Antoni Jan Boglewski „Antoś”
Nazywam się Antoni Jan Boglewski.
O, tego to nie pamiętam w tej chwili. W każdym razie mam teraz dziewięćdziesiąt sześć lat.
- Dobrze, jakby pan był uprzejmy opowiedzieć nam troszeczkę o sobie. Co pan robił przed samym wybuchem wojny, przed 1 września 1939 roku?
Zanim była wojna? Proszę pana, ja w ogóle zostałem wychowany jako piechur przez mojego wujka i on mnie wykształcił w rożnych specjalnościach, między innymi tak zwanym utajnieniu mnie. Mogłem wszystko robić, co chcę, tak jak gdybym był akowcem, ale nie mogli nawet akowcy wiedzieć o mnie, że ja jestem akowcem, ale mieli do mnie zaufanie. A dlaczego, bo oni tak mówili: „Jak idziecie z Antosiem, gdziekolwiek jest niebezpieczeństwo, to wiadomo, że wam włos z głowy nie spadnie”. Tak w wielkim skrócie oczywiście mówię, to co mi leci [do głowy].
- Czym pan się zajmował w czasie samej okupacji, już po trzydziestym dziewiątym roku? Jak Niemcy i później Sowieci wkroczyli do Polski, to gdzie pan mieszkał i czym pan się zajmował?
Ja stale się zajmowałem… Proszę pana, ja w ogóle nigdy nie należałem do żadnej organizacji. Nawet i teraz do żadnej organizacji nie [należę]. Ja się nie interesuję. Oczywiście ja tylko rozumuję i działam na korzyść tych organizacji. Rozumuję i działam w rozmowach na te tematy, które dotyczyły tych dobrych...
- Wróciłbym jeszcze na chwilę do tego okresu przed wybuchem Powstania. Jak pan trafił do Armii Krajowej? Czy pan to pamięta, czy może pan opowiedzieć jak pan został zaprzysiężony w Armii Krajowej?
Nigdzie nie zostałem [zaprzysiężony]. A w pewnym stopniu, tak. Otóż ja mieszkałem niedaleko Zakopanego, w tak zwanej wiosce Witów. Koło odpowiedniej gospody miałem wynajęty domek mały, malutki i tam sobie mieszkałem. W tej okolicy medycy zainstalowali taki obóz, jak na czas wakacji. Ja się włączyłem do tego, chociaż nie byłem żadnym medykiem, oczywiście. Tam wszystko było robione raczej na wesoło, zwłaszcza w tym brałem udział. Zrobiłem sobie taką fujaraczkę z drzewa i grałem na niej różne melodie. Jak ktoś przejeżdżał, to ja go zatrzymywałem, musiał stanąć, dopóki nie wysłuchał tych wszystkich moich różnych opowieści i tak dalej. Jak już tego było dosyć, to ja wiedziałem i dziękowałem za to. [...]
- Mógłby pan powiedzieć nam parę słów na temat pana edukacji, jak pan był we Lwowie, jak pan był w Częstochowie? Czy pamięta pan tamte czasy?
Urodziłem się w Częstochowie i do dziesięciu lat tam się wychowywałem, ale stamtąd ojciec zawiózł mnie do Lwowa. I tak nie na wesoło, ale faktycznie, to ja począłem się we Lwowie – panowie to rozumieją chyba – wiedziałem o tym, bo ojciec się doskonale ślizgał i ta jego partnerka również. Ja tak sobie mówię „na wesoło”, że się oni tak ślizgali, aż mnie wyślizgali. No to tak na wesoło.
- Jakby pan mógł opowiedzieć w kilku słowach o przedwojennym Lwowie, jak on wyglądał? Pan tam chodził do szkoły, prawda?
Proszę pana, po pierwsze, ja tam przyjechałem jako gimnazjalista. Nie dostałem się do pierwszego roku. Nie przyjęto mnie, nie byłem przygotowany z tego, jak mnie kształciła babcia, ale to i inne rzeczy przez całe dziesięć lat. Od niej zabrał mnie ojciec.
Głos spoza kadru: Trzeba powiedzieć, że jego mama umarła, kiedy on miał trzy lata, i babcia go wychowywała. [Jego] ojciec, jak on miał dziesięć lat, ożenił się z moją matką i dopiero mama Amelia ciebie maglowała, co?
Mówiąc szczerze, to Zosia zajmowała się moim życiorysem więcej niż ja.
Głos spoza kadru: Ale ty opowiedz, jak to było.
- Może pan nam opowie, jakby pan porównał, bo pan widział te wszystkie miasta przed wojną, znał pan Częstochowę, znał pan Lwów, poznał pan Warszawę. Jaka to była różnica, jak pan przyjechał ze Lwowa z rodziną, państwo przyjechali do Warszawy?
Proszę pana, ja się potem stale obracałem między tymi miastami, aż w końcu naprawdę ostatnim miejscem, gdzie zostałem zakwaterowany, to było tutaj, to miasto, jak ono się nazywa...
Tak, Warszawa, w Warszawie.
- W momencie wybuchu II wojny światowej, 1 września pamięta pan, co pan robił tego dnia?
To znalazłem się... W tym Witowie byłem, tam była granica. Najpierw z Czechami, ale jak Niemcy zajęli Czechy, to oczywiście granica ta sama górą szła z Niemcami. Oczywiście tam nocami było słychać strzelaninę, może i poza nocami, ale jak w tak zwanym Białym odezwał się duży huk, to już wiedziałem, że wybuchła duża bomba. To już wiedziałem: „O, to już się zaczęła wojna”. Wtedy poszedłem do górali: „Słuchajcie, ja tu u was zostawiam masę moich rzeczy, bo ja wszystkiego nie mogę zabrać, ale jak się wojna skończy, to ja się po to do was zgłoszę i to oczywiście zwrócicie”. Oni mnie bardzo lubili, ci no, powiedzmy, że to górale, to właściwie nie górale. Ja tak z grubsza to omawiam w tej chwili.
- Czy może nam pan opowiedzieć o tym, jak pan już w trzydziestym dziewiątym roku działał na ulicy Skaryszewskiej razem z ojcami palotynami?
Z palotynami to właściwie... Oczywiście była współpraca z nimi, krótka, bo krótka, ale była. Ja się tam u nich chroniłem od jakiegoś czasu. Ci, którzy wiedzieli o tym, jak się chcieli ze mną spotkać, żeby omówić ważne sprawy, to wtedy się zgłaszali do palotynów. Palotyni mnie sprowadzali na dół do takiej czeluści, gdzie tam w tej czeluści, no po prostu... jak to się nazywa…
Nie, nie schowek…
- Ale to w tym dolnym kościele na Skaryszewskiej, tam na dole?
Na Skaryszewskiej, nie. To nie o Skaryszewskiej mówiliśmy. O tym zakonie…
- O palotynach, tak. Oni są tam na Skaryszewskiej, na Pradze.
Ulica Skaryszewska, tak, tak, owszem.
- I tam jest kościół górny i kościół dolny, a obok kościoła w szkole był obóz przejściowy, skąd wywożono Polaków na roboty. Ja tutaj mam podane, że pan tam na Skaryszewskiej ukrywał granaty, tak?
Proszę pana, tak, ukrywałem granaty, które miały być wykorzystane, żeby zabić Hitlera, ale to się nie udało.
- Czy mógłby pan nam opowiedzieć historię, jak pan uwolnił żołnierzy i ludność cywilną w forcie Chrzanów. Tam już za Warszawą, między Warszawą a Ożarowem.
Chrzanów to, proszę pana, jak to było... Ja sobie po prostu szedłem. Szedłem i widziałem, że idzie jakaś grupa cywili i wojskowych polskich, a prowadziło ich tylko dwóch Niemców. Ale ci Polacy i ci wieśniacy, którzy byli, to musieli wszyscy ręce nieść do góry. Ja zawsze byłem spokojny, miałem taki zwyczaj, że nigdy nie strzelałem z prawego, ale zawsze z lewego ramienia, więc się położyłem w rowie z prawej strony, wycelowałem, dwa strzały tylko oddałem. Wszystko to, ci cywile, polscy wojacy, oni ręce opuścili i raptem ruszyli naprzód, a ja za nimi. Okazało się, że tam było takie miejsce, gdzie mieszkali też Niemcy, którzy byli tak ukryci, udawali, że oni są Polakami, a naprawdę to byli Niemcami i to wtedy się wydało.
- To było w samym forcie Chrzanów czy tam dalej, na Szeligach już?
Proszę pana, tam była ulica Chrzanów. Potem, ponieważ w Chrzanowie, tam na tej ulicy odbywały się różne sprawy wojskowe, oczywiście tam był i oddział, tam stał głównie oddział Polaków, ale w pewnym momencie podjeżdżał taki wózek pancerny, lekki wózek pancerny, chyba na żółto pomalowany, już dobrze nie pamiętam. Oni podjechali, zatrzymali się, ale tak z tego wózka wystawał karabin maszynowy. Ja tak tylko sobie pomyślałem: „Jakby to byli Niemcy, to by mnie na pół przecięli”. Ale oni się tego bali i tego nie zrobili, natomiast pojechali sobie dalej. Tam w dołku mieścił się czołg niemiecki, taki zniszczony, niezniszczony może, tylko najgorszego rodzaju, najmniej ważnego dla wojaczki, on był w takim dole. Myśmy się tam nie mogli dostać, bo on miał karabin maszynowy, ale jak ci przyjechali górą, to oni powiedzieli, że: „My na chwilę tu staniemy, sobie zreperujemy, jak zreperujemy, to tam pojedziemy i zrobimy porządek”. Oczywiście udawali, że tam coś robią, jak skończyli, to szybko zjechali tam na dołek i wzmocnili ten oddział niemiecki. Okazało się, że to Niemcy. Zdobyli gdzieś ten wózek pancerny, polski, przebrali się za Polaków, dobrze mówili po polsku, to nie było zresztą trudne dla nich. No i tam była taka stała wojenka, to myśmy strzelali, to oni, ale nic się poważnego nie stało, dopóki nie przyjechał mój kolega z Armii Pancernej. On jeden, sam przyjechał, odpadek od tego [oddziału]. Jak on przyjechał, to go poprosiłem, powiedziałem: „Słuchaj, ty zostań tutaj, a ja pojadę do Warszawy, aż się znajdę w głównym obiekcie obronnym Warszawy”. Miałem taką dobrą okazję, że tam jakiś kapitan jechał, w czwóreczce, w powoziku. Tam mnie podwoził, oczywiście ten zaprzęg był konny, więc [był i] ten, który prowadził te konie i oni jechali sobie, a ja im pokazywałem dobrą drogę. Tą drogą ich doprowadziłem aż do stałego miejsca obronnego, w którym się mieścił Główny Sztab Warszawskiej Obrony.
- Jakby nam pan mógł opowiedzieć, jak pan pracował w czasie okupacji, bo przecież nie było łatwo o pracę, a wiemy, że pan pracował w zakładach Philipsa, tak?
Głos spoza kadru: Opowiedz, jak pracowałeś u Philipsa.
Polska Demokracja Ludowa, ja do niej nie należałem, ale ja się wokół nich obracałem i oni mnie wykorzystywali, jako fachowca.
Głos spoza kadru: Ale Antosiu, przypomnij sobie, pan pyta co było w czasie okupacji, bo najpierw studiowałeś, potem studiowałeś, przypomnij sobie, u Wawelberga, prawda? Studiowałeś najpierw na Politechnice, na Wydziale Elektrycznym, potem u Wawelberga. Potem w czasie okupacji…
To była jedna konkretna taka sprawa, że ja na politechnice od razu nie pracowałem. W zasadzie to ja po prostu stałem się w pewnym momencie tam wykładowcą i, powiedzmy, stałym obywatelem, który tam przychodził i był.
Głos spoza kadru: Powiedz, jak szkliłeś okna w czasie okupacji. Jak były naloty, było bardzo duże zapotrzebowanie na wstawianie szyb i ty wstawiałeś szyby.
A, obrona Warszawy. To oczywiście wiedzieli akowcy, że ja nie jestem akowcem. Ja nie mówiłem, ja tylko działałem, ale nie mówiłem, że jestem akowcem. Oni mi wierzyli. Dlaczego? Bo powiedzieli tak: „Gdziekolwiek idziecie z Antosiem, to wam włos z głowy nie spadnie”. Tak że ja nie byłem żadnym dowódcą AK, ale jako akowiec w tajemnicy działałem jak należy. Ja umiałem dużo, miałem dużo umiejętności, a tych umiejętności jako wojaka piechura, [niezrozumiale] lotnika czy innego, to mnie wykształcił mój wujek, mąż mojej cioci.
- Cała rodzina była zaangażowana, prawda? Słyszałem o pana ciociach, które działały w Armii Krajowej, i o radiostacji. Może coś pan pamięta?
Głos spoza kadru: O ciotkach powiedz, Dzidzi i Irence. One miały tajną drukarnię.
W tym miejscu ulice były takie, Puławska i jeszcze jakaś taka.
Tak, możliwe, możliwe, ale ja tak już dokładnie tego nie pamiętam. W każdym razie mieszkałem tam i tam wchodziło się od Puławskiej do tej ulicy, gdzie ja mieszkałem. Może ja coś pomyliłem, bo ja już jestem stary i nie wszystko bardzo drobiazgowo pamiętam. W każdym razie w tym budynku były różne warsztaty, między innymi stolarskie. I ci stolarze…
- Pomówmy o Powstaniu Warszawskim.
W Powstaniu Warszawskim ja nie działałem żadnym karabinem ani armatą. Działałem rozumem. Czyli ja tak kalkulowałem, że jak tu jest centrum Warszawy, to Niemcy oczywiście bomby rzucają na ten zespół warszawski. To nawet się nazywało, tak że główny zespół obronny to był w kościele imienia Świętego Antoniego, czyli mojego.
Tak, na Senatorskiej.
- A czy może pan opowiedzieć nam o walce na Starym Mieście, jak to wyglądało? Sama walka w czasie Powstania na Starym Mieście.
No, więc proszę pana, ja panu powiedziałem, że ja jako akowiec to byłem przy akowcach, ale oni o tym nie wiedzieli. Natomiast mieli duże zaufanie, bo mówili tak, że jak idziecie z Antosiem – tyle było tego, że ja byłem Antoś – że jak idziecie z Antosiem, to już parę razy o tym panu mówiłem.
- Proszę w takim razie powiedzieć, bo pan też przechodził przez kanały, prawda? Ze Starego Miasta do Śródmieścia.
A tak, przechodziłem przez kanały.
Ale to nie było nic strasznego, to przejście kanałami. To było o tyle tylko [niebezpieczne], że Niemcy byli nad nami, a ten kanał był głęboki i tam spływały wszystkie bagna i wszystkie…
Wszystkie te nieczystości spływały, więc, za przeproszeniem, było trochę smrodu.
- Ile czasu trwało to przejście kanałami?
Przejście kanałami? O, proszę pana, to były minuty, a nie godziny. Krótki czas.
Głos spoza kadru: To niemożliwe, że z placu Krasińskich aż do Wareckiej minuty? Tam jest półtora kilometra. To nawet po 14 godzin szli. Czas się skrócił.
Tak że po prostu jak się stamtąd wydostałem, to zostałem wyszorowany, poczęstowany kawą na ulicy Wiktorskiej chyba czy coś takiego.
Głos spoza kadru: Na Ordynackiej, bo to chyba Warecka.
Tak, może i Warecka. Ja tak dużo… Zosia niektórych spraw więcej pamięta ode mnie.
Głos spoza kadru: Ale ty sobie też przypominasz trochę przecież, jak było, prawda. Inaczej jak ja, bo ja inaczej jak ty.
W każdym razie jak tam wyszedłem, z tego przejścia taką rurą pod ziemią, to się wydostałem, ale nie tak od razu, z daleka. Tam trzeba było się wdrapać aż pod górę, żeby wyjść na ulicę, chyba Wiktorską czy jakoś tak.
Warecką, tak.
Głos spoza kadru: Ale na górze ktoś już stał, czekał? Jak to było? Czy tam Niemcy byli?
Tam od razu nas przyjęto jakąś kawą czy coś takiego, jako obrońców Warszawy. Bo tam był spokój, w oknach jeszcze były szyby i tak dalej.
- A później co się z panem działo, już jak Powstanie powoli chyliło się ku upadkowi i później, po samym Powstaniu? Pamieta pan dalsze losy, jak się Powstanie skończyło?
To był październik.
Nie. Taki frajer to nie byłem, żebym się dał pojmać. Proszę pana, to był październik, w każdym razie to był miesiąc i dzień taki, że w tym miesiącu Powstańcy opuszczali Warszawę. Po kolei, po kolei, po kolei.
- A pan gdzie trafił po Powstaniu? Czy gdzieś pod Warszawą pan przebywał?
Zaraz, zaraz, spokojnie. Po pierwsze, jak tam przyszliśmy, to ja dla naszego zespołu i jeszcze zespółu takiego jakiegoś generała AK z rodziną i z jego osobami towarzyszącymi, ja im poradziłem, żeby wsiedli do takiego długiego wagonu, ale płaskiego, żeby było łatwo. Nie trzeba było wsiadać, tylko można było się położyć. No i ten pociąg ruszył, ale zatrzymał się przy takim przejściu, już poza to przejście… To mniej więcej było przejście ze wschodu na zachód. On się tam zatrzymał, bo już przejazd był dla niego zamknięty. Bo tam byli Niemcy, byli Niemcy od strony północnej i bardzo niewielka straż od strony południowej. Ja ze swoim drugim kolegą, który mi cały czas towarzyszył, najpierw skierowaliśmy się ku północy. Stwierdziliśmy, że tam nie ma żadnych hitlerowców, że tam jest spokojnie i tak dalej. Nawet całemu temu zespołowi tego generała AK i jego towarzyszom, rodzinie i jego oficerom, powiedzieliśmy, że na północ jak pójdą, to są zupełnie bezpieczni. Ale oni się nie posłuchali. To jak nie, to ja tylko razem ze swoim towarzyszem wyszliśmy na południe. Tam malutki obszar był obstawiony chyba nawet przez jakąś straż niemiecką, ale to było raptem dwóch czy trzech, już nie pamiętam dobrze, najwyżej czterech, nie więcej niż czterech Niemców. My byliśmy przebrani zresztą już dawno za cywilów. Przyszliśmy obok nich swobodnie i skierowaliśmy się dalej. Tam mój kolega, który dobrze znał tę okolicę, bardzo dobrze, tam miał swoją rodzinę…
Głos spoza kadru: Ale, to w jakiej miejscowości byliście? To do Milanówka się dostałeś, nie? No bo tak mówisz, że po lesie, na północ, na południe. Ale czy to było w Warszawie, czy pod Warszawą? W jakiej to było miejscowości, nie pamiętasz?
W Grodzisku Mazowieckim.
Głos spoza kadru: No tak, Grodzisk, bo potem wydawało się, że do Milanówka. Nie, do Grodziska.
Tam wynająłem taką fureczkę zaprzężoną w dwa konie, tam wsiedliśmy. To ja, moja żona i dziecka żadnego już nie było, bo dzieciak z głodu umarł gdzieś po prostu po drodze.
Głos spoza kadru: Ale była Ewa. Była Ewa, bo Ewa była starsza. To już on nie pamięta.
Ewa była najstarsza, więc ona też na pewno tam była.
- Już po zakończeniu wojny pan powrócił do edukacji, prawda? Skończył pan studia już po wojnie?
Proszę pana, nie. Ja żadnych studiów w zasadzie nie studiowałem.
Głos spoza kadru: No, co ty opowiadasz?
Po prostu tak się układało, że ja oglądałem dużo maszyn wojennych, dużo urządzeń wojennych, które ruscy zdobywali od Niemców. Ja to wszystko oglądałem, te urządzenia, rozpoznawałem doskonale ich działanie. W związku z tym zadaniem, kierowałem te zdobycze poniemieckie w odpowiednie miejsce, gdzie mogły być odpowiednio wykorzystane.
- Ale jednak pan kształcił się już po wojnie, prawda?
Kształcił?
- Tak, jak się wojna skończyła?
Proszę pana, trudno to powiedzieć, bo w zasadzie w telekomunikacji to na skutek tego, że ja oglądałem już te różne urządzenia i dobrze je rozumiałem, to ja nie tyle… Jednym słowem było nas takich dwóch, współpracowaliśmy z kierownikiem właśnie tych tylekomunikantów wykształconych i my ich w zasadzie doszkalaliśmy, w szczegółach związanych z tym, że ocenialiśmy te urządzenia wojskowe zdobyte przez ruskich na Hitlerze.
- Chciałbym jeszcze spytać, czy już po wojnie fakt, że służył pan w Armii Krajowej, był pan żołnierzem Armii Krajowej, czy to jakoś panu później utrudniało życie? Czy pamięta pan takie momenty w życiu, że ta przeszłość akowska powodowała, że nie mógł pan czy do jakichś szkół się dostać, czy do pracy?
Jedynie, proszę pana, w czym mi przeszkadzano i nawet do dzisiaj, to było to, że takim jak ja, to można tylko… Nie można było robić doktoratu po prostu i tyle.
- No to nie jest „i tyle”, bo to jest bardzo istotne, bo też w jakimś sensie zablokowało to pana dalszą karierę, nie mógł się pan dalej kształcić.
Ja się nie musiałem kształcić. Wykształcony to ja samodzielnie [jestem], obserwując całą wojnę, urządzenia i ich działanie. To już było moje prawdziwe wykształcenie.
Głos spoza kadru: A opowiedz, jak pracowałeś u Philipsa, bo to jest ciekawe.
W polskich zakładach Philipsa, które były zajęte przez Niemców, ale w zasadzie w taki sposób, że tam tylko był taki przez Niemców ustawiony jeden facet, który zachowywał się spokojnie, w niczym nam nie przeszkadzał. Tak że z nimi się dało [wytrzymać], nie tyle dobrze, ile po prostu obojętnie.
- A zaraz po drugiej stronie ulicy, jak były zakłady Philipsa, przy Przyokopowej, była elektrownia tramwajowa, gdzie w tej chwili jest w Muzeum Powstania Warszawskiego.
Elektrownia to była daleko. Tam również działał mój profesor, który uruchamiał w ogóle komunikację elektryczną. Tak jak dzisiaj, prawda, te pałąki, górą przewód elektryczny i ściągał ten…
Głos spoza kadru: I tam chyba Ewa się urodziła, bo trochę mieszkali u ciotek na Racławickiej właśnie.
W czterdziestym pierwszym, 1941 roku Ewunia się urodziła.
Głos spoza kadru: Oni tam mieszkali i on był w tej grupie Philipsa. Baranowski.
Baranowski? Nie. Drewnowski chyba.
Głos spoza kadru: Nie. Od Philipsa. Bo przecież pamiętasz, że byli…
Od Philipsa, nie. Powstał taki związek byłych pracowników Philipsa. Ja, jako emeryt, jako najstarszy w tym zespole, byłem takim… Zapraszano na zebrania i zajmowałem odpowiednie miejsce ważne, czyli najbliżej kierownictwa Philips Polska. Tak to się nazywało, Philips Polska, Philips włoska i tak dalej, wszędzie są firmy Philipsa.
Głos spoza kadru: A powiedz jeszcze, jak byłeś w czterdziestym siódmym roku w Szwecji, to u Philipsa byłeś? W czterdziestym siódmym byłeś.
A, w Szwecji.
Głos spoza kadru: Tak. To u Philipsa też?
Nie. W Szwecji to było tak, że my Polacy chcieliśmy wyjechać do Szwecji. To mi powiedziano tak: „To dobrze. Jak chcecie wyjechać, to dobrze, tylko pół na pół, pół to my”. No jak to?
Głos spoza kadru: Fachowcy jadą. Mówiłeś, że tam muszą członkowie PZPR jechać.
Nie. „Tylko połowa to my komuniści, a reszta to wy, Polacy. Po połowie”. I wyjechaliśmy.
Nie, króciutko. Nie, to była taka po prostu wycieczka.
Głos spoza kadru: Parę miesięcy.
Oczywiście nawiązałem tam kontakty odpowiednie z taką [niezrozumiałe], która była tam w Szwecji moją stałą opiekunką. Jak wyjechałem do Polski, to jeszcze były kontakty, dopóki ona nie wyszła oczywiście za mąż. Przy okazji, w Szwecji mieli taki zwyczaj, że małżeństwo w zasadzie było zakładane jako próba pięcioletnia. No więc jak już tam te pięć lat dobrze przebyło, to wtedy było takie zdjęcie, że było to małżeństwo, tylko dwoje, a obok dwie czy trzy takie małe dziewczynki czy malutcy chłopcy i to wszystko.
- Chciałbym zapytać tak na koniec, jak pan był w czterdziestym siódmym roku w Szwecji, i wiadomo, że Szwecja była co najmniej neutralna w czasie wojny, a z drugiej strony pan przyjechał z Polski, która tak dzielnie walczyła z Niemcami. Jak wyglądało to życie Polski powojennej i Szwecji powojennej?
Szwecja wojny żadnej nie przeżywała. Ona była na to przygotowana tak doskonale, że nawet żadni hitlerowcy ani… no jak to się nazywa... W każdym razie [nic im nie groziło] ani od Hitlera, ani od głównego tam jakiegoś…
Tak. I Stalina.
- Proszę powiedzieć, jak się pan czuł, jak pan widział tę Szwecję, która nie brała udziału w wojnie, była taka już wtedy zasobna, a tutaj w Polsce...
No widziałem. Bardzo dobrze oczywiście się czułem w Szwecji, szybko się… A, i jedno jeszcze. Nauczyć się po szwedzku to nauczyłem się trochę wcześniej, bo oni przyjeżdżali tu do Polski po różne rzeczy i tak dalej, i prosili o tych, prawda, tłumaczy po prostu, więc ja szybko się stałem tym tłumaczem. Przy okazji muszę powiedzieć, że najpiękniejszy język świata to nie angielski, tylko właśnie szwedzki. Oni tak ładnie mówią.
Głos spoza kadru: Jesteś zmęczony już?
To moje działanie polegało na rozumie. Ja nie strzelałem ani tego, tylko powiedziałem tak: „O widzicie tutaj jest dziura duża po bombie hitlerowskiej. To teraz urządźcie sobie obóz właśnie w tej dziurze, bo tam drugi raz bomba nie upadnie”. To był właśnie przykład wojowania nie bronią, a rozumem.
Głos spoza kadru: A długo byliście na Starym Mieście? Długo byłeś? Bo trochę ja też nie rozumiem, jak to jest, oni tam kwaterowali, czy co?
Czy długo byłem na Starym Mieście? Na Starym Mieście to byłem krótko, bo stamtąd przeszedłem do Warszawy. Przyszedłem na drugą stronę, kanałem, i jak wyszedłem na jakiejś Wiktorskiej czy coś takiego, to nas – i między innymi mnie – przyjęto jako dzielnych wojaków. Przyjmowano nas po prostu uroczyście i tak dalej.
Łomna, 13 marca 2014 roku
Rozmowę prowadził Grzegorz Hanula