V Obwód (Mokotów) Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej - 5. Rejon - batalion "Oaza"
Oddział:
V Obwód (Mokotów) Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej - 5. Rejon - batalion "Oaza" - kapelan w szpitalu powstańczym
Szlak bojowy:
Mokotów - Sadyba
Losy po Powstaniu:
Przeszedł przez obóz przejściowy w Pruszkowie (Dulag 121). Zwolniony z wywiezienia do Niemiec z powodu ran na nogach. Leczony w Warszawie.
Awanse:
Awansowany do stopnia majora.
Miejsce śmierci:
Gdańsk
wspomnienia z Powstania:
ks. mgr Edmund Przybyła, Zmartwychwstaniec
WSPOMNIENIA Z POWSTANIA
Zaprzysiężony zostałem na kapelana zgrupowania powstańczego AK Oaza V Obwodu Mokotów, przez dowódcę por. Czesława Szczubełka ps. Jaszczur, dnia 25 II 1944 r. Otrzymałem nr rej. 222, ps. Grzmot. Od tego czasu odbierałem przysięgi żołnierzy AK
Akcję charytatywną podjąłem przed powstaniem i pełniłem też w jego czasie, zbierając żywność, sprzęt i środki lecznicze na potrzeby szpitala. Brałem udział w odprawach. W powstaniu pełniłem posługę kapelana na Sadybie, na przyczółkach koło Siekierek i przed Wilanowem.
Asystowałem przy operacjach jako kapelan i pomocnik lekarzy dr. Sosnowskiego, dr. Uliszewskiego, dr. Zielińskiego, dr. Krotoskiego, dr. Ruszkowskiego. Codziennie odwiedzałem chorych. Poległych żołnierzy AK i AL chowałem nieraz późnym wieczorem z powodu nalotów nieprzyjaciela. W czasie powstania zostałem na odprawie mianowany majorem. Po pacyfikacji Sadyby zbieraliśmy z lekarzami rannych. Spotkany patrol zamierzał nas rozstrzelać na polu przed fortem.
Z upadkiem Sadyby, po koszmarnej nocy z 2 na 3 września 1944, na polu przed fortem, wywieziono nas rankiem do obozu w Pruszkowie.
Godzina W
Po odprawie 1 VIII 1944 o godz. 11 u komendanta Jaszczura – dr. Szczubełka – otrzymałem jako kapelan AK rozkaz stawienia się o godz. 17 w Zakładzie sióstr Marianek przy ul. Chełmskiej. Mimo ostrzału dotarłem na wyznaczone miejsce. Wszyscy byli już obecni, z dowódcą Jaszczurem na czele. Byli też lekarze dr Sosnowski, dr Uliszewski i dr Zieliński; przybywali też coraz to inni lekarze z instrumentami medycznymi w walizeczkach. Dwie sale z łóżkami były już przygotowane na szpital, jak i sala operacyjna z dużym stołem kuchennym wyszorowanym do białości. Sterylizatory do gotowania narzędzi chirurgicznych na stole obok. Duże puszki sterylne z wyjałowioną gazą do opatrunków, bandaże i narzędzia chirurgiczne
Jedne grupy AK wychodziły do akcji, inne wracały prowadząc lub niosąc rannych. Co chwila od nowych ochotników, który zgłaszali się do akcji, odbierałem przysięgę żołnierską na wierność Rzeczypospolitej Polskiej. Rannych było coraz więcej. Sanitariuszki zanosiły ich na noszach wprost na salę operacyjną. Był ciągły ruch, stale gotowano narzędzia chirurgiczne, zaczęły się operacje, trwające bez przerwy do północy. W przerwie, w zaciemnionej sali, z całą grupą lekarzy omawialiśmy przy papierosie wypadki dnia. W nocy wojsko wycofało się ze sztabem na Sadybę. Wczesnym rankiem wróciłem bez zaczepki ze strony wroga na plebanię Kościoła św. Bonifacego przy Placu Bernardyńskim.
Następnego dnia, zabrawszy potrzebne przybory liturgiczne, udałem się na Sadybę. Z zapałem przystąpiono do utworzenia szpitala, który urządzono w baraku dawnej szkoły powszechnej na Powsińskiej. Barak wyszorowano, okna umyto, ustawiano łóżka, znoszono pościel, bieliznę, koce, stołki, stoły, krzesła. Szło to błyskawicznie i panie doprowadziły barak do użytku jako szpital już wieczorem.
Komendantem szpitala został dr Mieczysław Sosnowski. Siostrą przełożoną – Zofia Biernacka. Komendantem Wojskowej Służby Kobiet – Ligia Sopoćko, a zacny i życzliwy mgr Tumiłowicz – aptekarzem. Kuchnię prowadziły na zmianę ofiarne panie z Sadyby.
Sanitariuszkami były Zofia Sosnowska, Irena Kubicka – Isia, dzisiejsza Zmartwychwstanka i inne. Łączniczki – Krystyna Gdyk, obecnie Pałucka, Nestorowicz i inne.
Doszła nas wiadomość o wysiedleniu Szpitala Ujazdowskiego przy ul. Książęcej wraz z całym personelem. Dyrektor szpitala, prof. dr Kucharski, doc. dr Krotoski i inni lekarze, sanitariuszki, wszyscy w białych okryciach, ze swoim kapelanem ks. ppłk. Franciszkiem Juszczykiem, szli na czele pochodu. Sanitariusze nieśli na noszach rannych. Koniec pochodu zamykały wozy ze służbą gospodarczą. Cały ten przedziwny orszak jak żywa zjawa wędrował ul. Książęcą, Rozbrat, Łazienkowską i Czerniakowską i nie otrzymując pozwolenia na osiedlenie się, szukał dalej miejsca dla szpitala. Przybyli wreszcie na ul. Chełmską do Zakładu sióstr Marianek. Dom ten był obszerny i nadawał się na szpital. Wszyscy ranni i cały personel sanitarny i gospodarczy znalazł tam życzliwe przyjęcie. Żywot Szpitala Ujazdowskiego na Chełmskiej trwał około 12 dni.
Po zbombardowaniu tego szpitala było wielu zabitych i rannych, a ktoś został zasypany ziemią w leju od bomby. Po odgrzebaniu go, odratowanym okazał się kapelan sióstr – ks. Zygmunt Strzałkowski. Zaczęto ewakuować szpital. Część szpitala z rannymi przeniesiono na Sadybę, przeszli tam także lekarze chirurdzy doc. dr Jan Krotoski, dr Walter Ruszkowski i ks. ppłk. Franciszek Juszczyk – kapelan Szpitala Ujazdowskiego. Druga część przeniosła się prawdopodobnie do Szpitala sióstr Elżbietanek na Mokotowie. Po trzech miesiącach spotkałem się z już całym Szpitalem Ujazdowskim ewakuowanym z Milanówka, w Krakowie, przy ul. Kopernika, w domu księży Jezuitów, już jako pacjent.
Mniej więcej w tym samym czasie co szpital na Chełmskiej, został zbombardowany i spalony nasz szpital na Sadybie. Sądziliśmy, że znak Czerwonego Krzyża na dachu uchroni go od ataku nieprzyjaciela. Wrogowie jednak nie uszanowali tego międzynarodowego prawa. Specjalnie celowali w szpitale i rzucali bomby zapalające. Wynoszono rannych, lecz nie było gdzie ich ulokować. Ofiarnie, na prośbę inż. Gdyki i moją, inż. architekt Siciński oddał swoją piękną willę przy ul. Godebskiego do dyspozycji szpitala. Wspaniały dom. Rannych umieszczono w dużej sali jadalnej, mającej wygląd sali zamkowej, z drewnianym stropem kasetonowym; ściany wyłożone były rzeźbioną boazerią. Rzędem po jednej i drugiej stronie sali ustawiona łóżka. Dalsze pokoje również przeznaczono dla rannych i personelu. Na nieszczęście ktoś znowu wywiesił flagę Czerwonego Krzyża. Nowy szpital wkrótce, po dwóch czy trzech dniach, spotkał ten sam los co poprzedni. Lecz już nie bomba z samolotu, a pocisk, tzw. „krowa rycząca” uszkodził znacznie ten budynek. Wynoszono rannych, których ulokowano w opróżnionym bloku przy ul. Morszyńskiej 7 na parterze i na pierwszym piętrze. Mały pokój po lewej stronie na parterze przeznaczono na dyżurkę i salę opatrunkową. Na pierwszym piętrze była sala operacyjna. Tu został cały szpital aż do upadku Sadyby.
Odprawiałem każdego dnia mszę św. Początkowo przy Godebskiego 16, następnie na Okrężnej 8, tuż przy dowództwie, potem raz na Podhalańskiej i wreszcie w szpitalu przy Morszyńskiej 7 na półpiętrze klatki schodowej. Codziennie wzmacnialiśmy duchowo wszystkich bez wyjątku.
W szpitalu i na całej Sadybie nie było już dawno prądu. Wieczorem przy operacjach palono świece i lampy naftowe. Oświetlenie to było bardzo niedostateczne. Z trudem operowano i dwie osoby musiały tuż przy lekarzu i rannym trzymać świecę czy lampę naftową. Szukałem i udało mi się znaleźć aż dwie lampy karbidowe i dużą puszkę karbidu. Co za różnica w oświetleniu! Bez trudności przeprowadzano odtąd operacje wieczorami przy zasłoniętym oknie. Bardzo często asystowałem przy operacjach. Zawsze zaopatrywałem rannych, moją posługą kapłańską udzielając Sakramentów świętych. Gdy zabrakło już środków znieczulających, trzymałem głowę chorych w czasie operacji i dodawałem otuchy.
W czasie jednego z nalotów sanitariuszki Zofia Sosnowska i Irena Kubicka, łączniczka Krystyna Gdyk, Nestorowicz i inne, których nazwisk nie pamiętam, wybiegły z noszami po rannych. Wyszedł również ze mną dr Hertz. Tuż przy szpitalu padł pocisk i dr Hertz został ranny w górną część uda. Zanieśliśmy go do sali operacyjnej. Twierdził, że to mała ranka, niestety było to bardzo poważne zranienie. Bez znieczulenia zrobiono operację, którą dr Hertz zniósł bez wydania jęku. Również żołnierze oraz ludność cywilna znosiła cierpliwie operacje.
Któregoś dnia prosił mnie o interwencję nieznany mężczyzna – chciał dostać się do szpitala. Wydał mi się podejrzany. Kazałem mu zaczekać. Zwróciłem się do dr. Sosnowskiego i przekazałem mu swoje zastrzeżenia co do owego petenta. Doktorowi również podpadł. Po badaniach lekarskich i dalszych indagacjach oficerów z dowództwa okazało się, że to nie był wcale chory, lecz szpieg. Wysłano go pod eskortą na Mokotów.
W szpitalu było również kilku rannych żołnierzy niemieckich. Wśród nich jeden oficer. Żołnierze korzystali z mojej pomocy duszpasterskiej. Oficer natomiast, a mówiłem dobrze po niemiecku, odmówił, twierdząc, że jest protestantem.
Po upadku Sadyby rannych z doc. dr. Krotoskim, dr. Ruszkowskim, sanitariuszkami, ewakuowano do Milanówka. Innych wywieziono ciężarówkami, furami, względnie pieszo wyprowadzono pod eskortą do Pruszkowa.
Gdańsk, dnia 27 I 1973
Posiadasz jakiekolwiek dane lub materiały o mieszkańcach stolicy, którzy zginęli lub zaginęli w trakcie Powstania Warszawskiego? Chcesz poprawić biogram lub dodać nowe informacje o ofiarach cywilnych? Zaproponuj zmiany w formularzu. Wszystkie uwagi będą weryfikowanie przez grono historyków Muzeum Powstania Warszawskiego i po weryfikacji uzupełniane w bazie.