Alina Borusiewicz-Mazek

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Alina Borusiewicz-Mazek. Moje nazwisko rodowe Borusiewicz i pod takim nazwiskiem byłam w czasie wojny, w czasie Powstania.

  • Kiedy pani się urodziła?

Urodziłam się w 1935 roku, w lutym.

  • Proszę opowiedzieć o losach swojej rodziny przed wybuchem II wojny światowej.

Mój ojciec był lekarzem wojskowy przed wojną i był ordynatorem oddziału chirurgii szczękowej w szpitalu, [który] nazywał się chyba szpital okręgowy, na ulicy Nowowiejskiej, wojskowy. Moja mama [to] również lekarz z wykształcenia, ale w tym czasie przed wojną nie pracowała, no bo ja się urodziłam.

  • Czy miała pani rodzeństwo?

Nie, byłam jedynaczką w czasie wojny. Siostra urodziła się dopiero po wojnie.

  • Czy pamięta pani początek II wojny światowej, wybuch wojny?

Pamiętam tylko jedną rzecz, bo byłyśmy na wakacjach w Złotokłosie z mamą i ojciec przyjechał na takim motorze z przyczepą, w mundurze. Przyjechał się z nami pożegnać. To to pamiętam, ten motor. Nawet teraz któregoś dnia widziałam taki motor właśnie tutaj w Warszawie, taki wojskowy.

  • Pani ojciec uczestniczył w działaniach wojennych, brał udział w wojnie?

Tak, tak, z tym że nie pamiętam zupełnie, kiedy wrócił. Przypuszczam, że było to dość szybko, bo nie pamiętam w czasie okupacji jego nieobecności na początku, więc widocznie jakoś szybko musiał wrócić, bo był w służbie sanitarnej, więc przypuszczam, że potem musiał wrócić na swoje stanowisko pracy do szpitala.

  • Jakie były losy rodziny w czasie okupacji, gdzie państwo mieszkali?

Mieszkaliśmy na ulicy Lwowskiej, przy ulicy Lwowskiej 5, a więc w samym centrum miasta, przy Politechnice, i tam mieszkaliśmy również w czasie Powstania, zresztą po wojnie też.

  • Czym rodzice zajmowali się w okresie okupacji?

Ojciec oczywiście pracował. Po tej pracy w szpitalu okręgowym, bo tam jakoś ten szpital został zamieniony chyba na szpital niemiecki czy coś takiego, lekarze i personel trafili do Szpitala Ujazdowskiego przy ulicy Górnośląskiej. I tam również był ordynatorem oddziału chirurgii szczękowej.

  • Czy mama pracowała?

Nie pracowała w czasie okupacji, pomagała ojcu, bo ojciec miał jeszcze prywatny gabinet w domu i w tym gabinecie mama czasem mu pomagała, natomiast nie pracowała zawodowo.

  • Czy pani uczyła się w okresie okupacji?

Tak, w czterdziestym pierwszym roku, mając sześć lat, poszłam do szkoły. To była szkoła podstawowa na ulicy Pięknej, chyba 24, bo to były tak zwane Platerki, istniejące zresztą do dzisiaj. Był okres, kiedy nie istniały, a teraz znowu istnieje ta szkoła. I tam byłam, mam świadectwo z pierwszej klasy, po niemiecku zresztą. Natomiast nie mam świadectwa z drugiej klasy, no ale musiałam tam być do wybuchu Powstania, tak że skończyłam pewnie trzy klasy. Czterdziesty pierwszy, czterdziesty drugi, czterdziesty trzeci, no to trzy klasy.

  • Czy rodzina poniosła jakieś straty w okresie okupacji?

Straty w sensie osobowym czy materialnym?

  • Tak, czy ktoś był represjonowany?

Tak, mój ojciec był więziony na Pawiaku.

  • Kiedy to się stało?

Od 29 sierpnia czterdziestego drugiego roku. W dokumentach znalazłam, że do czerwca czterdziestego trzeciego. Ja natomiast pamiętam moment, jak ojciec wrócił. Byłam z mamą na mieście, przyszłam do domu, ponieważ gabinet prywatny cały czas był w ruchu, to znaczy ktoś pracował w nim, mimo że ojca nie było, to byli pacjenci w poczekalni. I ja zadzwoniłam, bo mama miała coś jeszcze załatwić, wysłała mnie na górę, ja zadzwoniłam i ktoś mi otworzył drzwi. No, mógł to być pacjent, ale ja stanęłam jak wryta i ojciec potem mówił, że oczy mi się robiły coraz większe i w końcu mówię: „Tatusiu”. A jego było bardzo trudno poznać, bo był bardzo spuchnięty i miał długą brodę, znaczy długą, no miał brodę i takie wąsy zakręcone, tak że dziecko nie bardzo mogło rozpoznać, ale udało mi się poznać. I wydaje mi się, że ja byłam wtedy ubrana ciepło, dlatego tu mi ten czerwiec nie pasuje. Wydaje mi się, że to było wcześniej, ale może źle pamiętam. Wiem, że miałam kaptur na głowie i tak mi się wydaje, że byłam ciepło ubrana.

  • Dlaczego ojciec był aresztowany i więziony na Pawiaku?

Właśnie z powodu jego działalności konspiracyjnej.

  • A na czym polegała ta działalność?

Tego to ja niestety zupełnie nie wiem.

  • W jakiej organizacji działał?

Nie potrafię tego niestety powiedzieć. Panie mnie już przedtem pytały, jaki miał pseudonim, [ale] tego nie wiem. Nie wszystkie dokumenty trafiły do moich rąk, ale tam na pewno też nic nie było. A jak ja już... Ponieważ długi czas pracowałam za granicą, jak już wróciłam, zaczęłam pytać mamę o niektóre rzeczy, to mama już mówiła: „Nie pamiętam”. Zmarła, mając dziewięćdziesiąt dwa lata. Widocznie już nie potrafiła powiedzieć. Tak niestety jest, że dzieci nie pytają, a potem jest za późno.

  • Czy pani zetknęła się z konspiracją w czasie okupacji?

Jeden jedyny moment, z jakim się zetknęłam, zresztą banalny, ale właśnie też to było w ramach konspiracji, że moja mama przez jakiś czas chodziła w futrze znajomej, bo musiały się zamienić, po prostu żeby, nie wiem, ta pani nie była rozpoznana czy co. Wiem, że się zamieniły, i mama chodziła w jej futrze. Nie wiem niestety, dlaczego i na czym to polegało, tego nikt mi nie powiedział, nie wiedziałam.

  • Czy zetknęła się pani z prasą konspiracyjną, z gazetkami?

Z gazetkami to w czasie Powstania, tylko w czasie Powstania. Rzeczywiście, tak jak mówiłam, mieliśmy właściwie prawie komplet tych gazetek, ponieważ mój brat cioteczny, który był z nami, oni przyjechali ze Lwowa i oni, to znaczy moja ciocia, jej syn i córka, przyjechali ze Lwowa w momencie, jak tam weszli Rosjanie. Przyjechali do nas, bo uważali, że tu bezpieczniej, i byli po prostu na utrzymaniu mojego ojca. I ten właśnie brat cioteczny jest ode mnie starszy o trzy lata, w związku z tym on pamięta dużo więcej, bo on biegał i zbierał te gazetki, jak to chłopak, wszędzie go było pełno i dużo więcej na pewno widział i wie. A ja, jako dziewczynka, oczywiście byłam trzymana w domu i tak naprawdę nigdzie nie wychodziłam, poza jednym incydentem, który o mały włos kosztowałby życie mojej mamy. Z tą kuzynką, która z kolei [była] prawie dwa lata młodsza ode mnie, poszłyśmy na koncert, który był dla Powstańców, w liceum Staszica. Ponieważ nasz dom to są cztery podwórka razem, taka duża studnia, to były przebite przejścia na wszystkie podwórka i tym przejściem myśmy przeszły do gimnazjum Staszica i tam poszłyśmy sobie na koncert. Mama oczywiście nas wszędzie szukała, no i w tym momencie wpadł pocisk i te odłamki się na nią posypały. Na szczęście nic się nie stało.

  • Kiedy to mogło być?

Kiedy to mogło być? Tego nie potrafię powiedzieć, czy na początku, czy później, nie wiem, nie pamiętam. W każdym razie myśmy byli cały czas w strefie Powstańców, nigdy nie byliśmy w strefie niemieckiej. Ale na Politechnice byli Niemcy, Politechnika przechodziła z rąk do rąk, w związku z tym raz był ostrzał, bardzo silny, potem się uspakajało, ale cała ulica Lwowska była przez całe Powstanie w rękach polskich. Jeszcze pamiętam taki moment à propos Powstania, jak powstawała barykada.

  • Gdzie była ustawiona?

Na wysokości Lwowska 3, bo my pod piątką, a tu na wysokości Lwowska 3 była budowana barykada z płyt chodnikowych. I moja mama z ciocią brały udział w budowaniu tej barykady, ponieważ mój ojciec 2 sierpnia o świcie wyszedł do szpitala. Był w domu pierwszego, ale o świcie drugiego wyszedł do szpitala, ponieważ tam byli pacjenci, on był ordynatorem oddziału chirurgii szczękowej i był tam tylko lekarz dyżurny. W związku z tym uważał, że jego obowiązkiem jest tam pójść. Ale pójść z Lwowskiej na Górnośląską, kiedy w Alejach Ujazdowskich są Niemcy, to nie była taka prosta sprawa. I podobno, bo to wiem tylko z opowiadań, uratowało go to, że na tym oddziale leżeli Niemcy i tam w szpitalu w ogóle. Dzięki temu Niemcy go przepuścili, nawet, powiedzmy, eskortowali do szpitala. Dzięki temu nie zginął po drodze i już potem cały czas był razem ze szpitalem. Szóstego sierpnia (to wyczytałam w dokumentach, które przez przypadek znalazłam) szpital został ewakuowany przez Mokotów, przez Czerniakowską, przez Chełmską, Czerniakowską i tam po drodze, tam gdzie się zatrzymali na moment, było bombardowanie. Tam bardzo wielu pacjentów i personelu zginęło. Na szczęście ojciec ocalał i dalej musieli się ewakuować Dolnym Mokotowem i w rezultacie trafili do Tworek. Tam szpital został już na stałe i myśmy, to potem, jak już wychodziłyśmy....

  • Czy państwo mieli kontakt z ojcem, czy wiedzieli państwo, co się z nim dzieje?

Nie, nie, nie, nic, nic. Ja dopiero, tak jak mówię, teraz, w ostatnich dosłownie kilku latach znalazłam przez przypadek urywek książki, w której była opisana historia Szpitala Ujazdowskiego. Poszłam do muzeum [Centrum] Sztuki [Współczesnej] i tam była taka jedna sala poświęcona Szpitalowi Ujazdowskiemu. I tam zobaczyłam właśnie urywek tej książki. Zaczęłam jej wszędzie szukać, nigdzie nie było, więc poszłam do Biblioteki Narodowej i tam po prostu ją znalazłam. Tam sobie zrobiłam odbitki ksero tych stron, które mnie interesowały, i stąd wiem, co się w ogóle działo w tym czasie ze szpitalem i z ojcem, z jego współpracownikami i pacjentami. Tam bardzo wiele osób zginęło w marszu przez Dolny Mokotów.
  • A jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania?

Życie codzienne w czasie Powstania... Pamiętam, spaliśmy wszyscy w piwnicy. Ponieważ piwnice w naszym budynku są duże, w związku z tym mieściło się tam bardzo wiele osób w takiej jednej piwnicy. I myśmy wszyscy pokotem w tej piwnicy spali. Notabene, tutaj muszę wspomnieć, nie wiem, czy państwo mają jakieś wiadomości na ten temat, bo była u nas przez krótki okres pani doktor Irena Orłowska, która była asystentką mojego ojca, ale ona była czynnie, powiedzmy, w służbie powstańczej. I ona trafiła do nas na krótko tylko dlatego, że była chora na czerwonkę. Po prostu przyszła do nas i u nas się wyleczyła, a potem znowu poszła dalej do Powstania także. A myśmy, dzieci, spały w kotłowni, a starsi spali w piwnicy. Natomiast w ciągu dnia czasem można było wejść do mieszkania. My mieszkaliśmy na trzecim piętrze, więc czasem można było tam wejść, ale tak naprawdę to na ogół najwyżej na podwórku byliśmy i to też było niebezpieczne, bo tak jak mówię, pociski leciały i odłamki wszędzie, tak że głównie nasze życie to było w piwnicy.

  • Jak wyglądało wyżywienie i dostęp do wody?

Jak wyglądał dostęp do wody na początku, to nie pamiętam, a potem pamiętam, że chodziliśmy po wodę na Lwowską 10, to jest do budynku architektury, Wydziału Architektury. Tam była studnia wykopana i tam się chodziło, z tym że chodziło się przez budynki. To znaczy we wszystkich budynkach na poziomie piwnicy i na poziomie pierwszego piętra przekłute były przejścia, tak że nie trzeba było iść ulicą, szło się tymi przejściami, pierwszym piętrem albo piwnicą. Ponieważ budynki są różne i w różnym czasie budowane, więc te przejścia były takie, że trzeba było często o, nie wiem, metr na przykład zmieniać poziom, bo to nie było na jednym poziomie. I w ten sposób się przechodziło, a potem trzeba było przebiec ulicę, bo ten numer dziesięć był po przeciwnej stronie ulicy. Trzeba było tam przebiec, żeby dostać się do tej studni. Wiem, że raz tam na pewno byłam, bo pamiętam to przejście i tę właśnie studnię tam na tym. A skąd [brano wodę] na początku to ja nie wiem.

  • A żywność?

Właśnie tego nie wiem, skąd myśmy mieli żywność. Znaczy coś tam w domu było słychać. Właśnie coś mi się tam nie klei, bo wydawało mi się, że paczki unrowskie to były po wojnie. Natomiast pamiętam, że jak myśmy wychodzili z Warszawy po kapitulacji, to myśmy mieli, wydawało mi się, jakieś puszki unrowskie, ale chyba coś mi się pokręciło. Wydawało mi się, że mieliśmy mleko skondensowane w puszkach, takie właśnie jak unrowskie, ale tutaj może pamięć mnie zawodzi, bo to chyba niemożliwe, bo wiem, że dary unrowskie to były po wojnie.

  • Czy widziała pani Powstańców?

Oczywiście, że widziałam Powstańców, bo oni byli u nas na co dzień. Myśmy byli w tej strefie, że oni wciąż tam byli na ulicy i wciąż się ich widziało. Czasem przychodzili też w głąb, że tak powiem, na podwórze, a potem to tak jak mówię, widziałam ich często, bo oni byli w gimnazjum Staszica i przechodzili tam. A tak jak mówię, raz też poszłyśmy tam i razem z nimi słuchałyśmy koncertu.

  • Czy pani widziała Niemców?

Nie. Nie, dlatego że u nas Niemców nie było, w czasie Powstania oczywiście.

  • Czy pani miała kontakty z rówieśnikami w czasie Powstania?

W zasadzie tak, no bo cała dzieciarnia, tak jak mówię, spała w kotłowni, ale jakoś, poza moim tym ciotecznym rodzeństwem, to nie pamiętam tych innych dzieci. Nie wiem, dlaczego mi się to jakoś tak zatarło. Chyba jednak ja nie miałam tam rówieśników, bo nie pamiętam żadnych koleżanek, żadnych... Tak że widocznie albo byli starsi, albo młodsi. Spotkałam się niedawno z taką panią, która była w naszym domu i jej rodzina była właścicielem tego naszego domu. I to niedawno, przypadkiem też spotkałam się z nią. Starsza jest ode mnie. Myślałam, że oni też byli w czasie Powstania, ale ona powiedziała, że nie, że byli gdzieś wywiezieni pod Warszawę, tak że ona nie przeżyła Powstania u nas w domu. Bo chciałam się od niej coś dowiedzieć. Ponieważ starsza, to myślałam, że coś więcej wie i pamięta, ale nic się nie dowiedziałam, poza tym że na przykład naprzeciwko naszego domu był sklep spożywczy, o czym zupełnie już zapomniałam. Dopiero jak ona powiedziałam, to sobie przypomniałam, że rzeczywiście taki sklep tam był. Więc może tam jakoś się zaopatrywali rodzice, dopóki tam coś jeszcze w tym sklepie było. Nie potrafię powiedzieć. Znaczy mama, bo ojca nie było.

  • Czy istniały jakieś przejawy życia religijnego?

Tak, tak, tak, bo była u nas zbudowana w bramie kapliczka. Tak że tam się zbierali mieszkańcy na modlitwę. I to było zresztą w każdym z tych domów, bo wiem, że Lwowska 3 też była taka kapliczka. Tam była chyba nawet na podwórzu, a u nas była w bramie. Ale potem też została zniszczona w czasie Powstania, dlatego że wpadł jakiś pocisk… A od tego się zaczęło, że ktoś hodował kurczaki, ktoś z lokatorów. Wpadł pocisk i te kurczaki rozprysnęły się w tej bramie. Tak że tam i na suficie, i tutaj gdzieś na ścianach, wszędzie części tych kurczaków były. To pamiętam dokładnie. I wtedy ta kapliczka też została zniszczona. Potem oczywiście jakoś tam na nowo postawiona, ale w każdym razie takie było zdarzenie.

  • Jakie nastroje panowały w pani otoczeniu?

Tego nie potrafię powiedzieć. Chyba byłam za mała, jakoś to do mnie nie docierało.

  • Czy ktoś z rodziny, ze znajomych uczestniczył w Powstaniu?

W samym Powstaniu to tylko tata i doktor Irena Orłowska, która do nas przyszła. Natomiast nikt, bo tak jak mówię, ojciec poszedł do szpitala, mama była ze mną, ciocia, czyli siostra ojca, z dziećmi też była z nami, tak że z najbliższych osób, nikt nie brał udziału.

  • Jak wspomina pani koniec Powstania, ewakuację z Warszawy?

To znaczy wspominam o tyle, że jak Powstańcy wychodzili z Warszawy… A jeszcze wspomnę o tym, że jak ogłoszono kapitulację, to mieszkańcy wybiegli na Pola Mokotowskie, na ogródki działkowe, żeby zaopatrzyć się w warzywa i owoce. Tak że to była wielka uczta i wielka euforia, że wreszcie mamy coś świeżego, coś zwyczajnego do jedzenia. Natomiast potem wychodzili Powstańcy i wychodzili ulicą Śniadeckich na Nowowiejską.

  • Kiedy to mogło być?

No to było natychmiast po kapitulacji, tak że przypuszczam, że to było drugiego czy trzeciego dnia po kapitulacji. I oni szli ulicą Śniadeckich na Nowowiejską i tam dalej w kierunku Ochoty. Myśmy wszyscy stali na Śniadeckich i żegnaliśmy ich, bo wszyscy machali, wszyscy ich żegnali. No a potem, dosłownie za dwa, trzy dni myśmy musieli wyjść i również [szliśmy] tą samą drogą, przez ulicę Nowowiejską. I tu pamiętam, też nie wiem, w ogóle to mi utkwiło tak, że ulica była przegrodzona tak jakby drewnianą ścianą, jak dla mnie strasznie wysoką, tak że tu, między fasadą szpitala i murem Politechniki, była taka wielka ściana drewniana i w tej ścianie była mała furtka. I cała ta rzeka ludzi wychodzących musiała przejść przez to ucho igielne, przez tą furtkę. Mama z ciocią miały taki wózek dziecinny i tam jakieś rzeczy, ja z kuzynką miałam wózek dla lalek i też tam miałyśmy jakieś słoiki, coś tam, w tym wózku. I wszyscy mieliśmy płócienne plecaki uszyte przez moją ciocię. Ja taki plecak do dzisiaj mam, ten właśnie z Powstania. I tak szliśmy piechotą do Dworca Zachodniego, gdzie załadowano nas na odkryte wagony towarowe. I tu też zgubiłyśmy się z kuzynką, znaczy myśmy się nie zgubiły, myśmy po prostu wsiadły do wagonu z tym naszym wózkiem i stanęłyśmy sobie gdzieś tam w kącie i coś tam, no jak to dzieci, no i znowu i mama, i ciocia szukały nas w tym tłumie, bo myśmy po prostu gdzieś tam sobie stanęły. Tak że to był też taki moment wielkiego stresu dla nich. No i tymi wagonami zawieziono nas do Pruszkowa.

  • Jak wspomina pani obóz w Pruszkowie?

Myśmy w Pruszkowie spędzili jedną noc. Ale tu jeszcze muszę wrócić, ponieważ jak przyjechaliśmy do Pruszkowa i ten tłum się wysypał, to w tym wielkim tłumie znalazł nas mój ojciec. Jak on to zrobił, nie mam pojęcia. Okazuje się, że on wychodził na każdy transport, który przychodził z Warszawy, ponieważ on był w Tworkach, w tym szpitalu, więc to nie daleko, i na każdy ten transport [wychodził] i czekał na nas. Ale jak nas w tym tłumie odnalazł, tego zupełnie nie wiem. W każdym razie powiedział mamie, żeby się nie dała wywieźć, że on po nas przyjdzie. W związku z tym spędziliśmy noc w takiej przeogromnej hali. Dla mnie to była jakaś w ogóle przeogromna ta hala. Ale nie pamiętam, na czym spaliśmy, nie pamiętam, co tam jedliśmy i gdzie na przykład załatwialiśmy potrzeby naturalne. Tego wszystkiego zupełnie nie pamiętam, nie wiem. Pamiętam tylko, że jak zaczęli… Bo mówili tak: „Ci do Częstochowy, a ci tam dalej do Niemiec”. I tak rozdzielali. No nas, ponieważ to były kobiety z dziećmi, więc nas skierowali do tej grupy do Częstochowy. I mama po to, żeby się właśnie nie dać wywieźć, to tak prowadziła nas naokoło tej hali, jakoś tam myśmy tam się chowali i uciekali i tak dalej, do momentu, kiedy ja zobaczyłam mojego ojca stojącego na ogromnej skrzyni i wołającego mnie. Jak to się stało, że ja go tam zauważyłam, to też [nie wiem], bo tłum był naprawdę ogromny. Ale go zobaczyłam. I okazało się że dzięki temu że miał tam w szpitalu też i Niemców i jakoś mógł widocznie dzięki temu dostać jakieś pozwolenia, miał przepustki dla nas i nas wyprowadził z tego Pruszkowa.
Wyszliśmy aż w Tworkach, bo to był taki właśnie ogromny teren, że wyszliśmy w sumie w Tworkach. I zawiózł nas do Piaskowej, pod Grodziskiem Mazowieckim, gdzie mieszka przyjaciel mojego ojca, również chirurg stomatolog, z rodziną. Oni przyjechali ze Lwowa i najpierw byli u nas w czasie okupacji, a potem tam właśnie zamieszkali. No i ojciec nas zaprowadził do nich i u nich mieszkaliśmy do 17 stycznia. Czyli w momencie wyzwolenia Warszawy, znaczy nie siedemnastego, tylko 19 stycznia, moi rodzice wyruszyli z tej Piaskowej do Warszawy. Mimo nieprawdopodobnych śniegów i mrozu szli piechotą (to jest przeszło trzydzieści kilometrów), szli do Warszawy i wrócili do domu. Z tym że oczywiście dom nasz nie był zniszczony, tyle tylko że jak podeszli pod dom, to już nasze meble były ładowane na furmankę, ktoś już je chciał wywieźć. No więc uratowali te meble. Tak że wiele rzeczy się u nas uratowało. I oni już od 19 stycznia z naszego mieszkania się nie ruszyli, mimo że nie było szyb, mimo że podłogi były spaczone, takie góry były z klepki i w związku z tym dla nas to była zabawa, bo myśmy się tym po prostu bawiły, zjeżdżając z tych gór w pokoju na podłodze.
No i my, czyli ciocia i dzieci, przyjechaliśmy do Warszawy przed Wielkanocą. To był chyba kwiecień. Już od tego czasu byliśmy w domu. I ja dość szybko, to znaczy jak tylko była taka możliwość, poszliśmy do szkoły. Z tym że to była szkoła przy ulicy Raszyńskiej, Filtrowa, róg Raszyńskiej, prowadzona przez siostry Goldmanowe. I to były pacjentki mojego ojca i dzięki temu on po prostu załatwił, że nas przyjęły do tej szkoły. Tak że jak tylko szkoła ruszyła, to już myśmy tam do tej szkoły chodziły. I pamiętam, że poszłam tam do czwartej klasy, czyli że trzy klasy musiałam skończyć u „Platerek”.

  • A jakie były losy pani ojca?

[...] Losy mojego ojca były takie, że po pierwsze natychmiast zaczął organizować służbę stomatologiczną. W związku z tym jak tylko ministerstwo zdrowia przyjechało do Warszawy, natychmiast tam się zgłosił (to zresztą jest w tych dokumentach) i zaczął organizować właśnie stomatologię polską wspólnie z profesorem Żeńczakiem i jeszcze innymi panami. To jest właśnie w tych dokumentach, które ja mam ewentualnie do przekazania. I oprócz tego został ordynatorem oddziału chirurgii szczękowej w szpitalu Dzieciątka Jezus. Tak że łączył pracę zawodową z pracą społeczną. Notabene rozkręcił też po pewnym czasie ten prywatny gabinet, który był u nas, w naszym mieszkaniu. W związku z tym był człowiekiem nieprawdopodobnie zajętym i muszę przyznać, że tak dość rzadko go widywałam, bo po prostu był bardzo zajęty. Ale to właśnie tam w tych dokumentach, które mam do przekazania, koledzy współpracownicy piszą o nim, że taki był aktywny, że tak działał, co być może również przyczyniło się do jego śmierci, ponieważ zmarł w czterdziestym siódmym roku, 1 września. No i to na skutek też tych obrażeń odniesionych na Pawiaku.
Ale jeszcze muszę wspomnieć może o jednej sprawie. Mianowicie ojciec po wojnie był w Warszawie najlepszym specjalistą w dziedzinie chirurgii stomatologicznej i w związku z tym został wezwany do leczenia prezydenta Bieruta i prezydent Bierut przychodził do nas, do mieszkania, do gabinetu na to leczenie. Wtedy ja… Nie było mnie wtedy w Warszawie, byliśmy na wakacjach. Ale wiem, że tak było, bo nawet dozorca opowiadał. Bo tam trzeba było i posprzątać, i oczywiście była ochrona, i tak dalej. Ale to przyczyniło się również do dalszych losów, ponieważ jak mój ojciec poważnie zachorował, okazało się, że to jest guz na mózgu. W tym okresie najlepszymi specjalistami w tej dziedzinie byli Szwedzi. W związku z tym moja mama zadzwoniła do pani Górskiej, która była sekretarką prezydenta Bieruta, z prośbą o ułatwienie tego wyjazdu. I prezydent Bierut powiedział, że potrzebuje trzy dni. A lekarze polscy powiedzieli, że oni nie mogą czekać trzy dni, że to trzeba operować natychmiast. No i tak zoperowali, że pacjent… Operacja się odbyła, tylko że pacjent umarł natychmiast po operacji, tak zrobili. Tak że niestety specjalistów w tej dziedzinie jeszcze w zasadzie nie było na tyle, żeby mogli go uratować. Tak że tak to się skończyło, a była szansa, że może Szwedzi by uratowali. No i oczywiście moja mama, jako że została z dwojgiem dzieci, moja siostra miała sześć miesięcy, musiała zacząć pracować. Skończyła studia w dziedzinie pediatrii, ale ponieważ pomagała ojcu w gabinecie, to zaczęła pracować jako chirurg stomatolog, zdając w międzyczasie egzaminy, które były potrzebne do uzupełnienia. I pracowała jako chirurg stomatolog w Akademii Medycznej na Miodowej. I jako drugi etat, bo miała dwa etaty, pracowała potem w dalszym etapie jako kierownik kliniki chirurgicznej w przychodni na Radzymińskiej. Najpierw na Mariańskiej, potem została przeniesiona Radzymińską. Także tak to się potoczyło.

  • A pani kontynuowała naukę?

Ja tak, oczywiście. Chodziłam do szkoły podstawowej właśnie na Filtrowej róg Raszyńskiej, a potem przeszłam do liceum Słowackiego, jako że to było również na Filtrowej, na Wawelskiej, ale od Filtrowej się wchodziło. To było liceum żeńskie. Skończyłam liceum, zdałam maturę i poszłam na politechnikę. Ale gdyby mój ojciec żył, na pewno byłabym lekarzem. W ogóle to było nie do pomyślenia. To nawet ja miałam cały czas w głowie, że ja będę lekarzem. No ale potem w ostatniej chwili jak trzeba było składać papiery, to koledzy mnie namówili, że jednak politechnika daje dużo lepsze perspektywy i zarobki. W związku z tym poszłam na politechnikę i jestem inżynierem.

  • Wracając do czasów Powstania, które wydarzenie najbardziej utkwiło pani w pamięci?

Nie ma takiego wydarzenia, jednego jedynego, które by mi jakoś szczególnie utkwiło. Może dlatego, że nie zdarzyła się żadna tragedia w naszym domu i w tym naszym rejonie, który mogłam widzieć. Nic takiego tragicznego się nie wydarzyło. A, jeszcze jedna rzecz, o tym zapomniałam powiedzieć. Mianowicie po wojnie, zaraz po wojnie, zaczęto ekshumować zwłoki Powstańców, którzy byli pochowani na podwórzu liceum Staszica. I to ja widziałam, bo z naszego okna było widać tę ekshumację. Więc to było na pewno duże przeżycie.
Jeszcze zapomniałam powiedzieć, że w czasie okupacji mieszkaliśmy przy ulicy Lwowskiej 5, ale mieszkania 6. To było bardzo duże, pięciopokojowe mieszkanie, gdzie właśnie był gabinet mojego ojca, potem jeszcze w jednym z pokoi został zainstalowany gabinet okulistyczny przyjaciela mojego ojca, który mieszkał na Filtrowej, ale tam nie miał warunków i u nas miał swój gabinet, [to był] doktor Altenberger. I potem, po Powstaniu do naszego budynku sprowadziło się ministerstwo przemysłu. W związku z tym odebrano nam tamto mieszkanie i dostaliśmy mieszkanie w oficynie, trzypokojowe, stumetrowe, na szczęście na tym samym piętrze. Tak że z drzwi kuchennych tamtego dużego mieszkania można było te wszystkie rzeczy przesunąć do tego naszego nowego mieszkania. I właśnie dlatego mogłam obserwować ekshumację, bo z tamtego dużego mieszkania do tego by nie było widać, a tutaj byliśmy w oficynie i dlatego można było to zobaczyć. I to chyba takie najbardziej może traumatyczne wspomnienie. Bo tak jak mówię, takich innych tragicznych momentów nie było na szczęście.


Warszawa, 25 października 2013 roku
Rozmowę prowadziła Elżbieta Trętowska
Alina Borusiewicz-Mazek Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter