Barbara Boduchowska „Kalina”

Archiwum Historii Mówionej

  • Co robiła pani przed wrześniem 1939 roku?

Byłam dzieckiem.

  • Ile miała pani lat?

10 lat, w 1939 roku.

  • Jakie ma pani wspomnienia z tamtego okresu?

Sprzed wojny? No więc właściwie to tak jak każde dziecko – z rodzicami, z mamą, z tatą, domek z ogródkiem, spokojne życie...

  • Chodziła pani do szkoły?

Chodziłam do szkoły.

  • Czy pamięta pani jak panią ukształtowała szkoła lub rodzina?

Przede wszystkim może [ukształtowała mnie] rodzina, bo szkoła to tak nie bardzo pamiętam. Rodzina była zawsze bardzo polska. I w takim duchu byłam wychowana.

  • Co działo się z panią w czasie okupacji, jeszcze przed wybuchem Po-wstania?

Chodziłam do szkoły oraz na komplety. To była niby szkoła ogrodnicza, ale przy gimnazjum Giżyckiego, tam były komplety. Pierwszą i drugą klasę gimnazjalną zrobiłam tak szybciutko, dlatego że chciałam być razem z koleżanką. A jednocześnie [była] drużyna harcerska ZHP. Wtedy, kiedy jeszcze w zasadzie żeńskiego harcerstwa nie było, byłam w drużynie męskiej, zresztą z koleżanką jakąś, potem to zostało rozdzielone. Wtedy już [należałam] do żeńskiego harcerstwa do Szarych Szeregów. I tak do wybuchu Powstania, z tym, że miałam jakieś prze-szkolenia sanitarne, przygotowujące do Powstania, do obrony. Poza tym każda z nas miała jakieś zadania – ja miałam rozwożenie biuletynów prasy konspiracyjnej poza Warszawę. To był: Pruszków, Milanówek, Grodzisk. Raz czy dwa razy byłam w Pęcicach, to tylko tyle. Tam jakaś szkoła była, coś takiego, pamiętam, [że] do nauczyciela coś tam nosiłam. No, bo co mo-że takie dziecko trzynastoletnie robić więcej?

  • Czy jeszcze w jakichś innych aktywnościach konspiracyjnych pani uczestniczyła?

Raczej chyba nie. Ale to rozwożenie prasy to było jakieś trzy cztery dni w tygodniu, więc to nie było tak mało.

  • Z czego utrzymywała się pani rodzina w czasie okupacji?

Mama pracowała. Ojciec był sparaliżowany częściowo, ale to przedwojenna sprawa, to nie było związane z wojną, [miał] zapalenie rdzenia pacierzowego i ciężko chorował. Potem wła-ściwie zamienił się z mamą funkcjami – ojciec mnie wychowywał a mama pracowała zarob-kowo.

  • W jakim oddziale i kiedy walczyła pani w czasie Powstania?

W czasie Powstania, to tak jak mówiłam, przyjechałam odwożąc prasę, to był chyba albo Grodzisk, albo Milanówek, bo jeździłam tam kolejką EKD... raczej Grodzisk, i wróciłam do Warszawy. To było pięć po piątej dokładnie. Zatrzymałam się u koleżanki na jedną noc, po-tem usiłowałam dostać się na Mokotów do domu. Nie dostałam się i utknęłam na punkcie sanitarnym, Marszałkowska 44 - Mokotowska 29. To był taki przejściowy dom, podwórka i tam był punkt sanitarny przy oddziale. Tam mnie przyjęto, ponieważ miałam przeszkolenie sanitarne. Byłam tam dwa tygodnie. Potem spotkałam kolegę, który przyszedł kanałami z Mokotowa. Przyniósł mi wiadomość od ojca i od niego dowiedziałam się, że jest komenda harcerska na Wilczej 41, tam przeniosłam się już do swoich. I tak się zaczęła tak naprawdę przygoda na dobre z Powstaniem.

  • Proszę opowiedzieć tą przygodę.

Miałyśmy różne zadania – odkopywałyśmy zasypanych w domach, na gimnazjum Królowej Jadwigi, po lekarstwa posyłano nas do szpitala na Rozbrat, na Czerniakowską do Szpitala Czerniakowskiego. Stamtąd całe plecaki lekarstw przenosiłyśmy, co wcale nie było takie ła-twe, bo YMCA była na górze i tam byli Niemcy, ale jakimś przekopem… i to przeważnie w nocy tam się chodziło, bo w dzień nie dałoby rady.

  • Jak zapamiętała pani żołnierzy strony niemieckiej? Czy miała pani kon-takt z nimi?

Nie, zupełnie. Widziałam tylko kilku nieżywych, jak kino na Hożej było zbombardowane. I tam byli jeńcy. Tam nas też posłano, żeby odkopywać, wydobywać... Tam widziałam [Niem-ców], ale raczej właśnie martwych.

  • Czy była pani uzbrojona?

Nie.

  • Jak wyglądała sprawa uzbrojenia? Była pani w Szarych Szere-gach…

Myśmy nie mieli żadnego uzbrojenia. Dziewczyny nie. Może chłopcy tak, a dziewczyny nie.

  • Jaki nastrój panował w pani oddziale?

Byłyśmy przede wszystkim bardzo zmęczone, bo całe dnie od rana do nocy miałyśmy coś do zrobienia, gdzieś byłyśmy posyłane, coś robiłyśmy. Już w tej chwili to trudno powiedzieć, co. Jak oddział przyszedł ze Starego Miasta i byli ranni z „Zośki”, to myśmy im gotowały kaszę, po jęczmień chodziłyśmy na Ceglaną, w workach nosiłyśmy… [...] Nic ciekawego w zasa-dzie.

  • Co pani zapamiętała z życia codziennego, czyli z takich kwestii jak żyw-ność, noclegi, ubranie?

Z żywnością było bardzo krucho. Bywało, że szklanka groszku zielo-nego suszonego, ugotowanego, polanego zjełczałym masłem to było na cały dzień. Po jakimś czasie dotarłam do mamusi, która pracowała na Placu Zbawiciela. Wieczorami do mamusi przychodziłam na dożywianie, mamusia miała jakiś zapas. Pracowała, ale i mamusia i ja miałyśmy zaszyte złote jakieś pieniądze na wypadek łapanki, że ewentualnie się wykupi-my przed Powstaniem. [...] Za ten pieniądz mamusia kupiła od dozorcy, który w piwnicy ho-dował [świnię], kawałek mięsa świńskiego. I to mamusia robiła z jakąś kaszą, coś takiego i ja do mamusi na dożywianie chodziłam, bo byłam bardzo głodna.

  • A jak to wyglądało w pani otoczeniu? Skąd zdobywano żywność?

Nie wiem skąd zdobywano żywność. Tej żywności było bardzo mało. Była jakaś kantyna i myśmy tam chodziły. Ale pamiętam, [że] kiedyś na obiad był kisiel jakiś z torebek i to było wszystko. Tak, że z tym było bardzo krucho.

  • Jak pani spędzała swój wolny czas?

W Powstanie? Nie... w Powstaniu nie było wolnego czasu. Każdy wolny czas, to padało się na twarz i się zasypiało.

  • A czy z noclegiem nie było problemów?

Najpierw mieszkałam na kwaterze, to była Wspólna 2. [Mieszkałam tam] do momentu, kiedy został zbombardowany kościół na Placu Trzech Krzyży. Ponieważ nasze okna wychodziły na plac, to wszystko było tak samo powyrywane – futryny, drzwi... nic nie było. I skończyła się kwatera w ten sposób. Potem już chodziłam spać do mamusi. Spałam w piwnicy na Placu Zbawiciela, róg [ulicy] 6-go Sierpnia i rano wracałam na odprawę i dostawałyśmy zadanie.

  • Jakie to były zadania? Roznoszenie prasy, tak?

Nie, z prasą już w Powstanie nie miałam nic wspólnego. Od tego to była poczta harcerska i oni roznosili. A my, [jak] gdzieś dom się palił, to trzeba było ludzi wyprowadzać, ratować, opatrywać i tam nas posyłano, na takie właśnie różne rzeczy.

  • Czy w pani otoczeniu uczestniczono w życiu religijnym?

Tak, zawsze…

  • Często odbywały się msze?

W Powstaniu chodziłyśmy w niedzielę, jeżeli był wolny jakiś czas, to była msza na… Mokotowska, dom przejściowy na Marszałkowską za Placem Zbawiciela, bo od Placu Zbawiciela to już dalej byli Niemcy. Do kościoła trudno było dojść, tylko [chodziły-śmy] do takiej kaplicy. I tam uczestniczyłam w mszach, ale też nie zawsze. Różnie to bywało, jak był wolny czas i jak można było dojść, [to byłam]. Plac Zbawiciela był zajęty w zasadzie aż do Litewskiej, tam to już byli Niemcy.

  • Czy dużo ludzi gromadziło się na tych spotkaniach?

Różnie, ale przeważnie dość dużo. Kto miał wolną chwile, uciekał do Boga.

  • Czy pamięta pani, jaki był odbiór ludności cywilnej wobec osób walczą-cych w Powstaniu?

Chyba pozytywny. O ile pamiętam to pozytywny. Bardzo pomagali. Bo był okres, że ło opatrunków, nie było bandaży, gazy i myśmy chodziły po mieszkaniach i ludzie chętnie da-wali, jeżeli mieli. Tak, że raczej pozytywny.

  • Czy z żywnością też tak było?

Z żywnością też. Myśmy chodziły, też prosiłyśmy, że jeżeli ktoś [coś] ma, żeby się podzielił, to nam dawali – a to torebkę mąki, a to torebkę cukru, a to jakiejś kaszy. To było do stołowe-go, tej kantyny.

  • Czy miała pani kontakt z osobami obcego pochodzenia walczącymi w Powstaniu?

Nie, zupełnie nie.

  • Czy zdarzało pani się czytać jakieś artykuły prasowe lub czy miała pani kontakt z audycjami radiowymi, poza tym, że roznosiła pani prasę w czasie okupacji?

Nie, raczej nie. Nie, ja rozwoziłam to poza Warszawę. Pamiętam, [że] kiedyś pojechałam z jakąś taką większą paczką, jechałam kolejką EKD do Grodziska, wtedy na Radońskiej kolejka się zatrzymała (taka stacja jest, Grodzisk-Radońska, była przynajmniej kiedyś), i tam krzyk-nęli, że [jest] łapanka w Grodzisku, więc wszyscy uciekli. Ja też w jakimś rowie pod łopia-nami siedziałam, aż potem ktoś przechodził i powiedział: „Nie, już nie ma łapanki. Już się skończyła łapanka w Grodzisku”. Wtedy poszłam polami i mojego punktu już nie było, bo zlikwidowali [go] - nie wiedzieli czy ja dojadę, czy nie złapali mnie i czy nie powiem czegoś. Ale po drugiej stronie ulicy chodził ten z punktu. Zobaczył, że nikt za mną nie idzie i wtedy podszedł. Dałam mu to, co miałam, w ogóle nie wiedziałam co mam z tym zrobić.

  • Czy pani działalność wiązała się z dużym ryzykiem? Czy często znajdo-wała się pani w niebezpieczeństwie?

Bywało różnie, to znaczy dosyć... bo ja wiem czy to było niebezpieczeństwo. Chyba tak, a może [tylko] w mojej wyobraźni. Kiedyś mi zapakowali źle paczkę. Wtedy nie wiozłam [jej] z Warszawy tylko ktoś zabrał [ją] do Pruszkowa, a ja z Pruszkowa miałam zawieźć do Mila-nówka. Pojechałam do Pruszkowa po paczkę... Pamiętam taki deszcz padał, słota, paskudnie było. I pod pachą niosłam ten pakiet, a to było w jakiejś kopercie takiej dużej. I słyszę takie „pac, pac” za mną, oglądam się, a to się wszystko rozsypało. I jakiś mężczyzna podnosi to i patrzy, a to było przysposobienie wojskowe, patrzy na to, patrzy na mnie. A ja z zimną krwią [jemu] to wtedy wyjęłam z ręki, zapakowałam, ale się trzęsłam cała. Dwie godziny siedziałam na jakimś strychu, bo się bałam wyjść. Ale potem już dowiozłam na miejsce.

  • Czy pamięta pani jakieś szczególnie ryzykowne akcje z czasu Powsta-nia?

Raczej nie, no bo przecież myśmy nie brały udziału w walkach bezpośrednich. Takie właśnie pomocnicze raczej [akcje]. Było to ryzykowne jak się przechodziło przez [zakład] głucho-niemych do szpitala Czerniakowskiego, to jest na Rozbrat. To tylko nocą, głuchoniemi nas przeprowadzali przez jakieś swoje inspekty, gdzie strasznie szeleściło szkło, tam potłuczone to wszystko było. I potem rowem, czołgając się pod jakimś takim murkiem przechodziłyśmy wzdłuż pod linką. Potem bieg przez ulicę Rozbrat, bo tam już nie było barykady żadnej, nie było żadnej osłony, tylko trzeba było wyczekać moment i biegiem do szpitala. Tam dostawa-łyśmy to, co miałyśmy zabrać i wracałyśmy tą samą drogą, ale tylko nocą. Posłano nas kiedyś do gimnazjum Królowej Jadwigi, zbombardowane na Placu Trzech Krzy-ży, bo tam byli zasypani w piwnicach ludzie, były okienka i oni się [przez nie] odzywali, więc [wysłali nas] żeby ich wyciągać. Ale nas było za mało. Pamiętam, [że] było kino „Apollo” kiedyś, na rogu Wiejskiej i Placu Trzech Krzyży. Widziałam, że tam stoją jacyś powstańcy w drzwiach, więc dobiegłam do nich i powiedziałam im, że trzeba [nam] pomóc, bo nie damy rady odkopać [tych ludzi] i oni wybiegli. W pewnym momencie – tuman kurzu, myśmy już [wtedy] dobiegli do tych ruin, bo tu nie było ostrzału. [Wszędzie] był ostrzał, ale akurat tu było jakoś zasłonięte. Oglądamy się, a ta sień, w której stali ci powstańcy, wszystko się zawa-liło, runęło, bo kino zostało zbombardowane. Poleciały wszystkie mury, wszystko się zawali-ło... [...] Gdyby zostali to też by zginęli najprawdopodobniej. Jakoś tak szczęśliwie. Potem widziałam, będąc na gruzach [gimnazjum] Królowej Jadwigi, jak lecą samoloty... I tego w życiu nie zapomnę – widziałam bomby, które wpadały w kościół. Widać było te bom-by. I cisza, myślę sobie – niewypały... A za chwilę to wszystko frunęło w górę. Ale to była strasznie długa chwila – [tak] się wydawało. Tak to wyglądało.

  • Jakie jest pani najmilsze wspomnienie z czasu Powstania?

Bo ja wiem… może tylko taka koleżeńskość. Jedna z drugą żeśmy się trzymały razem, pilnowałyśmy się. To takie śmieszne, bo ja sobie wtedy nie zdawa-łam sprawy… Gdzieś na Ordynackiej był w szpitalu jeden z harcmistrzów prawdopodobnie i miał z oczami jakiś problem, był ranny. A szpital, w którym ewentualnie był lekarz specjalista od takich różnych spraw z oczami, był na Wilczej 64. Tam nas posłano, żeby go przeprowa-dzić, bo myśmy znały te wszystkie przejścia, a on miał oczy... chyba nie zawiązane, ale nie widział dobrze. Myśmy znały przejścia, bo to się chodziło przecież nie ulicami tylko piwni-cami, połączenie domów, jedno, drugie, klatka schodowa, podwórko następne, następna klat-ka, piwnica i tak się chodziło. I on się strasznie bał. Naokoło strzały, nieznana dla niego oko-lica i bez przerwy się schylał. Myśmy się śmiały, że taki stary a tak się boi. Ale on nie wi-dział, a myśmy znały przejścia. W pierwszych dniach Powstania zajmowałyśmy się dziećmi, bo jeszcze wtedy mamy wy-puszczały z piwnic na podwórka, bo jeszcze nie było takiego bombardowania w Śródmieściu, więc dzieciom żeśmy gotowały jakąś kaszę, coś takiego, miałyśmy kazeinę, więc to się z tym mieszało (kazeina to takie coś zastępczego za mleko). I tym dzieciom organizowałyśmy jakieś zabawy. Potem było bombardowanie – to była ulica Wspólna. I potem ta ulica została mocno zbom-bardowana i wtedy już mamy nie wypuszczały dzieci. Zresztą i nasza kwatera tam się skoń-czyła, bo rozbite to było wszystko.

  • Czy wierzyła pani w powodzenie Powstania, czy miała pani optymi-styczny stosunek do tego, co się dzieje w Warszawie?

To co w Warszawie się działo, to wtedy – tak. Wydawało się, że lada moment będzie koniec i my górą! No, ale potem było coraz gorzej. Potem były wieści, że to wszystko upadnie, że Rosjanie się wycofali, że nie przyjdą, bo myśmy liczyli [na to], że przyjdą i zaraz będzie ko-niec tego wszystkiego. A to wszystko potem się przeciągało i było coraz gorzej. No, tak to wyglądało nieciekawie.

  • Jakie jest pani najgorsze wspomnienie z Powstania?

Moment wyjścia chyba z Warszawy. Ja dość późno wyszłam, bo wychodziłam chyba szóste-go października z mamą i z grupka ludzi. Było nas kilka osób. Już wszyscy wyszli, a my tak już na koniec, bo mama się zastanawiała czy nie zostać w Warszawie gdzieś, ale zdecydowa-liśmy, że jednak pójdziemy. I taka grupka, nie wiem, siedem, osiem osób wychodziła. To już [był] wieczór, pamiętam, nie wiem to był Rakowiec... nie Rakowiec... Tam były domki – takie wille... w ogródkach ciemno, pusto. Doszliśmy do jakiegoś posterunku i nam przy-dzielili jakiegoś Niemca, że pójdzie z nami, poprowadzi nas w kierunku kolei, żeby dojechać do Pruszkowa, do obozu. Ale on był z jakąś kobietą, z jakąś dziewczyną. I ona mówi, że jeże-li mamy wódkę, to żeby mu dać, to on nie będzie nas prowadził. Mamusia miała coś tam i mu dała. I już wtedy nas nie transportowali, tylko kazał nam iść w kierunku Okęcia. Poszliśmy na Okęcie i tam już byli [inni] ludzie. No to, kto by poszedł do obozu jak już się jest między Po-lakami, między ludźmi, mieszkańcami? No i do obozu nie poszłam oczywiście – ani mama, ani ja.

  • Co się z panią działo do maja 1945 roku?

Przede wszystkim trzeba było ojca znaleźć, bo ojciec był wywieziony z Mokotowa ze szpita-lem, jako że on już prawie nie chodził. [...] Po Powstaniu poszłam do koleżanki z Powstania, do Podkowy Leśnej - właśnie z Okęcia do Podkowy Leśnej, [gdzie] koleżanka mieszkała. Dała mi adres i mówi: „Jak wydostaniesz się to przyjdź do mnie”, więc poszłam tam. Tam było już bardzo dużo ludzi u niej. Tak, że myśmy na stryszku spały. Liści żeśmy sobie nano-siły z parku i w tych liściach żeśmy spały. I ona przyszła do mnie, bo też nie chciała tam na dole [spać], bo tam duszno było. Tak było do mrozów. Potem mamusia wynajęła jakiś pokój na wsi Żółwin... koło Podkowy Leśnej. No i stamtąd zaczęłyśmy poszukiwania ojca. Przyszłyśmy, ktoś powiedział, że ludzi chorych ze szpitalem wywozili na Okęcie. W szpitalu powiedzieli nam, że takiego nie ma. Jak wychodziłyśmy stamtąd, spotkałyśmy znajomą, której mąż też był sparaliżowany, też źle chodził. Ona mówi: „Jak to nie ma? Przecież z moim mężem na jednej sali leży”. No i wróciłyśmy i było spotka-nie z ojcem. A niewiele owało, żebyśmy się minęli [w tym] szpitalu. Potem jakiś niewykończony dom był na Okęciu i ojciec (bo mój ojciec był stolarzem, to zna-czy potrafił te rzeczy robić) dorobił drzwi jakieś, okna jakieś dorobił. I tam już zamieszkali-śmy. [...] Potem można było wrócić tu, do swojego mieszkania, bo się okazało, że nie było zniszczone, tylko było wojsko, stało w tym mieszkaniu. Jak oni poszli na Berlin dalej, to myśmy, wtedy już z ojcem, tu przyszły.

  • Czy po maju 1945 roku coś się zmieniło, czy nadal państwo tam mieszkali?

Myśmy już wrócili na Mokotów, z ojcem, do swojego mieszkania i na Wielickiej mieszka-łam. Z tym, że to też było wszystko rozkradzione.

  • Czym się pani zajmowała?

Do szkoły poszłam. Chodziłam najpierw do gimnazjum na Polnej, (to było kiedyś Kołłątaja, ale [ono] było wtedy koedukacyjne), potem miałam wypadek z głową, straciłam pamięć na jakiś czas. Przerwałam naukę i potem chodziłam na wieczorową. I potem do pracy.

  • Czy w późniejszych latach spotkała się pani z represjami w związku z uczestnictwem w Powstaniu?

Raczej nie, dlatego, że ja się nie przyznawałam do tego, że byłam w Powstaniu. Raczej nie. Ja się nie przyznawałam, nigdzie nie pisałam... Zresztą wiek mój wskazywał na to, że nic wiel-kiego nie mogłam zrobić w czasie Powstania i dlatego może nie [było] tych represji. Ale nie przyznawałam się.

  • Towarzyszył pani strach, że zostanie to odkryte?

Strach zawsze był. Zawsze się trzeba było jakoś kryć z tym. Chodziłam do szkoły właśnie wtedy na Polną, kiedy Mikołajczyk miał przyjechać do Polski, a to było chyba w czerwcu. Poszłam do koleżanki, która mieszkała na Polnej (Polna chyba 40), że pójdziemy witać Mikołajczyka. I się okazało, że u niej w domu było zamknięte wszystko – wpuszczali, ale nie wypuszczali – kocioł. Nie wiem, tam prawdopodobnie jej mamę chcieli aresztować. Byłam [u niej] dwa dni i dwie noce, albo dwie noce i dwa dni, nie pamiętam. W każdym razie w takim mieszkaniu – dwa pokoje z kuchnią – było około czter-dziestu osób, więc po jedzenie to wychodził ktoś z tych pilnujących nas. Jedna osoba z ko-szykiem i coś tam kupowała na Polnej na targu wtedy i wracała. Kto przyszedł to wchodził, ale nikogo nie wypuszczali. I ojciec mój też mnie szukał, w szkole mnie szukali... „A może pojechały na święto morza, ale nie, no przecież by powiedziały...” Wtedy właśnie na święto morza jakieś grupy jechały. Ale po dwóch dniach przyszedł ktoś do ojca i pyta się: „Gdzie córka?”. Ojciec mówi: „Wła-śnie nie wiem co się z nią stało. Poszła do szkoły i nie ma”. „To zaszła pomyłka. Wróci do domu dzisiaj”. I mnie wypuścili. Puścili nas w nocy. Ciemna noc, strach, szłam i myślę sobie: „Wszystko jedno, aby do domu”. Niektórzy tam zostali i następnego dnia dopiero poszli. A ja już poszłam do domu. Szłam ulicą przecież na piechotę, bo nic nie jeździło wtedy. Jakieś krzyki, jakieś wrzaski i Rosjanie gdzieś tam, jakieś głosy były, ale mnie już nic nie obchodzi-ło – aby do domu. No i doszłam.

  • Chciałaby pani powiedzieć coś jeszcze o Powstaniu, co nie zostało po-wiedziane?

Trudno sobie przypomnieć tak wszystko. To były szare dni, w kółko to samo, ranni. Pamię-tam, [że] gdzieś był spalony dom – palił się. I myśmy też jakichś ludzi [stamtąd] powyciągały i na punkt sanitarny, na Hożą żeśmy zaprowadziły, zaniosły. Przynieśli w kocu kogoś i myślę sobie: „Chyba jakiś źrebak? Co to jest?”. A to była skóra na człowieku tak opalona – to był człowiek, jeszcze żył... Takich widoków była cała masa, to było coś okropnego. Kiedyś niosłyśmy kobietę na noszach, we cztery i to biegiem, [bo] tętnicę miała przerwaną - jedna trzymała ręcznikiem, a reszta ją niosła biegiem. Nie wiem czy ona przeżyła czy nie. W każdym razie jak się ręcznik obsunął, to krew tryskała tylko do góry, bo to tętnica żylna. Prawdopodobnie nie przeżyła, ale tego już nie wiem, bo oddałyśmy ją na punkcie sanitarnym, tam lekarze się nią zajęli. Ściągałam z pola ostrzału jakiegoś mężczyznę ciężkiego, wielkiego. Został ranny na Marszał-kowskiej, przed Placem Zbawiciela. Poszła po niego kobieta, została ranna i została tam. Po nią poszedł mąż, też został ranny, ale ją ściągnął, a ten pierwszy biedny leży. I ja po niego poszłam, ściągnęłam go tak na kolanach, bo on był strasznie ciężki. Ale on dostał gdzieś ni-sko w podbrzusze i patrolowa moja (jeszcze wtedy byłam na punkcie sanitarnym, jeszcze to było przed przejściem na komendę harcerską) to już ona opatrywała, bo ja za młoda byłam, żeby go opatrywać w tak intymnych miejscach. No, ale w każdym razie ja go ściągnęłam wtedy. Tak, że dużo było takich różnych historii. Kiedyś, to była Wilcza 29 chyba... paliło się piętro od „krowy”. Mężczyzna został zabity, a kobieta była ranna, ale ona o tym, [że mąż nie żyje], nie wiedziała. A ona koniecznie, żeby ratować męża. Mówiłyśmy, że tam po niego poszli, że go uratują, a ona mnie kurczowo trzy-mała. Wtedy pierwszy raz byłam w piwnicy w czasie bombardowania, bo się strasznie bałam piwnic, [bo] widziałam jak się fundamenty zjeżdżały i ludzi pogniotło. Więc się bałam piw-nic. Wolałam gdzieś tak… czy w bramie, gdzieś na klatce schodowej, ale nie do piwnicy w czasie bombardowania. Wtedy byłam z nią w tej piwnicy, ona kurczowo mnie trzymała i ko-niecznie „Mąż!”... Ale mąż niestety już nie żył…
Warszawa, 11 stycznia 2005 roku
Rozmowę prowadziła Anna Kowalczyk
Barbara Boduchowska Pseudonim: „Kalina” Stopień: łączniczka Formacja: Szare Szeregi Dzielnica: Śródmieście Południowe, Śródmieście Północne

Zobacz także

Nasz newsletter