Sprzed 1939 pamiętam Cyrk Staniewskich, do którego chodziłem z ojcem, fragmentaryczne rzeczy, wyjazdy na wakacje, zabawy z rówieśnikami.
Mój ojciec był inżynierem instalatorem, a mama była urzędniczką. Jak się urodziłem, poświęciła się domowi.
Cyrk Staniewskich to był budynek na Ordynackiej, cyrk murowany, to słynna budowla. Nawet Jarema Stępowski śpiewa o cyrku Staniewskich. To była piękna budowla, która została w 1939 roku zbombardowana tak doszczętnie, że tylko gruzy zostały. To było na Ordynackiej tuż przy schodach naprzeciwko Okólnika, troszkę dalej. Tam się odbywały nie tylko pokazy cyrkowe, ale walki zapaśnicze, na przykład Grochowienko Szczeker. Tam były zakłady, cała Warszawa na to waliła, to było szalenie popularne. To dobrze pamiętam. Na przykład arenę napełniali wodą, tak było zrobione, że tam mogli wodę nalać, łódki pływały. Zabawy rożne pamiętam. Topiłem się w Wiśle. Na Czerniakowie się urodziłem, mieszkałem. To są fragmentaryczne rzeczy.
1 września zapamiętałem słynne powiedzenie: „Uwaga alarm nadchodzi”, samoloty, głos spikera. Koło nas były magazyny żywnościowe. Ludność z magazynów wynosiła różne rzeczy.
Na Czerniakowie, róg Górnośląskiej. Tam wynosili różne konserwy nie konserwy. To dobrze zapamiętałem z okresu 1939 roku. Jeszcze pamiętam, że trzeba było radia oddawać. Dla mnie to było wielkim szokiem, że musieliśmy oddać radio. Pamiętam, że ojciec chciał schować, moja mama nie. Ojciec gdzieś oddał radio, nie wiem gdzie. Pamiętam – pierwsze wejście Niemców, nie wiem gdzie to było, ale gdzieś w Śródmieściu – jakie na mnie zrobił wrażenie śpiew niemiecki Heili heilo heila. Maszerowali rytmicznie i śpiewali. [To], co najmniej, zrobiło złe wrażenie. To właściwie wszystko. Pamiętam fragmentarycznie różne zabawy dziecięce podwórkowe, uliczne, to już [są] nieistotne rzeczy.
Wychowałem się, jak powiedziałem, na Czerniakowie. Tam chłopaków był cała chmara, żeśmy się przyjaźnili, to są wczesne [wspomnienia]. Pamiętam to wyrywkowo.
To już zaczynamy okres okupacyjny. Urodziłem się na Czerniakowie, konkretnie w szpitalu na Solcu.
Zacząłem chodzić do szkoły w 1942 roku na ulicę Wilanowską, to była słynna dwudziesta dziewiąta szkoła powszechna, która była kiedyś na Zagórnej, a Niemcy przenieśli ją na Wilanowską. Tam zacząłem, ponieważ to była moja dzielnica. Jednocześnie w tym czasie, może nawet wcześniej, ponieważ to była moja parafia, kościół Świętej Trójcy na Solcu, zacząłem służyć do mszy jako ministrant. Była nas cała grupa, był ksiądz Kamilianin Mieczysław Mielecki, który się nami opiekował. Tam żeśmy się zbierali, czytali: „Quo Vadis”, „Ogniem i Mieczem”, „Potop”. Patriotycznie nas wychowywał. Muszę powiedzieć, że z chłopców ministrantów, których znałem, bo żeśmy razem wrastali, to prawie wszyscy brali udział w Powstaniu, większość zginęła.
Później naszą dzielnicę, tam gdzie mieszkałem na Cecylii Śniegockiej, Niemcy zrobili dzielnicą niemiecką. Nazywała się Cecylia Strasse, Czerniakowska była Hafen, Portowa. Długo żeśmy się utrzymali, ale w 1943 roku w październiku zostaliśmy wysiedleni na Wolę na Wronią 68.
Tak, chyba Niemka, Niemiec i folksdojczka zajęli mieszkanie, nawet mebli nie mogliśmy zabrać. Wszystko musieliśmy zostawiać. Na Wroniej 68 dostaliśmy jeden pokój na czwartym piętrze, to [było] przy Chłodnej. Ponieważ zacząłem chodzić do szkoły na Wilanowską, więc codziennie tam dojeżdżałem tramwajem. Tu było dobre połączenie, bo Chłodną chodził tramwaj przez Graniczną, teraz nie ma już Granicznej, Chłodna jest. Kiedyś był ruch na Chłodnej, to była ulica przelotowa. Nie można porównać [z tym] co teraz jest, właściwie nic nie ma. Graniczną tramwaj chodził do Królewskiej, skręcał w Nowy Świat do Placu Trzech Krzyży, z Placu Trzech Krzyży skręcał w Książęcą i Książęca na dół do Czerniakowa. Przy Wilanowskiej wysiadałem, zaraz obok Wilanowskiej 24 była szkoła. Szkołę skończyłem, nie miałem trudności w nauce.
Człowiek się pchał, przyznam się, że nieraz jechałem z tyłu, na zderzaku, mówiło się, na cycku. Kawał drogi jednak jechałem. Matka mnie parę razy chowała. Byłem dość bystry chłopak, tak że dawałem sobie radę i jeździłem tramwajem do szkoły. Szkołę skończyłem.Zaczęło się Powstanie to byliśmy na Woli, na Wroniej.
Przed Powstaniem radość wielka, bo Niemcy uciekali Chłodną, wozy, tabory, szły, ewakuacja. Cieszyliśmy się, wiedzieliśmy, że zbliża się koniec Niemców, że to jest koniec okupacji. Widzieliśmy pobandażowanych, rannych Niemców. Tragicznie to wyglądało. Razem z nimi folksdojcze uciekali, toboły na wozach. To trwało przez kilka dni. Później zaczęło się Powstanie. Akurat byłem na Chłodnej róg Wroniej, kiedy zobaczyłem, że podskoczyło dwóch chłopaków i zastrzelili lotnika, szedł w mundurze lotnika. Zabrali mu broń. Od razu poszedłem do domu na Wronią.
Ojciec był poza Warszawą, ukrywał się, bo siedział na Skaryszewskiej, gestapo go złapało. Udało mu się uciec i był poza Warszawą w lubelskim, byłem tylko z mamą. Pierwsze dni – euforia, radość, budowanie barykad. Sam z domu krzesła wyrzucałem, bo ludzie wyrzucali. Najwięcej się budowało z płyt. Barykada powstawała róg Wroniej i Chłodnej, później okazała się bardzo ważną barykadą, i róg Wroniej i Ogrodowej. Żeśmy budowali barykady, radość. Pierwsze trzy dni to była euforia. Pamiętam, przyszedł syn dozorcy, brał udział w ataku na wachę niemiecką, róg Żelaznej i Chłodnej, tam była żandarmeria. Dosyć ciężko to było zdobyć. Oni mieli karabiny maszynowe, ale nasi to zdobyli. On w naszym domu uchodził za bohatera. Przyszedł w hełmie, z bronią, z rozpylaczem. Wszyscyśmy go oglądali. 4 [sierpnia] zaczęły się bombardowania na Woli na naszej ulicy Wolskiej, dalej głównie w stronę Chłodnej, Wolskiej. 5 [sierpnia] to już zaczął się poważny szturm na nasze barykady, to znaczy barykada róg Chłodnej i Towarowej i barykada róg Wroniej i Chłodnej. Niemcy mieli taką taktykę, że atakowali czołgami często pędząc naszą ludność cywilną przed czołgami. Jak się zaczęła strzelanina, to ludzie się rozbiegali. Kto zginął to zginął, kto się uratował, to się uratował. 6 [sierpnia] było chyba sześć ataków na barykadę Wronia, Chłodna ze strony Niemców. Niemcom zależało, żeby się przedostać, żeby przebić się do Pałacu Brühla. W Pałacu Brühla był głównodowodzący wojskami niemieckimi generał Stahel.
Byli zupełnie odcięci. Oni [wysyłali] rozpaczliwe depesze. Tam był gubernator Fischer, jego zastępca Hummel, a Stahel to był zastępca generała Vormanna, głównodowodzącego 9. Armią, która walczyła w okolicach Warszawy. Chcieli koniecznie [ich] odbić. Na Woli głównie walczyły: batalion, więcej niż batalion, brygada Dirlewangera złożona z samych rzezimieszków, złodziei, różnego elementu, i brygada generała Reinefartha, też podobne towarzystwo, i oddziały kolaboracyjne Kamińskiego. Najpierw „Radosław” bronił się przy Młynarskiej, Pałacyk Michla, ale ich tam szybko załatwili. Niemcy przeszli dalej. Tutaj, gdzie mieszkałem, to było zgrupowanie porucznika „Ostoi” i kapitana „Hala”. Po obydwu stronach były domy na Chłodnej. Dużo czołgów brało w tym udział. Najpierw albo chłopcy wyskakiwali, rzucali benzynę, ktoś inny rzucał granat, chodziło o zapalenie gąsienic, najbardziej czułym miejscem były gąsienice, bo to można było zapalić. Jak się uderzyło w opancerz, to nic, to benzyna się rozrywała. Można było granat rzucić i nic. Czołgów sporo spalono na Chłodnej. W moim domu był zakład samochodowy, właściciel miał kilka beczek z benzyną. Nawet my chłopaki jeszcze niezorganizowani żeśmy napełniali butelki. Butelki trzeba było organizować.
Z domów, z podwórka, ludzie przynosili. Prosiło się ludzi, żeby dawali butelki. Butelki się napełniało i dawało się powstańcom. Oni już przybiegali i brali. U nas w naszej bramie na podwórku był punkt opatrunkowy, gdzie [przyjmowano] mnóstwo rannych.
Na Woli była hekatomba rannych. 5, 6 [sierpnia] – nie było lekarza, były pielęgniarki – ranni dalej odpływali. Odpływali pewnie do gmachu Sądów, gdzie był szpital powstańczy [który] został zajęty, ale początkowo był szpital. Trzeba jeszcze powiedzieć, że Niemcy nie brali w pierwszych dniach nikogo do niewoli, o tym się mało teraz mówi, nie wiem dlaczego. Krwawa sobota i krwawa niedziela to jest 5,6 sierpnia, kiedy było natężenie ataków, kiedy Niemcy rozwalili na Woli pięćdziesiąt pięć tysięcy ludzi, a autor Przyjemski czy jaki, podaje, że sześćdziesiąt pięć tysięcy. Średnio mówię pięćdziesiąt pięć tysięcy. Kobiety, dzieci nie brano do niewoli, tylko rozwalano. Doły kopano. Była fabryka Kramera, to najwięcej w fabryce Kramera brali, komanda robili z mężczyzn Polaków, kopali doły, podlewali benzyną, palili to. Fabryka Kramera była na Wolskiej róg Skierniewickiej, tu gdzie teraz foto. [To była] duża fabryka opakowań, tam było duże podwórko. Boję, się, że do dzisiaj tam jeszcze jest... Były później ekshumację.
Dalej była fabryka „Ursusa” przy Płockiej, też duża. Wszędzie doły kopano, trupy zakopywano i palono. 6 sierpnia to już był koniec naszej barykady – Wronia, Chłodna. Aha, jeszcze wieczorkiem kompania Dirlewangera przeszła przez barykadę, przeszli na siłę. Reinefarth przejechał w czołgu aż do Pałacu Brühla. Musiał przejechać koło kościoła Boromeusza. Nie wiem jak on się dostał na Plac Saski. W każdym razie skontaktował się z Brühlem, tam dojechał czołg. Oni 9 sierpnia wracali, to już wiem z autopsji, Stahel w czołgu, samochody, cała świta i Fischer i Hummel. Powstańcy na Chłodnej zabili Hummela wicegubernatora, mało się o tym mówi. Ludzie uciekali z Woli, gdzie wszystkich rozwalali, to wszystko szło na Stare Miasto, Elektoralną odpływało. Mama się wystraszyła i mówi: „Uciekamy do Śródmieścia.” W nocy razem z sąsiadami, jeszcze do nas się dołączyła młoda dziewczyna – wiem, że na imię miała Celina, nic więcej o niej nie wiem – w piątkę [ruszyliśmy] prosto Wronią. To była chyba druga w nocy. Barykada była pusta, w nocy powstańców nie było, Polacy się wycofali na skrzyżowanie Żelaznej, a Niemcy bali się wejść. Reinefarth przejechał, a oni to zostawili, barykada była pusta, dopiero rano weszli. Idziemy. Na mnie wstrząsające wrażenie zrobiło, to pamiętam do dzisiaj, paląca się Chłodna w stronę Towarowej. To się wszystko buzowało. Później dalej żeśmy szli Wronią, bo żeśmy uciekali. Na rogu Wroniej i Krochmalnej była opuszczona barykada, mniejsza oczywiście. Cała Krochmalna w stronę Towarowej paliła się, ale to ogień, smród, dym... Dalej Wronią żeśmy uciekali. Mieliśmy ciotkę na Pańskiej pod setnym numerem, tam żeśmy się zatrzymali parę dni, ale zaczęły się bombardowania. Mama mówi, że uciekamy stąd. Mieliśmy ciotkę w Śródmieściu na Boduena. To było 11 sierpnia. Podwórkami się szło, przez Marszałkowską, przy Moniuszki pojedynczo się przebiegało i dotarliśmy do Boduena. Mama poszła do ciotki, ciotki nie ma, wyjechała w przeddzień Powstania, w Podkowie miała rodzinę. Nie ma nikogo, zostawiła mnie w bramie Boduena 5. [Wyszedłem] tylko w koszuli, w spodenkach i sandałkach, żeśmy nic nie wzięli ze sobą. [Mama] mówi: „Pójdę coś do jedzenia zorganizuję.” Poszła gdzieś coś szukać. Mówi: „Ty tu stój, czekaj na mnie.” Stoję w bramie, godzina, dwie, trzy, ciemno się robi. Podchodzi do mnie komendant bloku, mówi: „Co ty chłopcze tak tu stoisz?” Mówię: „Mama tu moja... Mówi: „O już ciemno, chodź tu jest naprzeciwko szpital Boduena 4.” Poszliśmy, mówię nazwisko Bielawska Janina. „O właśnie niedawno przywieźli, jest operowana w tej chwili, ma postrzał płuca prawego.” „Jaki stan?” „Operowana jest.” Przespałem się w podziemiach szpitala, dali mi materac. Rano dostałem kawy. Tam była akurat rekrutacja nowoprzyjętych powstańców. Dowódcą był porucznik „Jur”, mówię: „Też bym chciał.” Mówi: „Dobrze, ile masz lat?” Skłamałem, bo miałem dwanaście. „Będziesz łącznikiem, stawaj w szeregu.” Stanąłem na końcu, przysięga „akowska”, żeśmy złożyli przysięgę. Mówi: „Ty nic nie masz, butów nie masz.” Jednocześnie tam było kwatermistrzostwo, bo na Boduena 4 było jednocześnie dowództwo zgrupowania OW AK i była część batalionu „Jur”, „Radwan”. Część, jedna kompania, jeden pluton był w gmachu Arbeitsamtu, to jest dawne Towarzystwo Kredytowo-Ziemskie, teraz muzeum etnograficzne. Batalion „Nałęcz” walczył na Starówce, zresztą bardzo chwalebnie się odznaczył, a Batalion „Sokół” był na Nowogordzkiej 5 po drugiej stronie. To było rozrzucone. Mówi: „Będziesz łącznikiem.” Dostałem bluzę, dostałem chlebak, furażerkę z orzełkiem, buty nawet trochę na mnie za duże, ale przydały mi się [w] chodzeniu po gruzach. Od razu popołudniu dostałem pierwsze zadanie. Nasz batalion miał za zadanie ochronę dowództwa Powstania. Dowództwo Powstania najpierw było w „Wiktorii”, a w tym czasie było w PKO, to jest róg Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej. Potężny gmach z filarami, który miał trzy kondygnacje podziemne. Tam był szpital i dowództwo też. Dostałem meldunek do dowództwa, oddałem. „Czy odpowiedź będzie?” „Nie.” To dziękuje, możesz wracać. Szpital na mnie zrobił pozytywne wrażenie, bo czysto, światło elektryczne było, elektrownia działała cały czas, siostry czyściutkie, wszystko elegancko. Dostałem zakwaterowanie w pokoju, tam kiedyś był batalion... Aha, bo żeśmy jednocześnie należeli do zgrupowania i do drugiego batalionu. Właściwie byłem w drugim batalionie, ale jak było potrzeba to i ze zgrupowania też nieraz mnie wykorzystywali. Było nas sześciu chłopaków i siedem dziewcząt, łączników.
Starsi, byli do piętnastu, szesnastu lat. Wzrostem wcale nie byłem [najmniejszy], byłem dosyć wyrośnięty. Pamiętam, chyba to było 14 [sierpnia], zaniosłem meldunek do PKO, wracam sobie z powrotem, idę trochę nietypowo, bo idę Świętokrzyską.
Patrzę od Kredytowej do Jasnej w stronę do Świętokrzyskiej idzie pochód, łóżka, lekarze, białe fartuchy, chorągwie Czerwonego Krzyża. Nie wiedziałem, co to jest. Potem się dowiedziałem, że to była ewakuacja szpitala Maltańskiego z Pałacu Mniszków. Pałac Mniszków na był Placu Bankowym i tam był szpital powstańczy. Jego kierownikiem był Feliks Strechel, pseudonim „Leon”. To był szef sanitarny dowództwa Powstania. On załatwił z Niemcami, skołował ich – bo trzeba było przez Ogród Saski przejść – że ci im pozwolili przejść przez Ogród Saski. Powiedział, że on chce dojść do szpitala Ujazdowskiego z chorymi. Dowódca się zgodził. Tam co kto mógł, łóżka nieśli, nosze, o kulach jedni drugich podpierali. Musieli przejść przez Królewską, na Kredytową i od Kredytowej Jasną. W tym czasie obserwowałem nalot „sztukasów”. Widzieli przecież, oni się zniżali bardzo nisko. Samoloty niemieckie z krzyżami czarnymi każdy widział i karabiny maszynowe. Bombek parę puścili na domy. Wysiekli porządnie rannych, zdrowych, bo tam były jeszcze siostry. Towarzystwo się rozbiegło, zdrowsi pod ścianę. Potem był jeszcze drugi nalot „sztukasów”. W sumie były trzy naloty jeden za drugim, trójkami nadlatywali i pruli. Większość rannych, podejrzewam, że została przyjęta do PKO. Tam był szpital jeszcze stosunkowo pusty, duży gmach. Nie wszyscy się zmieścili, to na Zgoda 17 reszta poszła, tam był szpital.
Następny dzień pamiętam dobrze, 15 sierpnia to był Dzień Żołnierza. Pierwszy Dzień Żołnierza, który przeżywałem. Człowiek się dowiedział o Dniu Żołnierza. Pierwsza rzecz to była msza święta, uroczysta, na jednym z podwórek na Boduena, nie wiem czy to Boduena 5 czy 7. Duże podwórko, ołtarz w środku, krzesła, na krzesłach oficerowie, żołnierze z tyłu i msza. W czasie mszy też nalot, zapalające bomby, nie siekali z karabinów maszynowych, tylko się coś zapaliło. To przeszło spokojnie. Ludzie się rozbiegli. Ksiądz udzielił in articulo mortis bez spowiedzi. To minęło.
Żeśmy obiad lepszy dostali, kaszę z czymś, z dobrą marmoladą. Potem żeśmy się kąpali. Ponieważ nie było specjalnie nic dla nas, żeśmy się odmeldowali u dowódcy, że chcemy się wykąpać. Na Placu Napoleona był basen przeciwpożarowy. Tam Niemcy wodę zbierali, to był spory basen. W basenie fajnie się pływało, żeśmy tam się wykąpali, dzień tak minął. Wieczorem alarm, Prudential się pali na Placu Napoleona. Wszyscy mężczyźni mają tam iść ratować, ale nie ma wody. Pamiętam kolejkę i z basenu kubełkami jeden drugiemu podawał. Oczywiście pożaru się nie opanowało. On jeszcze się następnego dnia tlił, ale nie spłonął, nie wiem czy deszcz padał czy coś. To było w Dzień Żołnierza.
Następnego dnia dostałem rozkaz, żeby pójść z meldunkiem do szpitala na Smulikowskiego na dół. Trzeba było się dostać do Nowego Światu, na Nowym Świecie była barykada. [To była] najbardziej – trudno powiedzieć, że mi się podobała – solidna barykada, gdzie człowiek szedł wyprostowany, nie potrzeba było się schylać, mimo że był ostrzał z kościoła Świętego Krzyża i ostrzał był z BGK z dwóch stron. Tam były szpule telefoniczne, pozatykane to było płytami chodnikowymi, workami. Tam się swobodnie przechodziło na drugą stronę Nowego Światu. Do Ordynackiej, do schodów na dół, schodami do Tamki i Smulikowskiego – tam zaniosłem meldunek, lek miałem odebrać. Odebrałem lek, wróciłem z powrotem. Co mnie uderzyło, że Tamka w czasie Powstania to była promenada Warszawy – ludzie chodzili po ulicy, flagi wisiały, radio londyńskie grało, nie było ostrzału. Na górze już nie można było wyjść za Bartoszewicza, tak samo już tutaj można było dojść tylko do Dobrej, chociaż był pojedynczy ostrzał, bodajże, od Cichej. Tamka w sierpniu zrobiła na mnie [wrażenie].
Wróciłem szczęśliwie tą samą drogą 17 [sierpnia], następnego dnia, dostałem polecenie, żeby pójść do „Sokoła”. Batalion „Sokół” był po drugiej stronie Alei Jerozolimskich, Nowogrodzka 5. Dostałem przepustkę. Tam się dochodziło podwórkami, bramami, to się nie szło ulicą, tylko były przejścia wytyczone. Aleje Jerozolimskie 22 był głęboki rów obłożony workami, tam sobie przechodziłem na stojąco, nawet się nie schylałem. Przeszedłem na drugą stronę, miałem przepustkę, tak że mnie tam puścili. Cywile czekali, bo cywilów też przepuszczali, kto tam chciał, ale musieli czekać. Przeszedłem bez niczego i alarm. Złapali mnie na siłę i na Kruczą do piwnicy, a szedłem na Nowogrodzką. Nigdy nie lubiłem wchodzić głęboko do piwnicy, bo miałem lęk, klaustrofobię. Zostałem blisko schodów jak rąbnęło raz, drugi, nas tam zasypało. Krzyczą ludzie. Kurz taki, że nic nie widać. Szybko [nas] odkopali, chociaż nie wiem jak [resztę osób]. Schody gdzie byłem, to szybko. Nic nie widząc, bo kurzem zasypało oczy, wyszedłem. Obmyłem oczy, wodę ktoś dał i dotarłem na Nowogrodzką 5 do dowództwa batalionu „Sokoła” i oddałem meldunek. Tam pielęgniarki obmyły mnie oczy, twarz. Nie miałem żadnych obrażeń. Poszedłem jeszcze na grób Antka Rozpylacza, to był nasz bohater w Śródmieściu z batalionu „Sokół”, naszego zgrupowania. Chłopak, który do śmierci zabił osiemnastu Niemców. To duża liczba. On leży na Powązkach, ale na Brackiej 5 jest jego symboliczny grób, tam gdzie był pierwotnie pochowany. Pogrzeb był duży, na grobie pelargonie, krzyż drewniany. Wróciłem z powrotem już bez przeszkód na drugą stronę. Jeszcze co mi się utrwaliło tak bardzo, to dostałem rozkaz, żeby pójść z kolegą łącznikiem na Śliską 51, to był duży szpital, po drugiej stronie Alei Jerozolimskich. Jeszcze żeśmy mieli być przewodnikami kompanii tragarzy. Na Boduena była kompania tragarzy. Myśmy dostali drużynę, chyba dwanaście osób. Mieli drużynowego, ale my byliśmy przewodnikami. My żeśmy ich prowadzili. Przeskakiwało się przez Moniuszki, przez Marszałkowską. Też było niebezpiecznie, bo z Saskiego był ostrzał i z „Żywca” był ostrzał, z dwóch stron. Wszyscy przybiegliśmy, cała drużyna transportowa. Bramami żeśmy doszli do Zielnej. Przez Zielną było ciężko przejść, bo jeszcze PAST-a nie była zdobyta. Tam była barykada z płyt chodnikowych, z worków. Na czworaka [szliśmy], bo ci walili z PAST-y. Potem przez Wielką, Wielka była równoległa do Zielnej, tu gdzie teraz Plac Defilad były te ulice. Tam się też przechodziło, barykada, ale [było] łatwiej. Potem Sienną prosto, to był szpital między Śliską a Sienną, on do tej pory jest. To był największy szpital w czasie Powstania Warszawskiego, to był dziecięcy szpital przeniesiony z Litewskiej tuż przed Powstaniem. Dyrektorem był profesor Barański, już nie żyje. Znałem go, bo to mój wykładowca. Potem był profesor Aryjski, też go znałem jako chirurga, profesor Rabski... Jednym słowem mieli dobrych chirurgów. To był szpital z prawdziwego zdarzenia, jeszcze przedwojenny. Szpital dziecięcy zamieniony na szpital...
To był szpital „Chrobry II”, bo tam był teren „Chrobrego II”. Ale nie tylko, kto tam się znalazł, to go przyjmowali. My żeśmy tam przyszli, tamte siostry dały nam kawy, siedzimy przy kawie. Akurat przynieśli rannych z Grzybowskiej, z Krochmalnej i z Ciepłej. Dwóch łączników z nami kawę pije. Jeden w hełmie dwunastoletni chłopak, okazało się „Tygrys”, nie wiem jak on się nazywał, mówi, że on zniszczył czołg. Za zniszczenie czołgu dostawało się Krzyż Walecznych. Była reguła – jak rozwaliłeś czołg, Krzyż Walecznych. On miał Krzyż Walecznych. Drugi był „Orzeł Biały”. Chwalił się, że pomagał kapitanowi „Proboszczowi”, podawał mu butelki, ale „Proboszcz” już nie żył. To było zaraz po śmierci „Proboszcza.” „Proboszcz” to był dowódca sztabu „Chrobry II”, był wielki. Jeździł motocyklem po tym terenie, miał kierowcę, „Bandyta” miał pseudonim, a on miał na nazwisko Jan Jaroszy. On zginął bodajże 15 sierpnia, ale zniszczył szesnaście czołgów. Był niesamowicie odważny. Chłopcy się chwalili. Kawę pijemy, żeśmy chleba dostali z marmoladą. Siedzimy tam, oni rannych z kolei przyprowadzili, przetransportowali. Po dwóch dniach znowu żeśmy poszli po sprzęt do szpitala na Śliską z drużyną, bo to nie była kompania, transportową. [Mieliśmy] przynieść stoły operacyjne, nie pamiętam dokładnie co. Żeśmy się dowiedzieli, że „Orzeł Biały” zginął na Ciepłej, a „Tygrys” ten który [za] czołg miał Krzyż Walecznych zginął chyba dwa dni później na Grzybowskiej. Tak, że to było po drugiej stronie. Byłem dwa razy po drugiej stronie Marszałkowskiej.
Później 21 [sierpnia] z kolegą dostaliśmy rozkaz, żeby pójść zanieść ciężkie torby. Nie wiem co tam było, chyba sprzęt sanitarny. Była kompania motorowa czy batalion motorowy na Okólniku przy Konserwatorium, tam był park, żeśmy tam poszli. Meldunki żeśmy oddali. Możemy wracać. Pytamy się ich czy możemy zobaczyć – bo tam stał „Kubuś” i „Szary Wilk” – nasze pancerne samochody. Tam akurat spotkałem znajomego, narzeczonego córki mojego ojca chrzestnego, żeśmy się nieraz spotykali w czasie okupacji. On pokazał nam wszystko, „Kubusia”, to jeszcze było przed akcją, kiedy „Szary Wilk” został użyty na Uniwersytet. Zobaczyliśmy, wracamy z powrotem. Idziemy, przechodzimy, tam był klasztor Szarytek na Szczyglej, zresztą jest do tej pory przy Tamce na samym dole. Przechodzimy koło klasztoru, tam był posterunek powstańczy bodajże kapitana „Maja” czy porucznika „Maja”, wiem że „Maj” był dowódcą. Tam był oddział powstańczy już ostatni, bo tam była skarpa i z wiaduktu kolejowego strasznie walili. Tam były duże ogrody, to było niczyje. Były krzaki, pomidory. Człowiek spragniony przecież od początku Powstania ani warzywa ani owoców. Pytamy się powstańców, tam był plutonowy czy on by nas nie puścił: „My pójdziemy, będziemy się czołgać.” On mówi: „Dobra.” Zgodził się, żeśmy tam poszli. Kawałek żeśmy tam się podczołgali, skarpa [schodziła] na dół, trochę okopy. Pomidorów żeśmy sami się najedli, w chlebaki nabrali. Wracamy, patrzymy – trzech Niemców, chyłkiem się zbliżają, niosą karabin maszynowy i ze dwie skrzynki amunicji. W okopie Niemcy się zatrzymali. My widzimy, że od klasztoru oni są ze sto metrów. My dookoła z powrotem chyłkiem czołgamy się i żeśmy szczęśliwie wrócili do klasztoru. Tam żeśmy powiedzieli powstańcom, że tu Niemców macie zaraz. Poszedł patrol i przegonił Niemców, chyba jednego nawet rąbnęli. Zdobyli karabin maszynowy, zdobyli amunicję. Nas pochwalili.
Chyba w rozkazie, ale naszego zgrupowania. Później do PKO się biegało, bo tam ciągle były sprawy, na barykady nasze do Arbeitsamtu na Mazowieckiej róg Kredytowej, teraz muzeum etnograficzne, przed wojną tam było Towarzystwo Kredytowo-Ziemskie. Człowiek biegał po barykadach. Dni mijały, człowiek biegał z rozkazami, nic się nie działo specjalnie, człowiek znał wszystkie zaułki, przejścia.
27 [sierpnia], to była niedziela, tam mieliśmy kapelana, mówi do mnie: „Chodź, mnie do mszy posłużysz, dziś odprawiam na Ordynackiej.” Tam była kaplica sióstr, nie wiem jakich Nazaretanek czy... Mówię: „Dobrze.” Rano odmeldowałem się u dowódcy, on mówi: „To idź, tylko żebyś wrócił z powrotem.” Poszliśmy. Odprawia się msza w kościele w kaplicy, pełno ludzi, a tu nalot. Zaczyna się palić kościół. To już było po podniesieniu. Dymu pełno, pali się, buzuje się dach ale ksiądz nie kończy i ja z nim razem. Oglądam się, patrzę, już nikogo nie ma. Widzę, że zwalają belki, już zaczęli ratować kaplicę. Ksiądz dokończył msze i żeśmy wyszli, wszystko się szczęśliwe skończyło.
Jeszcze z moich przygód, to było 29 [sierpnia], dokładnie to pamiętam, poszliśmy na Powiśle z drużyną transportową z Boduena, żeby przynieść marmoladę, butelki z benzyną, różne rzeczy. Całe wory oni nieśli: jęczmień, mąkę, owies. Każdy coś niósł. My żeśmy już drogę znali dobrze, [szliśmy] tą samą drogą przez Nowy Świat, przez barykadę, Tamką na dół. To nie była trudna droga. ale trzeba było uważać, bo na Ordynackiej był ostrzał jak się przechodziło. Idziemy schodami, wychodzimy do góry. Mój kolega idzie pierwszy, idę za nim i granatnik. On dostał, przewrócił się. Patrzę: „Co ci jest?” On nic. Ordynacka kiedyś była wyłożona kocimi łbami, nie tak jak teraz, w dół był rynsztok. Do rynsztoka go ściągnąłem. Tam podskoczył, podszedł mężczyzna: mówi „Zostaw go, on już nie żyje.” Za chwilę nowa salwa i ja dostałem, straciłem przytomność, dostałem w głowę, w kręgosłup i w nogę, najgorzej w nogę.
Znalazłem się w szpitalu na Kopernika 11, to jest naprzeciwko Szczyglej, nie w szpitalu Kopernika, tylko bliżej, była filia Czerwonego Krzyża ze Smolnej przeniesiona i tu był szpital. Budynek do dzisiejszego dnia stoi, potężna kamienica obok kina „Skarpa” naprzeciwko Szczyglej. Obudziłem się rano, bo byłem nieprzytomny. Wyjęli mi odłamki, odłamek miałem w nodze, w kości. Głowę mi opatrzyli. W kręgosłup specjalnych ran nie [miałem], byłem ogólnie [potłuczony], głowa zabandażowana. Leżałem tam do 2 [września]. W piwnicy leżało nas ze dwudziestu jeden przy drugim. Nawet spotkałem znajomego mojego ojca, doktora Zajączkowskiego, który był w szpitalu Czerwonego Krzyża lekarzem. W czasie okupacji szpital był na Smolnej, przenieśli go w czasie Powstania na Kopernika. Zajączkowski tam się mną trochę zajął. 2 [września] palił się dom, dom ugasili. 3[września] znowu nalot, znowu się pali nasz dom. Ewakuacja rannych. Trafiłem do szpitala sióstr Szarytek do kościoła świętego Kazimierza na Szczyglej róg Tamki, do tej pory jest klasztor. Tam leżałem. Chyba mi zrobiły siostry ze dwa opatrunki. 4 – 5 [września] zaczęło się straszne bombardowanie Powiśla. Pamiętam, że klasztor się zapełnił rannymi ludźmi. Ludzie uciekali w Powiśla, bo Niemcy zaatakowali Powiśle w tym czasie. 6 [września] dostałem się do niewoli, Niemcy już szybko podeszli, aż do Nowego Światu, zajęli całe Powiśle i cały klasztor. Już wtedy nie rozwalali wszystkich, tylko brali do niewoli.
Na materacu leżałem, tam nie było łóżek. Noga mi bardzo dokuczała, gorączkowałem. To wszystko się zajątrzyło, zaogniło, może nie sama rana, [tylko] infekcja poszła. Nie mogłem stanąć. Dwie siostry mnie – jeszcze jedną siostrę to pamiętam, siostra Józefa, ona niedawno zmarła, utrzymywałem z nią stosunki – wyprowadziły na wózku Tamką na dół, do Dobrej, Dobrą do Bednarskiej, Bednarską do góry, potem pod Dziekankę. Tam było dużo cywilów, więc cywilów zostawili, a nas rannych do kościoła Karmelitów. Tam było seminarium, jest do tej pory, tam były szerokie ławy. Na ławie płożono mnie koło rannego, nie odzywał się. Też byłem zmęczony, bo po kilku nocach bombardowań, zasnąłem wieczorem. Rano patrzę, że mam cały bok przyciśnięty, nie mogę się ruszyć. Wołam kilka razy: „Siostro, siostro!” W końcu przyszła. Mówię: „Nie chce się ruszyć.” Mówi: „Poczekaj chwilę.” Druga zawołała, odepchnęły go. Okazuje się, że umarł, już nie żył. Oni go zabrali. Tam leżałem trzy dni i 10 [września] Niemcy... Teraz czytam, że to jest „Szpital w Paszczy Wilka” – tak się nazywał. Idę do księży, teraz się zainteresowałem, nikt nie wie, że tu był szpital. Idę do przeora, Kądziela jest teraz, nic nie wie, a w „Ekspresie” były nawet drukowane [artykuły] w odcinkach o szpitalu. Ksiądz Kraszewski leżał w tym w szpitalu.
Były w odcinkach, ale to przed laty, „Szpital w Paszy Wilka”... To było na terenie niemieckim, tam nie robiono operacji. Jak coś poważniejszego, to nie wiem, co oni robili. Ze Starówki dużo przynieśli rannych, to był przejściowy [szpital]. 10 września było zawieszenie czy coś, żeby cywile wychodzili, ranni. Samochody podjechały i rannych – cały czas gorączkowałem, noga mnie bolała – na ciężarówkę i na Warszawę Zachodnią.
Pamiętam tunelem jechałem pierwszy raz, widną towarową jechałem pierwszy i ostatni, bo do tej pory nie jechałem. Tam na peron i normalny elektryczny pociąg jak dzisiaj. Załadowali nas do wagonów i trafiłem do Milanówka. Większość rannych wyładowali w Milanówku. W Milanówku było dużo szpitali. Trafiłem do szpitala Gloria. Początkowo noga śmierdziała, paskudnie to wyglądało, chcieli mi amputować. Zacząłem rozpaczać. Była siostra Alicja, mówi: „Zostawicie go.” Siostry obkładały mnie nogę rywanolem, sodą, kapustą. Pomału stan zapalny ustąpił, wyzdrowiałem. Matka w międzyczasie wyszła wcześniej, chyba 10 września, bo szpital został zbombardowany. Nie wiedziała, co się ze mną stało. Po kapitulacji Powstania została wywieziona pod Częstochowę, tam ją wypuszczono, a ja już ciotkę zawiadomiłem w Podkowie Leśnej – miałem adres, one mnie odwiedzały – że leżę w Milanówku. 10 października wyszedłem ze szpitala.
Wróciłem do Warszawy 19 stycznia do domu, do dzielnicy, z której nas wypędzono, do starego mieszkania.
Oczywiście, tam się urodziłem.
Meble były zdewastowane, nie wiem czy już ukradli, czy nie zdążyli ukraść. Żeśmy wcześniej wrócili z mamą. Nasz dom został w całości. Secesyjne domy na Cecylii Śniegockiej stoją do tej pory, myśmy zajęli swoje mieszkanie. Na Wroniej śladu nie było, nic nie ma, a tam domy stały po obydwu stronach.
Później skończyłem szkołę podstawową, chodziłem na Hożą, szkoła numer czterdzieści, Hoża 13. Później do gimnazjum Batorego. [W] gimnazjum była duża różnica wieku, bo byli tacy, którzy jeszcze zaczęli robić gimnazjum w czasie okupacji, teraz kończyli. Było pięć jedenastych, pięć dziesiątych [klas]- tak towarzystwo się wysypało. Widocznie naszym władzom się nie podobało, bo Batory został rozwiązany w 1951 roku. Cudem się dostałem... Człowiek nie może się chwalić, zacząłem się chwalić, że byłem w Powstaniu. Zawsze ktoś człowieka wsypie, ktoś mnie wsypał. Dwóch przyszło do dyrektora, mnie się pytają o „Szarego”, nawet go nie znałem.
To był rok 1950. Z Batorego zrobiono Wyższą Szkołę Pedagogiczną, zlikwidowano gimnazjum, dopiero je reaktywowano w 1956. Trzech nas z Batorego dostało się do Górskiego, maturę zrobiłem. Dobrze się uczyłem, miałem dobre stopnie, byłem najlepszym uczniem. Górskiego skończyłem, dostałem się na medycynę, skończyłem medycynę, zostałem neurochirurgiem. Teraz działam w związku swoim WKB AK, jestem wiceprzewodniczącym. Jeszcze po studiach wzięli mnie na siłę do wojska na dwa lata, kiedyś to brali na siłę, trzeba było pójść. Broniłem się prawie przez rok czasu. Rano o piątej przychodzą, poszedłem do Cytadeli. [Pytają się] gdzie pan woli Modlin czy Zegrze? Mówię: „Co lepsze?” Modlin. Ale lekarz w wojsku, to jeszcze... Tylko, że to jest strata w życiorysie naukowym, ale to przecierpiałem. Wyszedłem z wojska, miałem stopień wyższy. Dzięki temu, teraz były awanse, jestem podpułkownikiem. Po co mi podpułkownik? Do niczego mi to nie jest potrzebne. Nawet na grobie chcę, żeby mi „łącznik” napisano.
Uważam, że Powstanie Warszawskie było bardzo potrzebne. Krew nie była przelana na darmo, bo ona pokazała, że my jesteśmy, że chcemy walczyć o wolność, o godność, o sprawiedliwości. Może chcieliśmy więcej pokazać, może to tak nie wyszło jak myśmy chcieli, aliantom szczególnie... Krew, która została przelana, nie poszła na marne, ona pokazała, że z Polaków nie można zrobić... Mnie się wydaje, że jakby nie było Powstania, to byśmy byli siedemnastą republiką – takie jest moje zdanie. To, że zginęło, między innymi w Warszawie, [ale] nie tylko w Warszawie, już nie mówiąc o powstańcach z dwieście pięćdziesiąt tysięcy ludzi i to, że Rosjanie nam nie pomogli z drugiej strony, przecież byli, przeprawili się, był przyczółek, już „berlingowcy” byli na Wilanowskiej... Tam były straszne walki, cały „Radosław” się wykrwawił. Uważam, że dzięki temu jesteśmy Polską, a o mały włos byśmy byli siedemnastą republiką. Jak czytam różną literaturę to widzę, że ci Polacy, którzy nie wyszli z Andersem, którzy zostali w Moskwie, to oni bardzo chcieli, żeby Polska była siedemnastą republiką. Jednak Stalin bał się Polaków. [W] Powstanie ofiara była duża, ale pokazała światu, pokazała wszystkim, że jesteśmy narodem, narodem wolnym, narodem godnym, honorowym. Chciałbym, żeby tak dalej było.