Nazywam się Alina Pietraszek-Keller, z domu Puk. Urodziłam się 5 kwietnia 1939 w Warszawie.
[…] Przed wojną rodzice moi mieli firmę, [jej nazwa] brzmiała Wytwórnia Odzieży do Pracy i Sportu Benon Puk. A potem chyba było napisane jeszcze dodatkowo Halina Puk, ale wydaje mi się, że w tym tytule był chyba tylko Benon Puk. Mieściło się to na Elektoralnej 3/5/7, to był duży budynek. Mieli też jeszcze podobno sklep, ale nie pamiętam dokładnie.
Mieszkaliśmy też na Elektoralnej i ja tam się urodziłam, na Elektoralnej.
W tym samym budynku, tak. Znaczy to wiem, że… Mamusia mi opowiadała, że jestem rodowitą warszawianką.
Tak, miałam starszego brata, Bogusława, który był pięć lat starszy ode mnie. Urodził się 1 kwietnia 1934 roku, również w Warszawie. Moja mamusia nazywała się Halina Puk, z domu Osielska. Tatuś, wiadomo, Benon Władysław Puk.
Mama chyba, nie umiem powiedzieć, była chyba, że tak powiem… Wiem, że były piastunki do nas po prostu, były panie, które zajmowały się mną i bratem. Brat później chodził chyba do szkoły. Może do szkoły jeszcze nie, ale… W każdym razie [między nami jest] pięć lat różnicy. Ale na pewno była wychowawczyni, były takie guwernantki. A mamusia chyba, że tak powiem, była tak zwaną prawą ręką tatusia i chyba w tej firmie miała dużo do powiedzenia. Wiem, że to był duży zakład pracy, gdzie tam było właśnie kilkanaście osób zatrudnionych. Wiem, że – to jeszcze pamiętam, później – było takie zdjęcie, niestety nie mogę go znaleźć, wydaje mi się, że zostało gdzieś zagubione czy zniszczone, nie mam pojęcia, bo po prostu była fotografia przedstawiająca tatusia i mamusię, było właśnie Wytwórnia Odzieży do Pracy i Sportu i byli rodzice, że tak powiem, jako pierwsi, a pod spodem byli [pracownicy], główny księgowy, tam w ogóle cała, prawda… I wszyscy pracownicy z podpisami, jak się nazywali. Bardzo ciekawa sprawa. I ja pamiętam to już jako kilkunastoletnia dziewczynka, ale po prostu zaginęło mi to zdjęcie, bo byłoby to chyba bardzo ciekawe do tych państwa materiałów.
Wydaje mi się, że tak. Chociaż nie jestem pewna, czy tatuś nie był w wojsku. W każdym bądź razie na pewno wiem, że był osobą, która współpracowała z Armią Krajową, bo w czasie Powstania pod tak zwanym płaszczykiem odzieży były szyte opaski biało-czerwone i furażerki dla Powstańców. I wiem, że były takie punkty, gdzie on się spotykał z osobami, które przekazywały dalej. To wiem z relacji mamusi, nawet może później ktoś jeszcze mi opowiadał. Nie mam pojęcia, już nie pamiętam w tej chwili, kto. Jakoś w młodości nie bardzo mnie interesowały te sprawy, przyznam szczerze. Zresztą chyba rodzice w ogóle… znaczy tatusia w ogóle już nie… Znaczy pamiętam [go], owszem, ale mamusia miała po prostu inne problemy na głowie i w związku z tym mało żeśmy na ten temat rozmawiały.
Tego nie potrafię powiedzieć.
W czasie okupacji mieszkaliśmy chyba właśnie… Wiem, że były takie [miejsca], właśnie Elektoralna 3/5/7. Poza tym wiem, że coś było na ulicy Żabiej, która jest bardzo blisko. Tutaj siostra coś mi podpowiadała, że coś było na ulicy Przechodniej. Ale nie wiem tego. Wiem, że ten adres to zawsze pamiętałam, że Elektoralna 3/5 głównie było.
Wydaje mi się, że prowadził tatuś właśnie… On był bardzo znanym, może nie tyle znanym, ale w każdym bądź razie był przedsiębiorcą, który był bardzo prężny. Bo rodzice byli zamożnymi ludźmi, były szyte te ubrania z różnych dobrych materiałów, ze skóry, w dobrych gatunkach i to było chyba gdzieś również eksportowane, nie mam pojęcia. W każdym bądź razie tatuś miał wykształcenie wyższe. Wiem, że kończył Sorbonę, ale bliżej nie wiem, jaki wydział. Po prostu nie wiem tego. Ale rodzice, wiem, że bardzo zwracali uwagę na wykształcenie swoich dzieci, w związku z tym dzieci były wykształcone.
On miał pięć lat, jak ja się urodziłam, to wydaje mi się, że były te guwernantki. Może były przedszkola jakieś prywatne, nie umiem powiedzieć. Z ciekawostek to wiem tylko to, że jak byłam już taką maleńką dziewczynką, to on mi ciągle dokuczał, bo był zazdrosny. Bo tatuś mnie strasznie kochał. Dowód tego, że takim oczkiem w głowie tatusia byłam, to że mamy tego samego dnia imieniny. Bo Benona i Aliny jest 16 czerwca. A 16 czerwca tatuś się też urodził, więc to tak wszystko, taka zbitka ciekawej, że tak powiem, daty.
Nie potrafię powiedzieć. […]
Wydaje mi się, że na pewno tak. Z tym że ja tego nie wiedziałam. Myślę, że nawet i mama chyba też. Na pewno razem działali, ale nigdy się na ten temat nie mówiło w późniejszym okresie.
Nie wiem. Wiem, że właśnie były szyte te opaski dla Powstańców. To wiem, bo to było przekazywane i to nawet o tym właśnie w takim wywiadzie, który był przez państwa zrobiony z dawną pracownicą tatusia, która szyła. Właśnie mówiła, że tatuś przekazywał. Wiem, że szyły różne takie furażerki, że… Dlatego że to było po prostu… Ale bardzo dbał, to też było powiedziane, że bardzo dbał o swoich pracowników. Tak że w okresie takim trudnym, gdzie było ciężko zdobyć jakieś tam pożywienie, jakieś tam [środki], to zawsze były jakieś takie dodatkowe paczki, które… Tatuś bardzo dbał o swoich [pracowników] (przeważnie były to kobiety), więc to jakoś świadczyło o tym, że po prostu jako człowiek był bardzo szlachetnym człowiekiem.
Tak, wiem, że tatusia starszy brat, Emil Puk, też wiem, że był. Nawet u państwa chyba jest jakaś taka wzmianka. […] Są rzeczy, których po prostu nie potrafię powiedzieć. Wydaje mi się, że dość taką ciekawą rzeczą to jest to, że w czasie Powstania ja byłam malutką [dziewczynką], niecałe pięć lat.
Właśnie. Myśmy w tym okresie jakby przygotowań Powstania… To było lato, w związku z tym u babuni Anastazji Osielskiej i dziadka Franciszka Osielskiego, którzy mieszkali na Styczniowej, na Woli, tam była posiadłość duża, z ogrodem pięknym, w związku z tym myśmy byli tam z dziadkami. Tuż przed Powstaniem mamusia pojechała po nas, żeby przywieźć do [domu], żebyśmy razem, całą rodziną, z tatusiem byli na Elektoralnej. Ale mamusi już nie wypuścili Powstańcy, którzy stwierdzili, że za chwilę się rozpocznie Powstanie. I pamiętam, jak brat trzymał mnie za rękę, mamusia również i podchodzimy do takiej rogatki. Żeśmy wyszli z posiadłości dziadków, z tej Styczniowej ulicy, doszliśmy do rogatki, gdzie stali żołnierze polscy, Powstańcy i nie przepuścili nas, twierdząc, że Powstanie się za chwilę zacznie i nie ma mowy, żeby pójść do Śródmieścia. Jeszcze chwilę tam mamusia rozmawiała, bardzo przekonywała, że bardzo chce do męża dojechać, no ale to nie było możliwe w żadnym wypadku.
Na Woli, na Styczniowej.
Styczniowa to jest… Główną ulicą, właściwie Młynarską, od Młynarskiej trzeba było chyba skręcić w lewo, w Ożarowską i potem jakoś też w lewo bardziej. To była nieduża ulica, która właściwie była taką narożną… Ta posesja dziadków była narożną posiadłością między Styczniową a Zawiszy 15. Były dwa wejścia, były dwa domy na tej posesji. Od strony wejścia Zawiszy 15 była tak zwana murowanka. To był dom murowany, trzy pokoje z kuchnią. A duży, drewniany dom był w kształcie litery „L” […] Tam duży dom był i tam myśmy z bratem Bogusiem właśnie urzędowali w czasie lata. No, to było najwygodniej wtedy.
Mamusia, tak.
Tak, tak. A potem, jak już nas nie przepuścili Powstańcy, to ja zobaczyłam i mam taką stopklatkę – to jest niesamowite przeżycie dla mnie – widziałam spadające bomby, właściwie jedną bombę, która leciała z samolotu wyrzucona, która upadła po prostu z hukiem i z tym pożarem. To wszystko właściwie mam w oczach. Na Warszawę pierwsza bomba, co spadła. Więc już wiedziałam, że to już nie są żarty. I pamiętam, że wtedy był wykopany schron koło tej „murowanki”, gdzie myśmy byli w tym schronie. Taki duży dół. Ale była babunia, był brat, mamusia i ja. Nie wiem, czy jeszcze ktoś był, nie pamiętam, ale na pewno te cztery osoby. I w międzyczasie przyszli Niemcy. Chyba najpierw przyszli „ukraińcy”, chcieli nas jakby wygonić. Ale nie wiem, którego dnia to było, bo na pewno nie pierwszego. Nie umiem tutaj powiedzieć tej chronologii czasu. Po czym pozwolili nam… znaczy chyba jakieś tam spustoszenie zrobili, coś tam pozabierali, nie wiem, czy coś podpalili, nie wiem. W każdym bądź razie później przyszła duża grupa kilku Niemców, którzy… Wtedy mamusia wyszła do tego Niemca, a myśmy byli w schronie, i zaczęła z nim rozmawiać. Wiem, że były pewne rzeczy wyniesione z „murowanki”, stały. Chyba ze względu na to, że ci „ukraińcy” najpierw troszkę podpalili i żeby się nie spaliły różne takie rzeczy ciekawe domowe, to po prostu były na zewnątrz. I wtedy tak szarmancko… Pamiętam tę scenę, jak ten Niemiec wziął tak mamusię za ramię, jakby chciał podprowadzić ją i jakby zaprosić do tej „murowanki”, do tego domu, ale nie wchodząc, tylko jakby stanął… postawił ją pod ścianę. Przed domem rosły piękne kwiaty. On zerwał taką garść pięknych, kolorowych kwiatów i mamusi wręczył. Mamusia – po prostu ogromne zdziwienie. Po czym widać było, bo myśmy to wszystko obserwowali z tego schronu, który był kilkanaście metrów… I on wtedy za kaburę, wyciągnął pistolet i powiedział: „Raus! Pod tę ścianę”. No więc jak tę scenę żeśmy zobaczyli, to z płaczem ja i brat żeśmy wyskoczyli z tego schronu. A moja mama, ponieważ była piękną dosyć kobietą, w związku z tym zaczęła rozmawiać z tym Niemcem. Wiem tylko, bo później nam powiedziała, że: „Oj nie, mnie się jeszcze nie spieszy umierać, bo – pamiętam dokładnie te słowa – ja mam jeszcze do wychowania właśnie te dzieci, które biegną”. I wyciągnęła jakiś dokument. Nie wiem, co to był za dokument, w każdym razie ten Niemiec był tak zaskoczony taką trzeźwą, spokojną rozmową mojej mamusi, nami, którzyśmy z płaczem wyskoczyli z tego [schronu] i podbiegliśmy do mamusi, że z taką wściekłością, można powiedzieć, nie wiem, czy w bok strzelił, ale w każdym bądź razie jakiś huk słyszałam. Po czym pokazał ręką: Raus! To drugi raz, tośmy, to ja to pamiętam, jak usłyszałam to słowo… No i chyba potem właśnie… Obok tej „murowanki” rósł bardzo piękny, stary orzech włoski. I wtedy inni Niemcy, on widocznie może kazał, w każdym bądź razie polali benzyną to drzewo i on podpalił to drzewo. Więc jakoś musiał wyładować swoją emocję, której nie mógł zrealizować, tego swojego planu. No takie stopklatki to pamiętam bardzo dokładnie.
Właśnie nie pamiętam kiedy, jakie to były daty, zupełnie nie wiem kiedy. Wiem tylko później, że za kilka dni czy nie wiem w jakim czasie, w każdym bądź razie przyszła jeszcze trzecia grupa Niemców. I wtedy wiem, że wyprowadzali wszystkich ludzi z domów. I pamiętam, że wtedy takie tobołki żeśmy [wzięli]. Mamusia wzięła jakiś tobołek, a babcia i mój brat miał coś, jakiś plecak na plecach, i miał butelkę oranżady w ręku, bo to było bardzo ciepło wtedy. A ja miałam malutkiego pieska na ręku. I tak żeśmy wyszli z tego naszego domu i żeśmy szli w kierunku kościoła Świętego Wojciecha. To dosyć było daleko. Wiem, że ta droga była dosyć ciekawa w międzyczasie, bo to było dużo Niemców, dużo w ogóle Polaków, z różnymi… z dziećmi, krzyczące, płaczące. To był po prostu pochód ludzi wysiedlonych ze swoich budynków, więc to bardzo taki trudny… trudne miejsca, żeby tak jakoś…
Pamiętam tylko jeszcze taką dosyć ciekawą rzecz, że trafiali się również i bardzo dobrzy Niemcy, tak zwani ludzcy. Bo w międzyczasie mój brat, idąc tą kamienistą [drogą], bo to tak zwane kocie łby były na jezdni, potknął się czy coś i wypadła mu ta butelka, roztłukła się i skaleczył mocno nogę, w sandałkach będąc. I wtedy pamiętam, jak taki bardzo pokaźny Niemiec kazał stanąć wszystkim ludziom, żeby nie szli dalej, a mojego brata posadził na jakimś wozie z dyszlem. Nie wiem, skąd on tam się wziął. Nie wiem, pamiętam taki właśnie obrazek: posadził go na tym wozie i zaczął mu opatrywać nogę. To było coś takiego zupełnie szokującego. Po czym po kilku minutach wszyscy dalej zaczęli iść. A potem za jakiś czas ja byłam taka strasznie zmęczona, bo to pamiętam, że byłam zmęczona, i ten piesek, który mi ciążył bardzo na tych rękach, był… Podszedł do mnie Niemiec i chciał mi go zabrać. I wyjął pistolet, tak jakby chciał go zabić, no więc też pamiętam tę scenę, że ja zaczęłam płakać i absolutnie nie chciałam… On mi chciał wyrwać tego pieska, ale ja nie dałam mu tego, więc on uspokoił się. Po czym później, pamiętam, że byliśmy już w kościele Świętego Wojciecha. Nie wiem, jak tam długo byliśmy, w każdym razie pamiętam jeszcze taką scenę, że gdzieś była rozdawana zupa, gdzieś, w jakiejś hali, więc to chyba był Pruszków, tak mi się wydaje, więc w jakiś sposób żeśmy do tego Pruszkowa musieli dojść.
To był kawał drogi, więc pamiętam, że wszyscy byli zmęczeni i ja byłam bardzo głodna. A ponieważ zawsze byłam bardzo wybredną dziewczynką do jedzenia i powiedziałam: „Mamusiu, daj mi jeść”, no to przyniosła w takiej misce jakiejś metalowej zupę, którą mi podała z jakąś tam łyżką. I najpierw sama, wiem, że spróbowała tę zupę. Odwróciła się, ale podała mi ten talerzyk, tę miseczkę, ja zjadłam to z wielkim apetytem i się zapytałam, czy mogę dostać jeszcze. A po wielu latach, jak żeśmy wspominały to w domu, mamusia była zdziwiona, że ja w ogóle coś takiego pamiętam. Mówi: „Przecież ty w ogóle nie chciałaś nic jeść. Zawsze byłaś taka w domu… I ja ci pozwoliłam pójść…”. Ja pamiętam, że ja z tą miseczką poszłam do takiego wielkiego kotła. Jakieś kobiety dawały tę zupę i dolały mi tej zupy. I ja taka radosna przyszłam do mamusi i powiedziałam, że dostałam dokładkę. Jak mamusia się obróciła, to później opowiadała, mówi: „Ja nie mogłam tego przełknąć, tak to było niedobre. Ja sobie nie wyobrażam, jak ty, taka garda do jedzenia, mogłaś jeszcze prosić o dokładkę”. No i to były takie właśnie, no takie [wspomnienia]. W każdym razie jest to chyba coś bardzo silnie zakorzenione w mojej pamięci, że pamiętam to, mając, już nie powiem ile lat, w tej chwili. W każdym bądź razie wiadomo, że to było wielkie przeżycie, skoro ja po tych siedemdziesięciu kilku latach pamiętam.
Jeszcze pamiętam następną scenę jakby tej tułaczki naszej. Było rozdzielanie ludzi. Starsze kobiety, dzieci, matki, mężczyźni. I pamiętam taki straszny ruch, Niemcy rozdzielali po prostu, i wiem, że w pierwszej wersji chcieli oddzielić właśnie nas od mamusi i myśmy kurczowo się złapali i mamusia nas przychwyciła, żebyśmy razem byli. I jeszcze żeśmy tak jak gdyby przytrzymali babcię, która… Żeśmy w sumie, w te cztery osoby, właśnie babunia, mamusia i my, w jednej grupie się znaleźli i wsiedliśmy do wagonów towarowych, tak zwanych bydlęcych, jak to się mówiło.
Wiem, że dojechaliśmy pod Łowicz. Ta miejscowość nazywała się Skaratki, to pamiętam. Nie pamiętam, jak się nazywali, czy to byli Polacy, czy to był folksdojcz, nie pamiętam, ci gospodarze, gdzieśmy tam mieszkali i żeśmy, że tak powiem, pracowali tam w jakiś sposób. Ale wiem, że było jakoś biednie. I to nie było daleko Łowicza, bo wiem, że… Też taką scenę pamiętam, jak było zimno, ale myśmy chciały w jakiś sposób z babcią zdobyć chleb. Nie wiem dlaczego, w każdym razie wiem, że babunia chodziła… Ponieważ przed wojną miała chyba piekarnię albo pracowała w piekarni. […] Miała piekarnię. W związku z tym myśmy chodziły do piekarni, brałyśmy bułki te paryskie i w takim koszyku z pałąkiem żeśmy sprzedawały te bułki na ulicy. Może dlatego część tych pieniędzy żeśmy tym ludziom tam dawali, ja nie pamiętam. W każdym bądź razie pamiętam to, że taka scena też była. I to też są tak silne chyba wrażenia, że ja jako właściwie pięcioletnie dziecko pamiętam to.
Nie, nic. Nie pamiętam kiedy, wiem, że…
Ponieważ właśnie w międzyczasie jakoś tak było, że moja mamusia z tego Łowicza wyjechała do Warszawy czy się zwolniła u tego… Ja nie wiem, czy to był Niemiec, czy to był Polak, nie pamiętam zupełnie. Tatuś, ponieważ zabezpieczył tę [firmę], znaczy maszyny i materiały… Przecież wiedział, że to Powstanie będzie. Więc na tej Elektoralnej ulicy, w tym czasie kiedy wiadomo było, że… Zorientował się, przecież nie było komórek, nie było możliwości się skontaktować, wiadomo, że nas nie było już, i tatuś zaczął działać widocznie wcześniej, zgromadził wszystkie możliwe rzeczy w piwnicach na tej Elektoralnej. Więc tam były maszyny, były materiały, dokumenty i klucze od mieszkania w kasetce, i takie rzeczy właśnie, które… Tatuś był jakby przekonany, że może nie przeżyć tego, w związku z tym chciał zabezpieczyć nas wszystkich. W związku z tym… To już z opowiadania mamusi wiem, jak się stało, jak tatuś zginął. […] Tatuś zebrał w jednej z piwnic mieszkańców, którzy zostali, tego budynku, tej Elektoralnej 3/5, i oni tam czekali na koniec Powstania. Bo to Powstanie przecież miało trwać bardzo krótko, w związku z tym jakby nic nie wskazywało, że to się będzie tak przeciągało. Mieli tam jakieś jedzenie, mieli jakiś tam czajnik z wodą na herbatę, na tam coś. I wiem, że gotowali coś na takiej „kozie” czy na jakimś tam grzejniku, czy na maszynce. Nie wiem, na czym, wiem, że podobno się unosił jakiś… Zostali znalezieni przez Niemców. A to się okazało dlaczego – dlatego że niedaleko było getto. Getto przecież Elektoralnej… W związku z tym uciekła Żydówka i biegła Elektoralną, ponieważ mogła znaleźć… Tutaj, ta [Elektoralna] 3/5, to były trzy podwórka. I ona po prostu najpierw wpadła do pierwszego, gdzieś zobaczyła, że jest przejście drugie, a za nią biegli Niemcy i ścigali ją, żeby ją złapać. Ona gdzieś się schowała, a oni zaczęli plądrować, zaczęli szukać, właśnie dokładnie przeszukiwać to podwórko, i wtedy zobaczyli albo dym, albo jakąś parę, albo jakieś hałasy takie i znaleźli tę grupę ludzi. Tam były trzydzieści trzy osoby. Wtedy wyprowadzili te osoby na podwórko. Jakby (to też pamiętam, bo to w zeznaniu chłopca, który został świadkiem zdarzenia i zeznawał w sądzie) tatuś tę grupę prowadził. Wszyscy wychodzili i jakimś takim kółeczkiem przeszli. On był pierwszy, trzymając książeczkę do nabożeństwa w ręku. I musiał chyba wcześniej wyrzucić klucze, bo na podwórku po jakimś czasie mamusia znalazła klucze od domu, od tych piwnic, od tego sprzętu, właśnie kasetkę z różnymi też takimi kosztownościami, które też się znalazły jeszcze później w domu. I wtedy Niemcy zabili, rozstrzelali wszystkich.
To było 23 sierpnia. To były najpierw wszystkie zwłoki, znaczy wszyscy ci ludzie, znaczy rodziny i ich dzieci, wszyscy, co byli… I taka była rodzina, która miała dwóch synów chyba czy trzech synów, już nie pamiętam, jak to mamusia opowiadała. W każdym razie jeden z tych chłopców, czternastoletni chłopiec, był dwukrotnie postrzelony, ale nie zabity, i w momencie kiedy oni później ściągali te zwłoki na jedną taką kupę, żeby później podlać benzyną i spalić, zobaczyli, że to dziecko żyje. Podobno jeszcze któryś z dalszych żołnierzy strzelił, ale też go nie trafił i nie został zabity. Najbliższy Niemiec, który był, wziął go na ręce i podobno zawiózł do szpitala. I w ten sposób [chłopiec] uratował się z tych trzydziestu trzech osób. Trzydzieści dwie osoby zostały zabite, a ten jeden chłopiec został uratowany i on był świadkiem tej tragedii, która tam się odbyła. To później zeznał właśnie w sądzie i w związku z tym mamusia wiedziała, że tatuś nie żyje. Bo nie była [w stanie], po prostu absolutnie nie chciała przyjąć do wiadomości, że to się tak mogło stać. Bo była pewna, że tatuś da sobie radę. No ale tak się stało, więc to taki wątek.
A wracając do tych Skaratek, w których żeśmy mieszkali na wygnaniu, to wiem, że mamusia właśnie zrobiła wszelkiego rodzaju starania, żeby wrócić do Warszawy i żeby znaleźć… szukać najpierw tatusia. A jak już się znalazła na tej Elektoralnej, to już był okres taki, że były zabezpieczone te piwnice, ale znalazła na podwórku właśnie klucze, znalazła kasetkę i takie drobiazgi jakieś, które świadczyły o tym, że po prostu… bo ani zwłok już nie było, ani… to wszystko było sprzątnięte. W każdym razie byli jacyś ludzie, którzy pilnowali, jakby zabezpieczyli ten majątek, który był tam. Ale też, ponieważ mamusia nie miała przy sobie dokumentów jakoś, więc chyba nie mogła tego udokumentować, że jest właścicielką. Musiała dopiero jakoś sądownie załatwić to i w tym czasie załatwiła to, żeby móc odzyskać to, co zostało. Już po Powstaniu, w czterdziestym szóstym roku, wiem, że mamusia starała się o lokal, który znalazła na ulicy Mokotowskiej 8.
Chyba w czterdziestym szóstym roku.
To znaczy jakiś czas byliśmy pod Łowiczem. Potem, nie wiem w jaki sposób, ale żeśmy mieszkali z bratem i chyba mamusia… znaczy i z babcią. Tak, oczywiście, mieszkaliśmy w Konstancinie.
Tego nie pamiętam. Czy to był Łowicz? Chyba w Łowiczu. Tak, na pewno w Łowiczu, dlatego że potem żeśmy się znaleźli w tym Konstancinie i mamusia z tego Konstancina, wiem, że pieszo, [potem] bardzo często dojeżdżała do Śródmieścia, chcąc załatwić mieszkanie i żeby otworzyć [zakład]. Mamusia w czterdziestym chyba ósmym roku otworzyła jak gdyby ciąg dalszy Wytwórni Odzieży do Pracy i Sportu. Bo były maszyny, dużo osób z tych starych szwaczek, które pracowały na Elektoralnej, do mamusi się zgłosiły, bo jakoś tam mamusia ogłosiła to. I zaczęła jakąś taką egzystencję, żebyśmy zaczęli cokolwiek robić. Ja pamiętam, że myśmy wtedy z Bogusiem, znaczy z bratem, mieszkali w Konstancinie, na ulicy Słowackiego, w willi „Moja” (tak się nazywała). Tylko nie pamiętam, czy to była nasza willa, ta posiadłość, czy myśmy tam jeździli na wakacje na przykład – tego nie pamiętam. Pamiętam, że przez jakiś okres czasu mieszkaliśmy tam i wiem, że tam brat chodził do prywatnej szkoły, a ja chodziłam tam do przedszkola. Tam w tym przedszkolu, to pamiętam, nawet żeśmy razem byli z Jackiem Blikle, późniejszym cukiernikiem warszawskim, z Nowego Światu. To pamiętam to nazwisko, nawet mam takie zdjęcie z nim jako dziecko, jako dziewczynka mała. No to taki okres. A potem już mamusia zaczęła jakoś egzystencję, coś zaczęła robić, musiała utrzymać dzieci w jakiś sposób. To była bardzo prężna kobieta, energiczna. W wieku trzydziestu kilku lat straciła wszystko, ale starała się to wszystko udźwignąć i jakoś się tak dalej potoczyło. […]
Absolutnie pamiętam właśnie spadającą bombę, Niemca z kwiatami w ręku i mamusię pod ścianą, Niemca, który mi chciał wyrwać pieska, Niemca, który opatrywał nogę mojemu bratu, moment, kiedy jadłam tę cholerną zupę, w tej miseczce metalowej. I później te wagony pamiętam mocno. Też pamiętam tę jazdę tymi wagonami. I późnej pamiętam jeszcze ten koszyk z pieczywem. To też taką mam po prostu… jasny koszyk, z tymi jasnymi bułkami paryskimi, które były trzeszczące, pachnące. I pamiętam, że to były chyba… Za te pieniążki to były kupione chyba pierwsze buciki dla mnie. Że z tych pieniążków, które tam żeśmy właśnie zarobiły z babcią i chyba z bratem, bo… Ale nie pamiętam, czy brat musiał wtedy pracować u tych ludzi. Nie pamiętam tego, zupełnie nie pamiętam. Ale takie stopklatki to właśnie te momenty bardzo mi utkwiły w pamięci, bo to było wielkie przeżycie dla mnie. Bo byłam wypieszczoną, malutką dziewczynką, która po prostu wszystko miała, bo, jak to się mówi, „ptasiego mleka” brakowało, a późnej się znalazłam raptem w takiej strasznej nędzy. I po prostu wiem, co to znaczy głód. Ja właściwie nigdy do tej pory nie wyrzuciłam chleba. Po prostu tak się stało, że bardzo go cenię.
Warszawa, 24 czerwca 2015 roku
Rozmowę prowadziła Elżbieta Trętowska