Data urodzenia:
1926-04-10
Pseudonimy:
"Żaneta", "Anna", "Wisia"
Miejsce urodzenia:
Warszawa
Wykształcenie do 1944 r.:
Uczennica szkoły ss. Zmartwychwstanek na Żoliborzu oraz III Gimnazjum i Liceum im. Marii Konopnickiej, na kompletach do 1944 r.
Udział w konspiracji 1939-1944:
Harcerka XII drużyny ZHP im. Marii Curie - Skłodowskiej. Od 1940 r. w szeregach Konfederacji Narodu (KN), w ramach której przeszła szkolenie ideologiczne oraz przygotowanie do kolportażu tajnej prasy. Doraźnie uczestniczyła w rozpoznawaniu niemieckich obiektów wojskowych. Spisywała znaki i numery wojskowych samochodów na szosie wolskiej. Przeszła szkolenie wojskowe i sanitarne. Szkolenie sanitarne odbywała w mieszkaniach prywatnych w Śródmieściu i na Woli. Praktyki medyczne w Szpitalu Dzieciątka Jezus oraz w prywatnym gabinecie lekarskim przy ul. Widok. Po akcji scaleniowej (jesień 1943) przeszła z KN do Armii Krajowej
Adres przed Powstaniem Warszawskim:
Warszawa al. Wojska Polskiego 29 m. 110
Koncentracja przed godziną "W":
30 lipca na koncentracji oddziałów AK na ul. Leszno, rano 31 lipca w poniedziałek po odwołaniu wróciła do domu na Żoliborz. 1 sierpnia powiadomiona przez łączniczkę o zbiórce w Szpitalu Karola i Marii na ul. Leszno 30 - godzina 13:00
Oddział:
III Obwód "Waligóra" (Wola) Warszawskiego Armii Krajowej- Wojskowa Służba Kobiet (WSK) - Szpital Karola i Marii ul. Leszno 30 (do 6.08.1944), następnie Szpital Wolski ul. Płocka 26. Od 1 sierpnia podlegała szefostwu sanitarnemu Kedywu KG AK (komendant płk. "Skiba"), a następnie Stanisławie Kwaskowskiej "Pani Stasi".
Szlak bojowy:
Wola. Od pierwszych godzin walki opiekowała się rannymi w Szpitalu Karola i Marii do chwili jego zajęcia przez oddziały niemieckie. Po wypędzeniu przez Niemców personelu medycznego i rannych, jako jedyna pozostała z grupą dwudziestu paru ciężko rannych. W nocy z 6/7 sierpnia 1944 r. przeszła przez płonącą Wolę wioząc na wózku chirurgicznym dwóch rannych powstańców. (jednym z rannych był
st.uł. z cenz. Andrzej Orłow ps. „Andrzej” , drugim "Pan Tadeusz" z Woli). Po kilku godzinach dotarła do Szpitala Wolskiego przy ul. Płockiej 26, w którym opiekowała się rannymi do czasu jego ewakuacji. W dniu 6 października 1944 r. wyjechała z rannymi do Pyr, a następnie do Brwinowa.
Losy po wojnie:
Matura w 1945/46 w Łodzi, następnie rozpoczęła studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego. W 1952 r. uzyskała dyplom WSHP w Warszawie. Lekarz. Przewodnik-wolontariusz w Muzeum Powstania Warszawskiego.
Odznaczenia:
Krzyż Armii Krajowej (Londyn 5.01.1984), Złoty Krzyż Zasługi (Londyn 11 11.1989), Krzyż Oficerski Kawalerów Orderu Odrodzenia Polski (Londyn 3.05.1990), Warszawski Krzyż Powstańczy (Warszawa 27.08.1982), Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (Warszawa 9.01.2009).
Nazwisko po mężu:
Skłodowska
Relacja:
Fragment wspomnień Wisławy Skłodowskiej dla AHM opisujący ostanie chwile w Szpitalu Karola i Marii:
"Nie wiedziałam zupełnie, co mam robić, kiedy zaczęli palić nad nami pawilon, bo o tym, żeby wejść gdzieś wysoko i gasić zupełnie nie było mowy. Zresztą nie było, co gasić, bo wszystko się wokoło paliło. Właściwie byłam przygotowana na to, że się tam wszyscy spalimy i wtedy coś – nie wiem co (może głos mamy, może Matka Boska), coś mi mówiło, że mamy uciekać. Wtedy poszłam jeszcze raz na korytarz, stał tam przy drzwiach wózek z sali operacyjnej. Oczywiście mały wózek, bo to był szpital dziecięcy, więc nosze na wózku były także za małe dla rannych. Nagle znalazło się dwoje ludzi: mężczyzna i kobieta. Chyba to byli Żydzi z oswobodzonej Gęsiówki. Oni także uciekali i dołączali się do naszych oddziałów. Ja wtedy o tym nie wiedziałam. Nie wiedziałam też, że Gęsiówka została zdobyta, ale oni mieli na sobie pasiaki. Oni oraz pan Tadeusz – prawą ręką, którą miał zdrową – pomogli mi włożyć Andrzeja na ten wózek. Oczywiście nogi mu zwisały, bo wózek był za mały. Pojechaliśmy nie w stronę drzwi, tylko w przeciwną szpitala. […] Przed samymi drzwiami wychodzącymi na ogród z sali były schodki, trawnik i żywopłot. Trzeba było chorego znieść ze schodków – już nie było tych dwojga Żydów. Zostałam ja z rannym panem Tadeuszem. Następnie trzeba było przejechać przez trawnik i przenieść przez żywopłot, co nie było takie proste, żeby dojechać potem po chodniku do bramy. Zjawili się dwaj Niemcy. Chyba oficerowie. Na pewno starsi – zresztą dla mnie wtedy wszyscy byli starsi – ci, którzy mieli po trzydzieści lat, to już byli bardzo starzy. Oni wzięli za nogi ten wózek, znieśli ze schodków i przenieśli przez żywopłot i szli ze mną do bramy, bo przecież wkoło byli Kałmucy. Wszystko wokoło się paliło, a oni na powiedzieli na koniec, że nich nas Bóg błogosławi. Ja pomagałam znieść ten wózek razem z nimi i panem Tadeuszem, który był boso i w kalesonach – proszę sobie wyobrazić, jakie to było straszne. Chciałam zawieźć Andrzeja do Śródmieścia, bo chociaż wiedziałam, że tam są walki, on stamtąd pochodził – wiedziałam, że na Żoliborz już się nie dostaniemy. Andrzej był ciężko ranny w kręgosłup – miał odłamek między szóstym a siódmym kręgiem piersiowym, w związku z tym miał znieczulicę od przepony w dół. Od razu był sparaliżowany. Trzeba było go gdzieś umieścić. Operować go nie chciano, bo takich skomplikowanych chirurgicznych i neurologicznych operacji w czasie Powstania nie można było wykonywać, w tym szpitalu tym bardziej. Ci Niemcy nie pozwolili mi tam iść. Powiedzieli, że tam są walki i tam iść nie można. Że trzeba pójść w prawo. W prawo była płonąca Wola. Straszna… Resztki barykad… Ja nie znałam Woli. Mimo, że pracowałam krótko u Philipsa, ale dojeżdżałam Żoliborz – Philips i koniec. Nie znałam ulic na Woli. Wiedziałam, gdzie mam przyjść do szpitala, ale nie znałam ulic. Szłam ulicą Leszno – strzelali do nas, wszystko się paliło. Pamiętam, że kiedyś musiałam usunąć deskę z barykady (wtedy wydawała mi się ogromna), żeby on nie zleciał z tych noszy. Różne rzeczy usuwałam po drodze. Pan Tadeusz pomagał mi z drugiej strony, ale on chodził po gorącym, po palącym się. Ja byłam w butach, a on chodził po takim terenie boso, biedny, [w] samych kalesonach. I tak szliśmy nie wiedząc, gdzie. Jakiś patrol nas spotkał i powiedział, żeby iść dalej. Nawet ktoś powiedział, że tam jest szpital niemiecki. Ja nic nie wiedziałam o Szpitalu Wolskim na ulicy Płockiej – raczej byłam związana i miałam praktykę w Szpitalu Dzieciątka Jezus. Aż kiedyś spotkali nas Węgrzy w mundurach niemieckich i też nam powiedzieli (po niemiecku czy po francusku – już nie pamiętam), że niedaleko jest szpital, na którym jest flaga Czerwonego Krzyża i że tam dojdziemy. Potem, pamiętam, że on [Węgier] ukląkł i udawał, że do nas strzela. Oczywiście strzelał, ale nie w nas. Tak doszliśmy. Droga od szpitala Karola i Marii do szpitala na ulicy Płockiej, którą teraz mogę przejść w piętnaście minut, trwała ponad trzy godziny. Był taki moment, że zdjęłam fartuch i nakryłam nim Andrzeja, bo płomienie z jednej i drugiej strony ulicy tak się schodziły, że bałam się, że zajmą jego. I jakoś przeszliśmy. Doszliśmy do szpitala na Płockiej, w którym byli Niemcy. Oni się bardzo śmiali, jak zobaczyli, że coś tak małego wjeżdża i dwóch rannych, ale powiedzieli, że na górze są Polacy. Że tam są ranni Polacy. Musiałam jakoś wnieść Andrzeja na górę. Pan Tadeusz już ledwo chodził – potem miał transfuzję. Nie wiedziałam, gdzie mam iść. Zostawiłam ich obu z Niemcami i weszłam do szpitala i zobaczyłam otwartą przestrzeń, gdzie kogoś operowano. Na parterze. Okazało się, że parter zajmowali Niemcy, którzy mieli swoich rannych i kogoś operowali. Kiedy powiedziałam, że proszę o zmianę opatrunku dla rannego w kręgosłup, to mi grzecznie powiedzieli, żebym sobie poszła, że na górze są Polacy. Zeszłam znowu, bo krzyczał pan Tadeusz – oni się jakoś bali zostać beze mnie. Ja się o nich obu bardzo bałam, bo przecież mordowali rannych i strzelali do rannych. Zeszłam i jeden ze starszych Niemców powiedział mi, że pójdzie ze mną i pokaże mi, więc znów ich zostawiłam. Okazało się, że na pierwszym piętrze spały moje koleżanki. Właściwie ich nie widziałam jeszcze, bo wszędzie było czarno, ale obudziła się pani Stasia Kwaskowska – mój dowódca, która była szefem sanitariatu i podlegała doktorowi Skibie, którego już nie było z nami. Pani Stasia Kwaskowska obudziła inne koleżanki i zeszła z nami. Tak że już nie wnosiłam ani ja ani pan Tadeusz, Andrzeja na górę i tam znaleźli opiekę. W Szpitalu Wolskim byłam do 6 października z naszymi rannymi i z częścią ludzi, którzy byli mi znani ze szpitala Karola i Marii. ".
Informacje dodatkowe - losy rodziny:
Ojciec Wisławy
Tadeusz Samulski po upadku Powiśla trafił do obozu koncentracyjnego Natzweiler k-do Frankfurt Katzbach, gdzie zaginął bez wieści. W 1948 r. wnioskowano o sądowne uznanie go za zmarłego.
Archiwum Historii Mówionej: