Andrzej Janowski
Nazywam się Andrzej Janowski, urodzony w 1936 roku.
- W której dzielnicy pan był podczas Powstania?
Śródmieście, ulica Noakowskiego 12. Tam spędziliśmy całe Powstanie.
- Proszę powiedzieć, w jakim domu pan się urodził, kim byli pana rodzice?
Mój ojciec był przed wojną nauczycielem w gimnazjum Władysława IV i instruktorem w Instytucie Głuchoniemych i Ociemniałych na placu Trzech Krzyży. Mama moja nie pracowała, była niepracująca.
Tak, tak. Brat, który się urodził w trzydziestym dziewiątym roku, no i siostra, która 7 sierpnia czterdziestego czwartego roku, czyli w czwartym dniu Powstania Warszawskiego się urodziła.
- Miał pan trzy lata 1 września 1939 roku. Czy cokolwiek zapamiętał z pierwszych dni wojny?
Nic, nic. Nie, niestety. To jest luka. Pamiętam takie obrazy, które się już teraz bardzo zacierają. Dwa obrazy sprzed wojny pamiętałem, a tak to…
- Jakie obrazy sprzed wojny pan pamięta?
Że gdzieś byliśmy w górach. Rodzice mówili później, że to było gdzieś na Zaolziu, bo ojciec miał samochód, tak że jeździliśmy. Jakieś źródełko w skale i chyba kapliczka w tym taka. Taki obraz. A drugie, z góry widoczne w dole jezioro. To tylko to. Rodzice nie bardzo mogli to umiejscowić, ale takie dwa obrazy zapamiętałem sprzed wojny. Natomiast później… Później to raczej już druga część okupacji, to już więcej obrazów.
- Proszę w takim razie opowiedzieć, co pan zapamiętał z okresu okupacji. Jeśli to jest możliwe, to proszę również to umiejscowić w czasie.
Tak jak powiedziałem, ojciec był nauczycielem. Oczywiście gimnazja były nieczynne w czasie okupacji, więc pracy nie miał. Starał się, żeby jakoś zapewnić byt, ponieważ umiał i chciał być majsterkowiczem, znał się, bo był nauczycielem od robót ręcznych, otworzył taką pracownię na ulicy Smolnej, pracownię szklarską. Szklił szyby, no bo było potrzeba, po wojnie była taka potrzeba.
W czasie wojny, tak, tak. Po okresie września i zniszczeń warszawskich. Więc szklił te okna i to pamiętam. Pamiętam, że to było na ulicy Smolnej. Taka brama zabudowana jako warsztat, jako sklep. Jakoś umknęło mnie to, że teraz nawet nie ma [tego] miejsca, bo [budynek] wytynkowany, wyrównany, nie wiadomo już dokładnie, w którym miejscu. I to pamiętam, że tam jeździłem do ojca jako mały chłopak. To musiało być gdzieś tak w pierwszej połowie chyba, bo jeszcze takie potrzeby były w pierwszej połowie okupacji. Później mój ojciec zrezygnował ze szklenia i wynajął sklep na placu Krasińskich (w tej chwili w tym miejscu jest Sąd Najwyższy, budynek Sądu Najwyższego, bliżej ulicy Świętojerskiej), sklep metalowy. I tam handlował sprzętem najróżniejszym, gwoździe, nie gwoździe, no wszystko, co mógł dostać.
- Kiedy pan zaczął chodzić do szkoły? W czasie okupacji?
W czasie okupacji, tak. To był rok czterdziesty drugi i tak jak pamiętam mało, to ze zdjęć później wiedziałem, że zapisano mnie do Czackiego, przepraszam to Zamoyskiego, do szkoły Zamojskiego na Smolnej. Może i to się kojarzyło z tym, że tam ojciec pracował, bo miałem zdjęcie w czapce, a oni mieli niebieskie czapki, okrągłe czapki koloru niebieskiego. Natomiast później przeniesiono mnie na prywatne komplety w kolonii... To jest między Filtrową a ulicą Wawelską. To się bodajże kolonia Staszica kiedyś nazywała. Tam do prywatnego domu [chodziłem na komplety], było nas sześć do ośmiu osób.
- Czy to były tajne komplety?
Chyba tak. Chyba tak, bo wiem, że kiedyś przyszli Niemcy. Myśmy siedzieli w salonie, wielki stół był w tym salonie. Mieliśmy tam lekcje. Pani, która nas tego uczyła, nazywała się pani Zielińska. Mam do dnia dzisiejszego świadectwo od niej, odręczne oczywiście, z odręcznym jej podpisem. I kiedyś przyszli Niemcy. No, ponieważ to dom prywatny, a jeszcze zamknięty ogródek, więc zanim się dostali do środka, to pani nam kazała do kominka książki podrzucać. I nie pamiętam już, co tam było, jaka rozmowa, w każdym razie…
- Czy ten kominek wtedy był czynny?
Nie, nie, nie. I oni sobie poszli, a myśmy kontynuowali. I tak do końca, czyli do czerwca czterdziestego czwartego roku uczęszczałem na te komplety.
- Czy pan zapamiętał z tego okresu kogoś, kto bardzo panu utrwalił się w pamięci? Któryś z kolegów na przykład?
Niestety nie. Nie.
- A nauczycieli? Czy tylko uczyła ta pani?
Pani Zielińska. I ją mam przed sobą jeszcze.
- I ona jedna z wami prowadziła wszystkie lekcje?
Ona jedna uczyła, tak. Ona jedna z nami.
- A jak pan pamięta drogę do szkoły? Czy był pan świadkiem jakichś szokujących wydarzeń?
Nie. Nie, bo za Noakowskiego na tą ulicę bodajże Langiewicza to dość krótka droga, tak że nic specjalnego tam się…
- Czy był pan w domu w jakiś sposób uczony, jak się zachowywać w obecności Niemców, w stosunku do Niemców?
Tak. Bo kiedyś to pamiętam też, że idąc z ojcem ulicą, [kiedy] szło dwóch Niemców, ja się jakoś negatywnie o nich wyraziłem. Ojciec mnie tam: „Cicho, cicho. Nie mów tego, nie mów tak. Nie mów głośno”. To w ten sposób. Tak że raczej tak. Mój ojciec pochodził z Małopolski, z zaboru austriackiego i doskonale znał język niemiecki, więc mógł się porozumiewać. To nam później być może uratowało i życie. Jak dojedziemy do czasów pruszkowskich…
- Czy w czasie okupacji w ogóle był pan świadkiem jakichś wydarzeń, na przykład łapanek, rozstrzeliwań?
To znaczy jedno z pierwszych to było miejsce rozstrzeliwań na Pięknej, przy centrali telefonicznej. Z tym że nie byłem w bezpośredniej bliskości, tylko myśmy wtedy przechodzili chyba Marszałkowską. No i z ojcem szedłem i były strzały. Wtedy jeszcze ludzie uciekali, jak usłyszeli strzały, więc myśmy się oddalili w stronę domu. I to było to jedno z pierwszych miejsc rozstrzeliwań na Pięknej, czyli dawna Piusa. A tak to raczej nie.
- Czyli słyszał pan strzały, natomiast miejsca pan nie widział?
Tylko słyszałem strzały, [miejsca] nie widziałem.
- Czy odczuwał pan silny lęk przed Niemcami, czy raczej ciekawość?
To znaczy, jako dziecko to jeszcze się chyba tak nie odczuwa, może dlatego że nie byłem bezpośrednio zagrożony. Chociaż była taka sytuacja kiedyś, kiedy z mamą wychodziłem wieczorem do sklepu z naszego domu i tuż przed bramą przyjechały budy i wszystkich z powrotem do budynku i pod ścianę. Ustawili nas pod ścianę i chodził Niemiec z jakimś cywilem, świecili każdemu w oczy taką silną lampą i coś tam między sobą rozmawiali, a ten cywil kręcił głową: „Nie, nie”. Później skojarzyło mnie się to z aresztowaniem Janusza Kusocińskiego, który mieszkał w sąsiednim domu. Być może jego szukali. Może nie mieli jeszcze pełnych wiadomości i szukali [go wśród] nas. Oczywiście skończyło się na tym, że nas rozpuścili. Ale wrażenie było niesamowite. Stoimy pod ścianą, świecą [nam w oczy] i Niemiec naprzeciwko. Ale nikogo chyba wtedy nie wzięli, nie zabrali.
- Czy pamięta pan mniej więcej, kiedy to mogło być? Który to mógł być rok?
Niestety tego nie pamiętam.
Trudno mi sobie w tej chwili skojarzyć porę roku?
- Czy pamięta pan, jak był pan ubrany? Czy ciepło, czy nie?
Nie, chyba nie byłem. Ale to nie było gorąco. Ale to nie było gorąco.
- Proszę pana, czy pamięta pan jeszcze jakieś sceny z okresu okupacji do Powstania? Czy pan pamięta, jak wyglądały pana zabawy z rówieśnikami?
No, to raczej już później, z okresu Powstania to bardziej pamiętam, natomiast tak... Bardzo lubiliśmy bawić się, jak przywieźli na podwórko piach. Widocznie ktoś tam coś remontował, przerabiał. Przywieźli piach i myśmy w tym piachu sobie kopali różne takie jamy, bawili się w tym. No i [pamiętam] zapach tego piachu, bo jeszcze Wisła nie była tak skażona i czerpany był piach z Wisły. Poza tym nauczyłem się jeździć na rowerze na podwórku w czasie okupacji. Oczywiście rower to był normalny męski, dla mnie za duży. Pod ramą się uczyłem, tak że noga tak pod ramą była i tak dookoła trzepaka sobie jeździliśmy z kolegami.
- Czy dużo dzieci było w budynku, gdzie pan mieszkał?
To znaczy było nas trochę, z tym że ja na te młodsze nie zwracałem uwagi. A takich nas było czterech starszych, mniej więcej w tym samym wieku, z którymi trzymaliśmy się tam razem, razem zabawy. Natomiast wychodzić na zewnątrz to [można było] raczej tylko z rodzicami. No to jeździłem z mamą do ojca do sklepu, tam jeździłem. Bardzo lubiłem tam jeździć, no bo ciekawe rzeczy tam miał. Dla mnie to była jako zabawka, model zakładu produkcyjnego w starym stylu – obrabiarki na desce, różne obrabiarki w miniaturze no i transmisje. Kiedyś napędzali [w taki sposób, że] nie było indywidualnego napędu do każdej obrabiarki, tylko ogólny, poprzez pasy transmisyjne. No i ja się tym lubiłem bawić u ojca. On tego mi nie dawał do domu, tylko tam mogłem.
No i pamiętam też, obok, na ulicy Bonifraterskiej mieliśmy znajomych, którzy tam mieszkali i okna ich domu wychodziły na getto. Po drugiej stronie było getto. Z tym że to już było po zlikwidowaniu getta. Tam pracowała koparka.
Tak. Kolejka, która wywoziła gruz. Czyścili tam to miejsce po budynkach.
- Czy pan wiedział, co to jest za miejsce?
Wiedziałem, tak, wiedziałem. Jeszcze ci znajomi mówili: „Uważaj, bo tutaj mogą strzelić”. Więc żeby nie stać bezpośrednio przy oknie, tylko ja tak zza firanki. Bo bardzo lubiłem patrzeć i patrzeć na tę koparkę.
- Jak się nazywali ci znajomi rodziców? Pamięta pan?
Gładkowscy. Państwo Gładkowscy. To byli jacyś znajomi. Pytałem tę kuzynkę starszą…
- Proszę powiedzieć, jak ona się nazywa.
Obecnie Śliwczyńska, a przedtem Janowska, Zofia Janowska. To jest córka mojego stryja. I oni z nami byli przez całą okupacją. Ale ona nie potrafiła mi wyjaśnić, skąd myśmy ich znali. Znaliśmy, ale skąd, to nie wiem.
- Proszę pana, a teraz przejdźmy do 1 sierpnia 1944 roku. Czy pan zapamiętał ten dzień w jakiś szczególny sposób? Gdzie pan wtedy był?
O tak, tak. Dlatego że myśmy się wybrali z mamą, z bratem – a mama była w ostatnim miesiącu ciąży – wybraliśmy się na ulicę Tarczyńską. Tam mama się wychowała i tam miała swoją rodzinę, siostrę i brata, którzy mieszkali w tym budynku w dalszym ciągu. Wybraliśmy się z wizytą do nich i w pewnym momencie…
Pierwszego sierpnia, tak. To było popołudnie. Ojciec z ulicy woła nas, krzyczy. Mama jak to mama, wyjrzała i mówi: „Co chcesz?”. – „Natychmiast schodź na dół!”. Mama mówi: „Dobrze, zaraz za chwilę zejdziemy”. – „Natychmiast schodź na dół”. Mama zdziwiona, co się stało. No więc zeszła. Ojciec był z rowerem. Brata małego posadził na rowerze i my szybkim krokiem natychmiast do domu. Okazuje się, że w tym sklepie ojciec zatrudniał dwóch swoich uczniów z gimnazjum (to było raczej takie zatrudnienie
pro forma, bo ja ich tam widywałem, ale dość rzadko) i oni prawdopodobnie byli w konspiracji. Jeden z nich wpadł tam do tego sklepu wcześniej i mówi: „Panie profesorze, pan jeszcze tu?”. – „No tak. A co jeszcze? Do zamknięcia sklepu jest…”. – „Natychmiast niech pan zamyka!” – „A co się stało?” – „Natychmiast niech pan zamyka i niech pan jedzie do domu”. – „A co?” – „Powstanie”. No i ojciec natychmiast na rower i przyjechał do nas i wołał. Jak dochodziliśmy do domu na Noakowskiego, to się już rozlegały pierwsze strzały. A więc musiało być przed godziną siedemnastą.
- Jak pan zapamiętał ten okres Powstania, te pierwsze dni, pierwsze godziny?
Pierwsze dni, pierwsze godziny. No przede wszystkim nas chłopaków [dręczyła] taka ciekawość, co się dzieje, jak się dzieje. Politechnika, bo na przeciwko naszego domu [były] gmachy politechniki, była w rękach Powstańców. Był spokój, była cisza. Bramę zastawili płytami chodnikowymi w wysypaną ziemią. Z tym że to był taki labirynt jak w okopie, że można było wyjść, ale nie było bezpośredniego działania. No i pamiętam, że wyszedłem z kolegą na ulicę popatrzeć, no bo nas ciekawiło, co to [jest]. Zerwane chodniki, nie było płyt chodnikowych. Ale tak to był spokój, była cisza. W bramie, ponieważ to dwa podwórka ze sobą połączone jeszcze przejściową bramą, w drugiej bramie ustawili śmietnik. To była taka potężna, wielka skrzynia i w tym wystawała rura, że niby to miało imitować jakieś działo czy coś w tym rodzaju. I wąskie przejście było w drugą, do drugiej…
- Kto tę rurę w ogóle tam wstawił, Powstańcy?
Ktoś…
Nie wiem, tego nie wiem. Tego nie wiem. No później... bodajże pierwsza niedziela [Powstania] była. Tak, to musiała być pierwsza niedziela, jak w bramie była msza święta. Ksiądz przyszedł z kościoła Zbawiciela i była msza święta. W branie był ołtarzyk. Oczywiście później na koniec tej mszy wszyscy śpiewali „Boże, coś Polskę”. I od tej pieśni moja siostra dostała imię Bożena. Urodziła się, jak już mówiłem, 7 sierpnia. Siódmego sierpnia się urodziła. Warunki, jak to warunki. Co do jedzenia… No, mama nie miała pokarmu. Jak [siostra] przeżyła [także] całą ewakuację później, to chyba cud. Pamiętam, że wędrowaliśmy z mamą szukać dla niej smoczka. I na ulicę Marszałkowską…
Poruszało się piwnicami. Albo podwórkami, albo piwnicami można było przejść. Przedostaliśmy się na Marszałkowską. Za kościołem była drogeria i tam... Stamtąd już teraz nie pamiętam, czyśmy ten smoczek przynieśli, czy też nie, czy nie zdobyliśmy. Wiem, że później korzystała z takiego ludowego smoczka, czyli szmatka, do tego trochę cukru i tak sobie jakoś radziliśmy. Natomiast jeśli chodzi o…
- Pamięta pan, czy na przykład ktoś przynosił mleko dla siostry?
Nie, tego nie pamiętam.
Nie, tego nie pamiętam. Natomiast jeśli chodzi o wyżywienie, to myśmy mieli zapasy, bo w czasie okupacji mój ojciec zadbał o to. Robiliśmy suchary, suszyliśmy chleb i tego było ze dwa takie spore worki tego chleba. Poza tym ten mój stryj w czasie okupacji pracował w Radzyniu Podlaskim w starostwie i w związku z tym miał możliwości zaopatrzenia w masło, mąkę, groch. Myśmy mieli sporo garnków, takich glinianych garnków z topionym masłem solonym i worek grochu, worek mąki, tak że tym się żywiliśmy przez te dwa miesiące. Sporadycznie coś dostaliśmy z przydziału, jak tam gdzieś jakieś magazyny odbili i rozdzielali, to coś tam było. Natomiast mleka nie pamiętam.
- A czy pamięta pan uczucie głodu z tego okresu?
Nie, nic. Natomiast mówiłem, że ja na groch nie spojrzę do końca życia. Bo albo był groch, albo była grochówka. Ale jednak niestety groch dalej jadam i nie mam wstrętu do tego. Bodajże w połowie sierpnia, kiedy Niemcy odbijali gmach Politechniki, kobietom z dziećmi nakazano ewakuację z tych domów, bo nie wiadomo, co się tam mogło zdarzyć. I przeszliśmy…
Władze nasze, nasze.
Czyli powstańcze, tak, tak. Komendant bloku, było coś takiego. I przeszliśmy najpierw podwórkami, piwnicami, podwórkami. Pod ulicą Koszykową był podkop. Pod jezdnią był podkop i przez ten podkop jak tunelem. Jeszcze pamiętam, że tam musiał być chyba kanał burzowy, którego ja nie mogłem przejść, a musiałem się przez to przeczołgać. Przeszliśmy na ulicę Wilczą. Na ulicy Wilczej w mieszkaniu, pustym mieszkaniu, mogliśmy się zakotwiczyć. Na czwartym piętrze balkon wychodził na Wilczą, tak że jeszcze był spokój. Tam mogłem wychodzić na balkon, patrzeć w stronę Marszałkowskiej. Na rogu Marszałkowskiej i Wilczej leżał przewrócony tramwaj. I był jeszcze prąd w mieszkaniach. Myśmy na maszynce elektrycznej ten chleb, te suchary odsmażali do jedzenia. I to pamiętam, to było bardzo dobre. Tam byliśmy chyba niecały tydzień i wróciliśmy później do naszego budynku. Nic się nie zmieniło, poza tym że brama już pozostała całkowicie zamknięta. Na środku pierwszego podwórka wykopano dół, z którego ziemia posłużyła do zatkania tej bramy. Pół bramy – aż do pierwszej klatki schodowej była już całkowicie zablokowana ziemią, plus okna od frontu, od ulicy, okna w mieszkaniach również, żeby Niemcy nie możliwości strzelania.
- Czy widział pan Powstańców?
Tak, tak. No z chłopakami myśmy trochę myszkowali, byliśmy ciekawi, jak to chłopcy. Raz wybraliśmy się, też nierozsądnie, na dach. Poszliśmy na dach.
- Miał pan wtedy osiem lat.
Miałem osiem lat. Poszliśmy na dach. Wyszliśmy włazem na dach i pamiętam widok Prudentiala, jeszcze z tą wieżyczką telewizyjną na górze. I dym z tego leciał. Nie był jeszcze cały zniszczony, cały się nie palił, tylko dym na samej górze. Pamiętam, że jeszcze długo się na to przyglądaliśmy. Oczywiście to wszystko tak poza wiedzą rodziców. Drugi nasz wypad, taki właśnie nielegalny, to był do budynku wtedy liceum Staszica. Budynek liceum Staszica, w tej chwili tam znajduje się jakiś ośrodek doskonalenia. To jest Noakowskiego 6. Tam był jakiś, nie wiem, czy to był szpital, czy to jakaś baza była, w każdym bądź razie tam było sporo Powstańców i dużo było zabandażowanych. Tam skromne podwórko było, niewielkie podwórko i na tym podwórku też był taki dół wykopany. Jeszcze kolega mówi: „A, to pewno będą tutaj chować nieboszczyków”. To takie dwie wyprawy samodzielne. Natomiast oczywiście miałem zakaz wypuszczania się gdziekolwiek. No a tak to w czasie Powstania to zabawy na podwórku, jak to zwykle bywało, zabawa w wojsko. No i tak jak już mówiłem, że żeby nas tam jakoś zaktywizować, może zająć częściowo, mianowano nas adiutantami komendanta domu. Dostaliśmy takie haftowane, to nie były biało-czerwone, ale haftowane, w kolorze żółtym chyba i brązowym, takie kolorowe opaski. No i z tymi opaskami dumnie chodziliśmy, czekaliśmy na łączników. Jeśli łącznik przyszedł do komendanta z jakimiś wiadomościami, to my zawsze chcieliśmy od niego to odebrać, żeby później przekazać.
- To gdzie ten komendant był?
W którymś mieszkaniu. Ale gdzie, to ja już w tej chwili nie pamiętam.
- Ale na Noakowskiego, w pana budynku?
To był komendant bloku. To się tak nazywało, że komendant bloku, czyli osoba, która tam jakoś dowodziła.
- Ale kto to był, to pan nie pamięta.
Nie, tego już nie pamiętam. No a poza tym [bawiliśmy się] w wojnę.
- Czy pan widział na przykład kogoś z poczty harcerskiej, czy ktoś docierał?
Tak, tak, tak, tak, tak.
Przychodzili, no ale to już tak… To wpadali jak po ogień, wpadali…
- Czy wiedział pan, kim oni są?
Tak, wiedziałem. Wiedziałem, że to jest poczta, no bo o tym się mówiło. Że to są łącznicy, którzy dostarczają informacje, meldunki jakieś. Tak że o tym wiedziałem. Ale twarzy już w tej chwili…
- Czy pan zbierał jakieś gazetki?
Tak. I muszę powiedzieć, że później takie gazetki znalazłem w piwnicy. Bo w naszej piwnicy było takie ślepe okienko, częściowo zasypane czymś i ja tam zacząłem kiedyś grzebać i wygrzebałem takie dwie gazetki.
- Ale kiedy pan zaczął grzebać?
Już po wojnie.
Już po wojnie. Nie pamiętam tytułu. Znałem tytuł. I to trzymałem. No, ojciec mówił, że to niebezpieczne, bo gdyby się władza obecna dowiedziała, to by były kłopoty. I nie wiem, co się z tym później stało. Ja to dość długo trzymałem w swoich rzeczach i później one znikły i nie wiem.
- Czego jeszcze pan był świadkiem w czasie Powstania? Jakich wydarzeń?
No później to pamiętam już ewakuację, samą ewakuację, koniec. W ogóle w czasie nalotów myśmy schodzili do piwnicy. W piwnicy z desek były zrobione ławy pod ścianami. No to nas razem, czyli z rodzicami, było sześć osób i siostra maleńka siódma. To myśmy tam siedzieli w tej piwnicy. Były te ławy przykryte dywanami i tam spędzaliśmy [czas nalotów]. Pamiętam, że opału nie było, węgla nie było. To był sierpień, to jeszcze nie było.
- Czy wtedy ten pobyt w piwnicy dla pana był atrakcyjny czy raczej przerażający?
Nie. Poza tym to się wiązało z nalotami. Świst nurkującego samolotu i świst lecącej bomby i świadomość tego, że to może nas trafić i zasypać, bo tak ludzie mówili: „Słuchajcie, tu zasypali w piwnicy, tu zasypało w piwnicy”, to był rzeczą okropną. Mnie to dość długo śniło się później już po wojnie, dość długo śniło się po nocach. Zrywałem się, słysząc nurkujący samolot. No, plus te tak zwane krowy, czyli te miotacze min zwane również „szafą”. Ten ich ryk to też bardzo długo mnie jeszcze prześladował. No a w piwnicy siedzieliśmy przy świeczkach. Pamiętam, że się świeczkę przyklejało. Nauczyłem się wtedy przyklejać do ściany świeczkę. Podgrzewało się cegłę trochę i przyklejało i ona się przyklejała w ten sposób. I w ten sposób się oświetlało, bo nie było innego źródła. No i próbowałem później ludziom młodym przekazać te swoje doświadczenia, nawiązując do okropności wojny, ale to niestety nie robi wrażenia. To trzeba przeżyć. Po prostu to trzeba przeżyć samemu, siedzieć w tej piwnicy, słyszeć, wiedzieć, co się może stać, i czekać, kiedy to się zawali.
- Czy rodzice jakoś próbowali was, dzieci uspakajać? Czy atmosfera udzielała się wszystkim?
No, wszyscy byli zdenerwowani.
- Ale czy pan się czuł bezpieczny z rodzicami?
Raczej tak, tak, jak byliśmy razem, to tak. To tylko [miało znaczenie], czy do wyjścia można się dostać, czy można wyjść, czy nie, bo w czasie okupacji to tutaj nalotów raczej nie było. Później w czasie Powstania, jak już Niemcy zdobyli Politechnikę, to również oni oszczędzali, już nie bombardowali tej naszej okolicy ze względu na bliskość swoich. Tak że tu nas jakoś tak obroniło. Budynek przetrwał całe Powstanie, po Powstaniu podobno podpalali z dwóch stron – w suterynie i od frontu, od ulicy była mydlarnia i z drugiej strony jakieś pomieszczenie, chyba mieszkanie od tyłu, od strony hali targowej na Koszykowej. Te dwa pomieszczenia podpalili, ale one się tylko spaliły, a budynek przetrwał. Zresztą budynek, który miał i ma mury metrowej grubości, potężny budynek, stoi do dnia dzisiejszego. Myśmy się wszyscy bali, ale była służba na dachu, ta przeciwlotnicza, którą pełnili po kolei wszyscy mieszkańcy, że w przypadku zrzucenia bomby zapalającej czy jakichś zapalających materiałów, żeby to natychmiast zrzucić, zniszczyć, żeby się budynek nie spalił. Budynek się zachował.
- Proszę powiedzieć, jak było z zaopatrzeniem w wodę?
O, właśnie, woda. Z wodą było kiepsko. Jak już przestały działać wodociągi, to z wodą było kiepsko. W piwnicy, bo jedno takie piwniczne pomieszczenie było dość spore, ogólnodostępne, wykopali studnię, ale to było to, to co się później nazywało kurzawką. Ta woda się nie nadawała [do użycia]. To taki mętny muł był w tym, więc się nie nadawało. Pamiętam, że poszliśmy po wodę na ulicę Lwowską, na terenie Wydziału Architektury politechniki na podwórku była pompa, ręczna pompa. Pamiętam, że tam przynajmniej raz po wodę byłem i przynieśliśmy. Później ojciec ponacinał rynny, wstawił blachy, tak że jak deszcz padał i woda rynną leciała, to nie leciała do ziemi, tylko do naczyń podstawionych, ale czy ona się nadawała do jedzenia, to nie wiem, tego już nie pamiętam. W każdym razie było ciężko z wodą.
- Czy w czasie Powstania odbywały się msze dla mieszkańców?
Tak, tak, odbywały się dość regularnie, ale czy one były do końca, to nie pamiętam, tego nie pamiętam.
- Czy pamięta pan, jaki nastrój w ogóle był wśród mieszkańców domu, w którym pan mieszkał?
To znaczy?
- Czy ludzie się cieszyli, czy złorzeczyli Powstańcom, że utrudniają im życie?
Tak jak zwykle. Tak jak zwykle, że społeczeństwo jest podzielone. Były głosy narzekające, szczególnie osób, które miały małe dzieci, i były głosy osób, które pozytywnie się wyrażały.
- Jaki w pana domu był stosunek do Powstańców?
W moim domu? Ja nie kojarzę tego. Może mniej przy dzieciach mówili, tak że może mniej. Natomiast takie moje refleksje po czasie okupacji i po Powstaniu, jak teraz są dyskusje, czy to Powstanie było zasadne w ogóle... Ktoś, kto nie przeżył łapanek, terroru na mieście i obawy o siebie, to może mówić tylko, że to było niepotrzebne, ale wszyscy ci, którzy spotykali się z tym, którzy nie znali jutra, nie znali nawet czasu za godzinę, bo natychmiast mogli być zabrani, wywiezieni czy nawet rozstrzelani, bo i takie [egzekucje] natychmiast się odbywały... Mój ojciec widział rozstrzeliwanie. Jeszcze wtedy zakładali te torby papierowe na głowy, więc widział. W którym miejscu, w tej chwili nie pamiętam, ale widział. Ja tego nie widziałem.
- Proszę pana, kiedy zostaliście wyprowadzeni z własnego domu?
Ostatniego dnia podpisania [aktu kapitulacji], czyli to był drugi albo trzeci października. Ponieważ mój ojciec dostał strasznego ataku woreczka żółciowego, tak że nie mógł się w ogóle ruszać. Tak że nie było mowy o tym, żeby się zebrać do wyjścia. Natomiast załatwił gdzieś taki wózek rowerowy, rikszę towarową, remontował ją przez kilka dni. Jak już wiedzieliśmy o ewakuacji, remontował ją przez kilka dni i poprzez budynek, poprzez terytorium hali, bo ta główna brama była zasypana ziemią, dookoła wyprowadziliśmy się. Ten wózek spuszczało się z balkonu na dół, on w domu był remontowany. Załadowany był sprzętem, bo nie wiadomo było, dokąd się idzie, na ile się idzie, więc przy trojgu dzieciach to trzeba było wziąć. Zresztą październik, już czas jesienny się zbliżał, więc wzięliśmy dość sporo, sporo było tych rzeczy, cały wózek był załadowany.
- Proszę powiedzieć, kto asystował przy tej wyprowadzce? Czy byli to Niemcy, czy po prostu wiedzieliście, że musicie opuścić budynek?
Nie, przyszło polecenie władz, że ewakuacja.
Powstańczych, powstańczych. Ten komendant bloku przekazywał. I wyszliśmy, wyszliśmy przez plac Politechniki, ulicą...
- Czy szliście w dużej grupie?
Tak, tak, w dużej grupie. Ten wózek był transportowany przez nas. To był szereg ludzi idących z różnych ulic, ulicą dawną 6 Sierpnia do ulicy Raszyńskiej, Filtrowej i dalej.
- Skąd wiedzieliście, gdzie macie iść?
Wszyscy tak szli. Wszyscy szli, to był ciąg, Niemcy chyba byli, ale ja ich nie pamiętam, konwojowali chyba do Dworca Zachodniego. Na Dworcu Zachodnim nas w pociąg załadowali i do Pruszkowa.
- A co z tym całym dobytkiem, który był na wózku?
Wózek został, ale dobytek... No tu udało się jakoś jeszcze poprzenosić, tak że jeszcze mieliśmy i część tego dobytku jeszcze w Pruszkowie była. Natomiast później pewnie został gdzieś. Chociaż nie, bo pamiętam jeszcze, że już jadąc z Pruszkowa w tych węglarkach, otwartych wagonach, myśmy siedzieli czy leżeli na czymś miękkim, a więc chyba te rzeczy musiały tam jeszcze być.
- Jak pan zapamiętał Pruszków?
Ja w ogóle miałam takiego pecha. Jak było zawieszenie broni, nie było strzałów, mama wyskoczyła z innymi na Pole Mokotowskie. Tu gdzie teraz jest bazar na Polnej i budynki Politechniki, to były ogródki działkowe. Wybiegła tam, przyniosła pomidorów i cebuli i człowiek się rzucił na to, chociaż ja pomidorów nie jadłem przedtem nigdy w życiu. Nie lubiłem, moi rodzice też nie jadali pomidorów. Rzuciłem się na te pomidory, tak mi smakowała ta sałatka z pomidorów z cebulą, no i stało się – dostałem rozstroju żołądka, choroby okropnej.
Pruszków. Noc spędzamy w Pruszkowie, w tej hali remontowej wagonów, na podłodze. Zapamiętałem tylko, że była tam masa ludzi i konieczność korzystania z toalety. Przed tą halą były pokopane latryny, w dół i w poprzek ułożone podkłady kolejowe i tak się z tego korzystało. Oczywiście patrząc w dół i wiedząc, co tam jest, bałem się, że może mi się zrobić słabo, że mogę w to wpaść. Ale również zaczęliśmy spacerować, żeby zająć nas jakoś, i spotkaliśmy kolegę mojego, sąsiada, z którym przeżyliśmy całe Powstanie razem. Oni też byli niedaleko nas w tej hali. Noc spędziliśmy. Ranek, wyjście i selekcja na dziedzińcu. Taki dziedziniec. Pamiętam, że stał szereg, chyba to byli żołnierze, szereg żołnierzy i w jednym miejscu wojskowy (czy jeden, czy więcej, to już nie pamiętam) i do nich wszyscy podchodzili i oni kierowali, czy do Rzeszy na roboty, czy też gdzie indziej. No i tutaj mój ojciec razem ze stryjem, tak jak już mówiłem, obaj doskonale znali język niemiecki, to rozmawiali. Widocznie jakieś argumenty przemówiły za tym, że nas nie rozdzielono, a kuzynka miała osiemnaście lat, a więc była w pełni zdrowia i mogli ją zabrać do Niemiec na roboty. Nie rozdzieli nas, skierowali nas do pociągu, który stał obok, na bocznicy. Te odkryte wagony, tak zwane węglarki, tam nas umieścili ciasno. Ja wiem, że myśmy byli z tymi rzeczami, na tym mieliśmy siedzieć. I pamiętam jeszcze, że wtedy w obozie rozdawano dla dzieci mleko skondensowane w puszkach.
Tak. W Pruszkowie rozdawali mleko skondensowane, że jak tylko dziecko gdzieś było, to proszę bardzo. Ile tych puszek dostaliśmy, to nie wiem. Podawali jedni przez drugich to mleko.
Pociąg ruszył. Jechaliśmy całą noc na pewno, a ja z kłopotami żołądkowymi. Jak pociąg jechał, to ojciec mnie wystawiał za brzeg wagonu, żebym się mógł załatwić, a ja się bardzo bałem, bo widząc pod spodem pędzący pociąg (znaczy on nie pędził, bo on bardzo wolno jechał), bałem się, żeby tam nie spaść. Natomiast raz pamiętam, że pociąg się zatrzymał i jakoś otworzyli drzwi i wyszliśmy, żebym się mógł załatwić przed wagon. A ja tylko patrzyłem na semafor, czy się nie zmieni na zielony. A ojciec mi mówi: „Nie bój się, nie bój się, bo zobacz, jest czerwone, a zanim się zmieni na zielony, to my zdążymy wsiąść do tego pociągu”. Bałem się, żeby nie zostać tam na tym... I tak dojechaliśmy do Jędrzejowa. Tam nas rozpuścili. Otworzyli wagony, „róbta, co chceta”. I wolni.
No i co dalej. Pamiętam pierwszy posiłek, bo nie było co jeść. Pierwszy posiłek – na stacji po drugiej stronie torów było pole po ziemniakach. Ziemniaki zebrane już były z tego pola, ale jak to bywa, od czasu do czasu jakiś ziemniak tam się jeszcze znalazł. Poszli rodzice i nazbierali tych ziemniaków, garnek gdzieś wypożyczyli, wodę z parowozu gorącą dostali i na dwóch cegłach gotowali te ziemniaki. One się nie chciały dogotować, bo nie bardzo było czym tam palić, ale była jakaś chałupa gdzieś dalej i później poszli tam z prośbą, żeby na ogniu mogli ugotować. I ugotowali te ziemniaki i przynieśli. Ziemniaki mieliśmy, tego masła solonego trochę – te ziemniaki były największym przysmakiem, jaki pamiętam w ciągu całego swojego życia. Jedząc te ziemniaki po przeszło dwóch miesiącach niejedzenia...
- Gdzie dokładnie zatrzymaliście się w tym Jędrzejowie? Na stacji?
Na stacji. Ojciec ze stryjem poszli dzwonić, tak że ja teraz... Przedtem to się człowiek tym nie interesował, teraz się interesowałem. Mówię: „Słuchaj – do tej swojej kuzynki starszej mówię – jak to w tym czasie, kiedy nie było komórek, nie było ogólnodostępnych telefonów, oni dzwonili do jakiegoś swojego kuzyna, dodzwonili się, że mieliśmy jechać do Lanckorony”. To już w Krakowskim, obok Kalwarii Lanckorońskiej – Lanckorona, taka miejscowość. Tam ten kuzyn był ze swoją rodziną i myśmy mieli tam dojechać. I tam dojechaliśmy pociągiem. Może za darmo, nie wiem, bo przecież pieniędzy już chyba nie było. Dojechaliśmy tam, tam u sióstr zakonnych nas... Przy stacji się zatrzymaliśmy. Wiem, że nas poczęstowały jedzeniem, że znowu była sałatka z pomidorów, ale one mówiły (to już pamiętam, że mówiły), żebym ja tego nie jadł. Jakiś kleik tylko jadłem. One nas tam przechowały, bo czekaliśmy na furmankę, która miała nas zawieźć do samej Lanckorony, bo stacja kolejowa była oddalona od samej wsi. I kto nas przydzielił, tego nie wiem. Przydzielono nas do gospodarza, który nosił to samo nazwisko, co i my, Janowski. Mieszkał... To się nazywało w gwarze miejscowej „leśniczówka” i było poza wsią. Na skraju lasu znajdował się budynek, myśmy tam dostali zakwaterowanie, dostaliśmy pokój u nich i tam mieszkaliśmy. Tam przeżyliśmy zimę, całą zimę i do końca nawet, chyba do lata...
- Czterdziestego piątego roku?
Czterdziestego piątego roku. Tam przyszło wyzwolenie. Ten gospodarz miał pasierba...
- To wyzwolenie pan pamięta?
Tak.
Pasierba miał i chłopaka o dziesięć lat ode mnie starszego, no i myśmy tak razem [się trzymali]. Ten jego ojczym jeździł jeszcze za czasów niemieckich, czyli okupacji, do Krakowa. Nie wiem, po co. Czy on coś miał... Zresztą to historia taka dość mglista. Często jeździł do Krakowa. Natomiast ten budynek sam był drewniany, ale piwnice miał jak schrony betonowe, murowane, potężne sklepione piwnice. I on jeździł często do Krakowa i ja z tym chłopakiem wyjeżdżałem po niego albo bryczką, albo saniami, jak była zima, i go ze stacji odbieraliśmy. Natomiast pamiętam jeszcze i to już dokładnie, jeszcze przed wyzwoleniem, jak szedł... Aha, a obok była posiadłość, to się nazywało jako ogród Lorenca. Posiadłość, duży ogród, budynku nie widziałem. [Pamiętam], że przez ten ogród mogliśmy przyjeżdżać i to była droga prostsza i łatwiejsza niż drogą ogólną. To była taka stroma skarpa i pod to koń miał trudność z podejściem. I ten chłopak mówił: „Słuchaj, my mamy taką umowę, że my możemy przez ten ogród przejeżdżać”. Budynku nie pamiętam, ludzi żadnych nie pamiętam. Natomiast to, co mnie zafascynowało, że jak się przejeżdżało, to były jakieś strumyczki, jakieś mostki w tym porobione, że mnie się to bardzo podobało.
- A jak pan zapamiętał wyzwolenie?
Jeszcze przed wyzwoleniem zapamiętałem najście... Szli Rosjanie w stronę Krakowa, na okrążenie Krakowa. Prowadził ich jakiś miejscowy przewodnik. Nie wiedział o tym, że poprzedniego dnia do tej wsi zjechali Niemcy. [Na co dzień] to ja tam Niemców nie widziałem. W czasie pobytu od tego października to Niemców nie widziałem wcale. Czasem byliśmy... A, i poza tym, bo dostaliśmy przydział, wiem, że chodziłem po obiady do wsi, przynosiłem obiady. Sam jako dzieciak chodziłem z bańką. Jeden taki posiłek pamiętam, makaron z sosem czekoladowym, i mnie to bardzo smakowało, taka atrakcja była. Przy innych nie pamiętam, może ten. Pamiętam i to, że żeby mieć zajęcie, że był sklep i w tym sklepie kupowałem klej i papier i wycinałem coś, robiłem coś z tego papieru, sklejałem, żeby mieć zajęcie. Pamiętam, że do szkoły poszedłem. To była jakaś chyba remiza strażacka, w każdym razie jakaś szopa, gdzie prześwitywało przez ściany. Było zimno, to nieogrzewane i z jakiejś gazety się niby uczyliśmy, ale tam chyba byłem tylko kilka razy. Później była ciężka zima, śniegu było bardzo dużo.
- Mówi pan teraz o okresie zima czterdzieści cztery, czterdzieści pięć?
Tak, zima. Przed zimą z ojcem (ojciec wiedział, że nie będziemy się mogli stąd wydostać) chodziliśmy do lasu i karczowaliśmy pniaki. Strasznie ciężka praca była, żeby wykopać taki pniak, przynieść do domu, żeby było czym palić, bo nie było opału przecież, przydziałów nie było, tak że ciężka praca. Jako dzieciak pamiętam to jako ciężką pracę. Ale wrócę jeszcze do tych czasów okupacji, przed wyzwoleniem, kiedy właśnie szło to wojsko.
- Jak oni wyglądali, pamięta pan?
Nie, bo to w nocy było. Nie widziałem, to w nocy było. Prawdopodobnie to byli Rosjanie, bo armia polska w tych okolicach raczej nie działała. To byli Rosjanie, nadziali się na stacjonujących Niemców i była bitwa. Pół wsi spalonej. Ponieważ ten stryj razem z córką mieszkali w drugim końcu tej wsi, myśmy widzieli łuny, tu u nas był spokój, cisza, nic się nie działo. Rano z ojcem poszliśmy tam dowiedzieć się, co się stało, a co właśnie z naszymi. Pół wsi było spalonej. Pamiętam jak dzisiaj, konie, krowy leżące, spalone, spalone stodoły, spalone obory. Dwóch Niemców leżało na schodkach do budynku, przy głównej ulicy. Jeszcze ojciec mi mówił: „Nie patrz w tamtą stronę, nie patrz”. Leżeli i karabin przełamany leżał obok nich. Później się okazało, że jak się to zaczęło, ponieważ ten stryj to też tak na krańcu wsi mieszkali, tylko z drugiej strony, to uciekli. Uciekli, poszli w pola i w ten sposób przeżyli. Ich dom się zachował, nie spalił się, ale tutaj pamiętam, że pół wsi było spalonej.
Później wróciliśmy do domu i jak już zbliżało się wyzwolenie... To znaczy strzałów to tam nie było, tylko pamiętam niemiecki samochód wojskowy, ten volkswagen z Niemcami, który utknął na takim mokrym [gruncie]. Śniegu wtedy nie było, tylko błoto było i oni utknęli z tym samochodem i nie mogli wyjechać. Tak że tylko to. Natomiast później było parę strzałów, mówili, że to idzie front. Schowaliśmy się do piwnicy. Jak wyszliśmy z piwnicy, to był Rosjanin i pytał, czy nie ma tu Niemców. Ale myśmy tu Niemców nie widzieli. I to było całe wyzwolenie. Oczywiście Niemcy uciekali, [ale] specjalnej bitwy nie było.
- Kiedy wróciliście do Warszawy?
O... to nie taka prosta sprawa. Nie byliśmy u siebie... Ojciec pochodzi właśnie z Krakowskiego, z Małopolski, z miasteczka Kęty. Tam [był] jego dom rodzinny i tam mieszkała jego siostra, mieszkała tam przez całą okupację. Nawet ja tam [byłem] z mamą jakoś w czasie okupacji, bo pamiętam, że przechodziliśmy przez granicę między Generalną Gubernią a Rzeszą. Tam między Wadowicami bodajże a Andrychowem była granica. Z tym że to się odbyło tak, że stał na mostku jakiś żandarm i wiem, że nas przepuścił, myśmy przeszli. Ciotkę wtedy wyrzucili z tego jej domu, mieszkała gdzieś na peryferiach u kogoś, w takiej norze, natomiast w domu przez całą okupację mieszkał bauer, czyli gospodarz niemiecki. No i myśmy tam krótko byli, wróciliśmy.
Gdzie się [kierować]. Trzeba stąd uciekać, bo to nie nasze. Ojciec mówi: „Nic, tylko wracamy do tych Kęt. Jedziemy tam, tam jest nasz dom, to tam się możemy zatrzymać”. Nawet spotkał kogoś z Warszawy, kto był w Warszawie i pytał: „A nie wie pan, na Noakowskiego jak tam wygląda?”. – „Panie – mówi – tam to już ani jeden dom nie stoi. Wszystko – mówi – zniszczone”. No to nie ma co wracać do Warszawy, tylko jedziemy do Kęt. Pojechaliśmy do Kęt. Najpierw ja pojechałem z ojcem na rekonesans. Szliśmy, jeszcze wyszliśmy do stacji na tory, ojciec spotkał kolejarza, bo szliśmy torami, mówi: „Panie, nas tutaj pociąg nie przyjedzie?”. – „O – mówi – to nie taka prosta sprawa. Nieprędko tędy pociąg pojedzie”. No to na szosę. Ojciec nie wiem skąd, ale załatwił bimber w litrowych butelkach. Oczywiście Rosjanie jechali samochodem, wojskowi. „Zabierzecie nas?” – „Zabierzecie”. Zabrali nas za ten bimber. Dojechaliśmy chyba właśnie do Wadowic i oni już tam nas wyrzucili. Stamtąd, wiem, że to było dziewięć kilometrów, wędrowaliśmy pieszo bodajże właśnie do Andrychowa. Obtarłem sobie nogę, to pamiętam. Jakoś but miałem taki... Zresztą jak dla małego chłopaka i to jeszcze z miasta, nieprzyzwyczajonego do chodzenia. Obtarłem sobie nogę i było mi już bardzo ciężko iść. Dotarliśmy do tego domu. Ciotka już wróciła do swojego domu. No i ojciec mówi: „W takim razie, jeśli tu już można mieszkać...”. To mnie zostawił z ciotką, a sam wrócił po resztę rodziny i sprowadził resztę rodziny. Z tym że dom był dość spory, drugą połowę domu zajęli lokatorzy, z kwaterunku, których przydzielili z miasta, którzy nie mieli gdzie mieszkać. Natomiast tu, gdzie ciotka była, to ona obroniła tę swoją część, tak że tam. I tam już zamieszkaliśmy, tam poszedłem do szkoły, dokończyłem klasę trzecią i rozpocząłem klasę czwartą.
- Czyli do którego roku mieszkał pan w Kętach?
Czterdziesty piąty rok i chyba to była jesień, chyba to była jesień, kiedy wróciliśmy...
W czterdziestym piątym, tak. Ojciec jeszcze mówi: „To ja się przejadę – bo już pociągi jeździły – przejadę się do Warszawy i zobaczę, co z tym domem. Czy warto tam wracać, czy po prostu zostaniemy w Kętach już na stałe”. Pojechał, wrócił, mówi: „Słuchajcie, dom stoi cały”. I w naszym mieszkaniu mieszkała bratowa mojej mamy, u której właśnie na Tarczyńskiej byliśmy przed rozpoczęciem Powstania. Ich dom został zbombardowany, nie było nic, więc ona znała jeden adres i przyszła tutaj do naszego mieszkania. Dom cały, wyposażenie raczej też całe oprócz jednej nocnej szafki, której nie było. Zniszczenia – to jedna szufladka w komodzie była wyjątkowo... Aha, bo nie zamykaliśmy. Tak nam powiedzieli, żeby mieszkania nie zamykać na wyjście, zostawić otwarte. Nie zamknęliśmy. Jedna szufladka była przez pomyłkę zamknięta, gdzie były listy, karty zbierane po prostu, które dostaliśmy. To było wyłamane, bo ktoś myślał, że może tam są jakieś cenne rzeczy. Żadnych cennych rzeczy nie było w naszym mieszkaniu. Tak że ojciec mówi: „Wracamy do Warszawy”.
Wróciliśmy do Warszawy, tak jak mówiłem, to była chyba jesień, jesień czterdziestego piątego roku. Dom był, ta kuzynka już się wyprowadzała, bo ona jedzie na Śląsk, bo tam miała rodzinę i ona jedzie na Śląsk, wyprowadza się. Wyprowadziła się od nas, a myśmy zamieszkali w naszym mieszkaniu.
- Proszę powiedzieć, jak pan zapamiętał Warszawę, jak pan wrócił?
Przede wszystkim ruiny. Ruiny, nie było komunikacji, nie było tramwajów. Tutaj na placu Politechniki, przed Politechniką zapamiętałem, jeszcze później z kolegami chodziliśmy oglądać, były dwa bunkry. [Nie wiem], kiedy one powstały, bo nie pamiętam ich z czasów okupacji. Może w trakcie zawieszenia, przed wejściem wojsk naszych, być może wtedy te bunkry... [To były] takie bunkry, jak odkopali na placu Zbawiciela teraz ten bunkier. Tam były takie dwa i one jeszcze wchodziły w linię tramwajową, że jak uruchamiali tramwaj, to musieli te bunkry rozebrać. A trzeci taki bunkier pamiętam na Filtrowej, naprzeciwko skwerku przy Filtrach, tam też był w torowisku postawiony ten bunkier. No i Marszałkowska, która była prawie cała do parteru zniszczona. Część budynków po lewej stronie była wypalona, ale domy stały. W naszej okolicy to na rogu ulicy Śniadeckich i 6 Sierpnia był dom zburzony i bodajże na Noakowskiego jeden z pierwszych domów też był zbombardowany, zburzony. Aha, i dalej za nami też był zburzony budynek, bo później odbudowali, zbudowali nowe. No i Marszałkowska, w ogóle cała Warszawa, jak się chodziło, to się chodziło środkiem, bo były gruzy, zajmowały większość jezdni.
- Czy dużo mieszkańców już w tym czasie było w Warszawie?
Już było i w naszym domu, tak, w naszym domu też już było dość sporo.
- Czy widział pan takie miejsca, gdzie ludzie wieszali karteczki, gdzie się szukali wzajemnie? Zapamiętał pan takie sytuacje?
Może ja wtedy tym się nie interesowałem, niestety tego nie zapamiętałem.
- Jak sobie radziliście z żywnością w pierwszych miesiącach?
Nie pamiętam tego.
- Kiedy pan wrócił do szkoły?
No po przyjeździe do Warszawy, zapisano mnie do szkoły na Raszyńskiej i tam chodziłem, z tym że pamiętam, że przychodziłem, ale lekcji nie było, bo nie było nauczyciela. Myśmy siedzieli sami, bałaganili i kolega, z którym się tam spotkałem, mówi do mnie: „To słuchaj, co my tu będziemy siedzieli, jak się nic nie dzieje. Chodź, pójdziemy do miasta”. I chodziliśmy po mieście, patrzyliśmy. Tak mi to później zostało, że ja później byłem na budowie trasy W-Z codziennie. Codziennie chodziłem, patrzyłem na budowę. Wtedy był taki pomost zbudowany, na skarpie od kościoła Świętej Anny był pomost, żeby można było tam patrzeć. Teraz jak budują metro, to jest szczelne, wszystko zagrodzone, nie wolno patrzeć. Nawet Pałac Kultury to też była taka platforma widokowa, że można było z góry patrzeć na to, co oni tam wykopali, na te fundamenty, na tę budowę.
Ponieważ tutaj te lekcje się jakoś nie odbywały, rodzice się dowiedzieli, że obok przy ulicy Filtrowej funkcjonuje szkoła sióstr Goldmanowych, w prywatnym mieszkaniu Filtrowa 62 i tam mnie zapisano. To były zajęcia w pokojach, w prywatnym mieszkaniu. Wiem, że czekaliśmy czasem na zmianę, aż poprzednia grupa skończy. Czekaliśmy na klatce schodowej, żeby tam wejść. I do którego roku, to nie pamiętam, ale wiem, że w każdym razie to musiała być czwarta, piąta klasa w tych mieszkaniach. Natomiast budynek narożny Raszyńska, Filtrowa był zniszczony, zrujnowany do parteru i tam myśmy, rodziny naszych uczniów, władze szkolne zaapelowały, żeby wziąć się do pracy, i myśmy gruz wyrzucali ze środka, z tych parterów. [Potem] przykryli to dachem i zaadoptowali te pomieszczenia na szkolne klasy. I to była szkoła całkiem przyjemna, korytarz był wzdłuż i klasy. I tam skończyłem klasę szóstą, klasę siódmą.
- Czy jeszcze pan brał udział w jakichś akcjach odgruzowywania Warszawy?
Później już, już w czasie liceum to tak.
- Chętnie pan uczestniczył?
Tak, tak, tak. No tutaj też braliśmy udział przy szykowaniu tej szkoły. Pamiętam, że z mamą tam byłem. Wyrzucaliśmy [gruz] przez okna na zewnątrz, potem ten gruz ktoś wywoził. Tak że chętnie to robiliśmy, no bo robiło się dla siebie. Nawet ja później w Internecie szukałem, że szkoła sióstr Goldmanowych to była dość sławna szkoła i na niezłym poziomie. Ja to odbierałem wtedy jako siostry zakonne. One się ubierały tak na ciemno, jedna była właścicielką, dyrektorem tej szkoły, a druga była chyba nauczycielką matematyki, jak dobrze pamiętam. W każdym razie kadra nauczycielska była na poziomie. Tak że skończyłem tę szkołę, zdawałem później do liceum Kołłątaja, ale tam mnie nie przyjęto, natomiast rodzice załatwili obok, na Noakowskiego, [gdzie] powstawała szkoła TPD Towarzystwo Przyjaciół Dzieci i mieli wolne miejsca. I tam mnie przyjęto i tam aż do matury [uczyłem się] w tej szkole. Później szkoła przeniosła się na Nowowiejską do nowego budynku. Nawet też pomagaliśmy przy budowie budynku, takie prace społeczne, jak to się mówiło wtedy, proste. Już jako uczniowie liceum chodziliśmy bardzo często pomagać w budowie MDM-u.
- Na czym ta pomoc polegała?
Prace porządkowe. Pamiętam, że tu gdzie jest hotel MDM, nosiliśmy w tym budynku paczki z klepką podłogową.
- Proszę powiedzieć, czy to się odbywało w ramach lekcji szkolnych, czy popołudniami, czy w sobotę, niedzielę? Pamięta pan to?
Tego już nie pamiętam, ale raczej to było poza godzinami, poza godzinami.
- Czy szło się na ochotnika, czy to był obowiązek?
To był taki przymusowy ochotnik, no bo w tym czasie nie [można było odmówić]. Jest akcja i trzeba robić. Zresztą organizacja młodzieżowa ZMP działała dość prężnie. Nie można się było wychylać. Ja nie należałem, ponieważ mój ojciec był przeciwny i takie miałem nastawienie z domu.
- Nie miał pan w związku z tym jakichś problemów w szkole?
Nie.
- Czy ojciec wrócił do szkolnictwa?
Tak, wrócił. Pamiętam jeszcze, że zaraz jak wróciliśmy do domu, ojciec zgłosił się do [liceum] Władysława IV. Budynek był zniszczony, częściowo zajęty przez wojsko rosyjskie, to doskonale pamiętam, że oni tam urzędowali od strony Jagiellońskiej w tym budynku. Zresztą on tam był bardzo długo, przez wiele lat był tam jeszcze zajęty. Natomiast ja z ojcem jeździłem szklić okna, ponieważ były wybite po wojnie. Ojciec przycinał szyby, a ja kitowałem, bo się już wprawiłem, z ojcem tam to robiliśmy przez jakiś czas. Natomiast lekcji... Ojciec dostał propozycję stopień wyżej, dostał propozycję do władz dyrekcji, to się nazywało Dyrekcja Okręgowa Szkolenia Zawodowego i to się mieściło na Marszałkowskiej 6, pod szóstym i tam na wizytatora. Tam przepracował ładnych parę lat. Później się przeniósł, został przeniesiony właściwie czy sam się przeniósł, na dyrektora technikum skórzanego na Pradze, na byłej ulicy Karola Wójcika. Stamtąd przeszedł do szkoły na Złotą, też zawodową szkołę, już jako nauczyciel. Tam dobrnął do emerytury i tam w te ślady ja poszedłem i tam później po ojcu objąłem [stanowisko], z tym że nieco inne przedmioty. Uczyłem zajęć praktycznych w tej szkole. Tam dociągnąłem aż do emerytury, czterdzieści lat, dokładnie trzydzieści dziewięć lat pracowałem na Złotej. Później szkołę zlikwidowano, teraz jest liceum ogólnokształcące. Oni się nami w ogóle nie interesują, a to trochę szkoda, bo tam kawał naszego życia myśmy włożyli. I ojciec, i ja też przecież po tych schodach tam chodziłem te trzydzieści dziewięć lat.
- Proszę pana, właściwie już pan się podzielił swoimi refleksjami i przemyśleniami na temat Powstania Warszawskiego. Czy jeszcze chciałby pan coś dodać?
Na temat Powstania?
- Mówił pan o tym, że są różne opinie. Jedni twierdzą, że było potrzebne, drudzy, że nie. Powiedział pan, co pan o tym sądzi, że to Powstanie jednak dla mieszkańców było ważne.
No to tak jakby... Po co było powstanie listopadowe i po co było powstanie styczniowe? Po co to wszystko było? To tak samo zrywy. Polak niestety ma w swoim...
- Niestety czy dobrze, że ma?
Dla jednych nie, dla drugich tak. Ja uważam, że tak, bo zawsze czułem się Polakiem i chciałbym, i jeśli bym mógł walczyć, to bym o to walczył. Ale inni mówili, że po co. A jednak teraz jak oglądam, bo bardzo lubię program w telewizji „Było... nie minęło”, program historyczny, gdzie również jest bardzo dużo [śladów]. Oprócz ostatniej wojny to są i poprzednie, i powstanie listopadowe, powstanie styczniowe, szukają śladów po tym. Tak że jednak uważam, że to było potrzebne.
Warszawa, 20 stycznia 2014 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna