zima 1945 roku.

Tak, luty 1945 rok. Później, jak już nas przekazali, to nas do obozu w Weferlingen dali. Tam nas osądzili za ucieczkę, za przecięcie drutów. Nie pamiętam po ile, ale chyba co najmniej po dwa, trzy tygodnie aresztu obozowego mieliśmy i czekaliśmy na kolejkę. Nie doczekaliśmy się kolejki, bo uwolnienie było.

  • Jak wyglądał ten moment, jak weszły wojska alianckie?

Była euforia, było zadowolenie. Przede wszystkim parę dni przed uwolnieniem już widać było, że Niemcy opuścili. Tylko kilku ważnych było, a już nie było tych Niemców, którzy pilnowali, była tylko lekka nagonka.

  • Słychać było odgłosy walki?

Tak.

  • Wiadomo było, że coś się dzieje?

Tak. Obóz był poza miastem i uwolnili nas.

  • Kto wkroczył: Anglicy czy Amerykanie?

Anglicy. Ze dwa miesiące żeśmy byli w tym obozie już jako wyzwoleni. Później przyjechało towarzystwo, znaczy oficer łącznikowy od Andersa był i na miejsce tych, którzy zginęli w korpusie, werbował młodych ludzi z Warszawy. To wszystko były łebki po dwadzieścia lat, dziewiętnaście lat, to wszystko młodzież była i ja miedzy innymi też tam byłem. Zabrali nas do Włoch.

  • Pamięta pan, do jakiego miasta we Włoszech? Tam pewnie był jakiś obóz szkoleniowy?

Tak, Amandola. W Barletcie byliśmy później. Zabrał nas do Włoch, we Włoszech byliśmy.

  • Jak wyglądały szkolenia we Włoszech, bo byli panowie przygotowywani do walki?

Tak, na miejsce tych, którzy zginęli w czasie wojny w korpusie. Tam były szkolenia, ale ja za dużo nie byłem szkolony, bo wtedy zapisałem się do gimnazjum. Było przy korpusie.

  • Ile pan miał wtedy lat?

Szesnaście lat, więcej nie. W każdym razie do szkoły się zapisałem, do gimnazjum. Dużo nie skończyłem, bo zaraz stamtąd wyemigrowaliśmy do Anglii.

  • Byli tam polscy nauczyciele?

Tak, byli Polacy z dowództwa korpusu. Żeśmy stamtąd do Anglii wyjechali. Byłem w [niezrozumiałe] pod Londynem, tam byłem do końca zakwaterowany. Do szkoły nie chodziłem, bo byłem we Włoszech, a tam byliśmy tylko jako wojskowi. Koniec końców Anglicy chcieli się pozbyć całego korpusu, bo to był korpus na utrzymaniu Anglików, więc oni [chcieli], żeby jak najszybciej do cywila wszystkich. Był zorganizowany Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia. Pomału nas wywalali: kto chciał czy zwalniał się, miał jakąś robotę. Były kursy języka angielskiego, ale mało kto się zapisywał, bo każdy liczył, że pojedzie do domu.

  • Wspominał pan, że jak był pan w Anglii, to skontaktowała się z panem rodzina. Jak to się stało?

Nie wiedziałem nic, ale moja mama szukała mnie przez Czerwony Krzyż i znalazła mnie na terenie Anglii. List jeden, drugi, trzeci, dziesiąty: „Wracaj, wracaj”. Ojciec nie był młody, mama też niemłoda. Nie pisali, o co chodzi, tylko: „Wracaj, bo bez ciebie nie możemy być”. Myślę sobie: „Chyba trzeba ojcu kawałek chleba zapewnić, może jest inwalida czy co?”. Bo nie pisali. Trochę to źle zrobili, bo jak by napisali, że dają sobie radę, że pracują, to bym może nie wrócił. Była taka możliwość, że przyjechała komisja kanadyjska i werbowali wszystkich, kto chciał do Kanady, do pracy. W to graj Anglikom. W każdym razie gdzie kto chciał, to się zapisywał: ten był ślusarzem, ten stolarzem, ten był mechanikiem. Zabrali dokumenty, zdjęcia chyba każdy miał porobione. Za jakieś dwa tygodnie przyjechali z tymi dokumentami, że wszyscy ci, co się zgłosili do Kanady, to wyjeżdżają, ale pod jednym warunkiem: że nigdzie indziej, tylko do rolnictwa, w miejsce Kanadyjczyków, którzy poginęli w czasie wojny. Kontrakt był dwa, trzy lata. A tu sami młodzi z Warszawy. Mówią: „Co? Gdzie będziemy jechać? Do bambrów? Niemcy nas wykorzystywali! Jak im nie pasuje, to jedziemy do Polski”. Takim owczym pędem wszyscy: „To jedziemy, jedziemy!”.

  • Pan się zdecydował na Kanadę?

Niektórzy starsi może się zdecydowali, ale tu wszyscy młodzi: „Jedziemy!”. Anglikom w to graj, za przeproszeniem nas za frak i wszystkich do samochodów, do portu. W ciągu trzech chyba dni już nas wszystkich na statek załadowali. Zadowoleni wszyscy byliśmy, że jedziemy do Polski, bo była propaganda, że sam raj jest w Polsce. Przyjechaliśmy do Gdańska i od razu nas ze statku w bydlęce wagony. Dwóch było z KBW, z karabinami, bagnet na karabinie, jeden w jednych drzwiach, drugi w drugich. Po dwudziestu czy po iluś załadowali nas, nikt nic nie wiedział.

  • Jakie były nastroje? Pewnie to panów zdziwiło.

Były nastroje bardzo dobre, tylko tyle że później… Bez broni byliśmy, a KBW pod bronią nas wzięli. Ale żaden żołnierz nic nie mówił. Pociąg: puk, puk, puk – do Gdańska Wrzeszcza. Patrzeć: za druty zajechaliśmy, do obozu. Wszystkich wyładowali. Dopiero wtedy był szum, co to jest. Zamiast do wolności, to do niewoli. Przetrzymali nas chyba ze trzy, cztery dni, spisali dziadka, babkę, wszystko. W wojsku żeśmy mieli dobre wyżywienie, a tutaj przyjechaliśmy, to od razu obiad nam dali. Każdy miał menażkę i buch zupę: kapusta tylko na gorąco, bez żadnych dodatków, kapuśniak, zupa. Każdy popatrzył – kwas, kapusta na gorąco – i wylewał. Jak kto miał jakieś oszczędności, jakieś funty (tam kasyno było) to od razu mógł kupić sobie kiełbasę, szynkę. Nie wiadomo było, jakie są ceny, ale nas tam wykorzystali. Dopiero po trzech dniach mnie wypuścili, dali kartę repatriacyjną.

  • Ktoś pytał pana o Powstanie Warszawskie? Był pan przecież z Warszawy.

Wszystko było. Jak spisywali wszystkie dane, to pytali: „Z Powstania?”. Później tylko wydali kartę repatriacyjną ze zdjęciem. Zdjęcia były zrobione. I gdzie kto chciał. Ja miałem rodziców na Dolnym Śląsku. Na Dolny Śląsk z Gdańska trzy doby jechałem w pociągu na buforach. Nie było gdzie [usiąść], ale jakoś dojechałem. Jak przyjechałem, to w mundurze. [Rodzice] mieszkali na Dolnym Śląsku w strefie nadgranicznej, za Jelenią Górą. Była strefa nadgraniczna, to ja co trzy, cztery dni się meldowałem u kapitana Brzuchali. Do niego się meldowałem, przyszedłem, to gadanie, po co przyjechałem. Uważali, że każdy młody jest szpiegiem. Chyba przez trzy miesiące tak się meldowałem u niego. Później mówi: „No dobrze, idź”. Koniec końców wróciłem do domu i do Warszawy z powrotem, miałem tam zakwaterowanie.

  • Jak wyglądała Warszawa?

Same gruzy były. To już był 1947 rok, bo w 1947 w lipcu, sierpniu przyjechałem. Towarzystwo odgruzowywało Warszawę, ale wszystko było w gruzach. Zacząłem chodzić do gimnazjum, jakoś to przetrwałem.

  • Nikt nie pytał o pana przeszłość w Warszawie?

Wtedy nikt nie pytał, bo do szkoły średniej nic nie potrzeba było: zapisać się i do widzenia. Dopiero później, jak chciałem się dostać na uczelnię, to musiałem wszystko dać. Nie mógłbym zataić, że byłem w Anglii, w Powstaniu, bo to wszystko było już oficjalne. Jak nie przeczytali, to było przyjęcie, ale później: „Nie ma miejsc dla was, nie ma miejsc”. I tak zostało, że nie ma miejsc. Wróciłem do rodziców na Dolny Śląsk i do pracy. Pracowałem do dzisiaj.

  • Jak ocenia pan Powstanie? Pan był młodym chłopcem.

To było wszystko patriotycznie. Każdy był, jak to się mówi, uskrzydlony, że Powstanie, że Niemców się [przegoni]. A że Rosjanie nas dobijają, to było nie do pomyślenia. W każdym razie każdy był za tym, żeby jak najwięcej wolności było, a okazało się, że byliśmy uciśnieni.

  • Czy ma pan kontakt z towarzyszami broni, z osobami, które walczyły?

Wszystkie kontakty zniszczyłem, jak tutaj przyjechałem, bo ojciec mówi: „W razie czego żebyś nie miał żadnych kontaktów, bo powiedzą, że jesteś szpiegiem, bo w takim wieku jesteś”. W każdym razie ci, co ze mną przyjechali (dowiadywali się), to wszystkich batalionów budowlanych, ewentualnie do kopalni uranu brali jako wojskowych. Ocalałem, bo jak dostałem kartę do wojska (bo jeszcze mój rocznik podlegał do wojska), to sobie załatwiłem do szpitala. Ze szpitala miałem zaświadczenie, że jestem w szpitalu, dałem do WKR-u i odczepili się ode mnie. Jak stawiali do wojska, do tych batalionów, do kopalni, to byłem w szpitalu. Już mnie się nie czepiali i tak ocalałem.



Puławy, 3 października 2011 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rejmak
Bohdan Kubalski Stopień: strzelec Formacja: Obwód II „Żywiciel”, pluton 209 Dzielnica: Żoliborz

Zobacz także

Nasz newsletter