Anatol Wienczatek „Lot”
Anatol Wienczatek. Urodziłem się w 1926 roku.
- Proszę pana o opowiedzenie czegoś o swoim dzieciństwie, o swoim życiu przed wojną, o szkole.
Pochodzę z Podola, to obecnie Ukraina, spod Kamienia Podolskiego. W 1930 roku przyjechaliśmy do Warszawy i zamieszkaliśmy na Targówku Fabrycznym przy ulicy Księcia Ziemowita 34. Mój tata oczywiście otrzymał spadek, bo był w wojsku, i wykorzystał to, że tu kupił domek, i w tym domu zamieszkaliśmy. Natomiast pracował jako kowal, ale w 1933 roku zginął, bo wpadł pod pociąg, wracając od rodziny z Ząbek, na torach. Mama powtórnie wyszła za mąż i wtedy już otrzymałem nazwisko Sandomierski, ojczym mój był Sandomierski. Mieszkając na Targówku, chodziłem do szkoły do czasu wojny, bo już siódmą klasę kończyłem w 1939 roku. I zaczęła się wojna.
- Jak zapamiętał pan wybuch wojny?
[Wybuch] wojny zapamiętałem w ten sposób, że myśmy wszystko wynieśli, czyli rodzice wynieśli, do Miłosny, żeby to ochronić, a tu pozostała reszta. Ale 1 [września], to był piątek, tak pamiętam, chyba, z Miłosny mama mnie wysłała, żebym przyszedł do Warszawy, bo w Warszawie został ojczym i mój starszy brat. Jak przyszedłem do Warszawy, to brat bardzo się przestraszył i oczywiście dał mi rower, takie balony, stary rower, i kazał uciekać, lecieć, wracać do Miłosny. Jak wróciłem, to oczywiście spotkałem już Niemców w Kawęczynie, a przedtem ich nie widziałem. Jak ich spotkałem w Kawęczynie, to chcieli mi zabrać rower, a że byłem mały i zacząłem drzeć się, bo on jeszcze wyjął pistolet, na pewno chciał mnie nastraszyć, ale tam ci inni zobaczyli i w każdym razie nie zabrał mi roweru, puścił mnie. Oczywiście, zacząłem wracać do Miłosny. Po drodze kompania Niemców jechała na rowerach. Wyskoczył jeden, bo miał cyngler, i zabrał mi mój rower, a rzucił mi ten swój cyngler. Ja w tym rowerze, żeby już nikt mi więcej nie zabierał, tak po prostu wypuściłem powietrze z tylnego koła i prowadziłem go do Miłosny.
Oczywiście spotkałem całą Miłosną spaloną. Ten domek, gdzie myśmy tam mieli wszystko, był spalony, trupów naokoło było bardzo dużo. To się okazało, oczywiście z opinii, której później żeśmy się dowiedzieli, że jak Niemcy weszli, to prawdopodobnież wyszła pani kapitan i chciała ich przywitać. Tak, o, zrobiła (tylko z opowiadania to mówię), że jak wyszła, na koniach trzech podobnież wjechało, wyjęła pistolet i strzeliła w jednego, drugiego i sama też została zabita. Za to wszystko cała Miłosna została spalona i wszystkich mężczyzn wtedy po prostu zlikwidowali. Mnie nie było w tym momencie, bo przyszedłem już po fakcie, tak jak nadmieniłem. Na drugi dzień odnalazłem mamę, siostrę i tam gdzieś u rolnika do zakończenia wojny, czyli jak Warszawa się broniła, żeśmy przebyli. Potem wróciliśmy już do Warszawy. Ojczym i brat przeżyli, tak że wróciliśmy do naszego domku przy Księcia Ziemowita 34.
Nie, tu nic nie było właśnie [spalone]. To, co stąd zabraliśmy, to się [spaliło], tak że tu wszystko było po prostu na miejscu. Zaczął się okres okupacji.
- Czym zajmował się pan w czasie okupacji? Kontynuował pan naukę?
Kończyłem naukę i w międzyczasie, bo ojczym miał konie i platformę, jeździłem tą platformą, [to znaczy] raczej sporadycznie, nie to żebym całkowicie, tylko wtedy kiedy było potrzeba, bo ojczym bał się jeździć, bo to był Targówek Fabryczny. Tam całe transporty przychodziły i te transporty były nieraz w nocy, często, rozbijane, wyrzucali różne [rzeczy] czy sprzęt, czy żywność. Trzeba było podjechać i zabierać i odwozić. Tak jeździłem. Często też jeździłem na Dworzec Wschodni, bo tam też były dokonywane różne takie. Jeździłem jeszcze, żywność woziłem, wjeżdżałem do getta. Myśmy wjeżdżali, tak dwa razy nieraz w tygodniu się wjeżdżało. Jak pamiętam Długą, to była brama i tam wjeżdżaliśmy. Moje zadanie to oczywiście było wjechać i…
- I co zapamiętał pan z getta?
Z getta co mogłem zapamiętać? Trupy, strach mówić. To wszystko było takie już szalenie… Żydzi byli strasznie maltretowani, jak nie-ludzie byli traktowani. Pamiętam, wózek prowadzili na dwóch kółkach i zbierali trupy, i zwozili. Pamiętam jeszcze to, że młodzi chłopcy, Żydzi oczywiście, wychodzili. Przeważnie wychodzili, bo w murze były okienka przy kanalizacji czy przy rynsztoku i często się przesuwali tam. Też mam taki przypadek, że przesuwał się, to zobaczyłem, jak go Niemiec w głowę kopnął i on tak poleciał. Takie przypadki.
- I w jakim to było okresie?
To był gdzieś chyba 1941 i 1942 rok.
- A gdzie pan chodził do szkoły?
Do szkoły chodziłem na Targówku, nie pamiętam, jak ta ulica się nazywa. Tam za kościółkiem jest. A później na zawodową szkołę na Wileńską chodziłem, tam zdobywałem po prostu szkołę zawodową.
- Jakiego rodzaju to była szkoła?
To była elektromechaniczna [szkoła], zawodowa oczywiście.
- A kiedy po raz pierwszy zetknął się pan z konspiracją? Miał pan już wtedy jakiś kontakt?
Kontakt miałem między innymi przez tą działalność, bo to chyba był już 1942 rok, jak wiozłem jakiś towar, miałem jechać do Warszawy, na Targowej mnie po prostu zatrzymali... Bo zawsze było w ten sposób powiedziane, żebym jechał, a tak zwana obstawa idzie z tyłu, będą oni wszystko załatwiać. Nie wnikałem w te sprawy. Wiem, że zawsze tam kilka osób szło, a na Targowej, jak mnie zatrzymali, nie wiem, jak to się stało, że w końcu zakręcili i na Jagiellońskiej był wtedy komisariat, chyba „piętnastka”, jak się nie mylę, i tam mnie zabrali oczywiście z wozem, ze wszystkim. Nie wiem, po dwóch czy po trzech godzinach, już dokładnie nie pamiętam, zostałem wypuszczony. Wszystko odbywało się dobrze, odjechaliśmy. Wracałem do domu, podjechała czarna limuzyna, „Wienczatek, Wienczatek”. Pod pachę zabrali mnie i znalazłem się na Szucha. Wiedziałem jedno tylko, że nic nie wiem, i tego się trzymałem. Przeszedłem tam badania na Szucha.
- Jakiego rodzaju? Co to było?
Tego rodzaju, że kto, co, co ja wiozę? A ja powiedziałem: „Jestem furman, nic nie wiem”.
- A co naprawdę było na tym wozie?
Też nie wiem. Do tej pory nie wiem. Nie wiem. Bo to się tak tam stało [szybko], że nie wiem, gdzie, kto to zabrał. W każdym bądź razie na Szucha trzy, cztery godziny, nie wiem, ile tam byłem, bo to było na drugim piętrze, jak pamiętam. To przesłuchanie tego Niemca, pamiętam, że był to pokój, było biurko, wielki nagan leżał na stole, szpicruta i jeszcze jakieś tam, nie wiem, narzędzie. Cały czas musiałem stać w kącie tyłem do ściany. Jak się zwracał do mnie, żebym odpowiadał, to musiałem się odwracać i odpowiadać mu na pytania. Nic nie wiedziałem i cały czas się tego trzymałem. W końcu powiedział mi, że pójdę teraz na dół, to tam mnie nauczą, jak mam mówić i odpowiadać. Przyszedł taki, właściwie to był nie w polskim mundurze, ale miał kolor polskiego munduru i mnie sprowadzał na dół i cały czas, do dzisiejszego dnia pamiętam, „Będziesz gadał, będziesz gadał”. Mówię: „Co mam gadać, jak [nic nie wiem]”. Tak cały czas powtarzałem. Jak już zeszliśmy na parter, to powiedział mi: „Idź prosto i się nie oglądaj”. Myślałem, co będzie, a jak przechodziłem, to musiałem wziąć przepustkę i przez dwóch wartowników przechodziłem. A jak on mi powiedział: „Masz iść i się nie oglądać”, to przez jednego przeszedłem, drugiego i wtedy aleją Szucha chodziły tramwaje, pamiętam, i był okrągły pisuar z blachy, to tam wskoczyłem. --> Siedziałem tam do chwili, jak tramwaj z przystanku ruszył w stronę Pragi, wskoczyłem w biegu, a zorientowałem się dopiero czy oprzytomniałem, jak byłem na moście Poniatowskiego. Od tamtej pory już przestałem tak często furmanić, więcej się zająłem…
W 1942 roku, to było w sierpniu, wstąpiłem do Armii Krajowej. W sierpniu zostałem zaprzysiężony, oczywiście przedtem musiałem przejść.
- Czy mógłby nam pan powiedzieć, w jakich okolicznościach wstąpił pan do Armii Krajowej? Przez kontakty?
Po prostu to wszystko, co robiłem, to już byłem, ja wiem, chyba trochę wciągnięty w te sprawy, bo już koledzy byli. I kolega [powiedział] – już do tej pory nie żyje – że jest komórka, że przyjmują i myśmy się zgłosili.
Nie, nie był z mojej szkoły, był trochę starszy. Chodził już do gimnazjum, a ja miałem zawodówkę. Zaczęli po prostu po zaprzysiężeniu uczyć nas minerki, czyli materiały wybuchowe, lonty. Takie mieliśmy przeszkolenia.
- Jak wyglądały takie przeszkolenia?
Normalnie było, to było na Ziemowita w budynku 22, róg Józefowskiej chyba. Tam były normalnie spotkania czy wykłady. Na wykładach to był wtedy chyba [wykładowca], który albo był kapralem, albo… Chyba kapralem był ten wykładowca. Przynosił materiały, kawałki lontu, oczywiście trotyl, to pamiętam, a plastyko, jak żeśmy [poznawali], to tylko z opowiadania. To się odbywało w ten sposób – co trzeba zrobić, żeby albo unieszkodliwić ładunki, które są założone, albo założyć, doprowadzić do wybuchu. Oczywiście, z tego nigdy nie skorzystałem. Natomiast już wracając z Powstania, to myśmy uciekli wtedy, to skorzystałem, to nie tylko ja, ale to już było po Powstaniu na Pradze, oczywiście. Może za daleko poleciałem.
- Proszę opowiedzieć jeszcze więcej o swojej działalności w AK, w konspiracji przed Powstaniem.
Dostawaliśmy zadanie, żeby liczyć pociągi, które idą na wschód, w miarę możliwości rozeznać, co za materiały idą, raczej takie sprawy. I braliśmy udział przeważnie w takich sytuacjach, dostawaliśmy [rozkaz], że trzeba iść i gdzieś coś obserwować, co się dzieje, albo ostrzegać. Takich większych zadań oprócz szkoleń nie mieliśmy.
- I tak było aż do Powstania?
Aż do Powstania. A na Powstanie to żeśmy wyszli z Targówka i dostaliśmy zadanie, że mamy atakować od [ulicy] Świętego Wincentego koszary, które są na ulicy 11 Listopada.
- Gdzie mieliście wyznaczone miejsce spotkania?
Tu myśmy mieli spotkanie i całą grupą żeśmy już szli. Ruszyliśmy przez ten [teren] i doszliśmy aż pod sam wiadukt, bo tam już były inne grupy, nie tylko nasza, cały już… Nie wiem ile, ale w każdym bądź razie różne informacje tam były. Jak myśmy doszli do tego wiaduktu, to ja już też byłem, bo tam jest budynek kolejowy i myśmy byli na dole, Niemcy byli na górze jeszcze i żeśmy tam z nimi… Chcieliśmy ich wykurzyć, ale w międzyczasie wyszły czołgi. Jak czołgi wyszły, to dostaliśmy rozkaz wycofać się i żeśmy się wycofali na Oszmiańską, jak się nie mylę, tam był punkt zborny. Oczywiście miałem dwa granaty, których nie użyłem, później były użyte. Jak żeśmy wycofali się na Oszmiańską, to jeszcze dwa dni, bo raptem wszystkiego było trzy dni, żeśmy tam stali, bo właściwie to było powiedziane, że będziemy się przedostawać do Warszawy przez Pelcowiznę, ale nie doszło to do skutku. Po trzech dniach dostaliśmy rozkaz: „Każdy na własną rękę ma wracać do domu”.
- Od kogo przyszedł taki rozkaz?
Od dowódcy, ale… W każdym bądź razie nasi dowódcy, myśmy dowódców nie znali po prostu, tych najbliższych tak, ale później tych [dalszych nie]. Wróciłem, oczywiście, na Piotra Skargi, tam starszy brat mieszkał, przenocowałem. Rano mój łącznik, później była żona, przyszła z Targówka, żeby nas zabrać, bo byłem z drugim, starszym kolegą i żeśmy tam przenocowali. Nas trzech tam było, jeszcze taki był trzeci kolega. Tam żeśmy w piwnicy przenocowali. Z rana przyszła, tam każdy miał swojego łącznika w konspiracji i ja miałem tego swojego kochanego, później moją żoną została, oczywiście. Przyszła, pamiętam, nabraliśmy różnych pietruszek, innych takich [drobiazgów], chleba, żeby przejść przez tory.
Wróciliśmy na Targówek Fabryczny. Tam, jak żeśmy wrócili, za kilka godzin była łapanka, wywozili wszystkich. Ja jeszcze z tym drugim żeśmy wycofali się, właściwie uciekli do tyłu, aż znaleźliśmy się w Ząbkach, bo tak mniej więcej było ustalone. Ale pozostali koledzy, którzy byli w mojej drużynie, w której ja byłem też, to później się dowiedziałem, że ktoś im powiedział, że stoimy w szeregu i przyszli i zostali zabrani. Oczywiście, już nie wrócili. Natomiast wracając, tam w Ząbkach żeśmy natrafili na Rumunów i chyba Węgrów, którzy przyjęli nas, ale tak, aby nas… Nawet czuliśmy, że chcą nas oddać chyba Niemcom, bo nas tam kilkanaście osób było, nie tylko sam byłem. I żeśmy uciekli po prostu im, bo nas zamknęli w pomieszczeniu. To była szopa po prostu, żadne zabezpieczenie, żeśmy uciekli. Wracając na Targówek pod wiaduktem, [zobaczyliśmy, że] tam były założone przez Niemców ładunki wybuchowe, żeśmy unieszkodliwili te ładunki, że wiadukt nie został przez nich wysadzony.
Wróciłem na Targówek już nie tam, gdzie mieszkałem, tylko tam, gdzie myśmy mieli wykłady, to było Księcia Ziemowita 22, duży blok. Tam nas było trzydzieści sześć osób chyba. Były dwie kryjówki, to te kryjówki były pod dachem wysunięte. Do jednej kryjówki się wchodziło przez ławki, bo tam były ławki szkolne. Oczywiście nie wtedy już, tylko przed Powstaniem tam były prowadzone dla dzieci szkolenia. Te ławki były tak zakurzone, że nie wolno było dotykać góry. Jak osiemnaście osób przeszło już do tej kryjówki, to przesunęli ławki tak, że nie ruszyli. A do drugiej kryjówki wchodzili przez klatkę królików. Były króliki i trzeba było przejść, oczywiście, jak się przechodziło, tam otwór był duży, później zasłaniali to wszystko. Wtedy normalnie było powiedziane, po prostu jak ktoś podał hasło „Alarm!”, to już wiadomo, co trzeba było robić, że trzeba było uciekać. Tak przetrwałem do 13 września. Trzynastego września na Targówek przyszli Polacy. Jeszcze pamiętam, spotkałem chłopca, oczywiście żołnierza, z karabinem, który był większy od niego. I nas dwóch czy trzech było, mówimy: „Ty do wojska poszedłeś?!”. „A co – mówi – miałem rżnąć drzewo na Syberii i z głodu umierać?”. Tak dosłownie nam odpowiedział. O dziesiątej dopiero wojsko rosyjskie wkroczyło na Targówek.
- Jak pan zapamiętał wojsko rosyjskie? Miał pan z nimi jakiś kontakt?
Miałem kontakt. Przecież oni normalnie… Miałem taki później krótki karabin, tak zwany obrzynek, to pamiętam na Targówku, jak chciał nas, nie wiem czy rabować, w każdym bądź razie dobijał [się], to przez drzwi po prostu musiałem strzelać, oczywiście nie w niego, bo się bałem, ale [żeby] go wystraszyć. To było najgorsze, że Targówek, to tam cały rozjazd jest niedaleko i wszystkie transporty, jak stawały, to oni rozłazili się i wtedy robili, co chcieli. Trzeba było się bronić. Tak ich zapamiętałem. Oczywiście później (to były początki) mój ojczym, on służył w carskim wojsku i
lejtnant przyszedł na kwaterę. Jak już tam był na kwaterze, to się uspokoiło wszystko, bo wtedy z racji tego, że tam ich wojsko było, już nie atakowali. Ale rabunki były bardzo mocne przez nich, oczywiście, tak że… Ale to byli frontowcy.
- A polscy żołnierze? Ma pan jeszcze jakieś wspomnienia?
Nie, no, polscy żołnierze w sensie… Jak z nimi żeśmy rozmawiali, to mówi: „Idziemy teraz do przodu, a później się cofniemy, będziemy do tyłu szli”. Czyli cały czas byli nastawieni, że muszą się odwdzięczyć, jak można powiedzieć, im. Bo to przecież wszyscy, jak żeśmy rozmawiali [mieli takie zdanie]. Po drugie, to już wiadomo skąd, jaki to był pobór tych ludzi, którzy z nędzy przecież na Syberii przeszli to wszystko. Co więcej z tego wszystkiego? A w 1944 roku w grudniu ożeniłem się z tym właśnie moim [łącznikiem].
- Pan od września do grudnia wciąż był na Targówku?
Tak, cały czas byłem na Targówku i później też. I co jest charakterystyczne? Podczas ceremonii w kościele przyszło NKWD i chciało aresztować. Ten
lejtnant, który był, musiała to być jakaś szycha, bo chcieli ojca [aresztować], po prostu oskarżyli, nie wiem, jak to się stało, w każdym bądź razie, on wziął to na siebie wszystko i nikogo wtedy nie aresztowali. Dosłownie podczas ceremonii chcieli aresztować. Ilu, kogo? Trudno powiedzieć. Ale że to się stało w ten sposób, że on to wziął na siebie, bo był też zaproszony przez ojczyma na tą ceremonię, tak że uratował nas od [aresztowania]. Wiem, jak oni by zabrali, to już wiadomo, gdzie byśmy się znaleźli.
- Proszę opowiedzieć coś o żonie.
Z tym że rok teraz i miesiąc jest, jak odeszła. Było w ten sposób, że jak nadmieniłem, musieliśmy mieć łącznika, który by w razie czego, jakiejś wpadki, dawał znać, co się dzieje z jednej strony i drugiej. I to tak się zaczęło.
- Żona też była z Targówka, z Pragi?
Tak. Żona była właśnie z Józefowskiej, tak że niedaleko mieszkała.
Nojszewska, z domu Nojszewska. Miała brata, który zginął w Powstaniu w tym miejscu, gdzie myśmy byli. Tam żeśmy nawet później go wykopywali. Siostrę też miała. Była wszystkim dla mnie, tak mogę powiedzieć, ale jakoś za wcześnie żebym [więcej mówił], bo to jest dopiero rok czasu.
- A jak zapamiętał pan koniec Powstania z drugiej strony Wisły? Jak pan to odebrał?
Koniec Powstania to… Momencik, bo jeszcze dodam, że żona pisała, napisała czterdzieści siedem stukartkowych A4 zeszytów, całe swoje [życie]. A koniec Powstania, to to, że po lodzie żeśmy przeszli popatrzeć na Warszawę. Tylko się po gruzach chodziło, nic innego nie było. Pamiętam, myśmy przeszli tam gdzieś na Stare Miasto, wtedy po lodzie się przechodziło, bo Wisła była zamarznięta. To była tragedia, tragedia. Nie mieliśmy nikogo w Warszawie takiego, żeby [mógł pomóc].
- Jakie były pana losy dalej, aż do końca wojny?
Oczywiście, mieszkaliśmy na Ziemowita, a w 1947 roku zabrali mnie do wojska. Byłem w wojsku w szkolnym pułku łączności w Zgierzu. Później pułk został przeniesiony do Legionowa, ale ja już wychodziłem do cywila. Tak że miałem dwa lata wojska. Oczywiście, pierwszy rok to można powiedzieć, było jak to w wojsku, ale chodziliśmy do kościoła, nawet stałem przy grobie, wartę miałem, ale po roku czasu już przyszła… Oni po prostu, nie pamiętam, jak się tam nazywali, w każdym razie stawali miedzy nami, jak była pobudka, jak żeśmy śpiewali, to przekrzykiwali nas, bo myśmy śpiewali: „Dopomóż nam Bóg”, to oni krzyczeli ile głosu mieli: „Dopomóż nam lud”. Oczywiście, i przy apelu, i rano, i tego. Wtedy już się kościół skończył, do kościoła chodzili tylko wybrani. Oczywiście, ja już i inni tacy, to byli wybrani, że jak pułk szedł, to musieliśmy zostać w koszarach i porządki robić, bo byliśmy niepewni już, bo oni wiedzieli, bo nie ujawniłem się z początku, ale nie wiem skąd, dowiedzieli się, mieli jakieś swoje sprawy. Miałem przejście mocne w wojsku, ale jakoś się tam…
- Ale na czym te problemy polegały?
No, problemy na tym polegały, że byłem już tym wrogiem. Tak jak mówię, pułk szedł do kościoła, to: „Wystąp, wystąp, wystąp. Nie idziesz do [kościoła]”. Tam była defilada, to znowuż niepewni, nie tylko mnie, bo tam nas kilkunastu takich było z Powstania. „Wystąp”. Na defiladę nie poszliśmy, bo byliśmy już niepewni. I traktowani byliśmy, że jak coś trzeba było najgorszego zrobić, to byliśmy pierwsi z brzegu. Później zaczęli już w Legionowie odbudowywać koszary, to do tych robót nas wysłali, to już prawie nie byłem w wojsku, tylko byłem prawie robotnikiem. Tam trzeba było czy cement, czy nosić, czy… Roboty takie pomocnicze. W 1949 roku zostałem zwolniony z wojska. Jak wróciłem, to zacząłem [się uczyć]. Dowiedziałem się, że była szkoła, tak zwana Politechnika Robotnicza, to było przy politechnice, bo tylko na takie mogłem się dostać i oczywiście zacząłem się uczyć.
Zacząłem pracować najpierw w Fabryce Narzędzi Lekarskich, oczywiście, wtedy pracowałem jako ślusarz, a od 1952 roku poszedłem do pracy do FSO. W FSO zacząłem pracować jako elektromonter. Tak mniej więcej chodziłem tam, po dwóch latach rozwiązali tę szkołę. Tak jak oni powiedzieli: „Burżuazyjne podejście do uczniów”. Była na to miejsce szkoła już przez nich otwarta, ale to prawie to, co się nauczyłem przez te dwa lata, to później drugie dwa lata to było powtarzanie. A w FSO tak się złożyło, że wtedy uruchamiali, to był 1952 rok, zacząłem pracę chyba od lutego. Po jakimś czasie wezwali mnie do kadr, a też się nie ujawniłem wtedy, że chcą mnie wysłać na praktykę do Związku Radzieckiego. Powiedziałem, że odmawiam, bo po prostu się bałem, że to wszystko wyjdzie, i mówię, a chodziłem do szkoły: „Nie mogę, bo chodzę do szkoły”. A wtedy już był ten rok, że będę kończył szkołę. To w końcu nie miałem się czym [wykręcić], tylko tą szkołą się chciałem, powiedzieli, że mi szkołę załatwią, a że pojadę. Oczywiście, załatwili mi szkołę. I pojechałem.
Byłem trzy miesiące w Gorki [w fabryce samochodów] na przeszkoleniu, ale później sam się domyśliłem, jak to się stało. Bo był brat mój, też pracował w FSO, ten starszy i on dużo wcześniej poszedł, zaczął pracę chyba w 1951 [roku], miał jechać też, ale oczywiście nie pojechał, bo był jako akowiec. „Wola twoja, Panie – myślę sobie – Co będzie, to będzie. Jak mi szkołę załatwicie, nie mam się czym wybronić”. I zacząłem składać papiery. Musiałem, to pamiętam, sześćdziesiąt dwa zdjęcia zrobić. Oni specjalnie, na jednym kartonie to było zrobione. Wszystkie papiery poskładałem i pojechałem. Później to doszliśmy, dlaczego tak się stało. Właściwie moje nazwisko powinno być Wincatyk. Wincatyk. A że ja nie miałem papieru, nie miałem dowodów żadnych, jak brałem ślub, to musiałem zrobić sprawę, a jak zrobiłem sprawę, to na sprawie byłem Anatol Wienczatek. I widocznie Anatola Wienczatka nie znaleźli, a tamtego do tej pory nie ma. Oczywiście, wyciągnąłem, właściwie to nie ja wyciągnąłem, tam wyciągnęli papiery moje i tak jest. Tak że powinienem być właściwie Wincatyk, a brat był Wincatyk i dlatego nie pojechał.
- Spotkały pana jeszcze w Polsce jakieś represje?
W FSO, jak to się wszystko trochę zaczęło tak jakoś gmatwać, „dobrzy ludzie” oskarżyli mnie i zapadło – wyrzucić z zakładu pracy, wysiedlić z miasta Warszawy, a resztę do dyspozycji. Broniłem się.
O to, że… To było w ten sposób, bo między innymi nie mieli ci oskarżyciele, bo jeszcze muszę wrócić do tego, że w FSO dostałem mieszkanie i wspólną kuchnię. Trzy rodziny w jednym pomieszczeniu było. Jak drugi syn mi się urodził, bo mam dwóch synów, to żona normalnie pieluchy musiała rozwiesić, a że to był, nie pamiętam, czy to był 1 maja, czy coś, to, że dekorację zrobiliśmy, że udekorowaliśmy mieszkanie i okna, wywiesiliśmy jeszcze jakieś tego, jeszcze hasła, oczywiście to wszystko. Wybroniłem się. Wybroniłem się po prostu chyba dzięki koledze. On był też w Powstaniu, ale był we władzach partyjnych FSO i mi powiedział, żebym po prostu zaczął walczyć, bo czeka mnie to, że jak mnie już wyrzucą i wysiedlą, to się znajdę tam, gdzie tamci byli, a tu już drugie małe dziecko i jakoś się udało wybronić. Z tym że musiałem zapisać się do partii. To był jeden warunek, bo jak się nie zapiszę, to nie ma ratunku. Oczywiście, po dwóch latach wyrzucili mnie z partii, później mnie znowuż przyjęli. Później, jak „Solidarność” powstała, wstąpiłem do „Solidarności”. I tak dotrwałem do 1990 roku. Oczywiście pracowałem na stanowisku kierowniczym w FSO, byłem kierownikiem wydziału. Ale jakoś starałem się tak żyć z ludźmi, że do dzisiejszego dnia mam takie, że niektórzy utrzymywali kontakt, różne spotkania. Nawet wczoraj do mnie zadzwonił z Wrocławia syn, powiadomił, że tata jego zmarł, który był [w Powstaniu].
Warszawa, 15 kwietnia 2010 roku
Rozmowę prowadziła Anna Andruszkiewicz